Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czas zmierzyć się ze złem... które nosi się w sobie!
Urokliwy hotelik „Erynia" w Toskanii i jego właścicielka, piękna Weronika Oliveto. Pięcioro tajemniczych gości, pięć osób skazanych na rozliczenie się z przeszłością, czyli turnus potępionych dusz. Czy może być coś bardziej upiornego? A wszystko to zorganizował Gabriel Trovato, mężczyzna z gatunku o którym kobiety śnią. Takich istot jak on się nie spotyka, o takich się jedynie marzy. Dziwne, chwilami mrożące krew w żyłach zdarzenia zmuszają czytelnika do zadumy nad granicami winy, istotą sprawiedliwości, zastanowienia się nad sensem wybaczania. Przejmująca metamorfoza współczesności z jej najgorszymi plagami, jak korupcja, terroryzm i nadużywanie władzy.
Jacek Ostrowski zabiera nas w niebezpieczną podróż, która szybko okazuje się być grą bez jakichkolwiek reguł...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 380
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pierwowzór tej książki powstał wiele lat temu. Wtedy to, po jej lekturze, moja Żona pierwszy raz użyła wobec mnie słowa „pisarz”, co w Jej ustach oznaczało bardzo wiele. Dlatego dziś chciałbym specjalnie Jej niniejszą powieść dedykować.
Kto czyni zło, otwiera wrota diabłu.
PROLOG
Była wczesna jesień. Choć słońce grzało jeszcze dość mocno, toskańskie plaże powoli pustoszały. Ostatni turyści pakowali walizki, ratownicy składali leżaki i wywozili je z plaży, likwidowano sezonowe budki z lodami, wakacyjno-urlopowy sezon zmierzał nieuchronnie do końca.
Tego dnia Veronika Oliveto wstała jak zwykle wcześnie i razem z Franciszkiem, sezonowo zatrudnianym kucharzem, przygotowywała śniadanie dla nielicznych już gości hotelu Erynia. Dziewczyna z dużą wprawą kroiła chleb, co chwila poprawiając długie, gęste, kruczoczarne włosy, spływające jej w nieładzie na śnieżnobiały fartuch.
W pewnej chwili kucharz skrzywił się z niesmakiem. Dobrze wiedział, że nic bardziej nie zdenerwuje gościa niż włos w jedzeniu.
– Obetnij je w końcu. Dziwię się, że jeszcze cię nikt nie ochrzanił.
– Szkoda by było, lubię je – odparła i na przekór uwagom Franciszka potrząsnęła grzywą.
– Wiem, ale przez ciebie wciąż musimy z Enzo sprawdzać półmiski przed podaniem na stół. Kiedyś coś przeoczymy i będzie wstyd.
Zaśmiała się pojednawczo. Odłożyła nóż, chwyciła koszyczek z pieczywem i skierowała się w stronę jadalni. Z zaskoczenia w locie pocałowała kucharza w policzek.
– Nie gderaj, staruszku.
– Oj, Veronika, Veronika – rzekł z rezygnacją.
Ona tu była szefem. Pracował w hotelu trzydzieści lat. Zaczął, kiedy rządzili tu jej rodzice. Wszystko zaczęło się od spadku, który dostał stary Oliveto, wtedy młody i pełen energii mężczyzna. Wcześniej był zwykłym listonoszem, a jego żona nie pracowała. Ciężko im było. Z namysłem wydawali każdego zarobionego lira, nie stać ich było na żadne luksusy. Kucharz wiedział o tym dobrze, bo mieszkał trzy domy dalej.
Otóż, gdy Bernardo dostał spadek, to rzucił robotę i kupił ten stary, zapuszczony budynek nad morzem. Kiedyś, jeszcze przed wojną, był tu hotelik. Franciszek pamiętał to jak przez mgłę, bo był wtedy bardzo mały. Później budynek popadł w ruinę. Powybijane szyby w oknach i gąszcz chwastów wokoło skutecznie odstraszały ciekawskich, prócz dzieciaków. One po kryjomu bawiły się tutaj, ale też tylko do dnia tragedii.
Tak, Franciszek z kolei dobrze pamiętał ten wypadek. Któregoś dnia, kiedy bawili się w wojnę, jeden z jego kolegów postanowił ukryć się na strychu. Wdrapał się po spróchniałych schodach na górę, zajrzał do jakiegoś pomieszczenia i nagle rzucił się z krzykiem na dół. Jeden ze stopni zarwał się pod nim, później następny. Chłopak stracił równowagę i runął z hukiem w dół, a kiedy spadał, obrywały się pod nim następne stopnie. Zatrzymał się dopiero na pierwszym piętrze, od tego miejsca schody były marmurowe i bardzo stabilne. Może uderzył głową o kamienną posadzkę, a może o którąś ze ścian, w każdym razie staczanie w dół miało swój smutny finał. Pietro, bo tak miał na imię ten nieszczęśnik, zmarł na rękach Franciszka.
W pierwszej chwili wszyscy uważali, że schody są główną przyczyną wypadku, ale kiedy strażacy przystawili drabinę i zajrzeli na strych, odkryli tam podobno coś strasznego. Policja nigdy nie zdradziła, co faktycznie tam znaleziono, a plotkom i domysłom nie było końca przez wiele lat.
Było to okropne przeżycie dla małego chłopca, prawdziwy wstrząs, pierwsze namacalne spotkanie ze śmiercią. Do dziś pozostała blizna, co i raz mu się to śniło, mimo że upłynęło już tyle lat.
Od tego czasu wszyscy na wszelki wypadek, mijając ten dom, przechodzili na drugą stronę ulicy.
No i właśnie tę przeklętą przez Boga i ludzi ruderę kupił Bernardo. Na początku okoliczni mieszkańcy kręcili głowami i pukali się w czoło. On jednak wcale się tym nie przejmował. Wynajął firmę aż z Rzymu, bo żadna miejscowa nie chciała podjąć się remontu, i w pół roku zmienił ruinę w piękny i jak na tamte czasy nowoczesny hotel.
Jednak legenda przeklętego domu była tak silna, że Bernardo miał duże problemy z wynajęciem pokoi. Owszem, turyści goszczący przejazdem w Pietrasancie i nieznający historii hotelu z chęcią zatrzymywali się w nim na jedną, maksymalnie dwie noce. Inni jednak omijali go wielkim łukiem, bo kto chce nocować w budynku, o którym krążą historie mrożące krew w żyłach?
Trzeba było wielu lat, by niezrażony kłopotami właściciel w końcu przełamał impas. Powoli ludzie zapominali o mrocznych wydarzeniach, wymierało pokolenie świadków. Tyle że teraz w Pietrasancie i okolicach zaczęły powstawać niczym grzyby po deszczu nowoczesne hotele o wysokim europejskim standardzie. W wielu z nich był kryty basen, telewizja satelitarna i barek, a holami snuły się elegancko ubrane, młode i powabne hostessy.
Znów niczym bumerang powróciły stare problemy, no bo jak tu konkurować z takimi luksusami? Tym razem były to problemy nowej właścicielki – Veroniki, najmłodszego dziecka Bernarda.
Starsze latorośle Oliveta wyjechały za chlebem do Rzymu i Florencji, a na starych śmieciach została ona, oczko w jego głowie. Dziewczyna złapała bakcyla hotelarstwa po rodzicach. Przejęła interes i tak jak jej ojciec nie zamierzała złożyć broni. Powoli starała się modernizować Erynię i walczyła o gości jak lwica.
– Franciszku, dokrój wędliny! – Głos Veroniki przerwał rozmyślania kucharza. Ten spojrzał na szefową z nieskrywaną czułością. Ile w niej pasji, ile zaangażowania! Za to ją uwielbiał. Dobrze zrobił Bernardo, przepisując wszystko na córkę. Ta dziewczyna poradzi sobie, Franciszek był o tym święcie przekonany.
– Już się robi, szefowo.
Sięgnął po szynkę parmeńską i z dużą wprawą zaczął ją kroić na bardzo cienkie plasterki. Wiedział dobrze, że trzeba stworzyć iluzję, iluzję wyboru i ilości, żeby goście widzieli wciąż pełne półmiski. To było małe, niegroźne oszustwo.
Zacharczał dzwonek u wejścia, po chwili powtórnie.
– Mogłaby go w końcu wymienić – westchnął kucharz. Nie cierpiał tego nieprzyjemnego dla uszu dźwięku. Veronika jednak nie chciała tego zrobić, uparła się niczym osioł, ponoć przypominał jej dzieciństwo; nie bardzo to pojmował.
Ponownie zacharczało.
Zerknął przez uchylone drzwi do jadalni. Veronika chyba nie słyszała. Kręciła się wśród stolików i podawała gościom półmiski.
– Niech sobie nie przerywa – mruknął pod nosem i nie zdejmując fartucha, wyszedł do holu, gdzie zauważył jakąś postać.
Mężczyzna stał odwrócony tyłem do niego i z zainteresowaniem przyglądał się obrazom wiszącym na ścianach. Kiedy Franciszek podszedł bliżej, przybysz zwrócił się twarzą w jego stronę. Teraz kucharz mógł mu się przyjrzeć. Był to wysoki młody mężczyzna o szlachetnych rysach twarzy i gęstej czarnej czuprynie, ubrany w bardzo elegancki, idealnie skrojony garnitur, co niezbyt pasowało do pory dnia. Wbił w niego tak lodowate spojrzenie, że Franciszkowi aż mrowie przeszło przez plecy.
Dziwny gość, przemknęło mu przez głowę.
– Słucham pana.
– Szukam właścicielki. Chcę z nią zamienić kilka słów.
– To proszę spocząć, zaraz ją zawołam. – Wskazał ręką małą skórzaną kozetkę w saloniku obok.
– Dziękuję, postoję, obejrzę obrazy. Zauważyłem, że na wszystkich jest jeden i ten sam podpis. Kto je namalował?
– Tata szefowej.
– Zdolny człowiek – pochwalił przybysz. – Bardzo udane dzieła.
– Zna się pan na malarstwie?
Brunet jedynie skinął głową i zaczął przyglądać się następnym olejom.
Zatrzymał wzrok na małym obrazie, pejzażu przedstawiającym Porto Venere.
– To jest oryginał – usłyszał zza pleców. Odwrócił się. Stała przed nim drobna i zgrabna ciemnooka dziewczyna o bardzo harmonijnych rysach twarzy.
Śliczna, pomyślał. Spojrzał jej uważnie w oczy, ale zamiast spodziewanego strachu napotkał twardy, choć niepozbawiony niepewności wzrok.
– Wiem to i muszę przyznać, że wszystkie te obrazy zrobiły na mnie wrażenie, powiem więcej, duże wrażenie.
– Naprawdę? Skoro pan zna się na malarstwie, to dobrze pan wie, że nie ma w nich nic nadzwyczajnego.
– Tak pani uważa? – Zdziwiony podniósł brwi.
Powoli zwrócił się w kierunku kolejnego obrazu. Było to dzieło Moneta. Podszedł bliżej. Delikatnie przeciągał po nim palcem, naśladując ruchy pędzla.
– W obrazie jest zamknięta dusza jego twórcy – mówił szeptem. – Trzeba umieć tylko to czytać. Nie każdy to potrafi. To zależy od wrażliwości duszy.
– Przecież to kopia. – Veronika parsknęła śmiechem.
Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Skupiony na obrazie, podziwiał kunszt malarza.
– I co z tego wynika? Kopia nigdy nie jest taka sama jak oryginał. W tych subtelnych różnicach jest ukryta dusza kopisty. Ciężej jest to dojrzeć, ale ja to widzę, ja to czuję wszystkimi zmysłami.
– Tak? To proszę mi powiedzieć coś o autorze.
Dziewczyna z wyraźnym zainteresowaniem obserwowała przybysza. Nie wyglądał na wariata, było w nim coś interesującego, pewna tajemnica, jakiś magnetyzm. Nieznajomy ponownie podszedł do pejzażu przedstawiającego Porto Venere.
– Nietuzinkowy człowiek – zaczął szeptać. – Z niczego wbrew wszystkim stworzył to, co chciał. Mocna osobowość, a jednocześnie duża wrażliwość. Dwoista dusza. Artysta z jednej strony, a z drugiej zimno kalkulujący przedsiębiorca. Zaczął malować dopiero pod koniec życia, kiedy spełnił się jako biznesmen.
– Nic nowego pan nie powiedział. – Veronika nie kryła rozczarowania. Najwyraźniej nie na to liczyła.
– Chce pani wiedzieć więcej?
Odwrócił się gwałtownie. Jego zimne spojrzenie przeszyło ją na wylot. Veronika zbladła, cofnęła się odruchowo.
– Tak, chcę wiedzieć więcej, bo tym kopistą jest mój tata.
Ponownie twarz w stronę płótna. Zadumał się. Jego palec wskazujący sunął wolno wzdłuż fali wzburzonego morza. Nagle się zatrzymał.
– W tym obrazie jest ukryty silny ból syna po stracie ojca.
– Po stracie ojca? Dziadek nie żyje już kilkadziesiąt lat, zginął w Pizie, chyba w tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym, a obraz powstał wiele lat później, więc nic się nie zgadza.
– Nie. Pani dziadek zszedł z tego świata w tym domu. Powiem więcej, w pokoju na pierwszym piętrze. Owszem, to było wiele lat temu, ale już po wojnie.
– Bzdury! Opowiada pan bzdury. – Roześmiała się w głos.
Posłał jej pojednawczy uśmiech. Jego spojrzenie złagodniało, pojawiło się w nim dużo ciepła.
– Żartowałem. Zresztą nie przyszedłem tu opowiadać historii pani rodziny, to nie moja sprawa, mam interes.
– Chce pan wynająć pokój? Nie ma problemu, jest kilka wolnych. Iluosobowy?
– Niezupełnie – odparł tajemniczo.
– Nie rozumiem. Proszę mówić wprost. – Nie kryła irytacji, zerkając dyskretnie na zegarek.
– Nazywam się Gabriel Trovato i chcę wynająć cały hotel.
Dziewczynę na moment zatkało z wrażenia. Oto przed nią stał klient marzenie. W tych trudnych czasach mieć pełne obłożenie pokoi to sukces. Oby na jak najdłużej i oby tylko za gotówkę; najlepiej, jeśli od razu wpłaci zaliczkę. Myśli zaczęły kłębić się jej w głowie.
Mężczyzna w milczeniu ją obserwował. Czekał cierpliwe, aż się uspokoi i będzie mógł prowadzić normalne pertraktacje.
– Na długo? – wydusiła po chwili, wciąż oszołomiona jego propozycją.
– Na dwa tygodnie i, co ważne, chcę wynająć go w marcu.
– W marcu? – zdumiała się. Kto wynajmuje hotel w Pietrasancie w marcu?
– Tak. Marzec będzie idealny.
– Ale w marcu jeszcze nie ma sezonu. Może w maju? – zaproponowała.
– Wiem o tym, ale nie zależy mi na sezonie turystycznym, nie chcę tu tłumu. Moi goście potrzebują wyciszenia i spokoju. To świetny termin.
– Dużo będzie gości?
– Pięć osób.
– Pięć osób? Dla pięciu osób chce pan wynająć cały obiekt? Wystarczą dwa, góra trzy pokoje.
– Nie. Chcę wynająć cały hotel Erynia. – Głos mu się zmienił. Wyraźnie zaczęły go drażnić jej pytania.
– Chodziło mi tylko o pana dobro, nic więcej – zreflektowała się.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Nie rozumiem. Co pani ma na myśli?
– Wynajęcie całego hotelu to dużo pieniędzy – bąknęła zakłopotana.
– Wiem, ale to jest wkalkulowane w koszty operacji.
– Jakiej operacji?
– Czy mam iść do konkurencji? – Podniósł nagle głos. – Nie chcę żadnych pytań. To jest podstawowy warunek.
Uśmiechnęła się przepraszająco. Za żadne skarby nie mogła wypłoszyć takiego klienta, nigdy by sobie tego nie darowała. On mógł jej biznes postawić na nogi.
– Proszę wybaczyć. Przepraszam pana, ale to wszystko było w dobrej intencji.
– Okej, rozumiem. Proszę podać cenę, za kilka dni przeleję pieniądze.
– No, nie wiem – zawahała się. – Z wyżywieniem?
– Oczywiście, pełna obsługa. Aha, kilku gości będzie z zagranicy. Oni nie znają włoskiego.
– Nie ma problemu. Moi pracownicy znają język angielski.
– No to świetnie, a zatem ile? – Wbił w nią pytający wzrok.
Boże, ile zażądać? Biła się z myślami. Nie może powiedzieć za dużo, musi wypośrodkować. Popatrzyła na klienta uważniej, tak jakby chciała odgadnąć po jego minie, ile może wyłożyć.
– Szesnaście tysięcy euro za wynajęcie całego obiektu – rzuciła i ze strachem spojrzała na mężczyznę. Sama przeraziła się podanej kwoty; trzeba było powiedzieć dwanaście tysięcy, pomyślała. Cała w nerwach czekała na decyzję, patrząc na przystojniaka. Ładny był, tylko miał w sobie coś dziwnego, coś, co nakazywało daleko idącą ostrożność. Musiała zachować czujność.
Uśmiechnął się, już wiedziała, że podała właściwą kwotę. Poczuła wielką ulgę.
– Zapłacę pięćdziesiąt tysięcy, tylko wszystko ma być tip-top.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Ten klient wciskał jej fortunę, nikt przy zdrowych zmysłach tego nie czyni, chyba że ma nieczyste zamiary.
– Pięćdziesiąt tysięcy? – wydukała w osłupieniu. – Nie rozumiem. Żartuje pan?
– Nie, czasem żartuję, ale nie tym razem. Proszę tylko bez pytań. I jeszcze jedno.
– Słucham?
– Obsłudze nie wolno rozmawiać z gośćmi, nie wolno o nic wypytywać. Nawet jeśli będą chcieli nawiązać rozmowę, proszę dyskretnie się wycofać.
– Dlaczego? To przecież jest nieuprzejme.
– Wciąż pani pyta i pyta, a moje warunki są klarowne. Daję pani godnie zarobić za dwa tygodnie pobytu pięciorga, może dość specyficznych, ale na pewno spokojnych gości. Ma pani kilka miesięcy, żeby sobie to wszystko zakodować. Proszę pamiętać, że jeśli nie dotrzyma pani warunków umowy, zażądam zwrotu całej sumy, i to co do euro.
– Dobrze, przepraszam – bąknęła, nie kryjąc zakłopotania. – Jednak proszę mnie zrozumieć. Takie transakcje zdarzają się bardzo rzadko, a ja właściwie nigdy nie miałam podobnej.
– Oczywiście. – Delikatnie dotknął dłonią jej ramienia. – Rozumiem panią. Nawet teraz nie jest pani pewna, czy to nie żart. Za kilka dni na pani konto wpłynie uzgodniona przed chwilą kwota, dopiero wtedy zacznie pani myśleć o tym racjonalnie. Wiem, że na marzec wszystko będzie gotowe. Goście zameldują się tu pierwszego.
– Pan też będzie?
– Ja? – Spojrzał na nią jakoś dziwnie i uśmiechnął się. – Nie, ja nie. Owszem, na pewno tu nieraz zajrzę, ale nie będę pani gościem. Umowa stoi?
Wyciągnął do niej prawą rękę.
Veronika się zawahała. Jakoś to wszystko wciąż wyglądało nierealnie. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. Patrzył na nią życzliwie, powoli zaczynał wzbudzać jej zaufanie. Podała mu dłoń. Uścisnął ją mocno, po czym odwrócił się i ruszył do wyjścia.
– Nie chce pan obejrzeć pokoi?! – krzyknęła za nim.
Roześmiał się w głos.
– Znam je świetnie – rzucił przez ramię i wyszedł.
Drzwi głucho trzasnęły i Veronika została sama w holu. Stała wciąż oszołomiona tym niespodziewanym zleceniem. To chyba opatrzność Boża czuwa nad nią, bo przecież jeszcze przed chwilą widmo plajty czaiło się w progu hotelu.
Odruchowo spojrzała na obraz, o którym mówił tajemniczy mężczyzna. Wzburzone morze, fale z wściekłością atakujące klifowe wybrzeże, na którym widać malownicze miasteczko i ruiny starego bastionu; i ta łódka, mała drewniana łupina w samym sercu żywiołu. Podeszła bliżej i próbowała coś odczytać z obrazu. Jednak nic poza martwymi kreskami nie zauważyła. Wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni.
– Kto to? – zapytał Franciszek. Wyraźnie ów mężczyzna go zaintrygował. Wcześniej Veronika kątem oka widziała, jak co i rusz wychyla się z kuchni i zaciekawiony spogląda w ich kierunku.
Wzruszyła ramionami.
– Sama nie wiem. Jakiś dziwny facet.
– Czego chciał?
– Wynająć cały hotel.
– To super! – krzyknął z entuzjazmem. – Odbijesz się od dna. Twój ojciec się ucieszy. Musisz mu koniecznie o tym powiedzieć, i to jak najszybciej.
Ją jednak zaczęły nachodzić wątpliwości. To zlecenie było zbyt nieprawdopodobne, aby mogło być realne. Za mocno stąpała po ziemi, żeby podejść do tej sprawy z niezachwianym optymizmem. To do niej nie pasowało. Zresztą wciąż się słyszało o różnych oszustach żerujących na ludzkiej naiwności. Należało zachować daleko idącą ostrożność.
– Nie wiem. Poczekam, aż przyjdzie przelew. Jeśli w ogóle przyjdzie.
Wsparła się na długim stalowym kontuarze do przygotowywania potraw i się zamyśliła.
– Czego nie wiesz? Wyglądał na biznesmena. Nawet nie masz pojęcia, ile tacy mają pieniędzy.
– No właśnie, czemu nie chce wynająć hotelu o wyższym standardzie? Za taką kwotę pewnie każdy by się zgodził. Dlaczego akurat w marcu? Czemu nie wolno zadawać żadnych pytań i rozmawiać z gośćmi? Czemu całość tylko dla pięciu osób? – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.
– Jeśli zapłaci, to co ciebie obchodzi reszta? – Kucharz zaśmiał się i zaczął kroić cebulę.
– Ale on chce zapłacić trzy razy więcej, niż zażądałam!
– Powiadasz trzy razy?
Nóż kuchenny zawisł nad cebulą. Na twarz Franciszka zakradł się niepokój.
– Tak. Czy to nie dziwne?
– Owszem. Może to jakiś wariat, dziwoląg? Wciąż się słyszy o takich. A może to zwykły żart?
– Może. Poczekajmy na pieniądze i dopiero wtedy będziemy się martwić.
– Lub cieszyć – dokończył.
– Franciszku, trochę się boję. Nie wyglądał na głupca, a nikt przy zdrowych zmysłach nie jest skłonny do takiej rozrzutności. Czuję kłopoty.
– Oj, nie kracz! – zrugał ją.
Tego dnia Erynię opuścili ostatni goście. Skoro świt taksówka zawiozła na dworzec kolejowy trójkę Estończyków. Veronika obchodziła budynek, sprawdzała stan pokoi. Trzeba było teraz wszystko poprać, posprzątać i wykonać potrzebne naprawy. Nie był to zbyt udany sezon, gdyż konkurencyjne placówki podkupiły część stałych gości. Jeśli następny będzie równie zły, to hotel wypadnie zamknąć. To nie dawało jej spokoju, powodowało, że często budziła się w środku nocy, cała zlana potem. Koszmarne sny, w których zamykała ukochaną Erynię, nie dawały jej spać.
Sytuacja była dramatyczna, pracownicy domagali się podwyżek, ale skąd tu na nie wziąć? Tylko stary Franciszek nie chciał pieniędzy, Veronika dobrze jednak wiedziała, że z utęsknieniem czeka na emeryturę. Mógł już na nią przejść, ale chciał pomóc dziewczynie i dzielnie ją wspierał. Przy jego pokaźnej tuszy ciężko mu było dźwigać ogromne gary, męczyło go długie stanie przy kuchennym blacie, więc tak czy owak ten dzień się zbliżał, i to wielkimi krokami.
Veronika pozamykała ciężkie okiennice i poszła do saloniku. Zrezygnowana, w podłym nastroju usiadła na kanapce. Co będzie robić, jeśli los zmusi ją do zamknięcia Erynii? Tylko to potrafi, tylko to kocha. Czy jest w stanie inaczej sobie ułożyć życie? Co powie ojcu? I tak wciąż go oszukuje, wmawiając mu, że interes kręci się rewelacyjnie. Sama już nie wie, czy on w to wierzy. Chwilami czuje, że nie, że jedynie udaje. Być może nie chce jej męczyć dociekliwymi pytaniami? Przecież wie, przecież widzi te ekskluzywne hotele wokoło, jak choćby te przy sąsiedniej ulicy. Widzi baseny i rzędy luksusowych samochodów na parkingach. Przed jej budynkiem stoi najwyżej kilka zdezelowanych gratów i wystarczy spojrzeć na nie, by odgadnąć, jakie kwoty zostawiają tu ich właściciele. W sumie jest ojcu wdzięczna, że oszczędza jej pytań, bo i tak ma mnóstwo kłopotów.
Siedziała zatopiona w myślach i nie zauważyła kucharza. Podszedł i usiadł przy niej, następnie objął ją ramieniem i przytulił.
– Nie martw się, dziecinko – szepnął. – Jakoś to będzie. Nie zamkniemy Erynii, bo przecież chyba, do cholery, jest Bóg i nam pomoże?
– Tak. – Zaśmiała się ironicznie. – Już nam zesłał jakiegoś czubka, co chce wynająć hotel za grube pieniądze. No i co? Gdzie są te pieniądze? Gdzie jest ten klient? Od razu wiedziałam, że to jakaś lipa i nic więcej.
– Może i lepiej, że go nie ma? Ten mężczyzna był dziwny, sama tak mówiłaś. Znajdziemy inny sposób.
– Nie wiem, jak długo wytrzymam. Jestem już zdesperowana i chwilami ogarnia mnie rezygnacja.
Nagle wstała z kanapki i podeszła do obrazu wiszącego w holu.
– Wiesz, ten dziwny człowiek powiedział, że w każdym obrazie jest coś z duszy artysty. Trzeba jedynie umieć to odczytać.
– Może... Nie znam się na tym, jestem tylko kucharzem.
– Powiedział też – ciągnęła – że z tego obrazu wyczytał cierpienie mojego ojca. Zobaczył w nim jakąś historię dotyczącą mojego dziadka. Mówił tak przekonująco, że prawie mu uwierzyłam.
– Dziadka? – Głos Franciszka zadrżał nieznacznie.
– Tak, twierdził, że mój dziadek, jak to się wyraził, „zszedł z tego świata” w tym domu, w pokoju na pierwszym piętrze.
– Co?!
Kucharz zbladł. Świeżo rozpalona fajka wypadła mu z ust, i to prosto na kanapę. Żar rozsypał się po obiciu. Mężczyzna zerwał się na nogi rączo jak na swoją tuszę i zaczął pospiesznie zgarniać tlący się tytoń na podłogę, po czym go zadeptywać.
Veronika przyglądała mu się uważnie, zaskoczona jego reakcją. Nagle wszystko stało się dla niej jasne. Wbiła we Franciszka świdrujące spojrzenie.
– Mówił prawdę? Myślałam, że zmyśla. Czy ukrywacie coś przede mną?
– Bzdura! – wykrzyknął.
– Czemu na mnie krzyczysz? Czemu się denerwujesz?
Podeszła do niego bliżej. Spuścił szybko wzrok.
– Nie unikaj mnie. Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że to nieprawda.
– Nieprawda – wydusił. Zerknął na nią, ale zaraz uciekł wzrokiem gdzieś w bok. – Dziecinko, ja nic nie wiem. Nie proś, błagam – szepnął i wymijając ją, wybiegł z saloniku.
– Poczekaj! – zawołała za nim, ale już go nie było. Po chwili usłyszała trzask zamykanych drzwi z tyłu domu.
– Boże, o co tu chodzi? – Na powrót usiadła na kanapce. – Jeśli istnieje jakaś tajemnica rodzinna, to czemu ukryli to przede mną? Przecież jestem częścią rodziny.
Zacharczał dzwonek. Wolno wstała i podeszła do wejścia. W progu stał Fabio Farioli, listonosz. Od wielu lat był zwiastunem tak złych, jak i dobrych wiadomości. Co tym razem przyniósł?
– Dzień dobry, pani Veroniko.
Uśmiechał się życzliwie. On zawsze był pogodny. Nigdy nie widziała, żeby ten człowiek zdenerwował się na kogoś. Często porozmawiał i, co najbardziej lubił, poplotkował. Czemu jej ojciec rzucił tę robotę? Może byłby szczęśliwszy? Veronika dobrze wiedziała, że hotelowy biznes kosztował go całe zdrowie, a radości dostarczył tyle, co kot napłakał. Nie byłoby wtedy Erynii, a ona, chcąc nie chcąc, musiałaby robić coś innego w życiu.
– Dzień dobry. Ma pan coś dla mnie?
– List polecony. – Poszperał w wielkiej czarnej torbie, po czym wyciągnął z niej niedużą kopertę i podał ją Veronice. Podsunął jej jeszcze podłużną kartkę i długopis. – Proszę podpisać! Tu! – Wskazał palcem puste miejsce.
Maznęła autograf.
– Dziękuję i do widzenia – krzyknął w drzwiach i wyszedł.
Dziewczyna trzymała list w dłoni. Patrzyła na starannie zaadresowaną kopertę. To nie było pismo maszynowe ani wydruk z komputera. Ktoś ładnym ręcznym pismem utrwalił jej imię, nazwisko oraz adres. Danych nadawcy nie było. Powoli podniosła kopertę wyżej. Poczuła zapach drogich męskich perfum. Odgadła już, od kogo ta korespondencja. Poznała po aromacie.
Weszła do saloniku, zbliżyła się do kanapy i usiadła. Sięgnęła ręką do wyłącznika stojącej tuż obok lampki. Teraz było widniej. Cały czas trzymała list przed sobą. Czuła, że dopóki nie rozerwie koperty, to nie złamie pieczęci i jej układ nie będzie miał wiążącej mocy. Otworzenie zaś przesyłki oznaczało przyjęcie warunków. Zwykła koperta, w środku list. Niby nic, a jak jej to ciążyło.
Tak była tym zaabsorbowana, że nie zauważyła stojącego w holu i obserwującego ją Franciszka.
Musiała teraz podjąć decyzję, możliwe, że życiową. Te pieniądze mogły ją uratować lub zgubić, ale bez nich na pewno była zgubiona, one zaś dawały szansę, dawały nadzieję na lepsze jutro, na uratowanie hotelu, na ocalenie marzeń. Teraz zobaczyła kucharza i pierwszy raz w życiu dostrzegła panikę w jego oczach. One mówiły: „nie otwieraj tego listu, spal go”.
– Muszę – wyszeptała. – Potrzebuję tych pieniędzy, niczym spragniony wędrowiec wody na pustyni.
Nerwowo rozerwała kopertę. W środku zobaczyła podłużną kartkę. Wyjęła ją. To był ten sam charakter pisma, co na kopercie, kilka wykaligrafowanych słów. Przechyliła lampę i odczytała je niecierpliwie.
Szanowna Pani,
zgodnie z umową przelałem pieniądze. Zatem naszą umowę uważam za zawartą.
Z wyrazami szacunku
Gabriel Trovato
Dziwne nazwisko. Zerknęła na Franciszka. Był przeraźliwie blady. Czemu on się tak denerwuje? Wiedziała, że ją kocha jak ojciec, a chwilami wydawało się, że nawet bardziej. Jednak tym razem chyba ciut przesadzał z obawami, chociaż czuła, że i jej się udzielają.
– Już otworzyłam. – Zaśmiała się sztucznie, bo nie było jej do śmiechu. Paradoks, bardzo potrzebowała tych pieniędzy, ale nie cieszyła się przelewem.
– Źle. – Twarz kucharza wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. – Teraz ja mam złe przeczucia.
– Nie kracz, będzie dobrze. To tylko dwa tygodnie. Za te pieniądze zrobię duży remont, one nas uratują – starała się go pocieszyć.
– W to akurat nie wątpię. Byleby co innego nie pogrążyło ciebie, dziecinko.