Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych - Christel Petitcollin - ebook + audiobook

Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych ebook

Petitcollin, Christel

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

• Za dużo myślę. • Moi bliscy mówią, że jestem zakręcona i że zadaję sobie za dużo pytań. • W mojej głowie stale coś się kłębi – czasem marzę o tym, żeby wcisnąć wyłącznik umysłu. • Mam wrażenie, że jestem z innej planety. • Nie mogę sobie znaleźć miejsca. • Czuję się niezrozumiany. Czy chociaż jedno z tych zdań opisuje właśnie ciebie? Jeśli tak, prawdopodobnie rozpoznasz się w profilu osoby nadwydajnej mentalnie. Cóż, bycie nadwydajnym bywa naprawdę męczące, ale twój mózg – właśnie ten, który myśli zbyt wiele – to prawdziwy skarb. Jego subtelność, złożoność i szybkość, z jaką działa, są naprawdę zdumiewające, a pod względem mocy można go porównać z silnikiem Formuły 1! Ale bolid wyścigowy nie jest zwykłym samochodem. Gdy prowadzi go jakiś niezdara, może się okazać kruchy i niebezpieczny. Potrzebuje kierowcy najwyższej klasy i toru na swoją miarę, by wykorzystać swój potencjał. Do tej pory to mózg wiódł cię po wertepach. Czas jednak, abyś przejął stery, i to już od dziś. Dzięki tej książce nauczysz się wykorzystywać niezwykłe możliwości swojego umysłu, który do tej pory wydawał się nie do ogarnięcia! A do tego poczujesz ulgę i wreszcie odetchniesz pełną piersią, akceptując siebie i swój fantastyczny umysł.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 200

Oceny
4,0 (1403 oceny)
661
354
217
129
42
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lupusrevelio

Nie polecam

pomieszanie z poplątaniem. mylący tytuł, nie wyniosłam z tego nic i nie skończyłam. do tego brednie o homeopatii...
20
Nanusia1

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie odkrywcza książka. Piękne i szczegółowe wyjaśnienie czym jest nadwydajność mentalna i wysoka wrażliwość. Opisane zostały metody jakie można stosować by ułatwić i uprzyjemnić sobie życie w świecie, który nie rozumie naszych odmiennych cech charakteru. Jak pozostać sobą w pełnej akceptacji i zrozumieniu swoich mocnych i słabszych stron? Zapraszam do czytania.
10
Pelonka1

Nie oderwiesz się od lektury

Wreszcie zrozumiałam siebie ❤️
10
martuk93

Z braku laku…

Autorka napisała książkę mylącą otoczenie. Opisywane osoby są w spektrum ADHD lub spektrum autyzmu
10
walamala

Całkiem niezła

Początek bardzo fajnie się zapowiadał, natomiast z dalszą częścią było to wszystko takie nie do końca dograne. Wplatane wątki osób w spektrum autyzmu czasami niewłaściwie formułowane. Spodziewałam się więcej po takim początku.
10

Popularność




Przed­mowa

Przed­mowa

Camille jest mniej wię­cej dwu­dzie­sto­let­nią stu­dentką. Tra­fiła do mnie z powodu „braku pew­no­ści sie­bie”. Gdy tylko zaczyna mi wyja­śniać swój pro­blem, emo­cje biorą górę. Zagryza wargi, przy­ci­ska pięść do ust, z tru­dem powstrzy­muje łzy, nie­ustan­nie prze­pra­sza za swoją nad­wraż­li­wość, a zara­zem roz­pacz­li­wie pró­buje wziąć się w garść i wró­cić do swo­jej opo­wie­ści. Z tego, co mówi, powoli wyła­nia się obraz bły­sko­tli­wej i twór­czej mło­dej kobiety, nie­ma­ją­cej na swoim kon­cie poważ­niej­szej porażki. Prze­ciw­nie, ku swo­jemu nie­kła­ma­nemu zdu­mie­niu, kolejno zali­cza aka­de­mic­kie seme­stry. Obiek­tyw­nie wszystko układa się dobrze, a mimo to z bie­giem czasu coraz bar­dziej wątpi w sie­bie. Inni stu­denci w miarę postę­pów w nauce nabie­rają zaufa­nia do swo­ich moż­li­wo­ści, utwier­dzają się w wybo­rze kariery i powoli znaj­dują sobie miej­sce w spo­łe­czeń­stwie. Camille zaś coraz czę­ściej czuje, że nie jest na swoim miej­scu, i zasta­na­wia się, czy wybrała wła­ściwy kie­ru­nek. Nara­sta w niej poczu­cie, że się samo­oszu­kuje.

Także w życiu towa­rzy­skim czuje się inna niż kole­dzy. Ich zain­te­re­so­wa­nia i tematy roz­mów, jakie pro­wa­dzą, odstają od wszyst­kiego, co jej wydaje się naprawdę ważne i cie­kawe. Nie­jed­no­krot­nie pod­czas wie­czor­nych spo­tkań w jej umy­śle powstaje nagle dziwny roz­dź­więk. Ni stąd, ni z owąd zaczyna się zasta­na­wiać, co tu wła­ści­wie robi i dla­czego udział w tym bła­hym wyda­rze­niu, gdzie domi­nuje powierz­chow­ność, wydaje się spra­wiać innym tyle rado­ści. Wesoła atmos­fera tak naprawdę jest sztuczna. Wtedy Camille pra­gnie tylko jed­nego: czym prę­dzej wró­cić do domu.

Już od dawna pró­buje zro­zu­mieć, co z nią jest nie tak. Osa­czają ją wąt­pli­wo­ści i pyta­nia, a w gło­wie wirują naj­dzi­wacz­niej­sze myśli. Czuje potę­gu­jące się znie­chę­ce­nie i lęk. Stąd już tylko krok do depre­sji.

Camille by­naj­mniej nie jest przy­pad­kiem odosob­nio­nym. Podob­nie jak ona, przy­cho­dzą do mnie na wizytę osoby w róż­nym wieku, które mają to samo wra­że­nie, że nie pasują do oto­cze­nia, a ich niska samo­ocena pro­wa­dzi do „prze­grza­nia” umy­słu.

Ta książka, jak wszyst­kie poprzed­nie, w głów­nej mie­rze jest owo­cem mojej prak­tyki. Godziny, jakie spę­dzi­łam na roz­mo­wach z ludźmi opo­wia­da­ją­cymi o sobie, zło­ży­łyby się na całe lata. Już od sie­dem­na­stu lat słu­cham, obser­wuję i usi­łuję zro­zu­mieć każ­dego.

Nauczy­łam się upra­wiać coś, co twórca ana­lizy trans­ak­cyj­nej Eric Berne nazywa „słu­cha­niem mar­sjań­skim”. Jak zepsuty magne­to­fon, uszy reje­strują nie­które wyrazy czy frag­menty zdań tak, że brzmią gło­śniej niż inne. Ten oso­bliwy spo­sób słu­cha­nia pozwala wyizo­lo­wać z całej wypo­wie­dzi istotne słowa, klu­czowe zda­nia czy główne prze­sła­nie.

Moją uwagę coraz czę­ściej przy­cią­gały lapi­darne stwier­dze­nia, raz po raz powta­rzane przez nie­które osoby:

Za dużo myślę.

Moi bli­scy mówią, że jestem zakrę­cony i że zadaję sobie za dużo pytań.

W mojej gło­wie stale coś się kłębi. Cza­sem chciał­bym wyłą­czyć umysł i nie myśleć już o niczym.

Póź­niej ten pro­fil uzu­peł­niły kolejne zda­nia:

Mam wra­że­nie, że jestem z innej pla­nety.

Nie mogę sobie zna­leźć miej­sca.

Czuję się nie­zro­zu­miany.

I tak od jed­nej wypo­wie­dzi do dru­giej w moim umy­śle kształ­to­wał się typowy obraz czło­wieka, który za dużo myśli. Coraz bar­dziej usi­ło­wa­łam dociec, co powo­duje cier­pie­nia tych ludzi i, na szczę­ście, zaczę­łam znaj­do­wać i pro­po­no­wać im jakieś roz­wią­za­nia. Odkąd posta­no­wi­łam napi­sać tę książkę, wyko­rzy­stuję uzy­ski­wane od nich infor­ma­cje. Zawsze mam w zana­drzu jakieś pyta­nie, które im sta­wiam, aby lepiej ogar­nąć psy­chikę i funk­cjo­no­wa­nie takich osób, by zro­zu­mieć hie­rar­chię ich war­to­ści i moty­wa­cje, a że jedną z ich pod­sta­wo­wych potrzeb jest dzie­le­nie się wie­dzą, zawsze sta­rają się mi ją prze­ka­zać. Ta książka wiele im zawdzię­cza i za to gorąco dzię­kuję.

Kto mógłby sądzić, że z powodu wła­snej inte­li­gen­cji można cier­pieć i być nie­szczę­śli­wym? A jed­nak ludzie „myślący za dużo” wła­śnie na to się skarżą. Zresztą nie uwa­żają się za inte­li­gent­nych. Poza tym mówią, że umysł nie daje im chwili wytchnie­nia, nawet w nocy. Mają po dziurki w nosie tych wąt­pli­wo­ści, pytań, wyostrzo­nej świa­do­mo­ści, nad­mier­nie roz­wi­nię­tych zmy­słów, któ­rym nie umknie naj­mniej­sza bła­hostka. Chcie­liby wyłą­czyć swój umysł, ale szcze­gól­nie cier­pią, ponie­waż czują się inni, a dzi­siej­szy świat nie rozu­mie ich i rani. Dla­tego czę­sto twier­dzą: „Jestem nie z tej pla­nety!”. Nur­tu­jące ich myśli wywo­łują nie­skoń­czone ciągi sko­ja­rzeń, a z każ­dej nowej wytry­skują następne. Ich umy­sły pra­cują na zbyt wyso­kich obro­tach. Chcąc nadą­żyć za stru­mie­niem wła­snej świa­do­mo­ści, jąkają się lub milkną, znie­chę­ceni nad­mia­rem infor­ma­cji. Słowa siłą rze­czy redu­kują poję­cia i nie mogą odtwo­rzyć sub­tel­nej zło­żo­no­ści myśli tych ludzi. Im zaś naj­do­tkli­wiej brak pew­ni­ków, w któ­rych mogliby zna­leźć opar­cie. Nie­ustan­nie wszystko kwe­stio­nują, toteż ich sys­tem prze­ko­nań jest rów­nie nie­stały i nie­po­ko­jący jak ruchome pia­ski. A naj­bar­dziej kry­tyczni są wobec samych sie­bie: „Dla­czego inni nie dostrze­gają tego, co mnie się rzuca w oczy? A może to ja rozu­miem wszystko opacz­nie? Może to ja ni­gdy nie mam racji?”.

Wraż­li­wość, emo­cjo­nal­ność i uczu­cio­wość są oczy­wi­ście pro­por­cjo­nalne do inte­li­gen­cji. Ci ludzie to praw­dziwe butelki z nitro­gli­ce­ryną. Przy naj­mniej­szym wstrzą­sie wybu­chają – wście­kło­ścią czy fru­stra­cją, ale naj­czę­ściej popa­dają w smu­tek. Prze­cież na tym świe­cie tak bar­dzo brak miło­ści! Roz­darte mię­dzy rady­kal­nym ide­ali­zmem a trzeźwą prze­ni­kli­wo­ścią, osoby te stają wobec wyboru: zamknąć się w sobie lub zbun­to­wać. Dla­tego stale oscy­lują mię­dzy zmy­sło­wymi marze­niami a przy­gnę­bia­ją­cymi kon­sta­ta­cjami, mię­dzy naiw­no­ścią a roz­pa­czą. Nie spo­dzie­wają się pomocy, bo zdają sobie sprawę, że niczyja dobra wola nie roz­wiąże ich pro­blemu. Rady oto­cze­nia zamiast poma­gać, jesz­cze bar­dziej ich pogrą­żają. Mniej się zasta­na­wiać? Tego wła­śnie najbar­dziej by chcieli! Ale jak to osią­gnąć? Pogo­dzić się z nie­do­sko­na­ło­ścią świata? Prze­cież to nie­moż­liwe!

Pora­dzić się psy­chia­try czy psy­cho­loga też nie jest łatwo. Oba­wiają się, nie­stety nie cał­kiem bez­pod­staw­nie, że zostaną uznani za waria­tów. Jak ludzie o funk­cjo­nu­ją­cym nor­mal­nie umy­śle mogliby się upo­rać z tak nie­prze­ciętną aktyw­no­ścią men­talną? Sto­so­wane w psy­cho­lo­gii siatki ana­li­tyczne tę sub­telną, a zara­zem potężną myśl kroją na kawałki i kla­sy­fi­kują jako nie­nor­malną, pato­lo­giczną. Już od cza­sów szkol­nych nad­wy­dajni men­tal­nie przy­spa­rzają kło­po­tów. Są uwa­żani za nadak­tyw­nych i nie­zdol­nych do sku­pie­nia, ponie­waż ich nasta­wione wie­lo­za­da­niowo mózgi nudzą się wyko­ny­wa­niem tylko jed­nej czyn­no­ści naraz. Ich posia­da­cze zdają się tylko prze­śli­zgi­wać po infor­ma­cjach, pod­czas gdy naprawdę potra­fią nad­zwy­czaj szybko zgłę­biać jed­no­cze­śnie kilka tema­tów. Całe lita­nie „dys-”, jakimi byli drę­czeni, ugrun­to­wały w nich prze­ko­na­nie, że mają skrzy­wiony umysł: dys­lek­sja, dysor­to­gra­fia, dys­kal­ku­lia, dys­gra­fia…1 Gdy doro­sną, łatwo mogą zostać zdia­gno­zo­wani jako oso­bo­wo­ści bor­der­line, cho­rzy na schi­zo­fre­nię, dotknięci cho­robą dwu­bie­gu­nową czy psy­chozą mania­kalno-depre­syjną. Wła­śnie tam, gdzie ludzie nad­wy­dajni men­tal­nie, szu­ka­jąc roz­wią­zań, liczą na pomoc, znaj­dują jesz­cze mniej zro­zu­mie­nia: przy­pina im się łatkę osób dys­funk­cyj­nych. Tym­cza­sem naj­bar­dziej potrze­bo­wa­liby cze­goś prze­ciw­nego, by móc zro­zu­mieć samych sie­bie i zaak­cep­to­wać takimi, jakimi są: wcale nie są dys­funk­cyjni, tylko po pro­stu odmienni.

Zresztą nad­wy­daj­ność men­talna nie została jesz­cze szcze­gó­łowo opi­sana i dla­tego nie ist­nieje jed­no­znaczne okre­śle­nie na to zja­wi­sko. Można by użyć ter­mi­nów „nie­prze­cięt­nie zdolny” albo „o wyso­kim poten­cjale inte­lek­tu­al­nym”, jed­nak są one już tak wyświech­tane, że brzmią pre­ten­sjo­nal­nie. Jest to sprzeczne z war­to­ściami, jakie przed­sta­wiają sobą ludzie nad­wy­dajni men­tal­nie. Aspekt „bar­dziej niż inni” tych sfor­mu­ło­wań zde­cy­do­wa­nie im nie odpo­wiada. Znacz­nie chęt­niej przy­stają na „nad­wy­daj­ność men­talną”. W ich oczach ten ter­min odzwier­cie­dla nęka­jące ich roz­go­rącz­ko­wa­nie i nadak­tyw­ność umy­słu. Podoba im się rów­nież poję­cie „domi­nu­jąca prawa pół­kula mózgu”, bo wpraw­dzie nie chcą sobie przy­pi­sy­wać inte­li­gen­cji wybit­nej, ale chęt­nie przy­znają, że w ich przy­padku jest ona oso­bliwa. „O tak, jedno jest pewne: myślę ina­czej niż wszy­scy!” – to jedno ze zna­mien­nych zdań, jakie czę­sto sły­szę. Co wię­cej, trud­no­ści ze zna­le­zie­niem, a zwłasz­cza z zaak­cep­to­wa­niem naj­traf­niej­szego okre­śle­nia, świad­czą o ich ogrom­nej potrze­bie pre­cy­zji. Przede wszyst­kim jakieś słowo pra­wie ni­gdy nie może być dokład­nym syno­ni­mem innego, bo każde ma wydźwięk indy­wi­du­alny. Ponadto nie spo­sób wyra­zić jed­nym sło­wem, kim są. Cóż więc robić? Jeanne Siaud-Fac­chin, autorka L’enfant surdoué2 zre­zy­gno­wała z okre­śle­nia „nie­prze­cięt­nie zdolny” i aby zde­fi­nio­wać taką osobę, użyła wyrazu „zebra”. Wybór oka­zał się trafny: zebra jest zwie­rzę­ciem nie­ty­po­wym, nie­po­skro­mio­nym, wyjąt­ko­wym, które potrafi wto­pić się w kra­jo­braz. Skoro już jed­nak jeste­śmy przy meta­fo­rach zaczerp­nię­tych ze świata zwie­rzę­cego, nie możemy pomi­nąć cech psich takich osób: wier­no­ści, lojal­no­ści, przy­wią­za­nia i zdol­no­ści do poświę­ceń; kocich: deli­kat­no­ści, podejrz­li­wo­ści i wyostrzo­nych zmy­słów; czy wiel­błą­dziej: nie­wia­ry­god­nej wytrzy­ma­ło­ści. Ale przede wszyst­kim ludzie ci przy­po­mi­nają cho­miki, nie­zwy­kle szybko prze­bie­ra­jące łap­kami w koło­wrotku!

Sto­wa­rzy­sze­nie Ochrony Osób Obar­czo­nych Nad­wy­daj­no­ścią Men­talną (Gro­upe­ment Asso­cia­tif de Pro­tec­tion des Per­son­nes Encombrées de Suref­fi­cience Men­tale, GAP­PESM) nazywa ich PESM. Jest to nie­wąt­pli­wie dość dokładne okre­śle­nie, obra­zu­jące ich sytu­ację, ale prze­cież nie wszy­scy czują się czym­kol­wiek obar­czeni. Mimo że doce­niam przy­dat­ność tego skró­towca, nie bar­dzo sobie wyobra­żam jego uży­wa­nie, gdyż brzmi nie­zbyt melo­dyj­nie. Być nad­wy­daj­nym to jed­nak nie to samo, co być PESM! Chęt­nie nazwa­ła­bym ich nie­prze­cięt­nie zdol­nymi, bo obiek­tyw­nie bio­rąc, jest to ter­min naj­wła­ściw­szy, ale jeśli zacznę mówić o nie­prze­cięt­nych zdol­no­ściach, wielu moich czy­tel­ni­ków znie­chęci się i czym prę­dzej zamknie książkę. Inni zauważą, że gdyby ludzie, o któ­rych mowa, byli naprawdę inte­li­gentni, potra­fi­liby przy­sto­so­wać się do spo­łe­czeń­stwa. Jed­nak żaden z nad­wy­daj­nych nie roz­po­zna sie­bie w ste­reo­ty­pie, jaki dziś jesz­cze koja­rzy się z osobą o wybit­nych zdol­no­ściach: bły­sko­tliwe, zaro­zu­miałe dziecko, pry­mus poucza­jący wszyst­kich w kla­sie. To ich cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo!

Jako że lubię nazy­wać rze­czy po imie­niu, gdy tylko odkry­łam zja­wi­sko nad­wy­daj­no­ści men­tal­nej, upodo­ba­łam sobie ter­min „nie­prze­cięt­nie zdolny” i bez umiaru obda­rza­łam nim swo­ich pacjen­tów z tą przy­pa­dło­ścią. W tym fer­wo­rze zapo­mi­na­łam o ich ogrom­nej wraż­li­wo­ści. Kil­koro z nich zde­pry­mo­wa­łam, innych wpra­wi­łam w panikę, a nie­któ­rzy nawet ucie­kli w pod­sko­kach. Korzy­stam z oka­zji, by w tej książce wszyst­kich pro­sić o wyba­cze­nie. Dziś for­mu­łuję swój komu­ni­kat bar­dziej oględ­nie, napo­my­ka­jąc o nie­ty­po­wym oka­blo­wa­niu neu­ro­lo­gicz­nym czy o domi­nu­ją­cej pra­wej pół­kuli mózgu. Nawet ta infor­ma­cja jest szo­ku­jąca. Wpraw­dzie ludzie ci są świa­domi swo­jej odmien­no­ści, jed­nak trudno im obiek­tyw­nie zmie­rzyć się z tą rze­czywistością.

