Śmiertelna zagrywka - Jacek Ostrowski - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Śmiertelna zagrywka ebook i audiobook

Jacek Ostrowski

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

112 osoby interesują się tą książką

Opis

Agata Johnson, twarda kobieta detektyw o wojskowej przeszłości powraca w „Śmiertelnej zagrywce”.

 

Czy historia może się zazębić i to nierozerwalnie z teraźniejszością? Czy opowieść starego Hiszpana przypadkowo spotkanego na nadmorskiej promenadzie może przyczynić się do rozwiązania dwóch bardzo głośnych polskich zagadek kryminalnych, jakimi były zabójstwo generała Karola Świerczewskiego i pisarza Jana Gerharda? Czy ta opowieść wyjaśni najbardziej tajemniczą zbrodnię w historii Norwegii, jaką było zabójstwo „Kobiety z Isdal”?

 

Agata Johnson zostaje niespodziewanie wciągnięta w śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę, której stawką jest pół miliona euro, a przede wszystkim jej życie.

„Śmiertelna zagrywka” to powieść dla ludzi o silnych nerwach, chwilami wciska czytelnika w fotel, bo trup ściele się gęsto, a akcja w zawrotnym tempie przenosi się z miejsca na miejsce.

Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, zainspirowana historią pewnego Hiszpana, który znalazł się w złym miejscu w bardzo złych czasach…"

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 391

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 37 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Janusz Zadura

Oceny
4,6 (151 ocen)
109
25
17
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bleblata

Nie oderwiesz się od lektury

Ale się działo. A jaka miła niespodzianka była. Polecam.
10
Bea47

Nie oderwiesz się od lektury

Super.
10
emerytka1950

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, polecam
10
MinuLuli

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna książka, fabuła jest bardzo ciekawa ale nie zamęcza czytelnika przedłużającymi się scenami okrucieństw czy czekania. Agata znów przyjmuje zlecenie, ma odnaleźć stary grób, ale dziwi się dlaczego chcą za to zapłacić tyle pieniędzy? Oczywiście jak zwykle zlecenie jest trefne a na jej trop wpadają islamiści. Po drodze jest sporo pobocznych wątków i szczerze mówiąc nie zawsze są one rozwinięte w satysfakcjonujący sposób. Pozostają pytania, czy rozwinięcie wątku danej postaci ma jakiś sens, skoro znika z fabuły w kilku zdaniach, czy może będzie to mieć jakieś znaczenie w następnej części?
10
Seventeen96

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10



Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaDo­rota Ho­nek-Sac
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Ja­cek Ostrow­ski, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83297-43-9
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Po­wieść oparta jest na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach.

Gdyby ktoś mi wcze­śniej po­wie­dział, że zu­peł­nie przy­pad­kowe spo­tka­nie z przy­pad­kowo po­zna­nym Ba­skiem za­owo­cuje na­pi­sa­niem tej po­wie­ści, ni­gdy bym w to nie uwie­rzył.

Pod­czas mo­ich licz­nych za­gra­nicz­nych wo­jaży co i raz po­znaję mnó­stwo cie­ka­wych lu­dzi. Rok temu za­fra­po­wała mnie opo­wieść pew­nego Hisz­pana o jego dziadku, który w cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej tra­fił do Pol­ski i, jak się póź­niej oka­zało, zna­lazł się w złym miej­scu w bar­dzo złych cza­sach. Mię­dzy in­nymi o nim jest ta po­wieść.

Pa­mięci Ma­nu­ela Or­tegi

ROK 1947

28 MARCA, BIESZ­CZADY

Od dwóch dni całe Le­sko było ob­sta­wione przez woj­sko w związku z przy­jaz­dem ge­ne­rała Świer­czew­skiego na in­spek­cję tu­tej­szego od­działu Wojsk Ochrony Po­gra­ni­cza.

