Śmierć na bogato - Jacek Ostrowski - ebook + audiobook + książka

Śmierć na bogato ebook i audiobook

Jacek Ostrowski

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy można sam moment zejścia z tego świata skomercjalizować? Na taki pomysł wpada pewien duchowny, który pod kuratelą Watykanu zakłada zagadkową firmę o nazwie „Pomocna dłoń”. Bogaci klienci na finiszu życia za grube pieniądze zaspakajają swoje nawet najskrytsze marzenia. Wszystko wygląda na pozór ładnie i legalnie, ale czy za tym wszystkim nie kryje się jakaś mroczna tajemnica? Agata, Polka urodzona w Płocku, ale wychowana w Stanach Zjednoczonych Ameryki, weteranka amerykańskiej armii, kobieta po przejściach, walcząca z zespołem stresu pourazowego. Kobieta jest na życiowym zakręcie, kiedy dostaje propozycję pracy w „ Pomocnej dłoni”. Przyjmuje ją skuszona zaskakująco wysokim wynagrodzeniem, ale szybko pożałuje swojej decyzji. Problem tkwi w tym, że bardzo potrzebuje tych pieniędzy, jest to dla niej sprawa życia i śmierci… „Śmierć na bogato” to mroczny thriller o bardzo zaskakującym zakończeniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 58 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Anna Szymańczyk

Oceny
4,1 (309 ocen)
148
87
48
13
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Trochę "inny" kryminał-- świetnie napisany, czyta się jak literaturę przygodowo- sensacyjną. Przeczytałam z przyjemnością i polecam!
30
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

akcja I fabuła książki na wysokim poziomie. polecam
30
Danuta_Olszak

Nie oderwiesz się od lektury

Super.
10
MinuLuli

Nie oderwiesz się od lektury

Bez żalu zarwałam dla tej książki noc. Trochę długo się rozkręca, ale warto. Agata, weteranka wojenna, ranna na misji, ukrywa się pod innym nazwiskiem i wszyscy myślą, że nie żyje. W pewnym momencie kontaktuje się z nią pewien biskup, który twierdzi że jest jej ojcem i proponuje jej pracę. Agata ze swoim domniemaniem przyrodnim rodzeństwem ma działać w organizacji, która dzięki technologii 3D ma za duże pieniądze uczynić śmierć lekką dla bogatych klientów. Wybierają oni sobie historię, która w ostatnich chwilach jest odtwarzana dla nich na specjalnych goglach i umierają przekonani, że żyją w swoim marzeniu. Ale ta usługa nie do końca jest tak piękna, jak się ja przedstawia a Agata ma coraz więcej wątpliwości co do intencji biskupa. Jej przyrodnie rodzeństwo to alkoholik i narkomanka, których musi ciągle pilnować. Jednocześnie próbuje odkryć, kim naprawdę jest, kim są lub byli jej rodzice i jak wyglądało jej dzieciństwo. Książka ma dużo wątków, ale bardzo fajnie splatają się razem i his...
10
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta, fabuła pokręcona i zaskakująca.
10

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Ja­cek Ostrow­ski, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-82-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Ta po­wieść nie jest oparta na fak­tach,

ta po­wieść uprze­dza fakty.

ROK 2024

Wcze­snym ran­kiem 17 maja agenci Cen­tral­nego Biura Śled­czego Po­li­cji oto­czyli jedną z nie­ru­cho­mo­ści przy ulicy Wer­ny­hory w War­sza­wie. Daw­niej w tym bu­dynku mie­ściły się biura am­ba­sady Kuby, a ostat­nio firma „Po­mocna dłoń”, bo­ha­ter gło­śnej sprawy do­ty­czą­cej za­bój­stwa zna­nego pol­skiego po­li­tyka. To była sprawa z pierw­szych stron ga­zet. Pro­ku­ra­tura wraz z po­li­cją zde­cy­do­wała się na tę ak­cję po otrzy­ma­niu kilku ano­ni­mo­wych do­no­sów. Ta­jem­ni­czy nadawca, pod­pi­su­jący się jako Me­sjasz w swo­ich ma­ilach wy­sła­nych z nie­usta­lo­nego ad­resu, twier­dził, że w sie­dzi­bie „Po­moc­nej dłoni” ukry­wają się osoby za­mie­szane w to za­bój­stwo. Po­dane przez niego ry­so­pisy ide­al­nie pa­so­wały do po­szu­ki­wa­nych li­stem goń­czym Adama P. oraz jego wspól­niczki Agaty R. 