Długo szu­ka­łam słowa, które syn­te­tycz­nie uję­łoby ten pro­fil. Z paroma bli­skimi oso­bami kilka razy urzą­dzi­li­śmy burzę mózgów. W pew­nym momen­cie uba­wiły nas okre­śle­nia „ADSL” i „wysoka prze­pu­sto­wość”, póź­niej omal nie zde­cy­do­wa­łam się na „spi­der­minda”, zarówno z powodu bystro­ści umy­słu, jak i myśli roz­pi­na­ją­cej się na podo­bień­stwo paję­czyny. W końcu jed­nak ter­min „nad­wy­dajny” oka­zał się naj­bar­dziej wła­ściwy i naj­prost­szy: wydaje mi się kom­pro­mi­sowy i choć nie jest cał­kiem zado­wa­la­jący, nie wywo­łuje u nikogo poważ­nej blo­kady psy­chicz­nej. W każ­dym razie ta książka ma na celu nie przy­kleić ci jakąś ety­kietkę, lecz pomóc zro­zu­mieć i zaak­cep­to­wać sie­bie takim, jakim jesteś, a także żyć ze swoim kłę­bo­wi­skiem myśli, nie tra­cąc pogody ducha.

Jeśli za dużo myślisz, praw­do­po­dob­nie roz­po­znasz sie­bie w pro­filu osoby nad­wy­daj­nej men­tal­nie. Twój mózg, wła­śnie ten, który myśli zbyt wiele, to praw­dziwy skarb. Jego sub­tel­ność, zło­żo­ność, szyb­kość, z jaka działa, zdu­mie­wają, a pod wzglę­dem mocy można go porów­nać z sil­ni­kiem For­muły 1! Ale bolid wyści­gowy nie jest zwy­kłym samo­cho­dem. Gdy pro­wa­dzi go jakiś nie­zdara drogą lokalną, może się oka­zać kru­chy i nie­bez­pieczny. By zop­ty­ma­li­zo­wać swój poten­cjał, potrze­buje dosko­na­łych umie­jęt­no­ści kie­rowcy i toru na swoją miarę. Do tej pory to mózg wiódł cię po wer­te­pach. Teraz ty musisz go pod­dać kon­troli, i to już od dziś.

Aby uwy­dat­nić naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczne aspekty nad­wy­daj­no­ści, podzie­li­łam tę książkę na trzy czę­ści doty­czące kolejno:

nad­wraż­li­wo­ści i wzmo­żo­nej aktyw­no­ści umy­słu;

ide­ali­zmu i auten­tycz­nego nie­do­sto­so­wa­nia do więk­szo­ści ludzi;

wszyst­kich roz­wią­zań, które chcia­ła­bym zapro­po­no­wać.

Wiem, że ludzie nad­wy­dajni men­tal­nie uwiel­biają prze­rzu­cać strony ksią­żek, wyłu­sku­jąc z nich to i owo. Z reguły pozwala im to przy­swoić sobie treść i dość czę­sto nawet nie muszą dobrnąć do końca, gdyż takie „pod­sku­by­wa­nie” wystar­czy im, by zapo­znać się z tema­tem. Dla­tego pra­gnę ostrzec: jeśli od razu przej­dziesz do ostat­niej czę­ści, zabrak­nie ci pod­staw do obiek­tyw­nej oceny traf­no­ści przed­sta­wia­nych roz­wią­zań. Zachę­cam więc, byś w trak­cie lek­tury podą­żał szla­kiem, który dla cie­bie wyty­czy­łam, nie pomi­ja­jąc poszcze­gól­nych eta­pów. Bez pośpie­chu przyj­muj do wia­do­mo­ści, że twoja nad­wy­daj­ność jest zja­wi­skiem wyłącz­nie neu­ro­lo­gicz­nym, a żeby stwier­dzić, na czym naprawdę polega odmien­ność two­jej inte­li­gen­cji, przyj­rzyj się, jak twoja myśl wrze i kipi. Jedną z zasad­ni­czych cech two­jej oso­bo­wo­ści jest ide­alizm. Inna, nie mniej ważna, to twoje fał­szywe self, które w rela­cjach z innymi może się oka­zać obcią­że­niem, a nawet han­di­ca­pem. Roz­dź­więk, jaki czu­jesz mię­dzy sobą a oto­cze­niem, jest obiek­tywny, dla­tego też warto zro­zu­mieć, jakie kon­kret­nie róż­nice się na niego skła­dają. Kiedy już roz­pa­trzysz wszyst­kie aspekty pro­blemu, przed­sta­wione roz­wią­za­nia uzy­skają pełne uza­sad­nie­nie.

Osią­gnę swój cel, jeśli po zakoń­cze­niu lek­tury pogo­dzisz się sam ze sobą, a także ze swoim wspa­nia­łym umy­słem. By go jak naj­le­piej wyko­rzy­sty­wać, musisz się nauczyć nim kie­ro­wać. W tej książce znaj­dziesz więc wia­do­mo­ści z zakresu mecha­niki (neu­ro­lo­gia), kodeksu dro­go­wego (emo­cje i rela­cje) oraz tech­niki pro­wa­dze­nia (psy­chika). Jeśli zbyt wiele myślisz, książka dostar­czy ci poży­tecz­nych infor­ma­cji o twoim psy­chicz­nym funk­cjo­no­wa­niu i oczy­wi­ście – wielu roz­wią­zań!

Przez cały czas pisa­nia chęt­nie powo­ły­wa­łam się na auto­rów, któ­rzy mnie jakoś zain­spi­ro­wali, i na tek­sty, do któ­rych się­ga­łam. Nie­zbyt zręcz­nie byłoby umiesz­czać na danej stro­nie przy­pisy biblio­gra­ficzne, ile­kroć nawią­zuję do jakie­goś dzieła. Wszyst­kie cyto­wane tytuły i przy­wo­ły­wa­nych auto­rów wymie­niam w biblio­gra­fii. Szcze­gólną wdzięcz­ność żywię dla Jill Bolte Tay­lor, Daniela Tam­meta, Tony’ego Attwo­oda i Béatrice Millêtre, któ­rym dzię­kuję za wzbo­ga­ce­nie mojej wie­dzy. Bar­dzo przy­dały mi się rów­nież książki Arielle Adda i Jeanne Siaud-Fac­chin. Wiel­kie im za to dzięki.

Wię­cej na ten temat można się dowie­dzieć z książki Marie Françoise Neveu Enfants auti­stes, hype­rac­tifs, dys­le­xi­ques, dys… Et s’il s’agis­sait d’autre chose? (patrz biblio­gra­fia). [wróć]

Patrz biblio­gra­fia. [wróć]

Część 1. STRUK­TURA UMY­SŁOWA Z NATURY SKOM­PLI­KO­WANA

1

CZĘŚĆ

STRUK­TURA UMY­SŁOWA Z NATURY SKOM­PLI­KO­WANA

Roz­dział 1. Nad­wraż­liwe recep­tory

Roz­dział 1

Nad­wraż­liwe recep­tory

„Ten facet jest too much, ten facet jest za… Za, za, za!”, śpie­wały w latach osiem­dzie­sią­tych Coco Girls. Już sam ten refren zawiera pro­ble­ma­tykę nad­wy­daj­no­ści men­tal­nej. Wszyst­kiego jest za dużo: myśli, pytań, emo­cji… w dodatku w stop­niu wyż­szym lub najwyż­szym: nad­po­bu­dliwy, nad­wraż­liwy, nad­mier­nie uczu­ciowy… Ludzie nad­wy­dajni men­tal­nie prze­ży­wają to, co się wokół nich dzieje, z nie­zwy­kłą inten­syw­no­ścią. Pod wpły­wem tego, co ich poru­sza, w sen­sie zarówno pozy­tyw­nym, jak i nega­tyw­nym, wydają z sie­bie dźwięki czy­ste jak krysz­tał. Nawet błahe incy­denty mogą w ich oczach nabrać nie­bo­tycz­nych pro­por­cji, zwłasz­cza jeśli naru­szają ich sys­tem war­to­ści. Dozna­nia, emo­cje, wraż­li­wość – wszystko jest spo­tę­go­wane. W grun­cie rze­czy cały ich sys­tem zmy­słowy i emo­cjo­nalny jest nad­wraż­liwy. Ta sub­tel­ność per­cep­cji ma cha­rak­ter neu­ro­lo­giczny i zaczyna się od postrze­ga­nia rze­czywistości.

Każdą infor­ma­cję odbie­ramy pię­cioma zmy­słami. Wiemy, że ist­nieją ludzie przy­głusi lub nie­do­wi­dzący, jed­nak wyobra­żamy sobie, że wszy­scy iden­tycz­nie postrze­gamy rze­czy­wi­stość. Nie­prawda. Twój spo­sób widze­nia świata jest nie­po­wta­rzalny i subiek­tywny. Pokaż to samo miesz­ka­nie dzie­się­ciu oso­bom. Następ­nie poproś je, aby szcze­gó­łowo opi­sały, jak wygląda to miej­sce, a będziesz miał wra­że­nie, że obej­rzały dzie­sięć róż­nych miesz­kań. Każdy ma swój ulu­biony kanał zmy­słowy. Osoba, u któ­rej domi­nują wra­że­nia wzro­kowe, skupi się na tym, co jest do zoba­cze­nia: este­tyce, bar­wach, świe­tli­sto­ści, widoku z okien itd. Inna, pre­fe­ru­jąca wra­że­nia słu­chowe, uzna to miej­sce za spo­kojne lub hała­śliwe. A osoby ruchliwe będą mówić o cie­ple, prze­strzeni i wygo­dzie. Nie­któ­rzy posłużą się nawet zmy­słem węchu i będą mówić o wyzie­wach tyto­nio­wych lub dusz­nej atmos­fe­rze. Tak więc każdy wyse­lek­cjo­nuje jako ważny i godny zain­te­re­so­wa­nia pewien frag­ment rze­czy­wi­sto­ści, a całą resztę pomi­nie. Podob­nie każda osoba przy­pi­sze okre­śloną inten­syw­ność dozna­nym wra­że­niom. Być może jedna uzna miej­sce za „nieco hała­śliwe”, druga za „bar­dzo hała­śliwe”, trze­cia zaś w ogóle nie zwróci uwagi na aku­stykę. Osta­tecz­nie każdy wyse­lek­cjo­nuje pewną liczbę infor­ma­cji, nie­zbędną i wystar­cza­jącą do wyro­bie­nia sobie opi­nii. Nad­wy­dajni men­tal­nie odbie­rają wię­cej infor­ma­cji niż prze­ciętni ludzie, ponadto o wiele bar­dziej inten­syw­nie. Zja­wi­sko to nazywa się hiper­este­zją. Jeśli czło­wiek nad­wy­dajny men­tal­nie obej­rzy lokal, zapa­mięta wię­cej szcze­gó­łów niż więk­szość ludzi i wyłowi jakieś mało zna­czące dro­bia­zgi, bła­hostki, któ­rych nikt oprócz niego nie dostrzeże.

Hiper­este­zja

Hiper­este­zja1

Oto mail, jaki dosta­łam od François po jego pierw­szej wizy­cie:

„Chciał­bym Pani wyja­śnić, co nie­ustan­nie prze­ży­wam, opo­wia­da­jąc na przy­kład o dniu, w któ­rym po raz pierw­szy do Pani przy­sze­dłem (pro­szę się nie gnie­wać).

Par­kuję samo­chód. Zasta­na­wiam się, czy Pani par­kuje na podwó­rzu czy na ulicy. Prze­cho­dzę przez bramę, usi­łuję dociec, które auto należy do Pani. Czy lubi Pani samo­chody? Myślę, że tak. A jed­nak nie zauwa­żam żad­nego inte­re­su­ją­cego. Mówię sobie, że się pomy­li­łem. Docho­dzę do domo­fonu. Na skrzynce na listy lub na dzwonku Pani nazwi­sko jest napi­sane inną czcionką niż nazwi­ska oste­opa­tów. A więc nie zaczęła Pani przyj­mo­wać tam w tym samym cza­sie, co oni. Dla­czego? Gdzie Pani przed­tem prak­ty­ko­wała? Dalej od swo­jego domu? U sie­bie w domu? Czy Pani klien­teli nie prze­szka­dza, że zmie­niła Pani adres? Wcho­dzę. Drugi dzwo­nek nie działa. Trzeba by go napra­wić. Dla­czego nikt go dotąd nie napra­wił? Wcho­dzę do pocze­kalni. Nie ma nikogo. Czy oste­opaci są zajęci? Wydaje się, że potrafi Pani tak zor­ga­ni­zo­wać sobie pracę, żeby ludzie nie musieli cze­kać. Cza­so­pi­sma nie są naj­ak­tu­al­niej­sze. Prze­waż­nie numery maga­zynu (…) są tro­chę zbyt (…), jak na mój gust. Czyżby Pani pre­nu­me­ro­wała to cza­so­pi­smo? Gło­so­wała Pani na (…)? Zgroza! Patrzę przez okno: nic zachwy­ca­ją­cego. Czuję się przy­bity. Żywo­płot znaj­du­jący się za bli­sko okna zupeł­nie psuje per­spek­tywę. Sły­szę Pani głos, domy­ślam się, jak Pani wygląda. Wyobra­żam sobie, że jest Pani wysoka, dobrze zbu­do­wana. Sły­szę stu­kot Pani obca­sów na pod­ło­dze z lami­natu (nie lubię dźwięku wyda­wa­nego przez tę wykła­dzinę, zio­nie chło­dem, nie ma w niej ani odro­biny cie­pła). Ale po co wło­żyła Pani buty na obca­sach, skoro i tak jest Pani wysoka? Wresz­cie widzę Panią – bingo – dokład­nie taką, jak sobie wyobra­ża­łem. Podaje mi Pani rękę. Chęt­nie bym Panią uca­ło­wał, aby dowie­dzieć się cze­goś wię­cej, ale oczy­wi­ście nie mogę. Zado­wa­lam się uści­skiem dłoni. Oce­niam go: jest mocny, ale nie za bar­dzo. Nie jest Pani uper­fu­mo­wana, no może troszkę. To mi bar­dziej odpo­wiada, bo nie zno­szę zbyt moc­nych zapa­chów czy po pro­stu zbyt dużej ilo­ści per­fum. Idę za Panią do gabi­netu. Zasta­na­wiam się, gdzie są oste­opaci, jak pra­cują. Pierw­szy pokój – Pani gabi­net. Jest upo­rząd­ko­wany, dla mnie nawet za bar­dzo, podob­nie jak Pani biurko. Wnę­trze wydaje mi się zimne, bra­kuje jakiejś oka­za­łej rośliny, widok przez okno taki sam, przy­gnę­bia­jący. Na biurku nie­wiele przed­mio­tów, za to pełno dłu­go­pi­sów, a każdy inny, dla­czego? Dru­gie pomiesz­cze­nie jest przy­jem­niej­sze. Podoba mi się czer­wony fotel, wydaje się star­szy niż reszta mebli. Czy miała go Pani w poprzed­nim gabi­ne­cie? Na pewno. Sia­damy. Inte­re­suje mnie Pani. Uważ­nie przy­glą­dam się Pani sukience (zaczą­łem już na kory­ta­rzu). Róż­no­ko­lo­rowa, rzuca się w oczy, obci­sła. Nie wsty­dzi się Pani swo­jego ciała, podoba się sobie, to się czuje. Podoba się Pani innym, to też się czuje. Porów­nuję Pani fry­zurę z ucze­sa­niem na dwóch zdję­ciach w Pani książ­kach, które mam. Podoba mi się. Jest Pani opa­lona, wyobra­żam sobie, że lubi Pani cho­dzić na plażę. Nie ma Pani na sobie zbyt dużo biżu­te­rii. To nie w Pani stylu. Myślę, że woli Pani raczej fan­ta­zyjną niż złotą lub zbyt krzy­kliwą bran­so­letkę. Obser­wuję Pani ręce, jak u każ­dego. Pani dło­nie mi się podo­bają. To dla mnie bar­dzo ważne. Tro­chę się odprę­żam. Jed­nak wciąż jestem nie­ufny. Mówię sobie, że z łatwo­ścią mogłaby Pani mną mani­pu­lo­wać. To wszystko odnosi się nie tylko do Pani, nie­ustan­nie coś takiego prze­ży­wam. Przed naszym spo­tka­niem wstą­pi­łem do kio­sku z gaze­tami na rogu ulicy, na któ­rej znaj­duje się Pani gabi­net. Spę­dzi­łem tam trzy minuty. Zada­łem sobie ze dwa­dzie­ścia pytań…”

Oto jak osoba nad­wy­dajna żyje na co dzień, bom­bar­do­wana infor­ma­cjami, zapa­mię­tu­jąca mnó­stwo szcze­gó­łów, pró­bu­jąca prze­wi­dy­wać, co się wyda­rzy, i odga­dy­wać resztę na pod­sta­wie nagro­ma­dzo­nej wie­dzy, zada­jąca sobie tysiące pytań, czę­sto w sta­nie emo­cjo­nal­nego napię­cia i nie­uf­no­ści, zwłasz­cza pod­czas pierw­szego spo­tka­nia.

A więc jeśli za dużo myślisz, twój mózg będzie przede wszyst­kim cha­rak­te­ry­zo­wała hiper­este­zja. Tym nauko­wym ter­mi­nem okre­śla się zja­wi­sko posia­da­nia pię­ciu nad­zwy­czaj wyostrzo­nych zmy­słów. Jest to rów­nież stan przy­tom­no­ści, czuj­no­ści, a nawet nie­ustan­nego pogo­to­wia. Podob­nie jak François, posia­dasz nie­zwy­kle roz­wi­niętą umie­jęt­ność zauwa­ża­nia naj­drob­niej­szych detali lub niu­an­sów nie­do­strze­gal­nych dla więk­szo­ści ludzi. Osoby dotknięte hiper­este­zją, cho­ciaż czę­sto prze­szka­dza im zgiełk, świa­tło czy zapa­chy, nie zdają sobie sprawy, że ich dozna­nia zmy­słowe wykra­czają poza normę. Mówię im o tym. Z początku słu­chają ze zdzi­wie­niem. Potem, stop­niowo, w trak­cie dys­ku­sji, uświa­da­miają sobie, że fak­tycz­nie zwra­cają uwagę na szcze­góły, że potra­fią roz­po­znać już od pierw­szych tak­tów frag­ment jakie­goś utworu muzycz­nego albo domy­ślić się, z czego przy­rzą­dzono jakąś potrawę… Ale nawet by im nie przy­szło do głowy, że inni nie są podobni do nich, skoro one same doświad­czają takich sta­nów dzie­sięć razy dzien­nie. Ci, któ­rzy wie­dzą o swo­jej hiper­este­zji, mają skłon­ność prze­ży­wać ją w spo­sób nega­tywny, i wyrzu­cają sobie nie­to­le­ran­cję, gdy nad­miar bodź­ców zmy­sło­wych wytrąca ich z rów­no­wagi. „Nie zno­szę zbyt gło­śnej muzyki w nie­któ­rych skle­pach, zwie­wam w popło­chu!”, stwier­dza Nelly. Dla Pierre’a gor­szy jest dys­kom­fort wzro­kowy: „W biu­rze świe­tlówki dają zbyt ostre świa­tło, rażą w oczy. Tylko ja się na to skarżę. Ucho­dzę za zrzędę”. U innych na dys­kom­fort nara­żone są wszyst­kie zmy­sły.

Hiper­este­zja wzro­kowa

Tak jak opo­wiada François, widze­nie u hiper­este­ty­ków to przede wszyst­kim widze­nie pre­cy­zyjne, w któ­rym detal jest postrze­gany wcze­śniej niż całość. Cie­ka­wie byłoby spraw­dzić, co widzieli inni moi klienci, i porów­nać z jego doświad­cze­niem. François dostrzegł mnó­stwo drob­nych szcze­gó­łów: dłu­go­pisy, wytarty fotel, widok przez okno, cza­so­pi­sma w pocze­kalni. Jego spoj­rze­nie jest prze­ni­kliwe: istny pro­mień lase­rowy, który bez prze­rwy ska­nuje wszyst­kie dane. Lustruje mnie od stóp do głów: biżu­te­rię, sukienkę, fry­zurę, ręce… W życiu codzien­nym ci, któ­rzy napo­ty­kają takie spoj­rze­nie, czę­sto uznają je za dener­wu­jące, wścib­skie lub nawet inkwi­zy­tor­skie. Jed­nak nie zmie­rza ono do oce­nia­nia, lecz do zro­zu­mie­nia, a w przy­padku François, do uspo­ko­je­nia się. W zapa­mię­ty­wa­niu nie­kiedy pomocne są jakieś nie­istotne dro­bia­zgi. Innym aspek­tem hiper­este­zji wzro­ko­wej może być wielka wraż­li­wość na świa­tło.

Hiper­este­zja słu­chowa

Hiper­este­tyk potrafi sły­szeć wiele dźwię­ków naraz. Może słu­chać radia, jed­no­cze­śnie śle­dząc roz­mowę, ale będzie go roz­pra­szać dobie­ga­jący z sąsied­niego pokoju brzęk naczyń, który jego zda­niem zagłu­sza całą resztę. To praw­dziwy dar mieć na tyle sub­telny słuch muzyczny, by wychwy­cić deli­katną frazę sak­so­fonu wśród dźwię­ków wyda­wa­nych przez inne instru­menty. Gorzej, jeśli ktoś nie może wyci­szyć dobie­ga­ją­cego z zewnątrz wizgu kosiarki do trawy, który sły­szy tylko on. Ludzie dotknięci hiper­este­zją aku­styczną czę­sto lepiej sły­szą niskie niż wyso­kie tony. Podob­nie z odle­głymi hała­sami, lepiej wychwy­ty­wa­nymi przez nich niż bli­skie. Dla­tego gdy przy­słu­chują się roz­mo­wie, będzie im prze­szka­dzać muzyka w tle. Tytuły wia­do­mo­ści, zaówno w tele­wi­zji, jak i w radiu, prze­waż­nie mie­szają się hiper­este­ty­kom z sygna­łem roz­po­czy­na­ją­cym dzien­nik. Stają się ledwo sły­szalne dla wielu nad­wy­daj­nych men­tal­nie, któ­rzy muszą uczy­nić wysi­łek, aby w tej wrza­wie usły­szeć spi­kera. François czeka, aż usły­szy mój głos, przy­słu­chuje się moim kro­kom, uznaje, że dźwięk wyda­wany przez pod­łogę jest zimny, i zauważa zepsuty dzwo­nek.

Hiper­este­zja ruchowa

Atmos­fera panu­jąca w jakimś miej­scu, wil­got­ność lub suchość powie­trza, cie­pło, szorstki lub miękki w dotyku mate­riał ubra­nia – nad­wy­dajni men­tal­nie nie­ustan­nie odbie­rają wszyst­kie te infor­ma­cje. François mówi, że bar­dzo chciał mnie poca­ło­wać. Nie odwa­żył się. To był pierw­szy seans, ale czę­sto się zda­rza, że hiper­este­tycy nagle nabie­rają ochoty, by mi dać buziaka. W nie­któ­rych sytu­acjach o dużym ładunku emo­cjo­nal­nym życzą sobie, bym ich przy­tu­liła albo by to oni mogli mnie uści­skać. Nie ma żad­nej dwu­znacz­no­ści w takim pra­gnie­niu. Potrze­bują ser­decz­nego, „niedź­wie­dziego uści­sku” w ame­ry­kań­skim stylu. Pozwala im to opa­no­wać emo­cje, a także, jak mówi François, „dowie­dzieć się cze­goś wię­cej”. Zasada tra­dy­cyj­nej psy­cho­te­ra­pii gło­sząca, że nie wolno doty­kać pacjen­tów, wobec nich nie znaj­duje zasto­so­wa­nia. Są za bar­dzo doty­kowi.

Hiper­este­zja węchowa

Rzadko uży­wany przez więk­szość ludzi węch jest zmy­słem bar­dzo zwie­rzę­cym i obfi­tu­ją­cym w infor­ma­cje. Dro­czę się z hiper­este­ty­kami, mówiąc im, że nie mają nosa, tylko kufę. Podob­nie jak François, wcho­dzą do mojego gabi­netu, dzięki wyczu­lo­nemu węchowi komen­tują moje per­fumy, a jeśli w powie­trzu unosi się jesz­cze zapach tyto­niu lub potu wydzie­lany przez ubra­nie poprzed­niej osoby, marsz­czą nos.

W nie­które dni Flo­rence prosi mnie nawet, by prze­wie­trzyć pokój, kiedy czuje, że „tym powie­trzem już ktoś oddy­chał”! Hiper­este­zja węchowa jest pożą­dana, gdy wdy­cha się zapach przed­niego wina lub wącha kwiat. Może jed­nak stać się kosz­ma­rem, gdy cho­dzi o mdlący odór lub sztuczne zapa­chy, takie jak pod­ro­biony aro­mat wani­lii lub maśla­nej bułeczki. François nie znosi zbyt natar­czy­wych woni.

Hiper­este­zja sma­kowa

Smak idzie w parze z węchem. Hiper­este­tycy są czę­sto wiel­kimi sma­ko­szami. Jeśli zaufają swemu instynk­towi, są zdolni wyczuć choćby odro­binę cyna­monu lub papryki, odgad­nąć, z jakiego regionu geo­gra­ficz­nego pocho­dzi kawa lub cze­ko­lada. Ogól­nie bio­rąc, pra­wie nie zda­rzają im się zatru­cia pokar­mowe, gdyż potra­fią wykryć naj­mniej­szy podej­rzany sma­czek.

Więk­szość z nas odbiera bar­dzo mało infor­ma­cji w porów­na­niu z ludźmi nad­wy­daj­nymi men­tal­nie. A ci od czasu do czasu muszą to sobie uświa­da­miać. Wtedy nagle doznają wra­że­nia, że osob­nicy w ich oto­cze­niu są głupi lub otę­piali. Ale ta myśl ich krę­puje, więc szybko ją odga­niają. Sta­rają się przede wszyst­kim nie oce­niać bliź­nich, nie pod­kre­ślać róż­nicy, która działa tak desta­bi­li­zu­jąco. A prze­cież ta róż­nica ma cha­rak­ter neu­ro­lo­giczny i obiek­tywny. Została zba­dana i zmie­rzona naukowo. Odważ­nie przyj­mij do wia­do­mo­ści ten oczy­wi­sty fakt. Będziesz wów­czas mógł sobie wytłu­ma­czyć nie­ustanny roz­dź­więk mię­dzy tobą a więk­szo­ścią ludzi. Zacznij obser­wo­wać swoje oto­cze­nie i sprawdź sam, ile uwagi poświęca mu ten i ów. Zaska­ku­jące! François rap­tem sobie uświa­da­mia: „To dla­tego czę­sto mam dziwne wra­że­nie, że ludzie wokół mnie są jakby uśpieni!”.

Ejde­tyzm

Hiper­este­zja ma aspekt ilo­ściowy: pewną liczbę ele­men­tów, które ewen­tu­al­nie zauwa­ży­łeś, i podział prze­strzeni na coraz mniej­sze szcze­góły. Ma też aspekt jako­ściowy: sub­tel­ność odcieni, jakie możesz dostrzec mię­dzy dwiema nie­mal iden­tycz­nymi bar­wami, lub maleńką fał­szywą nutkę w środku utworu muzycz­nego. W zja­wi­sku tym rolę odgry­wają rów­nież natę­że­nie uwagi i memo­ry­za­cja, ponadto nie można pomi­nąć aspektu „ejde­tycz­nego” per­cep­cji zmy­sło­wej.

Czy widzia­łeś kie­dyś dziecko bacz­nie przy­glą­da­jące się bie­dronce? Jego wzrok to istny mikro­skop. Dostrzega dosłow­nie wszystko, zachwyca je każdy szcze­gół. Błysz­czący pan­cerz, deli­katne żyłki, siat­ko­wate oczy, drżące czułki, nie­zwy­kła struk­tura dwu­czę­ścio­wego pan­cerza, z któ­rego wyra­stają prze­zro­czy­ste skrzy­dełka. Jeśli chcemy opi­sać to jako­ściowe wyra­fi­no­wa­nie per­cep­cji, mówimy o ejde­ty­zmie. Co za przy­jem­ność poczuć na języku aksa­mitną fak­turę musu owo­co­wego, podzi­wiać lśniący, jakby pocią­gnięty lakie­rem liść, jedwa­bi­sty pła­tek róży lub mie­niącą się per­li­ście kro­plę rosy, drżeć z roz­ko­szy, wkła­da­jąc kasz­mi­rowy swe­te­rek, roz­pły­wać się w bło­go­ści, słu­cha­jąc deli­kat­nych dźwię­ków wycza­ro­wy­wa­nych z for­te­pianu. Hiper­este­zja ozna­cza rów­nież tę jakość, tę fine­zyjną uwagę, która sta­nowi źró­dło poezji, sztuki i zachwytu. Poza małymi dziećmi, ile osób w twoim oto­cze­niu wznosi się na taki poziom wyra­fi­no­wa­nia i roz­ko­szy w postrze­ga­niu świata?

Syne­ste­zja

W więk­szo­ści przy­pad­ków nad­wy­daj­no­ści men­tal­nej hiper­este­zja łączy się z syne­ste­zją, to zna­czy ze skrzy­żo­waną akty­wa­cją zmy­słów w mózgu. Syne­ste­tycy widzą na przy­kład kolo­rowe słowa lub wypu­kłe cyfry. Cathe­rine mi mówi: „Ja słu­cham skórą. Wła­ści­wie użyte słowa wywo­łują u mnie dreszcz, zanim w ogóle zro­zu­miem ich sens”. François czuje, że dźwię­kowi wyda­wa­nemu przez pod­łogę brak cie­pła (połą­cze­nie dźwięku i odczu­cia) i stwa­rza sobie mój obraz (domy­śla się, że jestem wysoka i dobrze zbu­do­wana) na pod­sta­wie brzmie­nia mojego głosu. Syne­ste­zja uła­twia zapa­mię­ty­wa­nie. Dla­tego też nad­wy­dajni men­tal­nie przy­po­mi­nają sobie mnó­stwo szcze­gó­łów, które więk­szo­ści ludzi wydają się nie­istotne.

Syne­ste­zja to naj­czę­ściej zdol­ność pod­świa­doma. Kiedy pytam czło­wieka nad­wy­daj­nego men­tal­nie, czy zauważa u sie­bie taką umie­jęt­ność, odpo­wiedź brzmi nie­odmien­nie: „Nie, skądże”. Oczy­wi­ście mu nie wie­rzę. Przez lata prak­tyki mogłam stwier­dzić, że hiper­este­zja i syne­ste­zja bar­dzo czę­sto idą w parze. Tak więc w środku roz­mowy nagle zadaję pyta­nie: „Jakiego koloru jest słowo «wto­rek»?”. Odpo­wiedź pada spon­ta­nicz­nie: „Żółte!” (albo zie­lone, wszystko jedno!). Zdzi­wiony swoją odpo­wie­dzią, mój nad­wy­dajny men­tal­nie się broni. Nie zasta­no­wił się, powie­dział ot, tak sobie, w grun­cie rze­czy nie ma o tym poję­cia… Pozo­staje mi tylko to zwe­ry­fi­ko­wać. Nieco póź­niej w toku roz­mowy znów pytam znie­nacka: „A jakiego koloru jest słowo «stół»?”. Odpo­wiedź poja­wia się natych­miast: „Zie­lone”. Mój roz­mówca jest zmie­szany. Tak, widzi słowa w kolo­rze. To nie­ra­cjo­nalne, ale tak jest! Wtedy nasu­wają mu się wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa: litera B, która miała dwa brzuszki, cyfra 2, która przy­po­mi­nała zło­ci­stego łabę­dzia, cyfra 1 – podobna do czar­nego har­puna. Następ­nie szmer wodo­spadu, który wibro­wał w dołku żołąd­ko­wym, a nawet, nikt by nie zgadł, bo to takie głu­pie, żółty zapach pie­czo­nego kur­czaka… Prze­stań wresz­cie sto­so­wać auto­cen­zurę! Spo­koj­nie przy­po­mnij sobie wszyst­kie dzi­waczne pomy­sły z dzie­ciń­stwa. Praw­do­po­dob­nie zro­dziły się z syne­ste­zji.

Dzi­wac­twa zwią­zane z hiper­este­zją

Zależ­nie od spo­sobu, w jaki prze­ja­wiają się nie­prze­ciętne uzdol­nie­nia, hiper­este­zja może przy­bie­rać naj­róż­niej­sze formy. Na przy­kład w dzie­dzi­nie słu­chu: dana osoba będzie nad­wraż­liwa na nie­które dźwięki, a na inne nie. Podob­nie jest ze zmy­słem dotyku: fak­tura pew­nych tka­nin wywo­łuje efekt przy­cią­ga­nia i budzi zachwyt lub wręcz prze­ciw­nie, napeł­nia wstrę­tem i odpy­cha. Stąd mogą też wyni­kać trud­no­ści z odży­wia­niem: na przy­kład wszystko, co mięk­kie i goto­wane, będzie obrzy­dliwe, a wszystko, co ma kolor poma­rań­czowy – nie­ja­dalne.

Ina­czej prze­czu­lica (przyp. tłum.). [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki