Szepty starych kamienic. Prawo Julii - Katarzyna Droga - ebook

Szepty starych kamienic. Prawo Julii ebook

Katarzyna Droga

4,5

Opis

Czy warto odzyskać dom obarczony klątwą? Co podpowiada intuicja, a co rozsądek? Co wspólnego ma stary dom z miłością? I czemu historia uczuć lubi się powtarzać?

Julia Minejko – prawniczka doświadczona w odzyskiwaniu nieruchomości, bada przeszłość starej  warszawskiej kamienicy. Prócz dokumentów ma do dyspozycji maszynopis powieści o dziejach budynku i pierwszej właścicielki Klementyny. Mroczna to przeszłość, pełna dramatów i niewyjaśnionych zdarzeń. Z aktów prawnych wynika, że sympatyczny i przystojny Dominik bez trudu uzyska prawa do  budynku. Z powieści, rodzi się pytanie czy warto odzyskać dom obarczony klątwą? Rozum każe Julii trzymać się paragrafów i dowodów, intuicja uparcie podpowiada jej, że jest coś więcej w historii tej kamienicy, coś ważnego co dotyczy jej osobiście. Jej zespół w kancelarii adwokackiej składa się z ludzi działających niekonwencjonalnie, w dochodzeniu do prawdy pomagają im własne pasje. Czy miłość do starych samochodów, ziół lub kamieni szlachetnych może przydać się w odkrywaniu tajemnic?  Co wspólnego ma stary dom z miłością? I czemu historia uczuć lubi się powtarzać? O tym właśnie szepczą stare kamienice…

Katarzyna Droga

Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej.  Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń, napisała podlaską sagę „Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca” i „ Pokolenia. Powrót do domu”. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 - 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens” w Wydawnictwie „Zwierciadło”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (53 oceny)
33
13
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
emiliaszu

Całkiem niezła

Trochę wyeksploatowane wątki, ale zgrabnie prowadzone, chociaż przewidywalne.
00
andzia134

Nie oderwiesz się od lektury

fascynująca na letni czas wakacji. polecam
00
Kamil1904

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała 😍
00
wandalka

Nie oderwiesz się od lektury

zabawna, ciekawa, dobry styl i zaskakująca. polecam
00

Popularność




Ty­tuł: Szep­ty sta­rych ka­mie­nic. Pra­wo Ju­lii
© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­sza­wa 2022
Pro­jekt okład­ki: Mar­ta War­was
Pro­jekt gra­ficz­ny i skład: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Re­dak­tor ini­cju­ją­ca: Edy­ta Woź­ni­ca
Re­dak­cja: He­le­na No­wo­wiej­ska
Ko­rek­ta: Bar­ba­ra Za­wiej­ska
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Pierw­sze wy­da­nie po­wie­ści uka­za­ło się pod ty­tu­łemTe­mi­da umie ko­chać, Ka­tia Wol­ska.
Wy­da­nie II, zmie­nio­ne 2022
ISBN: 978-83-8132-408-3
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­sza­wa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlo­wy:han­dlo­wy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Kamie­ni­ca przy pla­cu Księ­cia Toł­łocz­ki wy­da­wa­ła się bar­dzo do­stoj­na, wy­so­ka i im­po­nu­ją­ca. Bo­kiem zwró­co­na do uli­cy Wy­bic­kie­go, fron­tem z okna­mi i bal­ko­na­mi na plac nie­zna­ne­go ni­ko­mu księ­cia, mia­ła za­le­d­wie czte­ry kon­dy­gna­cje, lecz pię­tra bar­dzo wy­so­kie, spi­cza­sty dach, od­no­wio­ne gzym­sy. Ju­lia sta­ła onie­śmie­lo­na przed ma­syw­ny­mi drzwia­mi z ko­łat­ką i mo­sięż­ną klam­ką w kształ­cie wil­czej gło­wy. Po­czu­ła, jak­by prze­nio­sła się w cza­sie, mała w ob­li­czu wy­so­kie­go muru, mło­da mimo czter­dzie­stu dwu lat... Czym są wo­bec hi­sto­rii po­nad­stu­let­niej? Nie­mniej Ju­lia była ko­bie­tą, nie ka­mie­ni­cą. Była też do­świad­czo­ną praw­nicz­ką, któ­rą przy­wio­dły tu­taj spra­wy za­wo­do­we. Z de­ter­mi­na­cją na­ci­snę­ła klam­kę, drzwi skrzyp­nę­ły prze­raź­li­wie i Ju­lia zna­la­zła się w ma­lut­kim ko­ry­ta­rzy­ku, oko w oko z ły­sa­wym stró­żem, dość nie­chęt­nie zer­ka­ją­cym na nią zza szkla­nej ścian­ki. Chy­ba prze­rwa­ła mu oglą­da­nie ulu­bio­ne­go ka­na­łu spor­to­we­go.

– Do kogo? – za­py­tał krót­ko.

– Do pani Elż­bie­ty Ra­cho­wicz – od­po­wie­dzia­ła. – Me­ce­nas Ju­lia Mi­nej­ko, je­stem umó­wio­na.