Punkt szó­sta rano uzbro­jeni po zęby funk­cjo­na­riu­sze sfor­so­wali furtkę i we­szli na te­ren po­se­sji, ale za­nim do­tarli do drzwi wej­ścio­wych, roz­le­gła się po­tężna eks­plo­zja, która za­trzę­sła oko­licą. Z po­bli­skich bu­dyn­ków wy­le­ciały szyby, zaś sama sie­dziba firmy „Po­mocna dłoń” w jed­nej chwili za­mie­niła się w dy­miące gru­zo­wi­sko. Kiedy w końcu po wielu go­dzi­nach ak­cji straży po­żar­nej do­ga­szono po­go­rze­li­sko, roz­po­częto prze­cze­sy­wa­nie te­renu w po­szu­ki­wa­niu ewen­tu­al­nych ofiar. To była ciężka, mo­zolna praca, spraw­dzano gruz cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, by w końcu zna­leźć zwę­glone zwłoki męż­czy­zny i dru­gie, przy­pusz­czal­nie ko­biety. Nie­stety, stan tych dru­gich zwłok unie­moż­li­wiał po­bra­nie pró­bek DNA w celu iden­ty­fi­ka­cji, ale zna­le­ziono to­rebkę, szczę­śli­wie je­dy­nie nad­pa­loną, w niej zaś do­ku­menty, w tym ir­landzki pasz­port. Z tru­dem od­czy­tano na­zwi­sko: Agata Reck. Sce­na­riusz tego, co się tu nie­dawno wy­da­rzyło, był pro­sty do od­gad­nię­cia. Po­szu­ki­wani Adam P. i Agata R., uj­rzaw­szy po­li­cjan­tów i nie chcąc się pod­dać, wy­sa­dzili się w po­wie­trze.

Ty­dzień póź­niej, po po­twier­dze­niu przez la­bo­ra­to­rium kry­mi­na­li­styki, że zna­le­ziony nie­bosz­czyk to Adam P., śled­czy uznali rów­nież, że drugą ofiarą wy­bu­chu jest Agata R., a za­tem po­szu­ki­wa­nia od­wo­łano, sprawa zo­stała de­fi­ni­tyw­nie za­mknięta.

ROK 2023

WŁO­CHY

Póź­nym wie­czo­rem po zim­nym wcze­sno­je­sien­nym dniu We­ne­cja po­woli ukła­dała się do snu. Już tylko po­je­dyn­czy miesz­kańcy prze­my­kali jej wą­skimi ulicz­kami i zni­kali w ciem­nych cze­lu­ściach kla­tek scho­do­wych ka­mie­nic, a za­cu­mo­wane u wy­brzeża gon­dole bu­jały się sen­nie na le­ni­wej mor­skiej fali. Z od­dali sły­chać było po­nure po­mruki okrę­to­wych sy­ren, co i raz prze­ry­wane gło­śnym skrze­kiem ry­bitw kłó­cą­cych się o resztki je­dze­nia z prze­peł­nio­nych miej­skich śmiet­ni­czek. Chwi­lami mię­dzy nimi do­cho­dziło do praw­dzi­wych bi­tew o resztki ka­na­pek czy okru­chy cze­ko­la­do­wego ba­to­nika. W po­wie­trzu fru­wały pióra, do­koła czuć było za­pach świe­żej krwi.

Na na­brzeżu bli­sko słyn­nego i ma­sowo od­wie­dza­nego przez tu­ry­stów Pa­łacu Do­żów stało dwóch męż­czyzn ubra­nych w dłu­gie, ciemne płasz­cze prze­ciw­desz­czowe. Młod­szy z nich, atle­tycz­nie zbu­do­wany, co chwila za­cią­gał się pa­pie­ro­sem, zaś drugi, który z ra­cji wieku mógłby być jego oj­cem, ćmił fajkę. To był praw­dziwy wilk mor­ski z gę­stą siwą brodą i twa­rzą zo­raną głę­bo­kimi bruz­dami, którą oka­lały dłu­gie kę­dzie­rzawe włosy.

Młod­szy z męż­czyzn wciąż drep­tał w miej­scu i chu­chał w dło­nie, co rusz roz­glą­da­jąc się ner­wowo.

– Długo jesz­cze mamy tu stać? Jest cho­ler­nie zimno. Może klient się roz­my­ślił? Pew­nie te­raz sie­dzi w ja­kiejś re­stau­ra­cji i się z nas śmieje. – Nie­cier­pli­wił się.

Jego to­wa­rzysz uśmiech­nął się do­bro­dusz­nie. Pew­nie w jego wieku był tak samo po­ryw­czy, ale z cza­sem się zmie­nił.

– Spo­koj­nie, chłop­cze, nie ma­rudź. Na pewno przyj­dzie. Znam lu­dzi tego typu. Lu­bią, kiedy się na nich czeka, ale ni­gdy nie za­wo­dzą.

– A kto to jest? Ja­kaś znana po­stać? Może ja­kaś gwiazda fil­mowa? Sły­sza­łem, że ktoś wi­dział tego Ame­ry­ka­nina, no jak mu tam?... Tom Hanks. Mają tu film krę­cić. Nie wiem, czy panu mó­wi­łem, ale mój oj­ciec wiele lat temu za­ła­pał się na sta­ty­stę, kiedy krę­cili Bonda. Dwa dni pły­wał gon­dolą od jed­nego mo­stu do dru­giego i z po­wro­tem. Gdyby ka­zali mu jesz­cze z dzień tak pły­wać, to miał rzu­cić to w cho­lerę, i to mimo że do­brze pła­cili. Po pro­stu miał dość.

– To nie Tom Hanks.

– No to może Bra­dley Co­oper? Sio­stra mi mó­wiła, że wi­dzieli go w ho­telu.

– Za­mknij się w końcu! – Stary się zde­ner­wo­wał. – Nie znam żad­nego Co­opera. Pa­mię­tam jed­nego, ale to był Gary Co­oper i, o ile wiem, od dawna nie żyje. To ża­den bła­zen te­le­wi­zyjny, tylko nor­malny fa­cet z kupą forsy. Młody, na­ucz się w końcu cier­pli­wo­ści. Tyle razy ci mó­wi­łem, że je­śli chcesz być do­brym ma­ry­na­rzem, to mu­sisz uspo­koić nerwy, bo z nich jest zły do­radca, kiedy mu­sisz po­dej­mo­wać na­głe i czę­sto brze­mienne w skutki de­cy­zje. Praca na mo­rzu to ciąg sy­tu­acji eks­tre­mal­nych, gdzie drobny błąd może cię kosz­to­wać ży­cie. Za­wsze kal­ku­luj na zimno. Za­pa­mię­taj to!

Wy­jął fajkę z zę­bów i za­czął ją czy­ścić. Szło mu to nad wy­raz spraw­nie, w jego ru­chach wi­dać było lata prak­tyki. Po­stu­kał cy­bu­chem w słup po­bli­skiej la­tarni, po­zby­wa­jąc się resz­tek po­piołu. Się­gnął za pa­zu­chę po nowy ty­toń i za­czął od nowa na­peł­niać główkę. Młody przy­glą­dał się temu z iro­nicz­nym uśmie­chem na twa­rzy. Jemu by się nie chciało tak ba­wić, stwier­dził. Pa­pie­ros jest dużo wy­god­niej­szy.

Ktoś prze­biegł ulicą, na chwilę sku­pia­jąc ich uwagę. To tylko zwy­kły wiel­bi­ciel jog­gingu, ta­kich tu ostat­nio nie bra­ko­wało. Jak szybko się po­ja­wił, tak też znik­nął. Stary je­dy­nie po­krę­cił głową z po­gardą, bo on co­raz mniej ro­zu­miał mło­dych. Kiedy miał dwa­dzie­ścia kilka lat, już od dawna był na mo­rzu. Naj­pierw pły­wał na sta­rym pa­rowcu, wrzu­cał wę­giel do ko­tła, bo wtedy wszystko od­by­wało się ręcz­nie. Zda­rzało się, że przez wiele dni nie wi­dział mo­rza, bo cały dzień trzy­mał szu­flę w gar­ści, a wie­czo­rem pa­dał ze zmę­cze­nia. Póź­niej przy­szła re­wo­lu­cja tech­no­lo­giczna, pa­rowce po­cięli na ży­letki, ale i tak w jego ży­ciu nie­wiele się zmie­niło, bo ro­bota go za­wsze ko­chała, dużo bar­dziej niż ko­biety. Nie ina­czej było dziś, bo na sta­rość za wszyst­kie oszczęd­no­ści ku­pił mo­to­rówkę, a te­raz co­dzien­nie ob­wo­ził nią pu­stych, dur­nych tu­ry­stów po We­ne­cji. W ten oto spo­sób zbu­rzył ro­dzinną tra­dy­cję, bo od nie­pa­mięt­nych cza­sów męż­czyźni z rodu Bot­tów jak nie pa­rali się żoł­nierką, to byli gon­do­lie­rami, ale tym się ni­gdy zbyt­nio nie przej­mo­wał. Na żoł­nie­rza był za stary, na gon­do­liera już za słaby, a z cze­goś mu­siał żyć.

Po­goda za­częła się rap­tow­nie po­gar­szać. De­li­katny po­cząt­kowo desz­czyk po­woli prze­kształ­cał się w praw­dziwą na­wał­nicę. Nie wia­domo kiedy wiatr się wzmógł i za­czął z dziką fu­rią ata­ko­wać po­wierzch­nię mo­rza i oko­liczne drzewa. Męż­czyźni za­rzu­cili kap­tury na głowy i cze­kali da­lej. W pew­nym mo­men­cie ktoś zwró­cił ich uwagę.

Kor­pu­lentny męż­czy­zna, odziany w długi fo­liowy płaszcz prze­ciw­desz­czowy, ener­gicz­nym jak na swoją tu­szę kro­kiem zbli­żał się do nich od strony Pa­łacu Do­żów. Nie­udol­nie omi­jał ka­łuże, co i raz w któ­rąś wdep­tu­jąc i roz­bry­zgu­jąc wodę na wszyst­kie strony. W końcu do­tarł na na­brzeże i się za­trzy­mał. Zmie­rzył ma­ry­na­rzy czuj­nym, nie­spo­koj­nym wzro­kiem, co miało swoje uza­sad­nie­nie, bo co rusz w We­ne­cji do­cho­dziło do na­pa­dów na tu­ry­stów, nie­które z nich były bru­talne, a kilka za­koń­czyło się tra­gicz­nie. W świe­tle po­bli­skiej la­tarni do­brze wi­dział ich twa­rze. Star­szy wzbu­dzał jego za­ufa­nie, praw­dziwy wilk mor­ski, przy­po­mi­nał mu tro­chę z wy­glądu książ­ko­wego ka­pi­tana Ahaba z po­wie­ści Moby Dick au­tor­stwa Her­mana Me­lville’a. Drugi zaś nie wy­róż­niał się ni­czym, zwy­kły chły­stek, ja­kich tu na uli­cach pełno z te­le­fo­nami ko­mór­ko­wymi przy­kle­jo­nymi do uszu. Mu­siał tym dwóm za­ufać, gdyż nikt inny nie chciał się pod­jąć tego zle­ce­nia. Każdy po­rządny we­ne­cja­nin o tej po­rze śpi lub wy­ta­cza się pi­jany z ja­kiejś por­to­wej ta­werny, a nie wy­pływa w mo­rze, nie mó­wiąc już o celu tego rejsu.

– Długo ka­zał nam pan na sie­bie cze­kać – przy­wi­tał go star­szy z męż­czyzn.

– Prze­pra­szam, ale na dro­dze był wy­pa­dek i utwo­rzył się okropny ko­rek.

– Do­bra, wsia­daj pan, szkoda czasu, bo po­goda się psuje. Do­kąd mamy pły­nąć?

– Tam! – Zle­ce­nio­dawca wska­zał pal­cem ja­kiś nie­okre­ślony punkt za ple­cami ma­ry­na­rzy, gdzieś da­leko na ho­ry­zon­cie.

Wilk mor­ski wbił w przy­by­sza cie­kawe, a jed­no­cze­śnie ciut roz­draż­nione spoj­rze­nie. Po­goda psuła się z mi­nuty na mi­nutę i każdy rejs poza oko­liczne ka­nały sta­wał się nie lada wy­zwa­niem, a jesz­cze go­dzinę temu sy­tu­acja wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej.

– „Tam” ma ja­kąś na­zwę? Moja łajba, mimo że nie jest tak stara jak ja, to do Ame­ryki nie do­pły­nie, do Afryki też nie. A więc do­kąd kon­kret­nie mamy, nasz ła­skawco, pły­nąć?

– Pły­niemy na Po­ve­glię.

Twarz sta­rego po­kryła się bla­do­ścią. Ża­den inny kie­ru­nek by go nie za­sko­czył, ale ta­kie zle­ce­nie? Czy ten męż­czy­zna wie, o co prosi? To jest prze­cież czy­ste sza­leń­stwo. Tam nikt nie pływa.

– Czy pan zwa­rio­wał?! – wy­buch­nął, ge­sty­ku­lu­jąc za­ma­szy­ście. – To jest nie­le­galne! Nie ma mowy!

– Nie ro­zu­miem. – Klient nie krył zdzi­wie­nia. – Twier­dził pan, że żadna trasa nie bę­dzie pro­ble­mem, wszystko za­leży od za­płaty. Tu cy­tuję je­dy­nie pań­skie słowa. Ja się od so­wi­tej za­płaty nie uchy­lam i chcę, że­by­ście mnie tam za­wieźli. Nic wię­cej.

– Nie wie pan, że Po­ve­glia jest wy­spą za­ka­zaną? Tam nikt nie ma wstępu za dnia, a cóż do­piero nocą. To jest prze­klęty ka­wa­łek lądu. To jest je­den wielki cmen­tarz. Tam miesz­kają je­dy­nie upiory... – tłu­ma­czył mu z prze­ję­ciem ma­ry­narz. Chwi­lami się ją­kał, a głos mu drżał. Za wszelką cenę chciał klien­towi wy­per­swa­do­wać ten rejs. Ach ci prze­klęci tu­ry­ści, szu­kają moc­nych wra­żeń. Wszystko by dali za ładną fo­to­gra­fię, którą się póź­niej po­chwalą w In­ter­ne­cie. Mło­dego by jesz­cze zro­zu­miał, ale żeby stary chłop był tak głupi?

Klient wy­słu­chał tego spo­koj­nie, po czym par­sk­nął śmie­chem.

– Sły­sza­łem co nieco. Wie­rzy pan w te bzdury? Ży­jemy w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku, la­tamy w ko­smos, a pan mnie upio­rami stra­szy? Pro­szę nie żar­to­wać.

– Ja w to wie­rzę. Zresztą jest ofi­cjalny za­kaz. Nie wolno nam wo­zić tam tu­ry­stów, i to pod żad­nym po­zo­rem. Je­śli pana tam za­wiozę, to mogę stra­cić li­cen­cję. Nie mogę tak ry­zy­ko­wać. Nie ma mowy. Niech pan szuka ko­goś rów­nie sza­lo­nego jak pan. Ży­czę po­wo­dze­nia.

Ma­ry­narz uwa­żał roz­mowę za za­koń­czoną i spoj­rzał zna­cząco na swo­jego współ­to­wa­rzy­sza.

– Ni­g­dzie nie pły­niemy! – rzu­cił w jego stronę. – Idziemy!

Wol­nym kro­kiem ru­szyli w stronę mia­sta.

– Na­wet za trzy ty­siące euro w go­tówce?! – Usły­szeli okrzyk zza ple­ców.

Stary ma­ry­narz za­trzy­mał się rap­tow­nie, po czym wró­cił. Sta­nął przed nie­zna­jo­mym i spoj­rzał mu czuj­nie w oczy. Naj­wy­raź­niej upew­niał się, czy tam­ten aby nie żar­tuje, ale twarz klienta była śmier­tel­nie po­ważna.

– Ile? – upew­niał się, czy się przy­pad­kiem nie prze­sły­szał, bo wcze­śniej umó­wiona kwota była zna­cząco mniej­sza.

– Trzy ty­siące euro, i to go­tówką.

Nie­zna­jomy po­woli się­gnął ręką za pa­zu­chę. W chwilę po­tem w jego dłoni po­ja­wił się gruby plik bank­no­tów, same o no­mi­nale pięć­dzie­się­ciu euro. Oczy sta­rego wilka mor­skiego, do­tąd przy­ga­szone, na­tych­miast na­brały mło­dzień­czego bla­sku. Pa­trzył na pie­nią­dze ni­czym ko­bra na flet za­kli­na­cza węży. Taki za­ro­bek po se­zo­nie to była dla niego nie lada gratka, tym bar­dziej że w per­spek­ty­wie miał kosz­towny re­mont ło­dzi. Byłby idiotą, gdyby czymś ta­kim po­gar­dził.

– To nie­bez­pieczne. Wy­spa jest nie­go­ścinna, od lat jest nie­za­miesz­kana.

Tym ra­zem w jego gło­sie trudno było zna­leźć wcze­śniej­szą nutkę pro­te­stu.

– Do­dam jesz­cze ty­siąc euro.

Nie­zna­jomy po­now­nie się­gnął za pa­zu­chę i wy­jął nowy plik bank­no­tów, od­li­czył dwa­dzie­ścia i do­ło­żył je do pierw­szej kwoty.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki