Jak być dobrym rodzicem? - Małgorzata Gołota - ebook + audiobook + książka

Jak być dobrym rodzicem? ebook i audiobook

Gołota Małgorzata

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Dobre przygotowanie do życia daje owoce w postaci dziecka, które czuje się kochane i akceptowane, które ma wolę walki o zaspokajanie swoich potrzeb, które zna swoje mocne i słabe strony. (…) Zaakceptuj to, jakie masz dziecko i nie oczekuj od niego, by spełniało twoje marzenia czy próbowało sprostać twoim wymaganiom”.
Ewa Woydyłło-Osiatyńska

„Moi rodzice są toksyczni i nie szanują moich granic”.

„Tata zawsze był i nadal jest wycofany, jeśli chodzi o sprawy związane z emocjami”.

„Mam fajnych rodziców, bo zawsze mnie wspierali, dawali mi szansę, by rozwijać pasje, pocieszali”.

Zaufaj intuicji dziecka w sprawie tego, co jest mu potrzebne.
Rodzic nie musi być idealny, ma być wystarczająco dobry.
Ważne jest to, abyśmy się wzajemnie szanowali.

WARTO ZADBAĆ O DOBRĄ RELACJĘ Z DZIECKIEM.
WIĘŹ MIĘDZY RODZICEM A DZIECKIEM JEST NIE DO PRZECENIENIA.

To książka dla tych, którzy wychowują dzieci we współczesnej Polsce. Dla pokolenia matek i ojców, którzy mają szansę stać się pierwszą naprawdę świadomą generacją rodziców.
I chcą wychować szczęśliwe dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 6 min

Lektor: Małgorzata Gołota
Oceny
4,5 (145 ocen)
86
42
16
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marcaass

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra, uświadamiająca książka, która mam nadzieję że kiedyś będzie jedną z podstawowych pozycji w przygotowaniu do bycia rodzicem
00
DaNutka22

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa pozycja.
00
iwdian

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać
00
Marcowababcia

Nie oderwiesz się od lektury

Ważną i obowiązkową lektura dla każdego świadomego rodzica. Serdecznie polecam.
00
Julia_Leoo

Nie oderwiesz się od lektury

Sporo cennych wskazówek. Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wstęp

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Dlaczego mamy szkoły rodzenia, ale nie mamy szkół, w których dowiemy się, jak być rodzicem?”, „dlaczego tak dużą wagę przykładamy do tego, by objaśnić przyszłym rodzicom, co dzieje się w czasie ciąży z ciałem kobiety i jej dziecka, uświadamiamy, jak przebiega poród, co może ewentualnie pójść nie tak, a potem nagle zalega cisza i nie dzieje się nic?”, „dlaczego nikt nie przygotowuje rodziców do roli, którą będą pełnić począwszy od dnia narodzin ich dziecka aż do śmierci?” – te pytania i wiele innych, choć w gruncie rzeczy niesamowicie do siebie podobnych, usłyszałam w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie. Jako pierwszy zadał je w książce Żyletkę zawsze nosze przy sobie Marcin Łokciewicz, pedagog-terapeuta w Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Za­borze – największym w Polsce dziecięcym szpitalu psychiatrycznym. I właśnie od premiery tej książki wszystko się zaczęło.

Wierzyłam w to, że Żyletkę zawsze noszę przy sobie to książka potrzebna. Choć nie sądziłam, że tak bardzo. Wy, czytelnicy, pokazaliście mi to jednak najdobitniej, jak to tylko możliwe. Listy od samych młodych ludzi przeżywających teraz lub w przeszłości pewne emocjonalne trudności – mniej lub bardziej związane z depresją i samookaleczeniami – a także listy od rodziców tych młodych ludzi przychodziły do mnie od dnia premiery praktycznie codziennie. Mailowo, na Facebooku, na Instagramie.

 

Dużo się dowiedziałam o mojej córce…

A.

 

Poza tym, że piszę o książkach, sama również cierpię na depresję od 13 roku życia (w tym roku to już 10 lat). Chciałabym więc osobiście podziękować Pani, że ta książka powstała. Książka dodaje otuchy i nadziei, że nie jest się samym ze swoim problemem. Ale też może pomóc choć trochę zrozumieć osoby chore tym, od których tak wiele zależy – nauczycielom, rodzicom. Kiedy ja byłam w gimnazjum, z myślami samobójczymi i derealizacją (miałam wrażenie, że obserwuję swoje życie z boku i za bardzo nie reagowałam na bodźce), nauczycielka zasugerowała mamie, że powinna mi zrobić badanie moczu, bo najwyraźniej biorę narkotyki. Mam nadzieję, że dzięki takim książkom jak ta Pani, będzie mniej takich sytuacji.

K.

 

Dzień dobry, kanałami social mediów dotarłam tu do pani, autorki książki, która wzbudziła moje zainteresowanie. Jestem mamą 13-latki, po rozwodzie po bardzo trudnym przemocowym związku. Z wypiekami na twarzy czytam posty pana Tomasza Zielińskiego… jeszcze parę miesięcy temu nie wiedziałam o jego istnieniu… do czasu, gdy moje ukochane dziecko nie połknęło naraz opakowania tabletek przeciwbólowych… szpital, płacz, niedowierzanie… diagnoza – depresja młodzieńcza, spowodowana sytuacją rodzinną… Odkryłam wtedy, że się tnie na rękach i udach… dopiero wtedy… Jestem na siebie zła, rozczarowana sobą, że nie zauważyłam, ale nie chcę się użalać, idę dalej, muszę jej pomóc i zgłębiam temat. (…) Książkę już mam, zaczęłam chłonąć i płaczę, bo w końcu zaczynam rozumieć swoje dziecko. Dziękuję.

E.

 

Dobry wieczór, piszę, choć nie do końca wiem, czy pani przeczyta, ale sprubuję. Z góry przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne. Przeczytałam pani książkę Żyletkę zawsze noszę przy sobie, przyznam szczerze, że nie byłam przekonana do niej, ale moja wychowawczyni w szkole mi ją dała. Moja mama popełniła samobójstwo 8 maja. Przepraszam, że tu o tym piszę. Czasami mam wrażenie, że to przeze mnie, bo zachorowałam na anoreksję i przysporzyłam jej tym sporo problemów. Dziękuję, że oprócz rozmów ze specjalistami są rozmowy z osobami, których depresja dotyczy. Myśle, że gdyby moja mama przeczytałaby te książkę, to może znalazłaby w niej tyle nadziei, co ja. Te fragmenty z pamiętnika są tak piękne. Może niedobrze to brzmi, ale dzięki nim rozumiem, że innym też może być źle. Wcześniej uważałam, że mój problem jest najważniejszy i przez to moja mama nie dała rady. Dziękuję, że podjęła się Pani tego tematu. Na te kilka chwil z książką poczułam nadzieję i miłość. Dziękuje

 

Na zakończenie roku dyrektorka odczytała list/słowa z tej książki. Mówiła, że nic jej nigdy chyba tak nie poruszyło. Z tego co mówiła, to będzie chciała, aby nauczyciele na zajęciach z emocji przerabiali z nami jej fragmenty.

Z.

 

Bardzo trudna i ważna książka. Depresja jest nadal tematem tabu. Dorośli wstydzą się przyznać, że chorują, rodzice wstydzą się przyznać, że ich dzieci mają problemy. Jako rodzic, przeczytałam ją z zapartym tchem. Polecam wszystkim, nie tylko rodzicom, ale też młodym ludziom, którzy planują macierzyństwo. „Bądźmy dla naszych dzieci przyjaciółmi”.

I.

 

Czasem pisaliście krótko i zwięźle, czasem długo i szczegółowo. Te pojedyncze wiadomości składały się w pewnych przypadkach na całe rozmowy, a nawet spotkania. Tak właśnie było z Martą, mamą dwójki dzieci, z których jedno – szesnastoletnia Basia – usłyszało niedawno diagnozę: depresja i zespół Aspergera. I tak też było z Moniką, której syn Błażej cierpi na fobię żywieniową i depresję. Ich historie także znajdziecie w książce. Obie zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Przede wszystkim dlatego, że są doskonałym przykładem na to, jak dużo jeszcze mamy na polu psychoedukacji do zrobienia. Nie tylko w kontekście profilaktyki depresji i zaburzeń lękowych, o których traktowała książka Żyletkę zawsze noszę przy sobie, ale zdrowia psychicznego w ogóle. Nie mamy odpowiednio dużej świadomości, jak dbać o własny dobrostan, a jako rodzice wręcz odmawiamy sobie do niego prawa, co – pośrednio – negatywnie wpływa też na kondycję naszych dzieci.

My, współcześni rodzice, jesteśmy jednak pokoleniem pewnego przełomu. Jesteśmy generacją, która nie chce powtarzać błędów minionych pokoleń. Przede wszystkim tych wynikających z niewiedzy. Jesteśmy rodzicami, którzy nie chcą stosować wobec dzieci przemocy. Jesteśmy rodzicami, którzy chcą być z dziećmi blisko. Jesteśmy też rodzicami, którzy nie chcą wtłaczać dzieci w sztywne i ograniczające ich ramy. Chcemy wychować ludzi otwartych na świat, na własną lub cudzą odmienność, akceptujących siebie i o siebie dbających, nieskażonych poczuciem, że coś im wypada lub nie i przede wszystkim – mających moc sprawczą, która pozwoli im żyć w zgodzie ze sobą i spełniać kolejne marzenia. Słowem – chcemy wychować szczęśliwych ludzi. Problem w tym, że nie do końca wiemy, jak to zrobić.

W tej książce zaczynamy od początku – wspólnie z dr Ewą Woydyłło-Osiatyńską rozmawiamy o tym, dlaczego warto zapomnieć o pojęciu normalności i zaakceptować fakt, że wszyscy się od siebie różnimy. Z Magdaleną Mikołajczyk, autorką bloga matkojedyna.com, zastanawiamy się, jak nie fundować sobie ani dzieciom zupełnie zbędnej presji. Z psycholożką Joanną Flis uczymy się uważności, która ułatwia nam poznawanie własnego dziecka i jego potrzeb. Z Dominiką Słowikowską z pomogecimamo.pl wyjaśniamy rolę słów i zgłębiamy tajniki komunikacji na linii rodzic–dziecko–rodzic. Z Marcinem Łokciewiczem z Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze podpowiadamy, jak spędzać z dzieckiem wolny czas i na ile w ogóle młodemu człowiekowi należy go organizować. Z Beatą i Jackiem Staniszewskimi oraz z Pawłem Lęckim analizujemy istotę relacji młodych ludzi ze szkołą oraz ich rodziców z nauczycielami. A z dr. Maciejem Klimarczykiem wyjaśniamy, dlaczego i w jaki sposób należy o siebie dbać, zwłaszcza jeśli jest się rodzicem.

Wniosków, które ze wszystkich tych rozmów płyną, jest bardzo dużo. Ale moim zdaniem najważniejszy jest wśród nich ten jeden: jeśli chcemy wychować szczęśliwe dziecko, sami musimy zadbać o własne szczęście.

 

Marta i Basia

 

Marta: Basia choruje mniej więcej od trzech lat. Od tego momentu przynajmniej o jej chorobie wiemy. Nie było łatwo ją wyłapać, bo ja sama także cierpię na depresję. Dopiero przy diagnozie córki dowiedziałam się, że mam też Aspergera i automatycznie wszystkie puzzle zaczęły się układać. Od zawsze byłyśmy bardzo podobne – źle czujemy się w tłumie, źle się czujemy, kiedy jest zbyt głośno, nie bawią nas rzeczy, które potrafią rozśmieszyć większość ludzi, a bawią takie, które nie śmieszą nikogo. Z córką rozumiemy się w pół słowa i czasem naprawdę wystarczy spojrzenie, żebyśmy obie wiedziały, co nam chodzi po głowie. Bardzo dużo osób postrzega nas jako aspołeczne, ale tak nie jest. Po prostu mamy inne potrzeby związane z ludźmi.

Potrzebuje pani wyrazistego przykładu? Opowiem pani coś. Niedawno przeprowadziliśmy się z mieszkania do segmentu. Mąż i syn praktycznie od razu nawiązują nowe znajomości, bez żadnych problemów, znają już wszystkich sąsiadów. A ja i córka? Za każdym razem, zanim wyjdziemy z domu, zawsze najpierw sprawdzimy, czy sąsiedzi już wyszli, czy na podwórku nikogo nie ma, żebyśmy mogły i my wyjść i żeby nikt nas nie niepokoił.

Mój mąż często mi powtarza, że jak będę się tak zachowywać, nikt mnie nie będzie lubił. Tylko że mi nie zależy na tym, żeby ktoś mnie lubił. Owszem, mam bliskie relacje, takie przyjacielskie, normalne, ale to są wyjątki, pojedyncze osoby, z którymi się dobrze rozumiem. Basia ma tak samo – ma swoich przyjaciół, potrafi ich wspierać i słuchać, dobrze funkcjonuje w tej swojej grupie i jest uznawana za dobrą przyjaciółkę. A w gronie jej przyjaciół każdy jest inny, naprawdę. Jest tam jedna dziewczyna, jedna osoba niebinarna i jeden chłopak. Zawsze są zapraszani do nas do domu i naprawdę bardzo lubimy i szanujemy całą tę grupę. Basia się przy nich odnajduje, jest przy nich sobą. Oni wszyscy akceptują się w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie Basia bardzo źle czuje się w szkole, gdzie jest dużo ludzi, jest głośno i cały czas jest oceniana, krytykowana. Boi się tej oceny i dlatego boi się być sobą. Tak myślę.

Do niedawna wierzyłam, że my dwie po prostu tak ma­my, jesteśmy podobne i dlatego jesteśmy ze sobą blisko. Nie sądziłam, że coś może być z nami nie w porządku. Że z Basią dzieje się coś złego, zorientowaliśy się dopiero, kiedy mąż zauważył ślady po cięciach na jej ręce. To było dwa lata temu. I to był dla nas szok.

Proszę mnie dobrze zrozumieć, mój mąż nie odróżnia psychiatry od psychologa, a wiedzę na temat psyche ma właściwie żadną. Moja depresja też była przez wiele lat dla niego dużym wyzwaniem, nie rozumiał jej. On już tak ma, że nawet jeśli widzi, że dzieje się coś złego, nie próbuje tego zmieniać, wpływać na to, szukać pomocy. Akceptuje po prostu, że coś jest nie tak. To było powodem wielu nieporozumień między nami i może dlatego ja sama zamknęłam się w moim świecie, nie dostrzegając tego, co się dzieje dookoła mnie, co dzieje się z moimi dziećmi.

Pyta pani, czy zachowania typowe dla Aspergera przyczyniły się do wystąpienia u Basi depresji? Tak, chyba tak. Takiego zdania jest psycholog i psychiatra, który leczy Basię. Nie wiedzieliśmy o tym, ja nie wiedziałam o swoim Aspergerze, nie dostrzegałam tego, że coś jest nie w porządku. A mąż myślał, że Basia tak po prostu ma i akceptował to. Kochał ją taką, jaka jest, tak jak się kocha swoje dziecko. Nie wiedzieliśmy, że tak wiele rzeczy sprawia jej problem.

Zawsze byłyśmy blisko i rozmawiałyśmy na miliardy tematów, u nas w domu nie ma żadnych tematów tabu. Nie zauważyłam takiego momentu odsunięcia się od nas, odepchnięcia nas. Basia nadal spędzała czas i ze mną, i z mężem, i z bratem. Spotykała się ze znajomymi. Nie było żadnego sygnału ostrzegawczego, wszystko trzymała w sobie, w środku, aż doszło do tych samookaleczeń. Potem mówiła, i nadal mówi, że nie chciała, żebym się o nią martwiła. Ona martwiła się o mnie i nie chciała, żeby mój stan się pogorszył! A ja na depresję cierpię już od 12 lat, od szóstego miesiąca mojej drugiej ciąży. Dzieci wiedzą o tym, od samego początku. Uznaliśmy z mężem, że tak będzie wobec nich fair.

Przyczyn tego napięcia pewnie Basi dostarczyła sytuacja w naszym domu. Między mną a mężem nie działo się najlepiej, przechodziliśmy przez małżeński kryzys. Mąż kiepsko radził sobie z moją chorobą, kiedy zachorowała Basia, przestał radzić sobie wcale. W zeszłym roku, pewnie między innymi dlatego, pojawił się ktoś trzeci. Dwa razy w tygodniu wychodził na randki, mówiąc, że idzie spotkać się z kolegami, kiedy ja siedziałam z Basią w łazience, pilnowałam jej, bandażowałam jej ręce po kolejnych cięciach. Basia się domyślała, ja też się domyślałam, później tylko znalazłam na obiecność tej trzeciej osoby dowody. Dlatego musiałam męża wyrzucić z domu. Wiedziałam, że to fatalnie działa na Basię, choć ona sama twierdzi, że jest jej obojętne, czy jesteśmy razem czy osobno. Wierzę jej. Ona postrzega świat inaczej, jest jej dobrze ze mną i jest jej dobrze z nim, mniej istotne jest to, czy stanowimy parę czy też już nie. Tak samo ma z bratem. Zawsze byli dobrym rodzeństwem, ale pandemia dodatkowo ich do siebie zbliżyła. I to jemu najpierw o swoich problemach mówiła, jemu pierwszemu się przyznała, że się kaleczy. On też jako pierwszy zauważył, że coś się z nią dzieje. I dawał nam znaki. Kiedy pracowaliśmy, przychodził do nas i mówił „idźcie do Basi”, „Basia jest smutna”, „porozmawiajcie z Basią”. A kiedy proponowaliśmy spacer, mówił „to może Basia niech zostanie, bo ona się gorzej czuje”. Nie przyszedł i nie powiedział nam wprost, co się dzieje, ale w pewien sposób alarmował nas o całej sytuacji. Nigdy tego nie ignorowaliśmy, ale z drugiej strony każdy czasem jest smutny. Każdy czasem ma gorszy dzień i chce pobyć sam. Naprawdę przeraziliśmy się dopiero, kiedy wyszło na jaw, że Basia się okalecza.

Mąż zauważył to któregoś razu w kuchni, przypadkowo. Chwycił ją za rękę, a ona zaczęła się odsuwać. Podciągnął rękaw jej koszulki i okazało się, że całe przedramię ma pocięte. Kilka dni później Basia po raz pierwszy poszła na wizytę do psychologa, ale nie trafiliśmy dobrze. Zmieniliśmy terapeutę i przez kolejne półtora roku Basia chodziła do pani Asi. Zaczęłą się trochę otwierać, więcej rozmawiać z nami. Pani Asia była zdania, że mąż powinien nadrobić braki w swojej wiedzy psychologicznej. I nadrobił. Zmienił też swój stosunek do Basi, przestał przerabiać wszystko w żart, zaczął jej uważniej słuchać. Dzisiaj, kiedy spodoba jej się jakiś chłopak, przychodzi właśnie do niego. Kiedyś przychodziła tylko do mnie.

To właśnie pani Asia zasugerowała nam nauczanie zdalne, ale my mieliśmy w związku z tym trochę obaw. Bo przecież nie zawsze w życiu jest tak, że można unikać ludzi. Potem okazało się, że nie mieliśmy racji. Szkoła ją przerażała. Do tego stopnia, że w internecie zamówiła sobie żyletki i pocięła się nimi w szkolnej łazience. To się co jakiś czas powtarzało. Co kilka dni musiałam po nią jeździć, odbierać ją z tej szkoły całą roztrzęsioną. Miewała też ataki paniki. Wtedy właśnie stwierdziliśmy, że Basia przejdzie na nauczanie indywidualne. W czasie pandemii nie było to niczym specjalnie trudnym w organizacji, ani dla nauczycieli, ani dla szkoły. I muszę przyznać, że zarówno psycholog, jak i pedagog w szkole stawały na rzęsach, żeby to przyspieszyć. Dyrektor też dał nam dużo wsparcia. Szkoła naprawdę zachowała się bardzo fajnie.

Tyle tylko że później Basia dwa razy trafiła do szpitala i wtedy wszystko poszło w odstawkę, i szkoła, i terapia. Pierwszy raz w trakcie ferii zimowych. Była na oddziale przez dwa tygodnie. Wcześniej przyszła do nas i sama poprosiła, żeby ją do tego szpitala zawieźć, bo bardzo boi się, że zaraz sobie coś zrobi. Byliśmy w szoku, bo w tym czasie naprawdę wyglądała dużo lepiej. Myśleliśmy więc, że jest lepiej. A ona po prostu nakładała na siebie coraz więcej masek, podczas gdy w środku była w rozsypce. To, co w międzyczasie działo się między mną a mężem, pewnie dodatkowo pogarszało sprawę. Próbowaliśmy wszystko naprawiać, znajdować czas tylko dla siebie, by odbudować tę naszą relację. Ale jak mieliśmy to zrobić? Basi wtedy nawet na chwilę nie można było zostawić samej. A jak czasem wychodziliśmy we dwoje na spacer, bardzo szybko dostawałam SMS „mamo, wracajcie, zrobiłam coś sobie”.

Przed drugim pobytem Basi w szpitalu, w maju 2022 r., przez trzy doby byliśmy z nią non stop. Nie spuszczaliśmy z niej oka nawet w łazience. Spała z nami w pokoju, wszystkie ostre rzeczy w domu były pochowane – pod kluczem w garażu. Schowałam też wszystkie leki. Na wszelki wypadek, bo Basia zawsze mówiła, że gdyby miała odebrać sobie życie, to właśnie przedawkowując leki. I wie pani co? I tak się pocięła. To był moment, dosłownie ułamek sekundy.

Ten majowy pobyt w szpitalu skończył się trochę wcześniej niż powinien, Basia wyszła na własne życzenie, bo warunki w szpitalu były fatalne. Przez pierwsze półtora tygodnia z lekarzem widziała się raz, z psychologiem ani razu. Jedyna osoba, z którą miała kontakt, to pielęgniarz, który przynosił Basi leki. Obowiązywały jeszcze wtedy pewne obostrzenia, niewiele można było zrobić z zewnątrz, ale starałam się chociaż raz dziennie porozmawiać z Basią przez telefon. Tyle, że ona nie bardzo mogła wtedy coś powiedzieć, bo zawsze ktoś się obok niej kręcił. Telefon stał przy dyżurce pielęgniarskiej.

Co kilka dni podawałam Basi paczki z książkami, bo czytała codziennie. W tych paczkach umieszczałam też takie liściki od nas, z informacjami o tym, co się wydarzyło w domu od czasu jej wyjazdu, a potem od czasu poprzedniego liściku. To były takie proste informacje, na przykład – byliśmy na zakupach, Bartek – brat Basi, dostał czwórkę, posprzątaliśmy dom. Potem Basia mi powiedziała, że dzięki tym liścikom miała wrażenie, że nadal uczestniczy w naszym normalnym, domowym życiu. W szpitalu tej normalności było niewiele. Dzieci na oddziale z nudów wymyślają gry – na podduszanie, aż do omdlenia, albo w karty – kto przegrywał, musiał sobie zrobić zdrapkę paznokciem. Wie pani, co mam na myśli, prawda?

Myślę sobie czasami, że może by do tego wszystkiego nie doszło, gdybym ja sama wcześniej wiedziała o mojej chorobie? Gdybym wiedziała, że mam Aspergera? Może też dzięki tej wiedzy nie zachorowałabym na depresję? Bo ja tak naprawdę, przez wiele lat o mnóstwo rzeczy się po prostu obwiniałam. Na przykład o to, że jestem dziwna, inna niż wszyscy. Kiedy moi znajomi się śmiali, ja śmiałam się razem z nimi, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. A potem wszystko to analizowałam, godzinami analizowałam i zastanawiałam się, czy mogłam zachować się inaczej. Mam też bardzo duży problem z rozmawianiem przez telefon, zwłaszcza z obcymi ludźmi. Kiedy na wyświetlaczu telefonu pojawia się nieznany numer, zawsze najpierw sprawdzam w internecie co to za numer. Boję się, że to ktoś obcy i że ten ktoś będzie chciał ze mną rozmawiać. Albo zastanawiam się, czy mój głos brzmi dobrze przez telefon i czy kogoś nie będzie on śmieszył. To są naprawdę absolutne absurdy, wiem to. Basia ma tak samo. Przez wiele lat się z tego śmiałyśmy. Gdybym wiedziała, że da się nad tym pracować, pewnie bym to zrobiła. Gdybym miała jakąkolwiek wiedzę na temat Aspergera, depresji, potrafiłabym zauważyć dużo, dużo wcześniej, że dzieje się z nią coś złego. A tak po prostu myślałam, że ona jest do mnie podobna.

Albo zakupy – przeraża mnie myśl o tym, że mam sobie w restauracji kupić kawę. Basię też. W sklepach z ciuchami boi się iść do przymierzalni, bo paraliżuje ją myśl, że ktoś może przez przypadek do niej zajrzeć. Dlatego zawsze znajduję jej najodleglejszą, na samym końcu, schowaną gdzieś w rogu, a potem stoję przy niej jak bramkarz. Jej to pomaga. Ja nigdy nie miałam kogoś, kto zrobiłby dla mnie coś takiego. Pewnie dlatego, że bałam się o takich potrzebach mówić, żeby nie wyjść na dziwną. Nie powiedziałam nawet mężowi, choć od niedawna staram się to zmienić i być z nim stuprocentowo szczera. Tym bardziej, że Basia zmienia swoje zachowania równolegle ze mną. Im częściej ja proszę męża o pomoc, albo przyznaję się do tego, że czegoś nie dam rady zrobić, tym częściej ona robi to samo. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, łatwiej byłoby mi jej pomóc. Może nawet nie doszłoby do tego, że rozwinęła się u niej depresja?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

„Nie ma ludzi normalnych”

 

Czym jest neuroróżnorodność?

 

Ewa Woydyłło-Osiatyńska, doktor psychologii i terapeutka uzależnień. Autorka książek, m.in.: Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień, Zaproszenie do życia, Podnieś głowę, Buty szczęścia, Sekrety kobiet, My – rodzice dorosłych dzieci,W zgodzie ze sobą, Rak duszy, O alkoholizmie, Poprawka z matury. Spopularyzowała w Polsce leczenie oparte na modelu Minnesota, bazującym na filozofii Anonimowych Alkoholików.

 

 

Wielu rodziców mówi o tym, że ma lub chciałoby mieć normalne i szczęśliwe dziecko. Albo wręcz, napotykając pewne trudności wychowawcze, zadaje pytanie: czy moje dziecko jest normalne?, czy zachowanie mojego dziecka jest normalne? Ale czy my jesteśmy w stanie tę normalność jakoś zdefiniować? Jaki jest normalny człowiek? Do czego mamy się odnosić, mówiąc, co jest, a co nie jest normalne?

 

Pytanie pada w momencie, w którym powoli, na szczęście, przestaje być aktualne. Dotarliśmy do tego etapu, ponieważ od niedawna, może od kilkunastu lat, funkcjonuje w świadomości społecznej pojęcie neuroróżnorodności. To słowo stworzyli i spopularyzowali wspólnie pod koniec lat 90. XX wieku australijska socjolożka Judy Singer i amerykański dziennikarz Harvey Blume. Termin neuroróżnorodność miał podkreślać różnice zachodzące w ludzkich mózgach i determinujące nasze zachowania w takich sferach jak życie społeczne i towarzyskie, ale też nastrój, zdolność do uczenia się, koncentrowania uwagi. Chodziło o to, żeby uznać, że wszyscy się od siebie różnimy i przestać dzielić ludzi na lepszych i gorszych, słabszych i silniejszych.

Dzisiaj mamy na ten temat już całkiem długą listę publikacji, także w Polsce. Polska jest też pierwszym krajem, w którym powstają studia podyplomowe na uczelni państwowej, które będą dotyczyły właśnie zjawiska neuroróżnorodności rozumianej jako pewna wspólna cecha całej populacji ludzkiej. Wedle tej koncepcji wszyscy znajdujemy się na jednej osi, w skali od 0 do 100. Na tej jednej osi znajdują się naprawdę wszyscy – osoby, które nie mówią, które mają zaburzenia myślenia, osoby mające psychotyczne odchylenia, cierpiące z powodu chorób psychicznych, a także osoby, które kiedyś nazywaliśmy normalnymi oraz jednostki wybitne pod względem intelektualnych dokonań – genialni fizycy, astronomowie, myśliciele, poeci, poligloci znający po dwadzieścia sześć języków i tak dalej. To wszystko jest normą, ale różnice między nami występują w każdym punkcie tej skali.

Neuroróżnorodność sprawia, że nasze mózgi pracują w inny sposób niż przeciętny. Dzielimy więc ludzi nie na normalnych i nienormalnych, tylko na przeciętnych i nieprzeciętnych. Przeciętnych jest rzecz jasna więcej, dlatego przeciętność traktujemy jako punkt odniesienia. Choć nadal można się zastanawiać nad tym – dlaczego? Bardzo chciałabym, żebyśmy w ogóle przestali się tych punktów odniesienia czepiać. Bo na przykład jaki wzrost ludzi jest normalny? Umie pani powiedzieć?

 

Przypuszczam, że koło 175 centymetrów.

 

Możliwe, w Polsce. Ale ja mam na przykład bliską osobę, która ma 156 centymetrów wzrostu. Ta osoba pojechała kiedyś do Tajlandii i oznajmiła: „Ja tutaj zostanę, tu jestem najwyższa”. To jest dobry przykład na to, że to, co u nas jest poza normą, poniżej przeciętnej, gdzie indziej jest normą albo też jest poza normą, ale w drugą stronę – powyżej przeciętnej.

 

To samo możemy powiedzieć o kwestii zdrowia psychicznego?

 

Oczywiście. Weźmy chociażby taki przykład – dla części osób normalne jest, że gdy przychodzi się w odwiedziny do znajomych, to się z nimi radośnie wita, ściska, całuje. Ale co, jeśli taka osoba wejdzie do domu, w którym mieszka autystyczne dziecko, które boi się nowych doświadczeń, hałasów, obcych ludzi? Jeśli taka osoba będzie chciała to dziecko ściskać i całować, a ono w odpowiedzi zacznie głośno krzyczeć, protestować czy nawet uciekać, to czyje zachowanie jest normalne? John Forbes Nash Junior był lauretem Nobla w dziedzinie ekonomii i wielu nagród w dziedzinie matematyki, ale cierpiał na schizofrenię paranoidalną. Czy to znaczy, że był nienormalny czy genialny? Podobnie Pablo Picasso. U Alberta Einsteina i Izaaka Newtona występowały typowe objawy syndromu Aspergera. Czy to czyni ich nienormalnymi i przekreśla cały naukowy dorobek tych osób? Otóż nie.

Bardzo ostrożnie proponowałabym posługiwać się tym kodeksem normalności, który przemija. Sama też zwracam na to baczną uwagę. W Nowej Zelandii, w Danii, w Islandii, wśród pracowników uczelni amerykańskich ten kodeks już nie istnieje, jednak w Polsce nadal mamy wiele osób uprzedzonych do wszelkiej odmienności. Idziemy do przodu, ale w całym tym kondukcie wciąż wleczemy się z tyłu.

 

Jak w takim razie mamy rozpoznać te problemy ze zdrowiem psychicznym, które wymagają specjalistycznej pomocy? Co powinno nas skłonić do działania? A co powinniśmy jedynie zaakceptować?

 

Wszystko, co uważamy za problemy, powinniśmy brać pod uwagę i sami szukać pomocy lub ewentualnie się w tę pomoc dla kogoś angażować. Należy jednak pamiętać, że te problemy nie zawsze są wynikiem choroby psychicznej. Bywa i tak, że są to po prostu dowody na różne stopnie wrażliwości. A jeśli chodzi o wrażliwość, to nie ma takiej, którą byśmy mogli uznać za standard.

Niemniej jednak tak jak dziecku, które uczy się chodzić, trzeba pomóc, tak samo człowiekowi dorosłemu, który ma lęki albo który ma fobie, trzeba pomóc. Lęki i fobie, które jeszcze do niedawna uważano za straszną wadę, dziś rozumiemy już jako cechę, którą można modelować. Dziś w ogóle wiemy o wiele więcej niż jeszcze dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia lat temu. Przecież do niedawna mieliśmy możliwość badania mózgu wyłącznie zmarłych osób, a dziś możemy już przyglądać się temu, jak mózg działa u żywych. Dzisiaj już wiemy, że nasze mózgi dynamicznie się zmieniają. Wiemy nie tylko, że pani ma inny mózg niż pani brat, ale też, że pani mózg dzisiaj jest zupełnie inny niż był osiem lat temu. I dlatego pani też jest zupełnie inna niż była pani osiem lat temu! Nie jest też pani w stanie przewidzieć w żaden sposób, jak zmieni się pani pod wpływem kolejnych doświadczeń, na przykład kiedy się pani kogoś wystraszy albo ktoś okaże pani wiele dobroci, albo przeczyta pani książkę, wiersz i zajdzie w pani diametralna zmiana – z osoby rzeczowej stanie się pani osobą głęboko uduchowioną. Albo na pewnym etapie życia przestaną się pani podobać męskie pieszczoty, zapach mężczyzny będzie panią drażnił. Wtedy otworzy się pani na zupełnie inną seksualność.

Wciąż nie umiemy wyjaśnić mechanizmu zmian zachodzących w mózgu. Wiemy, że nasz mózg reaguje na bodźce, ale my tych bodźców nie kontrolujemy. I to jest fascynujące! Właśnie dlatego powinniśmy odejść od naszych ulubionych szufladek, przestać wkładać do nich siebie nawzajem na siłę. To, co powinniśmy zrobić, to otworzyć wszystkie te szufladki i pozwolić ludziom samodzielnie wybrać półeczkę, na której chcą się usadowić, z której jednak zawsze mogą zejść i wejść na inną, przyłączyć się do kogoś, kto na niej siedzi. Bo de facto tak właśnie wygląda nasze życie.

Dobrze to rozumiem, od wielu lat pracuję z osobami uzależnionymi. Na co dzień biorę udział w procesie, w którym ktoś, kto jest na przykład chamem, łobuzem, bezdusznym alimenciarzem, który nie chce utrzymywać własnego dziecka, w ciągu kilku tygodni albo miesięcy, na skutek trochę innego traktowania, innej atmosfery w najbliższym otoczeniu, innej jakości rozmów, staje się kompletnie innym człowiekiem, nierzadko lepszym. Połowa świętych Kościoła katolickiego przeszła takie transformacje, ze Świętym Augustynem na czele. Te przykłady są najlepszym dowodem na to, że nie warto odtrącać wszystkich, którzy nie mieszczą się w szufladzie przeciętności. Ale jeśli nadal pani nie przekonałam, proszę sobie uświadomić, że jedna trzecia, czyli trochę ponad 30 procent pracowników Doliny Krzemowej, tego dziwnego miejsca w Kalifornii, skąd pochodzą niemal wszystkie wynalazki cyfrowo-elektroniczne, to są osoby z diagnozą Asperger lub autyzm zaawansowany. I to właśnie dzięki tym osobom nowinki technologiczne wyrastają jak grzyby po deszczu. Dlaczego? Dlatego, że właśnie w Dolinie Krzemowej ci ludzie mają idealne dla siebie warunki do pracy. Im wolno na przykład z nikim nie rozmawiać.

 

Otóż to! Zatem pytanie brzmi, czy my – jako rodzice – w ogóle powinniśmy szukać tej przeciętności, tego punktu odniesienia? Często myślimy: „moje dziecko jest inne niż rówieśnicy”, albo „moje dziecko rozwija się w innym tempie niż jego rówieśnicy”, albo po prostu zaskakuje nas, że nasze dziecko reaguje nie tak, jak się tego spodziewaliśmy. Powinniśmy się tego myślenia oduczyć? Czy o to w tym chodzi? Czy jednak moment, w którym rodzice nie mogą nad dzieckiem zapanować, to jest właśnie dobry moment na wizytę u psychologa czy terapeuty?

 

Dokładnie tak. Tak zresztą współcześni rodzice robią, oczywiście ci świadomi. Rodzice się bardzo dobrze sprawują, ponieważ podejmują jakieś działanie, rozpoczynają proces, pewną procedurę, która te dzieci wprowadzi do mainstreamu. Dziecko mimo wszystko powinno być w kontakcie ze światem. Jeśli akurat są w tym aspekcie trudności, trzeba to konkretne dziecko wesprzeć, dać mu trochę więcej opieki i pomocy. Ten sam schemat działania dotyczy dzieci cierpiących z powodu jakichś dolegliwości fizycznych – jeśli mamy dziecko, które na przykład urodziło się ze szpotawą nóżką, to robimy operację, potem uczymy je chodzić, zakładamy ortezę na kilka miesięcy albo na parę lat.

Smutne jednak jest to, że w każdej takiej sytuacji, zwłaszcza dotyczącej emocji czy psychologii, rodzice mają z powodu problemów dziecka straszne kompleksy. Czują się gorsi dlatego, że ich syn lub córka napotyka na jakieś trudności lub odróżnia się od przeciętnej. To wynika z okropnej niewiedzy. U nas wciąż przecież zdarza się, że homoseksualni nastolatkowie są wykluczani z rodziny po tym, jak dokonają coming outu!

Ja sama wierzę, że to się zmieni. Że edukacja zrobi swoje. Przecież to, że kiedyś karano dziecko za pisanie lewą ręką, też wynikało z niewiedzy. A dziś? Dziś mamy prezydentów, którzy podpisują traktaty lewą ręką. Dzieci autystyczne na pewnym etapie wykluczano niejako ze szkoły, wysyłano je na terapię zajęciową, mówiąc, że i tak się niczego nie nauczą. Żyć ludzkich, które zostały w ten sposób zniweczone, były prawdopodobnie w dziejach świata miliony. Dziś najbardziej jaskrawym tego przykładem jest właśnie nasz stosunek do osób homoseksualnych, niebinarnych. Geje czy lesbijki po przeprowadzce do innego kraju rozkwitają. A w Polsce? W Polsce regularnie są narażeni na to, że ktoś ich na ulicy pobije, a może nawet zabije.

Świat zostawił nas w tej kwestii w tyle. Dlatego, że świat szybciej od nas się uczy.

 

Dlaczego mamy w Polsce taki problem z tym, żeby przyspieszyć i w sferze akceptacji, tolerancji i otwartości umysłowej dorównać społeczeństwom zachodnim?

 

Ponieważ Kościół katolicki wciąż ma w naszym kraju niebywale silną pozycję, pod każdym względem. Ludzie mają takie a nie inne poglądy, bo są nimi u nas karmieni. A Kościół uważa, że cierpienie to cel naszego życia.

Wie pani, byłam w tym roku na Festiwalu Góry Literatury, który organizuje Fundacja Olgi Tokarczuk. On się odbywał w Nowej Rudzie, Wałbrzychu, Radkowie, Ścinawce Górnej i w Sokołowsku. Na tej imprezie zawsze jest trochę przyjezdnych, ale przychodzi też sporo miejscowych. I to jest piękne. Takich festiwali powinno być więcej, w każdym regionie Polski. Dla nas, w Warszawie, normą jest, że można sobie iść do kawiarni, wziąć jakąś książkę z półki i czytać, za darmo! Ale w mniejszych miejscowościach, na wsiach takich kawiarni nie ma. I to jest nasz największy problem. Progiem, przez który nie możemy przeskoczyć, jest właśnie dostęp do wiedzy. Do wiedzy, a nie dogmatów.

 

Zdarzają się jednak ludzie, którzy są w stanie się tym dogmatom sprzeciwić, przeciwstawić.

 

Owszem, choć są w mniejszości. I zwykle są to dwa typy ludzi – jeden z nich to ci, którzy nie chodzili do polskich szkół. Ten typ osób potrafi myśleć samodzielnie. Czasem są to ludzie kształceni w domu, czasem za granicą. Drugi typ to tacy, którzy sporo jeżdżą lub jeździli po świecie, choćby na saksy, na truskawki. Ci ludzie w czasie swoich podróży zobaczyli inny świat, inne możliwości. Znakomita większość osób w Polsce jest jednak trzymana w ryzach, które naprawdę mogą zatruć życie.

 

Czy to również mogło przyczynić się do kryzysu zdrowia psychicznego, z którym zmagamy się w tej chwili?

 

Nie sądzę. Kryzys zdrowia psychicznego to chyba jest po prostu taka kulturowa polska preferencja. U nas wypada być zmęczonym, smutnym i ten smutek celebrować. Napisałam na ten temat książkę Dobra pamięć, zła pamięć, potem napisałam książkę Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji. Owszem, są ludzie, którzy idą tą drogą, kreują swoje życie, biorą stery we własne ręce. Ale u nas filozofia życia, załamania psychiczne, ogólna nasza kondycja emocjonalna i mentalna jest ciągłością jednej sentencji – dźwigaj swój krzyż, tak jak Jezus, im gorsze i trudniejsze masz życie, tym bardziej Bóg będzie cię kochał.

 

Jak w tych czasach być dobrym rodzicem?

 

To akurat jest do zrobienia. Są miejsca pełne mądrych ludzi, są książki, są warsztaty, pisze się o rodzicielstwie, mówi się o nim. To bardzo ważne! Bardzo ważne jest też to, żeby odczarować to przekonanie, że dzieci trzeba wychowywać w posłuszeństwie. Mój kolega, Jarek Sokołowski, były policjant, napisał doktorat o sektach, świetny. Wie pani, dlaczego niektóre dzieci mają skłonność do poddawania się takim charyzmatycznym przywódcom, idolom? Właśnie dlatego, że są wychowywane w posłuszeństwie i tego posłuszeństwa wymaga się od nich z każdej strony. To jest bardzo smutne, bo czasem wystarczy jedna dorosła osoba, jeden przyjaciel domu, jeden nauczyciel w szkole, który otwiera dzieciom głowy, wyzwalając je z przekonania o własnej słabości, niemocy, odmienności.

Ja osobiście zawzięcie zwalczam słowo „grzeczny”. Bo jakie jest jego znaczenie? Grzeczny, czyli taki, którego nie słychać i nie widać. Sprawdziłam nawet przed naszą rozmową, że ani we francuskim, ani w hiszpańskim, ani w niemieckim, ani w angielskim, włoskim i rosyjskim ono zwyczajnie nie występuje. Do dzieci się mówi „be polite, be good”, bądź dobrym dzieckiem, bądź uprzejmy, ale to nie znaczy, że masz na przykład głośno nie śpiewać albo nie podskakiwać. Bardzo często mówi się też „be generous”, czyli dziel się z innymi. A jednak to właśnie grzeczne ma być wymarzone dziecko Polaka.

 

Jeśli będzie niegrzeczne, to mamy być spokojni o jego czy jej przyszłość? Bycie niegrzecznym da nam pewność, że dziecko sobie w życiu poradzi? I będzie szczęśliwe?

 

Dziecko powinno być dla nas najważniejszą istotą na świecie, a my sami powinniśmy mieć świadomość tego, że przygotowujemy to dziecko do samodzielnego życia. Albo je przygotujemy dobrze, albo źle. Przez ten pryzmat powinniśmy przepuszczać nasze przekonanie o grzeczności lub jej braku.

 

Jak możemy zdefiniować to dobre przygotowanie do życia?

 

Dobre przygotowanie daje owoce w postaci dziecka, które czuje się kochane i akceptowane, które ma wolę walki o zaspokajanie swoich potrzeb i spełnianie marzeń i takie, które zna swoje mocne i słabe strony, rozumie samego siebie.

By wychować takie dziecko naprawdę nie potrzeba wiele, czasem trzeba tylko spróbować dzieci zrozumieć i odrobinę im sprawę ułatwić. Podam pani przykład dziewczynki z pewnego przedszkola, która gryzła inne dzieci i przestała dopiero wtedy, gdy została wyznaczona na dyżurną łazienki. Jej obowiązkem było dopilnowanie, żeby wszystkie dzieci umyły ręce, odłożyły na miejsce mydełka, ręczniczki itp. Wychowawczyni uprzedziła dziewczynkę, że ma prawo dzieciom zwracać uwagę, dzieci poinformowała o tym samym. I od tego momentu mała agresorka nie ruszyła żadnego dziecka. Dlaczego? Dlatego, że poczuła się pewnie. Dostała swoją funkcję, swoje poletko, poczuła się ważna, poczuła, że ma moc sprawczą.

 

Dlaczego wcześniej się tak nie czuła?

 

Ponieważ była z całej grupy najmniejsza. Naprawdę była malutka jak na swój wiek. Niektóre z dzieci przewyższały ją o głowę. Czuła się po prostu przytłoczona, zdominowana przez resztę grupy. Czyli ta pani przedszkolanka okazała się niezłą psycholożką.

W wychowywaniu dzieci nie chodzi jednak tylko o wykształcenie czy wiedzę. Chodzi przede wszystkim o to, żeby pielęgnować w sobie wrażliwość, potrafić myśleć, analizować, dociekać przyczyn. W Polsce wciąż wychowujemy dzieci w oparciu o system kar i nagród, z karami wszakże na pierwszym miejscu. Tylko że kary w ogóle nie działają! Kara powoduje jedynie chęć zemsty. Nie od razu, nie, dzieci nie są głupie. Ale jak pani myśli, dlaczego współcześnie tak wiele młodych ludzi nie utrzymuje kontaktu z rodzicami? Właśnie dlatego. I ja się temu wcale nie dziwię, bo ja sama nie dzwoniłabym z pytaniem „co słychać?” do takiej jędzy, do osoby, która mnie często karała, wmawiając mi jeszcze na dodatek, że to dla mojego dobra. Nie lubiłabym takiej matki.

 

Pani doktor, ale ci rodzice, z którymi ja rozmawiam, są bardzo przejęci swoją rolą ojca, matki. Często zapewniają, że starają się, próbują stosować się do zaleceń psychologów. Chcą ze swoimi dziećmi rozmawiać, chcą im udzielać takiego werbalnego wsparcia, ale te dzieci nie chcą ich słuchać, nie chcą z nimi rozmawiać.

 

Dlatego, że za późno zaczynają. Z dzieckiem trzeba rozmawiać od trzeciego dnia życia nieustannie. W przeciwnym razie faktycznie wychowamy młodego człowieka, który w wieku ośmiu, dziewięciu, najdalej dziesięciu lat będzie zajmował się głównie swoim smartfonem, będzie zamykał się w pokoju i przyklejał na drzwiach kartkę z napisem „bez pukania nie wchodzić” albo po prostu „nie wchodzić”. Rodzice wtedy pytają: „Co ja mam teraz robić?”, a ja odpowiadam: „A kiedy to się zaczęło? Do tej pory dziecko było kontaktowe? Rozmawialiście? Śmialiście się razem?”. Często słyszę wtedy w odpowiedzi: „Wie pani, jak był mały, to bez przerwy gadał i ja nie mogłam już wytrzymać, wtedy to naprawdę nie mogłam wytrzymać”. „No i co pani robiła?” „No musiałam się opędzać”. „Więc skutecznie opędziła się pani od dziecka. Ileś czasu wytrzymywało, a pewnego dnia pomyślało sobie: Mam cię w nosie, nie to nie, przeszkadzam ci, więc daj mi spokój”.

Żeby zbudować jakościową relację z dzieckiem, trzeba mieć w sobie tę gotowość do rozmowy od początku. Trzeba uczyć dziecko sposobów na spędzanie czasu razem, zachęcać do rozrywek takich jak basen, sport, czytanie książek, spotkania z koleżankami i kolegami i samemu w tych rozrywkach uczestniczyć. Ekranowa rozrywka, związana z telefonem, tabletem, komputerem, nie powinna w ogóle w życiu dziecka istnieć.

 

A da się błędy popełnione na tym polu naprawić? Nasze matki tak robiły, nasze babki też tak robiły, to opędzanie się od dzieci, o którym pani wspomniała, zdarzało się bardzo często. Powiedzmy, że mamy współczesnych rodziców, którzy zdali sobie sprawę z tego, że źle robią, lub ktoś im to uświadomił. Chcą nad tą relacją z dzieckiem popracować. Od czego zacząć?

 

Trzeba przyjść i powiedzieć wprost: „Słuchaj, synku/córko, wiesz co, narobiłam masę błędów. Chciałabym bardzo to zmienić. Powiedz mi, jak możemy współpracować. Jak myślisz, jak powinnam zmienić swoje postępowanie, żebyś ty lepiej się ze mną czuł?”.

 

Szczerość jest więc kluczem?

 

Szczerość, a przede wszystkim odwaga potrzebna do tego, by przyznać się do błędów i ponieść za nie odpowiedzialność. Rodzicom często zdarza się pomijać zdanie dzieci. Robimy coś, ale nigdy nie pytamy syna czy córki, czy robimy dobrze, czy on lub ona czuje się kochana, wspierana, akceptowana, czy nasze zachowanie ją lub jego buduje, czy też go umniejsza. W biznesie to się nazywa negocjacje, w rodzicielstwie można to nazwać współpracą.

Ale jest jeszcze jedna rzecz, otóż moim zdaniem co najmniej 30 proc. dzieci, które się rodzą w Polsce, to dzieci nieplanowane i czasem też niechciane. Kiedy Polka zajdzie w ciążę, nie ma przecież wyjścia, musi urodzić. Nawet jeśli nie czuje się na to gotowa. A bywa i tak, że ludzie decydują się na dziecko pod presją otoczenia nieustannie dopytującego o to, kiedy rodzina się powiększy. I w końcu się powiększa, ale to nie jest wielki entuzjazm, nie ma tu radości z tego, że będziemy mieć malucha, wszystko będziemy robić razem, z tego, że będziemy rodziną.

Jeśli dziecko jest chciane, jeśli nam na dziecku zależy, to wiele rzeczy przyjdzie nam naturalnie. Oczywiście, że trzeba czerpać z dostępnej wiedzy, uczyć się, czytać, korzystać z pomocy specjalistów, jeśli sytuacja tego wymaga. Jeśli kupujesz pralkę, to najpierw czytasz instrukcję obsługi, gdy w domu pojawia się dziecko, należy zrobić to samo. Ale jeśli dziecko naprawdę jest chciane i kochane, to w większości przypadków wystarczy, że będziemy wobec siebie i wobec dziecka całkowicie szczerzy.

Jeszcze jedno – rodzice powinni o siebie dbać, o swój stan fizyczny, ale i dobrostan psychiczny. Jest taka modlitwa, którą rozpropagowali w Polsce Anonimowi Alkoholicy: „Boże, użycz mi pogody ducha, żebym się godził z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał, to, co mogę zmienić i mądrości, abym odróżnił jedno od drugiego”. I to jest bardzo głęboka sentencja. To jest wprost genialna wskazówka na życie – zaakceptuj to, czego nie możesz zmienić. Pogódź się z tym, bo kiedy tak się stanie, nie będziesz czuł złości, smutku, nie będziesz chciał skakać z dwudziestego piętra. To samo się tyczy naszych dzieci. Tych, które są inne, niż chcieliby rodzice, co czasem jest źródłem wielkich problemów dla obu stron. Zaakceptuj to, jakie masz dziecko i nie oczekuj od niego, by spełniało twoje marzenia czy próbowało sprostać twoim wymaganiom. Wszyscy będą dzięki temu szczęśliwsi.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Małgorzata Gołota, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: Tomasz Majewski

 

Redakcja: Magdalena Koch

Korekta: Paulina Jeske-Choińska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-425-6

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH