K-pop tajne przez poufne - Lee Stephan - ebook + książka

K-pop tajne przez poufne ebook

Lee Stephan

5,0
31,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Sława, marzenia i miłość w rytmie K-popu

Piętnastoletnia Candace ma koreańskie korzenie i mieszka w New Jersey. Jest wielką fanką K-popu, więc kiedy jedna z wytwórni muzycznych organizuje przesłuchania do nowego koreańskiego girlsbandu, przyjaciele namawiają ją do udziału. Mimo pewnych braków, szczególnie w kwestiach tanecznych, udaje jej się zakwalifikować dalej!

S.A.Y. Entertainment wysyła ją na szkolenie. Na kilka miejsc w zespole jest aż 50 chętnych debiutantek. Candace nie wie, co jest gorsze – mordercze treningi i rygorystyczna dieta czy kilkadziesiąt wrednych dziewczyn, które zrobią wszystko, żeby pozbyć się rywalek.

Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy dwóch znanych chłopaków z branży zwraca uwagę na Candace. Wytwórnia kategorycznie zabrania randkowania, jeszcze bardziej niż wieczornego podjadania. Ile można poświęcić dla zostania gwiazdą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 375

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ummie i halmuhnee. 사랑해. (Mamie i babci. Kocham Was).

Prolog

Dziewczyna w lustrze

Założę się, że spędziłam setki godzin w salach prób, gapiąc się na swoje odbicie w lustrach takich jak to.

Zwykle ociekam potem i marzę, aby pokryte pęcherzami i zwieńczone połamanymi paznokciami palce u stóp wreszcie mi odpadły. Albo przyglądam się sobie, starając się mrugać i zarzucać włosami w odpowiednich chwilach, a nasza instruktorka tańca – „Generał” – krzyczy, że zawsze spóźniam się o pół taktu.

Teraz, kiedy tłoczę się w tej sali z dwudziestoma czterema innymi stażystkami – a wszystkie one ćwiczą znacznie dłużej ode mnie – moje odbicie wygląda jak ja, tyle że z filtrem Snapchata. Zupełnie jakby ta dziewczyna urodziła się z długimi, srebrzysto-fioletowymi lokami na głowie. I z tymi niesamowitymi niebieskimi oczami o przeszywającym duszę spojrzeniu. Jakby żaden pryszcz nigdy nie skalał jej idealnej świetlistej cery.

Nikt by się nie domyślił, że skóra głowy piecze ją od rozjaśniacza, oczy swędzą od soczewek kontaktowych, a pod warstwami makijażu, udającymi „naturalną” koreańską urodę, wygląda, jakby nie spała od wielu tygodni – ale tak właśnie jest.

Ta dziewczyna to ja, choć nie do końca. Wciąż jestem Candace z New Jersey. Lecz ta wersja mnie potrafi radzić sobie z bólem, siniakami i krwawiącymi stopami, z tęsknotą za domem i nieludzkimi dietami. Umie wznieść się ponad krytykę i obelgi, nie tracić z oczu swojego ostatecznego celu. Porzuciła przyjaciół, pożegnała się z rodziną i poleciała aż do Seulu. W salach pełnych ważniaków i decydentów starszych niż jej ojciec wytykano jej wszystkie niedoskonałości.

A na domiar złego od trzech miesięcy nie miałam w ręku swojego telefonu. Przeżyłam to wszystko.

Za zamkniętymi drzwiami dyrektor generalny S.A.Y. Entertainment oraz najwyżsi kierownicy i inwestorzy wybierają ostateczny skład nowego przebojowego girlsbandu, żeńskiej wersji najsłynniejszego K-popowego boysbandu na świecie – SLK. Niektóre dziewczyny chodzą w kółko i się modlą. Inne kołyszą się w przód i w tył, mamrocząc coś pod nosem. Większość już płacze.

Dziwne, ale czuję się zupełnie spokojna. Podchodzę do lustra, żeby z bliska przyjrzeć się swej znajomej, a jednak obcej twarzy. Nagle dociera do mnie, jak bardzo tego pragnę. Poświęciłam temu wszystko.

Zasługuję na to.

Całym sercem wierzę, że zostanę K-popową idolką. I bez względu na to, które z tych dziewczyn zostaną wybrane, rzucimy publiczność na kolana. Nie tylko w Korei czy w Azji, ale na całym świecie. To moje przeznaczenie. Czuję to w cebulkach fioletowych jak u jednorożca włosów.

CZĘŚĆ I

Candace Park

z Fort Lee

w stanie

New Jersey

1

Czy masz w sobie dość z jednorożca?

Cztery miesiące wcześniej…

Jednym z moich największych talentów jest machanie smyczkiem w powietrzu. To taki orkiestrowy odpowiednik śpiewania z playbacku, tyle że nie jest to umiejętność godna podziwu i nigdy taka nie będzie. Telewizyjnego show z tego nie zrobią.

Orkiestra Symfoniczna Fort Lee Magnet otwiera Wiosenny Festiwal Artystyczny porywającą interpretacją Wiosny Antonia Vivaldiego (trochę to zbyt dosłowne, wiem). Piłuję smyczkiem w powietrzu, dwa centymetry nad strunami, kołysząc się przy tym i wydymając górną wargę, jakby coś mi śmierdziało, a wszystko po to, by sprawić wrażenie, że całym moim ciałem zawładnęły emocje wywołane muzyką – choć przecież mój instrument nie wydaje żadnego dźwięku. Lepiej dla wszystkich, że mnie nie słychać, że udaję.

Gdyby to zależało ode mnie, wystrzeliłabym swoją altówkę w kosmos. To umma – moja mama – wpadła na pomysł, żebym w wieku pięciu lat zaczęła uczyć się grać. Uznała, że skoro niewiele dzieci wybiera altówkę, to z łatwością się wyróżnię i dostanę do prestiżowej orkiestry młodzieżowej, co będzie świetnie wyglądało w podaniu o przyjęcie na uniwersytet.

Cóż, trafiła jak kulą w płot. Dziesięć lat później siedzę na tyłach sekcji altówek razem z drugim beztalenciem Chrisem DeBenedettim. A powiedzmy sobie szczerze: altówki to w orkiestrze takie tancereczki w tle. Są ważne, ale nikt nie zwraca na nie uwagi. To skrzypce są urzekającymi wokalistkami, które dostają wszystkie najlepsze i najtrudniejsze partie. Wiolonczele zaś to seksowne, tajemnicze, zadumane członkinie zespołu, które mają najwięcej obserwujących na Instagramie.

Wśród instrumentów strunowych altówka jest jak Michelle Williams z Destiny’s Child… tyle że nie tak kultowa, no i nie przyjaźni się z Beyoncé.

Dopiero kiedy wszyscy wstajemy, aby ukłonić się po zakończeniu utworu, widzę wśród publiczności oboje moich rodziców – ummę i abbę. Abba klaszcze jak szalony, urządzając mi owację na stojąco, a umma robi setki zdjęć z fleszem, uwieczniając mnie i mój ohydny orkiestrowy uniform (białą bluzkę z falbankami i zieloną spódnicę do kostek). Oślepiona, uśmiecham się smętnie, dopóki wszyscy nie siadamy z powrotem na swoich miejscach, aby obejrzeć występy chórów, na które tak naprawdę przyszła publiczność.

W przeciwieństwie do stereotypów szerzonych we wszystkich filmach młodzieżowych cała elita szkoły Fort Lee Magnet należy właśnie do chóru. Te zajęcia są uważane za „najłatwiejszy” z obowiązkowych przedmiotów fakultatywnych, więc są oblegane przez popularne laski i sportowców, w tym mojego starszego brata Tommy’ego.

Chór ma tak wielu członków, że na potrzeby tego koncertu podzielono go na kilka grup. Jako pierwsi na scenę wkraczają Tommy i jego dwudziestu kumpli, wszyscy ubrani w neonowe podkoszulki, opaski na czoło i wysokie skarpetki; uczniowie wśród publiczności, a zwłaszcza dziewczyny, szaleją. Chłopaki dają ironiczny występ, śpiewając klasyczny boysbandowy utwór What Makes You Beautiful One Direction.

Nie są dobrymi wokalistami; robią sobie jaja, głośno fałszując i wykonując wszystkie standardowe gesty sceniczne: rysują serduszka w powietrzu, wskazują na dziewczyny wśród publiczności, przyciskają dłonie do piersi i mrugają. Ale zupełnie nie przejmują się tym, jak głupio wyglądają, i są tak nieskrępowani, że muszę przyznać – ich występ jest naprawdę całkiem niezły. Tommy i jego kumple bejsboliści wychodzą naprzód, mój brat w środku. W pierwszym rzędzie widzę swoją najlepszą przyjaciółkę Imani, która dosłownie mdleje – zawsze powtarza, że mój brat to jej „obiekt pierwotnego pragnienia”, co mnie przyprawia o mdłości.

Nie wiem dlaczego, ale na widok Tommy’ego i tych wszystkich chłopaków na scenie dłonie zaciskają mi się w pięści. Nagle mam ochotę rozbić altówkę o podłogę.

To niesprawiedliwe. To ja umiem śpiewać – przynajmniej tak sądzę, bo śpiewam wyłącznie w samotności mojego pokoju. Dlaczego więc to mój brat może skakać po scenie w tym idiotycznym stroju, zbierając owacje od całej szkoły, podczas gdy ja siedzę niewidoczna na tyłach orkiestry?

Wiele razy błagałam ummę, by pozwoliła mi rzucić altówkę i skupić się na śpiewaniu, ona jednak nie chciała o tym słyszeć. Kiedy ostatnio znów podjęłam ten temat, wykrzyknęła bae-jjae-ra!, co dosłownie znaczy „rozpłataj mi brzuch i pozwól wykrwawić się na śmierć!”. Tekst bardzo spektakularny, ale to tylko koreański odpowiednik powiedzenia „po moim trupie!”.

Co więcej, jestem przekonana, że nie zgadza się, abym wstąpiła do chóru, bo wie, że w przeciwieństwie do Tommy’ego potraktowałabym to poważnie.

– Śpiewać możesz sobie w wolnym czasie – powiedziała mi kiedyś. – Śpiew nie jest poważną sztuką. Musisz wydobywać z siebie dźwięk z wielkim wysiłkiem i wszyscy widzą, ile cię to kosztuje.

Jej uprzedzenie wobec śpiewu to absurd – sama jest przecież dobrą śpiewaczką. Jeszcze w Korei umma i abba uczęszczali do prestiżowej szkoły muzycznej i właśnie tam się poznali. Abba studiował dyrygenturę, a umma wokalistykę. Ale wiem też, że żadne z nich nie ukończyło nauki i że wyjechali do Ameryki wkrótce po tym, jak rzucili studia. Teraz nie pracują w branży muzycznej – prowadzą sklep spożywczy w Fort Lee – więc wiem, że marzenia ummy rozwiały się z jakiegoś powodu, ale ona sama nigdy nie porusza tego tematu. Ta sprawa pozostanie już chyba na zawsze jednym z rodzinnych sekretów.

Odstawiam altówkę na podłogę – wielki błąd zdaniem pani Kuznetsovej, dyrygentki orkiestry – i osuwam się na swoim krześle. Czy kiedyś nadejdzie ta chwila, że to ja będę śpiewała i skakała po scenie, nie dbając o opinię innych? Zapewne dopiero po ukończeniu liceum, gdy znajdę się daleko od rodziny. Muszę więc odczekać jeszcze kilka lat, odgrywając rolę cichej młodej Koreanki, która uczęszcza na wszystkie rozszerzone zajęcia, dobrze się uczy, gra na instrumencie klasycznym i nigdy się nie skarży.

* * *

Po występach przychodzą do mnie Imani i Ethan. Jest piątkowy wieczór i robimy to, co lubimy robić najbardziej: siedzimy w moim pokoju, opychając się i oglądając filmiki na YouTubie.

Nie żebyśmy byli totalnymi wyrzutkami, chociaż uczęszczamy razem na wszystkie zajęcia dla prymusów. Po prostu zamiast chodzić na imprezy i mecze futbolu amerykańskiego, wolimy spędzać czas razem, robiąc te wszystkie dziwne rzeczy, na punkcie których mamy istną obsesję: oglądać na okrągło klipy RuPaul’s Drag Race, filmiki mukbang[1] i vlogi urodowe, z których się nabijamy, ale które po cichu uwielbiamy. („Liczy się każdy szczegół”, mawia Ethan, udając, że podkreśla sobie kości policzkowe rozświetlaczem. „I nie zapominajcie o łuku Kupidyna!”).

Obejrzawszy, jak mała mukbangerka pochłania osiem opakowań superpikantnego makaronu Nuclear Fire Noodles w niecałe cztery minuty, Imani rekwiruje mój komputer. Wiem, co zaraz włączy: występ SLK z piosenką Unicorn z zeszłotygodniowego Saturday Night Live.

– Kocham, kocham SLK! – mówi Ethan, kiedy prowadząca program Jennifer Lawrence przedstawia zespół.

– No raczej! Trzeba być niedojdą, żeby ich nie kochać – dodaje Imani.

Wzruszam ramionami.

– Chyba są w porządku.

– Okej, więc mamy jedną niedojdę. – Imani rzuca mi spojrzenie spode łba. – Stara, czasem myślę, że jestem bardziej koreańska od ciebie.

No fakt, Imani właśnie siorbie kimchi prosto ze słoika. Nawet ja nie potrafię jeść kimchi w ten sposób – lubię je jako dodatek, zwłaszcza z ryżem curry albo z makaronem z czarną pastą sojową, ale wsuwać je samo to dla mnie za wiele.

– No dobra, super, że jakiś azjatycki zespół jest tak popularny, by trafić na okładki magazynów i w ogóle – mówię – ale ich muzyka brzmi trochę jak… z produkcji taśmowej.

– Goń się, laska – rzuca Imani, zakręcając słoik kimchi i wycofując się na moje łóżko, gdzie wtula się w wielką poduchę wieloryba MulKogi. (MulKogi znaczy po koreańsku „wodne mięso” albo „ryba”). – A niby amerykański pop to nie produkcja taśmowa? Zresztą każdy z chłopaków z SLK umie naprawdę śpiewać i rapować, a One.J sam napisał mnóstwo ich największych hitów. No i ta choreografia! Powalająca!

– Właśnie, spójrz na to, Candamordo – dorzuca Ethan, totalnie zahipnotyzowany. – One Direction tylko stali na scenie i może czasem trochę poskakali, a ci goście normalnie wymiatają.

No dobra, nie wiem, czemu właśnie okłamuję najlepszych przyjaciół – pewnie powinnam pójść do terapeuty, żeby to odkryć – ale tak naprawdę jestem obsesyjną fanką SLK. Godzinami oglądałam ich występy w koreańskim music show*[2] i reality show SLK Adventures na YouTubie. A odkąd SLK zyskali popularność w Ameryce, zaczęłam interesować się też innymi zespołami K-popowymi, zwłaszcza żeńską grupą QueenGirl, która obecnie jest w trasie koncertowej z Arianą Grande. Nic nie ucieszyłoby bardziej Imani, największej fanki K-popu, jaką znam, niż świrowanie ze mną na punkcie wspólnych idoli. Ale z jakiegoś powodu czuję się skrępowana. Czy to nie nazbyt oczywiste, że młoda Koreanka szaleje za K-popem?

Na ekranie pięciu chłopaków z SLK porusza się w idealnej synchronii, nawet kiedy wykonują salta do tyłu. Każdy z nich potrząsa czupryną w innym jaskrawym kolorze – na makijaż i garderobę muszą poświęcać tyle samo czasu co członkinie żeńskich grup. Wszyscy mają w sobie to coś, a zwłaszcza One.J, który zawsze stoi z przodu i na środku. Jest tak telegeniczny, jakby każdy szczegół jego twarzy został stworzony w laboratorium: tajemnicze, migdałowe oczy, landrynkowe usta, wyrzeźbiona szczęka w kształcie litery V. Do tego każdy jego ruch wydaje się całkowicie naturalny, niewyćwiczony. Kiedy wszyscy przeczesują włosy rękami, One.J zdaje się to robić spontanicznie, a reszta tak jakby tylko go naśladowała.

Publiczność szaleje, kiedy chłopaki zaczynają tańczyć do dźwięków Unicorn. To prawdziwy hicior, mimo że refren, jedyna część śpiewana po angielsku, jest kompletnie bez sensu: „Mała, teraz wierzę w jednorożce / Ty jesteś tą, której szukałem / Szukałem pod całą tę-ęczą / Mała, wiem na pewno / Jesteś moim jednorożcem, jedną na miliard”.

Pod koniec piosenki wszyscy troje tańczymy po pokoju, śpiewając przy tym na całe gardło. Imani zarzuca włosami, Ethan robi kaczy chód, a ja bujam się dziko, nie zważając na rytm czy własną godność.

– Okej, niech będzie – dyszę, kiedy utwór dobiega końca. – Ta piosenka na serio powala.

Zaraz po występie w Saturday Night Live znów rozlegają się dźwięki Unicorn. Już chcemy wydzierać się od nowa, ale okazuje się, że to nie wideoklip, tylko reklama (pełno ich na YouTubie). Na ekranie błyska slogan: „CZY JESTEŚ JEDNĄ NA MILIARD?”. A zaraz potem:

S.A.Y. ENTERTAINMENT

WYTWÓRNIA, KTÓRA DAŁA WAM ŚWIATOWĄ

SENSACJĘ SLK, TERAZ POSZUKUJE DZIEWCZYN DO SWOJEGO PIERWSZEGO GIRLSBANDU.

Przejście do sceny, w której chłopaki z SLK robią miny i rzucają powłóczyste spojrzenia do kamery, a w mocnym świetle połyskują ich kości policzkowe.

SZUKAMY DZIEWCZYN,

KTÓRE UMIEJĄ ŚPIEWAĆ, TAŃCZYĆ

I RAPOWAĆ JAK SLK.

CZY MASZ W SOBIE JEDNOROŻCA?

Każdy z chłopaków z SLK pyta uwodzicielsko: „Jesteś moim jednorożcem?”. Robi mi się ciepło i czuję mdłości, kiedy przychodzi kolej na One.J-a.

DAJ SIĘ ODKRYĆ PODCZAS PRZESŁUCHAŃ S.A.Y.

NA CAŁYM ŚWIECIE.

ROYAL OAK THEATER W PALISADES PARK

W STANIE NEW JERSEY.

19 KWIETNIA.

Wybucham śmiechem.

– Oni szukają piosenkarek czy dziewczyn dla tych chłopaków?

Imani się nie śmieje. Wpatruje się we mnie.

– Powinnaś się zgłosić, Candace.

Nawet na to nie odpowiadam.

– Ale Palisades Park? To jakaś pomyłka? Dlaczego K-popowa wytwórnia płytowa miałaby rekrutować w Jersey?

Ethan też się nie śmieje.

– Przecież na przedmieściach Jersey mieszkają Koreańczycy. – Wskazuje na mnie, jakby mówił: „Dowód rzeczowy A”.

– Powinnaś się zgłosić – powtarza Imani poważnie.

– Ha, ha. – Przewracam oczami. – Już widzę, jak moi rodzice pozwalają mi rzucić szkołę i wstąpić do zespołu K-popowego. No i czy ja wyglądam na idolkę?

Imani obrzuca spojrzeniem moje bose stopy, podarte dżinsy i za dużą czarną bluzę z kapturem.

– Ani trochę. Ale masz to coś, nad czym można popracować… gdzieś pod tym wszystkim. Zresztą czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, o co tu chodzi?! S.A.Y. to w tej chwili największa wytwórnia zajmująca się K-popem, właśnie dzięki SLK. Żeńska wersja SLK rozwali system!

– A ty umiesz śpiewać – dodaje Ethan. – Nawet przed chwilą twój wokal wymiatał, delikatnie mówiąc.

– Stara, zawsze ci powtarzam – ciągnie Imani – że masz anielski głos. Musisz się nim podzielić ze światem.

Słyszę to od niej nie po raz pierwszy. Uroczy komplement, jasne, ale z jakiegoś powodu troszkę wilgotnieją mi oczy. Pewnie z tego samego, dla którego nie śmiem przyznać, że tak naprawdę uwielbiam K-pop.

Nie kryję się z tym, jak bardzo lubię amerykańskich artystów, na przykład Arianę czy Rihannę, ale odkąd SLK znaleźli się na okładce „Vanity Fair”, a QueenGirl wystąpiły z Cardi B na gali VMA, to wszystko stało się nieco zbyt realne. Może dzieciaki takie jak ja też mają szansę zostać gwiazdami, jeśli są utalentowane i potrafią się zareklamować. W głębi duszy czuję, że starczyłoby mi talentu. Ale czy mam dość odwagi, żeby go wykorzystać? Na pewno nie.

Zerkam na różową jak Barbie gitarę w kącie pokoju. Abba kupił mi ją na dwunaste urodziny, przekonany, jak każdy tatuś, że wszystkie dziewczynki uwielbiają mocny róż (ja akurat lubię). Pokazał mi kilka podstawowych akordów, a ja błyskawicznie nauczyłam się grać, zupełnie jakby gitara – w przeciwieństwie do altówki – była zapomnianą częścią mojego ciała; może dlatego, że od zawsze uważałam ten instrument za narzędzie do śpiewania. Oglądałam samouczki na YouTubie i nauczyłam się grać palcami wczesne piosenki Taylor Swift. Teraz ta gitara jest moim największym skarbem i pierwszą rzeczą, jaką ratowałabym z pożaru.

Gram na niej w swoim pokoju wyłącznie, gdy jestem sama. Śpiewam setki coverów i parę własnych piosenek. Czasem się filmuję, a kiedyś zastanawiałam się nawet nad umieszczeniem dwóch filmików na YouTubie – akustycznej wersji Here With Me Marshmello i Chvrches oraz pewnej emocjonalnej piosenki, którą sama napisałam i zatytułowałam Oczekiwania a rzeczywistość – ale te filmy pozostały tylko plikami na przepełnionym pulpicie mojego komputera, między wypracowaniami z literatury a notatkami z chemii.

– Hmm – mruczę. – Może o tym pomyślę.

– Stara – mówi Imani, otwierając kilka nowych zakładek na ekranie. – Ty chyba zupełnie nie kumasz, jak niesamowity jest K-pop. Wcale nie jest jednolity. Pozwól, że zostanę twoją przewodniczką.

Wyświetla nam wideoklipy – czyli „MV”, jak nazywa się je w K-popie – różnego rodzaju girlsbandów, takich jak QueenGirl, Blackpink, Twice, Red Velvet, Everglow i Itzy. Oglądałam mnóstwo MV SLK, ale nigdy nie słuchałam żeńskich grup. Nie takich jak te. W każdym wideoklipie efekty wizualne i choreografia są fantastyczne, a wszystkie dziewczyny niewiarygodnie piękne, ale w muzyce słychać najróżniejsze gatunki i wpływy, od hip-hopu przez reggae aż po EDM.

Pokazując nam te wszystkie filmiki, Imani wyjaśnia różnice między koncepcją Ostrych Dziewczyn „Girl Crush”* i Słodkich Dziewczyn „Cute”* w K-popowych girlsbandach.

Tłumaczy nam też zasady K-popu, jakby opowiadała o królestwach z Gry o tron. Są tylko cztery duże przedsiębiorstwa rozrywkowe działające w branży K-popu: YG, JYP, SMTown i S.A.Y., a rekrutują na całym świecie – głównie w Korei, ale także w Japonii, Chinach, Tajlandii i Stanach, zwykle w Los Angeles. Szukają utalentowanych młodych ludzi, to jasne, ale przede wszystkim takich, którzy nadają się do odgrywania określonych ról w zespole K-popowym.

– Czyli to wszystko działa według szablonu? – pytam.

– No, nie wszystko – odpowiada Imani – ale tak, K-pop to taka fabryka idoli. Przedsiębiorstwa rekrutują w szkołach, na przesłuchaniach, w galeriach handlowych, a ostatnio na YouTubie i portalach społecznościowych. Jeśli wybiorą kogoś, kto nie jest superutalentowany sam z siebie, to dopilnują, aby się taki stał. Istnieje cały rygorystyczny „system stażystów”, przez który trzeba przejść przed debiutem. Zwykle trwa to kilka lat. Większość stażystów nigdy nie debiutuje, choć spędza całe dzieciństwo na szkoleniu. To prawie jak Igrzyska śmierci.

Do pokoju zagląda umma. Kiedy jest u mnie Ethan, nie wolno mi zamykać drzwi, choć umma wie, że nie ma się czym martwić.

– Dobrze się bawicie?

– Tak, pani Park! – odpowiadają moi przyjaciele.

– Imani szkoli nas z K-popu na poziomie akademickim – rechocze Ethan.

– I zaraz zrobię wam test – żartuje Imani.

– Zabawne – mówi umma z lekką dezaprobatą. – Imani, twoja siostra przyszła po ciebie i Ethana. Zapakuję wam trochę kimchi.

– Dziękujemy, pani Park!

* * *

Po wyjściu Imani i Ethana dalej oglądam MV girlsbandów. Nie wiedziałam, że K-popowe idolki są tak różnorodne – słodkie dziewczynki, twardzielki, królowe mody i takie, które łączą w sobie wszystkie trzy typy. Dlaczego nigdy nie brałam pod uwagę, że to coś dla mnie?

Cóż, to idiotyczne pytanie. Jest wiele oczywistych powodów, dla których nigdy nawet nie marzyłam o zostaniu K-popową idolką. Przede wszystkim mój koreański jest tragiczny. Nigdy nie musiałam chodzić w soboty do szkoły języka koreańskiego, jak inne koreańskie dzieci, które znam z kościoła. Poza tym nie umiem tańczyć. Poważnie, nie umiem nawet pompować pięścią do rytmu, jak Ekipa z New Jersey.

I oczywiście rodzice ucięliby wszelkie rozmowy o moim śpiewaniu, zanim na dobre by się zaczęły. Umma wbijała do głów Tommy’emu i mnie, że są tylko trzy, a najwyżej cztery dziedziny godne naszej uwagi w dorosłym życiu: medycyna, prawo, biznes i nauka – dokładnie w tej kolejności. Zawód piosenkarki plasuje się na samym dole tej listy, pewnie gdzieś między mordercą a dilerem.

Wyłączam YouTube’a i chwytam za gitarę, pamiętając, żeby najpierw zamknąć drzwi. Uruchamiam kamerkę w laptopie i włączam nagrywanie.

Wiem, że ten filmik, jak wszystkie inne, tylko zaśmieci mój pulpit i że nigdy nie wrzucę go na YouTube’a. Mimo wszystko lubię się nagrywać, bo – choć to dziwaczne i supermroczne – myślę, że gdybym kiedyś wpadła pod szkolny autobus albo coś, to chciałabym zostawić po sobie te nagrania, żeby ludzie wiedzieli: „Candace naprawdę umiała śpiewać. Candace jednak miała coś do powiedzenia”.

Gram pierwsze akordy piosenki, którą piszę od jakiegoś czasu. Zatytułowałam ją Oczekiwania a rzeczywistość. Śpiewam cicho:

Kim się wydaję:

W kłótnie się nie wdaję

Zaproszeń nie dostaję

W wyobraźni pozostaję

Kim jestem w istocie:

Myślicie, że mnie znacie

A wiele nie dostrzegacie

Lecz kiedyś prawdziwą mnie poznacie

Okej, wiem, że tekst oklepany, a moje rymy niekoniecznie przypominają musical Hamilton, ale ja tu obnażam swoją duszę.

Zwykle nie mówię tego, co czuję

Ale pewnego dnia eksploduję

Pewnego dnia mnie usłyszycie

I zrozumiecie, że się mylicie

Że wasze rojenia to nie moje życie

– No, no, coś pięknego!

Piszczę i prawie wypuszczam gitarę z rąk. W drzwiach do pokoju widzę głowę Tommy’ego. Udaje, że ociera łzy.

– Idź stąd! – wołam, rzucając w niego MulKogim.

Tommy łapie go bez trudu.

– Nikt nie rozumie Candace! Candace ma w sobie taką głębię!

Wypycham jego głowę z pokoju i wołam w głąb korytarza:

– Ummo! Abbo! Tommy znów mnie szpieguje!

– Mi przykro, mi przykro – mówi Tommy z koreańskim akcentem, kłaniając mi się, po czym wybucha śmiechem. – A naprawdę przykro będzie, gdy „eksplodujesz”, a twoja piosenka zostanie hitem!

Trzaskam drzwiami i telepatycznie przepraszam MulKogiego, że nim rzuciłam. MulKogi, też telepatycznie, odpowiada: „Tommy sobie zasłużył. Żeby to on był w chórze, a nie ty?!”. Wkurzona, esemesuję do Imani. „OK. Idę na przesłuchanie”.

Siadam przed komputerem i edytuję wideo z moją piosenką, wycinając końcówkę, kiedy Tommy tak bezczelnie mi przerwał. Wściekle klikam myszką, jakby to była twarz Tommy’ego, i otwieram swoje konto na YouTubie. Po raz pierwszy w życiu, po obejrzeniu tysięcy filmików, wgrywam pierwsze wideo na swój kanał. No i proszę, oto CandeeGrrrl0303 (nie śmiejcie się, założyłam konto w gimnazjum) z jednym filmikiem, na którym śpiewam i gram na gitarze.

To, że umma boi się własnego głosu, bo kiedyś w Korei zaliczyła porażkę, jeszcze zanim się urodziłam, nie znaczy, że może mnie uciszać.

Klikam „Publikuj”.

Przenoszę wzrok na telefon i widzę, że Imani zdążyła już odpowiedzieć na mojego esemesa.

„TAAAAAK!!!!!!!!!!!”

[1]Mukbang – filmiki, na których vlogerzy objadają się przed kamerą.

[2] Wyrazy oznaczone w tekście gwiazdką mają swoje objaśnienia w słowniczku na końcu książki.

2

Jedna na miliard

Imani i Ethan trzymają mnie pod ręce, by okazać mi swoje wsparcie – i uniemożliwić ucieczkę. Jestem ich więźniarką. Bez nich czmychnęłabym natychmiast na widok tego tłumu. Na przesłuchanie przyszły setki, a może i tysiące dzieciaków i dorosłych.

Na początku myślałam, że S.A.Y. Entertainment rekrutuje tylko do swojej pierwszej żeńskiej grupy, ale rozwieszone wszędzie ogłoszenia informują, że poszukują też śpiewających chłopaków do nowego męskiego zespołu, który nazywają SLK 2.0. Kolejka ciągnie się przez cały hol kinowy, wychodzi na parking i zakręca wokół budynku.

Jestem wstrząśnięta. Nie wiedziałam, że istnieje aż tylu fanów K-popu na całym Wschodnim Wybrzeżu, a co dopiero w New Jersey. Większość z nich to Azjaci, choć jestem mile zaskoczona widokiem właściwie wszelkiego rodzaju ludzi. Ekipa lokalnych wiadomości filmuje grupę tańczącą Unicorn; taniec ten polega na tym, że robisz róg, przyciskając palec do czoła, i wykonujesz skomplikowany galop. Trochę jak Gangnam Style PSY, tyle że w wersji chłopaków z SLK wygląda to fajnie, a nawet trochę sexy.

Gapię się na gigantyczne plakaty SLK rozwieszone w całym multipleksie. W zespole jest pięciu członków: ChangWoo, lider i „tata” grupy; YooChin, niesamowity główny raper; Joodah, który ma śmiały gust modowy; zabawny Wookie, który wygląda prawie jak zwykły koleś; i oczywiście One.J, centrum*, visual*, twarz* i maknae* grupy.

Na niektórych plakatach cała piątka wydaje się chłodna i trochę przerażająca niczym wampiry ze Zmierzchu, ich skóra połyskuje bielą, usta lśnią krwistą czerwienią, a oczy płoną złotem. Na innych wyglądają jak promienne ucieleśnienie idealnego chłopaka w muszelkowym naszyjniku, takiego, o jakim fantazjujesz na letnim obozie, ale nigdy nie udaje ci się go spotkać. Na sekundę zatracam się w spojrzeniu One.J-a na jednym z tych groźno-seksownych posterów. Ten uwodzicielski wzrok. Te doskonałe, lekko rozchylone usta.

Otrząsam się z transu – Imani i Ethan też – kiedy po wystaniu się w kolejce przez ponad dwie godziny wreszcie docieramy do punktu rejestracji. Siedząca za biurkiem dziewczyna w T-shircie z SLK pyta oschle:

– Wszyscy troje na przesłuchanie?

– Nie, tylko ta K-popowa idolka – odpowiada Imani.

Dziewczyna obrzuca mnie sceptycznym spojrzeniem i wręcza mi formularz rejestracyjny.

– Następna! – cedzi przez zęby.

Przechodzimy do poczekalni przed audytorium, gdzie odbywają się przesłuchania. Siadam na podłodze i zaczynam wypełniać formularz, który jest w dwóch językach, po angielsku i koreańsku.

Imię i nazwisko: Candace Park

Koreańskie imię i nazwisko (jeśli dotyczy): Park MinKyung

Wiek: 15

Wzrost (w cm): 5 stóp 1 cal

Waga (w kg): Nie wiem. Zresztą to NIEGRZECZNE!

Umiejętności (gra aktorska, taniec, śpiew): Śpiew

Inne umiejętności: Gitara, pisanie piosenek, kiedyś zjadłam 3 burrito z ostrą papryczką chipotle za jednym posiedzeniem

Ulubieni zachodni muzycy: Ariana Grande, Rihanna, Justin Bieber

Ulubieni K-popowi muzycy: SLK, QueenGirl, Blackpink

Imani zagląda mi przez ramię. Spodziewam się, że każe mi odpowiadać bardziej serio, ale ona mówi tylko:

– Fajnie. Pokazujesz swoją osobowość. No i wybrałaś genialne zespoły. Szybko się uczysz, mój młody padawanie.

Wypełniony formularz oddaję dziewczynie „nie chce mi się”, która wręcza mi przypinkę z numerem 824. Uznaję to za dobry znak – dwudziestego czwartego sierpnia mam urodziny.

Ethan wyjmuje telefon, żeby mnie sfilmować.

– Jak się czujesz, wiedząc, że zostaniesz wybrana do żeńskiej wersji SLK?

Robię z palców znak V i posyłam mu najsłodszy uśmiech, na jaki mnie stać, udając idealną K-popową idolkę.

– Nic z tego nie będzie – odpowiadam, przesadnie szczerząc zęby. – Zaśpiewam swoją piosenkę, odrzucą mnie i będę udawała, że nigdy mnie tu nie było.

– Uuu, pesymistka – mówi Ethan, chowając telefon.

Rozglądam się. Kino, które dziś zamknięto dla kinomanów, oblegają dzieciaki wyglądające, jakby przyszły na cosplay dla fanów anime: mają na sobie tony ciężkiego eyelinera, neonowe włosy, naszyjniki-obroże i blady gotycki makijaż. Inni ubrani są w stylu hip-hopowym: noszą workowate dżinsy i łańcuchy. Wszyscy ćwiczą breakdance albo robią wokalną rozgrzewkę, angażując całe ciało w wykonanie wersji a cappella K-popowych hitów, takich jak Loser Big Bang czy Love Whisper GFriend. Nigdy nie czułam się bardziej niezręcznie. Żeby tu przyjść, opuściłam zajęcia przygotowujące do egzaminu końcowego SAT.

– Zróbmy dłonie różnorodności na szczęście – mówi Imani, wyczuwając moją nerwowość.

„Dłonie różnorodności” to jeden z naszych prywatnych żartów, parodiujący zdjęcie z broszurki o „celebrowaniu różnorodności”, którą ma w swoim gabinecie nasz szkolny pedagog pan Torrence. Przysuwamy ręce do siebie i podziwiamy różnice między brunatną skórą Imani, bladą, pokrytą włoskami dłonią Ethana, no i moją. Nie wiem, dlaczego mówi się, że Azjaci mają żółtą skórę, bo wcale taka nie jest, choć zdecydowanie różni się od pozostałych dwóch.

– Proszę, proszę – mówi Ethan głosem taty-nudziarza.

Kiedy w końcu wywołują moje imię, Ethan pomaga mi przewiesić moją różową gitarę przez ramię. Razem z dwoma innymi kandydatami wchodzę do audytorium, gdzie stajemy na miniscenie przed ekranem kinowym IMAX. Gdy mój wzrok przyzwyczaja się do oślepiającego światła punktowego, widzę kamerzystę filmującego nas z miejsca dla publiczności, jakiegoś faceta w modnych okularach i kamizelce z dzianiny oraz groźnie wyglądającą kobietę w garsonce z przyklejonym do twarzy obojętnym uśmiechem. To właśnie ją – jestem tego pewna – muszę olśnić przede wszystkim.

– W imieniu S.A.Y. Entertainment menedżerka Kong dziękuje wam za przyjście na przesłuchanie – mówi Okularnik McKamizela. Pewnie chodzi mu o tę groźną bizneswoman. – Nazywam się Brandon Choi i jestem waszym tłumaczem. Każde z was w ciągu minuty zademonstruje wybraną przez siebie umiejętność: śpiew, taniec lub monolog. Przerwanie występu będzie oznaczało, że zobaczyliśmy już dość: prosimy wówczas nie kontynuować. Pierwszy numer to osiemset dwadzieścia dwa, Ricky Townshend, który nam zaśpiewa… Jebal, czy tak?

Afroamerykanin o różowych włosach robi krok do przodu. W myślach odmawia krótką modlitwę, po czym zaczyna śpiewać szalenie smutną balladę po koreańsku. Choć ledwo rozumiem ten język, wiem, że jebal znaczy „proszę”, a raczej „na miłość boską, błagam!!!”. (Umma często krzyczy na mnie: „Jebal, ćwicz na altówce!”). Od pierwszego dźwięku Ricky nas powala.

Mam nadzieję, że przejdzie, ale wiem od Imani, że choć nie-Azjaci mogą brać udział w przesłuchaniach, wytwórniom K-popowym chodzi głównie o zachowanie pozorów, więc takie osoby nie mają szans na rekrutację. Większość firm życzy sobie, aby ich zespoły były w stu procentach azjatyckie. Obie jesteśmy zgodne: to się musi zmienić. Imani jest pewna, że tak się stanie, ale jeszcze nie przez kilka następnych lat.

Następny jest Amerykanin koreańskiego pochodzenia z warkoczykami cornrows, który rapuje utwór własnego autorstwa. Przedstawia się jako ANTIKDOTE, a jego zdolności niemal dorównują temu pseudonimowi. Pani Kong i tłumacz Brandon przerywają mu po dziesięciu sekundach.

Jestem trzecia i ostatnia w tej grupie. Robię krok do przodu.

– Zaśpiewam akustyczną wersję piosenki Bad Guy Billie Eilish – oznajmiam i skłaniam głowę. Nie mogę wykonać pełnego, głębokiego koreańskiego ukłonu, bo przeszkadza mi gitara.

Zamiast pani Kong i tłumacza widzę zaledwie ich sylwetki. Nabieram powietrza i trącam struny.

Kiedy zaczynam śpiewać, słyszę, że trochę przyspieszam, ale nic na to nie poradzę – nagle ogarniają mnie wątpliwości co do wyboru piosenki. Mój głos wydaje mi się cienki, prawdopodobnie dlatego, że od lat śpiewam tylko szeptem. A z tą różową gitarą wyglądam pewnie jak dwunastolatka. Nikt by mi nie uwierzył, że jestem „typem, przez którego mama płacze”. Trzeba było wybrać jakąś piosenkę Carly Rae Jepsen czy coś.

Myślałam, że zaśpiewam tylko pierwszą zwrotkę i refren, nie słyszę jednak, żeby ktoś mi przerywał. A może krzyczą, abym przestała, ale ich głosy nie docierają do mnie, bo czuję się tak, jakbym opuściła ciało – mózg mi się wyłączył, a palcami poruszam dzięki pamięci mięśniowej. W miejscu na część instrumentalną przestaję śpiewać i gwiżdżę, wybijając rytm uderzeniami otwartej dłoni o gitarę.

Kończę dość raptownie, a mój mózg znów rejestruje fakt, że stoję w pustym kinie, biorąc udział w przesłuchaniu do zespołu K-popowego. Kłaniam się raz jeszcze. W całkowitej ciszy robię krok do tyłu i znowu stoję obok Ricky’ego i ANTIKDOTE’a.

– Dobra byłaś – szepcze do mnie Ricky.

– Ty też – odwzajemniam komplement.

Pani Kong i Brandon mamroczą coś między sobą. Zdaję sobie sprawę z tego, że dosłownie drżę na całym ciele. Po skroni spływa mi strużka potu.

Tłumacz Brandon w końcu odchrząkuje.

– Dziękujemy wam wszystkim za przybycie. Doceniamy poświęcony nam czas i wysiłek, ale dzisiaj szukamy pewnych określonych brzmień. Możecie odejść. Wszyscy…

Och.

Ani przez chwilę nie spodziewałam się, że coś wyjdzie z tego przesłuchania, a mimo to moje serce topi się jak zegar na obrazie Salvadora Dalego i skapuje w głąb trzewi.

Ruszam za chłopakami w stronę kulis, kiedy nagle Brandon dodaje:

– Oprócz osiemset dwadzieścia cztery. Możecie odejść wszyscy oprócz osiemset dwadzieścia cztery. Prosimy, aby osiemset dwadzieścia cztery pozostała na scenie.

Wyrywa mi się mimowolny pisk. Przysięgłabym, że tłumacz zrobił to celowo, podpuścił mnie jak w jakimś reality show.

Zatrzymuję się i macham ze smutkiem do Ricky’ego – on naprawdę powinien zostać piosenkarzem, K-popowym albo innym – po czym skupiam się na następnym zadaniu. Na wypadek gdyby chcieli usłyszeć jeszcze jedną piosenkę, nauczyłam się chwytów do Since U Been Gone Kelly Clarkson.

– Prosimy, odłóż gitarę – mówi tłumacz.

A niech to. Okej, mogę zaśpiewać a cappella.

Odkładam gitarę na podłogę, zostawiając ją nagą i bezbronną. Niechętnie robię to swojemu maleństwu – to nie byle altówka.

– Pani Kong dziękuje za tę kreatywną interpretację utworu Bad Guy – mówi Brandon. – Do jakiej piosenki chciałabyś zatańczyć?

O-o.

– Zatańczyć? – pytam. – Przykro mi, ale chyba zaszła jakaś pomyłka. Zapisałam się tylko na przesłuchanie dla wokalistów.

Cisza.

– Cóż, każda K-popowa idolka powinna umieć tańczyć.

Muszę zrobić wszystko, żeby nie zatańczyć przed tymi ludźmi.

– Przepraszam… Czy to mówi menedżerka Kong, czy pan?

– Proszę? – pyta Brandon.

Nie chciałam zabrzmieć zuchwale, ale tak właśnie wyszło.

– Przepraszam, po prostu nie rozumiem, dlaczego muszę tańczyć na przesłuchaniu dla wokalistów.

Brandon i menedżerka Kong naradzają się po koreańsku, po czym tłumacz zwraca się do mnie:

– Nie musisz robić niczego szczególnego. Chcemy tylko zobaczyć, jak… bujasz się do muzyki.

– Bujam się? – powtarzam, kompletnie zdezorientowana. – Przykro mi, ale nie rozumiem…

Nieoczekiwanie z kinowych głośników rozlegają się dźwięki Havany Camili Cabello. Basy czuję aż w wątrobie.

Zamieram w bezruchu.

Wręcz zapominam, jak to jest być człowiekiem, którego ciało jest połączone z mózgiem. Mija cała pierwsza zwrotka, a ja wciąż się nie poruszyłam.

Zrób coś, Candace!, wrzeszczę na siebie w myślach.

Widzę, jak sylwetki Brandona i pani Kong wiercą się na fotelach. Widzę czerwone światło kamery nagrywającej ten upokarzający moment. Nagle mam wrażenie, jakbym oglądała siebie z boku – widzę, jak robię pistolety z palców.

I w co ja niby strzelam, jeśli nie w swoje szanse na karierę w K-popie? A teraz, ku własnemu przerażeniu, tańczę cabbage patch. Potem sprinkler. I funky chicken. Każdy żenujący taniec, jaki wykonał Tommy zeszłego roku na ślubie cioci SoonMi we Franklin Lakes. Gdy kończą mi się pomysły, wyobrażam sobie, co zrobiłaby uczestniczka RuPaul’s Drag Race, gdyby znalazła się o krok od przegranej w walce na playback i musiała błyskawicznie wymyślić jakiś olśniewający numer. Nie zrobię szpagatu w powietrzu, nie padnę efektownie na plecy i nie zedrę peruki dramatycznym gestem. Ale mogę zrobić coś w stylu voguing.

Energiczne wymachuję rękami, jakbym była kontrolerką ruchu lotniczego w złym humorze – to moja wersja tańca waacking. Potem przykucam i próbuję kaczego chodu, który widziałam w wykonaniu Ethana milion razy, ale szybko zdaję sobie sprawę, że na ten wyczyn nie starczy mi pary w udach. Muzyka milknie raptownie w tej samej chwili, w której ląduję na tyłku.

– Dość! – woła tłumacz. – Pani Kong i S.A.Y. Entertainment dziękują ci za poświęcony czas.

Gramolę się z podłogi, kompletnie upokorzona. Kłaniam się mniej więcej w stronę pani Kong i mamroczę gamsamnida – formalne koreańskie „dziękuję” – po czym chwytam za gitarę i czym prędzej czmycham z audytorium, zasłaniając twarz włosami, aby ukryć fakt, że jest czerwona jak gorąca potrawka kimchi jjigae.

3

Nieznany numer

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Prolog. Dziewczyna w lustrze
CZĘŚĆ I
1. Czy masz w sobie dość z jednorożca?
2. Jedna na miliard
3. Nieznany numer
4. Bae-Jjae-Ra
5. Oko lucjana
6. Do nowego świata
7. Wszędzie wokół Koreańczycy
CZĘŚĆ II
8. Unnie
9. Wielki problem
10. Daebak
11. Generał
12. Niedziela
13. Wcinanie wafli ryżowych na leżąco
14. Tajna broń
15. Torturowanie nadzieją
16. Pepero
17. Grzeczne ręce
18. Ocena
19. Wielki Wybuch
20. Lisica
21. Symetria
22. Zasady wyjścia
23. Jokbal
24. Skośne oczy
25. Królowa słodyczy
26. Jedna na miliard
27. Historyjki
28. Obcy
29. Życie prywatne
30. To ja! To ja! To ja!
31. Queen Girl

TYTUŁ ORYGINAŁU:

K-Pop Confidential

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Wydawca: Agata Garbowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Ewa Popielarz

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Projekt okładki: Yaffa Jaskoll

Zdjęcie na okładce: Cover art © 2020 by Erick Davila

Wyklejka: © HardtIllustrations/Shutterstock.com

K POP CONFIDENTIAL

Copyright © 2020 by Stephan Lee. All rights reserved. Published by arrangement

with Scholastic Inc., 557 Broadway, New York, NY 10012, USA.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66654-66-2

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek