Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Baskin Zachodnim dzieci znikają bez śladu niemal od zawsze. Uciekają z domu czy są uprowadzane? Żyją czy umarły? Nikt nie wie, jaki spotykał je los.
Nikt prócz Kusaka. Sadystycznego seryjnego mordercy, który je porywa i w bestialski sposób morduje. Równie wiele przyjemności jak torturowanie ofiar sprawia mu gra jaką prowadzi z lokalną społecznością i policją. Psychopata na co dzień przybiera różne maski: wzorowego obywatela, sympatycznego sąsiada, wolontariusza zaangażowanego w pomoc rodzinom ofiar. Karmi swoje ego ich cierpieniem, bezradnością i łatwowiernością. Czuje się bezkarny.
Los stawia jednak na jego drodze nietypowych przeciwników. Dwoje nastolatków połączonych tragedią i wspólnymi tajemnicami odkrywa, jaki los spotyka zaginione dzieci.
Nieprzygotowani wkraczają w świat dorosłych. Odnajdują prawdę, przyjaźni i miłość. Płacą za to wysoką cenę. Być może zbyt wysoką?
Michał Chmielewski zabiera nas ponownie do Baskin Zachodniego. „Indygo” to zupełnie inna opowieść niż „Złe”, ale równie prawdziwa, mocna i warta przeczytania
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 194
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Aleksandry, Fabiana, Jasia i Małgosi
– bohaterów mojego życia
Baskin Zachodnie, kwiecień 2009
Kusakczekał.
Czekał w zbożu, przy niewielkiej polnej dróżce, nasłuchując. Wskazówki zegarka mówiły, że to już, zaraz.
Nie było żadnych przeszkód. Idealne ramy czasowe, dobra okolica i, co najważniejsze, ofiara idealna. Przez kilka następnych godzin nikt za nią nie zatęskni, nikt się nie zmartwi. Będziejego.
Czekał.
Dookoła rozciągały się łany zboża. Była końcówka lata – gorąco, duszno. Śpiewały ptaki. Niedługo żniwa, zbożezniknie.
Ofiara się zbliżała. Jeszcze jej nie słyszał, nie widział, ale doskonalewiedział.
Wiedział o niej wszystko, a przynajmniej wszystko to, co było mu potrzebne do bezpiecznychłowów.
Czekał.
Nigdy nie słyszał głosów w głowie, nic niepokojącego nie mąciło jego snów. Zabijał, bo chciał, bo potrafił. I był w tym dobry. Do tej pory nikt go nie schwytał, nikt nawet nie podejrzewał, że jestKusakiem.
Kusak był anonimowy. Dla ludzi nie istniał. Znali tylko efekty jego działań. Drżeli przed nim. A jednak na ulicy mijali go obojętnie. „Gdyby tylko wiedzieli” – pomyślał. Poczuł przyjemnydreszcz.
Usłyszał ofiarę. Szła sama, z jej telefonu leciała hip-hopowa muzyka. „Wyjątkowo niskich lotów” – ocenił Kusak. Jak można słuchać czegoś takiego? Ktoś, kto tego słucha, nie zasługuje, byżyć.
Wyciągnął z kieszeni buteleczkę z przeźroczystym roztworem i nasączył nim czarną wełnianą rękawiczkę na prawejdłoni.
Ofiara była coraz bliżej, w zasięgu jego wzroku. Głośnik telefonu charczał głośno, w bólach.
Kusak poczekał jeszcze chwilę, napinając wszystkie mięśnie. I zaatakował.
Wybiegł z szeleszczącego zboża, i zanim zdążyła zareagować, mocno chwycił ofiarę specjalnym chwytem, tak zwaną dźwignią. Mocny uścisk, ale nie za mocny, by nie uszkodzić karku, a ofiara zwiotczała sekundy potem. Teraz należała do niego. Tkwiła w uścisku, jej kończyny i głowa zwisałybezwładnie.
Zaciągnął ją w zboże.
Tam, oddalony od drogi, zdjął z niej szkolny plecak i wyłączył idiotyczną muzykę. Bateria telefonu była w połowie rozładowana, ale nic nie szkodzi. Przygotował się i na taką okoliczność. Z kieszeni wyciągnął małą, kieszonkową ładowarkę i podłączył do niej telefon. Policja skupi uwagę przede wszystkim na próbie namierzenia go, dlatego ważne, by jak najdłużej byłwłączony.
Chłopiec był w wiekugimnazjalnym.
Spokojnie, nie spiesząc się, Kusak związał jego ręce i nogi oraz zakneblował usta. Dzieciak powinien obudzić się dopiero za jakieś dwie godziny – roztwór był naprawdę mocny. Dzięki takiej właśnie ostrożności Kusak nigdy nie zostałzłapany.
Z podłączonego telefonu napisał SMS-a. To ważny moment. Od wiadomości, jaka przyjdzie z powrotem, zależało, czy ofiaraprzeżyje.
Po niecałej minucie telefon zawibrował. Odpisała matka chłopca, wydając na niego wyrokśmierci.
Kusak uśmiechnął się leciutko, plecak założył na plecy, a ofiarę zarzucił sobie na bark. Prawie pięćdziesiąt kilo wagi, trochę ciężko, ale da sobie radę. Kusak jestsilny.
Przeszedł tak dwa kilometry. Nie robił przerw. Odpocznie potem, w domu. Towarzyszył mu tylko jego własny oddech, z czasem coraz cięższy, i szelestzboża.
Zanim wyszedł na wąską ścieżkę po drugiej stronie pola, położył ofiarę i nasłuchiwał przez dłuższą chwilę. Gdy upewnił się, że w pobliżu samochodu, który tu zostawił, nie ma nikogo, wrzucił chłopca dobagażnika.
*
Wjechał na stację benzynową. Ofiara nadal spała w bagażniku. Upewnił się, że jej telefon jest naładowany, wyciszył go i owinął kawałkiem folii, ścierając wcześniej odciskipalców.
Na parkingu stało kilka TIR-ów. Kierowca jednego z nich siedział za kierownicą przy otwartych drzwiach, palił papierosa i rozmawiał przeztelefon.
Kusak zaparkował po drugiej stronie placu. Upewniwszy się, że kierowca nie zwraca na niego uwagi, wysiadł i do niegopodszedł.
– Przepraszam – wtrącił nieśmiało. – Bierze pan może na stopa?
– Poczekaj – rzucił kierowca do słuchawki, robiąc zdziwioną minę. – Co?
– Chciałem się tylko spytać, czy wziąłby pan na stopa. Za dwa dni muszę być w Austrii, a mój samochód trochęzaniemógł.
– Nie, panie. Nie biorę na stopa ani do Austrii, ani do, kurwa, Hong Kongu. Ja na Rosjęjadę.
To tyle. Kierowca z powrotem przyłożył słuchawkę do ucha i przymknął drzwi. Koniecrozmowy.
Kusak przeprosił na odchodnym, ale facet już stracił nim zainteresowanie. Dobrze.
Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wsunął telefon pod plandekę przyczepy.
Do swojego garażu wjechał niecałe pół godziny później, akurat w momencie, gdy z bagażnika zaczęły dochodzić odgłosyszamotaniny.
Ofiara dochodziła dosiebie.
*
Z prasy:
ZAGINĄŁ ŁUKASZ FOWARCZYK. RODZINA PROSI O POMOC
Trwają poszukiwania 12-latka, który zaginął czwartego kwietnia. Chłopca po raz ostatni widziano w szkole.
Rodzice zgłosili zaginięcie wieczorem tego samego dnia. Policja zorganizowała grupę poszukiwawczą składającą się z funkcjonariuszy, strażaków i wolontariuszy. Dotychczas sprawdzono wszystkie możliwe miejsca, w których 12-latek mógł przebywać z własnej woli, jednak...
12-LATEK WCIĄŻ NIEODNALEZIONY
Wciąż trwają poszukiwania zaginionego kilka dni temu ŁukaszaFowarczyka.
– Im więcej czasu mija, tym mniejsze prawdopodobieństwo szczęśliwego zakończenia – powiedział mł. asp. Tomasz Witkowski. – Dlatego nasz zespół pracuje bez wytchnienia. Sprawdzamy każdy możliwytrop.
Mimo upływu dni los 12-letniego Łukasza wciąż pozostaje nieznany. Scenariusz zakładający porwanie dla okupu według mł. asp. Witkowskiego jest małoprawdopodobny.
– Na razie za wcześnie mówić o jakiejkolwiek możliwości, ale nie spodziewałbym się porwania. Bardziej prawdopodobne jest, że wszedł gdzieś, wpadł w dziurę, nie może wyjść. Dlatego sprawdzamy wszędzie, przeczesujemy okoliczne łąki, badamy opuszczone domy w okolicy, poniemieckiebunkry...
OSTATNIE ZDJĘCIE ŁUKASZA
Na zdjęciu zrobionym z monitoringu przy głównym skrzyżowaniu Baskin widać 12-letniego Łukasza Fowarczyka. Tutaj ślad się urywa. Chłopiec zaginął sześć dnitemu.
POMÓŻ ODNALEŹĆŁUKASZA!
Rodzina apeluje o pomoc w odszukaniu zaginionegoŁukasza.
– Wierzę, że mój syn tam gdzieś jest. Żyje i czeka na mnie – mówi Iwona Fowarczyk, matka zaginionego chłopca. – Znajdę go. Poruszę niebo i ziemię, a znajdęgo.
Na Facebooku utworzono wydarzenie związane z poszukiwaniami chłopca. Grupa wolontariuszy przeczesywać będzie tereny, które już wcześniej były sprawdzane przezpolicję.
– Policja mogła coś przeoczyć – powiedział jeden z organizatorów.
Zbiórka wolontariuszy odbędzie się o godzinie 8.00 przy ratuszu, udział może wziąćkażdy…
NOWY TROP W SPRAWIE ZAGINIONEGO NASTOLATKA
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jest nowy trop w sprawie tajemniczego zaginięcia Łukasza Fowarczyka. Chłopiec wyszedł ze szkoły ponad tydzień temu i do dziś nie dał znakużycia.
– Na razie ze względu na dobro śledztwa nie możemy zdradzać szczegółów, ale…
KIERUNEK UKRAINA, CZYLI NOWY TROP W SPRAWIE ZAGINIONEGO CHŁOPCA
Nowy trop urywa się na Ukrainie! Właśnie tam miał trafić telefon 12-letniego ŁukaszaFowarczyka.
Policji udało się go namierzyć dzień po zaginięciu, jednak ze względu na dobro śledztwa nie ujawniono szczegółów. Dziś wiadomo, że telefon należący do zaginionego chłopca w bardzo krótkim czasie znalazł się na granicy polsko-ukraińskiej.
Niestety, tam ślad się urywa, co oznacza, że telefon został wyłączony lubzniszczony.
– Być może rozładowała się bateria – powiedział mł. asp. TomaszWitkowski.
Obecnie oficjalnym powodem zaginięcia jest porwanie.
– Łukasz napisał mi SMS-a, że idzie do kolegi – powiedziała nam Iwona Fowarczyk, matka zaginionego. – Odpisałam, żeby tylko przyszedł na obiad. Gdy nie wrócił na czas, pomyślałam, że sięzasiedział...
*
Kusak czytał wszystkie informacje dotyczące zaginięcia ŁukaszaFowarczyka.
Jeśli wierzyć prasie, nic, absolutnie nic nie było w tej sprawie wiadomo. „Ukraiński trop” urywał się zaraz po rozpoczęciu, nie było podejrzanych, nagrań z monitoringu, żadnych fizycznych śladów, niczego. Telefon może kiedyś znajdą, może nie. To jednak nie miało już żadnegoznaczenia.
Lokalna prasa rozpisywała się o sprawie codziennie, ale ogólnopolskie dzienniki poświęciły jej kilka kolumn i to było na tyle. Codziennie ktoś gdzieś ginie, nie ma sensu rozpisywać się o tym jednymprzypadku.
Kusak był bardzo ostrożny w dobieraniu ofiar. Miał swoje sposoby. Wiedział, że rodzina Fowarczyków nie ma żadnych wpływów, rodzice nie są nikim ważnym, nie mają kontaktów anipieniędzy.
Tymczasem od zaginięcia minął miesiąc. Ludzie znudzili się tematem, prasa napisała wszystko, co mogła napisać, kilkakrotnie powtarzając te same fakty. Nic nowego w tej sprawie się nie pojawiało. Chłopak zaginął – i tak już pozostało. Rodzice wciąż walczyli, próbowali, szukali na własną rękę, rozmawiali z ludźmi. Nawet z Kusakiem. Oczywiście nawet nie podejrzewali, że ten miły człowiek, który zaangażował się w poszukiwania, mógłby mieć z tym coś wspólnego. Kusak pojawił się na spotkaniu zorganizowanym w ratuszu. Udzielał się jak każdy inny, nie za dużo i nie za mało, tak w sam raz, by nie wychylać się w żadnąstronę.
To był ostatni dzień życiachłopca.
*
Kusak wszedł do niewielkiego, ciemnego pomieszczenia bez okien, zamknął za sobą drzwi i zapalił światło. Podłoga wyłożona była linoleum, a ściany pianką wygłuszającą. Po zamknięciu drzwi na zewnątrz nie wydobywały się żadnedźwięki.
Ofiara siedziała na krześle przymocowanym do podłogi, przywiązana sznurami, z ustami zaklejonymi taśmą, skierowana w stronę ściany. Nie miała szans na ucieczkę.
Stanął przed nią, uśmiechając siędelikatnie.
Lubił ten moment. Ofiara wiedziała, że coś się dzieje, słyszała dźwięki, być może trochę światła docierało przez zasłonięte oczy. Oddychała głęboko i szybko.
Kusak położył dłoń na małej, wątłej klatce piersiowej, czując bicie serca. Dudniło jak szalone – bum-bum!, bum-bum! – jakby miało połamaćżebra.
Zdjął z oczu opaskę.
Chwilę trwało, zanim chłopiec odzyskał wzrok. Gdy dostrzegł, kto przed nim stoi, zaczął oddychać jeszcze szybciej, nozdrza rozszerzały się i kurczyły. W oczach miał przerażenie i jednocześnie nadzieję. Wiedział, kim jest Kusak. Znał go. Znało go wieleosób.
Kusak uwielbiał ten moment. Ofiara rozumie, co się dzieje, wie, kim jest mężczyzna, który ją porwał. To zrozumienie jest ostatnią rzeczą, jaka jej została na tymświecie.
Kusak zabrał się dopracy.
Najpierw w ruch poszły kombinerki. W ich uścisku palce trzaskały jak precelki. Potem nóż do filetowania ryb. Potem jeszcze innenarzędzia.
A potem ofiara byłamartwa.
Nie pierwsza i nieostatnia.
Zima
Baskin Zachodnie, styczeń 2015
Gdy pod nogami Rudej zaczął pękać lód, myślała o wielu rzeczach. Przede wszystkim o tym, że to był głupipomysł.
Brzeg przesłonięty gęstą mgłą oddalał się z każdym jej krokiem. Wystarczyło spojrzeć za siebie, by zrozumieć, że za późno na odwrót. Nie widziała go. Na wprost widniała rozmazana, nierówna krecha będąca zarysem przeciwległego brzegu. Musiała iść dokońca.
Pomyślała o babci i dziadku. Jeżeli uda się jej dojść, już nigdy, przenigdy nie zrobi niczego, co znajdowało się na liście rzeczy zabronionych. O chodzeniu po lodzie dziadkowie co prawda nie wspominali, ale po prostu nie sądzili, że ich wnuczka ma na tyle nierówno pod sufitem, by mogła wpaść na taki pomysł. Z pewnością uplasowałoby się w czołówce, gdyby siędowiedzieli.
„Boże, dlaczego się w towpakowałam?”
Odpowiedź była prosta jak konstrukcja gwoździa. Bo dwóch pacanów, z którymi spędzała to wczesne styczniowe popołudnie, powiedziało trzysłowa.
– Nie zrobisztego.
Tylkotyle.
Tyle właśnie wystarczy, by dwunastolatka wprosiła się na własnypogrzeb.
W głowie słyszała własny krzyk: – „Jazda, do cholery, idź! Idź i miej to za sobą!”
Spojrzała pod nogi. Lód wydawał się twardy, jeszcze nie solidny jak kamień, ale niewiele brakowało. Mimo to, mniej więcej w połowie drogi, mogła usłyszeć małe, pojedyncze pęknięcia. Dostrzegła też nierówne krechy na lodzie kreślące się we wszystkie strony jakpajęczyna.
Kraaa-kraaa-k!
W takiej sytuacji najlepiej się położyć. Podobno. Rozłożyć ciężar ciała, nie napierać na lód wyłącznienogami.
Wszystko fajnie, ale praktyka ma to do siebie, że podciera sobie tyłekteorią.
Gdy stoisz na pękającym lodzie, chcesz pozostać na powierzchni jak najdłużej, trzymać głowę z dala od wody. Instynkt tak każe. Z głową przy lodzie słyszałaby chlupiącą pod nimwodę.
Pomyślała o tym wszystkim w niecałe pięć sekund od pierwszegopęknięcia.
Potem z jej ust wypłynął cichy, dziewczęcyszept:
– O kurwa.
Podjęładecyzję.
Zastygła, biorąc głębokioddech.
Po następnym kroku spod jej stopy rozeszła się kolejna pajęczyna pęknięć. Kanciasta siatka i przerażające kraaa-kraaa-k!, jakby los ostrzegał ją przed własną głupotą. „Zawróć. Zawróć, mała, póki jeszczemożesz.”
Obejrzała się ostatniraz.
Nic z tego. Zapóźno.
Do brzegu zostało na oko dwadzieścia metrów. Gdyby zawróciła, musiałaby przejść dwa razytyle.
Ruszyła ponownie, wstrzymującoddech.
Kolejny krok, kolejne nitki pęknięć. Krak! Stawy w kolanach zastąpiławata.
Idąc przed siebie, próbowała odpędzić przerażającą wizję. „Ślizga się, upada, lód pęka na amen. Koniecpieśni.”
„Boże, po co mi tobyło?”
Na brzegu przed nią pojawiły się zarysy dwóch postaci. Towarzyszył im chłopięcy, nerwowyśmiech.
Nienawidziła ich. Stali tam bezpieczni, rozemocjonowani, podczas gdy każdy jej krok mógł być tymostatnim.
– Idziesz? – zawołał jeden z nich.
– Chłopaki – powiedziała spokojnie, walcząc z nerwami. – Lód zarazpęknie.
– Nie pęknie – odpowiedzieli pochwili.
– Pęknie – powtórzyła.
„Po prostu idź” – mówiła w myślach. – „Idź powoli, delikatnie, powolutku.”
Tak teżzrobiła.
Kraaa-kraaa-krak!
Zostało już naprawdę niewiele. Chłopcy wyłaniali się zza mgły. Widziała ich głupkowato uśmiechnięteminy.
– Chodź, chodź.
– No dawaj, idziesz czynie?
Zanotowała w myślach, by zdzielić czymś ciężkim w łeb jednego i drugiego, jak tylko będzie miała ku temuokazję.
Kwadrans wcześniej było jej zimno. Temperatura sięgała minus dziesięciu stopni. Wystarczyło splunąć na chodnik, a po minucie ślina zamieniała się w kropeczkę lodu. Sprawdzali.
Teraz było jej duszno. Pod czapką kryjącą ogniście rude włosy skóra zaczęła swędzieć. Nie czuła zmarzniętych palców i uszu.
Kilka metrów przed brzegiem lód pękł tak donośnie, że uwierzyła w swój koniec. Nawet uśmiechy dwójki chłopaków zastąpiło pełne napięcia oczekiwanie na najgorsze.
Postawiła kolejny krok – kolejnepęknięcie.
Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech, długioddech.
Spokojnie. Tylko spokojnie, zaraz tambędę.
„I wtedy właśnie wleciała do wody.
A tam było piekło, całe zło świata, które paraliżowało jej ciało. Chłód, jakiego nie da się opisać, palił skórę. Oślepła. Ubrania, które chroniły przed mrozem, nabrały ciężaru i ciągnęły w dół.
Miotała nogami i rękoma, z ust wylatywały tysiące bąbli wypełnionych jej oddechem i krzykiem. Woda wdzierała się do gardła i nosa, mrożąc drogi oddechowe.
Mimo wysiłku wciąż sunęła w dół, w ciemność, w stronę dna, w kierunku swojegokońca.”
Otworzyła oczy, karcąc się w duchu za te idiotycznewyobrażenia.
– Dawaj, Ruda, chodź! – zawołał jeden z brzegu. – Rusz się, bo zaraz naprawdęwpadniesz.
Wzięła ostatni oddech i zaczęłabiec.
Wtedy lód naprawdę nie wytrzymał. Była już przy brzegu, gdy trzasnął przeraźliwie, a jej nogi znalazły się w wodzie, cholernie zimnej wodzie, zimniejszej niż wszystko inne. Na szczęście, gdy woda sięgała jej do pasa, uderzyły o miękkie, mulastedno.
– Pomóżcie! – wrzasnęła, chwytając zmrożoną kępę trawy. Chichotała nerwowo, nie wierząc we własneszczęście.
Krocze zdążyło ścisnąć się jak twardy orzech, zanim chłopcy złapali ją za ręce i wytargali na brzeg.
Gdy stanęła na bezpiecznym gruncie, powiedziała to, co mówi każda osoba wchodząca do lodowatejwody:
– Kurwa, jakazimna!
Teraz cała trójka mogła sięśmiać.
*
Ze względu na ogniście rude włosy miała jedyną słuszną ksywkę – Ruda. Adrianna Majewska nienawidziła jej prawie tak samo jak miliarda piegów na całym ciele, zwłaszcza tych na twarzy. Nienawidziła ich wszystkich i każdego z osobna. W szkole dokuczali jej z tego powodu, choć dorośli twierdzili uparcie, że piegi skazą nie są. Dodają urody i charakteru, mówili.
Mhm, tak, jasne. Tylko że żadne z nich nie miało pojęcia, jak to jest być jedyną rudą dziewczyną w szkole.
Niewiele osób spoza klasy znało jej nazwisko, ale wszyscy kojarzyli tę rudą czuprynę. „No wiesz, ta ruda”. „Ta z rdzą na włosach”. „Ta, co opala się przezsitko”.
Miała trzynaście lat i skazę, przez którą będzie piętnowana do końca swoich dni – co do tego nie miała absolutnie żadnych wątpliwości – oraz kilku kolegów. Ani jednej koleżanki. Spora w tym zasługa tej tak zwanej „urody”, ale było coś jeszcze. Dziewczyny to niesamowicie nudne towarzystwo. Nigdy nie miała ciągot do zabaw lalkami, gry w klasy czy w gumę. Z zabawek akceptowała tylko misie, do dzisiaj miała ich sporą kolekcję, a lalki służyły wyłącznie do eksperymentów typu „ciekawe, czy uda mi się wyrwać jejnogę”.
Zdecydowanie wolała wdrapywać się na drzewa. W zimie jako jedyna dziewczyna w okolicy łaziła z chłopakami na garaże przy blokowisku, by poskakać z dachów w śnieżnezaspy.
Problem tkwił w tym, że była dziewczyną, a te, jak wiadomo, w tym wieku przez chłopaków traktowane są jaktrędowate.
Wiele rzeczy musiała udowadniać – jak to na jeziorze – pokazywać, że „majaja”.
Jej miejsce było na zewnątrz, na dworze, tam, gdzie przygody czają się wszędzie, na każdym drzewie, w opuszczonych budynkach, na boisku. Nie w pokoju na dywanie z Barbie w dłoni.
*
Gdy tak ciągnęła za sobą sanki, które zostawiały na śniegu dwie proste linie, zastanawiała się, czy dużo dzieciaków będzie na górce.
Wciąż utrzymywała się bardzo niska temperatura. Babcia powiedziała, że ostatnią taką zimę pamięta z czasów swojegodzieciństwa.
Z kominów domów, które mijała, leniwie wylatywały słupy dymu. Mlecznobiała barwa nieba nie dawała nadziei na ocieplenie przez najbliższy czas. Po mgle, która opadła kilka dni temu – wtedy, gdy Ruda przeszła przez zamarznięte jezioro – nie było śladu.
Podeszła do znaku drogowego i splunęła na słup.
– Raz, dwa, trzy... – odliczyła do dziesięciu i dotknęła. Ślina zamieniła się w zamarzniętąłzę.
*
Zjazd na sankach nie miał sensu. Góra była zbyt wyboista, płozy wbijały się w nierówności i hamowały gwałtownie na wybojach. Kilkoro dzieciaków przekonało się o tym na własnejskórze.
Jakiś chłopak wpadł na genialny pomysł i przyniósł wielki foliowy worek po karmie dla psów. Usiadł na nim, przesunął się lekko w przód, trochę w tył, znów w przód i w tył, i znowu, tym razem ostatecznie, w przód. Zjechał z niewyobrażalną prędkością, szelest worka zagłuszał jego krzyki i przekleństwa. Po zatrzymaniu się u stóp zbocza potrzebował chwili, by wstać na nogi.
– Dupa boli, ale jest zajebiście! – zakomunikował przyglądającym się z górykolegom.
Wszyscy poszli w jego ślady. Wkrótce na górce dominowały worki. Krzyki i śmiechy zjeżdżających roznosiły się po okolicy.
*
Dziesięcioletni Emil Czaja był jednym z niewielu, którzy pozostali wierni tradycji i próbował zjeżdżać na sankach. Za każdym razem kończył, lądując twarzą w śniegu.
Po którymś z kolei upadku usiadł, ze skupieniem obserwując miejsce katastrofy i mlaskającniepewnie.
– Chyba w coś wpadłem – powiedział z wahaniem do dziewczyny taszczącej pod górkę swój worek. Szła powoli, gibając się na wszystkie strony, za wszelką cenę próbując nie upaść i tym samym uniknąć upokarzającego zjazdu na tyłku.
– Co? – spytała.
– Nie wiem. – Mlask-mlask-mlask. – Chyba pies się tuzeszczał.
Parsknęłaśmiechem.
– Serio?
– Nie wiem. Może. Chyba. Chybatak.
– O boże, ohyda.
Znała go z widzenia. Spotykali się na szkolnych korytarzach. Wiedziała, jaka opinia się za nimciągnęła.
Niezbyt lubiany, zawsze siedzący w kącie na korytarzu lub przed szkołą. Miewał „zawiechy”, patrzył wprost przed siebie, jakby obserwował powietrze, narażając się na oberwanie w głowę papierową kulką. Inni mówili, że potrafił na lekcjach szeptać do samego siebie, zakrywać uszy i robić inne dziwne rzeczy, których normalni ludzie zazwyczaj nierobią.
Chyba że sąnienormalni.
A, no i nie można zapomnieć o rozpoczęciu roku szkolnego, gdy po raz pierwszy miał przekroczyć próg szkoły. Podobno usiadł tuż przed wejściem i rozpłakał się, wrzeszcząc przy tym, że chce do mamy i nie wejdzie dośrodka.
Nikt nie ma ochoty iść do szkoły, ale istnieje coś takiego jakgodność.
Starsi bardzo często przypominali mu o tym, nabijając się z niego na szkolnych korytarzach, wycierając teatralnie oczy i łkając, że chcą do cycamamusi.
Przestali dopiero po słynnym incydencie z cyrklem, który ostatecznie i na stałe przypieczętował jego opiniędziwaka.
– Weź jakiś worek – powiedziała do niego. – Pełno ich leży na górze. Zobaczysz, polecisz jaksamolot.
Emil popatrzył na nią w ten swój dziwny, trochę nieobecny sposób, jakby nie potrafił pojąć tego prostego komunikatu, wypluł resztkę śniegu i podjął kolejny marsz pod górkę.
– Poczekaj. – Dziewczyna chwyciła go za rękaw kurtki. – Pomożesz mi? Sama chyba niewejdę.
Z lekkim wahaniem chwycił ją za rękę.
– Dzięki. Tak w ogóle to Adajestem.
*
Ruda siedziała na worku, obserwując dziwaka. Po raz kolejny próbował zjechać na sankach, przejechał z dziesięć metrów i poleciał na twarz.
Powoli robiło się ciemno. Metaliczna, szara barwa nieba ciemniała z każdym kwadransem. Za godzinę ciemność całkowicie przykryje miasto. Powinna zbierać się do domu, jeśli nie chce mieć kłopotów. Na samą myśl o wejściu do rozgrzanego przedpokoju, zdjęciu butów i zrzuceniu kurtki, zrobiło jej się ciepło. Uwielbiała tę porę roku, ten zapadający popołudniem zmierzch, gorące grzejniki, powroty do domu na ciepłykisiel.
Zjechała ostatni raz, czując, jak tyłek i plecy obijają się o zamarznięte kępy trawy i kamienie. Gdy zatrzymała się u stóp wzgórza, wszystkie tylne części jej ciała pulsowały boleśnie. Miała problem zewstaniem.
Emil Czaja minął ją, obdarzając przy okazji delikatnym, acz wyraźnie triumfalnymuśmiechem.
– I co, lepiej? – spytał.
Indygo
Copyright © Michał Jan Chmielewski
Copyright © Wydawnictwo Literate
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover photos by PierreArt, Zacarias da Mata
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz, 2019
druk ISBN 978-83-7995-220-5
epub ISBN 978-83-7995-221-2
mobi ISBN 978-83-7995-222-9
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Marta Kładź-Kocot
Korekta: Bożena Walewska
Korekta techniczna: Kasia Kowalska, Beata Paździurkiewicz
Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Aleksandra Bartczak
Zdjęcia na okładce: PierreArt, Zacarias da Mata
Skład i typografia: www.proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-453 Bydgoszcz
www.literate.pl
Książka najtaniej dostępna w księgarniachwww.MadBooks.pl
www.eBook.MadBooks.pl
Prolog
1