Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie ma chyba osoby, która nie wyczekuje z utęsknieniem odmiany losu sierot Baudelaire, tak ciężko doświadczonych przez życie i niecnych osobników.
Wioletce, Klausowi i Słoneczku ledwo udało się uciec z Gorgonicznej Groty i z łap nikczemnego Hrabiego Olafa. Spotkanie z Kit Snicket daje nadzieję na szczęśliwy finał przygód. Kiedy jednak sieroty trafiają do ostatniego bezpiecznego miejsca, gdzie muszą wcielić się w podwójną rolę – tajnych agentów i bojów hotelowych – okazuje się, że „szczęśliwy finał” to miraż, ulotne odbicie w tafli wody, które mąci byle kamyk rzucony w toń. Tylko od inteligencji oraz intuicji sierot będzie zależało, czy w tłumie gości hotelu Ostateczność rozpoznają prawdziwych przyjaciół i wytropią zaprzysięgłych wrogów. Książki Lemony Snicketa mają w sobie to coś, co chwyta za serce i sprawia, że „Seria niefortunnych zdarzeń” zyskała miliony wielbicieli na całym świecie, a także została zekranizowana.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 219
Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events
Tytuł oryginału: The Grim Grotto
Text copyright © 2004 by Lemony Snicket
Illustrations copyright © 2004 by Brett Helquist
© HarperCollins Polska sp. z o.o., 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Redakcja: Anna Jutta-Walenko
Korekta: Anna Sidorek, Bożenna Kozerska
Koordynacja produkcji: Jolanta Powierża
Wydawca prowadzący: Agnieszka Betlejewska
Wydanie pierwsze, Warszawa 2024
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.HarperCollins.pl
ISBN: 978-83-276-9648-9
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Dla Beatrycze – Martwe kobiety nie opowiadają historii.
Po wielu latach penetrowania oceanów, badania ulewnych deszczy i uważnego obserwowania kilku pomp publicznych naukowcy całego świata uzgodnili teorię objaśniającą dystrybucję wody na naszej planecie. Teorię tę nazwano cyklem obiegu wody w przyrodzie. Cykl obiegu wody w przyrodzie obejmuje trzy kluczowe zjawiska: parowanie, skraplanie i kumulację – wszystkie równie nudne.
Oczywiście że nudno jest czytać o rzeczach nudnych, ale lepiej poczytać coś, od czego chce się ziewać, niż coś, od czego chce się płakać bez opamiętania, walić pięściami o podłogę i znaczyć łzami poduszkę, kołdrę oraz osobistą kolekcję bumerangów. Podobnie jak cykl obiegu wody w przyrodzie, historia o rodzeństwie Baudelaire’ów obejmuje trzy kluczowe zjawiska – uczynicie jednak znacznie lepiej, jeśli zamiast czytać arcysmutną opowieść o ich losach, poczytacie sobie o obiegu wody w przyrodzie.
Wioletka, najstarsze zjawisko spośród rodzeństwa Baudelaire’ów, miała prawie piętnaście lat i była prawie najlepszą wynalazczynią, jaką świat kiedykolwiek oglądał. A, o ile mi wiadomo, absolutnie najlepszą wynalazczynią porwaną szarym nurtem Padłego Potoku, który unosił ją coraz dalej od doliny pod Wielkim Zawianym Szczytem, uczepioną kurczowo sanek. Na twoim miejscu skupiłbym się raczej na nudnym zjawisku parowania, którym to terminem określamy proces przemiany wody w parę wodną tworzącą następnie chmury, niż na wyobrażaniu sobie katastrofy, która czeka Wioletkę u stóp Gór Grozy.
Klaus był drugim co do starszeństwa członkiem rodzeństwa Baudelaire’ów, ale w trosce o swoje zdrowie zajmijcie się raczej nudnym zjawiskiem skraplania, którym to terminem określamy ponowną przemianę pary wodnej w wodę spadającą następnie na ziemię w postaci deszczu. Naprawdę lepsze to niż choćby przez chwilę rozmyślać o zjawisku nadzwyczajnych uzdolnień badawczych Klausa oraz o problemach i zgryzotach, które wynikną dla niego z tych zdolności, gdy rodzeństwo Baudelaire’ów spotka się z Hrabią Olafem, niepoprawnym łotrem, który dybie na dzieci od dnia, w którym ich rodzice zginęli w strasznym pożarze.
Także Słoneczko Baudelaire, które niedawno wyrosło z wieku niemowlęcego, jest zjawiskiem samym w sobie – nie tylko z uwagi na wyjątkowo ostre zęby, które przysłużyły się Baudelaire’om w niejednej przykrej sytuacji, lecz również przez wzgląd na swój świeżo odkryty talent kucharski, dzięki któremu wyżywiło całą trójkę w niejednej przykrej sytuacji. Chociaż zjawisko kumulacji, którym to terminem określamy gromadzenie się opadów deszczu w jednym miejscu, skąd woda będzie mogła z powrotem wyparować, rozpoczynając cały nudny proces od nowa, jest zapewne najnudniejszym zjawiskiem cyklu obiegu wody w przyrodzie, to serdecznie doradzam wam wycieczkę do najbliższej biblioteki i poświęcenie kilku dni na studiowanie wszystkich, co do najnudniejszego, faktów dotyczących kumulacji, ponieważ zjawisko, z którym na tych stronach zetknie się Słoneczko Baudelaire, jest najstraszliwszym zjawiskiem, jakie potrafię sobie wyobrazić – a potrafię sobie wyobrazić bardzo wiele. Nie przeczę, że cykl obiegu wody w przyrodzie stanowi serię nudnych zjawisk, jednak historia Baudelaire’ów to coś całkiem innego i macie w tej chwili doskonałą okazję przerzucić się na lekturę czegoś nudnego, zamiast dowiadywać się, co czeka Baudelaire’ów unoszonych coraz dalej od gór rozszalałym nurtem Padłego Potoku.
– Co z nami będzie? – spytała Wioletka, przekrzykując szum spienionej wody. – Chyba nie wymyślę żadnego sposobu na zatrzymanie tych sanek.
– Lepiej nawet nie próbuj! – odkrzyknął Klaus. – Z nadejściem Fałszywej Wiosny lody puściły, ale woda jest wciąż bardzo zimna. Gdyby któreś z nas wpadło do potoku, nie wiem, czyby przeżyło.
– Quigley – pisnęło Słoneczko.
Najmłodsze z Baudelaire’ów często wyrażało się w sposób niezrozumiały dla otoczenia, lecz ostatnio jego dar wymowy rozwijał się równie szybko jak talent kulinarny, więc starsze rodzeństwo zorientowało się natychmiast, że Słoneczku chodzi o Quigleya Bagiennego, z którym cała trójka niedawno się zaprzyjaźniła. Quigley pomógł Wioletce i Klausowi wspiąć się na szczyt Góry Cug w celu znalezienia kwatery głównej WZS i wyrwania Słoneczka z łap Hrabiego Olafa, ale teraz inna odnoga Padłego Potoku unosiła go w przeciwnym kierunku, przy czym należy dodać, że kartograf, czyli „ktoś, kto zna się na mapach i kogo bardzo polubiła Wioletka Baudelaire”, nie miał nawet sanek, które izolowałyby go od lodowatej wody.
– Jestem pewna, że Quigley wydostał się ze strumienia – oświadczyła bez wahania Wioletka, chociaż, oczywiście, wcale nie była tego pewna. – Szkoda tylko, że nie wiemy, dokąd zmierzał. Krzyczał, żebyśmy się z nim spotkali, ale gdzie – nie wiadomo, bo zagłuszył go wodospad.
Klaus sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej granatowy notes. Dostał go w prezencie od Quigleya i używał jako podręcznej księgi cytatów – co tutaj znaczy: „notesu do zapisywania wszelkich ciekawych i użytecznych informacji”.
– Rozszyfrowaliśmy wiadomość o ważnym zebraniu WZS, które ma się odbyć w czwartek – powiedział Klaus. – Dzięki Słoneczku wiemy też, że miejscem spotkania będzie hotel Ostateczność. Może właśnie tam Quigley chce się z nami spotkać – w ostatnim bezpiecznym miejscu?
– Ale my nie wiemy, gdzie to jest – zauważyła słusznie Wioletka. – Jak można spotkać się z kimś w niewiadomym miejscu?
Cała trójka Baudelaire’ów westchnęła i przez parę chwil siedziała cicho na toboganie, przysłuchując się gulgotaniu potoku. Są ludzie, którzy potrafią godzinami patrzeć w mieniące się wody potoku i rozmyślać o tajemnicy istnienia. Jednak wody Padłego Potoku były za brudne na to, aby się mienić, a każda tajemnica, którą dzieci usiłowały rozwikłać, prowadziła do dalszych tajemnic, te zaś do jeszcze dalszych, tak że rozmyślanie o tajemnicach wprawiało dzieci raczej w stan niepokoju niż refleksji. Wiedziały, że WZS jest tajną organizacją, ale o działalności tej organizacji i jej związku z rodziną Baudelaire’ów nie wiedziały nic. Wiedziały, że Hrabia Olaf robi wszystko, żeby położyć swoją brudną łapę na pewnej cukiernicy, ale nie miały pojęcia, dlaczego cukiernica jest aż tak ważna ani gdzie się znajduje. Wiedziały, że są na świecie osoby, które mogłyby im pomóc, ale wiele z tych osób – opiekunów, znajomych, bankierów – nie sprawdziło się w potrzebie albo zniknęło z życia Baudelaire’ów właśnie wtedy, gdy byłyby im najbardziej przydatne. Dzieci wiedziały też, że są na świecie osoby, które na pewno nie chcą im pomóc – wyglądało nawet na to, że liczba tych osób stale rośnie, a podstęp i zbrodnia rozlewają się po świecie niczym koszmarny cykl obiegu zła i nieszczęścia w przyrodzie. Chwilowo jednak największą tajemnicą było dla Baudelaire’ów pytanie, co robić dalej. Niestety, skuleni na unoszonym wodą toboganie, niczego nie umieli wymyślić.
– Jeżeli utrzymamy się na tym toboganie – odezwała się w końcu Wioletka – to dokąd, jak myślisz, dotrzemy?
– Do podnóża gór – odparł Klaus. – Woda niesie nas w dół. Padły Potok wypływa zapewne z Gór Grozy, potem płynie przez uroczysko, a na koniec uchodzi do jakiegoś większego zbiornika wodnego – jeziora, na przykład, albo oceanu. Stamtąd woda paruje, tworzy chmury, spada ponownie na ziemię w postaci deszczu lub śniegu, i tak w kółko.
– Nuda – powiedziało Słoneczko.
– Cykl obiegu wody w przyrodzie jest dość nudny – przyznał Klaus. – Ale to być może najprostszy sposób oddalenia się od Hrabiego Olafa.
– Racja – rzekła Wioletka. – Olaf groził, że będzie deptał nam po piętach.
– Esmelita – powiedziało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Razem z Esmeraldą Szpetną i Karmelitą Plujko”.
Baudelaire’owie zasępili się na wspomnienie narzeczonej Olafa, która uczestniczyła w jego planach, bo była zdania, że podstęp i oszustwo są w dobrym stylu, czyli „w modzie”, oraz na myśl o byłej koleżance z klasy, która przystała do Olafa całkiem niedawno, z własnych niecnych powodów.
– Więc mamy trzymać się sanek i czekać, gdzie nas poniosą? – spytała Wioletka.
– Marny to plan – przyznał Klaus – ale lepszy nie przychodzi mi do głowy.
– Bierność – powiedziało Słoneczko, a brat i siostra potwierdzili tę opinię, kiwając głowami.
„Bierność” to dość niezwykłe słowo w ustach małego dziecka – prawdę mówiąc, w ustach któregokolwiek z Baudelaire’ów lub w ogóle kogokolwiek, kto wiedzie ciekawe życie. Oznacza ono: „przyjmowanie wszystkiego, co się zdarza, bez żadnych prób przeciwdziałania”. Oczywiście, każdy miewa w życiu chwile bierności. Może tobie taka chwila zdarzyła się w sklepie obuwniczym, gdy siedziałeś na stołku, a ekspedientka wciskała ci na nogę różne paskudne i niewygodne buty, podczas gdy ty od początku marzyłeś o czerwonych lakierkach z odlotowymi sprzączkami, których nikt nie zamierzał ci kupić. Baudelaire’owie przeżyli chwilę bierności na Piaszczystej Plaży, gdy, otrzymawszy straszną wiadomość o swoich rodzicach, szli oniemiali za panem Poe ku nowemu, nieszczęśliwemu życiu. Mnie przytrafiła się ostatnio chwila bierności w sklepie obuwniczym, gdy siedziałem na stołku, a ekspedientka wciskała mi na nogę różne paskudne i niewygodne buty, podczas gdy ja od początku marzyłem o czerwonych lakierkach z odlotowymi sprzączkami, których nikt nie zamierzał mi kupić. Ale dość trudno znieść chwilę bierności w nurcie rwącego potoku, gdy banda łotrów depcze nam po piętach, dlatego Baudelaire’owie wiercili się niecierpliwie na toboganie, niesieni w dół falą Padłego Potoku, tak samo jak ja wierciłem się niecierpliwie, obmyślając ucieczkę z okropnego sklepu z butami. Wioletka wierciła się i myślała o Quigleyu, z nadzieją, że udało mu się wydostać z zimnej wody na bezpieczny grunt. Klaus wiercił się i myślał o WZS, z nadzieją, że dowie się jednak czegoś więcej o tej organizacji, chociaż jej kwatera główna została zniszczona. A Słoneczko wierciło się i myślało o rybach w Padłym Potoku, które od czasu do czasu wystawiały głowy z zamulonej popiołem wody i kaszlały. Słoneczko zastanawiało się, czy popiół z niedawnego pożaru, który zanieczyścił potok i utrudniał rybom oddychanie, popsuje również smak tych ryb, nawet gdyby przyrządzić je z dużym dodatkiem masła i cytryny.
Baudelaire’owie byli tak zaabsorbowani wierceniem się i myśleniem, że gdy tobogan skręcił wraz z nurtem za róg jednej z osobliwie kanciastych gór, dopiero po chwili spostrzegli widok, który się przed nimi roztoczył – i to tylko dzięki temu, że przefrunęło nagle przed nimi kilka skrawków gazety. Baudelaire’om aż dech zaparło z wrażenia, gdy spojrzeli w dół.
– Co to jest? – spytała Wioletka.
– Nie wiem – odparł Klaus. – Z tak wysoka niewiele widać.
– Subdziawik – powiedziało Słoneczko, i miało rację.
Z tej strony Gór Grozy Baudelaire’owie spodziewali się zobaczyć uroczysko – rozległą równinę, na której spędzili niegdyś sporo czasu. Ale krajobraz przypominał raczej jedno wielkie ciemne morze. Jak okiem sięgnąć, widać było tylko szaroczarne wiry kłębiące się w mrocznych odmętach niczym upiorne węgorze. Co pewien czas z wirów wypływały w stronę Baudelaire’ów drobne, podobne do piórek obiekty. Niektóre z nich były skrawkami gazet. Inne przypominały strzępy ubrań. A jeszcze inne z powodu ciemnej barwy stały się całkiem nierozpoznawalne, czyli, jak to mówiło Słoneczko, „subdziawik”.
Klaus, mrużąc oczy, spojrzał przez okulary, po czym ze zrozpaczoną miną odwrócił się do sióstr.
– Już wiem, co to jest – rzekł cicho. – To szczątki po pożarze.
Wioletka i Słoneczko jeszcze raz popatrzyły w dół i przekonały się, że Klaus ma rację. Z wysoka dzieci dopiero po dłuższej chwili rozpoznały uroczysko spustoszone przez ogień tak, że zostały z niego tylko kupki popiołów.
– Oczywiście – potwierdziła Wioletka. – Dziwne, że nie zorientowaliśmy się od razu. Tylko kto i po co podpalałby uroczysko?
– My – odparł Klaus.
– Kaligari – dodało Słoneczko, przypominając Wioletce o koszmarnym wesołym miasteczku, w którym przebrani Baudelaire’owie spędzili dłuższy czas.
Niestety, aby się nie zdradzić, musieli pomóc Hrabiemu Olafowi puścić z dymem wesołe miasteczko – i oto teraz oglądali owoce swojej pracy, co tu oznacza: „skutki niegodziwego czynu, którego się dopuścili, chociaż wcale tego nie chcieli”.
– Nie ponosimy winy za ten pożar – powiedziała Wioletka. – Przynajmniej nie do końca. Musieliśmy pomóc Olafowi, bo inaczej zdemaskowałby nas.
– I tak nas zdemaskował – zauważył Klaus.
– Niewina – oświadczyło Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Tak czy inaczej, to nie nasza wina”.
– Słoneczko ma rację – powiedziała Wioletka. – To nie był nasz pomysł, tylko Olafa.
– Ale my nie zrobiliśmy nic, żeby mu przeszkodzić – argumentował Klaus. – I teraz mnóstwo ludzi uważa właśnie nas za winowajców. Te skrawki gazet pochodzą pewnie z „Dziennika Punctilio”, który oskarżył nas już o niejedną straszną zbrodnię.
– Racja – westchnęła Wioletka, chociaż mnie udało się od tego czasu ustalić, że owe skrawki gazet pochodziły z całkiem innej publikacji, która przysłużyłaby się dzieciom niezmiernie, gdyby wpadły na pomysł pozbierania ścinków. – Może lepiej będzie przez pewien czas zachować bierność. Bo aktywność, jak dotąd, nie na wiele nam się zdała.
– W każdym razie trzymajmy się sanek – podsumował Klaus. – Jak długo jesteśmy na wodzie, ogień nas nie dosięgnie.
– Tak czy owak, nie mamy wyboru – odparła Wioletka. – Patrzcie.
Spojrzeli i zobaczyli: tobogan zbliżał się do zbiegu wodnych dróg, gdzie z ich strumieniem łączył się inny dopływ Padłego Potoku. Dalej potok był znacznie szerszy i bardziej wzburzony, dlatego Baudelaire’owie musieli się czepiać toboganu z całych sił, żeby nie powpadać do coraz głębszej wody.
– Wygląda na to, że zbliżamy się do większego akwenu – stwierdził Klaus. – Nie sądziłem, że tak szybko osiągniemy ten etap cyklu obiegu wody w przyrodzie.
– Czy myślisz, że to jest ten dopływ, który porwał Quigleya? – spytała Wioletka, wypatrując zaginionego przyjaciela.
– Samolajki! – krzyknęło Słoneczko, komunikując: „Nie możemy teraz myśleć o Quigleyu, musimy myśleć o sobie”.
I miało rację. Potok z donośnym szszszuu! skręcił ostro za kolejny róg kanciastego zbocza i gnał dalej, pieniąc się tak dziko, że Baudelaire’owie czuli się raczej, jakby jechali na narowistym koniu niż na toboganie.
– Możesz skierować tobogan do brzegu?! – zawołał Klaus, przekrzykując ogłuszający szum wody.
– Nie mogę! – odkrzyknęła Wioletka. – Ster się złamał, kiedy zjeżdżaliśmy z wodospadu, a nogami nie dowiosłuję, bo strumień jest za szeroki!
Wioletka wygrzebała z kieszeni wstążkę i błyskawicznie związała włosy, żeby lepiej jej się myślało. Wpatrując się w tobogan, przypominała sobie schematy najróżniejszych urządzeń, które studiowała w dzieciństwie, kiedy rodzice jeszcze żyli i podsycali jej zainteresowanie inżynierią mechaniczną.
– Lejce toboganu… – powiedziała do siebie, a potem krzyknęła głośno: – Lejce! Pomagają manewrować toboganem na śniegu, więc może pomogą i na wodzie!
– Gdzie te lejce? – Klaus rozejrzał się bezradnie.
– Na spodzie toboganu! – odkrzyknęła Wioletka.
– Nibyjakto? – spytało Słoneczko, komunikując coś w sensie: „Jak możemy dostać się na spód toboganu?”.
– Nie wiem – odparła Wioletka, szperając gorączkowo po kieszeniach w poszukiwaniu jakiegokolwiek materiału na wynalazek.
Kiedyś nosiła przy sobie długi nóż do chleba, ale nóż przepadł, gdy używała go po raz ostatni – prawdopodobnie porwała go woda, razem z Quigleyem. Wioletka spojrzała przed siebie na spieniony nurt gotów pochłonąć Baudelaire’ów w każdej chwili. Potem przeniosła wzrok na odległy brzeg, który oddalał się coraz bardziej, w miarę jak strumień poszerzał się i poszerzał. A na koniec spojrzała na swoje rodzeństwo oczekujące, że jej talent wynalazczy ich uratuje. Brat i siostrzyczka odwzajemnili jej spojrzenie i wszyscy troje trwali tak przez chwilę, patrząc na siebie, mrugając zachlapanymi brudną wodą oczami i usiłując coś wymyślić.
Nagle tuż przed nimi wyłoniło się z brudnej wody jeszcze jedno oko, też zachlapane i mrugające. W pierwszej chwili wydawało się okiem jakiejś straszliwej bestii morskiej, z gatunku tych, które można spotkać jedynie w zbiorach mitologii i basenach kąpielowych niektórych uzdrowisk. Ale gdy tobogan podpłynął bliżej, dzieci przekonały się, że oko zrobione jest z metalu i tkwi na zakrzywionym końcu długiej metalowej fajki, skąd ma na nie świetny widok. To wielka rzadkość napotkać metalowe oko wyłaniające się z wartkich wód potoku, a jednak Baudelaire’owie oglądali to oko już wielokrotnie od czasu, gdy ujrzeli je po raz pierwszy, wytatuowane na kostce lewej nogi Hrabiego Olafa. Oko to było zarazem inicjałem: wystarczyło przyjrzeć mu się bliżej pod odpowiednim kątem, aby odczytać trzy tajemnicze litery.
– WZS! – krzyknęło Słoneczko, gdy tobogan podpłynął jeszcze bliżej.
– Co to takiego? – spytał Klaus.
– Peryskop – odparła Wioletka. – Przyrząd stosowany w łodziach podwodnych do obserwacji powierzchni akwenu.
– Czy to znaczy, że mamy pod sobą łódź podwodną?! – wrzasnął Klaus.
Na to Wioletka nie musiała nawet odpowiadać, bo oko wyrosło jeszcze wyżej ponad spieniony nurt i okazało się, że fajka, na której końcu tkwi, przytwierdzona jest do dużej, płaskiej, metalowej powierzchni obiektu, którego reszta była zanurzona.
Tobogan tymczasem zbliżył się do peryskopu na wyciągnięcie ręki, po czym zahamował gwałtownie, jak tratwa, kiedy natrafi na podwodną skałę.
– Patrzcie! – zawołała Wioletka poprzez ryk opływającego tobogan potoku. Jednocześnie wskazała zamknięty właz u nasady peryskopu. – Zapukajmy tam, może nas usłyszą!
– Przecież nie mamy pojęcia, kto siedzi w środku – zauważył Klaus.
– Tojekaszana! – pisnęło Słoneczko, komunikując: „To nasza jedyna szansa bezpiecznego przepłynięcia przez te wody!”.
Po czym wychyliło się z toboganu i zaskrobało zębami w klapę włazu. Klaus z Wioletką, którzy zaraz przyłączyli się do akcji, woleli jednak użyć pięści niż zębów.
– Hej tam! – krzyknęła Wioletka.
– Hej tam! – wrzasnął Klaus.
– Szalom! – pisnęło Słoneczko.
Przez szum potoku dobiegł ich po chwili niewyraźny odgłos spod klapy. Był to głos ludzki, dudniący echem jak z dna głębokiej studni.
– Przyjaciel czy wróg?
Baudelaire’owie spojrzeli po sobie. Wiedzieli oczywiście – jak i wy zapewne wiecie – że zawołanie: „Przyjaciel czy wróg?” to tradycyjne hasło kierowane do gości, którzy zbliżają się do jakiegoś ważnego miejsca, na przykład pałacu królewskiego albo pilnie strzeżonego sklepu z obuwiem, i że gość musi na to hasło przedstawić się osobom siedzącym w środku jako ich przyjaciel albo wróg. Sieroty nie wiedziały jednak, czy są przyjaciółmi, czy wrogami pytającego, bo nie miały pojęcia, kim on jest.
– Co odpowiemy? – spytała półgłosem Wioletka. – Oko może oznaczać, że łódź podwodna należy do Hrabiego Olafa, a w takim razie jesteśmy wrogami.
– Oko może też oznaczać, że łódź podwodna należy do WZS – rzekł na to Klaus. – A w takim razie jesteśmy przyjaciółmi.
– Mecyje! – przerwało im Słoneczko, komunikując: „Tylko jedna odpowiedź pozwoli nam się dostać do środka”. I zakrzyknęło przez klapę: – Szyjaciel!
Zapadła chwila ciszy, po czym głos z dołu zadudnił echem na nowo.
– Podaj hasło! – zażądał.
Baudelaire’owie znów wymienili spojrzenia. Hasło to, jak wiadomo, ustalone słowo lub fraza, którą należy powtórzyć, aby uzyskać pożądaną informację lub prawo wstępu do sekretnego miejsca. Dzieci, rzecz oczywista, nie miały pojęcia, jak brzmi hasło otwierające dostęp do łodzi podwodnej. Przez chwilę nic nie mówiły, tylko intensywnie myślały, w czym przeszkadzał im, niestety, donośny szum wody i pokasływanie ryb. Żałowały, że zamiast na toboganie uwięzionym pośrodku rozszalałego Padłego Potoku nie znajdują się teraz raczej w jakimś zacisznym pomieszczeniu, na przykład w bibliotece Baudelaire’ów, gdzie mogłyby w ciszy i skupieniu poczytać coś na temat haseł. Jednak gdy tak wszyscy troje myśleli o rodzinnej bibliotece, jednemu z nich przypomniała się inna biblioteka: księgozbiór zrujnowanej kwatery głównej WZS, która stała niegdyś w dolinie pod Wielkim Zawianym Szczytem. Wioletce przypomniał się metalowy łuk wieńczący wejście do biblioteki – jeden z nielicznych ocalałych fragmentów budowli – oraz wyryte na nim motto. Najstarsza z Baudelaire’ów spojrzała na brata i siostrzyczkę, a potem nachyliła się nad klapą i wyrecytowała te właśnie tajemnicze słowa, w nadziei, że otworzą one całej trójce drogę do bezpieczeństwa.
– U nas zawsze cicho sza.
Chwila pauzy, a potem, z głośnym, metalicznym zgrzytem, klapa otworzyła się i Baudelaire’owie zajrzeli w ciemny otwór, którego bokiem biegła w dół drabina. Zadrżeli – i to nie tylko z powodu lodowatego zimna górskiego wiatru i mętnych rwących wód Padłego Potoku. Zadrżeli, ponieważ nie wiedzieli, dokąd idą i kogo mogą spotkać na dnie dziury. Mieli ochotę przed zejściem zakrzyknąć w dół te same słowa, które przed chwilą skierowano do nich: „Przyjaciel czy wróg?”. Czy bezpieczniej było opuścić się do łodzi podwodnej, czy też ryzykować życie na zewnątrz, w wartkim nurcie Padłego Potoku?
– Wejdźcie, Baudelaire’owie! – zadudnił głos z dołu.
Nie wiedząc, czy to woła ich przyjaciel, czy wróg, sieroty postanowiły iść na dół.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Dotychczas w serii ukazały się:
„Druzgocące? Ohydne? To jeszcze nic. Jeśli tylko uda Wam się pochwycić choćby cień nadziei, że coś w życiu głównych bohaterów zmieni się na lepsze, narrator nie omieszka Wam wybić tego absurdalnego pomysłu z głowy, zapewniając bez ogródek, że będzie tylko gorzej. […] Co więc sprawia, że czytelnicy uwielbiają tę serię, a jej sprzedaż na świecie już dawno przekroczyła 60 milionów egzemplarzy?”
Katarzyna Gliwińska,
„Książki. Magazyn do czytania”