– A tak – oży­wił się stróż – pani Ela mó­wi­ła. Pro­szę na trze­cie pię­tro, do­mo­fo­nem trze­ba za­dzwo­nić z klat­ki, nu­mer sie­dem. Woli pani win­dą czy scho­da­mi?

Ju­lia z nie­uf­no­ścią po­pa­trzy­ła na za­byt­ko­wą win­dę, wa­ha­dło­we drzwicz­ki, roz­miar dla dwóch szczu­płych osób. „Taka so­bie pio­no­wa tru­mien­ka” – po­my­śla­ła i wy­bra­ła scho­dy. Do­zor­ca kiw­nął gło­wą, wska­zał na ko­ta­rę, za nią znaj­do­wał się wy­so­ki sto­pień i wej­ście na klat­kę. An­tyk spo­ty­kał się tu­taj z no­wo­cze­sno­ścią: ten dziw­ny fa­cet otwo­rzył pi­lo­tem elek­tro­nicz­ną za­su­wę sta­ro­mod­nych rzeź­bio­nych drzwi. Mógł wró­cić do oglą­da­nia spor­tu.

Po­dzię­ko­wa­ła, na­bra­ła po­wie­trza, za­nu­rzy­ła się w mrok za ko­ta­rą, prze­stą­pi­ła próg i zna­la­zła się w ci­chej, ciem­nej prze­strze­ni. Stróż ła­ska­wie na­ci­snął jesz­cze ja­kiś gu­zik, roz­bły­sło bla­de, zie­lon­ka­we świa­tło. Są­czy­ło się na pół­pię­trach z kin­kie­tów w kształ­cie lamp naf­to­wych za­wie­szo­nych na su­ro­wych czer­wo­nych ce­głach bez tyn­ku, obok ma­lo­wi­deł w pięk­nych ra­mach. Ju­lia za­czę­ła wspi­nać się po scho­dach, sta­ra­ła się jak naj­ci­szej, ale i tak stu­kot ob­ca­sów na gład­kich ka­mien­nych stop­niach brzmiał jak huk wy­strza­łów. Na pół­pię­trze za­trzy­ma­ła się przy ob­ra­zie, z bli­ska do­strze­gła, że jest to ory­gi­nał, mar­twa na­tu­ra, ja­kieś żół­te owo­ce w mi­sie, prze­wró­co­ny pu­char. Się­gnę­ła ręką ku fak­tu­rze far­by, ale nie od­wa­ży­ła się do­tknąć płót­na. Na pierw­szym pię­trze tro­je za­mknię­tych drzwi pa­trzy­ło na nią zło­wro­go męt­ny­mi wi­zje­ra­mi. Na ścia­nie prócz kin­kie­tu i ob­ra­zu po­ły­ski­wa­ło małe okien­ko z kra­tą, a z por­tre­tu spo­glą­da­ła obo­jęt­nie twarz mło­dej ko­bie­ty. Ju­lii na­gle za­bra­kło tchu. Ogar­nę­ło ją sil­ne po­czu­cie, że była już tu­taj, zna te scho­dy, a one zna­ją jej sto­py. Na­wet ta na­ma­lo­wa­na pan­na wy­da­wa­ła się jej zna­jo­ma, cho­ciaż nie było to moż­li­we, bo Ju­lia Mi­nej­ko z pew­no­ścią znaj­do­wa­ła się tu po raz pierw­szy w ży­ciu. Ogar­nął ją lęk. Opar­ła się o mur, chłód su­ro­wych ce­gieł tro­chę jej po­mógł.

„Co się ze mną dzie­je? – po­my­śla­ła. – Nie pierw­szy to sta­ry dom do od­zy­ska­nia”.

Kli­mat z dresz­czow­ca, miesz­ka­nia po­za­my­ka­ne jak for­te­ce, zwy­kła rzecz w pra­cy praw­nicz­ki zaj­mu­ją­cej się nie­ru­cho­mo­ścia­mi od dzie­się­ciu lat. Po trans­for­ma­cji co­raz wię­cej klien­tów pra­gnę­ło po­twier­dzić swo­je pra­wa do ta­kich wła­śnie za­byt­ków...

Spo­tka­ła się wzro­kiem z damą z por­tre­tu, otar­ła pot z czo­ła.

– Czym za­słu­ży­łaś so­bie na wy­gna­nie do klat­ki scho­do­wej? – po­wie­dzia­ła gło­śno i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, szyb­ko ru­szy­ła wy­żej.

Tup, tup, pię­tro dru­gie, tym ra­zem kin­kiet, pa­proć i pej­zaż mia­sta nie zdzi­wi­ły jej wca­le. Za to za­sko­czy­ło świa­tło z uchy­lo­nych drzwi z nu­me­rem pięć. Otwar­te? W tym świe­cie do­mo­fo­nów, łań­cu­chów i so­lid­nych zam­ków z cer­ty­fi­ka­ta­mi? I znów pew­ność, że zna roz­kład po­miesz­czeń za tymi uchy­lo­ny­mi drzwia­mi. Kie­dyś czy­ta­ła spo­ro o pa­ra­mne­zji, déjà vu, ale to nie mo­gło być to. Nie mia­ła luk w pa­mię­ci, miesz­ka­ła w domu po bab­ci, na przed­mie­ściu, dziad­ko­wie sami go bu­do­wa­li, a jej ro­dzi­na ni­g­dy nie mia­ła nic wspól­ne­go z ka­mie­ni­ca­mi.

– Precz, maro – szep­nę­ła.

Prze­moż­na siła cie­ka­wo­ści pcha­ła ją do tych nie­zna­nych drzwi, ro­zum mó­wił: nie. Przy­po­mi­nał jej o „Zam­ku” Kaf­ki, lo­sie żony Lota i przy­go­dach Ali­cji z Kra­iny Cza­rów. In­stynkt mó­wił: nie, to nie ten ad­res, jesz­cze jed­no pię­tro, nu­mer sie­dem, nie pięć. Ale cie­ka­wość, zgu­ba i mo­tor ludz­ko­ści, oka­za­ła się sil­niej­sza. Do­tknę­ła klam­ki.

– Tyl­ko ci­chut­ko zaj­rzę – od­po­wie­dzia­ła swo­im we­wnętrz­nym gło­som. – Bo cze­mu otwar­te, może coś się tu sta­ło? Je­śli drzwi skrzyp­ną strasz­li­wie, uciek­nę.

Otwo­rzy­ły się gład­ko, jak na­sma­ro­wa­ne świe­żą oli­wą. Ku­sił Ju­lię dłu­gi ko­ry­tarz. Po pra­wej stro­nie uj­rza­ła ja­sne wnę­trze kuch­ni, a po le­wej sze­reg drzwi. Pierw­sze roz­su­wa­ne, z pew­no­ścią do sa­lo­nu. Kla­sycz­na, de­li­kat­na mu­zy­ka skrzy­piec pły­nę­ła po ko­ry­ta­rzu, jak i sama Ju­lia, in­truz­ka w ci­chym wnę­trzu. Zsu­nę­ła czó­łen­ka i boso, na pal­cach, ci­cho jak kot stą­pa­ła po mięk­kim dy­wa­nie. Dru­gie wej­ście po pra­wej na pew­no do ga­bi­ne­tu, na­stęp­ne, znów uchy­lo­ne, sy­pial­nia. Skąd to wie­dzia­ła? Nie mo­gła się po­wstrzy­mać, zaj­rza­ła, sta­nę­ła jak wmu­ro­wa­na w próg, zmie­sza­na i za­uro­czo­na. Wi­dok bo­wiem był nie­zwy­kły.

Po­miesz­cze­nie nie­wąt­pli­wie było sy­pial­nią. Nie­du­żą, z ogrom­nym ło­żem zaj­mu­ją­cym więk­szość prze­strze­ni zor­ga­ni­zo­wa­nej tak, że nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że łóż­ko jest tu naj­waż­niej­sze. Wszyst­ko w jego or­bi­cie, czy­li w za­się­gu ręki: lamp­ka z ró­żo­wym świa­tłem, pół­ka z książ­ka­mi, sto­lik z dwo­ma kie­lisz­ka­mi i ka­raf­ką... Nie dla­te­go jed­nak Ju­lia za­mie­ni­ła się w słup soli. Nie była sama. Wśród po­du­szek ryt­micz­nie po­ru­sza­ły się ja­kieś po­sta­cie, po­kój wy­peł­nia­ły przy­tłu­mio­ne wes­tchnie­nia i od­gło­sy mi­ło­ści. Ju­lia zro­zu­mia­ła, że sta­ła się przy­pad­ko­wym świad­kiem in­tym­nej sce­ny. Do­kład­nie wi­dzia­ła moc­ne ple­cy i po­ślad­ki męż­czy­zny, uno­si­ły się i opa­da­ły mię­dzy okrą­gły­mi ko­la­na­mi ko­bie­ty. Para do­ko­na­ła ja­kiejś wol­ty, bły­snę­ły uma­lo­wa­ne pa­znok­cie kształt­nych stóp, zni­kły w po­ście­li. Nie po­win­na tu być, pod­pa­try­wać ich, a już na pew­no nie po­win­na czuć tej fali pod­nie­ce­nia w dole brzu­cha. Więc o to cho­dzi pod­glą­da­czom? Wy­co­fa­ła się ci­chut­ko, déjà vu po­wró­ci­ło i zmie­ni­ło się w kon­kret­ne wspo­mnie­nie. Po­dob­ny ob­raz już raz w ży­ciu wi­dzia­ła, a wi­dok nie przy­niósł jej pod­nie­ce­nia, lecz ból i upo­ko­rze­nie. Nie trze­ba było wra­cać do domu bez za­po­wie­dzi, od­stę­po­wać od usta­lo­ne­go pla­nu dnia, po to są har­mo­no­gra­my, żeby nie zda­rza­ły się nie­szczę­ścia. Ba­nal­ne, ale wła­śnie tak ba­nal­nie na­stą­pił po­czą­tek koń­ca mał­żeń­stwa Ju­lii Mi­nej­ko, któ­ra za­sta­ła w swo­jej sy­pial­ni męża w ob­ję­ciach in­nej ko­bie­ty. Wte­dy wpa­dła w fu­rię, te­raz ucie­kła bez­sze­lest­nie, my­śląc, że wi­dać jej prze­zna­cze­niem jest pod­pa­try­wać ko­cha­ją­ce się pary. Pra­wie bie­gła do wyj­ścia. Co się dzie­je w tej dziw­nej ka­mie­ni­cy? Co bę­dzie, je­śli drzwi na klat­kę scho­do­wą za­trza­snę­ły się w mię­dzy­cza­sie? Nie, na­dal były otwar­te, zdą­ży­ła jesz­cze za­ło­żyć czó­łen­ka, gdy ja­kaś ręka pchnę­ła drzwi i otwo­rzy­ły się na oścież. Ju­lia sta­nę­ła oko w oko ze star­szą pa­nią ob­ju­czo­ną za­ku­pa­mi, naj­wy­raź­niej po­mo­cą do­mo­wą, któ­ra po­dejrz­li­wie, nie­mal ze zło­ścią rzu­ci­ła się ku Ju­lii. Oczka zza oku­la­rów lu­stro­wa­ły Ju­lię jak uważ­nie.

– Pani kto? Do kogo? Cze­go tu? – usły­sza­ła.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam – ją­ka­ła się Ju­lia. – Za­błą­dzi­łam, ja do pani Ra­cho­wicz. Ale było otwar­te, my­śla­łam, że to tu­taj, że pani Ela już mi otwo­rzy­ła, tyl­ko zaj­rza­łam i wiem, że po­mył­ka...

– To nie tu­taj – wark­nę­ła baba. – Ra­cho­wicz miesz­ka pię­tro wy­żej. Co pani gada, że drzwi otwar­te... Za­mknę­łam, jak szłam na za­ku­py, na pew­no, pań­stwo spa­li jesz­cze...

– Nie wiem. – Ju­lia już ucie­ka­ła po scho­dach. – Nie wiem. Zaj­rza­łam tyl­ko i zo­rien­to­wa­łam się, o, pani Ela wy­glą­da z góry... Dzień do­bry, pani Elż­bie­to, dzień do­bry, to ja, Mi­nej­ko, prze­pra­szam, nie wiem, jak to się mo­gło stać, ale za­błą­dzi­łam na scho­dach...

I Ju­lia osią­gnę­ła szyb­ko trze­cie pię­tro, a mru­kli­wa baba za­trza­snę­ła za sobą drzwi. „Mam na­dzie­ję, że zdą­ży­li do­koń­czyć” – po­my­śla­ła praw­nicz­ka. Za­pa­ła­ła ja­kąś dziw­ną sym­pa­tią do tych ko­chan­ków. Nie co dzień czło­wiek sta­je się przy­pad­ko­wym świad­kiem mi­ło­ści nie­zna­nych lu­dzi. Uśmiech­nę­ła się do sie­bie, do Eli Ra­cho­wicz, któ­ra tak­że od­po­wie­dzia­ła uśmie­chem i za­pro­si­ła ser­decz­nie pa­nią me­ce­nas do ga­bi­ne­tu. Ju­lia szła pew­nie za go­spo­dy­nią pięk­ne­go miesz­ka­nia. Nie wia­do­mo, skąd do­sko­na­le wie­dzia­ła, gdzie mie­ści się ga­bi­net, po­czu­cie, że już tu kie­dyś była, na­dal jej nie opusz­cza­ło.

***

– Oto kom­plet do­ku­men­tów – po­wie­dzia­ła pani domu, wska­zu­jąc na stół za­ło­żo­ny tecz­ka­mi, sko­ro­szy­ta­mi, ko­per­ta­mi ozna­czo­ny­mi skom­pli­ko­wa­ną nu­me­ra­cją. – A oto mój gość, ku­zyn i wspól­nik w spra­wie, Do­mi­nik Dym­sza.

Męż­czy­zna stał opar­ty o pa­ra­pet, z rę­ka­mi w kie­sze­niach, wy­so­ki, może tro­chę zbyt wy­so­ki, zwy­cza­jem chu­dych, krót­ko­wzrocz­nych dry­bla­sów nie­co zgar­bio­ny. Po­wierz­chow­ność miał ra­czej przy­jem­ną, cho­ciaż trud­no to było do koń­ca oce­nić, bo od­wró­co­ny ple­ca­mi do słoń­ca, twarz krył w cie­niu. Żywo ru­szył ku obu pa­niom.

– Po­znaj­cie się, pań­stwo – rze­kła Elż­bie­ta. – Przy­nio­sę coś do pi­cia. Kawa, her­ba­ta, woda?

– Wodę nie­ga­zo­wa­ną z cy­try­ną, po­pro­szę, je­śli moż­na – wy­re­cy­to­wa­ła Ju­lia. Poza do­mem pi­ja­ła tyl­ko wodę lub świe­żo wy­ci­ska­ne soki.

Do­mi­nik Dym­sza po­pro­sił o kawę, te­raz wi­dzia­ła do­kład­nie jego twarz, uśmiech, wy­so­kie czo­ło. Wło­sy za­cze­sa­ne do góry. Tyle z przed­wo­jen­ne­go Dym­szy, bo poza tym ra­czej typ ab­so­lut­nie współ­cze­sny, ubra­ny na an­go­la w tych kla­sycz­nych dżin­sach i błę­kit­nej ko­szu­li. „Na pew­no ma swe­te­rek w se­rek i ko­szul­kę polo – szyb­ko oce­ni­ła go w my­ślach. – Chy­ba młod­szy ode mnie... Chło­pię­cy typ, wiecz­nie uro­czy... Oku­la­ry, okrą­głe avia­tor­ki do­da­ją nie­win­no­ści”. Wes­tchnę­ła. Męż­czy­zna był atrak­cyj­ny, ele­ganc­ki, bo po­chy­lił gło­wę nad jej dło­nią, mu­snął usta­mi nad­gar­stek.

– Je­stem Ju­lia Mi­nej­ko, jak pan za­pew­ne wie. Kan­ce­la­ria Mi­nej­ko i Spół­ka.

Spe­cja­li­zu­je­my się w nie­ru­cho­mo­ściach. Pra­wo rze­czo­we, pra­wo spad­ko­we. Bar­dzo wy­so­ka sku­tecz­ność w od­zy­ski­wa­niu utra­co­nych ma­jąt­ków.

– Wiem, wiem, Ela mó­wi­ła o pani re­ko­men­da­cjach, gra­tu­lu­ję mar­ki – uśmie­chał się cały czas, Ju­lii zda­wa­ło się, że szcze­rze i że omiótł wzro­kiem całą jej syl­wet­kę. – Kon­cer­to­wo od­zy­ska­li­ście pa­ła­cyk Maj­kow­skich. Kła­niam się, Do­mi­nik Dym­sza, ku­zyn Eli – po­wtó­rzył swo­je na­zwi­sko.

– Dym­sza? – Ju­lia nie mo­gła się po­wstrzy­mać. – Ma pan coś wspól­ne­go ze słyn­nym Adol­fem?

– Ach nie, cho­ciaż wszy­scy o to py­ta­ją i chy­ba za­cznę się przy­zna­wać do ko­nek­sji... – za­śmiał się. – Ale nie. Dym­sza to był pseu­do­nim, Do­dek tak na­praw­dę na­zy­wał się Ba­giń­ski. Ja zaś je­stem praw­dzi­wy Dym­sza, z dzia­da pra­dzia­da, z Dym­szów ma­zo­wiec­kich. Szlach­ta her­bo­wa, pro­szę pani, z ry­ce­rzem w ge­ne­alo­gii, cho­ciaż kogo to dzi­siaj ob­cho­dzi?

– Nie­ko­niecz­nie – za­prze­czy­ła za­do­wo­lo­na – to bar­dzo cie­ka­we. Ja aku­rat w pew­nym okre­sie bar­dzo za­in­te­re­so­wa­łam się he­ral­dy­ką. Kie­dy ba­da­łam wła­sną... i kie­dy po roz­wo­dzie wró­ci­łam do ro­do­we­go na­zwi­ska. Za­sko­czę pana, ale... – Chcia­ła po­wie­dzieć, że od­na­la­zła swój herb, to zna­czy ro­dzi­ny Mi­nej­ków, herb Lu­bicz, w błę­kit­nym tle pod­ko­wa oce­la­mi w dół... ale nie do­koń­czy­ła, bo we­szła Elż­bie­ta z tacą i trze­ba było jej po­móc, taca bo­wiem też chy­ba była her­bo­wa, cięż­ka, wiel­ka i suto za­sta­wio­na.

Rzu­ci­li się obo­je na po­moc, każ­de z inną my­ślą. „Cał­kiem cie­ka­wy ten Dym­sza” – za­uwa­ży­ła Ju­lia. „Roz­wód­ka i nie­brzyd­ka” – od­no­to­wał Do­mi­nik. „Szko­da, że nie zdą­ży­łam za­py­tać, jaki herb” – wes­tchnę­ła w du­chu. „Zgrab­ne nogi, do­bry biust. Za­wie­sze­nie tro­chę ni­sko, ale dup­ka jak jabł­ko” – kom­bi­no­wał. „Co on tak pa­trzy mi na ty­łek” – lek­ko się za­ru­mie­ni­ła. „Że­bym ja mu nie po­pa­trzy­ła... Nie po­win­nam tak my­śleć, to klient” – skar­ci­ła się w du­chu. „Cał­kiem sek­si ta pa­puż­ka” – do­koń­czył Do­mi­nik we­wnętrz­ne ana­li­zy, bo go­spo­dy­ni przy­wo­ła­ła ich do re­al­nej roz­mo­wy.

– Cie­szę się, że się po­zna­li­ście. Pani me­ce­nas, po­twier­dzam te­le­fo­nicz­ną de­kla­ra­cję, chce­my, żeby pani kan­ce­la­ria za­ję­ła się tą spra­wą. Udo­wod­ni­my, że cała ka­mie­ni­ca Gosz­to­wi­ca jest na­sza. Jak pani oce­nia szan­se, choć­by po tych wstęp­nych da­nych?

– Są bar­dzo wstęp­ne – uśmiech­nę­ła się Ju­lia. Kie­dy wkra­cza­ła na te­ren pra­wa, czu­ła się dużo pew­niej: kom­pe­tent­na i do­świad­czo­na. – Ale dość do­brze ro­ku­ją. Mu­szę przej­rzeć to wszyst­ko – wska­za­ła na stół. – Cóż, naj­waż­niej­sze będą ory­gi­nal­ne do­ku­men­ty po­twier­dza­ją­ce pra­wo ro­dzi­ny do nie­ru­cho­mo­ści. Akt no­ta­rial­ny, umo­wy za­ku­pu, kto kie­dy ob­jął wła­sność, ja­kich spad­ko­bier­ców zo­sta­wił. Ro­zu­miem, że ma pani ory­gi­na­ły ze­ska­no­wa­nych do­ku­men­tów?

Elż­bie­ta Ra­cho­wicz przy­sła­ła jej wcze­śniej kil­ka ska­nów, mię­dzy in­ny­mi akt no­ta­rial­ny z roku 1903, zgod­nie z któ­rym ka­mie­ni­ca nu­mer dwa, wów­czas przy pla­cu Księ­cia Toł­łocz­ki, prze­cho­dzi na wła­sność nie­ja­kie­go Raj­mun­da Gosz­to­wi­ca, hra­bie­go, jako wia­no jego żony Kry­sty­ny z Gro­madz­kich, cór­ki kup­ca Aloj­ze­go Gro­madz­kie­go. I akt ślu­bu wy­żej wy­mie­nio­nych Raj­mun­da i Kry­sty­ny, też z roku Pań­skie­go 1903, oba pi­sa­ne po ro­syj­sku.

– Tak, oczy­wi­ście. Przez lata trak­to­wa­li­śmy je jak pa­miąt­ki ro­dzin­ne, prze­ka­zy­wa­ne z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, a tu pro­szę, cza­sy się zmie­ni­ły i są waż­ne. Po pra­wie stu la­tach! Dla­te­go ja nie po­zby­wam się ni­cze­go i tak mó­wię cór­ce: „Bet­ty, nie wy­rzu­caj ni­g­dy żad­nych szpar­ga­łów”.

– Ja to po­wta­rzam swo­je­mu sy­no­wi. – Z mru­gnię­ciem oka do Ju­lii rzu­cił Do­mi­nik, po­ro­zu­mie­li się uśmie­chem w spoj­rze­niu. Miał więc syna! I po­czu­cie hu­mo­ru.

– To i ja za­cznę uczyć moją cór­kę Han­kę – ro­ze­śmia­ła się Ju­lia. – Wszy­scy je­ste­śmy ro­dzi­ca­mi, bar­dzo do­brze, bo te­mat ko­nek­sji i li­nii dzie­dzi­cze­nia bę­dzie tu bar­dzo waż­ny. Ślub z hra­bią Gosz­to­wi­cem wy­raź­nie awan­so­wał Kry­sty­nę do wy­so­kich sfer, a hra­bie­go wzbo­ga­cił. Czę­sto tak by­wa­ło, do dziś mnie boli, że mąż ot tak przej­mo­wał so­bie ma­ją­tek żony. Cóż, był rok 1903. Nie­ste­ty, na­stęp­ny do­ku­ment mamy aż z 1946 roku, gdzie pań­stwo pol­skie za­bie­ra so­bie tę ka­mie­ni­cę jako do­bro na­ro­do­we, słyn­ny de­kret Bie­ru­ta... Zresz­tą tak jak wszyst­kie bu­dyn­ki, czy też to, co z nich oca­la­ło przy pla­cu – już nie Księ­cia Toł­łocz­ki, lecz Re­wo­lu­cji, i uli­cy na­zwa­nej dla od­mia­ny imie­niem Ba­ta­lio­nów Chłop­skich. I tak do­pie­ro po roku 1989 mamy po­wrót do tra­dy­cji, do Toł­łocz­ki i Wy­bic­kie­go w na­zwach pla­cu i uli­cy. Za­wsze mnie fa­scy­nu­je ob­raz za­wi­ro­wań hi­sto­rii w zmia­nach nazw i po­mni­ków. Prze­pra­szam, mamy też po­wrót praw ro­dzi­ny do obiek­tu. Ale, jak pań­stwo wi­dzi­cie, luki w cza­sie ogrom­ne. Co was łą­czy z hra­bią Gosz­to­wi­cem?

– Nie­wie­le. Wy­wo­dzi­my się z Kry­sty­ny Gosz­to­wi­co­wej, ale nie z Gosz­to­wi­ców. – Elż­bie­ta się­gnę­ła po zdję­cie w se­pii. Dama o ko­cich oczach pa­trzy­ła z nie­go smut­na, mimo uro­dy, kunsz­tow­nej fry­zu­ry i dro­go­cen­nej ka­mei przy smu­kłej szyi. – Oto i bab­cia Kry­sty­na. Owdo­wia­ła szyb­ko, hra­bia zmarł po roku, nie do­cze­ka­li się po­tom­stwa. Za to w dru­gim mał­żeń­stwie, z pol­skim in­ży­nie­rem Ra­cho­wi­czem, mia­ła cór­kę Kla­rę i syna Ada­ma. I tu już je­ste­śmy bli­sko, bo Adam to mój teść. Był w Ar­mii An­der­sa, po woj­nie za­miesz­kał na Wy­spach, miał jed­ne­go syna – Ant­ka... Je­stem żoną An­to­nie­go Ra­cho­wi­cza, wnu­ka bab­ci Kry­sty­ny, i no­szę ich na­zwi­sko.

