Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Każdy chce być szczęśliwy – ale co tak naprawdę wiemy o szczęściu? Gdzie powinniśmy go szukać i czym ono w rzeczywistości jest?
W poszukiwaniu odpowiedzi Jonathan Haidt, ceniony psycholog i jeden z najbardziej wpływowych naukowców na świecie, postanowił przyjrzeć się dziedzictwu kulturowemu cywilizacji z różnych stron świata i przeanalizować, jak ich mądrość może stać się drogowskazem dla współczesnego człowieka.
Haidt rozważa, co kryje się za powtarzanymi dziś maksymami takimi jak: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, „pieniądze szczęścia nie dają” i „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, i skąd pochodzą wielkie idee pojawiające się na przestrzeni dziejów. Pokazuje, jak niektóre z nich mogą wzbogacić nasze codzienne życie. Sprawnie i z lekkością łączy wiedzę z zakresu filozofii, psychologii, ekonomii, ewolucji i neurologii, ujawniając m.in. źródła altruizmu czy potrzeby oddania się pod opiekę „czemuś większemu”.
Hipotezy szczęścia to książka, na której opiera się psychologia pozytywna, i prawdziwy must read dla każdego, kogo interesuje tematyka szczęścia. Jeśli czasem się nad nim zastanawiasz, zacznij od tej właśnie lektury.
Ta wyjątkowa książka dociera do sedna ludzkiej wiedzy o szczęściu w różnych kulturach na przestrzeni dziejów. Przyjemna, ważna i niezwykle ciekawa.
―Mihaly Csikszentmihalyi, autor Flow: Stan przepływu
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Wprowadzenie
Nadmiar mądrości
Co powinienem robić? Kim być? Jak żyć? Nie wszyscy ludzie poszukują odpowiedzi na takie pytania i nie we wszystkich kulturach i epokach uznaje się je za równie palące, ale w naszych czasach padają one stosunkowo często. Szukamy wskazówek w religii, filozofii, literaturze i nauce albo zwracamy się o pomoc do innych ludzi. Zdarza nam się doświadczać przebłysków zrozumienia i nagłych objawień. Postanawiamy się zmienić – przezwyciężyć dawne nawyki, obrać nowe cele. Jednak niemal zawsze nasze mocne postanowienia spełzają na niczym.
Mądrość staniała. Już nie musimy się wspinać po stromych zboczach, aby uzyskać ją od żyjącego w samotności guru. Mądrość zalewa nas zewsząd – spływa na nas z kartek kalendarzy, kapsli od butelek oraz e-mailowych „łańcuszków szczęścia”, które (w najlepszej wierze) przysyłają nam znajomi. Przypominamy mieszkańców opisanej przez Jorge Luisa Borgesa Biblioteki Babel1 – nieskończonego księgozbioru, w którym mieszczą się książki zawierające wszystkie możliwe ciągi liter, a pośród nich wyjaśnienie, dlaczego owa biblioteka istnieje i jak należy z niej korzystać. Jednak bibliotekarze z opowiadania Borgesa podejrzewają, że nigdy nie odnajdą tej księgi wśród kilometrów nonsensu.
My mamy przed sobą bardziej optymistyczne perspektywy. Tylko nieliczne spośród dostępnych dla nas źródeł mądrości są pozbawione sensu, a przeważająca ich część wydaje się całkowicie wiarygodna. Ponieważ jednak nasza biblioteka jest praktycznie nieskończona – nikt nigdy nie zdoła przeczytać więcej niż zaledwie małą cząstkę jej bogatych zbiorów – doświadczamy paradoksu obfitości: ilość materiału wywiera niekorzystny wpływ na jakość naszych dociekań. Mając do dyspozycji tak wielką i wspaniałą bibliotekę, często tylko pobieżnie przeglądamy książki albo ograniczamy się do czytania recenzji na obwolutach. Kto wie? Może wszyscy napotkaliśmy już Największą Ideę – wiedzę, która mogła uczynić z nas nowych ludzi, gdybyśmy tylko uważnie ją przeczytali, wzięli sobie do serca i wprowadzili w życie.
Ta książka opowiada o Wielkich Ideach. W każdym rozdziale próbuję zgłębić mądrość odkrytą przez kilka ludzkich cywilizacji, aby zweryfikować ją w świetle wyników współczesnych badań naukowych i wydobyć z niej wiedzę użyteczną w dzisiejszym świecie.
Jestem psychologiem społecznym. Prowadzę badania eksperymentalne, aby zgłębić jeden z aspektów naszego życia społecznego – moralność i emocje moralne. Jestem także nauczycielem akademickim. Prowadzę obszerny kurs wstępu do psychologii na University of Virginia, próbując objaśnić studentom całą psychologię w trakcie dwudziestu czterech wykładów. Przedstawiam im wyniki setek badań dotyczących najrozmaitszych zagadnień – od struktury siatkówki oka po mechanizmy miłości – mając nadzieję, że zrozumieją i zapamiętają wszystko, o czym im opowiedziałem. Kiedy zmagałem się z tym zadaniem w pierwszym roku swojej kariery akademickiej, uświadomiłem sobie, że niektóre myśli powtarzają się w wielu wykładach, a jednocześnie zdałem sobie sprawę, że większość tych idei – sformułowanych niezwykle celnie i ze swadą – odnajdujemy w dziełach dawnych myślicieli. Trudno o bardziej celne wyrażenie poglądu, że nasze emocje, reakcje na wydarzenia, a także niektóre choroby psychiczne są następstwem działania filtrów umysłowych, przez które postrzegamy świat, niż to zaproponowane przez Szekspira: „Rzeczy nie są dobre czy złe same w sobie. Są takie, jakimi nam się wydają”2. Zacząłem wplatać takie cytaty w swoje wykłady, aby ułatwić studentom zapamiętywanie wielkich myśli w psychologii. Zadałem sobie pytanie, ile może być takich idei.
Aby się tego dowiedzieć, przeczytałem dziesiątki dzieł starożytnych mędrców pochodzących przede wszystkim z trzech wielkich ośrodków myśli klasycznej: z Indii (na przykład Upaniszady, Bhagawadgita czy nauczanie Buddy), z Chin (Dialogi konfucjańskie, księga Daodejing, pisma Mencjusza) oraz z kultur śródziemnomorskich (Stary i Nowy Testament, teksty greckich i rzymskich filozofów, Koran). Przeczytałem również wiele innych dzieł filozoficznych i literackich z ostatnich pięciuset lat. Za każdym razem, kiedy napotykałem w nich jakieś twierdzenie psychologiczne – zdanie dotyczące natury ludzkiej albo funkcjonowania umysłu czy serca – zapisywałem je. Kiedy zaś znajdowałem pogląd wyrażony w różnych miejscach i w różnych epokach, uznawałem go za potencjalną Wielką Ideę. Zamiast jednak mechanicznie sporządzić listę dziesięciu najpopularniejszych myśli psychologicznych wszech czasów, postanowiłem przedłożyć spójność nad częstość występowania. Pragnąłem napisać książkę poświęconą zbiorowi idei, które stanowiłyby pewną całość, czerpały z siebie nawzajem i wspólnie opowiadały o tym, w jaki sposób ludzie mogą odnaleźć szczęście i sens życia.
Pomaganie ludziom w tym poszukiwaniu jest celem nowej dyscypliny, zwanej psychologią pozytywną3 – którą od pewnego czasu się zajmuję4 – a zatem niniejsza książka opowiada poniekąd o źródłach psychologii pozytywnej, tkwiących w starożytnych mądrościach, a także o zastosowaniach tej nowej dziedziny we współczesnym świecie. Autorzy większości przedstawionych przeze mnie badań nie uważają się za przedstawicieli psychologii pozytywnej. Nie zważając na to, postanowiłem sięgnąć po dziesięć starożytnych idei i odwołać się do wyników współczesnych badań naukowych, aby opowiedzieć – najlepiej, jak potrafię – o przyczynach ludzkiego powodzenia i o przeszkodach, jakie sami umieszczamy na swojej drodze ku szczęściu.
Ta opowieść rozpoczyna się od wyjaśnienia, w jaki sposób działa ludzki umysł. Oczywiście nie przedstawię wyczerpującej wiedzy na ten temat, a tylko omówię dwie przedwieczne prawdy, które powinieneś pojąć, zanim będziesz mógł wykorzystać współczesną psychologię, by poprawić jakość swojego życia. Pierwszą z nich stanowi myśl przewodnia tego tomu – umysł jest podzielony na części, które czasami wchodzą ze sobą w konflikty. Niczym jeździec na grzbiecie słonia, racjonalna (myśląca) część ludzkiego umysłu ma ograniczoną kontrolę nad tym, co robi zwierzę. Dzisiaj znamy już przyczyny tych podziałów, a także kilka sposobów, w jakie możemy nakłonić jeźdźca i słonia do lepszej współpracy. Druga idea zawiera się w wymienionych już słowach Szekspira: „[Rzeczy] są takie, jakimi nam się wydają”, a także w nauce Buddy: „Nasze życie jest wytworem naszego umysłu”5. Dzisiaj możemy jednak wzbogacić tę starożytną myśl o wyjaśnienie, dlaczego ludzki umysł dostrzega przede wszystkim zagrożenia i jest skłonny do tego, by się bezowocnie zamartwiać. Możemy także zmieniać te negatywne skłonności przy użyciu trzech technik zwiększania poczucia szczęścia – jednej bardzo starej i dwóch zupełnie nowych.
W drugiej części opowieści przyjrzymy się naszemu życiu społecznemu. Oczywiście i tego zagadnienia nie omówię wyczerpująco. Przedstawię tylko dwie powszechnie znane, lecz niedoceniane prawdy. Pierwsza z nich to tak zwana złota reguła. Wzajemność jest jednym z najważniejszych narzędzi, które pomagają nam żyć z innymi w zgodzie, a ja spróbuję ci pokazać, jak możesz używać tego narzędzia, aby rozwiązywać problemy życiowe i nie pozwalać, by wyzyskiwali cię ludzie, którzy wykorzystują regułę wzajemności przeciwko innym. Jednak wzajemność jest czymś więcej niż tylko narzędziem. To także cenna wskazówka dotycząca tego, kim my, ludzie, jesteśmy i czego potrzebujemy. Wskazówka, która okaże się niezbędna do zrozumienia zakończenia całej opowieści. Zgodnie z drugą spośród prawd, którym przyjrzymy się w tej części książki, wszyscy jesteśmy z natury hipokrytami, dlatego tak trudno nam przestrzegać złotej reguły. Ostatnie badania psychologiczne ujawniły mechanizmy umysłowe, które sprawiają, że z łatwością dostrzegamy drzazgę w oku bliźniego, nie zauważając belki we własnym. Jeśli poznasz możliwości swojego mózgu i zrozumiesz, dlaczego tak chętnie spoglądasz na świat przez zniekształcające soczewki dobra i zła, będziesz mógł przeciwdziałać swojemu przeświadczeniu o własnej nieomylności, aby rzadziej niż dotychczas wchodzić w konflikty z ludźmi, którzy żywią równie mocne przekonanie, że mają rację.
W tym miejscu naszej opowieści będziemy już gotowi, aby zapytać wprost: „Skąd się bierze szczęście?”. Można wskazać kilka „hipotez dotyczących szczęścia”. Według jednej z nich szczęścia doświadczamy wtedy, kiedy dostajemy to, czego chcemy. Wszyscy jednak wiemy (a badania naukowe to potwierdzają), że takie szczęście trwa krótko. Inna, bardziej obiecująca hipoteza głosi, że szczęście pochodzi z naszego wnętrza, a zatem nie możemy go zdobyć, zmuszając świat, aby spełniał nasze pragnienia. Ta myśl była rozpowszechniona w starożytności – zarówno Budda w Indiach, jak i stoicy w starożytnej Grecji i Rzymie radzili ludziom, żeby wyzbyli się emocjonalnego przywiązania do osób i zdarzeń (które są nieprzewidywalne i nie poddają się kontroli), a w zamian kształtowali w sobie postawę akceptacji. Ta starożytna idea zasługuje na szacunek. Z pewnością prawdą jest, że w większości przypadków zmiana własnego nastawienia przeciwdziała frustracji skuteczniej niż próby zmieniania świata. Dowiodę jednak, że ta wersja hipotezy o szczęściu jest błędna. Wyniki badań wskazują, że istnieją dobra, do których warto dążyć, a także zewnętrzne okoliczności życiowe mogące trwale wzmagać nasze poczucie szczęścia. Jednym z takich warunków są relacje społeczne (ang. relatedness) – więzi, które tworzymy (i powinniśmy tworzyć) z innymi. Omówię badania, które wyjaśniają, skąd się bierze miłość, dlaczego każde namiętne uczucie z czasem słabnie oraz jaką miłość można określić mianem „prawdziwej”. Zaproponuję rozszerzenie hipotezy o szczęściu sformułowanej przez Buddę i stoików – szczęście pochodzi zarówno z naszego wnętrza, jak i ze świata zewnętrznego. Aby znaleźć właściwe proporcje, potrzebujemy zarówno wskazówek starożytnych mędrców, jak i wiedzy płynącej ze współczesnej nauki.
W kolejnej części naszej opowieści przyjrzymy się warunkom ludzkiego rozwoju. Wszyscy słyszeliśmy powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Jest to jednak niebezpieczne uproszczenie. Wiele doświadczeń, które nas nie zabijają, może wyrządzić nam nieodwracalne szkody. Ostatnie badania dotyczące „rozwoju pourazowego” pokazują, kiedy i dlaczego nieszczęście może sprzyjać osobistemu rozwojowi, a także jak można się przygotować na traumatyczne przeżycie i jak sobie z nim później radzić. Wielokrotnie słyszymy też, że powinniśmy pielęgnować w sobie cnotę, ponieważ jest ona sama w sobie nagrodą. I ten pogląd jest nadmiernym uproszczeniem. Opowiem o tym, jak pojęcia cnoty i moralności zmieniały się i zawężały na przestrzeni wieków, i dowiodę, że dawne poglądy dotyczące cnoty i rozwoju moralnego mogą dawać nadzieję współczesnym ludziom. Pokażę też, w jaki sposób psychologia pozytywna zaczyna spełniać tę nadzieję, oferując nam metody „diagnozowania” i rozpoznawania naszych zalet i cnót.
Na zakończenie przyjrzymy się zagadnieniu sensu. Dlaczego niektórzy ludzie znajdują w życiu sens, cel i spełnienie, podczas gdy innym się to nie udaje? Zacznę od analizy ponadkulturowego przekonania o istnieniu wertykalnego, duchowego wymiaru ludzkiej egzystencji. Niezależnie od tego, czy nazwiemy to szlachetnością, cnotą, czy boskością, i bez względu na to, czy wierzymy w istnienie Boga, po prostu dostrzegamy w innych ludziach i w przyrodzie świętość, jakąś trudną do opisania dobroć. Przedstawię w tym rozdziale wyniki własnych badań nad emocjami moralnymi – odrazą, uniesieniem i podziwem – aby wyjaśnić, jak działa ów wymiar i dlaczego jest on tak ważny dla zrozumienia takich zjawisk, jak fundamentalizm religijny, polityczna wojna kulturowa bądź ludzkie poszukiwanie sensu życia. Spróbuję także wyjaśnić, co ludzie mają na myśli, kiedy pytają: „Czym jest sens życia?”. Udzielę odpowiedzi na to pytanie – odpowiedzi, która opiera się na starożytnej idei dążenia do celu, lecz jednocześnie odwołuje się do wyników najnowszych badań naukowych, aby wykroczyć poza granice tej pradawnej myśli i wszystkich innych poglądów, z jakimi mogłeś się dotąd spotkać. W ten sposób po raz ostatni przeformułuję hipotezę dotyczącą szczęścia. Mógłbym teraz w kilku słowach streścić tę ostateczną wersję, jednak w tak krótkim wprowadzeniu nie zdołałbym tego uczynić, nie trywializując jej. Słowa mądrości, sens życia, a może nawet odpowiedź, której poszukiwali bibliotekarze z opowiadania Borgesa – wszystkie te bezcenne prawdy mogą spływać po nas każdego dnia, nie przynosząc nam żadnej korzyści, jeśli nie zaczniemy ich rozważać, zgłębiać, podawać w wątpliwość i doskonalić, a wreszcie – włączać w swoje życie. Oto cel, do którego dążyłem, pisząc tę książkę.
Rozdział 1
Jaźń podzielona
Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie.
– Święty Paweł6
Jeśli Namiętność powozi, niechaj Rozum trzyma wodze.
– Benjamin Franklin7
Pierwszy raz jeździłem konno w roku 1991, w parku narodowym Great Smoky Mountains w Północnej Karolinie. Wprawdzie jako dziecko odbyłem kilka przejażdżek, podczas których nastoletni opiekun prowadził zwierzę na krótkiej linie, ale tamtego dnia po raz pierwszy dosiadałem konia całkiem samodzielnie, bez liny zabezpieczającej. Nie byłem sam – obok mnie jechało ośmioro innych jeźdźców dosiadających ośmiu innych koni, a jedną z tych osób był doświadczony przewodnik, zatem moje zadanie nie było zbyt wymagające. A jednak w trakcie tej przejażdżki przeżyłem trudny moment. Jechaliśmy dwójkami wąską ścieżką wspinającą się po stromym zboczu. Mój koń szedł po zewnętrznej stronie, jakiś metr od krawędzi urwiska. Nagle droga ostro skręciła w lewo, a mój wierzchowiec zmierzał prosto ku przepaści. Zamarłem. Wiedziałem, jak nakazać zwierzęciu, żeby skręciło w lewo, ale po mojej lewej stronie szedł inny koń, a ja nie chciałem się z nim zderzyć. Mogłem zawołać o pomoc albo krzyknąć: „Uwaga!”, ale jakaś część mnie wolała podjąć ryzyko przekroczenia krawędzi urwiska, niż narazić się na śmieszność. Dlatego po prostu zamarłem. Nie wykonałem żadnego ruchu w trakcie krytycznych pięciu sekund, kiedy to mój wierzchowiec i ten jadący obok same spokojnie skręciły w lewo.
Gdy opuściło mnie poczucie paniki, zacząłem się śmiać ze swego absurdalnego przerażenia. Koń doskonale wiedział, co robi. Chodził tą ścieżką setki razy i podobnie jak ja, nie miał najmniejszej ochoty stoczyć się w przepaść na pewną śmierć. Nie musiałem mu mówić, co ma robić, a kiedy parę razy próbowałem nim pokierować, niewiele sobie robił z moich poleceń. Moje nieuzasadnione przerażenie było następstwem faktu, że ostatnich dziesięć lat spędziłem za kierownicą samochodu, a nie na końskim grzbiecie. Samochody spadają w przepaść, jeśli się im nie powie, żeby tego nie robiły.
Nasze myślenie opiera się na metaforze. Starając się zrozumieć nowe lub szczególnie złożone zjawisko, odnosimy je do tego, co już znamy8. Na przykład trudno myśleć o życiu w kategoriach ogólnych, ale jeśli użyjemy metafory „życie jest podróżą”, to poprowadzi nas ona ku kilku istotnym wnioskom: trzeba rozpoznać teren, wybrać kierunek, znaleźć miłych towarzyszy i cieszyć się wędrówką, bo może nic nas nie czeka u jej kresu. Od początku spisanej historii ludzie mieszkali ze zwierzętami i starali się nad nimi panować, uwiecznili je również w pradawnych metaforach. Na przykład Budda porównał umysł do dzikiego słonia:
Przedtem ten umysł wędrował do woli, gdzie chciał, zgodnie ze swymi upodobaniami – lecz teraz poprzez mądrość opanuję go zupełnie, tak jak powożący panuje nad słoniem, nawet będącym w okresie rui9.
Platon użył podobnej metafory, w której Ja (dusza) jest rydwanem, a spokojna, racjonalna część ludzkiego umysłu trzyma w dłoniach wodze. Platoński woźnica musiał panować nad dwójką koni:
Otóż ten z nich, który lepsze ma stanowisko, kształty ma proste a proporcjonalne i zgrabne (…); ma ambicję, ale i władzę nad sobą, i wstyd w oczach. Lubi zasłużoną chwałę; batoga nie potrzebuje, dobre słowo mu wystarczy. A drugi krzywy, gruby i lada jako związany (…); buta i bezczelność, to jego żywioł. Nie słyszy całkiem, bo kudły ma w uszach; ledwie że bicza i ościenia posłucha10.
Według Platona niektóre emocje i namiętności są dobre (na przykład umiłowanie honoru) i pociągają Ja we właściwym kierunku, inne zaś złe (na przykład pragnienia i żądze). Nauczanie Platońskie miało pomóc woźnicy w przejęciu całkowitej kontroli nad obydwoma końmi. Dwa tysiące trzysta lat później Zygmunt Freud zaproponował podobną koncepcję11. Twierdził, że umysł składa się z trzech części: ego (świadomego, racjonalnego Ja), superego (sumienia, czasami nazbyt sztywno trzymającego się reguł społecznych) oraz id (pragnienia osiągnięcia przyjemności, mnóstwa przyjemności, jak najszybciej). Kiedy opowiadam studentom o teorii Freuda, używam metafory, w której przedstawiam umysł jako konia zaprzężonego do lekkiego powozu zwanego buggy (wiktoriańskiego odpowiednika rydwanu). Woźnica (ego) rozpaczliwie próbuje zapanować nad głodnym, narowistym, nieposłusznym koniem (id), podczas gdy ojciec woźnicy (superego) siedzi na tylnym siedzeniu i poucza syna, wytykając mu błędy. Według Freuda celem psychoanalizy miało być przerwanie tego żałosnego stanu poprzez wzmocnienie ego i zapewnienie mu pełniejszej kontroli nad id oraz większej niezależności od superego.
Freud, Platon i Budda żyli w świecie pełnym udomowionych zwierząt. Wiedzieli, jak to jest, kiedy człowiek próbuje narzucić swoją wolę istocie dużo większej od siebie. Jednak w XX wieku konie stopniowo ustąpiły miejsca samochodom, a postęp techniczny zapewnił ludziom większą niż kiedykolwiek kontrolę nad światem fizycznym. Sięgając po kolejne metafory, ludzie mogli spostrzegać umysł jako kierowcę samochodu albo program działający w komputerze. Mogli zapomnieć o Freudowskim pojęciu nieświadomości (które zresztą opierało się na dość podejrzanej interpretacji marzeń sennych samego Freuda), aby skupić się na badaniu mechanizmów myślenia i podejmowania decyzji. Oto, czym zajmowali się przedstawiciele nauk społecznych przez ostatnich trzydzieści lat: psychologowie społeczni formułowali teorie „przetwarzania informacji”, aby za ich pomocą wyjaśniać wszystko – od uprzedzeń po przyjaźń; ekonomiści tworzyli modele „racjonalnego wyboru”, aby wyjaśnić, dlaczego ludzie robią to, co robią, przy czym teorie te opierały się na założeniu, że człowiek zawsze robi to, co jest dla niego najlepsze. Nauki społeczne zjednoczyły się w przekonaniu, że człowiek jest istotą racjonalną, która wyznacza sobie cele i dąży do ich osiągnięcia przy użyciu dostępnych informacji i zasobów.
Tylko dlaczego zatem ludzie nie przestają popełniać głupstw? Dlaczego tak często nie panujemy nad sobą i nie robimy tego, co – jak doskonale wiemy – byłoby dla nas dobre? Ja na przykład mogę z łatwością dowieść swej siły woli i zrezygnować ze wszystkich deserów wymienionych w karcie dań, ale nie potrafię się oprzeć słodkościom leżącym przede mną na stole. Mogę postanowić, że skoncentruję się na pracy i nie wstanę od biurka, dopóki nie wykonam danego zadania, by już po chwili pod byle pretekstem wyjść do kuchni albo oderwać się od pracy w jakiś inny sposób. Mogę powziąć niezłomne postanowienie, że wstanę o szóstej rano i zabiorę się do pisania, ale kiedy po wyłączeniu budzika powtarzam sobie: „Wstań… NATYCHMIAST!”, moje rozkazy odnoszą podobny skutek, jak kręcenie kierownicą w automacie do gier przed wrzuceniem do niego monety. Jednak dopiero poważniejsze decyzje życiowe – te dotyczące umawiania się na randki z dziewczynami – uzmysłowiły mi ogrom własnej bezsilności. Wiedziałem, jak należy postąpić, ale nawet kiedy mówiłem kolegom, że to zrobię, jakaś część mnie niejasno wiedziała, że nie dam rady. Emocje, takie jak poczucie winy, pożądanie czy strach, często okazywały się silniejsze od racjonalnej wiedzy na temat tego, jak należy się zachować (co nie przeszkadzało mi w udzielaniu dobrych rad przyjaciołom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji; zob. rozdział czwarty, poświęcony hipokryzji). Rzymski poeta Owidiusz doskonale uchwycił moją sytuację. W Metamorfozach Medea jest rozdarta między swą miłością do Jazona a poczuciem obowiązku wobec ojca. Skarży się:
Nowa mnie zmogła siła: tu żądza napiera, Tam rozum: a ja chwaląc lepsze – zło obieram12.
Trudno wyjaśnić podobne przypadki słabości woli przy użyciu współczesnych teorii, odwołujących się do racjonalnych wyborów i procesów przetwarzania informacji. Dawne metafory dotyczące panowania nad zwierzętami działają jednak znakomicie. W alegorii, którą stworzyłem na własny użytek, kiedy zdumiony zastanawiałem się nad własną słabością, byłem jeźdźcem na grzbiecie słonia. Trzymałem w dłoniach wodze i pociągając za nie, mogłem nakłonić zwierzę, żeby skręciło, zatrzymało się albo ruszyło z miejsca. Mogłem kierować biegiem wypadków, pod warunkiem, że słoń nie miał własnych pragnień ani zachcianek. Kiedy jednak naprawdę czegoś chciał, nie miałem przy nim żadnych szans.
Posługiwałem się tą metaforą przez dziesięć lat, a kiedy zacząłem pisać tę książkę, pomyślałem, że obraz jeźdźca na grzbiecie słonia będzie pomocny w rozdziale pierwszym, dotyczącym podzielonego Ja. Jednak metafora ta okazała się użyteczna we wszystkich rozdziałach tego tomu. Aby zrozumieć niemal każdą istotną koncepcję w psychologii, musisz pojąć, że nasz umysł jest podzielony na części, które czasami wchodzą ze sobą w konflikty. Na ogół zakładamy, że w każdym ludzkim ciele kryje się jedna osoba, lecz w pewnym sensie przypominamy raczej komisję, której członkowie mają wspólnie wykonać pewne zadanie, ale często okazuje się, że dążą do sprzecznych celów. Nasz umysł jest podzielony na cztery sposoby. Ostatni z nich wydaje się najistotniejszy, ponieważ jest najbliższy metaforze słonia i jeźdźca, jednak pierwsze trzy również przyczyniają się do tego, że doświadczamy pokusy, słabości i konfliktu wewnętrznego.
Czasami mawiamy, że nasze ciało ma własny umysł. Francuski filozof Michel de Montaigne posunął się o krok dalej, twierdząc, iż każda część naszego ciała doznaje własnych emocji i dąży do własnych celów. Szczególnie fascynująca wydawała mu się niezależność męskiego penisa:
Słusznie zauważono niesforną swawolę tego członka, który nastręcza się tak nieobyczajnie, gdy nie mamy co z nim począć, zawodzi zaś tak dotkliwie, gdy go najpilniej potrzebujemy, przeciwstawiając zuchwale swą powagę naszej woli (…)13.
Montaigne zwrócił także uwagę na inne przejawy niezależności poszczególnych części naszego ciała: mimika zdradza nasze sekretne myśli, włosy stają dęba, serce wali jak opętane, język odmawia nam posłuszeństwa, a jelita i zwieracze „mają swoje własne skurcze i rozkurcze, poza naszą wolą i wbrew niej nawet”14. Dzisiaj wiemy, że za część tych objawów odpowiada autonomiczny układ nerwowy – sieć nerwów nadzorująca pracę organów i gruczołów dokrewnych, całkowicie niezależna od naszej świadomej kontroli. Jednak ostatni spośród wymienionych przez Montaigne’a symptomów – niekontrolowane skurcze jelit – to skutek działania drugiego mózgu. Nasze jelita są połączone z ogromną siecią, złożoną z ponad stu milionów neuronów, które wykonują całą pracę obliczeniową niezbędną do zarządzania skomplikowaną rafinerią chemiczną przetwarzającą pokarm i pozyskującą z niego substancje odżywcze15. Ten mózg trzewny przypomina lokalny ośrodek administracyjny, wykonujący zadania, którymi właściwy mózg nie musi sobie zaprzątać głowy. Można by zatem przypuszczać, że mózg trzewny otrzymuje polecenia od mózgu właściwego i skrupulatnie je wykonuje. W rzeczywistości jednak mózg trzewny jest w dużej mierze autonomiczny i działa całkiem sprawnie nawet wtedy, kiedy nerw błędny – łączący ze sobą oba te mózgi – zostaje przecięty lub zerwany.
Mózg trzewny demonstruje swoją niezależność na wiele sposobów. Wywołuje zespół jelita drażliwego, kiedy to „postanawia” gruntownie przeczyścić nasze jelita. Gdy wykryje infekcję w układzie pokarmowym, wzbudza zaniepokojenie w mózgu właściwym, skłaniając nas do zachowania ostrożności – bardzo wskazanej, kiedy jesteśmy chorzy16. Wreszcie przejawia trudne do przewidzenia reakcje na wszelkie czynniki wpływające na poziom jego najważniejszych neuroprzekaźników, takich jak acetylocholina czy serotonina. To dlatego pacjenci zażywający Prozac lub inne leki z grupy selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny (SSRI) początkowo często doświadczają takich skutków ubocznych, jak mdłości i zaburzenia pracy jelit. Próby usprawnienia działania mózgu właściwego mogą bezpośrednio zakłócać funkcjonowanie mózgu trzewnego. Niezależność mózgu trzewnego, połączona z autonomiczną naturą zmian zachodzących w genitaliach, prawdopodobnie legła u podstaw starożytnych wierzeń hinduskich, zgodnie z którymi w jamie brzusznej mieszczą się trzy dolne czakry – ośrodki energetyczne odpowiadające odbytowi, narządom rozrodczym i jelitom. Uważa się, że czakra jelitowa stanowi źródło przeczuć i intuicji – idei, które wydają się pochodzić spoza naszego umysłu. Kiedy święty Paweł ubolewał nad nieustanną walką między ciałem a duchem, z pewnością miał na myśli niektóre spośród podziałów i frustracji, o jakich pisał Montaigne.
Drugi podział został odkryty przypadkowo w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to pewien chirurg zaczął przecinać ludzkie mózgi na pół. Ów lekarz, Joseph Bogen, miał ważny powód, aby to robić – próbował pomóc pacjentom, którym częste, silne napady padaczkowe nie pozwalały normalnie żyć. Ludzki mózg składa się z dwóch półkul połączonych grubą wiązką nerwów, zwaną ciałem modzelowatym (łac. corpus callosum). Każdy napad padaczkowy zaczyna się w jednym punkcie mózgu, a następnie rozszerza się na otaczającą ów punkt tkankę mózgową. Jeśli przekroczy ciało modzelowate, może się rozprzestrzenić na cały mózg, a wówczas chory upada nieprzytomny, wstrząsany niekontrolowanymi drgawkami. Podobnie jak dowódca oddziału wojskowego mógłby wysadzić most, żeby wróg nie zdołał przekroczyć rzeki, Bogen chciał przeciąć ciało modzelowate, by zapobiec rozprzestrzenianiu się napadów padaczkowych.
Na pierwszy rzut oka jego pomysł wydawał się czystym szaleństwem. Ciało modzelowate jest największą wiązką nerwów w całym organizmie, zatem musi spełniać jakąś ważną funkcję. I rzeczywiście – dzięki ciału modzelowatemu półkule mózgowe komunikują się ze sobą i koordynują swoją aktywność. A jednak badania wykazały, że zwierzęta, u których przecięto corpus callosum, już kilka tygodni po zabiegu zachowywały się całkiem normalnie. Bogen postanowił więc zaryzykować i wykorzystać tę metodę u ludzi. Jego próba zakończyła się powodzeniem – napady padaczkowe wyraźnie osłabły.
Jednak czy ów zabieg rzeczywiście nie pociągał za sobą pogorszenia sprawności umysłowej? Aby się o tym przekonać, zespół chirurgów zaangażował młodego psychologa, Michaela Gazzanigę, powierzając mu zadanie zbadania skutków ubocznych występujących u pacjentów z rozszczepionym mózgiem. Gazzaniga wykorzystał fakt, że ludzki mózg dzieli procesy przetwarzania informacji o świecie między dwie półkule – lewą i prawą. Lewa półkula odbiera informacje pochodzące z prawej części świata (czyli impulsy nerwowe z prawego ramienia i z prawej nogi, z prawego ucha i z lewej połowy obu siatkówek, do których dociera światło z prawej części pola wzrokowego) oraz wysyła polecenia, które wprawiają w ruch obie prawe kończyny. Pod tym względem prawa półkula jest lustrzanym odbiciem lewej – odbiera informacje z lewej połowy świata i kontroluje ruchy lewej części ciała. Nie wiadomo, dlaczego sygnały krzyżują się właśnie w ten sposób; po prostu tak jest, u wszystkich kręgowców. Obie półkule mózgowe są jednak przypisane do różnych zadań. Lewa specjalizuje się w przetwarzaniu języka i w zadaniach analitycznych. Gdy chodzi o zadania wzrokowe, to ona jest lepsza w dostrzeganiu szczegółów. Prawa półkula lepiej radzi sobie z przetwarzaniem wzorów w przestrzeni, między innymi najważniejszego ze wszystkich układów – ludzkiej twarzy (ten podział zadań jest źródłem popularnego, lecz nazbyt uproszczonego poglądu, że artyści mają szczególnie rozwinięty „prawy mózg”, naukowcy zaś lewy).
Gazzaniga wykorzystał ów podział pracy, aby pokazywać informacje każdej z półkul mózgowych osobno. Prosił pacjentów, żeby wpatrywali się we wskazany punkt na ekranie, a następnie wyświetlał jakieś słowo albo podobiznę przedmiotu tuż na prawo lub tuż na lewo od tego punktu, tak szybko, że badany nie miał dość czasu, aby przenieść wzrok. Jeśli na przykład tuż na prawo od wskazanego punktu wyświetlono obraz kapelusza, to był on rejestrowany na lewej połowie obu siatkówek (po przejściu obrazu przez rogówkę i odwróceniu go), które wysyłały sygnały nerwowe do ośrodków przetwarzania informacji wzrokowych w lewej półkuli. Później Gazzaniga pytał: „Co pan widział?”, a ponieważ lewa półkula odpowiada za sprawność językową, pacjent szybko i bez trudu odpowiadał: „Kapelusz”. Jeżeli jednak ten sam obraz został wyświetlony na lewo od wskazanego punktu, sygnały nerwowe docierały do prawej półkuli, która nie kontroluje mowy. Kiedy zatem Gazzaniga pytał: „Co pan widział?”, pacjent – a właściwie jego lewa półkula – odpowiadał: „Nic”. Gdy jednak Gazzaniga prosił pacjenta, żeby lewą ręką wskazał właściwy obrazek wśród kilku rycin przedstawionych na arkuszu papieru, ręka wskazywała kapelusz. Chociaż prawa półkula rzeczywiście widziała kapelusz, nie miała dostępu do ośrodków językowych mieszczących się w lewej półkuli, a zatem nie mogła powiedzieć wprost, co widziała. Wydawało się, że w prawej półkuli pacjenta tkwiła, niczym w pułapce, odrębna inteligencja, dysponująca tylko jednym narzędziem ekspresji – lewą ręką17.
Sprawy jeszcze bardziej się komplikowały, kiedy Gazzaniga pokazywał różne obrazki dwóm półkulom. W jednej z konfiguracji badacz wyświetlał obrazek kurzych pazurów na prawo od wskazanego na monitorze punktu, na lewo zaś – wizerunek domu i samochodu, pokrytych grubą warstwą śniegu. Następnie pokazywał pacjentowi zbiór obrazków, prosząc go o wskazanie tego, który „pasuje” do obrazka wyświetlonego wcześniej na monitorze. Prawa ręka pacjenta wskazywała rysunek kury (który pasował do wyświetlonego uprzednio wizerunku kurzych pazurów), lewa natomiast wybierała obrazek łopaty (który pasował do śnieżnej scenerii pokazanej prawej półkuli pacjenta). Poproszony o wyjaśnienie, dlaczego wybrał te dwa obrazki, pacjent nie odpowiadał: „Nie mam pojęcia, dlaczego moja lewa ręka wskazuje łopatę; pewnie z powodu czegoś, co pokazał pan mojej prawej półkuli”. Jego lewa półkula na poczekaniu wymyślała wiarygodne uzasadnienie. Pacjent odpowiadał więc bez wahania: „To proste. Kurze pazury pasują do kury, a łopata jest potrzebna do wysprzątania kurnika”18.
Ujawnione w tych badaniach fabrykowanie powodów wyjaśniających własne zachowania nazywamy konfabulacją. U pacjentów z rozszczepionym mózgiem oraz u innych osób z uszkodzeniami mózgu zjawisko to występuje tak często, że Gazzaniga określił ośrodki językowe w lewej półkuli mózgowej mianem „modułu interpretującego”, którego zadanie polega na nieustannym komentowaniu wszystkiego, co robi dana osoba, nawet jeśli ów moduł nie ma dostępu do rzeczywistych przyczyn czy też motywów jej zachowania. Jeśli na przykład prawej półkuli wyświetlimy słowo „idź”, pacjent może wstać z krzesła i ruszyć w stronę drzwi. Zapytany, dlaczego to zrobił, może odpowiedzieć: „Idę po colę”. Moduł interpretujący jest świetny w wymyślaniu uzasadnień, ale nie ma pojęcia, że to robi.
Badacze dokonali jeszcze bardziej zadziwiających odkryć. U części pacjentów z rozszczepionym mózgiem oraz u osób, u których doszło do uszkodzenia ciała modzelowatego, prawa półkula mózgowa wydaje się otwarcie walczyć z lewą, co przejawia się w postaci zaburzenia zwanego syndromem obcej ręki. W takich wypadkach jedna ręka – na ogół lewa – działa niezależnie od woli pacjenta i wydaje się mieć własne pragnienia i zamiary. Obca ręka może podnieść słuchawkę dzwoniącego telefonu, aby później odmówić przekazania jej drugiej ręce bądź podniesienia do ucha. Sprzeciwia się dokonywanym przez pacjenta wyborom – na przykład odwiesza do szafy koszulę, którą druga ręka dopiero co z niej wyjęła. Chwyta nadgarstek drugiej ręki, próbując ją powstrzymać przed wykonaniem świadomych planów osoby cierpiącej na to zaburzenie. Zdarza się, że obca ręka sięga pacjentowi do gardła i próbuje go udusić19.
Te dramatyczne przypadki rozszczepienia umysłu są następstwem niezwykle rzadkich uszkodzeń mózgu. Mózgi zwykłych ludzi nie są rozszczepione. Jednak badania nad pacjentami z przeciętym ciałem modzelowatym miały duże znaczenie w psychologii, ponieważ dostarczyły spektakularnych dowodów na to, że ludzki umysł jest swoistą konfederacją modułów, które mogą działać niezależnie od siebie, a nawet przeciwko sobie. Badania te są też istotne dla niniejszej książki, ponieważ w wyraźny sposób wykazały, że jeden z tych modułów jest świetny w wymyślaniu przekonujących wyjaśnień naszego zachowania, nawet kiedy nie zna jego przyczyn. Opisany przez Gazzanigę „moduł interpretujący” to – w pewnym uproszczeniu – nasz jeździec. W kilku kolejnych rozdziałach wielokrotnie przyłapiemy jeźdźca na konfabulacji.
Jeśli mieszkasz w stosunkowo nowym domu na przedmieściach, to prawdopodobnie został on zbudowany w ciągu roku, według projektu przygotowanego przez architekta, który starał się rozplanować układ pomieszczeń w taki sposób, aby zaspokoić potrzeby przyszłych mieszkańców. Domy na mojej ulicy powstały na przełomie XIX i XX wieku, a od tamtej pory ich tylne części stopniowo się rozrastały, zajmując sporą powierzchnię przydomowych ogródków. Ich ganki zostały poszerzone, zamknięte, a wreszcie przekształcone w kuchnie. Nad tymi przybudówkami powstały nowe sypialnie, do których z kolei dobudowano łazienki. Mózg kręgowców rozrastał się w podobny sposób, ale – w odróżnieniu od starych domów – w kierunku przednim. Na początku składał się z zaledwie trzech „pomieszczeń” czy też grup neuronów: z tyłomózgowia (połączonego z rdzeniem kręgowym), śródmózgowia i przodomózgowia (połączonego z narządami zmysłów umiejscowionymi z przodu ciała). Z czasem, w miarę jak w toku ewolucji powstawały coraz bardziej złożone organizmy i zachowania, mózg zaczął się rozbudowywać w kierunku od rdzenia kręgowego ku przodowi, przy czym przodomózgowie powiększało się bardziej niż pozostałe części mózgu. U pierwszych ssaków powstała zupełnie nowa, zewnętrzna warstwa przodomózgowia, obejmująca podwzgórze (odpowiedzialne za koordynowanie podstawowych popędów i motywacji), hipokamp (odpowiedzialny za procesy pamięciowe) oraz jądra migdałowate (wyspecjalizowane w uczeniu się i reagowaniu emocjonalnym). Struktury te bywają określane wspólnym mianem układu limbicznego (od łacińskiego słowa limbus – „granica, pierścień”), ponieważ otaczają pozostałą część mózgu, tworząc jego obramowanie.
Ów proces przebudowy mózgu postępował, w miarę jak ssaki rosły i różnicowały się pod względem zachowań (po wymarciu dinozaurów). U gatunków bardziej społecznych, a zwłaszcza u naczelnych, ukształtowała się nowa warstwa tkanki nerwowej, która rozrosła się i całkowicie otoczyła stary układ limbiczny. Ta nowa kora mózgowa (łac. neocortex – „nowa powłoka”) jest zbudowana z charakterystycznej dla ludzkiego mózgu substancji szarej. Szczególnie interesująca wydaje się przednia część kory nowej, której fragmenty nie są przypisane do konkretnych zadań (takich jak poruszanie palcem czy przetwarzanie dźwięków), lecz odpowiadają za tworzenie nowych skojarzeń oraz za myślenie, planowanie i podejmowanie decyzji – procesy umysłowe, które mogą uwolnić organizm od przymusu reagowania wyłącznie na aktualną sytuację.
Rozwój kory czołowej wydaje się obiecującym wyjaśnieniem podziału naszego umysłu. Być może jest ona siedliskiem rozumu – Platońskim woźnicą rydwanu, duchem, o którym mówił święty Paweł – przejmującym kontrolę (chociaż nie całkowicie) od bardziej prymitywnego układu limbicznego – narowistego konia w alegorii Platona, ciała, według świętego Pawła. Możemy nazwać to wyjaśnienie prometejskim scenariuszem ewolucji człowieka, od imienia bohatera jednego z mitów greckich – Prometeusza, który ukradł bogom ogień i podarował go ludziom. Zgodnie z tym scenariuszem nasi przodkowie byli zwierzętami kierującymi się pierwotnymi emocjami i popędami układu limbicznego, dopóki nie otrzymali boskiego daru rozumu, umiejscowionego w nowo powstałej korze nowej.
Scenariusz prometejski brzmi zachęcająco, ponieważ zgrabnie wyjaśnia wyższość człowieka nad zwierzętami, upatrując jej przyczyn w naszej umiejętności racjonalnego myślenia. Jednocześnie trafnie oddaje nasze poczucie, że nie jesteśmy bogami, a ogień rozumu nadal jest dla nas czymś nowym, nad czym nie mamy jeszcze całkowitej władzy. Scenariusz prometejski pozostaje także w zgodzie z pierwszymi ważnymi odkryciami dotyczącymi roli układu limbicznego i kory czołowej. Bezpośrednia stymulacja podwzgórza słabym prądem elektrycznym sprawia, że szczury, koty oraz inne zwierzęta stają się żarłoczne, agresywne lub nadmiernie pobudzone seksualnie, co sugeruje, iż układ limbiczny tkwi u podłoża sporej części naszych pierwotnych, zwierzęcych instynktów20. Podobnie ludzie, u których doszło do uszkodzenia kory czołowej, czasami przejawiają nasilenie zachowań seksualnych i agresywnych, ponieważ kora czołowa odgrywa ważną rolę w tłumieniu i hamowaniu impulsów behawioralnych.
Ostatnio odnotowano taki przypadek w klinice University of Virginia21. Czterdziestokilkuletni nauczyciel dość niespodziewanie zaczął korzystać z usług prostytutek i odwiedzać strony internetowe z pornografią dziecięcą. Wielokrotnie składał niedwuznaczne propozycje młodym dziewczętom, aż wreszcie został aresztowany, a sąd uznał go za winnego molestowania seksualnego dzieci. W przeddzień ogłoszenia wyroku mężczyzna zgłosił się do szpitala, uskarżając się na nieznośny ból głowy i nieustanną ochotę zgwałcenia właścicielki mieszkania, które wynajmował (żona wyrzuciła go z domu kilka miesięcy wcześniej). Nawet w trakcie rozmowy z lekarzem mężczyzna proponował przechodzącym pielęgniarkom seks. Lekarz zlecił badanie tomograficzne mózgu i odkrył, że w korze czołowej pacjenta znajduje się olbrzymi guz, który uciska wszystkie sąsiadujące struktury, uniemożliwiając korze czołowej wykonywanie jej najważniejszych zadań – hamowania niewłaściwych zachowań i uwzględniania następstw własnych działań (kto przy zdrowych zmysłach urządziłby takie przedstawienie tuż przed ogłoszeniem wyroku?). Kiedy guz został usunięty, nadmierne pobudzenie seksualne ustąpiło. Kiedy jednak po roku guz znowu się pojawił, symptomy powróciły, by ponownie zniknąć po kolejnej operacji.
W scenariuszu prometejskim tkwi jednak pewien błąd. Otóż zakłada on, że rozum jest zainstalowany w nowej korze mózgowej, emocje zaś pozostały w układzie limbicznym. Tymczasem powstanie kory czołowej umożliwiło imponujący rozwój sfery emocjonalnej u człowieka. Dolna trzecia część kory przedczołowej nosi nazwę kory oczodołowo-czołowej, ponieważ znajduje się tuż nad oczami (łac. orbit – „oczodół”). U ludzi oraz u innych naczelnych obszar ten jest wyjątkowo duży, a wyniki większości badań wskazują na jego aktywizację podczas reakcji emocjonalnych22. Kora oczodołowo-czołowa odgrywa decydującą rolę, kiedy oceniamy potencjalne nagrody i kary; znajdujące się w niej neurony jak szalone „strzelają” neuroprzekaźnikami, kiedy pojawia się bezpośrednia możliwość doświadczenia przyjemności lub bólu, poniesienia straty albo osiągnięcia zysku23. Kiedy czujemy pociąg do smakowitej potrawy, pięknego krajobrazu lub atrakcyjnej osoby albo kiedy odpycha nas widok martwego zwierzęcia, przykre brzmienie marnej piosenki bądź też nieatrakcyjny partner, z którym umówiliśmy się na randkę w ciemno, nasza kora oczodołowo-czołowa ciężko pracuje, aby wzbudzić w nas emocjonalną chęć zbliżenia się do danego obiektu lub do wycofania się24. Kora oczodołowo-czołowa wydaje się zatem lepszą kandydatką na Freudowskie id czy też wspomniane przez świętego Pawła ciało niż na superego bądź ducha.
Dalszych dowodów na istotne znaczenie kory oczodołowo-czołowej dla emocji dostarczyły badania dotyczące uszkodzeń mózgu. Neurolog Antonio Damasio badał ludzi, którzy wskutek udaru, guza bądź urazu głowy utracili różne fragmenty kory czołowej. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Damasio odkrył, że kiedy uszkodzeniu ulega środkowa część kory oczodołowo-czołowej, pacjenci tracą większość swojego życia emocjonalnego. Twierdzą, że nie czują nic w sytuacjach, w których – jak wiedzą – powinni doświadczać emocji, a analiza ich reakcji automatycznych (takich jak te wykorzystywane w badaniach przy użyciu wykrywacza kłamstw) potwierdza, że u osób tych nie występują normalne reakcje fizjologiczne, jakich doznaje większość ludzi na widok scen pełnych grozy lub niezwykłego piękna. Mimo to ich umiejętności rozumowania i formułowania logicznych wniosków pozostają nienaruszone. Ludzie ci uzyskują normalne wyniki w testach inteligencji oraz w testach znajomości reguł społecznych i zasad moralnych25.
Co się zatem dzieje, kiedy takie osoby wracają do codziennego życia? Czy wolne od zakłócających emocji, stają się hiperlogiczne i widzą wszystko wyraźnie, gdyż nie spowija ich emocjonalna mgła, która przesłania wzrok i uniemożliwia całkowicie racjonalne myślenie reszcie ludzi? Wprost przeciwnie. Okazuje się, że osoby te są niezdolne do podejmowania najprostszych decyzji i wyznaczania celów, a ich życie wali się w gruzy. Kiedy patrzą na świat i zastanawiają się: „Co powinienem zrobić?”, dostrzegają dziesiątki możliwości, ale nie doznają natychmiastowego, pochodzącego z wewnątrz uczucia przyciągania bądź odpychania. Muszą rozważyć wady i zalety każdego rozwiązania za pomocą rozumu, ponieważ jednak nic nie czują, nie mają przesłanek, żeby wybrać którekolwiek z nich. Kiedy spoglądamy na świat, nasz mózg emocjonalny natychmiast, automatycznie ocenia dostępne rozwiązania. W większości przypadków jedno z nich od razu jawi się nam jako bez wątpienia najlepsze. Do rozumu musimy się odwoływać tylko wtedy, gdy dwie lub trzy możliwości wydają się nam jednakowo dobre.
Racjonalność człowieka w ogromnej mierze zależy od jego złożonej emocjonalności. Potrafimy rozumować tylko dzięki sprawnemu działaniu naszego mózgu emocjonalnego. Alegoryczna wizja Platona – obraz rozumu jako woźnicy panującego nad bezmyślnymi bestiami namiętności – może przeceniać zarówno mądrość, jak i władzę woźnicy. Metafora jeźdźca na grzbiecie słonia wydaje się lepiej pasować do wyników badań Damasia – rozum i emocje muszą ze sobą współpracować, aby wywoływać inteligentne zachowania, ale to emocje (duża część słonia) wykonują większość tej pracy. Pojawienie się kory nowej dało początek istnieniu jeźdźca, a jednocześnie uczyniło słonia dużo zmyślniejszym.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to na własny użytek sformułowałem metaforę jeźdźca i słonia, psychologia społeczna jako dziedzina nauki zaczęła przyjmować podobny punkt widzenia. Po wieloletnim zauroczeniu modelami przetwarzania informacji i metaforami przyrównującymi ludzki umysł do komputera psychologowie zaczęli sobie uświadamiać, że w naszym umyśle nieustannie działają dwa systemy przetwarzania – procesy kontrolowane i procesy automatyczne.
Wyobraź sobie, że zgłosiłeś się na ochotnika do udziału w pewnym eksperymencie26. Eksperymentator wręcza ci kartkę z kilkoma zadaniami słownymi i prosi, żebyś go poszukał, kiedy skończysz. Zadania są bardzo łatwe – za każdym razem trzeba ułożyć zdanie z czterech spośród pięciu przemieszanych wyrazów. Na przykład z zestawu „oni ją niepokoją spotykają zwykle” można ułożyć zdanie „Oni zwykle ją spotykają” albo „Oni zwykle ją niepokoją”. W kilka minut rozwiązujesz wszystkie zadania, a potem – zgodnie z instrukcją – wychodzisz na korytarz, żeby poszukać eksperymentatora. Znajdujesz go, ale jest zajęty rozmową z inną osobą i wcale na ciebie nie patrzy. Jak sądzisz, co zrobisz? Jeśli połowa zdań, które przed chwilą ułożyłeś, zawierała słowa związane z nieuprzejmością (na przykład „przeszkadzać”, „bezczelny”, „agresywnie”), prawdopodobnie po minucie czy dwóch przerwiesz eksperymentatorowi i powiesz: „Proszę pana, już skończyłem. Co mam teraz zrobić?”. Jeżeli jednak układałeś zdania, w których wyrazy dotyczące nieuprzejmości zastąpiono słowami związanymi z uprzejmym zachowaniem (na przykład „Oni ją szanują spotykają zwykle”), najprawdopodobniej będziesz potulnie czekał, aż eksperymentator zauważy twoją obecność (a stanie się to dopiero po dziesięciu minutach).
Podobnie kontakt ze słowami dotyczącymi osób w starszym wieku sprawia, że badani chodzą wolniej niż zwykle, wyrazy odnoszące się do profesorów poprawiają wyniki w popularnej grze quizowej Trivial Pursuit, a pod wpływem słów dotyczących boiskowych chuliganów ludzie zaczynają się prymitywnie wygłupiać27. Warto dodać, że pojawienie się tych efektów nie wymaga świadomego czytania wyrazów – występują one także wtedy, gdy słowa są prezentowane podprogowo, czyli wyświetlane na monitorze zaledwie przez kilka setnych sekundy, zbyt krótko, żeby badani mogli je świadomie zarejestrować. Jednak jakaś część ich umysłu widzi te wyrazy i wywołuje mierzalne zachowania.
Według Johna Bargha, pioniera tego rodzaju badań, owe eksperymenty dowodzą, że większość procesów umysłowych zachodzi automatycznie i nie wymaga świadomej uwagi ani kontroli. Przeważająca część procesów automatycznych jest całkowicie nieświadoma, chociaż niektóre w pewnym stopniu „pokazują się” naszej świadomości – na przykład zdajemy sobie sprawę z tak zwanego strumienia świadomości28, który wydaje się przepływać przez nasz umysł według własnych reguł kojarzenia, bez naszego wysiłku czy prób kierowania jego biegiem. Bargh przeciwstawia procesy automatyczne procesom kontrolowanym, czyli myśleniu, które wymaga od nas pewnego wysiłku, zachodzi etapowo i zawsze rozgrywa się w samym centrum świadomości. Zastanów się na przykład, o której godzinie powinieneś wyjść z domu, żeby zdążyć na samolot odlatujący do Londynu o godzinie 18:26. To kwestia, którą musisz świadomie rozważyć – najpierw wybrać środek transportu, a następnie wziąć poprawkę na korki uliczne, warunki pogodowe i skrupulatność służby ochrony lotniska. Nie możesz wybrać godziny wyjścia z domu, kierując się wyłącznie intuicją. Jeżeli jednak pojedziesz na lotnisko własnym samochodem, niemal wszystkie twoje zachowania w drodze do celu będą automatyczne – oddychanie, mruganie, poprawianie się w fotelu, myślenie o niebieskich migdałach, zachowywanie bezpiecznego odstępu od samochodu jadącego przed tobą, a nawet grymasy gniewu i przeklinanie na powolniejszych kierowców.
Przetwarzanie kontrolowane jest bardzo ograniczone – w danym momencie możemy świadomie myśleć o tylko jednej sprawie. Procesy automatyczne zachodzą równolegle i mogą spełniać wiele zadań jednocześnie. Jeśli nasz umysł w każdej sekundzie wykonuje setki operacji, to wszystkie oprócz jednej muszą mieć charakter automatyczny. Zatem jaka zależność zachodzi między przetwarzaniem kontrolowanym a automatycznym? Czy przetwarzanie kontrolowane jest szefem, królem albo dyrektorem generalnym, który rozwiązuje najważniejsze problemy i wymyśla mądrą, dalekowzroczną strategię realizowaną przez bardziej prymitywne procesy automatyczne? Nie, w ten sposób wrócilibyśmy do scenariusza prometejskiego i idei boskiego rozumu. Aby raz na zawsze rozprawić się ze scenariuszem prometejskim, warto cofnąć się w czasie i przyjrzeć przyczynom powstania tych dwóch procesów. Dlaczego każdy z nas ma w sobie małego jeźdźca i wielkiego słonia?
Kiedy ponad sześćset milionów lat temu z pierwszych skupisk neuronów powstały pierwsze mózgi, owe grudki tkanki nerwowej musiały przynieść pewne korzyści organizmom, u których się pojawiły, gdyż od tamtej pory mózgi stawały się coraz bardziej powszechne w świecie zwierząt. Mózg ma wartość adaptacyjną, ponieważ integruje informacje pochodzące z różnych części ciała zwierzęcia, co pozwala mu reagować szybko i automatycznie na zagrożenia i szanse, jakie pojawiają się w otoczeniu. Przyjrzyjmy się teraz Ziemi sprzed trzech milionów lat. Nasza planeta była wtedy pełna zwierząt zdolnych do niezwykle złożonych zachowań automatycznych – zamieszkiwały ją ptaki, które odnajdywały właściwą drogę, kierując się położeniem gwiazd, mrówki, które umiały współdziałać, aby walczyć z wrogami czy uprawiać grzyby, a także kilka gatunków naczelnych, które zaczęły wytwarzać narzędzia. Wiele spośród tych gatunków zwierząt miało rozbudowany system porozumiewania się, ale ani jeden nie posługiwał się językiem.
Przetwarzanie kontrolowane wymaga języka. W naszym umyśle mogą się pojawiać krótkie fragmenty, strzępy myśli oparte wyłącznie na obrazach, ale żeby zaplanować jakieś działanie, rozważyć mocne i słabe strony dwóch rozwiązań czy też przeanalizować przyczyny naszych sukcesów i porażek, potrzebujemy słów. Nie wiadomo, kiedy ludzie zaczęli posługiwać się językiem, jednak większość oszacowań mieści się w przedziale od około dwóch milionów lat temu, kiedy to mózgi hominidów wyraźnie urosły, do zaledwie czterdziestu tysięcy lat temu – do czasów, z których pochodzą malowidła naskalne oraz inne przedmioty kultury materialnej, bez wątpienia stworzone przez istoty obdarzone współczesnym ludzkim umysłem29. Niezależnie od tego, ku któremu krańcowi tego przedziału jesteś gotów się przychylić, język, rozumowanie i świadome planowanie to zupełnie nowe osiągnięcia ewolucji. Są jak nowe oprogramowanie, Jeździec wersja 1.0. Moduły językowe działają całkiem sprawnie, ale programy do rozumowania i planowania nadal są pełne błędów30. Procesy automatyczne natomiast były testowane w trakcie tysięcy cyklów życia produktu i dzisiaj są niemal doskonałe. Ta różnica pod względem dojrzałości między procesami automatycznymi a kontrolowanymi pomaga zrozumieć, dlaczego mamy niedrogie komputery, które radzą sobie z rozwiązywaniem problemów logicznych, matematycznych i szachowych lepiej niż jakikolwiek człowiek (takie zadania sprawiają nam ogromne trudności), ale żaden – nawet najdroższy – współczesny robot nie dorówna przeciętnemu sześciolatkowi w wykonaniu zadaniu przejścia przez las (nasz układ percepcyjno-motoryczny okazuje się niezrównany).
Ewolucja nigdy nie patrzy w przód. Nie może zaplanować najlepszej trasy z punktu A do punktu B. W toku ewolucji w istniejących formach zachodzą – poprzez mutacje genetyczne – niewielkie zmiany, które rozprzestrzeniają się w populacji w takim stopniu, w jakim pomagają organizmom lepiej niż dotychczas reagować na bieżące warunki. Kiedy w toku ewolucji u człowieka rozwinął się język, ludzki mózg nie został przebudowany w taki sposób, aby odtąd cała władza spoczywała w rękach jeźdźca (świadomego myślenia werbalnego). Już wcześniej, przed powstaniem języka, ludzie radzili sobie całkiem nieźle, a umiejętność porozumiewania się za jego pomocą rozprzestrzeniała się tylko w takim stopniu, w jakim pomagała słoniowi skuteczniej niż do tej pory walczyć o przetrwanie i sukces reprodukcyjny. Jeździec pojawił się, aby służyć słoniowi. Jednak niezależnie od przyczyn, z jakich powstał, język okazał się potężnym narzędziem, które można było wykorzystywać na wiele nowych sposobów, a dobór naturalny faworyzował jednostki, które potrafiły zrobić z niego najlepszy użytek.
Jedna z funkcji języka polegała na tym, że częściowo uwolnił on ludzi od tak zwanej „kontroli bodźcowej”. Behawioryści, na przykład B.F. Skinner, wyjaśniali zachowania zwierząt w kategoriach połączeń między bodźcami a reakcjami. Niektóre z tych połączeń są wrodzone – na przykład to, które sprawia, że widok lub zapach pokarmu naturalnego dla danego zwierzęcia wywołuje u niego głód i reakcję jedzenia. Inne połączenia są wyuczone – na przykład u psów Pawłowa, śliniących się na dźwięk dzwonka (który wcześniej poprzedzał pojawienie się pożywienia). Behawioryści postrzegali zwierzęta jako niewolników środowiska i uprzednich procesów uczenia, reagujących bezwolnie na nagradzające właściwości wszystkiego, co napotykają na swej drodze. Uważali też, że ludzie nie różnią się od zwierząt. Święty Paweł mógłby ubolewać: „Moje ciało jest pod kontrolą bodźców”. To nie przypadek, że przyjemności cielesne dają nam tyle zadowolenia. Nasz mózg, podobnie jak ten szczura, jest skonstruowany w taki sposób, że jedzenie i seks powodują u nas nagły wzrost stężenia dopaminy – neuroprzekaźnika, za którego pomocą mózg pozwala nam czerpać radość z czynności sprzyjających przetrwaniu naszych genów31. „Zły” koń z alegorii Platona odgrywa niezwykle istotną rolę, gdyż pociąga nas ku tym czynnościom. W ten sposób pomógł naszym przodkom przetrwać i stać się naszymi przodkami.
Jednak behawioryści w pewnym stopniu mylili się co do ludzi. System przetwarzania kontrolowanego pozwala nam myśleć o odległych celach i długoterminowych planach, a co za tym idzie, uwalania nas od tyranii „tu i teraz”, od pokusy pojawiającej się automatycznie na widok atrakcyjnego obiektu. Ludzie umieją wyobrazić sobie możliwości, których nie widać, potrafią przewidywać odległe skutki zdrowotne dzisiejszych przyjemności, a dzięki rozmowie z innymi mogą się dowiedzieć, jakie decyzje przyniosą im powodzenie i prestiż. Niestety behawioryści w pewnym stopniu mieli też rację. Chociaż bowiem system przetwarzania kontrolowanego nie działa według zasad behawiorystycznych, to ma on niewielkie możliwości wywoływania zachowań. System automatyczny został ukształtowany przez dobór naturalny tak, aby powodować szybkie, pewne działania, i obejmuje części mózgu, które pozwalają nam odczuwać przyjemność i ból (na przykład korę oczodołowo-czołową), oraz te, które wzbudzają w nas motywacje związane z przetrwaniem (na przykład podwzgórze). To system automatyczny trzyma palec na przycisku uwalniającym dopaminę. System przetwarzania kontrolowanego należy raczej postrzegać jako swego rodzaju doradcę. To jeździec, którego posadzono na grzbiecie słonia, żeby pomagał temu ostatniemu dokonywać lepszych wyborów. Umie on przewidywać przyszłość i może zdobywać cenne informacje dzięki rozmowom z innymi jeźdźcami lub poprzez studiowanie map, nie może jednak rozkazywać słoniowi wbrew jego woli. Sądzę, że szkocki filozof David Hume był bliższy prawdy niż Platon, kiedy napisał: „Rozum jest i winien być tylko niewolnikiem uczuć i nie może mieć nigdy roszczenia do innej funkcji niż do tego, żeby uczuciom służyć posłusznie”32.
Krótko mówiąc, jeździec jest doradcą albo sługą – nie królem, prezesem ani woźnicą rydwanu, który mocno trzyma wodze. Jeździec to moduł interpretujący Gazzanigi – świadoma, kontrolowana myśl. Słoń zaś jest wszystkim pozostałym. To przeczucia, reakcje fizjologiczne, emocje i intuicje, z których w dużej mierze składa się system automatyczny. Każdy z nich ma własną formę inteligencji, a kiedy zgodnie ze sobą współpracują, owocem jest niezrównana błyskotliwość istot ludzkich. Problem w tym, że słoń i jeździec nie zawsze pracują zgodnie dla wspólnego dobra. Przyjrzyjmy się trzem dziwactwom natury ludzkiej, które ilustrują złożone relacje między jeźdźcem a słoniem.
Wyobraź sobie, że jest rok 1970, a ty jesteś czteroletnim dzieckiem uczestniczącym w eksperymencie Waltera Mischela na Stanford University. Badacz zaprasza cię do pomieszczenia w twoim przedszkolu, w którym jakiś miły pan przez kilka minut bawi się z tobą zabawkami. Potem pyta, czy lubisz cukierki piankowe (owszem, bardzo je lubisz) i czy wolałbyś dostać talerzyk z jednym cukierkiem, czy może z dwoma piankowymi przysmakami (oczywiście wolałbyś ten drugi). Wreszcie mężczyzna mówi ci, że musi na chwilę wyjść z pokoju, a jeśli cierpliwie poczekasz na jego powrót, dostaniesz dwa cukierki. Jeżeli jednak nie będziesz się mógł doczekać, możesz użyć znajdującego się w pokoju dzwonka, a on natychmiast wróci i da ci talerzyk z jednym cukierkiem. Później mężczyzna wychodzi. Wpatrujesz się w słodycze. Ślina napływa ci do ust. Pożądasz tych łakoci. Walczysz z pokusą. Jeśli nie różnisz się od większości czterolatków, wytrzymasz co najwyżej kilka minut. Później zadzwonisz.
Przenieśmy się teraz w czasie do roku 1983. Mischel wysłał twoim rodzicom kwestionariusz, w którym poprosił ich o opisanie twojej osobowości, o dokonanie oceny twoich umiejętności czekania na opóźnioną gratyfikację i radzenia sobie z frustracją oraz o podanie wyników, jakie uzyskałeś na egzaminie wstępnym do college’u (w tak zwanym sprawdzianie umiejętności akademickich). Twoi rodzice wypełniają kwestionariusz i odsyłają go badaczowi. Mischel odkrywa, że liczba sekund, jakie upłynęły, zanim użyłeś dzwonka w sali przedszkolnej w roku 1970, jest trafnym predyktorem zarówno tego, jak Twoi rodzice opisują cię jako nastolatka, jak i prawdopodobieństwa, że dostałeś się na któryś z najbardziej prestiżowych uniwersytetów. Dzieci, które w roku 1970 były w stanie przezwyciężyć kontrolę bodźcową i poczekać na nagrodę kilka minut dłużej niż większość czterolatków, jako nastolatkowie potrafili skuteczniej opierać się pokusom, skupiać się na nauce i panować nad sobą, kiedy sprawy nie toczyły się po ich myśli33.
Na czym polegał ich sekret? Dzieci te po części zawdzięczały swoje powodzenie strategii – sposobom, w jakie wykorzystywały ograniczoną kontrolę umysłową, aby kierować swoją uwagą. W późniejszych badaniach Mischel odkrył, że sukces odnoszą te dzieci, które odwracają wzrok od kuszących smakołyków albo są w stanie myśleć o innych przyjemnościach34. Te umiejętności stanowią jeden z aspektów inteligencji emocjonalnej – zdolności do rozumienia i regulowania własnych uczuć i pragnień35. Osoba o wysokim poziomie inteligencji emocjonalnej jest zręcznym jeźdźcem – wie, jak odwrócić uwagę słonia albo nakłonić go do konkretnych zachowań, nie staczając z nim otwartego pojedynku na siłę woli.
Systemowi przetwarzania kontrolowanego bardzo trudno jest pokonać system automatyczny wyłącznie siłą woli, ponieważ prędzej czy później ten pierwszy – niczym znużony mięsień36 – zmęczy się i załamie, podczas gdy ten drugi pracuje automatycznie, bez wysiłku, niemal w nieskończoność. Kiedy jednak pojmiemy istotę kontroli bodźcowej, możemy wykorzystywać ją na własny użytek, zmieniając bodźce w naszym otoczeniu i unikając tych niepożądanych albo też – jeśli takie rozwiązanie okaże się niemożliwe – zapełniając swoją świadomość myślami o mniej przyjemnych aspektach tych kuszących obiektów. Na przykład buddyzm próbuje pomóc ludziom w przezwyciężeniu fizycznego przywiązania do własnego ciała (oraz do ciał innych osób), nakłaniając ich do rozmyślania o rozkładających się zwłokach37. Uporczywie wpatrując się w coś, co wzbudza w systemie automatycznym odrazę, jeździec może zacząć zmieniać przyszłe pragnienia słonia.
Edgar Allan Poe doskonale rozumiał podzielony umysł. Bohater jego opowiadania The Imp of the Perverse (Duch przekory) popełnia morderstwo doskonałe – otrzymuje w spadku majątek swej ofiary i przez długie lata żyje w spokoju, ciesząc się niegodziwie zdobytym bogactwem. Kiedy tylko na obrzeżach jego świadomości pojawia się myśl o popełnionym morderstwie, mężczyzna mruczy do siebie: „Jestem bezpieczny”. Wszystko idzie świetnie do dnia, w którym bohater nieco zmienia swoją mantrę. Odtąd powtarza sobie: „Jestem bezpieczny – tak – dopóki nie będę dość głupi, żeby przyznać się do wszystkiego”. Ta zmiana okazuje się zgubna. Mężczyzna próbuje tłumić myśl o przyznaniu się do winy, ale im bardziej się stara, z tym większą uporczywością owa myśl powraca. Bohater wpada w panikę, zaczyna uciekać, jacyś ludzie rzucają się za nim w pogoń, on traci przytomność, a kiedy ją odzyskuje, dowiaduje się, że przyznał się do wszystkiego.
Uwielbiam to opowiadanie, nade wszystko ze względu na jego tytuł. Za każdym razem, kiedy stoję na szczycie urwiska, na dachu domu albo na balkonie, wysoko nad ziemią, duch przekory szepce mi do ucha: „Skacz”. To nie rozkaz, lecz po prostu słowo, które wślizguje się do mojej świadomości. Kiedy na uroczystym przyjęciu siedzę przy stole obok osoby, którą darzę szacunkiem, ten przewrotny chochlik dokłada wszelkich starań, żeby podsunąć mi najbardziej niewłaściwe spośród słów, jakie mógłbym wypowiedzieć. Kim lub czym jest ów duch przekory? Dan Wegner, jeden z najbardziej przekornych i twórczych psychologów społecznych, zaciągnął go do laboratorium i zmusił do wyznania, iż jest jednym z aspektów przetwarzania automatycznego.
Wegner prosi swoich badanych, żeby starali się nie myśleć o konkretnej rzeczy – na przykład o białym niedźwiedziu, o jedzeniu albo o jakimś stereotypie. To bardzo trudne. Co ważniejsze, kiedy badany przestaje tłumić daną myśl, ona powraca z ogromną siłą i odtąd jeszcze trudniej o niej zapomnieć. Innymi słowy, w swoim laboratorium Wegner tworzy małe obsesje, prosząc ludzi, żeby nie myśleli obsesyjnie o konkretnym obiekcie. Wyjaśniając to zjawisko, badacz odwołuje się do „paradoksalnego procesu” kontroli umysłowej38. Kiedy system przetwarzania kontrolowanego próbuje wpływać na nasze myśli („Nie myśl o białym niedźwiedziu!”), wyznacza sobie jasno określony cel. Za każdym razem, kiedy do czegoś dążymy, część naszego umysłu automatycznie monitoruje czynione przez nas postępy, aby korygować nasze działania i trafnie rozpoznać moment osiągnięcia celu. Kiedy naszym celem jest wykonanie jakiegoś zadania w świecie zewnętrznym (na przykład zdążenie na samolot), ów system sprzężenia zwrotnego działa dość sprawnie. Kiedy jednak chodzi o cel wewnętrzny, umysłowy, system ten przynosi skutki przeciwne do zamierzonych. Procesy automatyczne bez przerwy sprawdzają: „Czy nie myślę o białym niedźwiedziu?”. Ponieważ sam akt sprawdzania, czy dana myśl nie pojawia się w naszym umyśle, przywołuje tę myśl, musimy wkładać coraz więcej wysiłku w odwrócenie świadomej uwagi od „zakazanego” tematu. Procesy automatyczne i kontrolowane zaczynają sobie nawzajem przeszkadzać, zmuszając się do coraz większego wysiłku. Ponieważ jednak procesy przetwarzania kontrolowanego szybko się męczą, po pewnym czasie niestrudzone procesy automatyczne działają bez przeszkód, przywołując całe stada białych niedźwiedzi. Dlatego sama próba usunięcia nieprzyjemnej myśli może zapewnić jej wysoką pozycję na naszej liście najczęściej rozpamiętywanych spraw.
Powróćmy teraz do uroczystej kolacji, na którą zostałem zaproszony. Prosta myśl: „Nie zrób z siebie idioty” aktywizuje procesy automatyczne, które zaczynają poszukiwać w moim umyśle oznak głupoty. Wiem, że głupotą byłoby skomentować znamię na czole mojego sąsiada, powiedzieć do niego: „Kocham cię” albo zacząć wykrzykiwać nieprzyzwoite słowa. Na poziomie świadomości doświadczam trzech myśli: skomentować znamię, powiedzieć „Kocham cię” i wykrzykiwać świństwa. To nie są rozkazy, lecz po prostu idee, które wślizgują się do mojej głowy. Freud w dużej mierze oparł swoją teorię psychoanalizy na takich natręctwach psychicznych i swobodnych skojarzeniach, które często mają podtekst seksualny lub agresywny. Jednak badania Wegnera dostarczają prostszego i bardziej niewinnego wyjaśnienia – procesy automatyczne codziennie generują tysiące myśli i obrazów, często poprzez przypadkowe skojarzenia. Najbardziej uporczywe są myśli szczególnie nieprzyjemne, te, które usiłujemy stłumić albo wyprzeć. Czynimy to nie dlatego, że w głębi ducha wiemy, iż te myśli są prawdziwe (chociaż niektóre z nich rzeczywiście bywają zgodne z prawdą), ale dlatego że wzbudzają w nas strach albo wstyd. Jednak nieudane próby wypierania takich myśli mogą zmieniać je w swego rodzaju obsesje, które każą nam wierzyć we Freudowską wizję ciemnej, złowrogiej nieświadomości.
Zastanów się, proszę, nad pewną historyjką:
Julie i Mark są studiującym rodzeństwem. Podczas letnich wakacji podróżują razem po Francji. Pewną noc spędzają sami w drewnianej chacie tuż przy plaży. Dochodzą do wniosku, że byłoby zabawnie i interesująco, gdyby spróbowali się kochać. W najgorszym razie każde z nich zdobyłoby nowe doświadczenie. Julie już od dawna bierze pigułki antykoncepcyjne, a Mark dodatkowo używa prezerwatywy, żeby mieć pewność, że nic się nie stanie. Kochają się i to doświadczenie jest dla obojga bardzo przyjemne, postanawiają jednak, że już więcej tego nie zrobią. Zachowują tę noc w tajemnicy, co jeszcze bardziej zbliża ich do siebie.
Czy twoim zdaniem postępowanie dwojga dorosłych – tak się składa, że będących bratem i siostrą – którzy za obopólną zgodą uprawiają ze sobą seks, jest dopuszczalne? Jeśli przypominasz większość uczestników moich badań39, bez wahania odpowiedziałeś „nie”. Ale jak uzasadnisz tę opinię? W pierwszej kolejności ludzie często sięgają po argument, że owocem kazirodczych związków mogą być dzieci z wadami genetycznymi. Kiedy jednak przypominam im, że rodzeństwo użyło dwóch form antykoncepcji, badani nie mówią: „Ach, rzeczywiście, w takim razie wszystko w porządku”. Zamiast tego zaczynają szukać innych argumentów, na przykład: „To zniszczy ich relację”. Kiedy odpowiadam, że w tym wypadku wspólne doświadczenie seksualne jeszcze bardziej zbliżyło do siebie bohaterów historyjki, badani w zamyśleniu drapią się po głowie, marszczą brwi i mówią: „Wiem, że to było złe, tylko nie umiem wyjaśnić dlaczego”.
Z tych badań wypływa wniosek, że sądy moralne przypominają oceny estetyczne. Kiedy widzisz jakiś obraz, na ogół od razu, automatycznie wiesz, czy ci się podoba. Kiedy ktoś prosi cię o uzasadnienie tej opinii, zaczynasz konfabulować. Tak naprawdę nie wiesz, dlaczego dany przedmiot wydaje ci się piękny, ale – jak wykazał Gazzaniga w swych badaniach prowadzonych wśród pacjentów z rozszczepionym mózgiem – twój moduł interpretujący (jeździec) jest mistrzem w wymyślaniu wiarygodnych powodów. Szukasz przekonującego uzasadnienia swojej pochlebnej opinii o ocenianym obrazie i chwytasz się pierwszego pomysłu, który wydaje ci się sensowny (może urzekła cię kolorystyka, gra światła albo odbicie postaci malarza w błyszczącym nosie klauna). Spory moralne są bardzo podobne – kwestia sporna budzi w dwóch osobach silne emocje. Obie strony kierują się przede wszystkim uczuciami, wymyślając na poczekaniu argumenty, aby uzasadnić swoje stanowisko. Kiedy podważysz argument drugiej osoby, czy zmieni ona zdanie i zgodzi się z tobą? Oczywiście, że nie, ponieważ argument, który obaliłeś, nie był rzeczywistą przyczyną jej stanowiska, lecz został wymyślony już po tym, jak twój rozmówca dokonał osądu w danej sprawie.
Jeśli uważnie przysłuchujesz się sporom moralnym, czasami możesz wychwycić coś zaskakującego – tak naprawdę to słoń trzyma wodze i kieruje jeźdźcem. To słoń decyduje, co jest dobre, a co złe, co jest piękne, a co brzydkie. Przeczucia, intuicje i błyskawiczne oceny pojawiają się nieustannie i automatycznie (jak to opisał Malcolm Gladwell w książce Błysk40), ale tylko jeździec potrafi łączyć ze sobą zdania i tworzyć argumenty, które można przedstawić innym. W sporach moralnych jest on kimś więcej niż tylko doradcą słonia – staje się prawnikiem, który przed sądem opinii publicznej stara się przekonać innych do stanowiska zwierzęcia.
Oto jak przedstawia się nasza sytuacja, nad którą ubolewali święty Paweł, Budda, Owidiusz i tylu innych. Nasz umysł jest luźnym związkiem części, my jednak utożsamiamy się z jednym elementem – świadomym myśleniem werbalnym – i poświęcamy mu niezasłużenie dużo uwagi. Wszyscy przypominamy postać z pewnego dowcipu – pijanego mężczyznę, który w nocy szuka kluczyków samochodowych pod latarnią („Czy właśnie tam je pan upuścił?” – pyta policjant. „Nie – odpowiada mężczyzna. – Upuściłem je w tamtej alejce, ale tutaj jest lepsze światło”). Dostrzegamy zaledwie ułamek ogromnej pracy, jaką wykonuje nasz umysł, dlatego jesteśmy zdumieni, kiedy doświadczamy nagłych impulsów, pragnień i pokus, które zjawiają się nie wiadomo skąd. Składamy uroczyste przyrzeczenia i obwieszczamy światu wolę zmiany, a później, łamiąc jedno mocne postanowienie za drugim, nie możemy się nadziwić własnej bezsilności. Czasami nabieramy przekonania, że walczymy ze swoją nieświadomością, id, z naszą zwierzęcą naturą, ale tak naprawdę jesteśmy tym wszystkim. Jeźdźcem i słoniem. Obaj mają swoje mocny strony i wyjątkowe umiejętności. W kolejnych rozdziałach tej książki zastanowimy się, w jaki sposób istoty tak złożone i (pod pewnymi względami) nieoświecone jak my, mogą żyć ze sobą w zgodzie (rozdziały trzeci i czwarty), znajdować szczęście (rozdziały piąty i szósty), rozwijać się psychicznie i moralnie (rozdziały siódmy i ósmy) oraz znajdować w życiu cel i sens (rozdziały dziewiąty i dziesiąty). Najpierw jednak musimy się dowiedzieć, dlaczego słoń jest tak wielkim pesymistą.
Rozdział 2
Jak zmienić swój umysł?
Świat – to zmiana, życie – to wyobrażenie.
– Marek Aureliusz41
To, czym jesteśmy dzisiaj, jest owocem naszych wczorajszych myśli, a myśli, których dzisiaj doświadczamy, budują nasze jutro. Życie jest wytworem naszego umysłu.
– Budda42
W tych dwóch cytatach zawiera się najważniejsza idea psychologii popularnej – wydarzenia zachodzące w świecie zewnętrznym wpływają na nas tylko poprzez sposób, w jaki je interpretujemy, jeśli zatem nauczymy się kontrolować te interpretacje, będziemy mogli panować nad otaczającym nas światem. W swej książce z 1944 roku autor najlepiej sprzedających się poradników psychologicznych wszech czasów, Dale Carnegie, nazwał drugą część cytatu z dzieła Marka Aureliusza „słowami, które mogą odmienić nasze życie”43, 44. Znacznie później doktor Phil McGraw45 ogłosił za pośrednictwem telewizji i internetu swoich dziesięć „praw życiowych”, a wśród nich: „Nie ma rzeczywistości, istnieje tylko spostrzeganie”46. Poradniki i seminaria psychologiczne często wydają się ograniczać do prawienia ludziom kazań i pouczania ich tak długo, aż odbiorcy zrozumieją daną ideę oraz jej implikacje dla swego życia. Obserwowanie tego procesu może być niezwykle inspirującym doświadczeniem – oto kobieta, która przez długie lata nie mogła się uwolnić od urazy, bólu i gniewu, w pewnej chwili uświadamia sobie, że (na przykład) jej ojciec tak naprawdę wcale jej nie skrzywdził, kiedy porzucił rodzinę. Wyprowadził się, to wszystko. Jego postępek był moralnie naganny, ale źródłem cierpienia tej kobiety były jej reakcje na to wydarzenie. Jeśli zatem zdoła zmienić swoje reakcje, to będzie mogła zostawić za sobą dwadzieścia lat cierpienia, a może nawet lepiej poznać swego ojca. Sztuka psychologii popularnej polega na tworzeniu metod (innych niż prawienie kazań i pouczanie), które doprowadzałyby ludzi ku takim „objawieniom”.
Ta sztuka ma długą historię. Rozważmy przykład Boecjusza, członka jednego z najznamienitszych rzymskich rodów, urodzonego w 480 roku naszej ery, cztery lata po tym, jak Rzym został zdobyty przez Gotów. Boecjusz otrzymał najlepsze wykształcenie, jakie było dostępne w jego czasach, i odnosił wielkie sukcesy jako filozof i urzędnik państwowy. Napisał i przetłumaczył dziesiątki dzieł z dziedziny matematyki, fizyki, logiki i teologii, a w roku 510 został konsulem Rzymu (było to najwyższe wybieralne stanowisko państwowe). Był zamożny, dobrze się ożenił, a jego synowie poszli w ślady ojca i również zostali konsulami. Jednak w roku 523, będąc u szczytu sławy i powodzenia, Boecjusz został oskarżony o zdradę króla Ostrogotów, Teodoryka, dlatego że pozostał lojalny wobec Rzymu i senatu rzymskiego. Potępiony przez tchórzliwy senat – ten sam, którego wcześniej bronił – Boecjusz został pozbawiony majątku i zaszczytów, wtrącony do więzienia na odległej wyspie, a wreszcie w roku 524 – stracony.
Przyjąć „postawę filozoficzną” oznacza znosić nieszczęście z niewzruszonym spokojem – bez płaczu, a nawet bez cierpienia. Źródła tego określenia tkwią między innymi w spokoju, opanowaniu i odwadze, jakimi wykazali się trzej starożytni filozofowie – Sokrates, Seneka i Boecjusz – czekając na śmierć, na którą skazała ich kapryśna władza. Jednak w tomie O pocieszeniu, jakie daje filozofia – dziele, które napisał w więzieniu – Boecjusz wyznał, że z początku daleko mu było do filozoficznego spokoju. Płakał i pisał wiersze o rozpaczy. Przeklinał niesprawiedliwość, starość i boginię Fortunę, która najpierw mu błogosławiła, by później się od niego odwrócić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Borges J.L., Biblioteka Babel, tłum. Andrzej Sobol-Jurczykowski, [w:] Fikcje, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003 (przyp. tłum.). [wróć]
2. Shakespeare, 1997, s. 74. [wróć]
3. Seligman, 2005. [wróć]
4. Keyes i Haidt, 2003. [wróć]
5.Dhammapada, werset 1, przekład na podstawie tłumaczenia na język angielski w: Mascaro, 1973 [wróć]
6. Święty Paweł, List do Galatów 5:17. Ten i wszystkie kolejne cytaty ze Starego i Nowego Testamentu pochodzą z Biblii Tysiąclecia (1980; wyd. III poprawione). Poznań–Warszawa, Wydawnictwo Pallottinum. [wróć]
7. Franklin, 1980, s. 3. [wróć]
8. Lakoff i Johnson, 1980. [wróć]
9. Dhammapada, 1997, werset 326, s. 36. [wróć]
10. Platon, 2002, s. 62. [wróć]
11. Freud, 1996. [wróć]
12. Owidiusz, 1953, s. 121. [wróć]
13. Montaigne, 2004, s. 97. [wróć]
14. Tamże, s. 98. [wróć]
15. Gershon, 1998. [wróć]
16. Lyte, Varcoe i Bailey, 1998. [wróć]
17. Gazzaniga, 1985; Gazzaniga, Bogen i Sperry, 1962. [wróć]
18. Gazzaniga, 1985, s. 72. [wróć]
19. Feinberg, 2001. [wróć]
20. Olds i Milner, 1954. [wróć]
21. Burns i Swerdlow, 2003. [wróć]
22. Damasio, 1994; Rolls, 1999 (jak dowodzą wyniki badań tomograficznych). [wróć]
23. Rolls, 1999. [wróć]
24. Przegląd i podsumowanie badań nad „mózgiem emocjonalnym” można znaleźć w: Berridge, 2003; LeDoux, 1996. [wróć]
25. Damasio, 2002; Damasio, Tranel i Damasio, 1990. [wróć]
26. Bargh, Chen i Burrows, 1996. [wróć]
27. Bargh i in., 1996 (wpływ słów dotyczących osób w starszym wieku); Dijksterhuis i van Knippenberg, 1998 (pozostałe efekty). [wróć]
28. James, 1950/1890. [wróć]
29. Zob. przegląd w: Leakey, 1994. [wróć]
30. Wyjaśnienie, dlaczego większość systemów umysłowych działa bez zarzutu, ale rozumowanie logiczne jest bardzo zawodne, zob. w: Margolis, 1987. [wróć]
31. Rolls, 1999. [wróć]
32. Hume, 1963, s. 188. [wróć]
33. Shoda, Mischel i Peake, 1990. [wróć]
34. Przegląd tych badań oraz wyczerpujące omówienie wzajemnych zależności między systemem gorącym (automatycznym) a systemem chłodnym (kontrolowanym) można znaleźć w: Metcalfe i Mischel, 1999. [wróć]
35. Salovey i Mayer, 1990. Inteligencja emocjonalna nie jest równoznaczna z doświadczaniem inteligentnych emocji. [wróć]
36. Baumeister, Bratslavsky, Muraven i Tice, 1998. [wróć]
37. Obeyesekere, 1985. [wróć]
38. Wegner, 1994. [wróć]
39. Haidt, 2001; Haidt, Koller i Dias, 1993. [wróć]
40. Gladwell, 2007. [wróć]
41. Marek Aureliusz, 1958, 1958, s. 32. [wróć]
42. Dhammapada, 1973, werset 1, s. 35. [wróć]
43. Carnegie, 2003, s. 131. [wróć]
44. W polskim przekładzie książki Carnegiego słowa Marka Aureliusza zostały przetłumaczone inaczej (bardziej dosłownie) niż w cytowanym wcześniej polskim wydaniu Rozmyślań w przekładzie Mariana Reitera. W tej wersji druga część tego cytatu brzmi: „Nasze życie jest tym, co zeń uczynią nasze myśli” (przyp. tłum.). [wróć]
45. Philip McGraw – popularny psycholog amerykański, autor bestsellerowych poradników (przyp. tłum.). [wróć]
46. Dr. Phil’s Life Laws, www.drphil.com, 16 grudnia 2004. [wróć]