Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Ku zaskoczeniu wszystkich Zuza Lewandowska otrzymuje paszport i wyjeżdża wraz ze swoją papugą na Kubę, na ślub Eduardo. Władza jednak nawet na chwilę nie chce jej spuszczać z oczu i w ślad za nią wysyła kapitana Mariańskiego wraz z kapralem Oparą. Tak się zaczyna historia zwariowanego pobytu mecenas Lewandowskiej w tropikach.
Rekiny i krokodyle ludojady to tylko nieduża namiastka niebezpieczeństw, które czyhają na bezkompromisową w swoich działaniach panią mecenas. Zuza Lewandowska musi stoczyć bezpardonową walkę z przestępcami, a przede wszystkim pokonać własne słabości.
Czy Zgaga wywoła na Kubie kontrrewolucję? Czy Zuza wykryje sprawcę okrutnych zbrodni? Czy gorący romans pani mecenas wstrząśnie przyjaźnią polsko - kubańską? Jakie będą tego reperkusje?
To co wydarzyło się na Kubie, zostaje na Kubie. Tak uważa Zuza Lewandowska, ale czy faktycznie?
Jacek Ostrowski kolejny raz gwarantuje świetną zabawę w tym swoistym literackim rollercoasterze...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
To, co się wydarzyło na Kubie,
pozostaje na Kubie.
Wszystkie postacie wymienione w tej książce są wymyślone przez autora, a ich ewentualne podobieństwo do kogokolwiek jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone.
Zima zbliżała się wielkimi krokami. Tego dnia już od rana pogoda była paskudna, lało jak z cebra, wiał przeszywający lodowaty wiatr. Ulicami Płocka przemykali zziębnięci przechodnie poukrywani pod czaszami parasolów. Zuzę takie drobne utrudnienia nigdy nie zrażały. Była twarda jak mało kto, jak mawiano, prawdziwa kobieta z jajami. W kaloszach i pelerynie przeciwdeszczowej, brnąc po kostki w wodzie, zmierzała w stronę kancelarii.
– Pani mecenas! Pani mecenas, proszę poczekać! – Usłyszała zza pleców znajomy głos. Kilka kroków za nią biegła jakaś kobieta w długim ciemnym płaszczu z kapturem. To listonoszka. Od razu ją poznała.
– Mam list polecony! Urzędowy!
Zuza wcale się nie zdziwiła. Znów pewnie coś z magistratu, pomyślała, bo ostatnio wciąż była nękana pismami dotyczącymi kamienicy, a wszystko przez spadający tynk. Kiedy chodziło o remonty, wtedy sobie przypominano, że to jej własność, ale kiedy trzeba było jej dokwaterować sublokatorów, w mig o tym zapominano. Tak właśnie działała ta przeklęta komuna.
– Tu na deszczu nie da rady, zejdźmy z ulicy. – Zuza szarpnęła listonoszkę za mankiet.
Schowały się w bramie najbliższej kamienicy. Listonoszka sięgnęła do torby i chwilę w niej szukała.
– Gdzieś to powinno być – mamrotała pod nosem, przerzucając korespondencję.
– O, jest – oznajmiła z nutką triumfu w głosie. – Tym razem to list z milicji. Wydział paszportowy.
Faktycznie, Zuza zupełnie o tym zapomniała, a przecież znów złożyła wniosek o paszport. Tak kazał jej uczynić Eduardo, a że nie chciała mu zrobić przykrości, to choć niechętnie, spełniła jego życzenie.
– No tak. Pewnie znów odmowa. Daj, kochanieńka, podpiszę i lecę dalej, bo późno, a jeszcze zanim dojdę do kancelarii, muszę skręcić do baru na śniadanie, bo mi kiszki marsza grają.
Listonoszka rzuciła jej pełne troski spojrzenie, bo sporo złego ostatnio słyszała o tym lokalu.
– Pani wciąż tam chodzi? To się pani dziwię. Tam ponoć wieczorami szczury harcują. Widać je z ulicy przez okna.
Zuza poczuła nagle silny ucisk w żołądku. Czemu ona jej to mówi? Chyba każdy w Płocku słyszał o jej przygodzie na barce. Niestety nie ukryło się przed gawiedzią, czym się razem z Piosikiem wtedy karmili. To wszystko jego wina. Sukinsyn ma za długi język, wygadał się komuś przy wódce i od razu poszło to dalej. Tak działa ta cholerna poczta pantoflowa.
– Wiem, byłam w tej sprawie w sanepidzie. Mieli lokal odszczurzyć – odparła sucho.
Zamaszystym podpisem potwierdziła odbiór listu, od nowa zarzuciła kaptur na głowę i ruszyła dalej przed siebie.
Pisma nie przeczytała, nie było warto, bo i tak znała jego treść na pamięć. Od lat zawsze było to samo. Nie znosisz, babo, Polski Ludowej, to za karę w niej siedź, kiś się w niej razem z całym narodem. Często się nad tym zastanawiała. Nie wiedziała, czemu to miało służyć. Czy myśleli, że w końcu zmieni zdanie na temat komunizmu? Jeśli tak, to się wredne sukinsyny nie doczekają. Niestety, tu w sprawie paszportu nawet rodzina Eduarda jest na nich za cienka. Tu by trzeba chyba interwencji samego Fidela Castro, to może wtedy, kto wie?
W barze mlecznym, jak zwykle o tej porze, było sporo klientów. Zuza jako stała bywalczyni i osoba wzbudzająca ogólny szacunek została obsłużona poza kolejką. Kakao, kajzerka i marmolada, dziś takie menu sobie wybrała. Niestety, kiosk wcześniej mijany po drodze dziś był zamknięty i nie udało jej się kupić „Trybuny”, więc z braku innej literatury sięgnęła po list. Przeczytała jeden raz, następnie drugi i znów zaczęła. Chyba się pomylili, bo jak wół było tam napisane, że ma się zgłosić po odbiór paszportu. To przecież niemożliwe, to na pewno jakieś nieporozumienie. Siedziała tak przy stoliku wpatrzona w pismo niczym sroka w gnat, zapomniawszy zupełnie o śniadaniu.
– Przepraszam, czy tu wolne?
Uniosła nieprzytomne spojrzenie, przy stoliku stał radca prawny Karol Miller z kubkiem w jednej dłoni i talerzykiem z dymiącą jajecznicą w drugiej. Lubiła go i jednocześnie współczuła nazwiska, bo mu wciąż dokuczano, że jego ojciec, a już na pewno dziadek, był Niemcem i jak nic służył w Wehrmachcie. Dobrze chociaż, że nie był rudy.
– Przepraszam, czy tu wolne? – powtórzył z uśmiechem.
– Wolne, wolne, panie Karolu. Przepraszam, ale dostałam ważną wiadomość i to mnie rozkojarzyło. Pierwszy raz pana tu widzę, co za zmiana? Zrezygnował pan z domowych śniadanek na rzecz tego czegoś, co tu serwują? To chyba był spory błąd.
– Droga pani, tak żyje słomiany wdowiec. Żona wyjechała do swoich rodziców i teraz przez kilka dni muszę sam gospodarzyć. Co u pani słychać? Wiem, że niedawno sporo pani przeszła, współczuję. To musiało być straszne.
– Nie ma czego. – Zaśmiała się. – Lewandowscy to twardzi ludzie. Właśnie dostałam pismo urzędowe z wydziału paszportowego i niech pan sobie wyobrazi, że każą mi się zgłosić po paszport. Kilkanaście lat składałam i zawsze porażka. Aż nie wierzę w treść tego pisma.
– No to gratuluję, ja wciąż dostaję odmowy, bo mój brat nawiał do Republiki Federalnej Niemiec. Głupcy, myślą, że i ja tak uczynię, ale co ja bym tam robił? Tu jestem radcą, a tam bym jedynie w najlepszym wypadku podawał cegły na budowie. Na pewno za większe pieniądze, ale forsa to nie wszystko. Liczą się jeszcze inne rzeczy.
– Cholerni komuniści. Kiedyś im skopiemy dupy. To wszystko kwestia czasu.
Spojrzała na talerz przed sobą, cholera, zupełnie zapomniała.
– Stygnie – mruknęła pod nosem sama do siebie i zaczęła smarować bułkę margaryną.
Zuza wpadła do kancelarii niczym bomba, cała rozentuzjazmowana.
– Mam go! – krzyknęła do aplikantki i weszła do swojego pokoju.
Jolka natychmiast poderwała się z krzesła i pobiegła za nią.
– Co się stało? Kogo pani ma? – spytała ze strachem w oczach, bo nieczęsto widziała szefową w takim stanie.
– Zamknij drzwi i siadaj! – rozkazała Zuza, wyciągając z biurka butelkę stocka. – Trzeba to opić, i to jak najszybciej.
– Ale co opić, szefowo, bo do tej pory nie wiem?
– Kurwa mać, ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak na mnie nie mówiła?
Jolka zrobiła przepraszającą minę.
– Przepraszam, pani mecenas, zapomniałam się. Już się to nie powtórzy.
– Dobra, nieważne. – Zuza rozlała brandy. – Wypijmy za mój wyjazd. Dostałam paszport!
– Co proszę? – Oczy aplikantki zrobiły się wielkie niczym spodki filiżanek.
– No co? Ogłuchłaś? Dostałam wezwanie do odbioru paszportu. Jadę na wesele Eduarda, lecę na Kubę! Aż sama nie wierzę w to, co mówię. Jeszcze wczoraj brzmiałoby to jak jakaś czysta abstrakcja, a dziś to prawda.
Wypiły. Zuza z szuflady biurka wyjęła cygaro.
– Teraz nie muszę ich oszczędzać. Przywiozę sobie cały zapas, i to najlepszych.
– Pani Zuzo, ale Eduardo mówił, że u nich ciężko o dobre cygara, bo wszystko idzie na eksport.
Zuza machnęła ręką, jakby przeganiała natrętną muchę.
– Tak jak u nas o mięso i wędliny, a wszyscy je jedzą. Znasz mnie, dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Skoro mówię, że je przywiozę, to przywiozę. Naleję jeszcze na drugą nóżkę.
Trzasnęły drzwi wejściowe, zjawił się Kowalski.
– Co oblewacie? Może i ja się dołączę?
– Mój wyjazd, dostałam paszport – poinformowała go Zuza z triumfującą miną.
Aż usiadł z wrażenia, ale nawet słowa nie powiedział, zero komentarza, pewnie przez jego chorobliwą zazdrość.
– Nalać ci? To co? Opijasz to z nami?
– Nalej – rzekł z ponurą miną. – Ale wiesz, że to jest długi lot? Wytrzymasz? Jantar, ta piosenkarka, leciała takim samym samolotem i wiesz, jak to się skończyło. Ja bym się dobrze zastanowił, zanimbym wsiadł do tego ruskiego szajsu, iła sześćdziesiąt dwa. Pomyślałaś o swoich zwierzakach? Kto się wtedy nimi zajmie?
Zuza słuchała tego z otwartymi ustami, aż w końcu wybuchła niepohamowanym śmiechem.
– Ty mi naprawdę zazdrościsz? Poważnie?
– Ja? – Zrobił głupkowatą minę. – Ależ skądże, ja tylko jako dobry przyjaciel mówię o czyhających na ciebie zagrożeniach i nic więcej. Ja nigdy nikomu niczego nie zazdroszczę.
– Wiem o nich i właśnie to mnie rajcuje najbardziej. Kocham wyzwania. Oczyma wyobraźni widzę rozradowaną minę Mariańskiego, kiedy kijem grzebie we wraku, szukając moich szczątków, ale jego niedoczekanie. Musicie popytać znajomych, co opłaca się tam zawieźć? No wiecie, handel wymienny, ja im kalesony, oni mi cygara.
– Kalesony na Kubie? Chyba za bardzo odleciałaś? – wydukał Kowalski.
– Oj, ty zawsze wszystko bierzesz na poważnie, to taki może niezbyt fortunny przykład. Może potrzebują kremu Nivea, a może jakichś lekarstw, popytajcie.
– No nie wiem, czy znam kogoś, kto tam był. Nie każdego stać na takie wycieczki – rzekła Jolka. – Ale popytam w Orbisie. Może te kobitki będą coś wiedzieć? Matka koleżanki tam pracuje.
– A co zrobisz ze swoim zwierzyńcem? Chyba ich tak nie zostawisz? – Kowalski za wszelką cenę starał się choć trochę studzić jej entuzjazm.
Spojrzała na niego zdziwiona. Co za durne pytanie?
– Jak to co? Zgagą ty się zajmiesz, Borysa powierzę Jolce, a Wrzoda dam na przechowanie proboszczowi. Wiem, że lubi koty.
– C-co proszę? – wyjąkała aplikantka, kompletnie zaskoczona tym podziałem ról.
Zuza wbiła w nią piorunujące spojrzenie.
– Chyba mi nie odmówisz? Co to za robota? Wystarczy wyprowadzić go trzy razy dziennie. Mogę pogadać z Geńką, to cię trochę w tym odciąży.
– No a jedzenie? Przecież musi coś jeść.
– On wszystko zje, ale najbardziej lubi wołowinę.
– Ale ona jest na kartki. Skąd ją wezmę? – Jolka była przerażona perspektywą zaspokajania potrzeb życiowych Borysa kosztem jej jedzenia, bo na to się zanosiło.
– Ten tu kolega ma znajomości u rzeźnika przy Grodzkiej. Jedna z ekspedientek wpadła mu w oko, więc wciąż tam chadza, licząc, że ją przeleci. – Zuza posłała Kowalskiemu szeroki uśmiech. – On ci na pewno pomoże.
Spojrzała na zegarek.
– Późno już! Zaraz idę do biura paszportowego, a w drodze powrotnej zajrzę do proboszcza – oznajmiła, po czym chwyciła torebkę i wyszła z kancelarii.
– Temat załatwiony, role przydzielone, cała Zuza – mruknął Kowalski pod nosem, dopił stocka i poszedł do siebie.