– A cór­ka Kry­sty­ny, Kla­ra, za oku­pa­cji wy­da­ła się za Dym­szę! – z trium­fem do­dał Do­mi­nik. – To moja bab­cia. Prze­ży­ła woj­nę w War­sza­wie aż do po­wsta­nia, ra­zem z mę­żem wy­szli ka­na­ła­mi i ucie­kli do bra­ta w An­glii. Mie­li tyl­ko jed­ne­go syna, mo­je­go ojca. I stąd bio­rę się w tym wszyst­kim ja!

– I na­zwi­sko Dym­szów – do­da­ła Elż­bie­ta z nut­ką lek­ce­wa­że­nia, co nie umknę­ło uwa­dze Ju­lii.

– Kry­sty­na z Ra­cho­wi­czem wię­cej dzie­ci nie mie­li... Wnu­ków jak wi­dać tyl­ko dwóch, męża Eli i mo­je­go ojca. Oni też się za­nad­to nie roz­mno­ży­li, ja je­stem je­dy­na­kiem, Ela ma jed­ną cór­kę... Cza­sy nie sprzy­ja­ły ro­dze­niu dzie­ci – re­flek­syj­nie wes­tchnął Do­mi­nik. – W re­zul­ta­cie te­raz, gdy moż­na do­cho­dzić ma­jąt­ków, tyl­ko my obo­je mamy pra­wa do po­czci­wej ka­mie­ni­cy po Kry­sty­nie, pra­bab­ci dla mnie, bab­ci dla męża Eli, świę­tej pa­mię­ci An­to­nie­go...

– Zgi­nął w ka­ta­stro­fie mor­skiej... – ze smut­kiem w gło­sie wy­ja­śni­ła Elż­bie­ta.

– Nie­zwy­kłe hi­sto­rie ro­dzin­ne – orze­kła wzru­szo­na po­wsta­niem i ka­na­ła­mi Ju­lia. – Ale dla sądu nie wy­star­czą. Mu­si­my udo­wod­nić, że w roku 1939, kie­dy wy­bu­chła woj­na, ka­mie­ni­ca bez­względ­nie i nie­za­prze­czal­nie na­le­ża­ła do ro­dzeń­stwa Ra­cho­wi­czów, no i że cią­głość wła­sno­ści trwa­ła do de­kre­tu Bie­ru­ta. I że nie było in­nych spad­ko­bier­ców. Na przy­kład czy nie miał przy­pad­kiem hra­bia Gosz­to­wic żad­nych dzie­ci nie­ślub­nych albo z wcze­śniej­szych mał­żeństw, je­śli ta­kie były. Ka­mie­ni­ca dru­giej żony sta­ła się jego wła­sno­ścią, jego spad­ko­bier­cy też mają do niej pra­wa.

– Nie wie­my. – Elż­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Kie­dy pro­ce­so­wa­łam się po raz pierw­szy, nikt taki się nie ujaw­nił. Ale uda­ło mi się od­zy­skać tyl­ko miesz­ka­nie na trze­cim pię­trze. Sie­dem­dzie­siąt me­trów z ca­łe­go ma­jąt­ku! Prze­cież ka­mie­ni­ca war­ta jest mi­lio­ny!

– Nie wie­my też, co dzia­ło się w la­tach 1888–1903, czy­li od wznie­sie­nia bu­dyn­ku po jego sprze­daż ojcu Kry­sty­ny, Aloj­ze­mu Gro­madz­kie­mu. We­dług do­ku­men­tów mia­sta dom w roku 1888 wy­bu­do­wa­li nie­ja­ki Wierz­bic­ki ze wspól­ni­kiem. I z tym wią­że się ja­kaś tra­ge­dia, czy tak? W jaki spo­sób bu­dy­nek prze­szedł w ręce kup­ca Aloj­ze­go? Je­śli dro­gą sprze­da­ży, ko­niecz­ny bę­dzie akt no­ta­rial­ny. To waż­ne, bo może nam się ktoś jesz­cze od­na­leźć.

Elż­bie­ta Ra­cho­wicz po­de­szła do sto­łu, po­ło­ży­ła ręce na kar­to­nie. Była ele­ganc­ka, żwa­wa, ale sama wy­glą­da­ła jak pa­miąt­ka z daw­nej epo­ki.

– Tu jest wie­le od­po­wie­dzi, pani Ju­lio – szep­nę­ła. – Zdję­cia, li­sty ro­dzi­ców męża, sta­re pa­pie­ry. Tak­że dra­ma­tycz­na hi­sto­ria wspól­ni­ków, któ­rzy bu­do­wa­li ten bu­dy­nek. Je­den z nich zmarł tra­gicz­nie. Od tej pory nad ka­mie­ni­cą za­wi­sła klą­twa... Wszyst­ko przed pa­nią.

– Ech, te ko­cha­ne sta­re hi­sto­rie – ro­ze­śmia­ła się Ju­lia. – Tyle się już ich na­słu­cha­łam pod­czas pra­cy! Z mi­ło­ści do hi­sto­rii po­szłam na pra­wo. Cza­sem ża­łu­ję, dro­dzy pań­stwo, że nie mam daru pi­sa­nia. War­to by utrwa­lić w książ­kach szep­ty sta­rych do­mów. Zwłasz­cza ka­mie­ni­ce kry­ją wie­le se­kre­tów.

– Pro­szę więc za­wrzeć bliż­szą zna­jo­mość ze mną – po­wie­dział gład­ko Do­mi­nik. – Ja mam ten dar, je­stem pi­sa­rzem. Mało tego, ta hi­sto­ria fa­scy­nu­je mnie od daw­na: w kar­to­nie, w żół­tej tecz­ce znaj­dzie pani wy­druk mo­jej po­wie­ści o dzie­jach ka­mie­ni­cy.

– O! – Ju­lia się za­cie­ka­wi­ła. – Na czym się pan oparł? Źró­dła, do­ku­men­ty? To dla mnie waż­ne.

– Głów­nie na opo­wie­ściach bab­ci Kla­ry i jej za­pi­skach. Ona zna­ła hi­sto­rię domu od mat­ki, bo Kry­sty­na nie była szczę­śli­wa i ob­wi­nia­ła o to klą­twę ka­mie­ni­cy. Pro­szę nie py­tać mnie o do­wo­dy. Zwłasz­cza kie­dy pi­sze się o Pol­sce, o tak daw­nych cza­sach i o klą­twach. Za­wsze się spóź­nia­my i za­wsze bra­ku­je do­ku­men­ta­cji.

– Ja z ko­lei mam mnó­stwo ma­te­ria­łów o roz­ma­itych sie­dzi­bach, opo­wie­ści nie­przy­dat­nych praw­ni­kom, ale mogą roz­bu­dzać wy­obraź­nię pi­sa­rza – za­śmia­ła się Ju­lia. – Może kie­dyś ubi­je­my in­te­res, ale naj­pierw to. – Po­gła­ska­ła pierw­szy z brze­gu sko­ro­szyt. – Pro­szę mi wska­zać, co mogę za­brać do prze­stu­dio­wa­nia, a co mu­szę czy­tać tu­taj. Za­czy­na­my po­stę­po­wa­nie ad­mi­ni­stra­cyj­ne, pro­szę pań­stwa. Pro­szę pa­mię­tać, że ad­wo­kat jak ksiądz. Mu­szę wie­dzieć wszyst­ko, znać grze­chy i bo­lącz­ki, więc naj­le­piej by­ło­by za­cząć od tej hi­sto­rii z bu­do­wą. Jaka klą­twa? Co się wła­ści­wie sta­ło?

– To jest tu. – Elż­bie­ta po­da­ła jej żół­tą tecz­kę. – Wy­cin­ki z ga­zet, li­sty i słyn­na po­wieść ro­dzin­na Do­mi­ni­ka oczy­wi­ście. To może pani me­ce­nas wziąć ze sobą.

Ju­lia po­ki­wa­ła gło­wą. Cie­ka­wa była po­wie­ści, ale wie­dzia­ła, że na­wet naj­bar­dziej barw­na i li­te­rac­ka bę­dzie mieć zni­ko­mą war­tość do­wo­do­wą. Jed­nak już czu­ła to pod­nie­ce­nie przed spra­wą, już chcia­ła za­mknąć się w ga­bi­ne­cie, za­nu­rzyć w do­ku­men­tach. Za­czę­ła że­gnać się po­spiesz­nie, jej gra­na­to­we oczy błysz­cza­ły, Do­mi­nik Dym­sza pa­trzył na nią z ro­sną­cym za­in­te­re­so­wa­niem, znów uca­ło­wał w rękę. Po­czu­ła nie­okre­ślo­ny po­ciąg do nie­go, pew­nie przez tę pod­szy­tą ero­ty­ką przy­go­dę na dru­gim pię­trze. Po­trak­to­wa­ła go urzę­do­wo. Elż­bie­tę po­że­gna­ła wy­lew­niej. Umó­wi­li się na­za­jutrz w kan­ce­la­rii dla do­peł­nie­nia for­mal­no­ści. Ju­lia zbie­gła po scho­dach, nie ob­da­rza­jąc już uwa­gą ścian, rzu­ci­ła „do wi­dze­nia” stró­żo­wi drze­mią­ce­mu w szkla­nej klat­ce i ucie­kła z chłod­nej ka­mie­ni­cy pro­sto w upal­ne mia­sto, peł­ne ka­wiar­nia­nych ogród­ków przy pla­cu Księ­cia Toł­łocz­ki. Zer­k­nę­ła na gmach i do­pie­ro za­uwa­ży­ła czę­ścio­wo za­tar­ty na­pis na fron­to­wej ścia­nie: „Kle­men­ty­na 1888”.

***
Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki