Jak lepiej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych - Christel Petitcollin - ebook + audiobook

Jak lepiej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych ebook

Petitcollin, Christel

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Znawczyni ludzkiej natury – Christel Petitcollin – powraca z kontynuacją bestsellerowego poradnika Jak mniej myśleć! Po lekturze książki Jak mniej myśleć zapewne wiesz już, że zaliczasz się do kręgu osób analizujących bez końca. Zdajesz też sobie sprawę, że nadwydajność mentalna jest twoim atutem, a fantastyczny umysł – narzędziem do samodoskonalenia. Tylko jak optymalnie wykorzystać to, co siedzi w twojej głowie? Nikt nie wie lepiej od ciebie, jak potężne jest to wyzwanie! Książka Jak lepiej myśleć, będąca rozwinięciem i uzupełnieniem pierwszej części poradnika, pozwala wreszcie rozwiać dręczące cię wątpliwości. Autorka napisała ją w reakcji na liczne prośby czytelników, którzy domagali się dodatkowych wyjaśnień i odpowiedzi na konkretne pytania. Dzięki temu czytelnik ma wrażenie, że bierze udział w prywatnej rozmowie z terapeutką. Jak lepiej myśleć to zbiór przydatnych wskazówek dla osób nadwydajnych mentalnie i analizujących bez końca dotyczących codziennego życia w społeczeństwie. Jeśli potrzebujesz porady, jak odnaleźć spokój na płaszczyźnie zawodowej, w relacjach z najbliższymi oraz w miłości, koniecznie sięgnij po tę książkę! Dzięki niej jeszcze lepiej zrozumiesz siebie i innych, rozwiniesz i pokochasz swoją niezwykłą osobowość, a także nauczysz się organizować otoczenie tak, aby czuć się w nim jak najbezpieczniej. W książce Jak mniej myśleć autorka pomaga czytelnikowi znaleźć jego miejsce w świecie, a w Jak lepiej myśleć wskazuje, jak odnaleźć w tym świecie szczęście i spełnienie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 207

Oceny
4,2 (355 ocen)
210
65
41
21
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
5tardust

Nie polecam

Nie polecam.
00
kisiamycha89

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle przyjemność
00
BOZROZM

Nie oderwiesz się od lektury

👌
00
Cecyl56

Nie oderwiesz się od lektury

warto posłuchać ,warto przeanalizować napewno sie przyda w przyszłości,a może i teraz jeśli do rozwiązania masz przed sobą ważny problem,podjąć musisz strategiczną decyzję.
00
DorotaGieraltowska
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniala książka oparta na życiowych doświadczeniach. Przesłuchałam 2 razy w trakcie jazdy samochodem. Nie przestalam mniej myśleć, ale zrozumialam dlaczego to robię.
00

Popularność




Przed­mowa

Naj­milsi czy­tel­nicy!

Po raz pierw­szy piszę książkę, która ma cha­rak­ter listu czy dia­logu, prze­zna­czoną jedy­nie dla tych spo­śród was, któ­rzy znają treść poprzed­niej, pisali mi o niej i ocze­kują dal­szego ciągu. Temu pisar­skiemu eks­pe­ry­men­towi towa­rzy­szy dziwne, pełne entu­zja­zmu, ale też onie­śmie­la­jące wra­że­nie: z jed­nej strony mam wam do prze­ka­za­nia wiele rze­czy i liczę, że okażą się przy­datne, jed­nak z dru­giej wiem, jak wiel­kie są wasze ocze­ki­wa­nia, jak nie­na­sy­cona cie­ka­wość i jak daleko idąca docie­kli­wość. Będzie­cie ska­no­wali wszyst­kie roz­wią­za­nia, które zapro­po­nuję. Mam nadzieję, że ta nowa książka przede wszyst­kim zaspo­koi waszą potrzebę rozu­mie­nia, a w dru­giej kolej­no­ści wywoła lawinę jesz­cze bar­dziej wni­kli­wych pytań. Wiem rów­nież, że do głosu doj­dzie wasza uczu­cio­wość. A to nie lada wyzwa­nie!

Wyda­nie dru­kiem Jak mniej myśleć to była (i wciąż jest) nie­sa­mo­wita przy­goda: ni­gdy wcze­śniej nie otrzy­ma­łam tylu elek­tro­nicz­nych i papie­ro­wych listów, postów i SMS-ów doty­czą­cych jakiej­kol­wiek mojej książki. Od chwili publi­ka­cji dostaję prze­cięt­nie dzie­sięć wia­do­mo­ści tygo­dniowo. Wasze odpo­wie­dzi, opi­nie i pyta­nia już zaj­mują wię­cej miej­sca niż sam tekst książki! Rów­nież za to wyra­żam wdzięcz­ność: dzię­kuję, że poświę­ci­li­ście tyle czasu, by dzie­lić się ze mną waszymi odczu­ciami. Pra­gnę też prze­pro­sić, że nie odpo­wie­działam na tę całą kore­spon­den­cję. Przy­znaję, że przy­tło­czyła mnie ona: nacho­dzące maile spy­chały poprzed­nie na dal­sze strony, coraz to dalej i dalej… Do tej pory nie opra­co­wa­łam metody opty­mal­nego zarzą­dza­nia skrzynką odbior­czą. Prze­pra­szam zatem wszyst­kich, któ­rym nie odpo­wie­działam. Napi­sa­łam inne książki, które także budzą żywy oddźwięk. Wpraw­dzie czy­tam każdy nad­cho­dzący list, jed­nak nie mogę reago­wać na tasiem­cową kore­spon­den­cję. Jest to bar­dzo fru­stru­jące i dla was, i dla mnie!

W swo­ich listach skła­da­li­ście mi gorące, żar­liwe, także czułe podzię­ko­wa­nia: nie­któ­rzy zwra­cali się do mnie „droga Chri­stel”, ści­skali mnie, cało­wali… Wielu zwie­rzało mi się z dozna­wa­nych cier­pień: „Po tylu latach udręki wresz­cie dowia­duję się, kim jestem”. Wstrzą­snęły mną nie­które maile, zwłasz­cza tchnące roz­pa­czą; ich treść czę­sto spro­wa­dzała się do kon­klu­zji: „Oca­liła mnie Pani przed samo­bój­stwem”. Dzie­li­li­ście się ze mną swo­imi życio­wymi doświad­cze­niami, swo­imi przy­pusz­cze­niami, rela­cjo­no­wa­li­ście (nie­raz na kilku stro­nach) swoje men­talne wędrówki, wresz­cie zasy­py­wa­li­ście mnie pyta­niami…

Pod­czas kon­sul­ta­cji w gabi­ne­cie mogli­śmy razem znaj­do­wać opar­cie w tre­ści Jak mniej myśleć i korzy­sta­jąc ze zgro­ma­dzo­nej przez każ­dego wie­dzy o sobie samym, czy­nić postępy w odkry­wa­niu waszych psy­chicz­nych mecha­ni­zmów. Mogli­śmy sta­wiać hipo­tezy, a następ­nie potwier­dzać je bądź odrzu­cać. A że wasza kre­atyw­ność jest nie­spo­żyta, zaska­ki­wa­li­ście mnie, nie­kiedy nawet wpra­wia­jąc w podziw, kon­struk­tyw­nym spo­so­bem, w jaki czy­ni­li­ście uży­tek ze zdo­by­tej wie­dzy o waszej oso­bo­wo­ści. Krótko mówiąc, muszę wyznać, że praca z wami i dal­sze wspólne docie­ka­nie, jak funk­cjo­nują wasze umy­sły, spra­wiają mi ogromną przy­jem­ność!

Nie­któ­rzy spo­śród was pytali, jakie są moje kom­pe­ten­cje do zaj­mo­wa­nia się tema­tem nad­wy­daj­no­ści. Spo­dzie­wali się, że po prze­pro­wa­dze­niu wielu sek­cji mózgu wyizo­lo­wa­łam neu­ron, gen czy sekwen­cję DNA odpo­wie­dzialne za tę cechę. Doma­gali się nie­za­wod­nego testu, który wyka­załby bez­a­pe­la­cyj­nie, że są nad­wy­dajni. Nie­kiedy trak­to­wali mnie podejrz­li­wie: skąd po jed­nej roz­mo­wie, a nawet po kilku zda­niach, mogę wie­dzieć, że nie są nor­mal­nie myślący? Nie­ła­two wyja­śnić, że mał­pio zwinna myśl, ska­cząca od jed­nego pomy­słu do dru­giego i odbi­ja­jąca się od nich jak piłeczka ping­pon­gowa, ujaw­nia się z reguły w pierw­szym zda­niu! Czę­sto czu­łam się jak bota­nik z żołę­dziem w dłoni, sto­jący naprze­ciw podejrz­li­wej osoby, któ­rej trzeba udo­wod­nić, że spadł on z dębu.

Tak więc: jakie są moje kom­pe­ten­cje do zaj­mo­wa­nia się tym tema­tem? Nie łam­cie sobie głowy: żadne! I dzięki temu mogłam podejść do tych spraw w spo­sób nie­tu­zin­kowy. Moja spe­cjal­ność to komu­ni­ka­cja mię­dzy­ludzka i roz­wój oso­bi­sty. Mogłam pro­wa­dzić swoje bada­nia tylko w inte­rak­cji z wami, bez jakie­go­kol­wiek „pato­lo­gi­zo­wa­nia”. W trak­cie pracy, jaką wyko­nuję, w pierw­szej kolej­no­ści słu­cha się, obser­wuje i doku­men­tuje, następ­nie segre­guje dane i zesta­wia je ze sobą, by wresz­cie przejść do syn­tezy. Takie roz­mowy, w któ­rych gro­ma­dzi się infor­ma­cje, nie suge­ru­jąc odpo­wie­dzi, socjo­lo­go­wie okre­ślają mia­nem wywia­dów jako­ścio­wych. Oka­zuje się, że już od dwu­dzie­stu lat całymi dniami robię tylko i wyłącz­nie wywiady jako­ściowe! Tak naprawdę to wy napi­sa­li­ście Jak mniej myśleć i wła­śnie dla­tego w tej książce od pierw­szej do ostat­niej strony roz­po­zna­wa­li­ście samych sie­bie.

Tym razem rów­nież słu­cha­łam was, obser­wo­wa­łam, wypy­ty­wa­łam. Na ile to było moż­liwe, zapo­zna­łam się z waszą jakże obfitą kore­spon­den­cją, sta­ra­łam się zro­zu­mieć, co was nur­tuje, co nie­po­koi, i wraz z wami szu­ka­łam moż­li­wych roz­wią­zań. Oczy­wi­ście zebra­łam obszerną doku­men­ta­cję. Książka, którą obec­nie czy­ta­cie, jest w znacz­nej mie­rze waszym dzie­łem, gdyż powstała we współ­pracy z wami, dzięki waszej aktyw­no­ści i zapa­łowi. Wszyst­kim ser­decz­nie dzię­kuję za wydatne wzbo­ga­ce­nie tej publi­ka­cji.

Para­dok­sal­nie, mimo że składa się ona w zasa­dzie z dostar­czo­nych przez was tre­ści, mam nadzieję, że nie­raz was zasko­czę, przed­sta­wia­jąc nowa­tor­skie spo­soby rozu­mo­wa­nia. Posta­no­wi­łam popro­wa­dzić was ścież­kami innymi niż wska­zy­wane przez auto­rów zna­nych mi ksią­żek i arty­ku­łów o nie­prze­cięt­nych zdol­no­ściach. Ofe­ruję wam eks­plo­ra­cję wie­lo­kie­run­kową: autyzm, utra­co­nego bliź­niaka, sza­ma­nizm, fizykę kwan­tową, szym­pansy… Radzę wam prze­czy­tać książki wymie­nione w mojej biblio­gra­fii: znaj­dzie­cie w nich następne wska­zówki i pogłę­bi­cie wie­dzę o pro­po­no­wa­nych przeze mnie spo­so­bach postę­po­wa­nia. Ze swo­jej strony odpo­wiem na nie­które z zada­wa­nych mi pytań: o hiper­emo­cjo­nal­ność, o sto­sunki ze świa­tem pracy, o miłość… a także na takie, które zapo­mi­na­cie zadać sami sobie: o pie­nią­dze, o nie­unik­nione obo­wiązki spo­łeczno-towa­rzy­skie, o wza­jem­ność nie­zbędną w kon­tak­tach mię­dzy ludźmi… Zgod­nie ze swoim zwy­cza­jem opra­co­wa­łam, strona po stro­nie, spójną metodę rozu­mo­wa­nia, pro­szę więc, byście podą­żali za mną krok po kroku. Choć zdaję sobie sprawę, że nie­któ­rzy z was zde­cy­dują się na wyryw­kowe czy­ta­nie tych stro­nic!

Przede wszyst­kim jed­nak jesz­cze raz chcia­ła­bym z całego serca podzię­ko­wać za oka­zy­wane mi zaufa­nie wszyst­kim tym, któ­rzy trzy­mają w rękach tę nową książkę. Tak wiele mam wam do powie­dze­nia, nie traćmy więc czasu. W drogę!

Roz­dział 1. Ana­liza waszej kore­spon­den­cji

Roz­dział 1

Ana­liza waszej kore­spon­den­cji

Sza­nowna Pani,

pisać do Pani oso­bi­ście to dla mnie zaszczyt. Przy­pusz­cza­łam, że do Pani trudno dotrzeć, ale w trak­cie swo­ich poszu­ki­wań z przy­jem­no­ścią stwier­dzi­łam, że wcale tak nie jest.

Latem 2012 roku za namową zna­nej księ­garni wysył­ko­wej zaj­rza­łam do roz­pro­wa­dza­nego przez nią kata­logu, gdzie zauwa­ży­łam Jak mniej myśleć Pani autor­stwa. Mam dwa­dzie­ścia cztery lata i już od wcze­snego dzie­ciń­stwa nie­ustan­nie sły­szę to zda­nie: „Za dużo myślisz”1, które za każ­dym razem potę­guje we mnie poczu­cie nie­zro­zu­mie­nia, a także wąt­pli­wość, czy jestem przy zdro­wych zmy­słach.

Pani książkę, którą kupi­łam raczej dla roz­rywki, zacie­ka­wiona jej tema­tyką, pochło­nę­łam w tydzień! Dla mnie to była rewe­la­cja… Czy­ta­jąc na kolej­nych stro­nach ana­lizy psy­chiki Pani pacjen­tów, stop­niowo nabie­ra­łam prze­ko­na­nia, że te wszyst­kie słowa są skie­ro­wane do mnie. Nie do wiary. Roz­re­kla­mo­wa­łam dzieło w swoim oto­cze­niu, szczę­śliwa, że temu „ana­li­zo­wa­niu bez końca” można wresz­cie przy­pi­sać uży­wane przez Panią poję­cie: „nad­wy­daj­ność men­talna”. Moja kam­pa­nia czy­tel­ni­cza wśród bli­skich odnio­sła wielki suk­ces w przy­padku osób, któ­rych umysł ma skłon­ność do autoana­lizy, czyli upra­wia­ją­cych selfthin­king, nato­miast odpo­wiedź tych bar­dziej przy­ziem­nych była z reguły taka sama: „Takie książki są jak horo­skopy. Ich treść jest tak sfor­mu­ło­wana, żebyś mogła się z nią iden­ty­fi­ko­wać i od razu poczuć zro­zu­miana. Jesteś pewna, że nie stoi za tym jakaś sekta?”. Wyobra­żam sobie, jaki uśmiech wywo­łuje to na Pani twa­rzy…

Tak więc całymi mie­sią­cami mówi­łam sobie, że to jest to. W końcu mogłam jakoś zaszu­flad­ko­wać tę cechę cha­rak­teru, którą od pew­nego czasu usi­ło­wa­łam tłu­mić, zwłasz­cza stwier­dziw­szy zni­komą reak­cję na moją odmien­ność tych, z któ­rymi się sty­ka­łam. Teraz mia­łam wra­że­nie, że naprawdę jestem z innej pla­nety i że wła­śnie zna­la­złam brat­nią duszę.

Jed­nak oce­nia­jąc to z dzi­siej­szej per­spek­tywy, zasta­na­wiam się, czy tro­chę nie prze­bra­łam miary. Gdy o tym mówię, nie­któ­rzy mi odpo­wia­dają: „Och, tak, ja też bez prze­rwy myślę. Cza­sem tak bar­dzo pra­gnę, żeby to się skoń­czyło!”.

W takich przy­pad­kach skła­niam się ku trzem hipo­te­zom:

– źle wyja­śni­łam swoją teo­rię,

– ci ludzie są rze­czy­wi­ście nad­wy­dajni men­tal­nie (w co jed­nak wąt­pię, bo w takim razie byłoby ich na świe­cie mnó­stwo…),

– a może ja wcale nie jestem nad­wy­dajna i tylko wsku­tek złej inter­pre­ta­cji roz­po­zna­łam sie­bie w Pani książce…

Chcia­ła­bym jesz­cze napi­sać o czymś innym. Odkąd uzna­łam sie­bie za nad­wy­dajną men­tal­nie, naj­pierw odczu­łam ulgę, że wresz­cie ktoś mnie rozu­mie i że w tej sytu­acji nie jestem sama, a następ­nie zaczę­łam prze­ce­niać swoje zdol­no­ści inte­lek­tu­alne, co mnie naraża na nie­miłe nie­spo­dzianki. I tak, mam lekką skłon­ność do trak­to­wa­nia ludzi z góry, więc codzien­nie pra­cuję nad zmianą tej postawy (choć odkry­cie mojej nad­wy­daj­no­ści nie skło­niło mnie do więk­szej roz­wagi). Niech Pani jed­nak nie myśli, że woda sodowa ude­rzyła mi do głowy. Prze­ciw­nie, jestem osobą hojną, altru­istką, trosz­czącą się (może nawet zbyt­nio?) o szczę­ście innych. Ale skoro napo­my­kam o wywyż­sza­niu się, ta wada prze­ja­wia się wyklu­cza­niem z mojego życia osób nie­in­te­li­gent­nych. Ota­czam się wyłącz­nie ludźmi o żywym umy­śle (nie­za­leż­nie od poziomu wykształ­ce­nia). Pod­trzy­my­wa­nie przy­jaźni z pozo­sta­łymi to, moim zda­niem, strata czasu, bo oni ni­gdy nie zrozu­mieją tego, co chcia­ła­bym im prze­ka­zać (pro­szę mi uwie­rzyć: pró­bo­wa­łam!). Zresztą świat roi się od ludzi inte­re­su­ją­cych i mają­cych jakąś pasję, jest tyle spraw, któ­rymi można się dzie­lić…

A moi rozu­mu­jący po kar­te­zjań­sku bli­scy na samo napo­mknie­nie, że zamie­rzam nawią­zać z Panią kon­takt, stwier­dzają: „Ojo­joj! Chyba ci odbiło. Pew­nie jako nasto­latka za dużo impre­zo­wa­łaś. Ta twoja teo­ria jest jakaś hipi­sow­ska. Aleś się zaga­lo­po­wała!”.

Dzię­kuję, kochani!

Czyli uznali mnie za wariatkę, a ja powoli zamy­ka­łam się jak ostryga, świę­cie prze­ko­nana, że mają rację. Ale tak było, zanim prze­czy­ta­łam Pani książkę. Teraz czuję, że wyprze­dzam zwy­kłych zja­da­czy chleba o kilka dłu­go­ści.

Mówiła Pani, co to zna­czy być nad­zwy­czaj­nie uzdol­nio­nym, mieć wyso­kie IQ. Wła­ści­wie to chcia­ła­bym zro­bić sobie ten test. Bo odkąd byłam małą dziew­czynką, nie­które osoby mówiły, że jestem „spe­cy­ficzna”, „bar­dzo inte­li­gentna” i że to się wyczuwa. Zresztą któ­re­goś dnia zaj­rza­łam do kwe­stio­na­riu­sza IQ, ale szybko się znie­chę­ci­łam: jak­bym waliła głową o mur. Byłam pewna, że nie dam sobie z tym rady!

Jak Pani dosko­nale wie, test składa się z logicz­nych, kar­te­zjań­skich pytań, jak ja to nazy­wam – z róż­nych „zadań z matmy”! A na mnie logika, rozu­mo­wa­nie, liczby dzia­łają jak płachta na byka, do tego stop­nia, że jesz­cze dziś mam trud­no­ści w życiu codzien­nym: po pro­stu nie potra­fię liczyć. Widząc, na czym polega ten reno­mo­wany test IQ, natych­miast pomy­śla­łam sobie: „A więc to jest defi­ni­cja czło­wieka inte­li­gent­nego??? No to ja na pewno nim nie jestem…”.

Poczu­łam się sfru­stro­wana, bo w głębi ducha zawsze wie­dzia­łam, że mam w sobie coś szcze­gól­nego.

Za tym, że należę do opi­sa­nej przez Panią kate­go­rii ludzi, prze­ma­wiają nastę­pu­jące argu­menty:

– Naprawdę myślę bez prze­rwy, za dużo. Jed­no­cze­śnie zadaję sobie pyta­nia o róż­nego rodzaju sprawy, od rana do wie­czora. Tak, jak­bym w tym samym cza­sie miała otwar­tych kilka nie­po­wią­za­nych ze sobą stron inter­ne­to­wych. Bywa, że upa­jam się tymi myślami.

– Odczu­wam głę­boką empa­tię wobec innych. Kiedy ktoś opo­wiada mi o swo­ich nie­szczę­ściach, natych­miast czuję ucisk w dołku, jakby to był mój pro­blem. Cza­sem po powro­cie do domu godzi­nami roz­my­ślam, jak go roz­wią­zać. Co gor­sza, nie­kiedy on obcho­dzi bar­dziej mnie niż tego, kto się nim ze mną podzie­lił. Wtedy zyskuję pew­ność, że ja, i tylko ja, mogę zna­leźć roz­wią­za­nie. A jeśli nawet nie spró­buję pomóc tej oso­bie, wpadnę w zły nastrój, będę miała poczu­cie winy. Skrajny ego­cen­tryzm?

– Gdy pierw­szy raz (a czę­sto i póź­niej) kogoś spo­ty­kam, lustruję go od stóp do głów: prze­cho­dzę w tryb ska­no­wa­nia i pytam sama sie­bie o głup­stwa, na przy­kład: „Pro­szę, choć jest opa­lona, ma jasną obwódkę wokół palca: gdzie była na waka­cjach? Teraz jed­nak jest marzec, za wcze­śnie na opa­la­nie! Pew­nie może sobie pozwo­lić na wyjazd do cie­płych kra­jów… A może ma w fir­mie ope­ra­tywną radę zakła­dową? Poza tym skąd ten ślad po pier­ścionku? Czemu już go nie nosi? To był pier­ścio­nek noszony dla ozdoby czy obrączka? Jeśli to ostat­nie, dla­czego się roz­wio­dła? Zresztą może owdo­wiała… Ale jeśli nie, to kto porzu­cił kogo? I dla­czego? Jak ona prze­żyła to roz­sta­nie?”. I to wszystko trwa minutę, gdy przed­sta­wia­jąc się, uprzej­mie ści­skam wycią­gniętą dłoń.

Rzecz jasna, to jest tylko jeden z wielu przy­kła­dów. Cza­sami te ana­li­tyczne pyta­nia tak mnie przy­tła­czają, że mam ochotę krzyk­nąć do swo­jego dru­giego ja, żeby prze­stało, że dość już tego, że jestem tym wykoń­czona! Odkąd prze­czy­ta­łam Pani książkę, poczy­ni­łam spore postępy! Udaje mi się czę­ściowo kana­li­zo­wać swoje emo­cje; ina­czej cał­kiem bym zwa­rio­wała.

(…)

Sza­nowna Pani, jestem ogrom­nie wdzięczna, że prze­czy­tała Pani moją opo­wieść. Mia­łam oka­zję się wywnę­trzyć przed kimś, kto potrafi mi pomóc, a to przy­nio­sło mi sza­loną ulgę. Życzę powo­dze­nia i jesz­cze raz dzię­kuję za poświę­ce­nie mi czasu.

Ser­decz­nie pozdra­wiam Amélie

Ten mail Amélie, repre­zen­ta­tywny dla całej waszej kore­spon­den­cji, w zasa­dzie stresz­cza wszystko, z czego mi się zwier­za­cie. Prze­cież każdy z was mógłby napi­sać to samo. Także obję­tość tek­stu nie wykra­cza poza śred­nią waszych listów. Może teraz zro­zu­mie­cie, że trudno mi było nadą­żyć za nad­cho­dzącą pocztą! Cza­sem pisze­cie z całą naiw­no­ścią: Zdaje sobie Pani sprawę, że przy tak poważ­nym tema­cie nie mogę się ogra­ni­czyć do pię­ciu lini­jek albo: Zamiast mniej myśleć, wię­cej mówię… Tysiąc­krot­nie prze­pra­szam, zało­ży­łam sobie, że nie będę się roz­pi­sy­wać, bo wiem, że i tak musi Pani tyle czy­tać… więc na tym poprze­stanę. Ale zda­rzają się maile kil­ku­na­sto­stro­ni­cowe i wtedy naprawdę to już lekka prze­sada, zwłasz­cza gdy autor koń­czy sło­wami: Nie wiem, czy Pani na ten mail odpo­wie ani czy go Pani nawet prze­czyta, ale tak przy­jem­nie było ubrać w słowa swoje odczu­cia.

Nie­jed­no­krot­nie mnie wku­rza­li­ście: na przy­kład wtedy, gdy z nie­po­ha­mo­wa­nym zapa­łem pisa­li­ście do mnie już po prze­czy­ta­niu pierw­szych stron, zada­jąc mnó­stwo pytań, na które odpo­wia­dam w dal­szej czę­ści książki. Rekord należy tu do Sébastiena: po godzin­nej lek­tu­rze przy­słał mi swoje uwagi i zapo­wie­dział następne na koń­co­wym eta­pie czy­ta­nia! Wydaje mi się, że nie­któ­rzy prze­czy­tali książkę za szybko, praw­do­po­dob­nie na wyrywki, jak to macie w zwy­czaju, mimo mojej usil­nej prośby o podą­ża­nie krok po kroku ścieżką rozu­mo­wa­nia, którą dla was wyty­czy­łam. Może o tym świad­czyć choćby nie­pełne rozu­mie­nie poję­cia „nad­wy­daj­ność”. Odkry­łam też u nie­któ­rych, zwłasz­cza przy oka­zji kon­tak­tów na Face­bo­oku, pewne cechy oso­bo­wo­ści para­no­icz­nej. Doszło nawet do zgrzy­tów, które dziś by mnie roz­śmie­szyły, gdy­bym nie wie­działa, jaką przy­krość wam spra­wiły przy waszej ogrom­nej wraż­li­wo­ści. Byli i tacy, któ­rzy naj­pierw mnie ide­ali­zo­wali, by potem w osza­ła­mia­ją­cym tem­pie znie­na­wi­dzić! W sumie jed­nak uwa­żam nasze sto­sunki za ser­deczne i kon­struk­tywne. Jakaż to przy­jem­ność czy­tać, co pisze­cie, słu­chać was, pozna­wać was na spo­tka­niach autor­skich! Dzię­kuję za oka­zaną mi uprzej­mość, hoj­ność, za waszą pogodę ducha i radość życia. To szczę­ście mieć takich czy­tel­ni­ków!

Dobrą syn­tezę waszych odczuć po prze­czy­ta­niu Jak mniej myśleć sta­nowi poniż­szy SMS:

Chri­stel, mam nadzieję, że u Pani wszystko w porządku. Chcia­ła­bym zacy­to­wać SMS, który wła­śnie otrzy­ma­łam: „Bar­dzo Ci jestem wdzięczny i… jed­no­cze­śnie na Cie­bie wście­kły [!] za to, że pora­dzi­łaś mi prze­czy­tać Jak mniej myśleć. Wła­śnie dotar­łem do końca; to doświad­cze­nie oka­zało się zara­zem cenne i wstrzą­sa­jące: przy wielu frag­men­tach łzy napły­wały mi do oczu. W sumie bilans jed­nak jest pozy­tywny, a więc DZIĘ­KUJĘ ”. Życzę Pani przy­jem­nego lata!

Ale­xan­dra

Prze­waż­nie tra­fia­li­ście na moją książkę z dwóch powo­dów:

– ktoś ją wam pole­cił bądź poda­ro­wał w geście przy­jaźni;

– wpa­dła wam w ręce zupeł­nie przy­pad­kowo, w sytu­acji, którą mi potem długo i szcze­gó­łowo opi­sy­wa­li­ście, a ten dziwny zbieg oko­licz­no­ści nastę­po­wał aku­rat wtedy, gdy lek­tura oka­zy­wała się dla was szcze­gól­nie poży­teczna. Prze­pa­dam za tego rodzaju syn­chro­ni­za­cją!

Od pew­nego czasu pisze­cie, że to lekarz lub tera­peuta dora­dził czy nawet pole­cił wam prze­czy­ta­nie mojej książki. Chcia­ła­bym podzię­ko­wać tym pro­fe­sjo­na­li­stom za otwar­tość umy­słu i oka­zane mi zaufa­nie. Jestem szczę­śliwa i dumna z tego, że moje dziełko uważa się za jedno z narzę­dzi tera­peu­tycz­nych.

Poza tym, podob­nie jak przy­ja­ciel Ale­xan­dry, twier­dzi­cie, że książka zro­biła na was ogromne wra­że­nie. Wszy­scy czę­sto śmia­li­ście się i pła­ka­li­ście, cier­pie­nie mie­szało się z uczu­ciem ulgi, a radość z gnie­wem. Dla wielu ta lek­tura była wstrzą­sem, na szczę­ście pozy­tyw­nym; dla nie­któ­rych kołem ratun­ko­wym, zła­pa­nym w chwili, gdy już mieli iść na dno. Pewne osoby pisały nawet, że ura­to­wa­łam im życie czy oca­li­łam przed popad­nię­ciem w obłęd. Jakie to szczę­ście, że można w ten spo­sób komuś pomóc! Wasza wdzięcz­ność wzru­sza mnie do głębi. Więk­szość z was roz­po­zna­wała w mojej książce sie­bie, od pierw­szej do ostat­niej linijki. Ta pra­wi­dło­wość jest zaska­ku­jąca. Albo to, co piszę, podoba się wam, albo nie. Pisze­cie, że jesz­cze ni­gdy żaden autor tak was nie zro­zu­miał, nie scha­rak­te­ry­zo­wał. Nie­któ­rych krę­po­wało to, że zostali tak dogłęb­nie prze­świe­tleni, więk­szość jed­nak doce­niła, że naresz­cie ktoś wyszedł im naprze­ciw. Cza­sem jakaś osoba z zaże­no­wa­niem przy­znaje, że roz­po­znała u sie­bie pewne opi­sy­wane cechy, ale nie wszyst­kie… Wtedy ja, uda­jąc zdzi­wie­nie, pytam: „Ach tak? A któ­rych pan(i) u sie­bie nie roz­po­znał(a)?”. Odpo­wiedź jest zawsze taka sama i nie­zmien­nie mnie bawi: osoba ta roz­po­znała u sie­bie wła­ści­wie wszyst­kie cechy opi­sane w prze­czy­ta­nej od deski do deski książce, oprócz inte­li­gen­cji! Widocz­nie frag­ment doty­czący tego tematu stwa­rza jakiś pro­blem. Będziemy zatem musieli nieco pogłę­bić ten aspekt nad­wy­daj­no­ści.

Wyko­rzy­stu­jąc prze­strzeń swo­bod­nej wymiany myśli, z ogrom­nym wyczu­ciem rela­cjo­no­wa­li­ście swoje doświad­cze­nia ponadzmy­słowe. Podob­nie jak wielu z was, Carole pisze:

Chcia­ła­bym zwró­cić uwagę, że na stro­nie 502 pisze Pani o doświad­cze­niach mistycz­nych, zazna­cza­jąc, że nie chcia­łaby zbyt­nio się na ten temat roz­wo­dzić, ja jed­nak zapew­niam, że jestem tym żywo zain­te­re­so­wana: jasno­widz­two, jed­ność z naturą, prze­czu­cia, postrze­ga­nie aury, ener­ge­tycz­ność powie­trza (przy sza­rym czy błę­kit­nym nie­bie), fizyczne odczu­wa­nie czy­jejś obec­no­ści, wspo­mi­na­nie poprzed­nich egzy­sten­cji (zwłasz­cza w związku z Egip­tem i mumi­fi­ka­cją). Dzię­kuję więc za to, że Pani te kwe­stie przy­naj­mniej poru­szyła. Ja w znacz­nej mie­rze żyję nimi: skła­dają się na moją rze­czy­wi­stość. Pomo­gły mi osoby mediu­miczne, pod­czas gdy psy­cho­lo­go­wie i psy­chia­trzy tłu­ma­czyli, że mam halu­cy­na­cje albo oso­bo­wość nar­cy­styczną. Dla mnie wszystko to jest zależne od funk­cjo­no­wa­nia mózgu. (Wcze­śniej zapo­zna­łam się z tre­ścią pre­lek­cji Jill Bolte Tay­lor).

Oczy­wi­ście zare­ago­wała pani spon­ta­nicz­nie na hiper­este­zję, opo­wia­da­jąc, jak róż­no­rod­nie prze­ja­wia się w pani życiu. Dzięki pozy­tyw­nemu nasta­wie­niu wspa­niale wyra­ziła pani swoją wraż­li­wość, zmy­sło­wość, zdol­ność dozna­wa­nia przy­jem­no­ści. Nega­tywne aspekty hiper­este­zji przy­spa­rzają wam wszyst­kim stresu i pogar­szają samo­po­czu­cie, czego nie może zro­zu­mieć oto­cze­nie, które sądzi, że po pro­stu maru­dzi­cie. Opi­sy­wa­li­ście mi w poetycki spo­sób swoją syne­ste­zję. Nie­któ­rzy mówili o zdol­no­ści do wykry­wa­nia w powie­trzu elek­trycz­no­ści sta­tycz­nej i o uldze, jaką odczu­wają, gdy po desz­czu kon­cen­trują się w atmos­fe­rze jony ujemne. Kilka osób pytało mnie, czy hiper­este­zja może być przy­czyną nad­wraż­li­wo­ści na pole czy fale elek­tro­ma­gne­tyczne, na Wi-Fi albo na tele­fony komór­kowe. Sądzę, że tak, ale nie potra­fię tego uza­sad­nić, uży­wa­jąc nauko­wych argu­men­tów.

W dal­szej czę­ści książki bar­dziej szcze­gó­łowo zaj­miemy się waszym bra­kiem poczu­cia wła­snej war­to­ści, trud­no­ściami, jakie musi­cie poko­ny­wać w miło­ści, w pracy, w spo­łe­czeń­stwie. Zada­li­ście mi wiele pytań, a ja mogę zapro­po­no­wać odpo­wie­dzi przy­naj­mniej na nie­które.

W waszych reak­cjach wśród tylu pozy­ty­wów można zauwa­żyć dwa mroczne obszary: odno­sze­nie się do was nor­mal­nie myślą­cych i sto­sunki z mani­pu­la­to­rami.

Co do tych pierw­szych, wielu z was wyra­ziło zado­wo­le­nie, że naresz­cie mogą zro­zu­mieć, jak funk­cjo­nują te osoby. To bar­dzo uła­twiło wam rela­cję z nimi. Nie­któ­rzy stwier­dzili, że są zaszo­ko­wani, bo w spo­so­bie, w jaki przed­sta­wiam nor­mal­nie myślą­cych, dopa­trzyli się próby ich dys­kre­dy­to­wa­nia. Dziwi mnie to. Nie mia­łam naj­mniej­szego zamiaru kogo­kol­wiek zdys­kre­dy­to­wać. Mia­nem „nor­mal­nie myślą­cych” okre­ślam po pro­stu ludzi, któ­rzy myślą nor­mal­nie, a więc stan­dar­dowo. Takie osoby spe­cja­li­ści od auty­zmu nazy­wają „neu­ro­ty­po­wymi”. Jeżeli ter­min „ludzie nor­mal­nie myślący” wydaje się wam pejo­ra­tywny, uży­waj­cie innego: „ludzie neu­ro­ty­powi”. Dla mnie oby­dwa okre­śle­nia się uzu­peł­niają. Dałam wam klu­cze do zro­zu­mie­nia samych sie­bie oraz nor­mal­nie myślą­cych. Sądzi­łam, że i oni ucie­szą się z otrzy­ma­nego sche­matu inter­pre­ta­cji ludzi nad­wy­daj­nych. Ku mojemu wiel­kiemu roz­cza­ro­wa­niu tak się jed­nak nie stało.

Amélie pisze: Moja kam­pa­nia czy­tel­ni­cza wśród bli­skich odnio­sła wielki suk­ces w przy­padku osób, któ­rych umysł ma skłon­ność do auto­ana­lizy, czyli upra­wia­ją­cych self thin­king, nato­miast odpo­wiedź tych bar­dziej przy­ziem­nych była w zasa­dzie taka sama: „Nie, takie książki są jak horo­skopy. Ich treść jest tak sfor­mu­ło­wana, żebyś się mogła z nią iden­ty­fi­ko­wać i od razu poczuć zro­zu­miana. Jesteś pewna, że nie stoi za tym jakaś sekta?”. Wyobra­żam sobie, jaki uśmiech wywo­łuje to na Pani twa­rzy… Nie, Amélie, nie uśmiech­nę­łam się! Podob­nie jak ta kore­spon­dentka, Xavier zauważa, jak bar­dzo roz­cza­ro­wało go przy­ję­cie książki przez nor­mal­nie myślą­cych: Od razu wiem, kiedy mam z kimś takim do czy­nie­nia. Wystar­czy, że coś komuś powiem o Pani książce. Jeśli to nad­wy­dajny, zasy­puje mnie pyta­niami. Widać, że temat go pasjo­nuje. Jeśli nor­mal­nie myślący, naj­pierw zapada lodo­wate mil­cze­nie, a potem roz­mówca pod byle pre­tek­stem zmie­nia temat. Nie­które spo­śród matek i żon, przy­zna­ją­cych się do prze­czy­ta­nia książki, w jej tre­ści roz­po­znały swoje dzieci lub mężów. Pro­siły, abym dora­dziła, jak z nimi postę­po­wać. Lek­tura spra­wiła nato­miast przy­krość dwom nor­mal­nie myślą­cym mężom zako­cha­nym w swo­ich nad­wy­daj­nych żonach. Każdy, zachwy­cony apa­ry­cją, uprzej­mo­ścią, żywio­ło­wo­ścią i inte­li­gen­cją swo­jej mał­żonki, po sto­icku zno­sił jej wysoką emo­cjo­nal­ność, wąt­pli­wo­ści, waha­nia nastro­jów. Dowie­dziaw­szy się z mojej książki, że osoba nad­wy­dajna naraża się na nudę, żyjąc z nor­mal­nie myślą­cym part­ne­rem, popa­dli w przy­gnę­bie­nie. Zasmu­ciło mnie, że moje stwier­dze­nie oka­zało się dla nich krzyw­dzące. Wysi­łek, jaki uczy­nili, czy­ta­jąc Jak mniej myśleć, by lepiej rozu­mieć swoje nad­wy­dajne panie, dowo­dzi, że odzna­czają się otwar­to­ścią umy­słu. Ich uczu­cia są jed­nak tak wyso­kiej próby, że jak sądzę, ich nor­mal­ność powinna dla part­ne­rek sta­no­wić raczej źró­dło sta­bi­li­za­cji i uko­je­nia, niż wywo­ły­wać nudę. Mam nadzieję, że kon­struk­tywna dys­ku­sja po tej lek­tu­rze przy­czyni się do poprawy rela­cji, a nie do ich zerwa­nia!

Pod­su­mo­wu­jąc, z waszych opi­sów reak­cji nor­mal­nie myślą­cych wynika, że nie­wielu z nich prze­czy­tało moją książkę. Bar­dzo nie­liczni przy­znali, że zna­leźli w niej klucz do zro­zu­mie­nia nad­wy­daj­no­ści bli­skiej im osoby. Więk­szość jed­nak oka­zuje obo­jęt­ność lub lek­ce­wa­że­nie. Horo­skop, sekta, dema­go­gia, wresz­cie miaż­dżący argu­ment: moda. Rów­no­cze­śnie coraz czę­ściej sta­wiane są dia­gnozy: cho­roba dwu­bie­gu­nowa, hiper­ak­tyw­ność, zabu­rze­nia uwagi. Gdy jed­nak ter­min „nad­wy­daj­ność” jest nad­uży­wany, bo odmie­nia się go przez wszyst­kie przy­padki, może z niego wypa­ro­wać treść. O ludziach nie­prze­cięt­nie zdol­nych, nad­wraż­li­wych, wysoko emo­cjo­nal­nych mnożą się nafa­sze­ro­wane bana­łami arty­kuły, któ­rych auto­rzy, wywa­ża­jąc otwarte drzwi, wywo­łują u czy­tel­ni­ków prze­syt i nie­smak.

Temat jest już na tyle nie­wy­godny, że się go dys­kre­dy­tuje: po pro­stu byłby prze­ja­wem mody. Jeśli cho­dzi o funk­cjo­no­wa­nie mózgu, podobno neu­ro­lo­gicz­nie niczego nie udo­wod­niono, a poję­cia lewej i pra­wej pół­kuli uznaje się za ana­chro­niczne. Tym­cza­sem mię­dzy oso­bami „dys-” (np. dys­lek­ty­kami), auty­sty­kami a ludźmi o ponad­prze­cięt­nych zdol­no­ściach na­dal ist­nieje pewne nie­do­okre­ślone tery­to­rium, a nad­wy­dajni nie mogą uzy­skać spój­nego obrazu tego, kim są. Prze­ciw­nie: wciąż przy­bywa okre­śleń pato­lo­gi­zu­ją­cych. Co gor­sza, w obszer­nych poję­ciach w rodzaju „ADHD” czy „dwu­bie­gu­no­wość” miesz­czą się zarówno nie­zro­zu­miani nad­wy­dajni, jak i opor­tu­ni­styczni mani­pu­la­to­rzy, któ­rzy dzięki zali­cze­niu ich do jed­nej z tych kate­go­rii znaj­dują nowe pole do bez­kar­nego upra­wia­nia swo­jej drę­czy­ciel­skiej dzia­łal­no­ści. Tak więc znów sto­icie przed popę­ka­nym lustrem, w któ­rym widzi­cie swoje kalej­do­sko­powe odbi­cie. Na zwier­cia­dło uka­zu­jące was w cało­ści jesz­cze przyj­dzie czas! Na tym polega główny pro­blem skraj­nej spe­cja­li­za­cji lewej pół­kuli mózgu w dzie­dzi­nach nauko­wych.

Naj­bar­dziej dra­ma­tyczny aspekt waszej kore­spon­den­cji zawiera jesz­cze nie­przy­to­czony frag­ment listu Amélie:

Wobec powyż­szego sądzę, że na ten temat można by dys­ku­to­wać całymi godzi­nami, tak wiele jest moż­li­wych niu­an­sów i spe­cy­ficz­nych cech. Naj­bar­dziej wstrzą­snęły mną frag­menty książki doty­czące nar­cy­stycz­nych drę­czy­cieli. Upar­cie twier­dzi Pani i powta­rza, że są oni z gruntu źli i nie rokują nadziei na poprawę. Odno­szę wra­że­nie, że roz­pę­tała Pani istne polo­wa­nie na cza­row­nice, nie rozu­miem jed­nak tak gor­li­wego pięt­no­wa­nia tych ludzi. Wszy­scy jeste­śmy prze­cież skon­stru­owani według tego samego wzoru, a – jak mówi Jill Bolte Tay­lor – w każ­dej chwili może w nas zajść jakaś zmiana, rady­kal­nie mody­fi­ku­jąca nasze postrze­ga­nie świata i zwy­czaje. Nie poj­muję, dla­czego te osoby mia­łyby być z natury okrutne i nie­bez­pieczne. Mogła­bym zro­zu­mieć, że roz­ko­szują się poczu­ciem wszech­mocy i że oka­zy­wa­nie wyż­szo­ści spra­wia im radość, ale nie sądzę, by w tym sta­nie były szczę­śliwe czy choćby świa­dome tego, co robią. Moim zda­niem więc żadna istota nie stała się zła dla­tego, że tak sobie posta­no­wiła. Codzien­nie spo­ty­kam ludzi, któ­rych postę­po­wa­nie mar­twi mnie, przy­gnę­bia, fru­struje… Ale nale­ża­łoby uwzględ­nić tak wiele, wręcz miliardy para­me­trów (w tym takie, o któ­rych nie mamy naj­mniej­szego poję­cia): wykształ­ce­nie, kul­turę, prze­żyte traumy (!!!), gene­tykę, żywione obawy, per­cep­cję rze­czy­wi­sto­ści, rela­cje z innymi i sto­su­nek do sie­bie, zakres nie­wie­dzy, odczu­wane pra­gnie­nia, postrze­ga­nie spraw zło­żo­nych i nie­zna­nych, więc nie widzę moż­li­wo­ści takich uogól­nień! Mówię z całą odpo­wie­dzial­no­ścią: to Pani jest „zła” (daję cudzy­słów, bo naprawdę nie mogę w to uwie­rzyć), skoro suge­ruje, że ist­nieją ludzie aż tak źli; szcze­gól­nie trudno mi zro­zu­mieć, jak można tak pochop­nie oce­niać innych i oka­zy­wać im tak mało wyro­zu­mia­ło­ści. Uży­wam tu, przy­znaję, dość ostrych słów, ale czuję się zupeł­nie bez­radna wobec uprosz­czeń oraz infan­ty­li­zu­ją­cego tonu przy­bie­ra­nego przez Panią choćby w zda­niach: „Nad­wy­dajny byłby ogrom­nie nie­szczę­śliwy, gdyby musiał stać się czło­wie­kiem złym, ale nawet będąc bar­dzo nie­szczę­śliwym, złym ni­gdy by nie został. Nato­miast mani­pu­la­to­rzy są źli, a nawet okrutni, ale cie­szy ich to i wcale nie są z tego powodu nie­szczę­śliwi”3. Tak więc, reka­pi­tu­lu­jąc, nad­wy­dajni to miłe kru­che istotki, które należy chro­nić przed napa­dami nie­go­dzi­wych nar­cy­stycz­nych drę­czy­cieli? Nie podzie­lam tego spo­sobu rozu­mo­wa­nia, a Pani argu­menty zupeł­nie wytrą­cają mnie z rów­no­wagi. Sama nie­raz uwa­żam sie­bie za „złą”, oschłą i opry­skliwą. Dosko­nale potra­fię zmie­rzać po tru­pach do celu, ale szybko zdaję sobie sprawę ze swo­jego postę­po­wa­nia i gorzko go żałuję. Dzięki temu zro­zu­mia­łam, że to tylko spo­sób obrony, coś w rodzaju tar­czy. Nie wydaje mi się jed­nak, żeby wszy­scy umieli tak jak ja ana­li­zo­wać swoje zacho­wa­nie…

I to by było na tyle. Nie­mniej jed­nak dzię­kuję Pani za całą pracę, jaką Pani wyko­nuje.

