Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
112 osoby interesują się tą książką
Agata Johnson, twarda kobieta detektyw o wojskowej przeszłości powraca w „Śmiertelnej zagrywce”.
Czy historia może się zazębić i to nierozerwalnie z teraźniejszością? Czy opowieść starego Hiszpana przypadkowo spotkanego na nadmorskiej promenadzie może przyczynić się do rozwiązania dwóch bardzo głośnych polskich zagadek kryminalnych, jakimi były zabójstwo generała Karola Świerczewskiego i pisarza Jana Gerharda? Czy ta opowieść wyjaśni najbardziej tajemniczą zbrodnię w historii Norwegii, jaką było zabójstwo „Kobiety z Isdal”?
Agata Johnson zostaje niespodziewanie wciągnięta w śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę, której stawką jest pół miliona euro, a przede wszystkim jej życie.
„Śmiertelna zagrywka” to powieść dla ludzi o silnych nerwach, chwilami wciska czytelnika w fotel, bo trup ściele się gęsto, a akcja w zawrotnym tempie przenosi się z miejsca na miejsce.
Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, zainspirowana historią pewnego Hiszpana, który znalazł się w złym miejscu w bardzo złych czasach…"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Powieść oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.
Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że zupełnie przypadkowe spotkanie z przypadkowo poznanym Baskiem zaowocuje napisaniem tej powieści, nigdy bym w to nie uwierzył.
Podczas moich licznych zagranicznych wojaży co i raz poznaję mnóstwo ciekawych ludzi. Rok temu zafrapowała mnie opowieść pewnego Hiszpana o jego dziadku, który w czasie drugiej wojny światowej trafił do Polski i, jak się później okazało, znalazł się w złym miejscu w bardzo złych czasach. Między innymi o nim jest ta powieść.
Pamięci Manuela Ortegi
ROK 1947
28 MARCA, BIESZCZADY
Od dwóch dni całe Lesko było obstawione przez wojsko w związku z przyjazdem generała Świerczewskiego na inspekcję tutejszego oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza.
Poranek był chłodny i mglisty. Słupek rtęci pikował ostro w dół. Świerczewski wstał jako jeden z pierwszych po całonocnej alkoholowej libacji na jego cześć, która trwała prawie do białego rana. Głowę rozsadzał mu okropny ból. Kołysząc się na nogach, udał się do kantyny. Po drodze zatoczył się na jednego z żołnierzy, który akurat sprzątał po imprezie. Generał wpadł w szał. Wyrwał z kabury pistolet, wymierzył w Bogu ducha winnego żołnierza i strzelił. Na szczęście był za bardzo pijany, żeby go trafić, i kula utkwiła w ścianie.
Na odgłos wystrzału przybiegł jego adiutant. Widząc, co się dzieje, kazał niedoszłej ofierze zniknąć z oczu Świerczewskiego, bo wiedział, że tamten łatwo nie odpuści, i miał rację. Generał z pistoletem w dłoni ruszył szukać uciekiniera. Oddał za nim pięć strzałów, szczęśliwie żaden z nich nie był celny.
– Gdzie się schował ten sukinsyn? – bełkotał. – Jak śmiał nas, generała, uderzyć?
– Towarzyszu generale, to było przypadkowe. – Adiutant próbował załagodzić sytuację.
– Pamiętajcie, nic nie jest przypadkowe. On pójdzie pod pluton egzekucyjny. Macie go rozstrzelać, a teraz dajcie nam czegoś kwaśnego, bo łeb nam tak napierdala, że ledwo na oczy widzimy.
– Towarzyszu generale, kapitan Orlicki z posterunku w Cisnej pyta, czy towarzysz generał zaszczyci ich swoją osobą. My osobiście to odradzamy.
– Czemu nam to odradzacie, poruczniku Krysiński?
– Trasa niebezpieczna, łatwo jest tam urządzić zasadzkę.
Świerczewski, słysząc to, parsknął śmiechem.
– A to zapomnieliście już, co o nas mówią? Świerczewski się kulom nie kłania. Wy nie macie pojęcia, ile razy wyszliśmy z opresji, a na niejednym polu bitwy byliśmy. Myślicie, że my się przestraszymy jakichś bandytów z UPA? Nie! Jedziemy do Cisnej! Przekażcie nasz rozkaz, i to zaraz!
– Tak jest, towarzyszu generale!
ROK 2024
POŁUDNIE HISZPANII, COSTA BLANCA, NIEDUŻE NADMORSKIE TURYSTYCZNE MIASTECZKO W OKOLICACH ALICANTE
Wczesny poranek, pełnia lata. Słupek rtęci z każdą minutą mknął coraz wyżej. Było oczywiste, że w południe na pewno przekroczy trzydzieści kresek.
Miejscowa promenada o tej godzinie świeciła pustkami, turyści jeszcze odsypiali wieczorne szaleństwa, a mieszkańcy szykowali się do pracy. To najlepsza pora do uprawiania joggingu. Agata najpierw biegła w stronę portu, by po osiągnięciu celu zawrócić i podążyć w kierunku starówki. To już szósty raz tego dnia. Metr za nią podążał ociężale George. Na łapach telepał mu się wielki brzuch, z pyska zwisał długi jęzor i kapała ślina. Kobieta starała się utrzymać w formie, zaś jej pies spalał mnóstwo nadliczbowych kilogramów. Biegali tak codziennie, a na koniec zachodzili do Barbero, Agata na kawę, a rottweiler na miskę zimnej wody.
– To, co zwykle, señorita? – zagadnął kelner, niewysoki szczupły Hiszpan o włosach kręconych i czarnych jak smoła.
– Tak, Pedro. Poproszę.
Agata usiadła przy stoliku w głębi lokalu. To było jej ulubione miejsce, bo z dala od oczu przypadkowych przechodniów. George usiadł na posadzce tuż przy niej, niczym jej osobisty bodyguard. Czekając na kawę, kobieta dyskretnie wyjęła z kieszeni spodni niedużą ciemnobrązową buteleczkę, a z niej wysypała na dłoń dwie pastylki, które natychmiast zażyła.
Zadzwonił telefon, zerknęła na wyświetlacz. Nieznany numer, przyłożyła aparat do ucha.
– Czy mam przyjemność rozmawiać z señoritą Johnson? – zapytał głos starszej kobiety.
– Tak, słucham.
– Chciałabym señoritę wynająć. Dobrze zapłacę.
– Czy chodzi o kota, czy może o psa? – odparła Agata bez entuzjazmu, bo wciąż nie mogła uwolnić się od zleceniodawców, którym zaginęła futerkowa pociecha. To nie były zadania na miarę jej ambicji. Niestety, poważne zlecenia zdarzały się jej nader rzadko.
– Nie mam kota i nie mam psa, a w ogóle nie znoszę zwierząt, one tylko przenoszą insekty i choroby – ostro zareagowała tamta. – Wracając do sprawy, to jest bardzo poważne zlecenie, a ja mam pieniądze i za nie bardzo dobrze zapłacę. Czy możemy się umówić na spotkanie, i to pilnie?
Agata zerknęła na zegarek.
– Dobrze, zapraszam do swojego biura, będę tam za jakąś godzinę.
– Nie bardzo mi to odpowiada. Wolałabym, żeby señorita przyjechała do mnie. Proszę wybaczyć, ale mam swoje lata i ostatnio rzadko opuszczam dom. Powiedzmy, dziś po godzinie szesnastej. Co señorita na to? Pasuje?
Nieznajoma bardzo zaciekawiła Agatę. Już z tej krótkiej rozmowy dało się wywnioskować, że to może być bardzo ciekawa sprawa, że pozwoli jej się wyrwać z tego marazmu, który od pewnego czasu nieustannie jej towarzyszył.
– A o co konkretnie chodzi? Proszę mi zdradzić coś więcej.
– Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon. Wszystko powiem, ale jak señorita przyjedzie. I jeszcze jedno.
– Tak? Słucham.
– Zapytam tylko, czy señorita jest z pochodzenia Polką. Dobrze mnie poinformowano?
– Owszem – odparła zdumiona. – Ale skąd señora czerpie takie informacje? Tu w naszej miejscowości nikt o tym nie wie. Czy mamy jakichś wspólnych znajomych?
– Nie, na pewno nie. Ja nie jestem z tej miejscowości, przebywam tu zaledwie od kilku lat. Wcześniej mieszkałam w Madrycie, a mój mąż był... Ale o tym porozmawiamy u mnie. A zatem godzina szesnasta.
Połączenie zostało przerwane.
– Dziwne, przecież nie podała mi adresu – mruknęła Agata pod nosem i w tym momencie ekran smartfona ponownie się zaświecił, przyszedł SMS z adresem tej jakże tajemniczej kobiety. Może to pułapka, może ktoś chce mnie tam zwabić? – zaczęła się zastanawiać. Ale po co? Ci, co życzą jej śmierci, najprędzej podłożą bombę pod jej samochód lub będą się starać zastrzelić ją na ulicy, bo tak jest dużo prościej. Oni nie sięgają po aż tak finezyjne środki.
Patrząc z drugiej strony, skoro tamta tyle o niej wiedziała, to miała te informacje od służb. Agata od razu pomyślała o Lenzu. Ten sukinsyn wciąż się kręcił gdzieś wokół niej niczym jakiś satelita wokół Ziemi, mimo że już kilka razy stanowczo odmówiła mu powrotu do służby. On chyba nigdy nie odpuszczał.
Spojrzała na George’a.
– No, mój kochany, tym razem zostaniesz w domu. Nie będziemy już na wejściu zrażać klientki, bo może wziąć kogoś innego, jak choćby Álvareza, co ma biuro na starówce.
Kelner postawił przed Agatą filiżankę z kawą i się oddalił. Znów odezwał się telefon.
– Nie dadzą mi spokojnie posiedzieć. – Westchnęła głośno i sięgnęła po smartfon.
Tym razem to był znany jej numer, dzwonił Kingsley. Ostatnio wciąż do niej wydzwaniał i za każdym razem udzielał rad, głównie dotyczących jej psa. Chwilami miała tej jego troskliwości po dziurki w nosie.
– Cześć, jak ci idzie odchudzanie George’a? Martwię się o niego. Może powinnaś się poradzić jakiegoś dietetyka? – Usłyszała w słuchawce jego charakterystyczny głos, chropowaty niczym papier ścierny.
– A o mnie się nie martwisz? – zakpiła. – Nigdy mnie nie pytasz o moje zdrowie.
– Ty jesteś nie do zdarcia, a prócz tego wiem, że takich pytań nie cierpisz. Jak tam idą poszukiwania piesków? Znalazłaś już pudliczkę tych gejowskich Belgów z sąsiedztwa? Pamiętam, że jak cię ostatnio odwiedziłem, to rwali sobie włosy z głów. Biedni ludzie, jak oni cierpieli, aż żal było na nich patrzeć.
W jego słowach wyczuła bynajmniej nie skrywaną kpinę. Do tej pory nie mógł się pogodzić z tym, że wybrała to, co kocha, że została prywatnym detektywem, i co jakiś czas z wyraźną rozkoszą wbijał jej szpilę. Agata mało się tym przejmowała, bo wiedziała, że wynikało to jedynie z jego troski o nią.
– Owszem, znalazłam. Popłakali się ze szczęścia i zapłacili mi całe dwieście euro, które następnego dnia wydałam na zakupy w Mercadonie i na stacji benzynowej – odparła spokojnie. – Kiedy mnie znów odwiedzisz? Zmieniłam mieszkanie na większe, to jest z widokiem na morze. Będziesz zachwycony.
– A fotel bujany masz?
– Oczywiście, kupiłam go z myślą o tobie. Będziesz mógł w nim siedzieć i paląc fajkę, bezmyślnie wpatrywać się w morze.
– Na to jest za wcześnie, jeszcze nie mam demencji, a co do odwiedzin, to od jakiegoś czasu ktoś mnie obserwuje. Być może chodzi o ciebie, więc nie chcę cię narażać. Obiecuję, że się zjawię, ale...
– ...ale bez zapowiedzi – dokończyła. – Rozumiem. A co u ciebie? Wciąż co chwila latasz do kibla? Mówiłam ci, żebyś się w końcu udał do urologa. Nawet jak będzie źle, to jest jeszcze jedno wyjście, wykastrują cię i trochę sobie pożyjesz. Podobno życie bez jajek też ma swój urok. Może w chórze kościelnym się dobrze odnajdziesz? – zażartowała.
– Mało zabawne – skwitował, wyraźnie rozdrażniony, że poruszyła bardzo drażliwy temat jego prostaty. – To nie ja mam największe problemy zdrowotne. Martwi mnie stary George, ostatnio coś niedomaga, chyba to reumatyzm. Ma psisko swoje lata, chyba z jedenaście, a to późna starość dla rottweilera, bo one z reguły długo nie żyją.
– Wcale się nie dziwię, że go łamie w kościach, wszak mieszkacie na bagnach. Za kilka lat ciebie też połamie i będziesz chodził wygięty w paragraf. Nie myślałeś o przenosinach w inne, bardziej suche miejsce?
– Jest mi tu dobrze, mam oko na całą okolicę. Muszę kończyć, bo znów jakaś łódź się kręci tuż przy brzegu. Wezmę obrzyna i pójdę ich postraszyć.
Połączenie zostało przerwane. Cały major, wszędzie i w każdym widzi wrogów i potencjalnych zabójców. Agata odłożyła telefon i sięgnęła po filiżankę. Cholera, kawa wystygła.
Do lokalu weszła bardzo hałaśliwa grupa turystów. Rozmawiali po polsku, dobrze, że kelnerzy mówili tylko po hiszpańsku, bo byliby zbulwersowani używanym przez nich słownictwem. Od razu przypomniało jej się rzekome rodzeństwo, dzieci biskupa, który szefował „Pomocnej dłoni”. Nie chciała tego więcej słuchać, pospiesznie zapłaciła rachunek i opuściła restaurację.
Punkt szesnasta Agata zaparkowała samochód przy Avenida Romania. W pierwszym odruchu chciała zabrać ze sobą glocka, ale zmieniła decyzję i pistolet wcisnęła do samochodowej skrytki. Bez trudu znalazła starą willę pomalowaną na rudy kolor, otoczoną murowanym ogrodzeniem tej samej barwy i dachem pokrytym dachówką, też rudą, choć bardzo jasną. Być może ta tonacja to był efekt działania ostrego tu słońca. Na słupku przy furtce widniała terakotowa tabliczka z napisem „Casa rosa” i numerem 32. Pod nią Agata zauważyła bardzo wytarty mosiężny przycisk. Wcisnęła go. Gdzieś z głębi posesji dobiegł do niej odgłos gongu, potem zabrzęczał mechanizm zwalniający zamek. Pchnęła furtkę, przy czym okropnie zaskrzypiały dawno nieoliwione zawiasy, i weszła na teren posesji. Ogród był zadbany, palmy aż kipiały soczystą zielenią, wspaniałe oleandry rosły wzdłuż płotu, a przy wejściu pyszniły się potężne kwitnące strelicje. Agata podeszła do drzwi, drewnianych masywnych, w kolorze ciemnego mahoniu. Nacisnęła klamkę i w chwilę potem była w willi.
– Proszę śmiało! – Usłyszała kobiecy głos dochodzący gdzieś z oddali. Bez trudu rozpoznała w nim swoją rozmówczynię. Ruszyła w tym kierunku.
Wystrój wnętrza był w stylu secesyjnym, w oknach mimo żaluzji przeciwsłonecznych wisiały ciężkie welurowe zasłony, a na ścianach obrazy, wszystkie w grubych złotych ramach. W większości były to sceny batalistyczne. Było też kilka portretów, głównie kobiet w dziwnych staromodnych strojach, pewnie regionalnych, ale tego Agata nie była do końca pewna.
– Jestem tu, w gabinecie!
Agata pchnęła jakieś uchylone drzwi. Teraz ją zobaczyła. Stara, drobna i niezmiernie chuda Hiszpanka o pomarszczonej twarzy, bardzo zniszczonej przez upływający czas. W uszach miała wielkie kolczyki, na rękach grube bransolety, na palcach pierścienie, wszystko złote. Jej włosy były zaskakująco gęste, w kolorze orzecha, pewnie peruka. Kobieta była ubrana w lekką wzorzystą sukienkę w ognistych barwach. Siedziała za biurkiem, obok stał wózek inwalidzki. To był spory pokój, przy ścianach znajdowały się regały zapełnione książkami, przy oknie mały okrągły stolik i dwa ratanowe foteliki, zupełnie niepasujące do całego wystroju. Nieznajoma zza grubych szkieł staromodnych okularów zerkała ciekawie na nowo przybyłą. Bez słowa wskazała jej dłonią fotelik przy biurku. Agata usiadła. Wtedy kobieta otworzyła szufladę i zaczęła wyjmować z niej paczki pieniędzy. To były banknoty o nominale stu i dwustu euro i powoli układała z nich stos.
– Nazywam się Juanita López – przedstawiła się. – Wynajmuję señoritę. To jest na początek dwieście tysięcy euro. Resztę otrzyma señorita po wykonaniu zadania. Cała kwota to pół miliona euro bez podatku.
Usłyszawszy to, Agata się roześmiała. Ta kobieta była bardzo pewna siebie. Trochę jej tym zaimponowała, bo ona lubiła ludzi wiedzących, czego chcą. Tamta chciała ją wynająć, miała dużo pieniędzy i nie dopuszczała do siebie myśli, że Agata może jej odmówić. Zachowywała się jak typowa bogaczka.
– Wynajmuję? Skąd ta pewność? Nawet nie wiem, czego dotyczy to zadanie. Przecież mogę się nie zgodzić.
– Moja droga, tego w ogóle nie biorę pod uwagę. Potrzebujesz jeszcze czterystu tysięcy, żeby się poddać bardzo kosztownym operacjom plastycznym, a nie masz innych konkretnych zleceń. Tylko głupiec by się nie zgodził, a ty, kochana, głupcem nie jesteś. Chyba mam rację?
Kobieta mówiła wolno, spokojnie. Wiedziała zaskakująco dużo o Agacie, co ją niepokoiło, bo myślała dotąd, że dość skutecznie ukryła swoją przeszłość. Widać, że jej się to nie udało.
– O co właściwie chodzi? Jakie to zlecenie? Mam szukać zabójcy, a może porywacza? Proszę o więcej informacji na ten temat i wtedy podejmę decyzję.
– Señorita ma jedynie znaleźć grób mojego kuzyna i nic więcej.
– Grób? I to wszystko? – wydukała zdumiona Agata. To chyba jakiś żart? A może ta kobieta jest niespełna rozumu? Ona jest prywatnym detektywem, a nie jakimś poszukiwaczem mogił.
Na to nie da się nabrać. Nie ma mowy. Aż tak głupia nie jest.
– Tak, to będzie wszystko.
– Proszę mnie tu nie czarować. Nie płaci się tyle kasy za znalezienie grobu. No chyba że to grób egipskiego faraona. Gdzie tu jest jakiś haczyk?
– Nie ma żadnego haczyka, ale nie ukrywam, że trzeba się będzie trochę natrudzić. Może zacznę od początku, ale najpierw spytam, czego się señorita napije.
– Kawy, jeśli to nie kłopot.
– Andrea!
W pokoju natychmiast zjawił się młody, krótko ostrzyżony mężczyzna w czarnym garniturze. W jego uchu tkwiła słuchawka. Kim była ta López, skoro miała osobistą ochronę?, pomyślała Agata.
Ochroniarz spojrzał wyczekująco na starszą kobietę.
– Tak, señora? – spytał.
– Zrób kawę dla señority Johnson, a mnie przynieś kieliszek sangrii.
Mężczyzna wyszedł.
– A więc, señorita Johnson – zaczęła López – czy jak się tam naprawdę señorita nazywa, wszystko się zaczęło w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym. U nas w Hiszpanii trwała szaleńcza wojna domowa. Prócz naszych, w walkach uczestniczyli z obydwóch stron tak najemnicy, jak i ochotnicy. Wśród nich był Polak, prawdziwa kanalia. Nazywał się Świerczewski. Nawet Hemingway uwiecznił go w swojej powieści Komu bije dzwon pod nazwiskiem Golz, generał Golz. Akurat pisarz darzył go sympatią, ale on nie znał się na ludziach, bo wśród jego przyjaciół był także Fidel Castro. Moi kuzyni nazywali pierwowzór Golza Rzeźnikiem. Miał za nic życie żołnierzy i bez mrugnięcia okiem posyłał ich na śmierć. Najgorzej było, kiedy był pijany, a zdarzało mu się to nader często, bo wtedy nie odróżniał wrogów od przyjaciół i potrafił z zimną krwią zabijać nawet swoich. – Kobieta przerwała, by za chwilę kontynuować: – To był letni dzień, wtedy pojmano mojego dziadka Emilia, po czym zawieziono do aresztu w Rondzie. Pech chciał, że akurat przyjechał tam z wizytą generał Walter, tak Świerczewski kazał się nazywać. On lubił osobiście przesłuchiwać więźniów. Czy señorita wie, skąd miał to przezwisko?
– Nie mam pojęcia, bo nigdy o nim nie słyszałam.
– Zaraz i do tego dojdziemy. Przezwisko brało się od nazwy pistoletu Walther, jego ulubionej broni, z której ten łajdak zabijał jeńców, i to bez sądu. Mojego dziadka zabił jednak w inny sposób, bardziej wyrafinowany. Kazał go zrzucić z mostu w przepaść. Czy señorita była kiedyś w Rondzie?
– Nie, nigdy mi tam nie było po drodze.
– Ten most w czasach rewolucji zyskał ponurą sławę, to z niego strącano skazańców, setki skazańców. W ten sposób oszczędzano amunicję.
– Señora chce, żebym odnalazła grób dziadka?
– Nie, grób dziadka już dawno odnaleźliśmy. Kiedy skończyła się wojna domowa, oprawca Emilia uciekł do Rosji sowieckiej, ale jego śladem podążył wujek Manuel, bo w naszej rodzinie honor i zemstę szczególnie pielęgnujemy. Dziesięć lat później zemsta się dokonała, ale, o ile wiem, to Rzeźnik nie zginął z rąk wuja. Manuel jednak nie wrócił do Hiszpanii i jego los jest wciąż nam nieznany.
– Czyli mam odnaleźć grób wuja Manuela? To jest szalone! – wydukała zdumiona Agata. – Przecież minęło tyle lat. Była wojna, ofiary zakopywano, gdzie popadło. On mógł umrzeć na terenie dzisiejszej wojny na Ukrainie.