Iskra. Żywioły Podkarpacia. Tom 2 - Anna Kusiak - ebook

Iskra. Żywioły Podkarpacia. Tom 2 ebook

Kusiak Anna

4,1

Opis

Wystarczy moment, aby przeszłość stanęła w płomieniach.

Dziennikarz Grzegorz Treter ginie w wypadku samochodowym. Córka zmarłego nie wierzy jednak w tę wersję policji. Pragnie dotrzeć do prawdy.

Poproszona o pomoc detektyw Dobrosława Machniewicz bardzo nie chce przyjąć tej sprawy. W końcu ulega – zmarły miał związek z osobą, która kiedyś była Dobrosławie bliska. Wkrótce okazuje się, że powiązań z jej przeszłością jest znacznie więcej…

„Iskra” to drugi tom cyklu Żywioły Podkarpacia, w którym detektyw Dobrosława Machniewicz i komisarz Marcin Czarnecki ponownie łączą siły, aby rozwikłać tajemnice, nad którymi unosi się̨ krwawa łuna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (57 ocen)
19
28
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Szlachta1

Dobrze spędzony czas

Interesująca książka chociaż retrospekcja dla mnie była nudna
00
yachu1310

Nie oderwiesz się od lektury

Główna bohaterka jako detektyw ma w sobie mnóstwo sily, odwagi i determinacji, mimo trudnych przeżyć w młodości. Żywioły podkarpacia to fajna, wciągająca seria. Dobrze się czyta
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Kajtek5

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa seria z panią dedektyw.
00
Fruehmette

Dobrze spędzony czas

4,5
00

Popularność




PROLOG

Ogień rozlewał się po żyłach, rozpalał myśli i łechtał ego. Długie jęzory wyciągały się wysoko w czerń nocy, oblizując ciemność i wychylając się spomiędzy pni drzewa.

Wydawało się, że las płonie. Lecz dobrze wiedział, że to nie to.

Płonęła jego przeszłość. Wystrzeliwała wysoko w górę, sypała iskrami i spopielała się na pył. Pył, z którego jak Feniks z popiołów miała narodzić się jego przyszłość.

Płonął on. Płonął ogniem, który rozpala myśli i zachęca do działania.

Płonęła też czerwona toyota. Kilkanaście metrów niżej, w gęstwinie. Widział to. Samochód wbił się w jedno z drzew. Kierowca nie miał szans przeżyć. Może to i lepiej. Może właśnie tak to powinno się skończyć.

Jeszcze przez chwilę przyglądał się swojemu dziełu, jeszcze chwilę stał, delektując się ożywczym widokiem. Krew buzowała, adrenalina wyostrzyła zmysły. Czuł się jak wilk, który po krótkiej i nierównej walce dopadł zwierzynę.

Bo ta zwierzyna nie miała dzisiaj najmniejszych szans.

W końcu odwrócił się i zaczął wracać w stronę swojego samochodu, ukrytego na jednym z leśnych zjazdów. Co prawda była już późna godzina, ruch praktycznie zerowy, więc raczej nieprędko ktoś odkryje wypadek, ale jak mówi stare polskie przysłowie: strzeżonego Pan Bóg strzeże. Wolał, by nikt go tutaj nie zobaczył, choć całość była zrobiona na, jak to mówią, cycuś glancuś. Nigdy do niego nie dotrą, a przynajmniej nie w taki sposób, by cokolwiek mu przykleić.

Otworzył drzwi i szybko wsiadł, by jak najprędzej znaleźć się na głównej drodze.

Nie spojrzał już w las, gdzie łuna rozjaśniała nocne ciemności. I bez tego przez całą drogę powrotną słyszał w swojej głowie ekscytujący trzask płonącego ognia.

ROZDZIAŁ 1

12 czerwca, środa

Słońce świeci nad nami, ogrzewa nasze nagie ciała promieniami – podśpiewywała Dobrosława pod nosem, jednocześnie robiąc kanapki z serem żółtym oraz nieco przywiędłą od wczoraj rzodkiewką.

Postawiła na kuchence kawiarkę. Czarna, aluminiowa, ze wzorkiem przypominającym marmur – choć ona wolała myśleć o nim jak o gwiazdach na atramentowym niebie – była jej ostatnim nabytkiem. Już dłuższy czas zastanawiała się, jak poprawić smak kawy, a jednocześnie kawa z ekspresu nie była do końca tym, czego oczekiwała. Ale może po prostu do tej pory trafiała na złe ekspresy? W każdym razie kawiarka i młynek do kawy były strzałem w dziesiątkę.

„Tato, lato…”

– No lato, lato – dodała od siebie do piosenki.

Nie dało się ukryć. Już teraz o siódmej rano temperatura na zewnątrz przekraczała dwadzieścia stopni w cieniu, by w południe sięgnąć trzydziechy. Całe szczęście chwilowo nie musiała się ruszać z domu. Wczoraj wraz ze swoją ostatnią klientką odtrąbiły oficjalnie sukces. Powiedzmy, że sukces, bo udowodnienie zdrady mężowi, którego się kochało, trudno było nazwać sukcesem. Taką jednak miała niewdzięczną pracę: dla detektywa kolejne osiągnięcie, dla zlecającego zazwyczaj porażka i koniec dotychczasowego życia.

Z trudem stłumiła westchnienie. Choć już od kilku lat była w zawodzie, wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Wysoka skuteczność niestety również nie osładzała goryczy. Oczywiście czasem zdarzały się klientki, które twierdziły, że chcą się uwolnić od niewiernego małżonka, ale i tak zawsze gdzieś głęboko skrywały nadzieję, że jest inaczej.

Wróciła do podśpiewywania, próbując oderwać się od niewesołych rozmyślań. Nie miała ochoty popsuć sobie dnia, który jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Sięgnęła do szafki po szklankę i od razu nalała do niej wody mineralnej. Inaczej gorącej kawy nie wypije. Już na samą myśl pot wystąpił jej na czoło.

– Bo Stefan może, Stefan, a ja nie – nuciła dalej. Ściągnęła kawiarkę z kuchenki i przelała aromatyczny napar do dużej filiżanki.

W momencie, gdy w radiu rozległ się dżingiel zapowiadający serwis informacyjny, usiadła przed laptopem, by sprawdzić, co w świecie słychać. Otworzyła przeglądarkę i wybrała z zakładek dwie strony: jedną z wiadomościami regionalnymi, drugą z krajowymi i światowymi. Zaczęła od tej pierwszej.

Podniosła kawę do ust i już miała zamoczyć wargi, gdy na samej górze rzucił jej się w oczy wytłuszczony czarny nagłówek. Zamarła w pół ruchu, z filiżanką przytkniętą do ust. Nawet nie czuła, jak ciepły porcelit parzy jej wargi.

W tej samej chwili spikerka w radiu podała pierwszą wiadomość.

– Wczorajszej nocy doszło do tragicznego wypadku na drodze wojewódzkiej numer dziewięćset dziewięćdziesiąt jeden, na wysokości rezerwatu Prządki w Korczynie. Kierujący czerwoną toyotą pięćdziesięciosześcioletni dziennikarz Grzegorz Treter z nieustalonych na razie przyczyn stracił panowanie nad samochodem i wypadł z jezdni na łuku drogi. Samochód uderzył w rosnące poniżej drzewa, po czym stanął w płomieniach. Kierowca zginął na miejscu.

Drgnęła i odłożyła filiżankę na stół. Ciemna strużka spłynęła po jej brzegu, tworząc na jasnym drewnie niewielką mokrą plamę. Kliknęła w tytuł na samej górze strony internetowej.

Szybko przeleciała wzrokiem po artykule, po czym otworzyła nowe okno w przeglądarce i wpisała frazę: „Grzegorz Treter wypadek”. W ciągu ułamka sekundy internet wypluł z siebie kilka tysięcy wyników.

TRAGICZNY WYPADEK ZNANEGO

PODKARPACKIEGO DZIENNIKARZA

- - - - - - - - - -

ŚMIERTELNY WYPADEK NA DW 991

- - - - - - - - - -

NIE ŻYJE ZNANY DZIENNIKARZ GRZEGORZ TRETER

- - - - - - - - - -

TRAGEDIA NA DW 991.

NIE ŻYJE REPORTER ŚLEDCZY GRZEGORZ TRETER

Szybko przebiegała wzrokiem po kolejnych notatkach. Grzegorz Treter nie żyje. Znany podkarpacki dziennikarz. Dziennikarz śledczy. Grzegorz Treter nie żyje. Ten Grzegorz Treter.

W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że telefon rozdzwonił się tuż obok niewypitej filiżanki kawy. Minęło dobrych kilka sekund, nim do jej świadomości dotarło, że ten melodyjny dźwięk, który nagle się pojawił, to dzwonek jej smartfona.

Podniosła komórkę do ucha.

– Tak? – spytała odruchowo, zapominając nawet o swojej zwyczajowej formułce „Dobrosława Machniewicz, słucham”.

– Dobrosława? Dobrze się dodzwoniłam? – spytał kobiecy głos w słuchawce.

Wydawał jej się dziwnie znajomy. Jakby słyszała go już kiedyś, i to nie raz, i nie dwa.

– Przy telefonie – powiedziała. – W czym mogę pomóc?

Kobieta odchrząknęła.

– Mówi Natalia Porębska, a właściwie… – przeciągnęła ostatnią sylabę. – Natalia Treter. Poznajesz?

Natalia Treter, ta, z którą chodziła do jednej klasy w liceum.

– Poznaję – odpowiedziała. W sumie nie wiedziała, co więcej powiedzieć. Miło cię słyszeć? Kopę lat? W sumie nic do Natalii nie miała, w niczym jej ona nie zawiniła.

Odwrotnie niż jej ojciec.

– Nie wiem, czy już słyszałaś, ale mój tato miał tej nocy wypadek w Czarnorzekach. – Natalia zawiesiła głos, jakby czekając na reakcję.

W sumie od tego powinna była zacząć. Od kondolencji.

– Słyszałam. – Nie, nie przejdzie jej to przez gardło. Nawet głupie: „przykro mi”. Nie było jej wcale przykro.

– To wiesz o wszystkim. Szukam… szukam kogoś, kto pomoże mi ustalić, co tak naprawdę się stało – powiedziała na jednym oddechu.

Dobrochna była więcej niż pewna, że kobieta jest bliska płaczu. Może i trochę było jej szkoda dawnej koleżanki, ale dobrze wiedziała, że odpowiedź może być tylko jedna.

– Wiesz, akurat w kwestii wypadków samochodowych nie ma chyba takiej potrzeby. Policja i prokuratura posiadają odpowiednie środki techniczne, by ustalić, kto zawinił lub co… – zaczęła oględnie.

– Nie – wpadła jej w słowo Natalia. – Musisz się tym zająć. Musisz ustalić, kto go zabił!

– Zabił? – zdziwiła się. – Z tego, co czytałam, stracił panowanie nad samochodem i uderzył w drzewo. Sama jechałaś przecież nieraz przez Korczynę do Rzeszowa, wiesz, jak wygląda ten fragment drogi aż do samej Węglówki. Las i strome urwiska z każdej strony…

– Nie – znów jej przerwała.

Dopiero w tej chwili przypomniała sobie, dlaczego nigdy nie przepadała za Natalią. Wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Bez wyjątku.

– To nie był zwykły wypadek. Już teraz wiedzą, że na drodze nie było najmniejszych śladów hamowania.

Znużona Dobrosława przymknęła oczy. Na poczekaniu mogła wymyślić minimum trzy scenariusze, w których ojciec Natalii nie użyłby hamulców.

– Może zasnął. W końcu wypadek był w nocy – podała pierwszy, który wpadł jej do głowy.

– Nie. To nie był zwykły wypadek – powtarzała tamta z uporem. – To byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Albo mu ktoś coś podał, albo nie wiem: przeciął linkę hamulcową czy coś – zdenerwowała się. – Właśnie po to jesteś mi potrzebna. Aby ustalić, co się stało.

Zbyt duży zbieg okoliczności…

– O jakim zbiegu okoliczności mówisz?

Na chwilę w słuchawce zaległo milczenie. Czy jej się wydawało, czy Natalia odpalała papierosa? Nigdy nie paliła. Przynajmniej dopóki Dobrochna miała z nią kontakt.

– Mój tato się bał – powiedziała w końcu Porębska. – Nie wiem kogo, nie wiem, w co się znowu wplątał, ale się bał. Do tego stopnia, że wczoraj rano dał mi pewną rzecz na wypadek, gdyby coś mu się stało. Rozumiesz? Na wszelki wypadek. Wczoraj rano.

Dobrosława sięgnęła po papierosa. Robiło się coraz ciekawiej. Tyle że sprawa wciąż dotyczyła Grzegorza Tretera.

– Co ci dał? Zgłaszałaś to policji?