Ser­decz­nie pozdra­wiam…

Jak już napi­sa­łam, moją spe­cjal­no­ścią jest komu­ni­ka­cja mię­dzy­ludzka. Dla­tego też w odróż­nie­niu od naukow­ców, w tym psy­cho­lo­gów zaj­mu­ją­cych się zazwy­czaj poszcze­gól­nymi oso­bami, mogłam badać inte­rak­cje mię­dzy nimi. I wła­śnie we wza­jem­nym oddzia­ły­wa­niu ujaw­nia się tak wyraź­nie pro­fil nad­wy­daj­nych, skon­fron­to­wa­nych z mani­pu­la­to­rami: tyle życz­li­wo­ści, uprzej­mo­ści, chęci zro­zu­mie­nia, wytrwa­ło­ści… na takie przy­mioty nie tra­fia się czę­sto! Ale jeśli przy tych wszyst­kich cechach umysł wyka­zuje takie ogra­ni­cze­nia, cóż powie­dzieć? Moja kore­spon­dentka jest jesz­cze młoda: ma dwa­dzie­ścia cztery lata i na tyle dłu­gie życie przed sobą, by zorien­to­wać się, która z nas ma rację. Droga Amélie, jeśli tak „łatwo” potę­piam mani­pu­la­to­rów, to dla­tego, że od dwu­dzie­stu lat (pra­wie od tylu, ile Pani sobie liczy) pra­cuję na rzecz ich ofiar. Znam prze­śla­dow­ców jak zły sze­ląg. I pro­szę, znów trzy­mam w ręce żołądź, Amélie zaś twier­dzi, że jestem zło­śliwa, skoro mówię, że spadł z dębu. Nie zare­ago­wa­łam na to, bo nie wie­dzia­łam, co odpowie­dzieć, ale prawdę mówiąc, mar­twię się o nią. Ma wszel­kie dane, by stać się ofiarą jed­nego z tych dra­pież­ców, jeśli nie kilku naraz.

Na szczę­ście żadne man­ka­menty nie prze­sło­nią waszych zalet. Dro­dzy czy­tel­nicy, wasza radość, uprzej­mość i entu­zjazm towa­rzy­szyły Jak mniej myśleć od momentu publi­ka­cji. Wasze tak liczne maile skło­niły mnie, by kon­ty­nu­ować bada­nia, więc książka, którą trzy­ma­cie w rękach, wiele zawdzię­cza waszej inte­li­gen­cji i kre­atyw­no­ści. Dzię­kuję wam za to, kim jeste­ście. Przyj­rzyjmy się wspól­nie roz­wią­za­niom, które mogę wam zapro­po­no­wać.

Książka Jak mniej myśleć (przeł. Kry­styna Aru­sto­wicz, Feeria, Łódź 2019) nosi w ory­gi­nale tytuł Je pense trop (Za dużo myślę) (przyp. tłum.). [wróć]

Jak mniej myśleć, s. 50. [wróć]

Tamże, s. 138. [wróć]

Roz­dział 2. Pie­lę­gnuj swoją hiper­este­zję

Roz­dział 2

Pie­lę­gnuj swoją hiper­este­zję

Zamó­wi­łem Château Figeac rocz­nik 1971, swo­jego ulu­bio­nego saint-émiliona. Trud­nego do zna­le­zie­nia. Szla­chet­nego. Czer­wo­no­zło­tego, jak rzadko który zachód słońca. Głę­bo­kiego jak tona­cja a-mol w utwo­rze na kon­tra­bas. Upoj­nego jak orgazm w peł­nym słońcu. O smaku dłu­żej utrzy­mu­ją­cym się w ustach, niż trwa finał opery Ver­diego. Wina tak dosko­na­łego, że na jego widok sam Bóg nabiera wiary w sie­bie. Ona dolała do kie­liszka wody. Od razu prze­sta­łem ją kochać.

Pierre Despro­ges1

Już w Jak mniej myśleć wspo­mi­na­łam wam na początku o hiper­este­zji, która jest neu­ro­lo­gicz­nym punk­tem wyj­ścia wielu waszych dzia­łań – tu chcia­ła­bym roz­wi­nąć nieco temat. W mailach w grun­cie rze­czy raczej nie­wiele mówi­li­ście mi o swo­ich czuj­nych pię­ciu zmy­słach, które bez prze­rwy wychwy­tują wszel­kie infor­ma­cje. Poru­sza­li­ście ten temat zazwy­czaj jedy­nie po to, by pod­kre­ślić traf­ność moich słów o waszej nad­wraż­li­wo­ści i podać parę jej przy­kła­dów, zresztą bar­dziej pozy­tyw­nych niż nega­tyw­nych. Nie­wielu z was skar­żyło się na swoją wysoką wraż­li­wość. Tylko ludzie odzna­cza­jący się bole­sną nad­wraż­li­wo­ścią na prąd i fale elek­tro­ma­gne­tyczne szu­kają – na próżno – kogoś, kto by ich wysłu­chał, a zwłasz­cza potra­fił roz­wią­zać ich pro­blem. Cho­ciaż mówi­łam wam o uciąż­li­wo­ściach, z jakimi wiąże się tak bar­dzo roz­wi­nięty układ zmy­słowy, czę­sto odno­si­łam wra­że­nie, że nie uświa­da­mia­cie sobie, do jakiego stop­nia może to być dla was źró­dłem stresu i zmę­cze­nia. Wydaje mi się, że przy­czy­nia się do tego rezy­gna­cja: „Co robić?”. I nie­wąt­pli­wie rów­nież pod­świa­do­mie wdra­ża­cie zacho­wa­nia uni­kowe: odru­chowo wystrze­ga­cie się sytu­acji, które obcią­ża­łyby wasz układ sen­so­ryczny. Dzi­siaj myślę, że to naprawdę pod­sta­wowy aspekt waszej nad­wy­daj­no­ści i naj­waż­niej­sza cecha, jaką należy brać pod uwagę. W poprzed­niej książce nie poświę­ci­łam dość miej­sca temu zagad­nie­niu. Każdy zmy­słowy bodziec może zamie­nić się w mikro­agre­sję. Jestem prze­ko­nana, że gdy wam „pusz­czają nerwy”, nie­jed­no­krot­nie wynika to z nie do końca uświa­do­mio­nego prze­cią­że­nia zmy­słów.

Pierre Despro­ges (1939–1988) – pisarz i humo­ry­sta (przyp. tłum.). [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki