Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kto porwał Zgagę i dlaczego?
Zuza Lewandowska nie może pogodzić się z tą stratą. Nie opuszcza mieszkania, lamentuje, pije do nieprzytomności, tym samym zaniedbując obowiązki zawodowe.
Sierżant Nowak i mecenas Kowalski postanawiają temu zaradzić i wpadają na iście szatański pomysł, ale czy uda im się go zrealizować?
Tymczasem w Płocku dochodzi do porwania Bohdana Wierzbickiego, syna bardzo bogatego piekarza. Porywacze żądają za chłopaka astronomicznego okupu i wtedy do akcji wkracza kapitan Mariański. Dla niego nie ma rozwiązanych spraw, on potrafi jedynie wszystko komplikować. Śledztwo tak utajnia, że sam traci do niego dostęp. Jedynym ratunkiem dla porwanego jest Zuza Lewandowska. Czy uda jej się uratować Bohdana? Czy odnajdzie się Zgaga? Czy przestępcy poniosą zasłużoną karę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, sprawą, którą przez wiele lat żyła cała Polska.
Wszystkie postacie występujące w niej są jednak wymysłem autora i wszelkie podobieństwa są przypadkowe.
Zuza siedziała w fotelu i patrzyła bezmyślnie w ekran telewizora. Co chwila sięgała po butelkę i nalewała koniaku do kieliszka, po czym następna porcja trunku znikała w jej ustach.
– Kurwa mać, gdzie jest Zgaga? Kto mi to zrobił? Co za skurwysyn! – bełkotała pod nosem pani mecenas.
Nawet nie zauważyła, kiedy w mieszkaniu pojawił się Nowak. Przyszedł, bo nie odbierała telefonów i niepokoił się o przyjaciółkę. Podszedł i objął ją ramieniem.
– Co się dzieje? – spytał z troską w głosie.
Wyrwała się z jego uścisku.
– Jak to co?! – ryknęła. – Jakiś sukinsyn uprowadził Zgagę! Czy ty, kurwa, rozumiesz, co mówię? Ktoś ukradł moją papugę!
Sierżant spojrzał na nią z niedowierzaniem. Co za głupoty plecie?
Zajrzał do pokoju obok, faktycznie, klatka była pusta. Wrócił do Zuzy i wtedy zobaczył na ławie anonim. Wziął go do ręki.
– Cholera, to przecież niemożliwe – wyszeptał. – Przecież Wesołowski nie żyje.
– No to skąd się to wzięło? Kto porwał Zgagę? Niech jej wyrwie choć jedno pióro, a zabiję sukinsyna, i to własnoręcznie, ale najpierw obedrę go ze skóry, jak mi Bóg miły.
– Wiesz co... – zaczął Nowak. – Od lat chciałaś się jej pozbyć. Wciąż się odgrażałaś, że cię wkurza, no to po kłopocie.
Widząc minę Zuzy, na wszelki wypadek zrobił krok do tyłu.
– Co?! – krzyknęła wzburzona. – Ciebie się mogę pozbyć, ale nie jej. Wiesz, ile razy uratowała mi życie? Gdyby nie ona, to mnie by tu dziś nie było. Idź, szukaj jej! Znajdź tego, co mi to zrobił, i odzyskaj Zgagę.
– Zaraz pojadę na komendę i to zgłoszę. Bądź dobrej myśli, ludzie lubią zwierzęta i jestem pewny, że porywacz nie zrobi jej krzywdy.
– Przestań mi tu pierdolić takie smutki. To moja papuga, więc jeśli ktoś mnie nienawidzi, to z przyjemnością ją wypatroszy. A tak poza tym, po co przyszedłeś? Nie pamiętam, żebym cię zapraszała.
– Żeby ci powiedzieć, że od jutra wracam na ulicę, właśnie przed chwilą zakomunikował mi to Mariański. Gdybyś widziała jego gębę, dawno nie widziałem go tak szczęśliwego.
– Pieprzony sukinsyn, pogadam z Marcinkowskim, żeby cię zwolnili, chyba za pomoc w zdemaskowaniu organisty coś mi jest winien.
– Byłbym ci bardzo wdzięczny.
– To okaż to, odnajdując Zgagę, ale zanim pójdziesz, wyprowadź Borysa na siku, a później zatrzaśnij drzwi za sobą. Ja nie mam na to siły, jestem wykończona, a w ogóle, to idę spać.
Wstała z fotela i bujając się na nogach, poszła do sypialni.
Nowak wbiegł do komisariatu milicji. Na korytarzu zderzył się z Mariańskim.
– Obywatelu kapitanie, porwano papugę mecenas Lewandowskiej – zameldował służbiście.
Tamten, słysząc to, parsknął śmiechem prosto w jego twarz.
– Powiadacie, że ktoś uprowadził jakiemuś elementowi wywrotowemu ptaka, a milicja obywatelska ma go szukać, i to podczas wojny?! Nowak, chyba was pojebało!? Co wy sobie myślicie? Zamiast szukać wrogów proletariatu, zabójców i złodziei, mamy szukać jakiejś popieprzonej papugi? Mamy stać się pośmiewiskiem całego Płocka?
– Jak nie będziemy jej szukać, to Lewandowska pójdzie do pułkownika Marcinkowskiego na skargę.
– Wy mnie tu, Nowak, nie straszcie jakimś Marcinkowskim. Zobaczcie, seryjny zabójca zabity i od razu wracacie na ulicę. Jeszcze i ta Lewandowska też wróci, ale do aresztu, to tylko kwestia czasu.
Nieduży pokój oświetlony był jedynie lampką, okna szczelnie zasłonięto ciemnymi kotarami. Na biurku stała wielka klatka, a w niej siedziała papuga, cała nastroszona. Snop światła z lampki skierowano prosto w jej głowę.
– Mówcie wszystko, co wiecie. Z nami nie ma żartów. Inaczej skończycie w garnku, obiecujemy wam to – rzekł jakiś mężczyzna z twarzą skrytą w cieniu.
Papuga ani drgnęła.
– Gadajcie, i to już, nie z takimi sobie radziliśmy. My na opornych mamy swoje sposoby.
– Suuukinsyn! Suuukinsyn! – wydarła się nagle.
– No widzicie, możecie mówić. Co wiecie o obywatelce niejakiej Zuzannie Lewandowskiej?
– Preeecz z kooomuną! Preeecz z kooomuną!
– Świetnie, mówcie dalej. W nagrodę dosypię wam słonecznika. Współpraca z nami zawsze się opłaca.
Dłoń mężczyzny pełna ziaren powędrowała do klatki. Zgaga natychmiast zareagowała, jej dziób z prędkością światła i siłą młota trafił w kciuk. Krew trysnęła z rany niczym woda z gejzera.
Mężczyzna zasyczał z bólu i raptownie cofnął rękę. Już na pierwszy rzut oka widać było, że rana jest poważna i palec wymaga szycia.
– Obrzydliwe ptaszysko! Doigracie się!
Od trzech dni mecenas Kowalski nie mógł się skontaktować z Zuzą. Pukał do drzwi, dzwonił, ale bez efektu. To było dla niej nietypowe. W końcu zdecydował się działać, wyjął ze schowka w kancelarii zapasowy klucz do jej mieszkania i poszedł na Zduńską.
Stanął w progu, palcami zatkał nos, po czym cofnął się raptownie. To przez okropny smród odchodów. Podłoga była nimi zapaprana. Borys, widząc przybysza, wyskoczył niespodziewanie spod stołu i starym zwyczajem zatopił zęby w jego nodze tuż powyżej kostki.
Mężczyzna odgonił psa i szybko otworzył szeroko okno, wziął kilka głębokich oddechów i dopiero teraz spokojnie rozejrzał się po mieszkaniu. Lewandowska leżała na kanapie. Obok na ławie stała bateria pustych flaszek po koniaku, a z popielniczki wysypywały się pety. Kowalski pełen obaw nachylił się nad kobietą. Poczuł od niej silny odór alkoholu. Na szczęście Zuza jedynie spała. Szarpnął ją za ramię. Otworzyła oczy i zaraz je zamknęła.
– Wynoś się! – mruknęła pod nosem.
– Co się z tobą dzieje? Nie odzywasz się, wszyscy się o ciebie martwią.
Ponownie otworzyła oczy i z trudem usiadła.
– Kto się o mnie martwi? – spytała z goryczą w głosie. – Wymień chociaż jednego!
– Ja, klienci.
– Jeszcze wymień tego wieprza Mariańskiego i patologa, to będzie komplet. – Parsknęła śmiechem, podnosząc butelkę do ust, a gdy zorientowała się, że jest pusta, rzuciła ją na podłogę. – Idź do diabła!
– Zuza, nie poznaję cię. Powiedz w końcu, co się stało.
– Kurwa mać, to jeszcze nie wiesz? Ktoś porwał Zgagę! – wyrzuciła nagle z siebie. – Uprowadził moją papugę. Oby tego, który podniósł łapę na moją ptaszynę, piekło pochłonęło!
– Nie żartuj! Po co komu ona? Ten ptak to prawdziwe przekleństwo. Nikt jej nie chciał zabrać od ciebie, kiedy ją wszystkim wciskałaś. Może sama uciekła?
Zuza poderwała się z kanapy. Stanęła tuż przed nim, jej oczy miotały błyskawice.
– Sama uciekła? Co ty pierdolisz? Jakie przekleństwo? To jest członek rodziny. Jeśli faktycznie tak myślisz, to zabieraj stąd swoją dupę, i to szybko. Wynocha z mojego domu! Jesteś taki sam jak te dupki na komisariacie. Kiedy Nowak im to zgłosił, to o mało go śmiechem nie zabili, a Mariański dostał orgazmu, pierwszego od lat.
– Ale na serio, może nie domknęłaś klatki?
– Tak uważasz? Jest następny anonim. Myślałam, że po śmierci organisty to się skończy, ale sam zobacz. Naśladowca? Czy może się pomyliliśmy?
Wcisnęła mu w dłoń jakąś kartkę.
Rozprostował ją i przeczytał.
– Przecież tamten się przyznał. Może to żart.
– Żart? – Spojrzała na niego groźnie. – To chyba ty żartujesz. Pewnie Zgaga już nie żyje. Zabili mi jedynego przyjaciela.
Chwyciła kolejną butelkę, ale i ta była pusta, dopiero w trzeciej znalazła resztkę koniaku. Wypiła. Znów chciała nalać.
Złapał ją za rękę.
– To nie jest rozwiązanie.
– I co z tego? Nie założyłam rodziny, miałam jedynie papugę, a jakiś palant mi ją odebrał. Co mi teraz pozostało? Tylko picie.
Wzięła ekstra mocne, chwilę szamotała się z paczką, zanim wyjęła papierosa, z trudem go przypaliła.
– Po co tak naprawdę przyszedłeś?
– Już ci mówiłem, wszyscy się o ciebie martwimy.
– Nie pierdol mi tu głupot. Napijesz się?
– Nie i tobie też to odradzam.
Dyskretnie zabrał ze stołu i schował za sobą ostatnią pełną butelkę.
– Widziałam, widziałam – bełkotała Zuza. – Nic to nie da, w kuchni mam jeszcze kilka stocków.
– Czemu zalewasz się w pestkę, zamiast jej szukać? To do ciebie zupełnie niepodobne.
– Szukałam, ale jakby zapadła się pod ziemię. Pewnie już jej łeb ukręcono.
Zuza niespodziewanie osunęła na kanapę i na powrót zasnęła.
Kowalski przeszukał kuchnię, znalazł dwie butelki koniaku, od razu wszystko spakował do torby. Zabierze stocki do kancelarii, a odda dopiero wtedy, kiedy Zuza się jakoś ogarnie.
Wychodząc na ulicę, wpadł na Nowaka.
– Co z nią? – spytał zatroskany sierżant.
– Kiepsko, jeśli papuga się nie znajdzie, to trzeba będzie coś postanowić, bo będzie źle.
– Co masz na myśli, bo na odnalezienie Zgagi raczej nie ma szansy?
– Pogadam z dyrektorem ogrodu zoologicznego, może mają podobną arę.
Nowak z niedowierzaniem pokręcił głową. Pomysł wydał mu się niczym z kosmosu.
– Myślisz, że uda się taka mistyfikacja? Że się nie kapnie? Nie żartuj, Zuza nie jest idiotką, natychmiast zorientuje się, że to nie Zgaga.
– E tam, papuga to papuga. Podpicujemy ją odpowiednio i będzie dobrze.
– Ale nie każda gada. – Sierżant wciąż nie wyglądał na przekonanego.
– Spokojnie, ja się tym zajmę. Zaraz pojadę do zoo, a co do gadania... wiesz, co to jest stres pourazowy?
– Nie gada, bo jest po przejściach? Chcesz mi tu powiedzieć, że Zuza to kupi?
– Mam taką nadzieję. Trzeba spróbować, bo inaczej za kilka dni będzie widzieć białe myszki biegające po mieszkaniu.
– Obawiam się, że to się źle skończy dla nas.
– Więcej optymizmu, sierżancie.
– Skąd go brać, kiedy codziennie rano wysyłają mnie z pałką przy pasku na ulicę w poszukiwaniu wrogów władzy ludowej?
– Zuza nie mogła pogadać z tym Marcinkowskim, żeby ci dali spokój?
– Obiecała, ale sam wiesz, że od zaginięcia Zgagi siedzi w domu i chla na umór. Musimy działać. Zgoda, załatwiaj papugę, ja spróbuję innej metody.
Wybiła północ. Obudzona przez kukułkę Zuza z trudem zwlokła się z kanapy, zapaliła światło i przeraźliwie krzyknęła. Po ławie biegały dwie białe myszy.
Skąd one się tu, do cholery, wzięły? Nie, to niemożliwe, ich tu nie ma. Pewnie to już delirka. Jest z nią aż tak źle? Czuła, że jest cała mokra od potu, ręce jej drżały jak przy zaawansowanym parkinsonie. Nie, basta, nie może dalej tego ciągnąć, musi skończyć z piciem. Przecież ma jeszcze Borysa. Co się z nim stanie, kiedy ona zapije się na śmierć? Pewnie skończy na ulicy.
Wolno, rozglądając się nerwowo i opierając plecami o ścianę, opuściła pokój. Poszła do łazienki.
Wsadziła głowę pod kran z zimną wodą. Długo to trwało, ale w końcu ciut oprzytomniała. Rozejrzała się strachliwie wokół siebie, myszy zniknęły. Z duszą na ramieniu wróciła do pokoju. Wtedy dopadł ją Borys i zaczął lizać po stopach. Spojrzała z przerażeniem na baterię butelek stojącą na ławie, jedna obok drugiej, niczym żołnierze na apelu. To wszystko to jej robota? Dziwne, że tylko białe myszy zobaczyła, bo po takiej ilości koniaku mógł ją nawet odwiedzić ten sukinsyn Jaruzelski.
Nowak wcześnie rano, jeszcze przed służbą, poszedł na ulicę Królewiecką. W jednej z kamienic zapukał w okno mieszkania na parterze. Po chwili z budynku wybiegł jakiś chłopak. Sierżant wyciągnął zza pazuchy słoik i mu go przekazał.
– Myślałem, że ich nie złapię. Dwie godziny na nie polowałem, ledwo żyję.
– Mówiłem panu, że trzeba posypać im białego sera, uwielbiają go.
– Zapomniałem o nim, masz dwie dychy, tak jak obiecałem.
Kowalski siedział w swoim gabinecie i patrzył na wielką klatkę stojącą na podłodze tuż przed nim.
Zaskrzypiały otwierane drzwi i wkroczył Nowak.
– Kurwa mać, ale ona jest niebieska! – wykrzyknął zdumiony.
– No i co z tego? Można ją przecież przemalować na czerwono.
– Zwariowałeś. Myślisz, że to samochód i możesz zmienić mu kolor lakieru?
– Baby sobie włosy farbują, to i z papugą powinno się udać. A jaka to różnica?
– Nawet jeśli tak, to ta ma mnóstwo piór, gdzie Zgadze do niej?
– To też da się zrobić. – Kowalski puścił do niego oko. – Ty częściej bywasz u Zuzy, musisz mi powiedzieć, które pióra wyrwać, żeby się do niej upodobniła.
– Chłopie, to sadyzm, a prócz tego może cię podziobać. To jest silny ptak. Zuza dwa razy miała zakładane szwy.
– Trudno, poświęcę się. Zabiorę ją do domu i najpierw przefarbuję.
– A chociaż gada? Bo widzę, że jakaś dziwnie milcząca.
– Ani mru-mru, ale to może i lepiej.
– Jest tam kto? – Usłyszeli z korytarza głos Zuzy.
Spojrzeli na siebie w panice. Za żadne skarby nie może tu wejść, nie może zobaczyć ary.
– Idź do niej! – szepnął Kowalski, popychając Nowaka. – Zagadaj, a ja w tym czasie spróbuję ukryć to ptaszysko.
– Cieszę się, że cię widzę! – Sierżant uśmiechnął się szeroko do Zuzy.
Spojrzała na niego badawczo.
– A co ty tu robisz? Kowalski jest u siebie?
Nowak szybko zastawił swoim ciałem wejście do pokoju tamtego.
– Jest zajęty. Lepiej chodźmy do ciebie.
– A co? Pewnie świerszczyki oglądacie? Obrzydliwi zboczeńcy!
Weszła do swojego gabinetu, a sierżant podążył za nią jak cień. Zrzuciła z siebie kożuch i usiadła za biurkiem. Spojrzała na Nowaka wciąż stojącego w progu.
– Siadaj wreszcie! Co ty taki zdziwiony, jakbyś ducha zobaczył? Lewandowscy są twardzi, jeszcze się o tym nie przekonałeś? Prędzej Lewandowska wykończy koniak niż koniak ją. Patrząc na twoją zdziwioną gębę, uprzedzę pytanie. Zgaga się nie odnalazła i pewnie przepadła na amen, ale stanę na głowie, żeby dorwać tego sukinsyna, co zrobił jej krzywdę. Zapłaci mi za to. Wyznaczę nagrodę za jego łeb.
– Nie możesz tego zrobić, to jest karalne.
– Oficjalnie nie, ale już ja coś wymyślę. – Spojrzała na zegarek. – Zaraz ma przyjść klient. Znasz Wierzbickiego, tego piekarza?
– Pewnie, najlepsze rogaliki i bułeczki w mieście. Co mu się przytrafiło?
– Nic nie słyszałeś? Nie żartuj! Ponoć porwano mu syna. Po śniadaniu w barze mlecznym zawsze jestem z nowinkami na bieżąco. Kasjerka opowiedziała mi wszystko z detalami, ba, nawet wskazała winnego – odparła z drwiną.
– No tak, coś słyszałem, ale jestem na urlopie i nie znam szczegółów. Jutro wracam do pracy.
– Owszem, ale koniec z ulicą. Siadasz za biurkiem.
Nowak zrobił zdziwioną minę.
– Nic o tym nie wiem. Skąd te informacje?
– Ha, tego jeszcze nawet ten sukinsyn Mariański nie wie. Idąc tu, wstąpiłam do Marcinkowskiego. Kiedyś ci to przecież obiecałam.
Sierżant uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Jestem zaskoczony, dziękuję ci bardzo.
– Czym jesteś zaskoczony? Wcześniej nie dało rady, bo miałam żałobę po Zgadze. Zresztą, jeszcze jej nie zakończyłam.
Ktoś zapukał do drzwi.
– To moi klienci. Poczekaj u Kowalskiego, to nie potrwa długo.
Do środka weszło dwoje starszych ludzi. Zuza wskazała im krzesła.
– Proszę usiąść.
Spoczęli, rozpięli kurtki, mężczyzna ściągnął z głowy papachę, kobieta grubą wełnianą chustę. Teraz Zuza mogła im się uważniej przyjrzeć. Wcześniej nieraz widywała ich w piekarni, ale wtedy była skupiona na wyborze pieczywa. Drobni z postury, twarze pospolite. Zwróciła uwagę na ich dłonie, spracowane, zniszczone, pokryte głębokimi bruzdami.
– Pani mecenas, w pani jedyna nadzieja. Niech pani ratuje nam syna – odezwała się Wierzbicka, po czym wybuchnęła głośnym płaczem.
– Spokojnie. Proszę opowiedzieć wszystko po kolei. – Zuza wyjęła notatnik i długopis.
– To może ja, bo żona jest za bardzo roztrzęsiona – rzekł piekarz. – Syna nam uprowadzono, ale o tym to pani już wie. Bohdan mieszka dwa domy dalej od nas. Pobudowaliśmy mu willę, najładniejszą we wsi, wprowadził się tam rok temu. Wie pani, chcieliśmy mieć go blisko siebie.
– Sam mieszkał czy z kimś?
– Jak to z kimś? Co pani ma na myśli? – obruszył się Wierzbicki. – My jesteśmy porządną rodziną. Jak Bohdan się ożeni, to wtedy żona z nim zamieszka.
– A jego rodzeństwo?
– Nie ma rodzeństwa, to nasz jedynak. Nasze oczko w głowie.
– Z kim syn się spotykał? Jacyś koledzy, koleżanki? Może ze szkoły?
– Przyjaźnił się z takim jednym, ale nam się on nie podoba. Podejrzewamy, że maczał palce w porwaniu.
– Jak się nazywa?
– Darek Koperski. Mieszka w Płocku, przy Kolegialnej.
– Czemu pan uważa, że uprowadził syna? To jest poważne oskarżenie.
– Proszę pani, to taki cwaniaczek. Słyszał, że piekarnia dobrze prosperuje, i pewnie chciał wyrwać z nas trochę grosza. Wiem, że z synem robił jakieś interesiki. Ostrzegałem Bohdana przed nim, ale to nie pomagało. Przestał mnie słuchać.
– Myślę, że więcej osób zdaje sobie sprawę, że interes się dobrze kręci. Bądź co bądź macie najlepsze pieczywo w mieście, kolejka po nie codziennie nie ma końca. Co więcej może pan powiedzieć o tym Koperskim?
– Nieraz widywałem go na mieście z różnymi ciemnymi typami.
– Z kim konkretnie?
– Nie wiem, nie znam ich – zaczął się plątać. – Ale źle im z oczu patrzyło.
Zuza nie skomentowała tego, jedynie głośno westchnęła.
– Co syn porabiał ostatnio? Czym się zajmował?
– Miał na rynku budę z ubraniami, takimi modnymi, jak w pewexie. Prowadził ją na spółkę z tym kolegą. Ale pani powie, co to była za spółka, skoro budę postawił za nasze pieniądze i towar kupił też za nie. Tamten przykleił się do niego niczym pijawka i wysysał z niego majątek.
– A kobiety? Czy syn się z jakąś prowadzał?
– Bywały różne koleżanki, syn jest przystojny i bogaty.
– Jak się nazywają? Proszę podać mi kilka nazwisk.
Wierzbiccy spojrzeli po sobie.
– Nie znamy, syn ich nigdy nam nie przedstawiał. Wie pani, my jesteśmy prości ludzie, a on spotykał się z adwokatami, milicjantami, kierownikami zakładów, a raz widziałem u niego sekretarza partii.
– No tak. Rozumiem.
Zuza znała takich synulków, prawdziwe utrapienie rodziców. Szastali pieniędzmi na prawo i lewo, przyciągając różnych padlinożerców. Sięgnęła po ekstra mocne. Zapaliła papierosa i głęboko się zaciągnęła.
– Czemu sądzą państwo, że syna porwano? Może wyjechał dokądś?
– Podczas wojny? Wszyscy teraz siedzą w domu.
– Kiedy dokładnie syn zaginął i w jakich okolicznościach?
– Będzie z tydzień, jak go nie ma. W poniedziałek poszedłem do niego i już go nie zastałem. W domu panował bałagan, jak gdyby ktoś czegoś szukał, a w łazience były ślady krwi. Drzwi były niezamknięte na klucz, a to mu się nigdy nie zdarzało. Coś tam musiało zajść. Pewnie stawiał opór, stąd krew.
– Może poznał jakąś panią i u niej siedzi? – zakpiła Zuza.
– No wie pani! – oburzyła się Wierzbicka. – Mój syn pochodzi z porządnego domu. A nawet gdyby, toby nam powiedział, przecież się o niego martwimy.
– Czy synowi ktoś groził? A może państwu?
– Nie, na pewno nie. Wszystko to pewnie robota tego Koperskiego. Poszliśmy do niego w tej sprawie, to był arogancki, a na koniec drzwi nam zatrzasnął tuż przed nosem. Czemu nie chce z nami rozmawiać? Pewnie ma coś na sumieniu.
– Może tak, może nie, a że nie chce rozmawiać, to o niczym jeszcze nie świadczy.
– No nie wiem. – Wierzbicki kręcił głową, wyraźnie nieprzekonany. – Niech pani znajdzie naszego syna, a grosza nie poskąpimy. Mamy trochę oszczędności.
– Nie obiecuję, ale przyjrzę się tej sprawie.
– Błagamy panią, no bo jeśli nie pani, to kto? Ten kapitan, jak mu tam...
– Chodzi o Mariańskiego?
– No właśnie, ten Mariański nie wygląda na zainteresowanego sprawą, zresztą powiadają, że jest nieporadny, że od lat nikogo nie złapał.
Zuza się uśmiechnęła.
– Tu muszę się z państwem zgodzić. Jutro z rana przyjadę obejrzeć dom syna, może coś znajdę.
– Ja będę pewnie w piekarni, ale żona będzie na panią czekać.
Lewandowska odprowadziła Wierzbickich do drzwi, po czym ruszyła w stronę gabinetu Kowalskiego. Nowak zagrodził jej drogę.
– Nie przeszkadzaj mu, bo ma klienta.
– Dziwne, nie słyszałam, żeby ktoś do niego wchodził. Nie chcesz się jutro rano ze mną przejechać do Słupna? Rzucilibyśmy okiem na dom tego młodego od piekarzy.
– Nie mogę, jutro mam służbę.
– Idź do doktora Kalickiego i powiedz, że jesteś ode mnie, to da ci zwolnienie, choćby na te twoje suchoty.
– Lepiej nie, bo Mariański się wścieknie.
– Nie przejmuj się tym wałachem. Bądź o dziewiątej. Podwiezie nas mój sąsiad, pan Tadzio. Ma urlop i na pewno mi nie odmówi. Moja bryka nie chce odpalić i nie wiadomo dlaczego. Jutro po południu ma się pokazać pan Lesio z warsztatu z Wyszogrodzkiej i ją zdiagnozować.
– No nie wiem. – Sierżant się wahał.
– Czego, kurwa, nie wiesz? Wal po to zwolnienie, i basta. Pieprz tych komuchów. Idę teraz do domu, możesz mnie kawałek odprowadzić, to jeszcze pogadamy.
Zuza weszła do mieszkania i stanęła na środku salonu. Pusto tu było bez Zgagi, bez jej wrzasku i wulgarnych odzywek. Borys co i raz podgryzał jej kostki, ale to nie to samo. Zajrzała do pokoju obok, drzwi klatki wciąż były otwarte, tak jakby zapraszały papugę do powrotu.
Wzięła wiadro i zaczęła w nie upychać butelki po koniaku, sporo tego było.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Nikogo się nie spodziewała. Na wszelki wypadek uzbrojona w pogrzebacz poszła otworzyć.
Na korytarzu było pusto, a na wycieraczce leżała niebieska koperta. Serce mocniej jej zabiło. Odżyła nadzieja – może nie wszystko jest jeszcze stracone, może Zgaga żyje?
Tak jak poprzednio, w kopercie znajdowała się kartka, a na niej przyklejone litery wycięte z „Tygodnika Powszechnego”.
JEŚLI CHCESZ ODZYSKAĆ PAPUGĘ, TO NIE WPIEPRZAJ SIĘ W SPRAWĘ WIERZBICKICH. INACZEJ ZABIJĘ PTASZYSKO. LEPIEJ NIE IGRAJ ZE MNĄ.
A więc o to chodzi. Ale skąd porywacz wiedział, że piekarze w ogóle zwrócą się do niej? Przecież Zgaga zaginęła pięć dni temu, a oni zgłosili się dziś. Dziwne. Na wszelki wypadek włożyła list do woreczka foliowego. Poprosi Nowaka, żeby sprawdził, czy nie ma na nim odcisków palców. Podeszła do telefonu, wreszcie działał. Wybrała numer do sierżanta, ale zanim się z nim połączyła, usłyszała w słuchawce formułkę „rozmowa kontrolowana”.
– Kurwa mać, czemu siedzisz w domu? – zaatakowała go. – Miałeś iść do lekarza. Zrób to dziś, bo jesteś mi pilnie potrzebny.
– Właśnie się szykuję.
– Dostałam nowy anonim, jest szansa, że Zgaga żyje – oznajmiła mu cała podekscytowana.
– Tak? – usłyszała w słuchawce.
– Jakoś się nie cieszysz. Wiem, że jej nie lubiłeś, ale mógłbyś chociaż udać radość, żeby mi zrobić przyjemność. Chyba się znów upiję, i to jak bela, ale tym razem z radości.
– Błagam cię, nie pij tyle.
– Zajmij się sobą, tak będzie lepiej – warknęła i trzasnęła słuchawką o widełki.
Notatka operacyjna kapitana Mariańskiego:
Jak donosi kapral Opara nijaka obywatelka Zuzanna Lewandowska przesiaduje w domu i pije na umur. Oficyjalnie zgłosiła zaginięcie wywrotowego elementu ptaka o nazwie Zgaga. Zakazaliśmy jusz funkcjonariuszom poszukiwań wyrzej wymienionego elementu wywrotowego, bo tszymanie w domu dużej papugi nie pszystoi obywatelom w komuniśmie. To nie jakiś pirat w kapitaliśmie.