Mniszkówna. Historia pisarki, która wzruszyła miliony serc - Katarzyna Droga - ebook + audiobook

Mniszkówna. Historia pisarki, która wzruszyła miliony serc ebook i audiobook

Katarzyna Droga

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czasy, kiedy kobiety nosiły kapelusze i rękawiczki, po Warszawie jeździły dorożki, a miłość ludzi z różnych sfer nie była sprawą łatwą. Dworki Podlasia i Mazowsza. Helena obserwuje świat, zmienia się, spełnia marzenia… Jak kochać i być kochaną? Tego świata już nie ma, ale wzruszenia zostały 

 

Początek wieku XX, Podlasie, dwór szlachecki w Sabniach. Młoda wdowa wraca z córeczkami do domu rodziców. Ma jedno marzenie: zostać pisarką! Halszka, jak ją nazywa rodzina, to artystyczna dusza: pięknie gra na pianinie, maluje, ale nade wszystko uwielbia literaturę. Czy mogłaby napisać prawdziwą powieść o miłości? Otoczenie nie zachwyca się jej planami: powinna wyjść za mąż po raz drugi, zająć się dziećmi i domem. Ale pozornie delikatna i rozmarzona Halszka jest uparta. Pisze po nocach powieść o nauczycielce, którą pokochał arystokrata. Ojciec zdziwiony determinacją córki, zasięga rady zaprzyjaźnionego pisarza Bolesława Prusa. Halszka dostaje błogosławieństwo mistrza, tata finansuje wydanie pierwszej powieści. „Oby sprzedało się chociaż sto książek tej mojej „Trędowatej”, modli się Halszka. Sprzedaż idzie w setki tysięcy... 

To nie koniec, lecz dopiero początek opowieści o tym jak Helena Mniszkówna została królową romansu z wyższych sfer. Zdobyła wielką popularność, ale zapłaciła wysoką cenę za sukces. Perypetie życia Halszki mogłyby być fabułą jej książki. 

Naprawdę nazywała się Rawicz – Radomyska, a po pierwszym mężu Chyżyńska. Była panią dworów w Rogalach i w Kucharach - ziemianką zwykłą i niezwykłą, bo prowadziła dwór i pisała z potrzeby serca, nie dla zysku i nie dla sławy. Nie była autorką jednej książki. Napisała ich 30. Na ile opowiadała w nich o sobie? I jaka była naprawdę? 

Dziś coraz mniej osób pamięta nazwisko: Mniszkówna. Bardziej znany jest tytuł pierwszej powieści „Trędowata”. Książkę wznawiano przed wojną 16 razy, trzykrotnie filmowano. Krytycy surowo ją osądzali jako „ romansidło”, mimo to sprzedawała się na pniu. Po wojnie, gdy zakazano druku wszystkich książek Mniszkówny, czytelniczki przepisywały ręcznie całe rozdziały i użyczały sobie rękopisy. Opinie krytyków nie miały dla nich znaczenia, emocje, które budziła tak. Jak więc mierzyć wartość literatury? 

Powieść biograficzna o Helenie Mniszkównie, pisarce, która poruszyła miliony serc jest próbą odpowiedzi na te pytania. Ale też zaproszeniem do dworków Podlasia i Mazowsza, do czasów, kiedy kobiety nosiły kapelusze i rękawiczki, po Warszawie jeździły dorożki, a miłość ludzi z różnych sfer nie była sprawą łatwą. Sposobność by wraz z Heleną obserwować świat, zmieniać się, spełniać marzenia. Kochać i być kochaną. Tego świata już nie ma, ale wzruszenia zostały. 

 

Katarzyna Droga 

Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Joannie Chmielewskiej. Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 - 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom. Nakładem Wydawnictwa Zwierciadło ukazało się pięć powieści w serii uczuć oraz sagadrozdowska, naktórą składają się dwie powieści „Dama do towarzystwa" oraz „Dziedziczka łez" inspirowane prawdziwą historią rodziny Lutosławskich.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 0 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,6 (48 ocen)
35
10
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bianca1204

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka.🥰
00
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

[Współpraca barterowa z Wydawnictwo Zwierciadło ] "Waldemar, klęcząc przy łóżku Stefci, targany szaloną rozpaczą, porywającą go w bezkresy, ściskał drobne ręce dziewczyny, a z piersi jego wydobywał się jęk zdławiony, do ryku podobny. - Żyj, żyj!... na Boga... zostań... nie odchodź!" Która z nas nie zna tej łamiącej sceny z książki Heleny Mniszkówny - Trędowata. A może nawet bardziej przejmującego jej obrazu ukazanego w filmie pod tym samym tytułem. Chyba najbardziej znana nam jest ekranizacja filmu z 1976 roku z Elżbietą Starostecką i Leszkiem Teleszyńskim. Przyznaję szczerze, że ilekroć oglądam ten film, zawsze się wzruszam i łzy płyną mi po twarzy. Byłam ogromnie ciekawa historii kobiety, która swoimi powieściami potrafiła poruszyć kobiece serca. I kiedyś, i dzisiaj kobiety ogromnie się wzruszają czytając, bądź oglądając Trędowatą. Dlatego też, gdy ukazała się powieść biograficzna Mniszkówna o tej sławnej pisarce, postanowiłam się z nią zapoznać pomimo, że nie jestem wielką miło...
00
Karolinka1988

Nie oderwiesz się od lektury

Klimatyczna powieść o życiu Heleny Mniszkówny, autorki "Trędowatej". Rok 1905, owdowiała Helena pisze swój debiut- historię miłości guwernantki i ordynata. Sam Bolesław Prus jest zachwycony fragmentem powieści. "Trędowata" zostaje wydana dzięki wsparciu finansowemu ojca i stryja Heleny. Powieść okazuje się ogromnym sukcesem czytelniczym i schodzi jak gorące bułeczki. Pierwsze recenzje są przychylne. Z czasem "Trędowata" zostaje pogardliwie nazwana "romansem dla kucharek", chociaż sprzedaje się w zawrotnym tempie podobnie jak i kolejne powieści Heleny. Pisarka zmaga się ze swoimi problemami: zauroczeniem młodym i przystojnym sąsiadem, troską o przyszłość córek i zauroczeniem w niej narzeczonego siostry. Świetnie oddany klimat ziemiańskich dworków, życia w nich, balów, polowań, kuligów, świąt, itp. Ten świat po II wojnie światowej przeminął na zawsze. Nie ma już dworków i mieszkających w nich kobiet w gorsetach i zdobnych kapeluszach tęskniących do romantycznej miłości. Jednak świat ten ...
00
Chilim26

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisane, świetnie przeczytane. Cieszę się, że powierzono przeczytanie tej książki Paulinie Holtz. Inna lektorka mogłaby ją zajęczeć na śmierć. Niestety w audiobooku brakowało ostatniego, 12 rozdziału.
00
tedi_now

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i klimatyczna historia.Polecam audiobooka.
00

Popularność




Ty­tuł: Mnisz­kówna. Hi­sto­ria pi­sarki, która wzru­szyła mi­liony serc
© Tekst: Ka­ta­rzyna Droga 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Pro­jekt okładki i strony ty­tu­ło­wej: Krzysz­tof Kieł­ba­siń­ski
Ilu­stra­cja na okładce: Bing Image Cre­ator
Pro­jekt gra­ficzny i skład: Syl­wia Ro­gow­ska-Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Edyta Woź­nica
Re­dak­cja: Bar­bara Miecz­nicka
Ko­rekta: Bar­bara Za­wiej­ska
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-556-1
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Mistrz i dziew­czyna

War­szawa roku ty­siąc dzie­więć­set pią­tego tęt­niła ży­ciem. Przez Kra­kow­skie Przed­mie­ście su­nął tram­waj konny, praw­dziwa no­wość i do­wód po­stępu tech­niki. Dwa ko­nie cią­gnęły po że­la­znych szy­nach czer­wony wa­gon zdo­biony zło­tem. Stu­kały po bruku ko­pyta i tur­ko­tały koła do­ro­żek. Damy cien­kie w ta­lii jak osy spa­ce­ro­wały nie­spiesz­nie w to­wa­rzy­stwie dżen­tel­me­nów lub przy­zwo­itek. Kwiaty na ka­pe­lu­szach, dłu­gie suk­nie, ko­lo­rowe pe­le­rynki zdo­biły war­szaw­ską ulicę. Ja­kaś słu­żąca w chu­stce spie­szyła z ko­szy­kiem peł­nym owo­ców, biegł za nią chło­pak z na­rę­czem ga­zet, krzy­cząc: „»Ku­rier War­szaw­ski«, komu nowy »Ku­rier War­szaw­ski«?”.

Wszystko to ob­ser­wo­wała z okna Ho­telu Eu­ro­pej­skiego młoda osoba cie­kawa mia­sta, tu­tej­szego gwaru, no­wych bu­dyn­ków i oczy­wi­ście mody. Ukryta za fi­ranką, bo wy­glą­dać przez okno jaw­nie nie wy­pa­dało, ja­sno­włosa Halszka Chy­żyń­ska nie­cier­pli­wie przy­tu­py­wała ob­ca­sem. Była go­towa do wyj­ścia w ten no­wo­cze­sny świat, cze­kała na ojca. Za­pu­kał, po­dał jej ra­mię, po­pro­wa­dził do wiel­kiego mia­sta. Był dumny z damy u swego boku: wy­soka, ele­gancka w ciem­nej sukni, bar­dzo ładna, zwra­cali uwagę prze­chod­niów.

– He­lena, córka Mniszka! – za­żar­to­wał, a Halszka uśmiech­nęła się pierw­szy raz tego dnia.

Na ulicy za­trzy­mała się na chwilę i od­wró­ciła głowę, by po­pa­trzeć na bu­dy­nek, z któ­rego wy­szli. Ho­tel Eu­ro­pej­ski. O nim mó­wił stryj Jó­zef, że no­wo­cze­sny, naj­lep­szy, re­stau­ra­cja do­sko­nała i go­ście sławni, tu od lat za­trzy­my­wała się szlachta, kup­com zo­sta­wia­jąc no­wo­bo­gacki Bri­stol. Rze­czy­wi­ście ciastka u Lorse’a w ho­telu były wy­śmie­nite, o tym też stryj za­pew­niał ze zło­śli­wym bły­skiem w oku, bo wie­dział, że bra­ta­nica uwiel­bia słod­ko­ści, a do wą­tłych dam się nie za­li­cza.

Stryj Jó­zef! Czło­wiek ele­gancki i by­wały, a za­ra­zem le­karz ide­owiec. On to był przy­czyną, dla któ­rej po­słusz­nie szła z oj­cem Kra­kow­skim Przed­mie­ściem, serce jej ło­mo­tało i go­towa była roz­pła­kać się tu­taj, przy Ogro­dzie Sa­skim. Dzi­siaj rano nie dała rady jeść cia­stek. Nie znała wiel­kich miast, była ty­pową Po­lką ze szla­chec­kiego dworku i nie czuła się zbyt swo­bod­nie w War­sza­wie. Oczy­wi­ście, wy­nio­sła z domu od­po­wied­nie na­uki, które po­ma­gały w ta­kich chwi­lach, bo skrom­ność, pra­wość i po­boż­ność to cnoty, które wy­bro­nią damę z każ­dej opre­sji i każą pa­trzeć na oto­cze­nie pew­nie i z dumą, choć bez za­ro­zu­mial­stwa. War­to­ści mo­ralne były tym, co nie­sie nie­wia­stę ku chwale. No tak, ale nie była głu­pia i nikt jej nie wmówi, że ze­wnętrzna po­włoka po­zo­staje bez zna­cze­nia. Halszka miała wra­że­nie, że war­sza­wianki no­szą ka­pe­lu­sze z mniej­szym ron­dem i pió­rami, ona zaś we­dług mody za­ścian­ko­wej ma na gło­wie wiel­kie koło cięż­kie od ozdób, tak cięż­kie, że mu­siała pod­pie­rać się pa­ra­solką dla rów­no­wagi. I spód­nice pa­nie mają wy­raź­nie krót­sze, fal­bany koń­czą się nad kostką, od­kry­wają całe bu­ciki, pod­czas gdy ona za­miata chod­nik ogo­nem spód­nicy! Czyżby aż tak da­leko było z Sabni na Pod­la­siu do War­szawy? Halszka uwiel­biała te­mat stro­jów, cier­piała ogrom­nie, że jako młoda wdowa wciąż mu­siała no­sić czarne suk­nie. Gdzieżby w nich po­ka­zać kostkę, choćby i w czar­nej poń­czo­sze! W in­nych oko­licz­no­ściach chęt­nie zwie­dzi­łaby ma­ga­zyny mody i chci­wie pa­trzyła na ele­gantki. Nie tym ra­zem jed­nak. Szła jak na ścię­cie, po wy­rok.

– Da­leko to jesz­cze, papo? − za­py­tała na­gle. Prze­szli już Świę­to­krzy­ską, wcho­dzili w Kru­czą. – Może trzeba było na­jąć fia­kra...

– W taką piękną po­godę? − rzekł Mi­chał Mni­szek zdzi­wiony. − Tchorz­nicki, zie­mia­nin z Sabni. On nie miał żad­nych wiej­skich kom­plek­sów, prze­ciw­nie, nieco z góry pa­trzył na miesz­czu­chów i już po jed­nym dniu w mie­ście tę­sk­nił do swo­ich koni. – Toż to dwa kroki! Trzeba ko­rzy­stać z oka­zji, by zo­ba­czyć, jak mia­sto pięk­nie się roz­wija. Czy­ta­łem rano w „Ku­rie­rze”: „War­szawa trze­cim mia­stem Ce­sar­stwa Ro­syj­skiego!”. Ech – rzekł z ża­lem − po­winna być pierw­szym w Rze­czy­po­spo­li­tej. Zo­bacz, nowe ka­mie­nice wzdłuż Kru­czej i Wil­czej, świeżo po­bu­do­wane, pan Prus z żoną miesz­kają tu le­d­wie od dwóch lat. Pod nu­me­rem dwu­na­stym... I tu wła­śnie ma na nas cze­kać mój sławny brat... W świe­cie obyty! I jest!

Przed bramą do ka­mie­nicy przy Wil­czej 12 stał wy­soki je­go­mość w cy­lin­drze, ze zdo­bioną la­ską w dłoni, zer­kał na ze­ga­rek na łań­cuszku. I Mi­chał, i jego córka wes­tchnęli rów­no­cze­śnie. Oj­ciec z my­ślą, że brata w wiel­ko­miej­sko­ści ni­gdy nie do­goni, a córka z lę­kiem, bo jak stryj czeka, to i żadne siły wyż­sze nie po­mogą: wi­zyta się od­bę­dzie. Bała się jej, ale i pra­gnęła. Wiele od niej za­le­żało, mo­gły się speł­nić ma­rze­nia, ale i mógł na­stą­pić kres jej szczę­ścia. Bo oto ona, He­lena Chy­żyń­ska, wdowa po Wła­dy­sła­wie, matka dwóch có­rek, ko­bieta już dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nia, zna­la­zła swój sens ży­cia. Owdo­wiaw­szy na da­le­kiej Li­twie, wró­ciła do Sabni, pod skrzy­dła ro­dzi­ców i ro­dzin­nego domu i po­sta­no­wiła speł­nić dziew­częce ma­rze­nie – na­resz­cie zo­stać pi­sarką! Po­czy­niła próbki, na­wet opu­bli­ko­wano jej opo­wia­da­nie w „Ku­rie­rze Pol­skim”, ni­czym to było jed­nak wo­bec mrzo­nek o praw­dzi­wych po­wie­ściach. Jedną pra­wie już na­pi­sała... Czy­tała ob­fite frag­menty pa­niom w domu, ale cóż z tego. Jak by to było cud­nie, gdyby prze­czy­tał ją ktoś prócz ro­dziny i gu­wer­nantki młod­szej sio­stry... Matka nie była za­chwy­cona po­my­słem, jej zda­niem po­win­no­ścią ko­biety w sy­tu­acji He­leny było po­grą­żyć się we wdo­wień­stwie, ewen­tu­al­nie wyjść za mąż po­wtór­nie. Ziuta, młod­sza sio­stra, zu­peł­nie się z tym nie zga­dzała. Wyjść znowu za mąż, ow­szem, ale Halszka nie­zbyt tę­sk­niła za mał­żeń­stwem, na wspo­mnie­nie Wła­dzia ru­mie­niła się tylko i mó­wiła sio­strze: „Nie spiesz się, nie ma do czego”. A istota wdo­wień­stwa? Cóż tej isto­cie, kim­kol­wiek była, prze­szka­dzało pi­sa­nie książki? Halszka tak bar­dzo prze­ży­wała swoją twór­czość, że stała się nie­moż­liwa. była draż­liwa, płacz­liwa, po ja­kiejś sce­nie z prze­szło­ści swo­ich bo­ha­te­rów opa­dła z sił i do­stała go­rączki... Wtedy jak zwy­kle za­wo­łano stryja Jó­zefa Mniszka-Tchorz­nic­kiego z War­szawy. Zna­lazł radę, a jakże! Ob­wie­ścił, że Halszka Chy­żyń­ska jest du­szą wraż­liwą, że nerwy jej trzeba oszczę­dzać i żadne me­dy­ka­menty tu nie po­mogą. Co in­nego wy­my­ślił, prze­cież przy­jaź­nił się ze zna­nym pi­sa­rzem! Nie ma bar­dziej po­wa­ża­nego niż pan Prus, z któ­rym koń­czyli szkoły, a te­raz wi­dzieli się czę­sto, ra­zem by­wali w sa­lo­nach li­te­rac­kich i na od­czy­tach, wy­mie­niali my­śli nad lampką wina. Stryj był kon­kretny: za­brał rę­ko­pisy, po­je­chał do War­szawy, a po­tem przy­słał list: ka­zał przy­jeż­dżać bra­ta­nicy na au­dien­cję u pi­sa­rza, pana Bo­le­sława. Matka wzru­szyła ra­mio­nami nie­za­do­wo­lona, Ziuta za­zdro­ściła, oj­ciec ka­zał szy­ko­wać wo­lanta na sta­cję ko­le­jową.

I tak oto zna­leźli się w War­sza­wie, na Wil­czej, przed ka­mie­nicą mi­strza. Stryj uśmie­chał się uspo­ka­ja­jąco i życz­li­wie, bo Halszkę za­wsze ko­chał. Uśmiech ją po­krze­pił, cho­ciaż stry­ja­szek rzekł, że jesz­cze nic nie wie, ale że pani Okta­wia jest jedną z naj­mil­szych ko­biet w War­sza­wie, więc nie ma co się de­ner­wo­wać...

Rze­czy­wi­ście, kiedy mała słu­żąca otwo­rzyła drzwi i ucie­kła do kuchni, wy­szła wi­tać go­ści drobna ciem­no­włosa ko­bieta, a za nią z ga­bi­netu wy­nu­rzył się pi­sarz. Otwo­rzył ra­miona, by uści­skać przy­ja­ciela i jego brata. Po­tem zaś przyj­rzał się przez lor­nion mło­dej oso­bie, która dy­gnęła nie­śmiało.

Ładna była, tylko bar­dzo blada, pew­nie ze stra­chu. Pani Okta­wia opie­kuń­czo wzięła ją pod ra­mię, pro­sząc na po­koje, i wszy­scy prze­szli do ga­bi­netu pi­sa­rza. Za­pa­dła ci­sza, tylko ze­gar sto­jący w ką­cie ty­kał nie­prze­rwa­nie i zda­niem Halszki zło­wiesz­czo.

– Moje dzie­cię! – po­wie­dział Prus. – Prze­czy­ta­łem! Zaj­mu­jące, zaj­mu­jące! Jest nerw w tym pi­sa­niu. Jest ob­raz barwny na­szego spo­łe­czeń­stwa. Ile pani ma lat? Prze­pra­szam, ale star­cowi wolno py­tać...

– Dwa­dzie­ścia sie­dem – przy­znała Halszka, ru­mie­niąc się.

– Wdowa od dwóch lat. I po­nad wszystko pra­gnie od­dać się pi­sar­stwu – oznaj­mił oj­ciec. – Co wię­cej, chce swoje opo­wie­ści wy­dać, żeby inni czy­tali...

– Ach, żeby cho­ciaż sto osób prze­czy­tało. – Halszka zło­żyła ręce. − Ale czy jest co im po­ka­zać?

– Ależ tak! − od­po­wie­dział mistrz. – Jak naj­bar­dziej. Wi­dać uczu­cie. Moja żona, moja Pani Wła­dza, która nie­rzadko i moją pi­sa­ninę po­pra­wia, też tak twier­dzi i czy­tała chęt­nie. To pierw­sza część, jak ro­zu­miem, dziecko. Okta­wia bar­dzo cie­kawa, co da­lej, a to już suk­ces. Wi­dać, że pióro nie­sie, moje dziecko, czyż nie?

– O mój Boże! − nie­mal krzyk­nęła Halszka. – Jak ru­mak, jak wierz­cho­wiec, któ­rego nie można okieł­znać. Za­nim się obej­rzę, tka opisy kwie­ci­ste...

– No, no, cza­sem jed­nak trzeba okieł­znać – mruk­nął pod no­sem Prus, a gło­śno za­wy­ro­ko­wał: – Pisz więc, pani He­lenko, pisz, bo masz ten dar! A oj­czu­lek śmiało może wy­ło­żyć na edy­cję. Te­raz naj­le­piej wy­dać wła­snym na­kła­dem, od razu do dru­karni, są wy­daw­nic­twa, ale te się znaj­dują mro­wiem, gdy jest już po­pu­lar­ność... Na po­czą­tek le­piej sa­mo­dziel­nie. Nie bał­bym się, cho­ciaż trudno prze­wi­dzieć ten współ­cze­sny ry­nek, nie bał­bym się!

Halszka rzu­ciła się, by uca­ło­wać ręce mi­strza, a po­tem białe dło­nie pani Okta­wii. Nie wy­rzu­cili więc do pieca, nie wy­śmiali, tylko każą da­lej pi­sać. Nie śmiała ma­rzyć o ta­kim szczę­ściu. Łzy same płyną po po­licz­kach... Ze­gar te­raz od­zy­wał się trium­fal­nie i wy­bił piątą, panna słu­żąca oznaj­miła her­batę w sa­lo­nie, za­pach­niało droż­dżo­wym cia­stem.

Pan Prus wstał i do­dał z po­wagą, a wy­glą­dał ze swoją siwą brodą i wznie­sioną ku su­fi­towi ręką jak ja­kiś pro­rok:

– En­tu­zjastka! A nie myśl, dzie­cię moje, że da­dzą ci spo­kój. Pi­sane ci łzy i go­rycz, po­dziw, ale i za­wiść ludzka. Cier­niowa droga przed tobą. Pi­sać bę­dziesz za­wsze, bo to twój mus i or­ga­niczna po­trzeba, ale cię zje­dzą i roz­go­ry­czą, kró­lewno moja. To cena sławy, wierz mi...

W tej chwili He­lena była go­towa ją za­pła­cić. A oj­ciec, któ­rego cze­kał wy­da­tek w bar­dziej kon­kret­nej wa­lu­cie, mniej był prze­ko­nany.

Mimo to wra­cali do ho­telu w do­brych na­stro­jach. Halszka go­towa była tań­czyć po tro­tu­arze, cho­ciaż oczy­wi­ście nie wy­pada, więc je­dy­nie uśmie­chała się pod no­sem. Walca z pi­ru­etem wy­ko­nała wo­kół stryja i ojca do­piero w apar­ta­men­tach. Zo­sta­wiła ich z cy­ga­rami w ba­wialni, sama po­bie­gła do sie­bie pa­ko­wać rze­czy, bo wy­jeż­dżali do domu z rana. Dom uko­chany: ro­dzinny dwór mo­drze­wiowy, gdzie cze­kały dwie có­reczki, sio­stra, matka, a wszyst­kie cie­kawe wy­niku eks­pe­dy­cji.

– Co my­ślisz? − za­py­tał brata Mi­chał. − Wy­dać tę jej książkę? Wy­da­tek dość spory, orien­to­wa­łem się, ale nie o to cho­dzi, stać mnie. Przede wszyst­kim dziwny. Ta­kiego in­te­resu, ja, hrecz­ko­siej, nie znam...

– Wy­daj – po­wie­dział Jó­zef spo­koj­nie. − Ja się do­łożę, je­śli trzeba. Wi­dać prze­cież, że to jej szczę­ście...

– Uczu­ciowa jest, ła­two wpada w eg­zal­ta­cję. Wdówka, co pi­sze ro­manse, bo ja wiem, czy to wy­pada...

Jó­zef uśmiech­nął się pod no­sem.

– A co tam wy­pada albo nie wy­pada wdo­wie! Mi­chaś, mamy dwu­dzie­sty wiek. Ry­zyko nie więk­sze niż psze­nica, też może ci na­wał­nica pole znisz­czyć. Po­pa­mię­taj moje słowa: za­ro­bisz jesz­cze na tym! Opo­wia­dają, że pani Ma­ria Ro­dzie­wi­czówna dwór w Hru­szo­wej po ojcu po­sta­wiła na nogi za pie­nią­dze ze swo­ich ksią­żek.

– Aha, i ga­dają, że dzi­waczka z niej, sur­dut nosi, cy­gara pali, włosy ma ścięte i jak męż­czy­zna wy­gląda. Tego bym nie ży­czył córce...

– Nie­do­cze­ka­nie. – Jó­zef śmiał się w głos. – Wąsy jej od pi­sa­nia nie uro­sną. Obie­cuję ci to jako le­karz! Sprawa w zu­peł­nie in­nej sfe­rze leży, so­kach ustroju, me­dy­cyna bada je do­piero. A jako męż­czy­zna po­wia­dam ci, że tak śliczna i de­li­katna ko­bieta jak Halszka ni­gdy chłopa przy­po­mi­nać nie bę­dzie... o nie!

Mi­chał Mni­szek-Tchorz­nicki nieco się ze­zło­ścił, nie poj­mo­wał, z czego tu się śmiać. Ale brat za­wsze był dla ro­dziny za­gadką. Or­dy­na­tor w Szpi­talu Prze­mie­nie­nia i kon­sy­liarz bie­doty na Po­wi­ślu. Miał za sobą po­byt na Kau­ka­zie, le­czył na fron­cie wojny tu­rec­kiej, wal­czył z epi­de­mią ty­fusu w Ro­sji, cho­lery w Ster­dyni jak sza­lony, bez snu, bez ba­cze­nia na zdro­wie. Nie prze­szka­dzało mu tu być lwem sa­lo­no­wym w War­sza­wie, le­ka­rzem te­atral­nym, który roz­ta­czał czułą opiekę nad ak­tor­kami i ro­man­so­wał z nie­jedną, for­tuny na nie tra­cąc. Żona Elż­bieta, uda­wała, że tego nie wie. Ba­lo­wał do pół­nocy, a po­tem je­chał dzieci wiej­skie le­czyć za darmo... Dwie w nim du­sze sie­działy: wiel­kiego spo­łecz­nika i bon vi­vanta. Jak to go­dził?

– Ni­gdy cie­bie nie zro­zu­miem, Jó­zek − po­wie­dział. – Wal­czysz o tę szcze­pionkę na ospę, o tę hi­gienę, co to nie wia­domo, co za dia­beł... nie­raz wi­dzia­łem, jak pa­da­łeś zmę­czony spać, po wy­pra­wach na wieś do pa­cjen­tów, po nocy w szpi­talu. A z dru­giej strony ga­dają, żeś ko­bie­ciarz, z ak­tor­kami do rana po­tra­fisz tań­co­wać, pić z ar­ty­stami.

– Wi­dzisz tu sprzecz­ność ja­kąś, za­cny bra­cie? – py­tał na­dal Jó­zef nie­zmie­szany. – Za­pew­niam cię, że szcze­pionki to przy­szłość. Wszyst­kie damy zna­jome po­szcze­pi­łem z czu­ło­ścią... czar­nej ospy u nas nie bę­dzie. Sen o świ­cie tak samo smaczny, czy w nocy tań­czy­łeś, czy le­czy­łeś... Och, wiem – rzekł szybko, wi­dząc zgor­sze­nie brata – od­mienne to moje ży­cie od spo­koj­nej eg­zy­sten­cji na fol­warku, wiem, Mi­chał. Ale ja nie je­stem z dłu­go­wiecz­nych, więc chcę ko­rzy­stać, póki czas... Dać coś światu, ale i wziąć, co lu­bię.

– Ot, sam wi­dzisz, ja­kie spo­kojne to ży­cie. – Mi­chał wes­tchnął. Jó­zef za­wsze go po­tra­fił roz­broić. Osta­tecz­nie to, że był sza­no­wa­nym le­ka­rzem i spo­łecz­ni­kiem, nie szko­dziło po­wo­dze­niu u dam, prze­ciw­nie, mo­gło po­ma­gać. I przy­stojny był, gał­gan, z tymi wą­sami i za­wsze pod­bi­tymi, ciem­nymi oczami. – Za­miast o zboża na siew, ja się będę mar­twił o sprze­daż ksią­żek. Ba­ga­tela! Jakby bi­blio­teka w Sab­niach nie wy­star­czyła, żeby my­śleć o pół­kach i wo­lu­mi­nach.

– O mi­ło­ści Halszka pi­sze, to ku­pią. Zaj­rza­łem, a wiesz, że sam cza­sem ba­zgrolę... Wielki pan ko­cha się w gu­wer­nantce, każdy bę­dzie wy­pa­try­wał oł­ta­rza w fi­nale, damy ze szcze­gólną chę­cią.

– A jak Elż­bieta za­pa­truje się na twoje pa­sje? – na­gle za­py­tał Mi­chał.

– Ni­gdy żon­ko­siem nie by­łem, Ela to wie – od­parł Jó­zef, ale jakby słońce zga­sło w jego gło­sie. − Je­den na dwóch braci pod pan­to­flem wy­star­czy. Ręce uca­łuj mo­jej bra­to­wej, Ma­rysi! I nie mę­dr­kuj, tylko wyj­muj ru­ble ze skar­pet na druk, ja z księ­ga­rzami w War­sza­wie sprawę ob­sta­luję, tylko z wy­dawcą wszystko trzeba prze­my­śleć. Jak tam ona na­zwała w końcu tę książkę?

– Trę­do­wata. − Młod­szy Mni­szek-Tchorz­nicki aż się wzdry­gnął, wy­ma­wia­jąc ten ty­tuł.

– Do­brze! Do­brze, u li­cha! Wra­że­nie robi od razu! Pa­trz­cie, pań­stwo, trę­do­wata... − za­wo­łał star­szy z uzna­niem. − Niby gu­wer­nantka? Stryja mo­gła wy­py­tać o ar­kana cho­roby, trądu już u nas nie ma.

– Ja tam nie wiem – rzekł brat. – Nie czy­ta­łem. Halszka co wie­czór na głos sceny pre­zen­tuje przy ko­minku i ko­biety de­ba­tują, co da­lej i czy do­brze. Już tam sły­sza­łem i kłót­nie, i szlo­cha­nie.

– No to niech do­koń­czy tę swoją po­wieść. Wy­damy, sprze­damy, uspo­koi się... Pi­sarkę mamy w ro­dzi­nie, a co? Moż­liwe, że jedna książka ją uspo­koi.

Mi­chał Mni­szek-Tchorz­nicki po­krę­cił głową z po­wąt­pie­wa­niem. Tu aku­rat brat się my­lił lub tylko go po­cie­szał. Tak czy ina­czej chciał już wró­cić na Pod­la­sie. Ho­tel Eu­ro­pej­ski był tak zna­ko­mity, ja­kim go re­kla­mo­wał Jó­zef, ale też pie­kiel­nie drogi.

– Bóg was zgoła opu­ścił – mru­czał pan Mi­chał, re­gu­lu­jąc ra­chu­nek na od­chodne. Ka­sjer tylko się ukło­nił.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki