Jej sprawa - Anna Kaczanowska - ebook + audiobook + książka

Jej sprawa ebook i audiobook

Kaczanowska Anna

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Intrygujące political fiction

Kontynuacja powieści „Okaleczone”

Miłość i zbrodnia w świecie polityki

Minister sprawiedliwości zostaje zamordowany. Do śledztwa dołącza prokurator Hanna Osul, która wciąż nie może pogodzić się ze stratą męża i córki. Okoliczności tej tragedii nie udało się wyjaśnić. Osul godzi się na niebezpieczny układ z przestępcą: weźmie sprawę morderstwa w zamian za informację o śmierci męża.

Śledczy natrafiają na zdjęcia z imprezy zorganizowanej w przededniu śmierci ministra. Wśród gości Hanna Osul rozpoznaje swoją sąsiadkę Antoninę. Z pozoru proste tropy zaciemniają jednak kolejne zagadki, a tych, którzy mogą pomóc w ich rozwiązaniu, jest coraz mniej. Czy sprawca politycznej zbrodni zostanie zdemaskowany? Czy nieugięta prokurator zapłaci każdą cenę, aby poznać prawdę na temat śmierci najbliższych?

--

Anna Kaczanowska – autorka kryminału „Okaleczone” (2023), z wykształcenia stomatolog, ukończyła Uniwersytet Medyczny im. Piastów Śląskich. Pasjonatka teatru i Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Mieszka we Wrocławiu, który jest jej rodzinny miastem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 57 min

Lektor: Dariusz Bilski
Oceny
4,1 (71 ocen)
32
24
9
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kusewe

Nie oderwiesz się od lektury

Zawsze doceniam motyw silnej kobiety w literaturze. Bohaterka książki, Hanna Osul to z jednej strony kobieta wykazująca się heroizmem, z drugiej zaś jest postacią ludzką i znającą własne słabości. Jej historia rozpoczyna się w pierwszym tomie, jeśli chcesz czytać tę książkę zacznij od "Okaleczonych". W drugim tomie poznajemy kontynuację prowadzonych wcześniej spraw i obserwujemy jak pani prokurator wraca do zawodowego obiegu. Przyjemnie poczuć dreszczyk emocji, zatopić się w morzu moralnych rozterek obserwując z boku jak Hania próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Doceniam grono bliskich, z którym współpracuje i ich zaangażowanie w pomoc za wszelką cenę. Dla mnie takie wątki związane z relacjami społecznymi to prawdziwy smaczek w każdym gatunku literackim. Nowe śledztwo daje czytelnikowi mocne political fiction do rozwikłania. Nie ma się co martwić, polityczne zależności są opisane w sposób bardzo prosty i logiczny. Elementy korupcji, układów, znajomości to główne poszlaki, ...
30
Bregi68

Całkiem niezła

🌟 Na początku tej części wiele wątków z pierwszego tomu jest nam przypomnianych, dlatego nie ma większego problemu by przeczytać książki w różnej kolejności. Tak jak "Okaleczone" była przewidywalna, ale sama intryga kryminalna ciekawa, tak w "Jej sprawa" jest odwrotnie. Myślę, że jest to z mojej strony bardzo subiektywne, bo druga część dotyczy sprawy politycznej, a jak może już wiecie- nie jest to mój ulubiony temat. 🌟 Początek był dosyć żmudny, ciężko było się zaangażować, jednak z każdą stroną historia staje się coraz bardziej intrygująca. Bohaterowie nadal nie są tak wykreowani, by nas sobą zainteresować... Jednak mniej więcej od połowy książka nabiera rozpędu i nawet ten minus nie zabiera nam radości z czytania :) 🌟 Zakończenie jest mocną stroną tej książki i jest zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące. Nie było wielkim zaskoczeniem, jednak nie domyśliłam się go na początku książki. 🌟 podsumowując- Czy polecam? Tak. Czy będzie to historia która Was porwie? Raczej niekon...
20
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] “Jej sprawa” Anny Kaczanowskiej to tom drugi serii z prokuratorką Hanną Osul, ale z początku lektury wszystkie najistotniejsze fakty są solidnie przypomniane, więc bez wahania można również sięgnąć po niego bez znajomości pierwszego. Wiem, sprawdziłam osobiście! Jest to przede wszystkim dobra historia kryminalna. Intryga rozpoczyna się dosyć spokojnie, ale gdy tylko pojawiają się pierwsze tropy zaciekawia tak, że trudno się od książki oderwać. Są momenty zaskakujące, śledztwo prowadzi w naprawdę różne rejony. Ofiarą padł minister sprawiedliwości, zatem w historię lekko zaplątana jest polityka - ale spokojnie, są to tematy ogólnie, raczej dotyczące po prostu pragnienia władzy, więc nie musicie się wątków politycznych obawiać. Sprawę tę prowadzi oczywiście główna bohaterka, która jednak ma w niej osobiste korzyści - poszła na układ z pewnym osadzonym, by ten w zamian za odciągnięcie uwagi śledczych od jego znajomego zaoferował, że wyjawi jej prawdę o śmierci jej męż...
20
patusi3k

Nie oderwiesz się od lektury

Hanna Osul z powodu rodzinnej tragedii przerywa na jakiś czas swoją karierę prokuratora. Gdy pewnego dnia dostaje propozycje nie do odrzucenia od osadzonego- otrzymania informacji na temat mordercy jej męża i córki jest przekonana, że czas wrócić do gry. Co w zamian musi zrobić? Tego Wam nie zdradzę 🤭 Jedno jest pewne, aby uzyskać wewnętrzny "spokój" i doprowadzić do sprawiedliwości Hania nie podda się tak łatwo. Niesamowitym wsparciem staje się dla niej jej brat. Muszę przyznać, że nie czytałam poprzedniej części tej historii i bardzo chętnie to nadrobię 😊 Wątek polityczny w tej książce jest świetny, dzięki niemu zagłębiamy się w ogromną ilość tematów dotyczących różnych ugrupowań społecznych. Mamy wykreowaną świetną kryminalną fabułę, pełną zawirowań, dziwnych zagadek, różnych tropów. Nasza bohaterka musi podjąć ciezkie decyzje, aby układanka złożyła się w jedną całość. Czy cel zostanie osiągnięty? Czy sprawiedliwości stanie się za dość? Z tą historią nie można się nudzić.... Przy...
20
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra książka. wciąga
20

Popularność




Babci Marysi,

Rozdział 1

Koło k. Wrocławia

Proces, w którym ostatecznie skazano Kacpra Onucego na dożywotni pobyt w więzieniu, ciągnął się w oczach Hani w nieskończoność, podczas gdy w rzeczywistości potoczył się błyskawicznie. Gdy pół roku po jego zakończeniu koła awionetki dotknęły ziemi, Koło zdawało się wracać do normalności – a Hania wracała do niej wraz z nim.

– Co teraz zamierzasz? – zapytała Tosia, która korzystając z bezchmurnego nieba, wybrała się z nią na wycieczkę leciwym samolotem, pieszczotliwie nazywanym Elką. Splotła ręce pod osłoną szerokich rękawów czarnej kurtki i obróciła się w jej stronę.

Nie pasowała do otoczenia, w którym się znalazła. Nawet bez obcasów i różnorodnej biżuterii, w której zwykła się pojawiać, odstawała od zakurzonego i zagraconego wnętrza jeepa. Hania co prawda starała się utrzymywać samochód we względnym porządku, ale nie sprzątała go gruntownie po każdym przewozie roślin, a na tylnym siedzeniu i na podłodze przed nim gromadziła kolejne przedmioty potrzebne jej do utrzymania Elki w nienagannym stanie.

– Teraz? – Hania zajęła miejsce za kierownicą. Wyciągnęła kluczyk z kieszeni wytartych dżinsów i włożyła go do stacyjki. – Powinnam skończyć porządki w szopie, bo nie można się tam już ruszyć. Ale jeśli miałabyś lepszą propozycję, mogę zrobić to jutro.

– Miałam raczej na myśli nieco szerszą perspektywę. Morderca siedzi w więzieniu, a ty nadal tkwisz tutaj. Masz co prawda nielimitowany czas na świeżym powietrzu, ale… – Tosia urwała.

– Tak ci wadzi moje sąsiedztwo?

– Nie, Haneczko. Wadzi mi twój brak zajęć. Ja jestem za młoda na emeryturę, co dopiero ty. Człowiek bez zajęcia ma się gorzej niż człowiek z zajęciem, a poza tym tetryczeje.

– Przesadzasz.

Tosia odczekała z odpowiedzią, aż wjadą na utwardzoną drogę, żeby nie musieć przekrzykiwać dźwięków, jakie wydawał z siebie jeep w starciu z wertepami.

– Nie mówię, że już stetryczałaś, ale dobrze by było, żebyś znalazła sobie jakieś zajęcie.

– Mam zajęcie – zaprotestowała Hania.

– Nie odeszłaś z zawodu, rzuciłaś jedynie pracę. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś sobie znalazła nową. Jestem przekonana, że Ireneusz jest podobnego zdania. Nie miałby nic przeciwko, gdybyś wróciła do Wrocławia.

– A co on ma do tego? – zapytała przekornie, zerkając na Tosię.

Ireneusz zaczął regularnie przyjeżdżać do Koła w tym samym czasie, kiedy rozpoczął się proces Onucego. Niezależnie od tego, czy w danym tygodniu odbywała się rozprawa, zawsze zjawiał się w piątek i zostawał do niedzieli. Zdawał relację z wydarzeń na sali sądowej, pomagał przy pracach w ogrodzie, a ostatecznie dał się nawet zabrać na wycieczkę Elką, po której jako pierwszy sprawdzał co rano, czy pogoda nadaje się do latania.

Z biegiem czasu Hania zorientowała się, że oczekuje na jego przyjazd z równą niecierpliwością, jaka towarzyszyła jej, gdy czekała na powrót Kuby z jego służbowych wyjazdów.

Ani razu nie nazwali po imieniu tego, co wykluło się z ich przyjaźni, ale zdawało się to należeć do tych rzeczy, które takiego nazywania wcale nie potrzebują.

– Chociażby to, że może kiedyś chciałby spędzać z tobą więcej niż dwa, góra trzy dni w tygodniu. – Tosia uśmiechnęła się, rozbawiona. – Ale o tym, co się może bądź nie może między wami wydarzyć, sama wiesz najlepiej. Dziękuję za przejażdżkę.

– Zawsze do usług. – Kiedy Tosia zamknęła za sobą drzwi auta, Hania opuściła szybę po stronie pasażera i dodała: – Jak tylko będzie pogoda, czuj się zaproszona.

– Może za jakiś czas. Jutro z samego rana muszę wstąpić odebrać coś od naszego księdza, a potem jestem umówiona u fryzjera.

– Uważaj na kościelne klamki, żeby cię piorun nie trafił – odpowiedziała Hania, odwołując się do często powtarzanego przez Tosię żartu.

– Na szczęście z naszego Tadeusza jest dobrze wychowany człowiek, więc liczę, że w razie potrzeby sam otworzy przede mną drzwi.

– Możesz później wpaść na obiad.

– Później to wyjeżdżam na kilka miesięcy. A ty w tym czasie się zastanów, co byś chciała dalej robić ze swoim życiem. Nikt ci nie każe wracać do prokuratury – zauważyła Tosia i pomachała jej na odchodne.

– Co w takim razie proponujesz?

Zatrzymała się i odwróciła.

– Zaskocz mnie. – Puściła do Hani oko i ruszyła w stronę swojego ogrodu.

Następnego dnia Tosia faktycznie zniknęła, jak zwykle nie mówiąc nikomu, dokąd jedzie ani kiedy planuje wrócić. Nikogo w Kole to nie zaskoczyło. Wszyscy mieszkańcy od lat byli przyzwyczajeni, że dom Antoniny raz na jakiś czas gaśnie, żeby obudzić się pełnią życia i szumem spotkań towarzyskich po powrocie gospodyni.

– I naprawdę nigdy się nie chwali, dokąd się wybiera? – zapytał Ireneusz, opierając stopy o stolik kawowy w salonie Hani, kiedy przyjechał do niej w pierwszy weekend po wyjeździe Tosi.

– Nigdy, zresztą przestaliśmy już ją pytać. Zawsze odpowiadała wymijająco, zwykle zbywając ciekawskich jakimiś anegdotami. Kiedyś mimochodem zasugerowała, że podczas tych eskapad urządza sobie tournée po rodzinie i przyjaciołach w kraju i za granicą. Tych samych, którzy później odwiedzają ją w Kole.

– A jak to się stało, że nigdy nie zabrałaś mnie na taką imprezę u Antoniny?

– Bo zazwyczaj odbywają się w tygodniu, a w tygodniu ty…

– Pracuję – dokończył Ireneusz i jakby na potwierdzenie swoich słów sięgnął ponad ramieniem Hani po przewieszoną przez oparcie kanapy marynarkę. Wyciągnął telefon i kilkukrotnie odświeżył maila oraz wiadomości.

– Czekasz na coś?

Pokiwał głową, a blizna na jego górnej wardze, zazwyczaj niemal niewidoczna, zamigotała w świetle lampy wiszącej ponad ich głowami. Westchnął, zanim ponownie spojrzał na Hanię.

– Nie wiedziałem, czy w ogóle ci o tym wspominać. Wczoraj wieczorem dostałem informację, że Onucy bardzo chciałby się ze mną spotkać.

Już miała oprzeć się o jego ramię, jednak na dźwięk nazwiska posterunkowego wróciła do pozycji, w której mogła spojrzeć mu w oczy.

– Wyrok się uprawomocnił – powiedziała.

– Wiem. Dlatego byłem ciekawy, co wymyślił.

– I?

– To nie o mnie mu chodziło. Miałem zostać jedynie jego posłańcem. Tylko przekazać wiadomość. Tobie.

Momentalnie zaschło jej w ustach.

– Jak brzmiała ta wiadomość?

– Jest gotowy powiedzieć ci wszystko – Ireneusz zaakcentował to słowo – o śmierci twojego męża i Amelii. Zaangażowałem kilka zaufanych osób w próbę wyjaśnienia, co owo „wszystko” oznacza, ale na razie milczą.

– Jeżeli policja z Mirkiem na czele nie znalazła nic w trakcie śledztwa, co według ciebie mogą znaleźć twoi ludzie?

Nie polemizował. Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy, przerywanej w głowie Hani przez fragmenty sądowych zeznań Onucego, które docierały do niej za pośrednictwem Ireneusza lub mediów. Przeplatały się one z przesłuchaniem, które poprowadził Hetski tuż po aresztowaniu zabójcy.

– Jeżeli nie chce przyznać się jeszcze do tego morderstwa, nie mamy sobie nic do powiedzenia – stwierdziła w końcu.

 Trwała w tym postanowieniu tak długo, jak długo obok był Ireneusz. Gdy tylko wyjechał w niedzielę wieczorem, zaczęła się zastanawiać, czy podjęła właściwą decyzję.

– To im nie wróci życia, Haneczko – przypomniała jej Liśka, do której zadzwoniła w poszukiwaniu jeśli nie głosu rozsądku, to przynajmniej rady.

– Wiem.

– W takim razie co by ci dało ponowne oglądanie tego gnojka? Jeśli masz za dużo wolnego czasu, zapraszam. Znajdę ci jakieś zajęcie. Mam trochę zaległego urlopu, więc powiedz jedno słowo, a zapowiem w robocie, że nie muszą mnie oglądać.

– W tym tygodniu nie dam rady.

– To w przyszłym. Weekend zostawię panu prokuratorowi.

– Skąd wiesz, że przyjedzie?

– Twój chłopak zawsze przyjeżdża. I jakoś nie wydaje mi się, żeby miał ochotę to zmieniać. A ja nie mam serca mu tego odbierać.

Hania parsknęła śmiechem, czując, że się rumieni. Całe szczęście, że Liśka tego nie widziała. Dałoby jej to tylko kolejny argument w sporze, który toczyły od chwili, gdy przyjazdy Ireneusza przestały być wyjątkiem, a stały się zwyczajowym elementem jej weekendów.

– „Chłopak”. Nie pasuje mi to określenie – zauważyła, ale w jej głosie brakowało przekonania, z którym strofowała Liśkę, gdy ta po raz pierwszy zaczęła się wyrażać o Ireneuszu w taki sposób.

– Wolisz „kochanek”? Masz moje pełne poparcie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– A przynajmniej się do tego nie przyznajesz. Poczekamy, zobaczymy, która z nas miała rację. A teraz bardzo cię przepraszam, ale dzieci próbują się pozabijać, zdemolować kuchnię albo jedno i drugie. Uciekam.

– Ratuj kuchnię! – Hania uśmiechnęła się do siebie, gdy wyobraźnia podsunęła jej wizję ośmioletniego rodzeństwa szalejącego w królestwie Liśki.

– A żebyś wiedziała. Jest świeżo po remoncie. Nie jedź do więzienia. I zadzwoń, jak będziesz jechała do mnie – dodała, po czym się rozłączyła.

Hetski, z którym Hania skonsultowała się kilka minut później, był jednak innego zdania.

– A co ci szkodzi? – zapytał, przekrzykując szum po swojej stronie linii.

– Jesteś w pracy?

– Tak. Zaginęło dziecko i z jakiegoś powodu szukamy go w sejfie, do którego nikt nie ma klucza. Idiotyzm, ale jak się okaże, że jednak tam jest, to moją głowę odetną za to, że tu nie zajrzałem. A wracając do ciebie, wycieczka dobrze ci zrobi. Przy okazji moja luba z pewnością zaprosi cię na obiad. Już teraz ostrzegam, że nie przysługuje ci prawo do odmowy.

Tym razem – i głównie dlatego, że się z nim zgadzała – zdecydowała się posłuchać Hetskiego.

Z samego rana zaparkowała przy ulicy Kleczkowskiej, o której osadzeni w Zakładzie Karnym nr 1 żartowali, że jest tak długa, iż jej opuszczenie może zająć nawet dwadzieścia pięć lat, a niektórym nie uda się to do końca życia.

Po dokładnym przeszukaniu przez funkcjonariusza służby więziennej Hania przeszła przez niebieską bramę w szarym kwadratowym bloku i znalazła się na półokrągłym placu. Na wprost niej, kilkanaście metrów nad jej głową, z wieżyczki strażniczej obserwował ją kolejny strażnik z bronią palną w ręku.

Przed sobą miała trzy przejścia prowadzące do różnych części kompleksu więziennego. Wiedziała jedynie, że to po prawej otwiera drogę do półotwartej części zakładu, a ta z pewnością jej nie interesowała. Miał na nią czekać pracujący w zakładzie znajomy Hetskiego, którego Mirek poinformował o jej odwiedzinach, jednak żadna z bram się nie otwierała.

– Pani prokurator wejdzie ciut dalej – ponaglił ją bramowy.

Obejrzała się za siebie, a gdy zrobiła krok do przodu, ciężkie drzwi, przez które dopiero co przeszła, zamknęły się za nią z donośnym szczękiem. To wystarczyło, żeby otworzyła się środkowa brama. Wyszedł z niej dobrze zbudowany mężczyzna, na oko młodszy od Hetskiego, w ciemnoszarym mundurze SW.

– Dzień dobry, pani prokurator. Sierżant Maciej Cioska.

Uścisnął jej dłoń. Rękę miał szorstką i pokrytą licznymi odciskami. Gestem zaprosił ją do przejścia na drugą stronę muru zwieńczonego dwoma warstwami drutu kolczastego.

– Dziękuję za umożliwienie mi tej rozmowy.

Cioska skinął głową i wzruszył szerokimi ramionami.

– Hetman wspominał, że już pani nie pracuje, ale że miała pani coś wspólnego z tą sprawą. Jedno mnie tylko interesuje – dodał, gdy ruszyli w stronę głównego gmachu więzienia. – Po co chce pani z nim rozmawiać? Jeśli mam być szczery, za bardzo się ucieszył, jak mu powiedziałem, że będzie miał kolejne widzenie bez dozoru.

– Prawdę mówiąc, jestem tu na jego prośbę.

Sierżant prychnął, jakby właśnie potwierdziły się jego najgorsze obawy.

– Żeby mnie pani prokurator czasem źle nie zrozumiała, nie jestem zwolennikiem tortur, ale takim jak Onucy odmawiałbym wszelkiej przyjemności.

Wnętrze zakładu było surowe. Poszczególne piętra oddzielała od siebie siatka, która miała wybić więźniom z głowy próby samobójcze bądź morderstwa.

– Jest pani zainteresowana jego celą? – zapytał, zatrzymując się na półpiętrze metalowych schodów.

– Niespecjalnie. Chcę tu spędzić możliwie jak najmniej czasu.

– Nie pani jedna. – Uśmiechnął się pod wypielęgnowanym wąsem. – W porządku. Mamy przygotowane pomieszczenie, bo jak zrozumiałem z rozmowy z Hetmanem, woli pani…

– Nie mieć świadków – dokończyła za niego. – Dokładnie.

Cioska wprowadził ją do sali, na środku której stał przytwierdzony do ziemi stolik i dwa krzesła. Ze ścian łuszczyła się zielonkawa farba, a na podłodze widniały ślady po niedokładnie zmytych plamach.

Gdy Hania została sama, podeszła do zakratowanego okna i spojrzała w dół. Znajdowała się w północnej części budynku, skąd miała widok na trójkątny plac z okrągłą rabatą pełną pożółkłych liści, wygarnianych przez stojącego pośród nich mężczyznę. W pewnej chwili, gdy już miała się odwrócić od tej monotonnej sceny, otworzyły się drzwi w przeciwległym budynku z brudną, wyblakłą od słońca czerwoną elewacją. Na plac wyszła kobieta. Długie blond włosy miała spięte na czubku głowy. W jednej ręce trzymała telefon, a drugą miała schowaną w kieszeni czerwonego garnituru. Rozejrzała się wokoło, a gdy nie dostrzegła nikogo innego, podeszła do pracującego przy roślinach mężczyzny. Rozmawiali, nie patrząc na siebie. On nie przerwał pracy, ona zatrzymała się na tyle daleko, żeby komuś, kto nie obserwował tej sceny od samego początku, mogło się wydawać, iż zatrzymała się tylko po to, by sprawdzić coś w komórce.

Hania nie przekonała się, jak skończyło się to nietypowe spotkanie, bo nagle otworzyły się drzwi za jej plecami. Gdyby nie idący krok za nim Cioska, nie poznałaby Onucego. Jego twarz i przedramiona znaczyły różnokolorowe ślady po pobiciach. Lewe ucho wydawało się naderwane, a przynajmniej odstawało pod nienaturalnym kątem od głowy posterunkowego. Sierżant przepchnął więźnia przez próg i posadził go na jednym z dwóch krzeseł.

Gdy strażnik rozkuł mu dłonie, Onucy jedynie potarł obolałe nadgarstki, ale nie protestował przeciwko temu niepotrzebnie siłowemu traktowaniu. Od momentu, gdy ją zobaczył, nie odrywał od niej wzroku.

– Mogę zostać przy wejściu – zasugerował strażnik, odwracając się w stronę Hani. – Na wszelki wypadek.

– Nie ma takiej potrzeby – odparła, czując, że zaschło jej w gardle.

Gdy Onucego aresztowano, nie mogła na niego patrzeć. Każdy uśmiech, każda chełpliwa nuta w jego głosie przyprawiały ją o mdłości. Nie sądziła, że czas cokolwiek w tej kwestii zmieni. A jednak kiedy znalazła się z nim twarzą w twarz, jej spojrzenie nie opuszczało go ani na chwilę.

Gdy za strażnikiem zamknęły się drzwi, Hania usiadła po drugiej stronie stolika i złożyła dłonie na kolanach, żeby ukryć ich drżenie. Czekała.

Wystarczyła chwila, by Onucy przerwał ciszę, która zapadła między nimi, gdy zostali sami.

– Czekałem na to spotkanie – powiedział tak łagodnie, jakby mówił do zasypiającego dziecka.

Nie zdołała ukryć dreszczu, który przebiegł jej po plecach, ale to wzdrygnięcie umknęło uwadze Onucego. Akurat poprawiał krótko ścięte włosy i wygładzał zieloną koszulkę. Zupełnie, jakby przy okazji tych odwiedzin chciał zaprezentować się z możliwie najlepszej strony. Każdy ten gest sprawiał, że miała ochotę wstać i wyjść, zostawiając go samego z informacjami, które rzekomo posiadał.

– W takim razie przejdźmy do konkretów.

Skinął głową.

– Mogę ci wszystko wyjaśnić.

– Byłam przekonana, że już to zrobiłeś. Dwukrotnie. Raz podczas przesłuchania po aresztowaniu i drugi raz przed obliczem sądu – dodała, ignorując to nieoczekiwane przejście na ty.

– Mogę ci wyjaśnić wszystko, co tyczy się śmierci twojego męża i Amelii.

Zamilkł. Czy to na potrzeby dramatycznej pauzy, czy może żeby lepiej przyjrzeć się reakcji, jaką wywołały w niej te słowa, a której nie udało jej się przed nim ukryć. Na dźwięk imienia córki poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.

– Oczywiście zrobię to we własnym interesie, ale o tym za chwilę.

– Nie wejdę z tobą w żadne układy – zastrzegła.

Onucy się uśmiechnął. Pobyt w więzieniu pozbawił jego twarz dziecięcej urody, która tak rzucała się w oczy, gdy jeszcze nosił policyjny mundur.

– Może zmienisz zdanie, jeśli mnie wysłuchasz. – Znów urwał, ale nie czekał, aż Hania się zgodzi albo zaoponuje. – Na przesłuchaniu i na rozprawie mówiłem prawdę. Nie zabiłem ani Jakuba, ani Amelii. Miałem jedynie nastraszyć twojego męża.

– Nastraszyć? – wyrwało się jej, a jej głos zabrzmiał nienaturalnie wysoko, wręcz obco.

Onucy przytaknął.

– Wiedziałem, że Kuba prowadzi wobec mnie dziennikarskie śledztwo, że prawdopodobnie swoje materiały przekaże policji, co doprowadzi do skazania mnie na długie lata więzienia. I swoją drogą – roześmiał się cicho – sama przyznasz, Haniu, że do tego doprowadziło. Co prawda inaczej, niż to sobie wyobrażał twój mąż, ale liczy się efekt. Tylko że to nie ja interesowałem go na samym początku.

– Nie rozumiem.

Uśmiechnął się do niej, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał.

– Nie powiedział nikomu, nad czym tak naprawdę pracuje, bo zdawał sobie sprawę, na jak wpływowych ludzi się natknął. Nawet tobie w pełni nie zaufał. Konkretów nie znał też nikt z jego redakcji, co oznacza, że w chwili jego śmierci o jego pierwszym śledztwie wiedziałem ja, Kuba oraz jego źródło.

Próbowała przywołać w pamięci dni i tygodnie poprzedzające śmierć Kuby, przypomnieć sobie, nad czym pracował, o czym mówił, ale bezskutecznie. Co więcej, im dłużej próbowała się nad tym zastanawiać, tym bardziej rosło w niej przekonanie, że stojący za drzwiami Cioska miał całkowitą rację. Ta rozmowa była jedynie wielkim przywilejem, na który Onucy w żaden sposób nie zasłużył. Podniosła się z miejsca i odeszła na kilka kroków. Odwróciła się, żeby choć przez moment nie widzieć wymalowanego na jego twarzy zadowolenia. Na niewielkim placu nie było już nikogo.

– Tak jak wspomniałem – ciągnął Onucy, niezrażony tym, że Hania stoi do niego tyłem i wygląda na zewnątrz – to nie ja zabiłem Kubę. A więc jeszcze tylko jedna osoba wiedziała, że Jakub Osul wpadł na coś, co go przerosło. Ta sama osoba wiedziała również o moich dokonaniach, nie z niezamkniętych policyjnych spraw, takiego czy innego zacierania dowodów, ale niemal z pierwszej ręki. Ten człowiek wiedział o moich morderstwach od bardzo dawna, wręcz od samego początku. Nie był co prawda ich naocznym świadkiem, ale miał świadomość, do czego jestem zdolny i jak bardzo jestem zdeterminowany. Ten człowiek był policjantem. Poznaliśmy się lata temu, przyznam ci, Haniu, że sam już nie pamiętam, ile lat minęło, ale było to przy okazji śmierci mojej siostry. On jeden nie wierzył w moją niewinność, nie przekonała go moja wersja wydarzeń. Nie zamierzał mi jednak niczego udowadniać, nie próbował doprowadzić do mojego aresztowania i bardzo długo nie rozumiałem dlaczego. Uznał, że ja i moje fantazje możemy mu się jeszcze kiedyś przydać. Przyszedł na to czas, kiedy twój mąż zainteresował się sprawą, do której nigdy nie powinien był dotrzeć. Kiedy zaczął zbyt blisko niej węszyć, nadeszła pora, żebym się przydał mojemu patronowi. Informator, który skontaktował się z twoim mężem, jest bardzo do mnie podobny. Rozumiemy się jak rodzeni bracia, choć jest między nami różnica wieku bliższa tej pomiędzy ojcem i synem. Ponieważ wiedział, co mną kierowało, uznał, że będzie mnie chronił, że pozwoli mi się rozwijać, że wykorzysta drzemiący we mnie potencjał, i dlatego kiedy dochodziło do kolejnych morderstw, dzięki swoim koneksjom w wymiarze sprawiedliwości dbał o to, żeby śledczy nie zaszli za daleko. Nie tylko miał ku temu sposobność, ale i znał ludzi na właściwych posadach…

Hania przerwała mu, unosząc dłoń. Potrzebowała chwili na odnalezienie własnego głosu. Przełknęła ślinę, a gdy ten powrócił, nie odrywając spojrzenia od budynku po drugiej stronie dziedzińca, zapytała:

– Chcesz powiedzieć, że ktoś wysoko postawiony w policji cię chroni?

– Chronił – poprawił ją Onucy. – Nie zapominaj, że rozmawiamy w więzieniu. Bo widzisz, nie każdego da się ochronić za każdym razem i nie każdego chce się chronić za wszelką cenę. Ale zacznijmy od początku. Kiedy ten człowiek rozłożył nade mną parasol ochronny, wiedziałem, że stracę go, jeśli zrobię coś głupiego. Co też zrobiłem i nie protestowałem, kiedy przyszło mi ponieść konsekwencje własnej bezmyślności. A wszystko… przez twojego Kubę, przez ciebie i przez to, jak osobiście podeszłaś do moich dwóch ostatnich morderstw, zwłaszcza do tego pod Wrocławiem. Zaczęło się, kiedy przyjechałaś na miejsce i przegoniłaś mnie od mediów. Od razu cię rozpoznałem. Z powodu, którego sam jeszcze nie rozumiem, chciałem cię poznać bliżej, a żeby to zrobić, kolejne morderstwo, którego się dopuściłem, musiało dotyczyć ciebie, zwłaszcza że chwilę wcześniej tak nagle odeszłaś z pracy. Pojechałem więc za tobą do Koła. Musiałem działać szybko, a przynajmniej szybciej niż zwykle, i zacząłem popełniać błędy. Chciałem wiedzieć, jak wygląda twoje życie bez Kuby i Amelii, a żeby nie wzbudzić twoich podejrzeń, musiałem zacząć pracować z Hetmanem.

– Mieliśmy rozmawiać o moim mężu.

– Tak, słusznie – zgodził się i z nową energią wrócił do tematu, od którego odpłynął coraz bardziej krętymi ścieżkami swoich dygresji: – Miałem go tylko nastraszyć. Jego informator skontaktował się z nim w momencie, kiedy Kuba pracował nad czymś zupełnie innym.

Hania spróbowała się ponownie skupić, wyciągnąć z pamięci to, nad czym jej mąż pracował, zanim zajął się sprawą dziecięcych zaginięć i zabójstw. Na próżno.

– Rozpracowywał sieć powiązań oplatającą cały wymiar sprawiedliwości – podjął Onucy. – Tych samych powiązań, które wzięły mnie, ale nie tylko mnie, pod swoją opiekę, roztaczając nad różnymi naszymi występkami niezwykle szeroką ochronę. W momencie, w którym skontaktował się z nim mój patron, musiał mu dać coś, co odciągnie go od tego projektu. Dał mu więc mnie i wszystko wskazywało na to, że to wystarczyło. Jednak żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, musiałem go nastraszyć na tyle, by również mną przestał się interesować. Instrukcje mojego patrona były jasne, miałem się zbliżyć do waszej córki na tyle, żeby Kuba podjął niezwykle instynktowną decyzję o ucieczce. Spakował siebie i Amelię. To była najrozsądniejsza rzecz, jaką mógł wtedy zrobić, zwłaszcza że informator sugerował mu, że są w wymiarze sprawiedliwości ludzie, którym zawdzięczam wolność. Zwróć uwagę, że nawet z tobą się nie skontaktował, zamierzał do ciebie zadzwonić dopiero, gdy znajdzie się daleko ode mnie. Zrobił też jedną głupotę i to ona w gruncie rzeczy kosztowała go życie. Z telefonu w centrum handlowym zadzwonił szukać pomocy u swojego informatora, a ten ochoczo zgodził się mu jej udzielić. Spotkali się na jednym z parkingów wzdłuż autostrady. Tam mój patron napił się z nim kawy, dodając do niej coś, co koniec końców pozbawiło Kubę przytomności. Nie wiem, co to była za substancja. Jego śmierć to istotnie był wypadek. Akurat tak wyszło, że kiedy stracił przytomność, auto wylądowało w zbiorniku przeciwpożarowym. Zanim jednak twój mąż odjechał z parkingu, jego źródłu udało się zabrać mu telefon, na którym mogły przecież być ślady ich wcześniejszej korespondencji. Ten telefon był kolejną głupotą, która pozbawiła mnie protekcji. – Uśmiechnął się. – Któregoś razu, już po naszym pierwszym spotkaniu, zabrałem go, ciekawy, jak wyglądało wasze życie przed tym tragicznym wypadkiem, kiedy już zaczynałem mieć wgląd w to, jakie było po nim. Tę obsesję przypłaciłem wolnością, ale jak by nie patrzeć, zdecydowałaś się odwiedzić mnie również w więzieniu.

Nie mogła tego dłużej słuchać. Zrobiła więc jedyną rzecz, która gwarantowała jej, że Onucy zamilknie. Jedyną oczywiście poza zaciśnięciem dłoni na jego szyi, choć i to przez moment rozważała. Zamiast tego odwróciła się do niego i powiedziała:

– Nie rozumiem, dlaczego mi to mówisz.

– Jeśli zgodzisz się mi pomóc, dam ci nazwisko tego człowieka, a razem z nim szansę doprowadzenia go przed oblicze sądu lub przed pluton egzekucyjny w jakimś zapomnianym przez cywilizację lesie. Wybór będzie należał do ciebie. Wystawię ci człowieka, który odebrał ci rodzinę. W zamian za to, co jest w gruncie rzeczy małą ceną – dodał wesoło. – Chcę, żebyś wróciła do pracy.

– Oszalałeś.

– Nie. – Pokręcił głową. – Ani trochę. Za jakiś czas jedna z najbliższych mi osób, która również zrobiła coś bardzo głupiego, zostanie oskarżona o morderstwo. Mój przyjaciel będzie potrzebował obrony.

– Nie jestem obrońcą.

– Ale jesteś prokuratorem. Wystarczy, że go nie oskarżysz. Wystarczy, że ktoś inny poniesie konsekwencje.

– Nie oskarżę niewinnego człowieka, wiedząc, kto jest prawdziwym sprawcą.

– To, czy będzie winny, i tak jest bez znaczenia.

– Nie ma gwarancji, że to mi przydzielą tę sprawę.

– Teraz nie ma, ale możesz się o nią postarać. Nie takie rzeczy widziała już prokuratura w tym kraju. Zanim wrócisz do pracy, powiesz prokuratorowi Gawrysowi, że robisz to pod jednym warunkiem. Oboje wiemy, że prosi cię o powrót już co najmniej od roku, a ty konsekwentnie odmawiasz.

– Tym warunkiem ma być przydzielenie tej twojej sprawy? To niemożliwe.

– Nie. Poprosisz o przydzielenie pierwszej sprawy o wysokim profilu. Tak się złoży, że zabójstwo, w które wmieszany zostanie mój przyjaciel, zostanie przeniesione do Wrocławia.

– Skąd wiesz to wszystko?

– Mój patron w złości powiedział mi, że ponieważ mój przyjaciel podpadł podobnie jak ja, poniesie podobną karę. Nie chcę, żeby tak się stało, bo dużo mu zawdzięczam. Jeśli ty będziesz prowadziła śledztwo za rękę, a nie ono ciebie, na pewno znajdzie się ktoś, na kogo można byłoby przekierować podejrzenia, i jeśli tak się stanie, dostaniesz człowieka, który uśmiercił twoją rodzinę.

– Kim jest ten przyjaciel?

– Zobaczysz. Jeśli ci nie powiem, nie będziesz wiedziała, kto jest sprawcą – stwierdził z uśmiechem Onucy, nawiązując do jej poprzednich słów.

– A co, jeśli mi się nie uda? Jeśli się nie zgodzę?

– Nic. – Wzruszył ramionami. – Ja zostanę tutaj, mój przyjaciel pójdzie siedzieć, ty będziesz mogła znowu rzucić pracę albo w niej zostać… Jedynie mój patron nadal będzie na wolności.

Opuszczając więzienie, Hania szła obok Cioski w milczeniu. Dopiero przy strażnicy ten nie wytrzymał i spojrzał na nią karcąco.

– Długo pani z nim rozmawiała.

– To głównie on mówił.

– I miał w tym niesłychaną przyjemność.

To było w jego oczach jej największe przewinienie. Ich spotkanie było dla Onucego nagrodą, równie dużą jak świadomość, że przez najbliższe dni, może tygodnie będzie myślała tylko i wyłącznie o tym, co jej powiedział.

Nie odpowiedziała. Dopiero gdy przeszła przez punkt kontroli i zdała przepustkę, zwróciła się do sierżanta:

– Dziękuję.

I zanim zdążył zastąpić swoją dezaprobatę choćby cieniem uprzejmego uśmiechu, opuściła teren więzienia.

Już po chwili wspięła się za kierownicę swojego jeepa i zamknęła drzwi, ale nie odjechała. Choć obiecała Mirkowi i jego żonie, że przyjedzie do nich na obiad, wiedziała już, że nie wchodzi to w grę. Pod żadnym pozorem nie mogła się zobaczyć z Hetskim, bo ku swojemu rosnącemu przerażeniu, zaczynała rozważać propozycję Onucego.

To, o co ją prosił, było stosunkowo niewielką ceną za… Nie pozwoliła sobie dokończyć tego zdania, nawet w myślach. Jak mogła w ogóle to rozważać! A jednak przecież nikt nie musiał zostać skazany. Onucy nie powiedział ani słowa, że nie może rozwiązać tego problemu przez umorzenie postępowania.

Tak. Taką cenę była gotowa zapłacić za zamknięcie w więzieniu człowieka, który odebrał życie jej mężowi i córce.

Rozdział 2

Wrocław, ulica Słonimskiego

Nie wróciła na noc do Koła. Mieszkanie na Słonimskiego od kilku tygodni stało puste, czekając na nowego lokatora, a ona, kierowana jakimś niezrozumiałym przeczuciem, wzięła ze sobą klucze.

W środku została większość jej mebli. Jedynie pokój Amelii był całkiem pusty. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy służył lokatorom za domowe biuro, a po ich wyprowadzce został wykorzystany jako składzik przez ekipę remontową.

Zamówiła obiad, a potem napisała do Mirka. Przeprosiła, tłumacząc, że przyjedzie przy kolejnej okazji, i skłamała, że Onucy nie miał jej nic wartościowego do powiedzenia i nadal upierał się, że nie zabił ani Kuby, ani Amelii.

Zjadła w salonie z widokiem na nadodrzańskie wały i mniej więcej wtedy podjęła decyzję.

Wyprała i powiesiła na grzejniku białą koszulę, którą miała na sobie w więzieniu, a potem ustawiła w komórce budzik na siódmą trzydzieści. Nie robiła tego od miesięcy.

 Chwilę przed dziewiątą wchodziła już po schodach w budynku mieszczącym tymczasowo siedzibę Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Przeszła przez wewnętrzne szklane drzwi i pokonując po dwa stopnie na głównej klatce schodowej, zatrzymała się dopiero przed drzwiami gabinetu naczelnika Pierwszego Wydziału Śledczego.

Początkowo zamierzała wpaść tam tak, jak stała, ale ostatecznie rozsądek przekonał ją, żeby wyrównała oddech, i w odbiciu okiennej szyby upewniła się, czy nie wygląda, jakby do reszty postradała zmysły. Związała włosy z tyłu głowy, opuściła kołnierz koszuli, otrzepała dżinsy z kurzu, który wypełniał jej samochód, i dopiero wtedy zapukała.

– Proszę – rozległ się głos Huberta Gawrysa.

– Dzień dobry.

Naczelnik zamarł w pół drogi do zapięcia marynarki. Opuścił ręce i roześmiał się.

– Jesteś ostatnią osobą, której się tu spodziewałem! Usiądź, proszę. – Wskazał jej krzesło naprzeciwko swojego biurka. To samo, w którym siedziała, gdy ostatnio znalazła się w jego gabinecie.

Od tamtego czasu niewiele się tu zmieniło. Zresztą takie miejsca zdawały się opierać upływowi czasu. Nawet długopisy na biurku naczelnika leżały te same. Jeden do składania podpisów, napełniany dobrej jakości granatowym atramentem, drugi do wszystkiego innego, koniecznie z czarnym tuszem.

Gawrys też niezmiennie był tym samym pogodnym mężczyzną, jedynie na głowie pozostawało mu jeszcze mniej włosów niż przed rokiem.

– Chcę wrócić do pracy – oznajmiła bez zbędnych wstępów.

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.

– Tyle miesięcy próbowałem cię do tego przekonać. Co się zmieniło? Zresztą nieważne – stwierdził, zanim zdążyła otworzyć usta. – Bardzo się cieszę. Jak najszybciej zajmę się formalnościami, bo jeszcze mi się rozmyślisz i dalej będę musiał żonglować postępowaniami tak, żeby braki kadrowe nie uniemożliwiły nam normalnej pracy.

Rzeczywiście już dwukrotnie próbował ją przekonać do powrotu. I dwukrotnie spotkał się ze stanowczą odmową. Trzeciego podejścia nie podjął, choć faktycznie nie mógł się doprosić skierowania do jego prokuratury dodatkowych ludzi. Doszedł do wniosku, że nie ma żadnego argumentu, który mógłby przechylić szalę na jego korzyść. Żeby Hania zmieniła zdanie, musiałoby stać się coś, czego nawet Mirek Hetski nie potrafił nazwać, a to on obstawał, że prędzej czy później znowu będzie pracował z prokurator Hanną Osul. I tak miało się stać, choć ani z Gawrysem, ani z Hetskim nie zamierzała się dzielić tym, co konkretnie wpłynęło na zmianę jej decyzji.

– Nie będzie z tym problemu? – zapytała.

– Po tym, jak się nie mogłem doprosić o oddelegowanie kogoś, kto pomógłby nam w tym nawale pracy, nie pozwolę, żeby jeszcze odmówili mi ściągnięcia ciebie z powrotem do mojego wydziału.

– Mam tylko jeden warunek.

– No tak. Skoro już się tak odsłoniłem w tych naszych negocjacjach, to pewnie żal nie skorzystać.

Całą drogę ze Słonimskiego zastanawiała się, czy powinna o to poprosić Gawrysa, jednak bez tego jej powrót do pracy mijał się z celem.

– Biorę pierwszą dużą sprawę, która nam się trafi.

Naczelnik zmarszczył brwi i przez chwilę w milczeniu patrzył jej w oczy. Nie tego się spodziewał, kiedy mogła prosić o inny gabinet, prywatne miejsce parkingowe czy jakiekolwiek inne przywileje.

– Czemu?

– Bo muszę się czymś zająć, a kradzieże pelargonii czy innych chryzantem z cmentarzy mnie nie usatysfakcjonują.

– W porządku. Od kiedy możesz zacząć?

– Potrzebuję kilku dni, żeby przeprowadzić się z powrotem na Słonimskiego.

– Poniedziałek?

– Może być nawet szybciej.

W piątek Hania na dobre przeniosła się do Wrocławia. O przeprowadzce uprzedziła jedynie swojego brata i Ireneusza, który ochoczo zaoferował swoją pomoc przy noszeniu kartonów. Nie skorzystała, przede wszystkim dlatego, że musiałaby na niego czekać do weekendu, a ten chciała już spędzić spokojnie w domu.

Nadal biła się z myślami w kwestii propozycji Onucego, gdy pół piątku rozpakowywała kartony, jednym okiem śledząc wydarzenia na kanale informacyjnym. Od tych rozważań oderwał ją dopiero żółty pasek z dopiskiem „pilne”. Na ekranie pojawił się dziennikarz relacjonujący sejmową debatę i głosowanie nad projektem ustawy gruntownie reformującej wymiar sprawiedliwości.

„Szanowni państwo, przed momentem odbyło się głosowanie – powiedział. – Głosami opozycji projekt ustawy został odrzucony. Do większości rządowi zabrakło zaledwie kilku głosów. Jak wynika z naszych informacji, na sali plenarnej zabrakło samego ministra sprawiedliwości”.

Co do zasady pochwalała planowane zmiany, które przewidziano na dekadę i które finalnie miały doprowadzić do rosnącej niezależności sądów, zwiększenia ich wydajności. W dodatku, co Hania brała za wyjątkowo dobrą monetę, partia rządząca zamierzała zwiększyć odpowiedzialność stanowiących prawo za konsekwencje, jakie niosły ze sobą źle napisane ustawy. Ustawodawcy zakładali, że jak każda rewolucja, także ta, którą zamierzali wprowadzić, wymaga czasu – i w tym leżała największa słabość reformy.

Polski parlamentaryzm od lat traktował wszystko, co zostawiło po sobie poprzednio rządzące ugrupowanie, jako największe zło. Równano z ziemią każdy istniejący projekt, posypywano solą i zaczynano od nowa.

– Oglądasz sejm? – zapytał Ireneusz, gdy zadzwonił do niej kilka chwil później.

– Niestety – powiedziała, przysiadając na skraju kanapy.

– Nie przyjść na głosowanie własnej ustawy? Nic tak nie buduje zaufania publicznego!

– Nie on pierwszy i nie ostatni. Trybunał Stanu? Też zabrakło głosów. „Nawet gdybym głosowała, to i tak by było za mało”. Pamiętasz te tłumaczenia?

– Pamiętam, chociaż wolałbym zapomnieć. Pamiętam też naszą wrocławską posłankę, która nie sądziła, że jej głos coś zmienia.

– Dobra, wystarczy mi tego optymizmu. Nie macie co robić w tej waszej prokuraturze, że o tej porze masz czas na pogaduszki?

– Sama się niedługo przekonasz. A teraz może w końcu mi powiesz, co skłoniło cię do powrotu?

– Tosia miała rację, nie mogę wiecznie siedzieć w domu. A ty byś się zajechał, kursując w tę i z powrotem.

– Miło mi, że ktoś się o mnie troszczy. Jak rozmawialiśmy ostatnio, zapomniałem zapytać, kiedy startujesz?

– W poniedziałek. Dlatego przez weekend muszę opanować chaos w swoim życiu.

– Mógłbym ci w tym pomóc.

– Przyjedź – powiedziała, raptownie zmieniając zdanie.

Zjawił się dwadzieścia minut po skończeniu pracy i tuż po przekroczeniu progu uniósł pudełko popcornu.

– Przy tej sejmowej tragifarsie może nam się przydać.

Uśmiechnęła się rozbawiona. Nie miała w mieszkaniu mikrofalówki, ale Ireneusz natychmiast znalazł rozwiązanie dla tego problemu. Obserwowała, jak wysypuje zawartość saszetki na dużą patelnię i przykrywa przezroczystą pokrywką.

Z salonu dobiegały dźwięki relacji z sejmowych korytarzy, które mimo późnej godziny nadal tętniły życiem. Przed mikrofonem stawali jednak tylko przedstawiciele różnych formacji opozycyjnych. Członkowie partii rządzącej, nie wspominając o ministrach czy premierze, unikali dziennikarzy jak ognia.

– Więc jak? – zagadnął Ireneusz, kiedy siedzieli już obok siebie. – Powiesz mi, dlaczego wróciłaś?

Przez chwilę – tak długą, jak mogła – Hania udawała, że zainteresowała ją wypowiedź jednego z polityków. Gdy jednak poczuła dłoń Irka na swoim przedramieniu, nie potrafiła dłużej zwlekać.

– Tu niemal od zawsze było całe moje życie. Mirek i Tosia mieli rację. Nie mogłam zostać w Kole. Ty też nie mogłeś bez końca do mnie dojeżdżać.

Wyraźniej niż zwykle czuła, że nie cofnął dłoni. Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa.

– Nigdy nie śmiałbym twierdzić, że przyjechałaś tu dla mnie – powiedział, prostując się.

– Może nie jedynie, ale miałeś w tym swój udział.

W chwili, gdy te słowa opuściły jej usta, dotarło do niej, że mówi prawdę. Fakt, że we Wrocławiu mogli się widywać częściej i mniejszym kosztem, był istotnym elementem decyzji, którą bez udziału Onucego podjęłaby najpewniej nieco później.

– Wezmę to za dobrą monetę. – Zanim się zorientowała, co się dzieje, poczuła usta Ireneusza na swoich. Odsunął się jednak, zanim zdążyła odwzajemnić pocałunek. – Czy może nie powinienem?

– Powinieneś.

Rozdział 3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Davivd / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © volody10 / Stock.Adobe.com

Copyright © 2024 by Anna Kaczanowska

Copyright © 2024, Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece

Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-135-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek