Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Czy można sam moment zejścia z tego świata skomercjalizować? Na taki pomysł wpada pewien duchowny, który pod kuratelą Watykanu zakłada zagadkową firmę o nazwie „Pomocna dłoń”. Bogaci klienci na finiszu życia za grube pieniądze zaspakajają swoje nawet najskrytsze marzenia. Wszystko wygląda na pozór ładnie i legalnie, ale czy za tym wszystkim nie kryje się jakaś mroczna tajemnica? Agata, Polka urodzona w Płocku, ale wychowana w Stanach Zjednoczonych Ameryki, weteranka amerykańskiej armii, kobieta po przejściach, walcząca z zespołem stresu pourazowego. Kobieta jest na życiowym zakręcie, kiedy dostaje propozycję pracy w „ Pomocnej dłoni”. Przyjmuje ją skuszona zaskakująco wysokim wynagrodzeniem, ale szybko pożałuje swojej decyzji. Problem tkwi w tym, że bardzo potrzebuje tych pieniędzy, jest to dla niej sprawa życia i śmierci… „Śmierć na bogato” to mroczny thriller o bardzo zaskakującym zakończeniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta powieść nie jest oparta na faktach,
ta powieść uprzedza fakty.
ROK 2024
Wczesnym rankiem 17 maja agenci Centralnego Biura Śledczego Policji otoczyli jedną z nieruchomości przy ulicy Wernyhory w Warszawie. Dawniej w tym budynku mieściły się biura ambasady Kuby, a ostatnio firma „Pomocna dłoń”, bohater głośnej sprawy dotyczącej zabójstwa znanego polskiego polityka. To była sprawa z pierwszych stron gazet. Prokuratura wraz z policją zdecydowała się na tę akcję po otrzymaniu kilku anonimowych donosów. Tajemniczy nadawca, podpisujący się jako Mesjasz w swoich mailach wysłanych z nieustalonego adresu, twierdził, że w siedzibie „Pomocnej dłoni” ukrywają się osoby zamieszane w to zabójstwo. Podane przez niego rysopisy idealnie pasowały do poszukiwanych listem gończym Adama P. oraz jego wspólniczki Agaty R.
Punkt szósta rano uzbrojeni po zęby funkcjonariusze sforsowali furtkę i weszli na teren posesji, ale zanim dotarli do drzwi wejściowych, rozległa się potężna eksplozja, która zatrzęsła okolicą. Z pobliskich budynków wyleciały szyby, zaś sama siedziba firmy „Pomocna dłoń” w jednej chwili zamieniła się w dymiące gruzowisko. Kiedy w końcu po wielu godzinach akcji straży pożarnej dogaszono pogorzelisko, rozpoczęto przeczesywanie terenu w poszukiwaniu ewentualnych ofiar. To była ciężka, mozolna praca, sprawdzano gruz centymetr po centymetrze, by w końcu znaleźć zwęglone zwłoki mężczyzny i drugie, przypuszczalnie kobiety. Niestety, stan tych drugich zwłok uniemożliwiał pobranie próbek DNA w celu identyfikacji, ale znaleziono torebkę, szczęśliwie jedynie nadpaloną, w niej zaś dokumenty, w tym irlandzki paszport. Z trudem odczytano nazwisko: Agata Reck. Scenariusz tego, co się tu niedawno wydarzyło, był prosty do odgadnięcia. Poszukiwani Adam P. i Agata R., ujrzawszy policjantów i nie chcąc się poddać, wysadzili się w powietrze.
Tydzień później, po potwierdzeniu przez laboratorium kryminalistyki, że znaleziony nieboszczyk to Adam P., śledczy uznali również, że drugą ofiarą wybuchu jest Agata R., a zatem poszukiwania odwołano, sprawa została definitywnie zamknięta.
ROK 2023
WŁOCHY
Późnym wieczorem po zimnym wczesnojesiennym dniu Wenecja powoli układała się do snu. Już tylko pojedynczy mieszkańcy przemykali jej wąskimi uliczkami i znikali w ciemnych czeluściach klatek schodowych kamienic, a zacumowane u wybrzeża gondole bujały się sennie na leniwej morskiej fali. Z oddali słychać było ponure pomruki okrętowych syren, co i raz przerywane głośnym skrzekiem rybitw kłócących się o resztki jedzenia z przepełnionych miejskich śmietniczek. Chwilami między nimi dochodziło do prawdziwych bitew o resztki kanapek czy okruchy czekoladowego batonika. W powietrzu fruwały pióra, dokoła czuć było zapach świeżej krwi.
Na nabrzeżu blisko słynnego i masowo odwiedzanego przez turystów Pałacu Dożów stało dwóch mężczyzn ubranych w długie, ciemne płaszcze przeciwdeszczowe. Młodszy z nich, atletycznie zbudowany, co chwila zaciągał się papierosem, zaś drugi, który z racji wieku mógłby być jego ojcem, ćmił fajkę. To był prawdziwy wilk morski z gęstą siwą brodą i twarzą zoraną głębokimi bruzdami, którą okalały długie kędzierzawe włosy.
Młodszy z mężczyzn wciąż dreptał w miejscu i chuchał w dłonie, co rusz rozglądając się nerwowo.
– Długo jeszcze mamy tu stać? Jest cholernie zimno. Może klient się rozmyślił? Pewnie teraz siedzi w jakiejś restauracji i się z nas śmieje. – Niecierpliwił się.
Jego towarzysz uśmiechnął się dobrodusznie. Pewnie w jego wieku był tak samo porywczy, ale z czasem się zmienił.
– Spokojnie, chłopcze, nie marudź. Na pewno przyjdzie. Znam ludzi tego typu. Lubią, kiedy się na nich czeka, ale nigdy nie zawodzą.
– A kto to jest? Jakaś znana postać? Może jakaś gwiazda filmowa? Słyszałem, że ktoś widział tego Amerykanina, no jak mu tam?... Tom Hanks. Mają tu film kręcić. Nie wiem, czy panu mówiłem, ale mój ojciec wiele lat temu załapał się na statystę, kiedy kręcili Bonda. Dwa dni pływał gondolą od jednego mostu do drugiego i z powrotem. Gdyby kazali mu jeszcze z dzień tak pływać, to miał rzucić to w cholerę, i to mimo że dobrze płacili. Po prostu miał dość.
– To nie Tom Hanks.
– No to może Bradley Cooper? Siostra mi mówiła, że widzieli go w hotelu.
– Zamknij się w końcu! – Stary się zdenerwował. – Nie znam żadnego Coopera. Pamiętam jednego, ale to był Gary Cooper i, o ile wiem, od dawna nie żyje. To żaden błazen telewizyjny, tylko normalny facet z kupą forsy. Młody, naucz się w końcu cierpliwości. Tyle razy ci mówiłem, że jeśli chcesz być dobrym marynarzem, to musisz uspokoić nerwy, bo z nich jest zły doradca, kiedy musisz podejmować nagłe i często brzemienne w skutki decyzje. Praca na morzu to ciąg sytuacji ekstremalnych, gdzie drobny błąd może cię kosztować życie. Zawsze kalkuluj na zimno. Zapamiętaj to!
Wyjął fajkę z zębów i zaczął ją czyścić. Szło mu to nad wyraz sprawnie, w jego ruchach widać było lata praktyki. Postukał cybuchem w słup pobliskiej latarni, pozbywając się resztek popiołu. Sięgnął za pazuchę po nowy tytoń i zaczął od nowa napełniać główkę. Młody przyglądał się temu z ironicznym uśmiechem na twarzy. Jemu by się nie chciało tak bawić, stwierdził. Papieros jest dużo wygodniejszy.
Ktoś przebiegł ulicą, na chwilę skupiając ich uwagę. To tylko zwykły wielbiciel joggingu, takich tu ostatnio nie brakowało. Jak szybko się pojawił, tak też zniknął. Stary jedynie pokręcił głową z pogardą, bo on coraz mniej rozumiał młodych. Kiedy miał dwadzieścia kilka lat, już od dawna był na morzu. Najpierw pływał na starym parowcu, wrzucał węgiel do kotła, bo wtedy wszystko odbywało się ręcznie. Zdarzało się, że przez wiele dni nie widział morza, bo cały dzień trzymał szuflę w garści, a wieczorem padał ze zmęczenia. Później przyszła rewolucja technologiczna, parowce pocięli na żyletki, ale i tak w jego życiu niewiele się zmieniło, bo robota go zawsze kochała, dużo bardziej niż kobiety. Nie inaczej było dziś, bo na starość za wszystkie oszczędności kupił motorówkę, a teraz codziennie obwoził nią pustych, durnych turystów po Wenecji. W ten oto sposób zburzył rodzinną tradycję, bo od niepamiętnych czasów mężczyźni z rodu Bottów jak nie parali się żołnierką, to byli gondolierami, ale tym się nigdy zbytnio nie przejmował. Na żołnierza był za stary, na gondoliera już za słaby, a z czegoś musiał żyć.
Pogoda zaczęła się raptownie pogarszać. Delikatny początkowo deszczyk powoli przekształcał się w prawdziwą nawałnicę. Nie wiadomo kiedy wiatr się wzmógł i zaczął z dziką furią atakować powierzchnię morza i okoliczne drzewa. Mężczyźni zarzucili kaptury na głowy i czekali dalej. W pewnym momencie ktoś zwrócił ich uwagę.
Korpulentny mężczyzna, odziany w długi foliowy płaszcz przeciwdeszczowy, energicznym jak na swoją tuszę krokiem zbliżał się do nich od strony Pałacu Dożów. Nieudolnie omijał kałuże, co i raz w którąś wdeptując i rozbryzgując wodę na wszystkie strony. W końcu dotarł na nabrzeże i się zatrzymał. Zmierzył marynarzy czujnym, niespokojnym wzrokiem, co miało swoje uzasadnienie, bo co rusz w Wenecji dochodziło do napadów na turystów, niektóre z nich były brutalne, a kilka zakończyło się tragicznie. W świetle pobliskiej latarni dobrze widział ich twarze. Starszy wzbudzał jego zaufanie, prawdziwy wilk morski, przypominał mu trochę z wyglądu książkowego kapitana Ahaba z powieści Moby Dick autorstwa Hermana Melville’a. Drugi zaś nie wyróżniał się niczym, zwykły chłystek, jakich tu na ulicach pełno z telefonami komórkowymi przyklejonymi do uszu. Musiał tym dwóm zaufać, gdyż nikt inny nie chciał się podjąć tego zlecenia. Każdy porządny wenecjanin o tej porze śpi lub wytacza się pijany z jakiejś portowej tawerny, a nie wypływa w morze, nie mówiąc już o celu tego rejsu.
– Długo kazał nam pan na siebie czekać – przywitał go starszy z mężczyzn.
– Przepraszam, ale na drodze był wypadek i utworzył się okropny korek.
– Dobra, wsiadaj pan, szkoda czasu, bo pogoda się psuje. Dokąd mamy płynąć?
– Tam! – Zleceniodawca wskazał palcem jakiś nieokreślony punkt za plecami marynarzy, gdzieś daleko na horyzoncie.
Wilk morski wbił w przybysza ciekawe, a jednocześnie ciut rozdrażnione spojrzenie. Pogoda psuła się z minuty na minutę i każdy rejs poza okoliczne kanały stawał się nie lada wyzwaniem, a jeszcze godzinę temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
– „Tam” ma jakąś nazwę? Moja łajba, mimo że nie jest tak stara jak ja, to do Ameryki nie dopłynie, do Afryki też nie. A więc dokąd konkretnie mamy, nasz łaskawco, płynąć?
– Płyniemy na Poveglię.
Twarz starego pokryła się bladością. Żaden inny kierunek by go nie zaskoczył, ale takie zlecenie? Czy ten mężczyzna wie, o co prosi? To jest przecież czyste szaleństwo. Tam nikt nie pływa.
– Czy pan zwariował?! – wybuchnął, gestykulując zamaszyście. – To jest nielegalne! Nie ma mowy!
– Nie rozumiem. – Klient nie krył zdziwienia. – Twierdził pan, że żadna trasa nie będzie problemem, wszystko zależy od zapłaty. Tu cytuję jedynie pańskie słowa. Ja się od sowitej zapłaty nie uchylam i chcę, żebyście mnie tam zawieźli. Nic więcej.
– Nie wie pan, że Poveglia jest wyspą zakazaną? Tam nikt nie ma wstępu za dnia, a cóż dopiero nocą. To jest przeklęty kawałek lądu. To jest jeden wielki cmentarz. Tam mieszkają jedynie upiory... – tłumaczył mu z przejęciem marynarz. Chwilami się jąkał, a głos mu drżał. Za wszelką cenę chciał klientowi wyperswadować ten rejs. Ach ci przeklęci turyści, szukają mocnych wrażeń. Wszystko by dali za ładną fotografię, którą się później pochwalą w Internecie. Młodego by jeszcze zrozumiał, ale żeby stary chłop był tak głupi?
Klient wysłuchał tego spokojnie, po czym parsknął śmiechem.
– Słyszałem co nieco. Wierzy pan w te bzdury? Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, latamy w kosmos, a pan mnie upiorami straszy? Proszę nie żartować.
– Ja w to wierzę. Zresztą jest oficjalny zakaz. Nie wolno nam wozić tam turystów, i to pod żadnym pozorem. Jeśli pana tam zawiozę, to mogę stracić licencję. Nie mogę tak ryzykować. Nie ma mowy. Niech pan szuka kogoś równie szalonego jak pan. Życzę powodzenia.
Marynarz uważał rozmowę za zakończoną i spojrzał znacząco na swojego współtowarzysza.
– Nigdzie nie płyniemy! – rzucił w jego stronę. – Idziemy!
Wolnym krokiem ruszyli w stronę miasta.
– Nawet za trzy tysiące euro w gotówce?! – Usłyszeli okrzyk zza pleców.
Stary marynarz zatrzymał się raptownie, po czym wrócił. Stanął przed nieznajomym i spojrzał mu czujnie w oczy. Najwyraźniej upewniał się, czy tamten aby nie żartuje, ale twarz klienta była śmiertelnie poważna.
– Ile? – upewniał się, czy się przypadkiem nie przesłyszał, bo wcześniej umówiona kwota była znacząco mniejsza.
– Trzy tysiące euro, i to gotówką.
Nieznajomy powoli sięgnął ręką za pazuchę. W chwilę potem w jego dłoni pojawił się gruby plik banknotów, same o nominale pięćdziesięciu euro. Oczy starego wilka morskiego, dotąd przygaszone, natychmiast nabrały młodzieńczego blasku. Patrzył na pieniądze niczym kobra na flet zaklinacza węży. Taki zarobek po sezonie to była dla niego nie lada gratka, tym bardziej że w perspektywie miał kosztowny remont łodzi. Byłby idiotą, gdyby czymś takim pogardził.
– To niebezpieczne. Wyspa jest niegościnna, od lat jest niezamieszkana.
Tym razem w jego głosie trudno było znaleźć wcześniejszą nutkę protestu.
– Dodam jeszcze tysiąc euro.
Nieznajomy ponownie sięgnął za pazuchę i wyjął nowy plik banknotów, odliczył dwadzieścia i dołożył je do pierwszej kwoty.