– Zgłaszałam, ale oni nie traktują mnie poważnie. Powiedzieli, że każdy ma jakichś wrogów, ale nie wszyscy się mordują… bla, bla, sprawdzą to i tak dalej, bla, bla. A ja wiem, że to nie jest przypadek. Poza tym nie wiem, o co dokładnie chodziło, więc i policja może w to być zamieszana, sama rozumiesz. Właśnie dlatego musi zająć się tym ktoś dobry i pewny. Musisz to być ty.

„Musisz, musisz”, miała ochotę ją przedrzeźniać. Nie mogła jednak zaprzeczyć: Natalia mile połechtała jej ego. Tym bardziej że nie pamiętała, by kiedykolwiek za cokolwiek kogoś pochwaliła. To ona była najlepsza, to jej prace były najlepsze, to ona wszystko wiedziała najlepiej. Nikt inny się nie liczył.

Sama musiała przed sobą przyznać, że okoliczności wypadku ojca dawnej koleżanki robiły się coraz bardziej zagmatwane. Tyle że wciąż, niezmiennie chodziło o Grzegorza Tretera.

Nie, nie, nie.

– Przykro mi, Natalia, ale nie mogę się tym zająć. Wiesz… po prostu nie mogę. – Co będzie się jej tłumaczyć. Nie to nie.

– Musisz. Po prostu musisz.

– Nic nie muszę – zezłościła się wreszcie. – Na szczęście to wciąż ja decyduję, czym chcę się zajmować. A wybacz, ale akurat śmiercią twojego ojca nie chcę. Mogłaś zresztą podejrzewać, że tak będzie.

Po drugiej stronie słuchawki znów zaległa chwila ciszy.

– Podejrzewałam – odezwała się w końcu cierpko dawna Treterówna. – Jest jednak jedna sprawa, po której z pewnością zmienisz zdanie.

„Akurat!”, prawie prychnęła w duchu.

– Tak? Niby jaka? – Wypowiedziane na głos zabrzmiało niemal tak samo arogancko.

– Mówiłam ci, że mój tato dał mi pewną rzecz na wypadek, gdyby coś mu się stało? Ta rzecz to jego notes. Gdy dowiedziałam się o wypadku, od razu przejrzałam go od deski do deski. I wiesz, kto był ostatnią osobą, z którą spotkał się przed wypadkiem?

Teraz Dobrochna milczała.

– No pewnie, że nie wiesz, bo niby skąd. Więc już ci mówię: Karol Wilk. Tak, moja droga – kontynuowała Natalia, po krótkiej pauzie. W jej głosie był wyczuwalny triumf. – Twój Karol. I co teraz powiesz?

Zagryzła wargi. Czy to mógł być aż taki zbieg okoliczności? Nie mógłby. Kompletnie w to nie wierzyła.

Dawna koleżanka miała rację. Ten fakt stawiał sprawę w zupełnie innym świetle.

TRAGICZNY WYPADEK ZNANEGO PODKARPACKIEGO DZIENNIKARZA. TYLKO U NAS! (AKTUALIZACJA 8:30)

Wczorajszej nocy na drodze wojewódzkiej Rzeszów – Krosno doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Znany podkarpacki dziennikarz Grzegorz Treter, przejeżdżając obok Rezerwatu Prządki, z niewyjaśnionych przyczyn zjechał z łuku drogi. Jego samochód przekoziołkował kilkukrotnie, po czym uderzył w drzewo i stanął w płomieniach, stając się dla kierowcy ognistą pułapką.

Policjanci pod nadzorem prokuratora wciąż prowadzą czynności na miejscu wypadku, jednak już na chwilę obecną można stwierdzić, że na drodze nie było śladów hamowania. Śledczy odmawiają komentarza w tej sprawie, zasłaniając się dobrem śledztwa.

Grzegorz Treter, urodzony w 1963 r. w Krośnie, był znanym dziennikarzem śledczym. Współpracował zarówno z lokalnymi periodykami, jak i ogólnopolskimi tytułami, w swoim dorobku miał m.in. reportaże dla „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” czy „Polityki”.

<<POZOSTAŃCIE Z NAMI! NAJNOWSZE FAKTY, NAJGORĘTSZE NEWSY TYLKO NA WOKOLPOLSKI.PL!>>

Dobrochna z hukiem zamknęła pokrywę laptopa i zaczęła bębnić palcami o blat biurka. Cholerne pismaki, już wyczaiły sensację, choć zwłoki Tretera pewnie nawet nie zdążyły do końca ostygnąć. No tak, nie było się co dziwić, śmierć znanej osoby zawsze była chodliwa, a im więcej niezwykłych okoliczności, tym lepiej. I brak śladów hamowania z pewnością do takich według nich należał.

Nieważne było, że prawda mogła być całkiem inna. Liczba kliknięć i wyświetleń – to się liczyło.

Tylko czy w gruncie rzeczy Treter nie był taki sam jak oni? Był. Przyszła kryska na Matyska. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Odetchnęła głęboko dwa razy i sięgnęła po paczkę z papierosami. Jej ostatni ciąg tytoniowy powoli zaczynał trwać dłużej niż przeciętny. Pół roku, już prawie pół roku. I jeśli zajmie się sprawą śmierci Grzegorza Tretera, to z pewnością jeszcze trochę potrwa.

A musiała się zająć. Nie miała innego wyjścia. Natalia postawiła ją w sytuacji, w której nie mogła wykonać innego ruchu.

A raczej nie Natalia, lecz Karol.

Jej Karol. Jej? Nigdy nie mogła tak o nim powiedzieć. Karol nie był osobą, którą można było określić tym mianem. Był sam dla siebie. Nie czyjś. A choć tak na dobrą sprawę wydarzenia rozdzieliły ich, nim cokolwiek między nimi rozkwitło, byli sobie bliżsi niż niejedna para.

Łączyła ich śmierć, którą spowodowali.

Wstała z krzesła i z papierosem w ręku zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. Co, u licha, Karol robił z Treterem? Po cholerę się z nim spotkał? Nie wierzyła, że ot tak nagle, bez powodu, umówili się na kawę, albo zebrało im się na pogaduchy po tylu latach. Nie po tym wszystkim.

Podeszła do okna, pozwalając, by ciepłe promienie słoneczne zaczęły grzać jej bladą skórę. Przymknęła oczy. Wtedy też było gorąco, choć to był już wrzesień. Wtedy też słońce ogrzewało jej ciało.

Zimny dreszcz przebiegł jej przez kark. Przez chwilę w pokoju poczuła duszący swąd spalenizny.

Otrząsnęła się, po czym głęboko zaciągnęła papierosem. To tylko dym, tylko papierosowa chmura dymu.

Nic więcej.

Wrzesień 2007 roku

Szara chmura dymu zakotłowała się, zakręciła, by zaraz ulecieć w cztery strony świata wraz z wiatrem. Zaciągnęła się jeszcze raz, mocno, zachłannie, tak jak zaciąga się palacz, który od dłuższego czasu nie mógł zapalić papierosa. Trzy lekcje razy czterdzieści pięć minut plus trzy razy pięć minut przerwy równa się wieczność. Nawet nie chciało jej się policzyć, ile to jest. Całe szczęście w liceum plastycznym matematyka znajdowała się na zupełnym marginesie edukacyjnym. Gdyby kazali jej zdawać z niej maturę – z pewnością by oblała.

Na szczęście nie kazali, a do matury pozostawało jeszcze sporo czasu. Osiem miesięcy, gdy jest się w ostatniej klasie liceum, to cała wieczność.

– Pamiętaj, że palimy na pół – przypomniała Jagoda. – Na pół, a nie że mi końcówkę dasz.

– Jasne. – Dobrochna wydmuchała z ust kolejny obłok dymu i strzepnęła popiół.

Była godzina trzecia po południu, właśnie skończyły lekcje. Pogoda była piękna, na jutro zero zadań domowych, bo to dopiero początek roku szkolnego, żyć nie umierać i tylko pozostawało się wybrać na piwo nad Wisłok. Owszem, mogły pójść do lokalu, miały już po dziewiętnaście lat, bo w plastyku były cztery klasy, nie trzy jak w zwykłym liceum, ale jaka to przyjemność kisić się w takie popołudnie w knajpie? Tylko plener, tylko łono natury.

– Chyba już. – Jagoda niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. – No, daj już, daj.

Zaciągnęła się ostatni raz i przekazała koleżance papierosa.

– To gdzie ten twój Maciek? – spytała, poprawiając torbę na ramieniu. W ogóle sobie nie popaliła, ale to był ostatni papieros w paczce. Miała nadzieję, że Maciek, chłopak Jagody, będzie miał fajki przy sobie. Albo że przynajmniej zaraz ruszą swoje cztery litery spod tego bloku, w którąkolwiek stronę, byleby był jakiś kiosk po drodze.

– Pisał, że idzie, tylko wpadnie do domu po kasę.

– Sam? Czy z kumplami?

– Bo ja wiem? – Jagoda wzruszyła ramionami. – Jakie to ma znaczenie? Ważne, żeby już przylazł, bo kurzyć mi się dalej chce – dodała, wyrzucając peta do kosza. – Sprawdź, na pewno nie masz jeszcze jednego?

Pokręciła głową. Była pewna. Tak samo jak tego, że wolałaby, żeby Maciek przyszedł z kimś. W grupie zawsze raźniej, a nie na doczepkę do pary. Choć Jagoda z Maćkiem zawsze zachowywali się przy niej w porządku, to i tak czuła się trochę jak piąte koło u wozu. Może trzeba było wziąć jeszcze kogoś ze szkoły? Tyle że miały iść tylko we dwie, a Maciek wyskoczył kij wie skąd.

– Wojtek miał cygary – zauważyła Jagoda, pakując do ust gumę do żucia. – Szkoda, że nie poprosiłaś, by rzucił ci jednego. Byłoby jak znalazł, zanim Maciek przyjdzie. Może zadzwoń do niego, niech tu luknie po drodze. Znając Maćka, to jeszcze wieki miną, bo niby po kasę, a tu coś jeszcze wrzucić na ruszt, jeszcze może na kompa, a nawet i prysznic wziąć… Wiesz, on jeszcze ma wakacje, to inaczej czas liczy. Dopiero od października zaczyna studia.

– Nie. – Pokręciła głową. Nie zadzwoni. Nie było nawet takiej opcji.

– No zadzwoń, wiesz, że dla ciebie to zrobi… A właściwie to czemu nie powiedziałaś mu, że idziemy na piwo? Pokłóciliście się?

– Pokłóciliśmy? Niby o co?

– No, wiesz, jak to w związkach bywa…

– Nie jestem w żadnym związku z Wojtkiem. – Zjeżyła się od razu. – Ile razy mam ci powtarzać?

– No wiesz, patrząc na was z boku, powiedziałabym coś innego…

Poczuła, że rumieniec wypływa jej na policzki. Nie potrafiła tego zatrzymać. Zawsze w najgorszym momencie, zawsze gdy powinna obojętnie wzruszyć ramionami i zażartować.

– Wiesz co? Chodź lepiej do tego sklepu. Zanim ten twój Maciek przyjdzie, pięć razy zdążymy obejść – powiedziała gniewnie, odwracając się do Jagody plecami. Tyle mogła zrobić, choć dobrze wiedziała, że przyjaciółka i tak wie swoje.

– Jak tam sobie chcesz, Wojtek na pewno by przyszedł, a na piwo też pewnie miałby ochotę…

W tym samym momencie zza węgła bloku wyszło dwóch chłopaków w ich wieku. Od razu rozpoznała w jednym z nich Maćka.

– O wilku mowa – powiedziała ponuro. W sumie to nie wiedziała, czy jeszcze ma ochotę na piwo. Nie wiedziała, czy ma ochotę na cokolwiek.

– Cześć wam. – Maciek wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Cześć, Jagódko. – Cmoknął dziewczynę w policzek. – No jesteśmy, tak jak pisałem. To mój kumpel, Karol, też go naszło przy tej pogodzie na jakieś piwko.

– Karol – przedstawił się drugi chłopak.

Miał krótkie ciemne włosy, jasną cerę i jasnoniebieskie oczy. Jakkolwiek durnie by to zabrzmiało, Dobrochnie przez chwilę zdawało się, że są błękitne jak jezioro w lecie, jak jezioro, w którym można się zanurzyć i płynąć, płynąć bez końca…

Poczuła, że czerwieni się jeszcze bardziej.

– My się już znamy. – Jagoda uśmiechnęła się pobłażliwie, widząc, że koleżankę zamurowało. – A to Sława, moja kumpela z klasy.

Karol również uśmiechnął się lekko. Fale jeziora zakołysały się, obmywając delikatnie piaszczysty brzeg, jej stopy, jej ciało i twarz.

– Sławomira? – spytał.

– Dobrosława – poprawiła machinalnie. Jej własny głos wydawał się jej całkiem obcy. Zawsze była taka zachrypnięta? Niemożliwe.

– Oryginalnie. – Uśmiech nie schodził mu z ust.

Czy jej się wydawało, czy w jeziorze odbiły się iskierki słońca?

Maciek dwa razy odchrząknął.

– To idziemy na to piwo?

– Pewnie, że idziemy – prychnęła Jagoda. – A tak à propos: daj fajkę, bo nam się skończyły. Sława, chcesz?

Zdawało jej się, że słyszy koleżankę jak zza ściany.

– Co? – spytała nieuważnie.

– Fajkę chcesz?

– Fajkę? Eee… tak. No tak.

– Proszę. – Karol, nie spuszczając z niej wzroku, podsunął jej paczkę. – Częstuj się.

– Eee… dzięki. Oddam, tylko znajdziemy jakiś kiosk.

– Nie trzeba. Oddasz przy okazji.

Iskierki, które odbijają się w błękitnej tafli. Jak jezioro, jezioro, w którym można zanurzyć się i płynąć, płynąć bez końca…

Albo stracić dech i się utopić.

Las zagarniał drogę z dwóch stron, wysuwając się wysokimi pniami, a gdyby tylko mógł, połknąłby ją w całości. Nie lubiła takich dróg, żywych tuneli, w które wjeżdżało się, nie wiedząc, co znajduje się na ich końcach i czy w ogóle gdzieś jest jakiś koniec. Szczególnie w nocy. Szczególnie gdy świat wygląda całkiem inaczej niż w rzeczywistości. W takich warunkach naprawdę nietrudno o wypadek.

Ale teraz był dzień, słońcu do osiągnięcia zenitu pozostawały jeszcze prawie dwie godziny, a do przekroczenia granicy upału brakowało jednej kreski. Mimo to, gdy jej stara renówka wjechała w pierwszy leśny szpaler, poczuła na plecach zimny dreszcz.

Uderzył w drzewo.

Cienie kładły się na asfalcie, tańczyły i migotały.

Stanął w płomieniach.

Ledwie jeden tunel się skończył, zaczął się kolejny. Znów pociemniało, znów cienie zaczęły swój szaleńczy taniec na wąskiej, krętej drodze.

Kierowca zginął na miejscu.

W nocy nie było tu cieni. W nocy było tu całkiem ciemno.

Grzegorz Treter.

Wyjechała zza kolejnego zakrętu. Znów zdawało się, że drzewa chcą spaść na samochód, że las chce pożreć i ją, i drogę, i niewielki leśny parking zastawiony w tej chwili samochodami, że aniby szpilki nie wcisnąć.

Żółtą policyjną taśmę, która smętnie powiewała z wydartej metalowej barierki, i samochód, który znajdował się w dole, już pożarł.

Dobrochna zwolniła prawie do zera, praktycznie się zatrzymując. Barierka, taśma, w dole jakiś ruch. Asfalt czyściutki jak niemowlak wyciągnięty z kąpieli, zero czarnych śladów, zero czegokolwiek.

Grzegorz Treter nie próbował hamować.

Policjant w granatowym mundurze oderwał się od barierki i zrobił kilka szybkich kroków w kierunku jej samochodu. Gestem nakazał jej, by jechała dalej. Żadnych postojów, zero gapiów. Droga była przejezdna, więc trzeba jechać, a nie zatrzymywać się.

Powoli puściła sprzęgło i ruszyła do przodu. Może gdy będzie wracała, zakończą już wszystkie czynności na miejscu wypadku, to się trochę rozejrzy. Teraz znów musiała się skupić.

Do Krosna pozostawało kilka kilometrów. Przez te kilkanaście minut jazdy musiała przygotować się do rozmowy z Natalią.

Natalia Porębska, z domu Treter, jako szczęśliwa mężatka mieszkała w jednym z dwóch wieżowców koło McDonalda, niedaleko stacji Krosno-Miasto. Wszystkie wieżowce w tym mieście można policzyć na palcach jednej ręki, co nieraz było tematem żartów. Krosno, byłe miasto wojewódzkie, ma dość ciekawy układ urbanistyczny: uroczy rynek otoczony kamienicami, kilka dzielnic – blokowisk, jedna hurtowniano-przemysłowa i obrzeża z domami jednorodzinnymi – niby nic szczególnego, gdyby nie to, że nagle praktycznie w ścisłym centrum, nad przepływającym przez środek miasta Wisłokiem, można natknąć się na drewniany dom pamiętający jeszcze zapewne czasy marszałka Piłsudskiego. No i charakterystyczny układ jednokierunkowych uliczek. Gdy człowiek się w nie zaplątał samochodem, to często nie mógł wyjechać dobrych kilkadziesiąt minut. Poza tym miasto jak miasto. Nieduże, niewiele znaczące, jedno z wielu podobnych w Polsce B, czy nawet C. Ale czy gdyby tak spojrzeć na to obiektywnie, Rzeszów był przy nim jakimś metropolitalnym olbrzymem? Nie był.

Zatrzymała się na osiedlowym parkingu i zapaliła papierosa. Nie miała kompletnie pomysłu na tę rozmowę.

Może trzeba było jednak zacząć od Karola, przemknęło jej przez głowę, choć dobrze wiedziała, że nawet gdyby tak rzeczywiście było, nie zrobiłaby tego. Odwlekałaby, przekładała, wymyślała tysiące wymówek. Karola musiała zostawić na sam koniec, gdy już nie będzie miała innych możliwości.

Papieros dopalił się i sparzył jej palce. Dopiero wtedy otrząsnęła się z zamyślenia. Nie miała po co tego odwlekać. Skoro już przyjechała, to i tak musiała najpierw porozmawiać z Natalią.

Winda brzęknęła i zatrzymała się na siódmym piętrze. Metalowe drzwi powoli zaczęły się rozsuwać, ukazując jej oczom pomarańczowe ściany klatki schodowej. Dobrochna odetchnęła z ulgą i jednym krokiem przeskoczyła próg. Nie wiedzieć czemu nigdy nie lubiła tych blaszanych puszek sunących tunelem w górę i w dół. Nie żeby miała klaustrofobię czy czuła paniczny lęk, ale zawsze gdzieś w podświadomości pozostawała obawa, że utknie zawieszona pomiędzy piętrami lub, co gorsza, spadnie w nicość, bo akurat coś zerwie się w mechanizmie.

Tym razem jednak kolejny raz się udało i już po chwili stała przed drewnianymi drzwiami ozdobionymi fantazyjnie rzeźbionym numerem. Gospodarz nie zadbał o tabliczkę z nazwiskiem, ale i tak była więcej niż pewna, że dobrze trafiła. Bez zastanowienia nacisnęła dzwonek.

W środku rozległo się ciche ding-dong, po którym zapadła cisza. Zacisnęła mocno zęby, z całych sił starając się nie odwrócić na pięcie i nie uciec. W mieszkaniu zastukały obcasy i drzwi otworzyły się na oścież. Nie było już odwrotu.

– No jesteś nareszcie! – usłyszała karcący głos Natalii i przez chwilę poczuła się jak w liceum, gdy strofowała ją surowa wychowawczyni. – Czekam i czekam! Pewnie droga w Czarnorzekach wciąż zamknięta, a ty o tym nie pomyślałaś. Bo przez Czarnorzeki jechałaś, prawda?

– Przez Czarnorzeki – przytaknęła. – Ale droga otwarta.

– Otwarta? Już? – zdziwiła się. W jej głosie dało się słyszeć zniesmaczenie. – Szybko. Za szybko.

Dobrosława zbyła ten komentarz milczeniem.

– Bo jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – perorowała dalej Natalia, nie ruszając się z korytarza. – I może pominąć wiele istotnych szczegółów. No ale co zrobimy – westchnęła, po czym spojrzała znacząco na stopy gościa. – Ściągnij buty i chodź.

Mimowolnie odczuła w środku sprzeciw, tym bardziej że gospodyni była w szpilkach, jednak posłusznie zostawiła tenisówki w wejściu. Chciała jak najszybciej załatwić to, po co przyjechała, i wyjść. Najlepiej wcześniej jakoś sprytnie wymigawszy się z tego zlecenia.

– Bardzo przepraszam, że tak cię rano przycisnęłam tym Karolem, ale naprawdę bardzo, ale to bardzo zależy mi, by zajął się tym ktoś kompetentny – kontynuowała w pokoju koleżanka, bez cienia skruchy. – Zresztą dziwisz mi się? Sama widzisz, południa jeszcze nie ma, a już drogę otworzyli, ślady zajeżdżają, w ogóle był tam ktoś jeszcze na miejscu wypadku? Pewnie nie, bo po co… – Głos powoli zaczął jej się załamywać. Przygryzła wargi. – Siadaj, co tak stoisz – dodała szorstko, odwracając się i ukradkiem ocierając oczy.

Posłusznie usiadła. Pokój był zapewne salonem. Niewielki stolik kawowy, dwa ciemne fotele, skórzana sofa. Eleganckie, wymuskane. Ściany – o dziwo błękitne. Nie rozglądała się zbyt ostentacyjnie wokół, ale już na pierwszy rzut oka wszystko było tutaj takie… Nataliowe. Uporządkowane, poukładane. Idealne.

– To gdzie masz ten notes? – spytała po dłuższej chwili milczenia. Przyjść, załatwić, wyjść. I oczywiście wymigać się wcześniej.

– Notes? A tak, notes. – Natalia drgnęła i odwróciła się w stronę drewnianej komody stojącej przy ścianie. Z rzeźbionym frontem, rzecz jasna.

Nie na darmo Natalia skończyła specjalizację snycerstwo jako najlepsza z ich grupy. Podała jej gruby zeszyt obity mięciutką brązową skórą z wytłoczonym na okładce rokiem. Wzdłuż grzbietu i na okładce znajdował się fantazyjny pozłacany wzór mocno inspirowany arabeskami.

– To właściwie kalendarz. Ale tatko nie tylko zapisywał tam ważne spotkania i terminy, ale robił również notatki do reportaży.

Dobrochna wzięła kalendarz w dłoń i powoli otworzyła na założonej wstążką stronie.

11 czerwca, wtorek

Wschód słońca: 4:13; zachód słońca: 20:58

Imieniny: Barnaby, Feliksa, Radomiły

Mechanik

Pralnia

18:00 KAROL WILK, RZESZÓW!!!

Nie było mowy o żadnej pomyłce. Drukowanymi, podkreślone. Po cholerę się spotkali? Co było tak ważnego w tym spotkaniu, że Treter zapisał je praktycznie na całej stronie kalendarza rozmiaru B5?

– Zgłaszałaś to policji?

– Oczywiście! – prychnęła. – Jak mogłabym nie zgłosić? Przecież to ewidentnie musi mieć jakiś związek! Karol nie cierpiał mojego taty, od kiedy… – Przerwała, widząc utkwiony w sobie wzrok Dobrochny. – Zresztą dobrze o tym wiesz.

„Bo sama nienawidziłaś go równie mocno”, powinna była dodać. Ale nie dodała. Może to i dobrze, bo na samo wspomnienie Dobrochna miała ochotę wstać i wyjść, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi z elegancko rzeźbionym numerem.

Powoli zaczęła kartkować notes w tył, przeglądając pobieżnie zapiski.

– Czym ostatnio zajmował się twój ojciec?

– Właściwie… – zająknęła się Natalia – Właściwie to nie wiem. Tatko niechętnie się zwierzał. Nie chciał mieszać mnie w te sprawy, narażać i tak dalej, bo czasami były to rzeczy na granicy prawa. Sama rozumiesz, jako reporter śledczy mieszał w tym bagnie, by wszystko wypłynęło na wierzch, i wielu mafiosów miało mu to za złe…

Dobrochna w ostatniej chwili powstrzymała się przed ostentacyjnym przewróceniem oczami. Gówniarskie by to było i kompletnie nieprofesjonalne. Ale ci mafiosi… śmiechu warte. Choć jedno, co musiała przyznać, znając Tretera: rzeczywiście mógł namieszać jednemu czy drugiemu i napsuć nerwów.

„Kto z was wpadł na ten pomysł? Kto go namówił? Które z was go podpuściło? A może oboje?” Na samo wspomnienie gula stanęła jej w gardle.

– Czyli kompletnie nie wiesz, czym zajmował się ostatnio twój ojciec?

Natalia powoli pokręciła głową.

– Nie. Chociaż… niedawno na imieninach jednej z ciotek wspominał coś…

Detektywka pochyliła się w jej stronę zaciekawiona. Coś, coś… chociaż małe, ale żeby to było coś.

– …nie wiem, nie pamiętam, czego dokładnie dotyczyła rozmowa, wszyscy już byli lekko podpici, w każdym razie wspominał coś o kimś.

Coś o kimś. Nie tego się spodziewała.

– O kim konkretnie?

Gospodyni się zamyśliła.

– O tym znanym biznesmenie z Rzeszowa. Jak on się nazywa? Mam na końcu języka.

Dobrosława zdrętwiała.

– Grzędowicz? – wyrwało jej się na głos.

Koleżanka popatrzyła na nią z zastanowieniem.

– Nie, nie Grzędowicz. O, już mam! Król. Tylko jak on miał na imię?

– Andrzej – odpowiedziała machinalnie. – Andrzej Król.

Nigdy go nie spotkała osobiście, ale chyba każdy mieszkaniec Podkarpacia choć raz słyszał to nazwisko. Lokalny polityk, gruba ryba. Zero skrupułów, zero etyki biznesowej. Byleby się opłacało, byleby dołożyć kolejny milion na konto.

Zetknęła się z nim bliżej pod koniec zeszłego roku, gdy pracowała przez chwilę dla innego rzeszowskiego biznesmena, właśnie Grzędowicza. Chyba dlatego ten pierwszy od razu nasunął jej się na myśl, tym bardziej że sprawa była medialna, a ona dzięki temu, że gdzieś przypadkiem wyciekło jej nazwisko, zyskała na niej cały swój prestiż. W sumie był to dla niej korzystny zwrot, bo od razu posypały się zlecenia. Ale za to jak podejrzewała, raczej powinna być wdzięczna gadatliwej gosposi niż powściągliwemu komisarzowi Czarneckiemu i jego równie oszczędnym kolegom.

Choć przecież właśnie przez ten szum medialny znalazła ją Natalia.

– Konkretniej nic pewnie nie wiesz? – mruknęła pod nosem, przerzucając kolejne strony.

– Nie, ale wydaje mi się, że rozmowa zeszła na ten tor, gdy rozmawialiśmy o Bieszczadach, więc bardzo prawdopodobne, że chodziło o przemyt.

Uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, bo jak Bieszczady i zielona granica, to musiało chodzić o przemyt. A może Królowi zamarzyły się wilcze skóry? Lub inwestycja w produkcję kolejnego sezonu kręconego tam popularnego serialu? Wszystko było możliwe, każda opcja jak najbardziej prawdopodobna.

Choć oczywiście przemyt wydawał się najoczywistszym rozwiązaniem. Zaraz obok handlu ludźmi.

– Możliwe – zgodziła się. – Trzeba będzie to sprawdzić. Coś jeszcze?

Dawna Treterówna się speszyła.

– Chyba… chyba tyle.

Dobrochna skrzywiła się nieznacznie.

– Wiesz, Natalia… – zaczęła, wciąż przewracając strony w notesie. – Właściwie to nie bardzo jest się nawet czego uczepić… – Nagle jej wzrok padł na jedną z zapisanych stron. Zamarła. Dla pewności sprawdziła datę. Cholera.

– Proszę, nie rób mi tego – jęknęła Natalia.

Były to słowa tak do niej niepodobne, tak niepasujące do jej charakteru, że aż podniosła głowę i popatrzyła na starą koleżankę.

– Proszę, nie teraz – szepnęła jeszcze tamta błagalnie. Wyglądała na naprawdę załamaną. – Ja wiem, że różnie między nami było, ale… podobno jesteś najlepsza. A ja potrzebuję najlepszego z najlepszych. Potrzebuję prawdy.

Machniewicz wróciła do przeglądania kalendarza. Szukała jeszcze czegoś. Szukała…

Jest. Mniej więcej co tydzień. Nie co do dnia, ale bardzo, bardzo blisko.

W końcu zamknęła notes i znów podniosła oczy. Natalia wpatrywała się w nią wzrokiem psa ze schroniska, który ma nadzieję, że weźmie się go na spacer.

– Dobrze – powiedziała, choć w duchu wszystko się w niej sprzeciwiało. – Zajmę się tym.

Strzępy policyjnej taśmy smętnie powiewały na zniszczonej metalowej barierce. Wokół nie było widać żywego ducha, leśny parking, ten, w który jeszcze kilka godzin temu szpilki by nie wcisnął, również był pusty.

Dobrosława zjechała na pobocze i wyłączyła silnik. Przez dłuższą chwilę siedziała, wpatrując się w las za szybą. Cienie wciąż tańczyły, mieszając się z promieniami słonecznymi. W końcu otworzyła drzwi i powoli wysiadła. Wyglądało na to, że była tu sama – żadnych służb, żadnych gapiów. Wszystko zostało uprzątnięte, wszyscy wrócili do domów. Nie było już pewnie na co patrzeć.

Ruszyła w stronę barierki, zaraz jednak się cofnęła, by zamknąć samochód na klucz. W końcu leżała w nim jej torebka, a w niej kalendarz świętej pamięci Grzegorza Tretera. Natalia by ją zabiła, gdyby ktoś przez głupią nieuwagę ukradł pamiątkę po jej „tatku”.

Wróciła do barierki. Przeszła na drugą stronę i zaczęła schodzić po stromym zboczu. Połamane gałęzie, drobne krzaki i kilka metrów niżej drzewo. Grube, stare drzewo z rozpłatanym po uderzeniu pniem. Mogła tylko się domyślać, jak musiał wyglądać samochód reportera.

W momencie las jakby pociemniał. Zrobiło się bardzo cicho, nie licząc samochodów przemykających zaledwie kilkanaście metrów wyżej po drodze Krosno–Rzeszów.

Mimowolnie poczuła dreszcz przelatujący po plecach.

Tu zginął Grzegorz Treter.

Cienie znów zatańczyły, obejmując strzaskany fragment lasu. Gdzieś w gęstwinie odezwał się ptasi świergot. Wszystko wracało do życia. Nie było czasu na żałobę.

Dziwne uczucie zaczęło przepełniać ją od środka. Zachciało jej się wymiotować. Czym prędzej wróciła do samochodu, z trudem powstrzymując mdłości. Nim ruszyła w kierunku Rzeszowa, poczuła, że jedyne, co jej teraz pomoże nie myśleć o Grzegorzu Treterze, to papieros. I rzeczywiście tak było, przynajmniej po części.

Bo choć wiedziała, że w sytuacji, kiedy ma zająć się tą sprawą, to bardzo, bardzo źle, to i tak przez całą drogę powrotną w głębi duszy kołatała jej tylko jedna myśl: dobrze mu tak, skurwysynowi.

Już w domu, na spokojnie, przy kolejnej filiżance czarnej kawy z kawiarki ponownie przejrzała kalendarz z zapiskami dziennikarza. Strona po stronie próbowała wyłapać jakiś ciąg myśli, zdarzeń zarówno sprzed kilku dni przed jego śmiercią, jak i sprzed miesięcy. Mimo że poświęciła temu zarówno wczesne, jak i późne popołudnie, niewiele znalazła.

Najpierw skupiła się na ostatnim tygodniu życia Grzegorza Tretera, licząc, że może właśnie w tym czasie tuż przed śmiercią znajdzie jakiś punkt zaczepienia. Niestety akurat ten czerwcowy tydzień był pusty, nie licząc tego jednego dnia i lakonicznych zapisków: MECHANIK oraz PRALNIA. Przy czym z tych dwóch informacji jedynie ta pierwsza stwarzała jakieś nadzieje, choć bardzo nikłe. Na podstawie numeru telefonu szybko odkryła, o który punkt naprawy samochodów chodzi, i postanowiła odwiedzić go jutro z samego rana. Kogo jak kogo, ale akurat Grzegorza Tretera powinni pamiętać, bo o jego wypadku trąbiły wszystkie mniejsze i większe serwisy informacyjne.

I oczywiście ostatnia notka w tym dniu. Oraz ta, na którą zwróciła uwagę u Natalii.

Niewiele myśląc, chwyciła za telefon i wyszukała w kontaktach numer, który sama, nie wiedząc czemu, wklepała pewnego listopadowego wieczoru. Numer, na który, jak sądziła, nigdy już nie zadzwoni.

– Tak? – usłyszała w słuchawce znajomy głos.

Przymknęła oczy.

– Po co, do jasnej cholery, spotykałeś się z Treterem?

Sekunda ciszy. Może nawet mniej.

– Psychoterapeuta mi kazał.

Podniosła powieki, zmarszczyła brwi. Psychoterapeuta?

– Chodzisz na psychoterapię?

– Chodzę. Dziwisz mi się? Sama chodziłaś.

Chodziła, oczywiście, do cholery, że chodziła. Jak mogła po tym wszystkim nie chodzić?

– Ale to było dwanaście lat temu.

Zakaszlał. Nawet nie widząc go, wiedziała, że właśnie szuka papierosa. Lada moment usłyszy ciche pstryknięcie zapalniczki.

– No widzisz, ty chodziłaś dwanaście lat temu, ja chodzę teraz, tak bywa. Tylko dlatego do mnie dzwonisz? Może chcesz numer? Bardzo porządny facet, zna się na rzeczy. Już prawie uwierzyłem, że to nie moja wina.

Zignorowała całkowicie jego uwagę.

– Wiesz, że Treter nie żyje?

– Wiem.

– Była u ciebie policja?

– Była. A właściwie skąd ty to wszystko wiesz? – zainteresował się nagle.

– Natalia do mnie dzwoniła. Podobno miał zapisane spotkanie z tobą w notesie. – W sumie niewiele minęła się z prawdą.

Pstryknięcie zapalniczki. Nie pomyliła się.

– Sukinsyn – powiedział i się zaciągnął. – Nawet po śmierci nie da mi spokoju.

Znów nie skomentowała. Ale akurat tutaj miał pełną rację. Grzegorz Treter nawet po śmierci postanowił zaleźć im za skórę. Jakby było mu mało.

– Co robiłeś wczoraj wieczorem i w nocy?

– A co się robi w nocy? Spałem.

– A wieczorem?

– Pracowałem.

– Pracujesz jeszcze w Gurdeksie? – zaciekawiła się.

– Nie. Po tym wszystkim zrobiła się tam niezdrowa atmosfera. Zwolniłem się w lutym. Zostałem wolnym strzelcem, powiedzmy.

– Gdzie spotkałeś się z Treterem?

– W Kawie Rzeszowskiej, a co?

„Pstro”, miała na końcu języka.

– O czym rozmawialiście?

– O winie, karze i przebaczeniu. – W jego głosie wyczuła nutkę ironii. – Nie mieliśmy innych tematów. Nie iskrzyło między nami.

Zgrzytnęła zębami. Iskrzyło!

– I potem grzecznie wróciłeś do domku, praca, kolacja, myciu i spanko?

– Oczywiście.

– I pewnie nie wiesz, co robił po waszym spotkaniu?

– A skąd, do diabła, miałbym wiedzieć – zdenerwował się. – Zapewne wrócił do Krosna i po drodze rozjebał się w Czarnorzekach. Co to zresztą, do kurwy nędzy, za przesłuchanie, Sława? Nie zapędzasz się? Do psiarni wstąpiłaś?

– Nie wstąpiłam.

– To po cholerę ci to wszystko wiedzieć? Tylko nie mów, że badasz okoliczności śmierci tego sukinsyna. Naprawdę…

– Nie – przerwała mu. – Nic mnie nie obchodzi, czy Treter sam wrąbał się w drzewo, czy ktoś w tym mu pomógł. Chciałam tylko wiedzieć, po co się z nim spotykałeś.

– To już wiesz. Tyle?

– Tyle.

Odłożyła telefon na stół. Wcale nie była na siebie zła za to kłamstwo. Tym bardziej że była więcej niż pewna, że od Karola usłyszała również niejedno.

I że z pewnością cotygodniowe spotkania oznaczone inicjałami K.W. i godziną nie były inicjowane żadną psychoterapią.

Jasne iskierki migotały na przepływających falach Wisłoka. Jasne iskierki odbijały się także w błękitnych oczach. Wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana, nie widząc nic poza nimi: ani Jagody, ani Maćka, siedzących tuż obok na zwalonym pniu drzewa, ani trzymanej w ręku prawie pełnej niebieskiej puszki piwa Leżajsk, ciepłej już od popołudniowego słońca. Błękit oczu, iskierki, uśmiech. Jezioro, w którym można się zanurzyć, ktoś, przy kim można się zapomnieć.

– Lubisz kino? – spytał nieoczekiwanie. – Moja siostra pracuje w kadeku i mam bilety na jutrzejszy wieczór.

– Lubię – odpowiedziała.

– To jesteśmy umówieni?

– Jesteśmy.

Nie było ważne na którą, na co, czy ktoś jeszcze z nimi idzie. Błękit oczu, iskierki, uśmiech. To się liczyło.

– To super. – Znów uśmiechnął się w ten sposób, że poczuła nogi zmieniające się w watę.

Gdyby nie siedziała, z pewnością by się przewróciła.

– Super.

Błękit oczu, iskierki, uśmiech. Uśmiech, błękit oczu, iskierki.

ROZDZIAŁ 2

13 czerwca, czwartek

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Justyna Żebrowska

Redakcja: Ida Świerkocka

Korekta: KorektArt, Adam Osiński

Projekt okładki: Kav Studio

Zdjęcie na okładce: © Mateusz / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © Anthony Cantin / Unsplash.com

Copyright © 2022 by Anna Kusiak

Copyright © 2022, Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67335-50-8

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek