Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasy, kiedy kobiety nosiły kapelusze i rękawiczki, po Warszawie jeździły dorożki, a miłość ludzi z różnych sfer nie była sprawą łatwą. Dworki Podlasia i Mazowsza. Helena obserwuje świat, zmienia się, spełnia marzenia… Jak kochać i być kochaną? Tego świata już nie ma, ale wzruszenia zostały.
Początek wieku XX, Podlasie, dwór szlachecki w Sabniach. Młoda wdowa wraca z córeczkami do domu rodziców. Ma jedno marzenie: zostać pisarką! Halszka, jak ją nazywa rodzina, to artystyczna dusza: pięknie gra na pianinie, maluje, ale nade wszystko uwielbia literaturę. Czy mogłaby napisać prawdziwą powieść o miłości? Otoczenie nie zachwyca się jej planami: powinna wyjść za mąż po raz drugi, zająć się dziećmi i domem. Ale pozornie delikatna i rozmarzona Halszka jest uparta. Pisze po nocach powieść o nauczycielce, którą pokochał arystokrata. Ojciec zdziwiony determinacją córki, zasięga rady zaprzyjaźnionego pisarza Bolesława Prusa. Halszka dostaje błogosławieństwo mistrza, tata finansuje wydanie pierwszej powieści. „Oby sprzedało się chociaż sto książek tej mojej „Trędowatej”, modli się Halszka. Sprzedaż idzie w setki tysięcy...
To nie koniec, lecz dopiero początek opowieści o tym jak Helena Mniszkówna została królową romansu z wyższych sfer. Zdobyła wielką popularność, ale zapłaciła wysoką cenę za sukces. Perypetie życia Halszki mogłyby być fabułą jej książki.
Naprawdę nazywała się Rawicz – Radomyska, a po pierwszym mężu Chyżyńska. Była panią dworów w Rogalach i w Kucharach - ziemianką zwykłą i niezwykłą, bo prowadziła dwór i pisała z potrzeby serca, nie dla zysku i nie dla sławy. Nie była autorką jednej książki. Napisała ich 30. Na ile opowiadała w nich o sobie? I jaka była naprawdę?
Dziś coraz mniej osób pamięta nazwisko: Mniszkówna. Bardziej znany jest tytuł pierwszej powieści „Trędowata”. Książkę wznawiano przed wojną 16 razy, trzykrotnie filmowano. Krytycy surowo ją osądzali jako „ romansidło”, mimo to sprzedawała się na pniu. Po wojnie, gdy zakazano druku wszystkich książek Mniszkówny, czytelniczki przepisywały ręcznie całe rozdziały i użyczały sobie rękopisy. Opinie krytyków nie miały dla nich znaczenia, emocje, które budziła tak. Jak więc mierzyć wartość literatury?
Powieść biograficzna o Helenie Mniszkównie, pisarce, która poruszyła miliony serc jest próbą odpowiedzi na te pytania. Ale też zaproszeniem do dworków Podlasia i Mazowsza, do czasów, kiedy kobiety nosiły kapelusze i rękawiczki, po Warszawie jeździły dorożki, a miłość ludzi z różnych sfer nie była sprawą łatwą. Sposobność by wraz z Heleną obserwować świat, zmieniać się, spełniać marzenia. Kochać i być kochaną. Tego świata już nie ma, ale wzruszenia zostały.
Katarzyna Droga
Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Joannie Chmielewskiej. Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 - 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom. Nakładem Wydawnictwa Zwierciadło ukazało się pięć powieści w serii uczuć oraz saga drozdowska, na którą składają się dwie powieści „Dama do towarzystwa" oraz „Dziedziczka łez" inspirowane prawdziwą historią rodziny Lutosławskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 289
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
Mistrz i dziewczyna
Warszawa roku tysiąc dziewięćset piątego tętniła życiem. Przez Krakowskie Przedmieście sunął tramwaj konny, prawdziwa nowość i dowód postępu techniki. Dwa konie ciągnęły po żelaznych szynach czerwony wagon zdobiony złotem. Stukały po bruku kopyta i turkotały koła dorożek. Damy cienkie w talii jak osy spacerowały niespiesznie w towarzystwie dżentelmenów lub przyzwoitek. Kwiaty na kapeluszach, długie suknie, kolorowe pelerynki zdobiły warszawską ulicę. Jakaś służąca w chustce spieszyła z koszykiem pełnym owoców, biegł za nią chłopak z naręczem gazet, krzycząc: „»Kurier Warszawski«, komu nowy »Kurier Warszawski«?”.
Wszystko to obserwowała z okna Hotelu Europejskiego młoda osoba ciekawa miasta, tutejszego gwaru, nowych budynków i oczywiście mody. Ukryta za firanką, bo wyglądać przez okno jawnie nie wypadało, jasnowłosa Halszka Chyżyńska niecierpliwie przytupywała obcasem. Była gotowa do wyjścia w ten nowoczesny świat, czekała na ojca. Zapukał, podał jej ramię, poprowadził do wielkiego miasta. Był dumny z damy u swego boku: wysoka, elegancka w ciemnej sukni, bardzo ładna, zwracali uwagę przechodniów.
– Helena, córka Mniszka! – zażartował, a Halszka uśmiechnęła się pierwszy raz tego dnia.
Na ulicy zatrzymała się na chwilę i odwróciła głowę, by popatrzeć na budynek, z którego wyszli. Hotel Europejski. O nim mówił stryj Józef, że nowoczesny, najlepszy, restauracja doskonała i goście sławni, tu od lat zatrzymywała się szlachta, kupcom zostawiając nowobogacki Bristol. Rzeczywiście ciastka u Lorse’a w hotelu były wyśmienite, o tym też stryj zapewniał ze złośliwym błyskiem w oku, bo wiedział, że bratanica uwielbia słodkości, a do wątłych dam się nie zalicza.
Stryj Józef! Człowiek elegancki i bywały, a zarazem lekarz ideowiec. On to był przyczyną, dla której posłusznie szła z ojcem Krakowskim Przedmieściem, serce jej łomotało i gotowa była rozpłakać się tutaj, przy Ogrodzie Saskim. Dzisiaj rano nie dała rady jeść ciastek. Nie znała wielkich miast, była typową Polką ze szlacheckiego dworku i nie czuła się zbyt swobodnie w Warszawie. Oczywiście, wyniosła z domu odpowiednie nauki, które pomagały w takich chwilach, bo skromność, prawość i pobożność to cnoty, które wybronią damę z każdej opresji i każą patrzeć na otoczenie pewnie i z dumą, choć bez zarozumialstwa. Wartości moralne były tym, co niesie niewiastę ku chwale. No tak, ale nie była głupia i nikt jej nie wmówi, że zewnętrzna powłoka pozostaje bez znaczenia. Halszka miała wrażenie, że warszawianki noszą kapelusze z mniejszym rondem i piórami, ona zaś według mody zaściankowej ma na głowie wielkie koło ciężkie od ozdób, tak ciężkie, że musiała podpierać się parasolką dla równowagi. I spódnice panie mają wyraźnie krótsze, falbany kończą się nad kostką, odkrywają całe buciki, podczas gdy ona zamiata chodnik ogonem spódnicy! Czyżby aż tak daleko było z Sabni na Podlasiu do Warszawy? Halszka uwielbiała temat strojów, cierpiała ogromnie, że jako młoda wdowa wciąż musiała nosić czarne suknie. Gdzieżby w nich pokazać kostkę, choćby i w czarnej pończosze! W innych okolicznościach chętnie zwiedziłaby magazyny mody i chciwie patrzyła na elegantki. Nie tym razem jednak. Szła jak na ścięcie, po wyrok.
– Daleko to jeszcze, papo? − zapytała nagle. Przeszli już Świętokrzyską, wchodzili w Kruczą. – Może trzeba było nająć fiakra...
– W taką piękną pogodę? − rzekł Michał Mniszek zdziwiony. − Tchorznicki, ziemianin z Sabni. On nie miał żadnych wiejskich kompleksów, przeciwnie, nieco z góry patrzył na mieszczuchów i już po jednym dniu w mieście tęsknił do swoich koni. – Toż to dwa kroki! Trzeba korzystać z okazji, by zobaczyć, jak miasto pięknie się rozwija. Czytałem rano w „Kurierze”: „Warszawa trzecim miastem Cesarstwa Rosyjskiego!”. Ech – rzekł z żalem − powinna być pierwszym w Rzeczypospolitej. Zobacz, nowe kamienice wzdłuż Kruczej i Wilczej, świeżo pobudowane, pan Prus z żoną mieszkają tu ledwie od dwóch lat. Pod numerem dwunastym... I tu właśnie ma na nas czekać mój sławny brat... W świecie obyty! I jest!
Przed bramą do kamienicy przy Wilczej 12 stał wysoki jegomość w cylindrze, ze zdobioną laską w dłoni, zerkał na zegarek na łańcuszku. I Michał, i jego córka westchnęli równocześnie. Ojciec z myślą, że brata w wielkomiejskości nigdy nie dogoni, a córka z lękiem, bo jak stryj czeka, to i żadne siły wyższe nie pomogą: wizyta się odbędzie. Bała się jej, ale i pragnęła. Wiele od niej zależało, mogły się spełnić marzenia, ale i mógł nastąpić kres jej szczęścia. Bo oto ona, Helena Chyżyńska, wdowa po Władysławie, matka dwóch córek, kobieta już dwudziestosiedmioletnia, znalazła swój sens życia. Owdowiawszy na dalekiej Litwie, wróciła do Sabni, pod skrzydła rodziców i rodzinnego domu i postanowiła spełnić dziewczęce marzenie – nareszcie zostać pisarką! Poczyniła próbki, nawet opublikowano jej opowiadanie w „Kurierze Polskim”, niczym to było jednak wobec mrzonek o prawdziwych powieściach. Jedną prawie już napisała... Czytała obfite fragmenty paniom w domu, ale cóż z tego. Jak by to było cudnie, gdyby przeczytał ją ktoś prócz rodziny i guwernantki młodszej siostry... Matka nie była zachwycona pomysłem, jej zdaniem powinnością kobiety w sytuacji Heleny było pogrążyć się we wdowieństwie, ewentualnie wyjść za mąż powtórnie. Ziuta, młodsza siostra, zupełnie się z tym nie zgadzała. Wyjść znowu za mąż, owszem, ale Halszka niezbyt tęskniła za małżeństwem, na wspomnienie Władzia rumieniła się tylko i mówiła siostrze: „Nie spiesz się, nie ma do czego”. A istota wdowieństwa? Cóż tej istocie, kimkolwiek była, przeszkadzało pisanie książki? Halszka tak bardzo przeżywała swoją twórczość, że stała się niemożliwa. była drażliwa, płaczliwa, po jakiejś scenie z przeszłości swoich bohaterów opadła z sił i dostała gorączki... Wtedy jak zwykle zawołano stryja Józefa Mniszka-Tchorznickiego z Warszawy. Znalazł radę, a jakże! Obwieścił, że Halszka Chyżyńska jest duszą wrażliwą, że nerwy jej trzeba oszczędzać i żadne medykamenty tu nie pomogą. Co innego wymyślił, przecież przyjaźnił się ze znanym pisarzem! Nie ma bardziej poważanego niż pan Prus, z którym kończyli szkoły, a teraz widzieli się często, razem bywali w salonach literackich i na odczytach, wymieniali myśli nad lampką wina. Stryj był konkretny: zabrał rękopisy, pojechał do Warszawy, a potem przysłał list: kazał przyjeżdżać bratanicy na audiencję u pisarza, pana Bolesława. Matka wzruszyła ramionami niezadowolona, Ziuta zazdrościła, ojciec kazał szykować wolanta na stację kolejową.
I tak oto znaleźli się w Warszawie, na Wilczej, przed kamienicą mistrza. Stryj uśmiechał się uspokajająco i życzliwie, bo Halszkę zawsze kochał. Uśmiech ją pokrzepił, chociaż stryjaszek rzekł, że jeszcze nic nie wie, ale że pani Oktawia jest jedną z najmilszych kobiet w Warszawie, więc nie ma co się denerwować...
Rzeczywiście, kiedy mała służąca otworzyła drzwi i uciekła do kuchni, wyszła witać gości drobna ciemnowłosa kobieta, a za nią z gabinetu wynurzył się pisarz. Otworzył ramiona, by uściskać przyjaciela i jego brata. Potem zaś przyjrzał się przez lornion młodej osobie, która dygnęła nieśmiało.
Ładna była, tylko bardzo blada, pewnie ze strachu. Pani Oktawia opiekuńczo wzięła ją pod ramię, prosząc na pokoje, i wszyscy przeszli do gabinetu pisarza. Zapadła cisza, tylko zegar stojący w kącie tykał nieprzerwanie i zdaniem Halszki złowieszczo.
– Moje dziecię! – powiedział Prus. – Przeczytałem! Zajmujące, zajmujące! Jest nerw w tym pisaniu. Jest obraz barwny naszego społeczeństwa. Ile pani ma lat? Przepraszam, ale starcowi wolno pytać...
– Dwadzieścia siedem – przyznała Halszka, rumieniąc się.
– Wdowa od dwóch lat. I ponad wszystko pragnie oddać się pisarstwu – oznajmił ojciec. – Co więcej, chce swoje opowieści wydać, żeby inni czytali...
– Ach, żeby chociaż sto osób przeczytało. – Halszka złożyła ręce. − Ale czy jest co im pokazać?
– Ależ tak! − odpowiedział mistrz. – Jak najbardziej. Widać uczucie. Moja żona, moja Pani Władza, która nierzadko i moją pisaninę poprawia, też tak twierdzi i czytała chętnie. To pierwsza część, jak rozumiem, dziecko. Oktawia bardzo ciekawa, co dalej, a to już sukces. Widać, że pióro niesie, moje dziecko, czyż nie?
– O mój Boże! − niemal krzyknęła Halszka. – Jak rumak, jak wierzchowiec, którego nie można okiełznać. Zanim się obejrzę, tka opisy kwieciste...
– No, no, czasem jednak trzeba okiełznać – mruknął pod nosem Prus, a głośno zawyrokował: – Pisz więc, pani Helenko, pisz, bo masz ten dar! A ojczulek śmiało może wyłożyć na edycję. Teraz najlepiej wydać własnym nakładem, od razu do drukarni, są wydawnictwa, ale te się znajdują mrowiem, gdy jest już popularność... Na początek lepiej samodzielnie. Nie bałbym się, chociaż trudno przewidzieć ten współczesny rynek, nie bałbym się!
Halszka rzuciła się, by ucałować ręce mistrza, a potem białe dłonie pani Oktawii. Nie wyrzucili więc do pieca, nie wyśmiali, tylko każą dalej pisać. Nie śmiała marzyć o takim szczęściu. Łzy same płyną po policzkach... Zegar teraz odzywał się triumfalnie i wybił piątą, panna służąca oznajmiła herbatę w salonie, zapachniało drożdżowym ciastem.
Pan Prus wstał i dodał z powagą, a wyglądał ze swoją siwą brodą i wzniesioną ku sufitowi ręką jak jakiś prorok:
– Entuzjastka! A nie myśl, dziecię moje, że dadzą ci spokój. Pisane ci łzy i gorycz, podziw, ale i zawiść ludzka. Cierniowa droga przed tobą. Pisać będziesz zawsze, bo to twój mus i organiczna potrzeba, ale cię zjedzą i rozgoryczą, królewno moja. To cena sławy, wierz mi...
W tej chwili Helena była gotowa ją zapłacić. A ojciec, którego czekał wydatek w bardziej konkretnej walucie, mniej był przekonany.
Mimo to wracali do hotelu w dobrych nastrojach. Halszka gotowa była tańczyć po trotuarze, chociaż oczywiście nie wypada, więc jedynie uśmiechała się pod nosem. Walca z piruetem wykonała wokół stryja i ojca dopiero w apartamentach. Zostawiła ich z cygarami w bawialni, sama pobiegła do siebie pakować rzeczy, bo wyjeżdżali do domu z rana. Dom ukochany: rodzinny dwór modrzewiowy, gdzie czekały dwie córeczki, siostra, matka, a wszystkie ciekawe wyniku ekspedycji.
– Co myślisz? − zapytał brata Michał. − Wydać tę jej książkę? Wydatek dość spory, orientowałem się, ale nie o to chodzi, stać mnie. Przede wszystkim dziwny. Takiego interesu, ja, hreczkosiej, nie znam...
– Wydaj – powiedział Józef spokojnie. − Ja się dołożę, jeśli trzeba. Widać przecież, że to jej szczęście...
– Uczuciowa jest, łatwo wpada w egzaltację. Wdówka, co pisze romanse, bo ja wiem, czy to wypada...
Józef uśmiechnął się pod nosem.
– A co tam wypada albo nie wypada wdowie! Michaś, mamy dwudziesty wiek. Ryzyko nie większe niż pszenica, też może ci nawałnica pole zniszczyć. Popamiętaj moje słowa: zarobisz jeszcze na tym! Opowiadają, że pani Maria Rodziewiczówna dwór w Hruszowej po ojcu postawiła na nogi za pieniądze ze swoich książek.
– Aha, i gadają, że dziwaczka z niej, surdut nosi, cygara pali, włosy ma ścięte i jak mężczyzna wygląda. Tego bym nie życzył córce...
– Niedoczekanie. – Józef śmiał się w głos. – Wąsy jej od pisania nie urosną. Obiecuję ci to jako lekarz! Sprawa w zupełnie innej sferze leży, sokach ustroju, medycyna bada je dopiero. A jako mężczyzna powiadam ci, że tak śliczna i delikatna kobieta jak Halszka nigdy chłopa przypominać nie będzie... o nie!
Michał Mniszek-Tchorznicki nieco się zezłościł, nie pojmował, z czego tu się śmiać. Ale brat zawsze był dla rodziny zagadką. Ordynator w Szpitalu Przemienienia i konsyliarz biedoty na Powiślu. Miał za sobą pobyt na Kaukazie, leczył na froncie wojny tureckiej, walczył z epidemią tyfusu w Rosji, cholery w Sterdyni jak szalony, bez snu, bez baczenia na zdrowie. Nie przeszkadzało mu tu być lwem salonowym w Warszawie, lekarzem teatralnym, który roztaczał czułą opiekę nad aktorkami i romansował z niejedną, fortuny na nie tracąc. Żona Elżbieta, udawała, że tego nie wie. Balował do północy, a potem jechał dzieci wiejskie leczyć za darmo... Dwie w nim dusze siedziały: wielkiego społecznika i bon vivanta. Jak to godził?
– Nigdy ciebie nie zrozumiem, Józek − powiedział. – Walczysz o tę szczepionkę na ospę, o tę higienę, co to nie wiadomo, co za diabeł... nieraz widziałem, jak padałeś zmęczony spać, po wyprawach na wieś do pacjentów, po nocy w szpitalu. A z drugiej strony gadają, żeś kobieciarz, z aktorkami do rana potrafisz tańcować, pić z artystami.
– Widzisz tu sprzeczność jakąś, zacny bracie? – pytał nadal Józef niezmieszany. – Zapewniam cię, że szczepionki to przyszłość. Wszystkie damy znajome poszczepiłem z czułością... czarnej ospy u nas nie będzie. Sen o świcie tak samo smaczny, czy w nocy tańczyłeś, czy leczyłeś... Och, wiem – rzekł szybko, widząc zgorszenie brata – odmienne to moje życie od spokojnej egzystencji na folwarku, wiem, Michał. Ale ja nie jestem z długowiecznych, więc chcę korzystać, póki czas... Dać coś światu, ale i wziąć, co lubię.
– Ot, sam widzisz, jakie spokojne to życie. – Michał westchnął. Józef zawsze go potrafił rozbroić. Ostatecznie to, że był szanowanym lekarzem i społecznikiem, nie szkodziło powodzeniu u dam, przeciwnie, mogło pomagać. I przystojny był, gałgan, z tymi wąsami i zawsze podbitymi, ciemnymi oczami. – Zamiast o zboża na siew, ja się będę martwił o sprzedaż książek. Bagatela! Jakby biblioteka w Sabniach nie wystarczyła, żeby myśleć o półkach i woluminach.
– O miłości Halszka pisze, to kupią. Zajrzałem, a wiesz, że sam czasem bazgrolę... Wielki pan kocha się w guwernantce, każdy będzie wypatrywał ołtarza w finale, damy ze szczególną chęcią.
– A jak Elżbieta zapatruje się na twoje pasje? – nagle zapytał Michał.
– Nigdy żonkosiem nie byłem, Ela to wie – odparł Józef, ale jakby słońce zgasło w jego głosie. − Jeden na dwóch braci pod pantoflem wystarczy. Ręce ucałuj mojej bratowej, Marysi! I nie mędrkuj, tylko wyjmuj ruble ze skarpet na druk, ja z księgarzami w Warszawie sprawę obstaluję, tylko z wydawcą wszystko trzeba przemyśleć. Jak tam ona nazwała w końcu tę książkę?
– Trędowata. − Młodszy Mniszek-Tchorznicki aż się wzdrygnął, wymawiając ten tytuł.
– Dobrze! Dobrze, u licha! Wrażenie robi od razu! Patrzcie, państwo, trędowata... − zawołał starszy z uznaniem. − Niby guwernantka? Stryja mogła wypytać o arkana choroby, trądu już u nas nie ma.
– Ja tam nie wiem – rzekł brat. – Nie czytałem. Halszka co wieczór na głos sceny prezentuje przy kominku i kobiety debatują, co dalej i czy dobrze. Już tam słyszałem i kłótnie, i szlochanie.
– No to niech dokończy tę swoją powieść. Wydamy, sprzedamy, uspokoi się... Pisarkę mamy w rodzinie, a co? Możliwe, że jedna książka ją uspokoi.
Michał Mniszek-Tchorznicki pokręcił głową z powątpiewaniem. Tu akurat brat się mylił lub tylko go pocieszał. Tak czy inaczej chciał już wrócić na Podlasie. Hotel Europejski był tak znakomity, jakim go reklamował Józef, ale też piekielnie drogi.
– Bóg was zgoła opuścił – mruczał pan Michał, regulując rachunek na odchodne. Kasjer tylko się ukłonił.