Po­ra­nek był chłodny i mgli­sty. Słu­pek rtęci pi­ko­wał ostro w dół. Świer­czew­ski wstał jako je­den z pierw­szych po ca­ło­noc­nej al­ko­ho­lo­wej li­ba­cji na jego cześć, która trwała pra­wie do bia­łego rana. Głowę roz­sa­dzał mu okropny ból. Ko­ły­sząc się na no­gach, udał się do kan­tyny. Po dro­dze za­to­czył się na jed­nego z żoł­nie­rzy, który aku­rat sprzą­tał po im­pre­zie. Ge­ne­rał wpadł w szał. Wy­rwał z ka­bury pi­sto­let, wy­mie­rzył w Bogu du­cha win­nego żoł­nie­rza i strze­lił. Na szczę­ście był za bar­dzo pi­jany, żeby go tra­fić, i kula utkwiła w ścia­nie.

Na od­głos wy­strzału przy­biegł jego ad­iu­tant. Wi­dząc, co się dzieje, ka­zał nie­do­szłej ofie­rze znik­nąć z oczu Świer­czew­skiego, bo wie­dział, że tam­ten ła­two nie od­pu­ści, i miał ra­cję. Ge­ne­rał z pi­sto­le­tem w dłoni ru­szył szu­kać ucie­ki­niera. Od­dał za nim pięć strza­łów, szczę­śli­wie ża­den z nich nie był celny.

– Gdzie się scho­wał ten su­kin­syn? – beł­ko­tał. – Jak śmiał nas, ge­ne­rała, ude­rzyć?

– To­wa­rzy­szu ge­ne­rale, to było przy­pad­kowe. – Ad­iu­tant pró­bo­wał za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Pa­mię­taj­cie, nic nie jest przy­pad­kowe. On pój­dzie pod plu­ton eg­ze­ku­cyjny. Ma­cie go roz­strze­lać, a te­raz daj­cie nam cze­goś kwa­śnego, bo łeb nam tak na­pier­dala, że le­dwo na oczy wi­dzimy.

– To­wa­rzy­szu ge­ne­rale, ka­pi­tan Or­licki z po­ste­runku w Ci­snej pyta, czy to­wa­rzysz ge­ne­rał za­szczyci ich swoją osobą. My oso­bi­ście to od­ra­dzamy.

– Czemu nam to od­ra­dza­cie, po­rucz­niku Kry­siń­ski?

– Trasa nie­bez­pieczna, ła­two jest tam urzą­dzić za­sadzkę.

Świer­czew­ski, sły­sząc to, par­sk­nął śmie­chem.

– A to za­po­mnie­li­ście już, co o nas mó­wią? Świer­czew­ski się ku­lom nie kła­nia. Wy nie ma­cie po­ję­cia, ile razy wy­szli­śmy z opre­sji, a na nie­jed­nym polu bi­twy by­li­śmy. My­śli­cie, że my się prze­stra­szymy ja­kichś ban­dy­tów z UPA? Nie! Je­dziemy do Ci­snej! Prze­każ­cie nasz roz­kaz, i to za­raz!

– Tak jest, to­wa­rzy­szu ge­ne­rale!

ROK 2024

PO­ŁU­DNIE HISZ­PA­NII, CO­STA BLANCA, NIE­DUŻE NAD­MOR­SKIE TU­RY­STYCZNE MIA­STECZKO W OKO­LI­CACH ALI­CANTE

Wcze­sny po­ra­nek, peł­nia lata. Słu­pek rtęci z każdą mi­nutą mknął co­raz wy­żej. Było oczy­wi­ste, że w po­łu­dnie na pewno prze­kro­czy trzy­dzie­ści kre­sek.

Miej­scowa pro­me­nada o tej go­dzi­nie świe­ciła pust­kami, tu­ry­ści jesz­cze od­sy­piali wie­czorne sza­leń­stwa, a miesz­kańcy szy­ko­wali się do pracy. To naj­lep­sza pora do upra­wia­nia jog­gingu. Agata naj­pierw bie­gła w stronę portu, by po osią­gnię­ciu celu za­wró­cić i po­dą­żyć w kie­runku sta­rówki. To już szó­sty raz tego dnia. Metr za nią po­dą­żał ocię­żale Geo­rge. Na ła­pach te­le­pał mu się wielki brzuch, z py­ska zwi­sał długi ję­zor i ka­pała ślina. Ko­bieta sta­rała się utrzy­mać w for­mie, zaś jej pies spa­lał mnó­stwo nad­licz­bo­wych ki­lo­gra­mów. Bie­gali tak co­dzien­nie, a na ko­niec za­cho­dzili do Bar­bero, Agata na kawę, a rot­twe­iler na mi­skę zim­nej wody.

– To, co zwy­kle, se­ño­rita? – za­gad­nął kel­ner, nie­wy­soki szczu­pły Hisz­pan o wło­sach krę­co­nych i czar­nych jak smoła.

– Tak, Pe­dro. Po­pro­szę.

Agata usia­dła przy sto­liku w głębi lo­kalu. To było jej ulu­bione miej­sce, bo z dala od oczu przy­pad­ko­wych prze­chod­niów. Geo­rge usiadł na po­sadzce tuż przy niej, ni­czym jej oso­bi­sty bo­dy­gu­ard. Cze­ka­jąc na kawę, ko­bieta dys­kret­nie wy­jęła z kie­szeni spodni nie­dużą ciem­no­brą­zową bu­te­leczkę, a z niej wy­sy­pała na dłoń dwie pa­stylki, które na­tych­miast za­żyła.

Za­dzwo­nił te­le­fon, zer­k­nęła na wy­świe­tlacz. Nie­znany nu­mer, przy­ło­żyła apa­rat do ucha.

– Czy mam przy­jem­ność roz­ma­wiać z se­ño­ritą John­son? – za­py­tał głos star­szej ko­biety.

– Tak, słu­cham.

– Chcia­ła­bym se­ño­ritę wy­na­jąć. Do­brze za­płacę.

– Czy cho­dzi o kota, czy może o psa? – od­parła Agata bez en­tu­zja­zmu, bo wciąż nie mo­gła uwol­nić się od zle­ce­nio­daw­ców, któ­rym za­gi­nęła fu­ter­kowa po­cie­cha. To nie były za­da­nia na miarę jej am­bi­cji. Nie­stety, po­ważne zle­ce­nia zda­rzały się jej na­der rzadko.

– Nie mam kota i nie mam psa, a w ogóle nie zno­szę zwie­rząt, one tylko prze­no­szą in­sekty i cho­roby – ostro za­re­ago­wała tamta. – Wra­ca­jąc do sprawy, to jest bar­dzo po­ważne zle­ce­nie, a ja mam pie­nią­dze i za nie bar­dzo do­brze za­płacę. Czy mo­żemy się umó­wić na spo­tka­nie, i to pil­nie?

Agata zer­k­nęła na ze­ga­rek.

– Do­brze, za­pra­szam do swo­jego biura, będę tam za ja­kąś go­dzinę.

– Nie bar­dzo mi to od­po­wiada. Wo­la­ła­bym, żeby se­ño­rita przy­je­chała do mnie. Pro­szę wy­ba­czyć, ale mam swoje lata i ostat­nio rzadko opusz­czam dom. Po­wiedzmy, dziś po go­dzi­nie szes­na­stej. Co se­ño­rita na to? Pa­suje?

Nie­zna­joma bar­dzo za­cie­ka­wiła Agatę. Już z tej krót­kiej roz­mowy dało się wy­wnio­sko­wać, że to może być bar­dzo cie­kawa sprawa, że po­zwoli jej się wy­rwać z tego ma­ra­zmu, który od pew­nego czasu nie­ustan­nie jej to­wa­rzy­szył.

– A o co kon­kret­nie cho­dzi? Pro­szę mi zdra­dzić coś wię­cej.

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać przez te­le­fon. Wszystko po­wiem, ale jak se­ño­rita przy­je­dzie. I jesz­cze jedno.

– Tak? Słu­cham.

– Za­py­tam tylko, czy se­ño­rita jest z po­cho­dze­nia Po­lką. Do­brze mnie po­in­for­mo­wano?

– Ow­szem – od­parła zdu­miona. – Ale skąd se­ñora czer­pie ta­kie in­for­ma­cje? Tu w na­szej miej­sco­wo­ści nikt o tym nie wie. Czy mamy ja­kichś wspól­nych zna­jo­mych?

– Nie, na pewno nie. Ja nie je­stem z tej miej­sco­wo­ści, prze­by­wam tu za­le­d­wie od kilku lat. Wcze­śniej miesz­ka­łam w Ma­dry­cie, a mój mąż był... Ale o tym po­roz­ma­wiamy u mnie. A za­tem go­dzina szes­na­sta.

Po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane.

– Dziwne, prze­cież nie po­dała mi ad­resu – mruk­nęła Agata pod no­sem i w tym mo­men­cie ekran smart­fona po­now­nie się za­świe­cił, przy­szedł SMS z ad­re­sem tej jakże ta­jem­ni­czej ko­biety. Może to pu­łapka, może ktoś chce mnie tam zwa­bić? – za­częła się za­sta­na­wiać. Ale po co? Ci, co ży­czą jej śmierci, naj­prę­dzej pod­łożą bombę pod jej sa­mo­chód lub będą się sta­rać za­strze­lić ją na ulicy, bo tak jest dużo pro­ściej. Oni nie się­gają po aż tak fi­ne­zyjne środki.

Pa­trząc z dru­giej strony, skoro tamta tyle o niej wie­działa, to miała te in­for­ma­cje od służb. Agata od razu po­my­ślała o Lenzu. Ten su­kin­syn wciąż się krę­cił gdzieś wo­kół niej ni­czym ja­kiś sa­te­lita wo­kół Ziemi, mimo że już kilka razy sta­now­czo od­mó­wiła mu po­wrotu do służby. On chyba ni­gdy nie od­pusz­czał.

Spoj­rzała na Geo­rge’a.

– No, mój ko­chany, tym ra­zem zo­sta­niesz w domu. Nie bę­dziemy już na wej­ściu zra­żać klientki, bo może wziąć ko­goś in­nego, jak choćby Álva­reza, co ma biuro na sta­rówce.

Kel­ner po­sta­wił przed Agatą fi­li­żankę z kawą i się od­da­lił. Znów ode­zwał się te­le­fon.

– Nie da­dzą mi spo­koj­nie po­sie­dzieć. – Wes­tchnęła gło­śno i się­gnęła po smart­fon.

Tym ra­zem to był znany jej nu­mer, dzwo­nił King­sley. Ostat­nio wciąż do niej wy­dzwa­niał i za każ­dym ra­zem udzie­lał rad, głów­nie do­ty­czą­cych jej psa. Chwi­lami miała tej jego tro­skli­wo­ści po dziurki w no­sie.

– Cześć, jak ci idzie od­chu­dza­nie Geo­rge’a? Mar­twię się o niego. Może po­win­naś się po­ra­dzić ja­kie­goś die­te­tyka? – Usły­szała w słu­chawce jego cha­rak­te­ry­styczny głos, chro­po­waty ni­czym pa­pier ścierny.

– A o mnie się nie mar­twisz? – za­kpiła. – Ni­gdy mnie nie py­tasz o moje zdro­wie.

– Ty je­steś nie do zdar­cia, a prócz tego wiem, że ta­kich py­tań nie cier­pisz. Jak tam idą po­szu­ki­wa­nia pie­sków? Zna­la­złaś już pu­dliczkę tych ge­jow­skich Bel­gów z są­siedz­twa? Pa­mię­tam, że jak cię ostat­nio od­wie­dzi­łem, to rwali so­bie włosy z głów. Biedni lu­dzie, jak oni cier­pieli, aż żal było na nich pa­trzeć.

W jego sło­wach wy­czuła by­naj­mniej nie skry­waną kpinę. Do tej pory nie mógł się po­go­dzić z tym, że wy­brała to, co ko­cha, że zo­stała pry­wat­nym de­tek­ty­wem, i co ja­kiś czas z wy­raźną roz­ko­szą wbi­jał jej szpilę. Agata mało się tym przej­mo­wała, bo wie­działa, że wy­ni­kało to je­dy­nie z jego tro­ski o nią.

– Ow­szem, zna­la­złam. Po­pła­kali się ze szczę­ścia i za­pła­cili mi całe dwie­ście euro, które na­stęp­nego dnia wy­da­łam na za­kupy w Mer­ca­do­nie i na sta­cji ben­zy­no­wej – od­parła spo­koj­nie. – Kiedy mnie znów od­wie­dzisz? Zmie­ni­łam miesz­ka­nie na więk­sze, to jest z wi­do­kiem na mo­rze. Bę­dziesz za­chwy­cony.

– A fo­tel bu­jany masz?

– Oczy­wi­ście, ku­pi­łam go z my­ślą o to­bie. Bę­dziesz mógł w nim sie­dzieć i pa­ląc fajkę, bez­myśl­nie wpa­try­wać się w mo­rze.

– Na to jest za wcze­śnie, jesz­cze nie mam de­men­cji, a co do od­wie­dzin, to od ja­kie­goś czasu ktoś mnie ob­ser­wuje. Być może cho­dzi o cie­bie, więc nie chcę cię na­ra­żać. Obie­cuję, że się zja­wię, ale...

– ...ale bez za­po­wie­dzi – do­koń­czyła. – Ro­zu­miem. A co u cie­bie? Wciąż co chwila la­tasz do ki­bla? Mó­wi­łam ci, że­byś się w końcu udał do uro­loga. Na­wet jak bę­dzie źle, to jest jesz­cze jedno wyj­ście, wy­ka­strują cię i tro­chę so­bie po­ży­jesz. Po­dobno ży­cie bez ja­jek też ma swój urok. Może w chó­rze ko­ściel­nym się do­brze od­naj­dziesz? – za­żar­to­wała.

– Mało za­bawne – skwi­to­wał, wy­raź­nie roz­draż­niony, że po­ru­szyła bar­dzo draż­liwy te­mat jego pro­staty. – To nie ja mam naj­więk­sze pro­blemy zdro­wotne. Mar­twi mnie stary Geo­rge, ostat­nio coś nie­do­maga, chyba to reu­ma­tyzm. Ma psi­sko swoje lata, chyba z je­de­na­ście, a to późna sta­rość dla rot­twe­ilera, bo one z re­guły długo nie żyją.

– Wcale się nie dzi­wię, że go ła­mie w ko­ściach, wszak miesz­ka­cie na ba­gnach. Za kilka lat cie­bie też po­ła­mie i bę­dziesz cho­dził wy­gięty w pa­ra­graf. Nie my­śla­łeś o prze­no­si­nach w inne, bar­dziej su­che miej­sce?

– Jest mi tu do­brze, mam oko na całą oko­licę. Mu­szę koń­czyć, bo znów ja­kaś łódź się kręci tuż przy brzegu. We­zmę ob­rzyna i pójdę ich po­stra­szyć.

Po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane. Cały ma­jor, wszę­dzie i w każ­dym wi­dzi wro­gów i po­ten­cjal­nych za­bój­ców. Agata odło­żyła te­le­fon i się­gnęła po fi­li­żankę. Cho­lera, kawa wy­sty­gła.

Do lo­kalu we­szła bar­dzo ha­ła­śliwa grupa tu­ry­stów. Roz­ma­wiali po pol­sku, do­brze, że kel­ne­rzy mó­wili tylko po hisz­pań­sku, bo by­liby zbul­wer­so­wani uży­wa­nym przez nich słow­nic­twem. Od razu przy­po­mniało jej się rze­kome ro­dzeń­stwo, dzieci bi­skupa, który sze­fo­wał „Po­moc­nej dłoni”. Nie chciała tego wię­cej słu­chać, po­spiesz­nie za­pła­ciła ra­chu­nek i opu­ściła re­stau­ra­cję.

Punkt szes­na­sta Agata za­par­ko­wała sa­mo­chód przy Ave­nida Ro­ma­nia. W pierw­szym od­ru­chu chciała za­brać ze sobą glocka, ale zmie­niła de­cy­zję i pi­sto­let wci­snęła do sa­mo­cho­do­wej skrytki. Bez trudu zna­la­zła starą willę po­ma­lo­waną na rudy ko­lor, oto­czoną mu­ro­wa­nym ogro­dze­niem tej sa­mej barwy i da­chem po­kry­tym da­chówką, też rudą, choć bar­dzo ja­sną. Być może ta to­na­cja to był efekt dzia­ła­nia ostrego tu słońca. Na słupku przy furtce wid­niała te­ra­ko­towa ta­bliczka z na­pi­sem „Casa rosa” i nu­me­rem 32. Pod nią Agata za­uwa­żyła bar­dzo wy­tarty mo­siężny przy­cisk. Wci­snęła go. Gdzieś z głębi po­se­sji do­biegł do niej od­głos gongu, po­tem za­brzę­czał me­cha­nizm zwal­nia­jący za­mek. Pchnęła furtkę, przy czym okrop­nie za­skrzy­piały dawno nie­oli­wione za­wiasy, i we­szła na te­ren po­se­sji. Ogród był za­dbany, palmy aż ki­piały so­czy­stą zie­le­nią, wspa­niałe ole­an­dry ro­sły wzdłuż płotu, a przy wej­ściu pysz­niły się po­tężne kwit­nące stre­li­cje. Agata po­de­szła do drzwi, drew­nia­nych ma­syw­nych, w ko­lo­rze ciem­nego ma­ho­niu. Na­ci­snęła klamkę i w chwilę po­tem była w willi.

– Pro­szę śmiało! – Usły­szała ko­biecy głos do­cho­dzący gdzieś z od­dali. Bez trudu roz­po­znała w nim swoją roz­mów­czy­nię. Ru­szyła w tym kie­runku.

Wy­strój wnę­trza był w stylu se­ce­syj­nym, w oknach mimo ża­lu­zji prze­ciw­sło­necz­nych wi­siały cięż­kie we­lu­rowe za­słony, a na ścia­nach ob­razy, wszyst­kie w gru­bych zło­tych ra­mach. W więk­szo­ści były to sceny ba­ta­li­styczne. Było też kilka por­tre­tów, głów­nie ko­biet w dziw­nych sta­ro­mod­nych stro­jach, pew­nie re­gio­nal­nych, ale tego Agata nie była do końca pewna.

– Je­stem tu, w ga­bi­ne­cie!

Agata pchnęła ja­kieś uchy­lone drzwi. Te­raz ją zo­ba­czyła. Stara, drobna i nie­zmier­nie chuda Hisz­panka o po­marsz­czo­nej twa­rzy, bar­dzo znisz­czo­nej przez upły­wa­jący czas. W uszach miała wiel­kie kol­czyki, na rę­kach grube bran­so­lety, na pal­cach pier­ście­nie, wszystko złote. Jej włosy były za­ska­ku­jąco gę­ste, w ko­lo­rze orze­cha, pew­nie pe­ruka. Ko­bieta była ubrana w lekką wzo­rzy­stą su­kienkę w ogni­stych bar­wach. Sie­działa za biur­kiem, obok stał wó­zek in­wa­lidzki. To był spory po­kój, przy ścia­nach znaj­do­wały się re­gały za­peł­nione książ­kami, przy oknie mały okrą­gły sto­lik i dwa ra­ta­nowe fo­te­liki, zu­peł­nie nie­pa­su­jące do ca­łego wy­stroju. Nie­zna­joma zza gru­bych szkieł sta­ro­mod­nych oku­la­rów zer­kała cie­ka­wie na nowo przy­byłą. Bez słowa wska­zała jej dło­nią fo­te­lik przy biurku. Agata usia­dła. Wtedy ko­bieta otwo­rzyła szu­fladę i za­częła wyj­mo­wać z niej paczki pie­nię­dzy. To były bank­noty o no­mi­nale stu i dwu­stu euro i po­woli ukła­dała z nich stos.

– Na­zy­wam się Ju­anita Ló­pez – przed­sta­wiła się. – Wy­naj­muję se­ño­ritę. To jest na po­czą­tek dwie­ście ty­sięcy euro. Resztę otrzyma se­ño­rita po wy­ko­na­niu za­da­nia. Cała kwota to pół mi­liona euro bez po­datku.

Usły­szaw­szy to, Agata się ro­ze­śmiała. Ta ko­bieta była bar­dzo pewna sie­bie. Tro­chę jej tym za­im­po­no­wała, bo ona lu­biła lu­dzi wie­dzą­cych, czego chcą. Tamta chciała ją wy­na­jąć, miała dużo pie­nię­dzy i nie do­pusz­czała do sie­bie my­śli, że Agata może jej od­mó­wić. Za­cho­wy­wała się jak ty­powa bo­gaczka.

– Wy­naj­muję? Skąd ta pew­ność? Na­wet nie wiem, czego do­ty­czy to za­da­nie. Prze­cież mogę się nie zgo­dzić.

– Moja droga, tego w ogóle nie biorę pod uwagę. Po­trze­bu­jesz jesz­cze czte­ry­stu ty­sięcy, żeby się pod­dać bar­dzo kosz­tow­nym ope­ra­cjom pla­stycz­nym, a nie masz in­nych kon­kret­nych zle­ceń. Tylko głu­piec by się nie zgo­dził, a ty, ko­chana, głup­cem nie je­steś. Chyba mam ra­cję?

Ko­bieta mó­wiła wolno, spo­koj­nie. Wie­działa za­ska­ku­jąco dużo o Aga­cie, co ją nie­po­ko­iło, bo my­ślała do­tąd, że dość sku­tecz­nie ukryła swoją prze­szłość. Wi­dać, że jej się to nie udało.

– O co wła­ści­wie cho­dzi? Ja­kie to zle­ce­nie? Mam szu­kać za­bójcy, a może po­ry­wa­cza? Pro­szę o wię­cej in­for­ma­cji na ten te­mat i wtedy po­dejmę de­cy­zję.

– Se­ño­rita ma je­dy­nie zna­leźć grób mo­jego ku­zyna i nic wię­cej.

– Grób? I to wszystko? – wy­du­kała zdu­miona Agata. To chyba ja­kiś żart? A może ta ko­bieta jest nie­spełna ro­zumu? Ona jest pry­wat­nym de­tek­ty­wem, a nie ja­kimś po­szu­ki­wa­czem mo­gił.

Na to nie da się na­brać. Nie ma mowy. Aż tak głu­pia nie jest.

– Tak, to bę­dzie wszystko.

– Pro­szę mnie tu nie cza­ro­wać. Nie płaci się tyle kasy za zna­le­zie­nie grobu. No chyba że to grób egip­skiego fa­ra­ona. Gdzie tu jest ja­kiś ha­czyk?

– Nie ma żad­nego ha­czyka, ale nie ukry­wam, że trzeba się bę­dzie tro­chę na­tru­dzić. Może za­cznę od po­czątku, ale naj­pierw spy­tam, czego się se­ño­rita na­pije.

– Kawy, je­śli to nie kło­pot.

– An­drea!

W po­koju na­tych­miast zja­wił się młody, krótko ostrzy­żony męż­czy­zna w czar­nym gar­ni­tu­rze. W jego uchu tkwiła słu­chawka. Kim była ta Ló­pez, skoro miała oso­bi­stą ochronę?, po­my­ślała Agata.

Ochro­niarz spoj­rzał wy­cze­ku­jąco na star­szą ko­bietę.

– Tak, se­ñora? – spy­tał.

– Zrób kawę dla se­ño­rity John­son, a mnie przy­nieś kie­li­szek san­grii.

Męż­czy­zna wy­szedł.

– A więc, se­ño­rita John­son – za­częła Ló­pez – czy jak się tam na­prawdę se­ño­rita na­zywa, wszystko się za­częło w roku ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym siód­mym. U nas w Hisz­pa­nii trwała sza­leń­cza wojna do­mowa. Prócz na­szych, w wal­kach uczest­ni­czyli z oby­dwóch stron tak na­jem­nicy, jak i ochot­nicy. Wśród nich był Po­lak, praw­dziwa ka­na­lia. Na­zy­wał się Świer­czew­ski. Na­wet He­min­gway uwiecz­nił go w swo­jej po­wie­ści Komu bije dzwon pod na­zwi­skiem Golz, ge­ne­rał Golz. Aku­rat pi­sarz da­rzył go sym­pa­tią, ale on nie znał się na lu­dziach, bo wśród jego przy­ja­ciół był także Fi­del Ca­stro. Moi ku­zyni na­zy­wali pier­wo­wzór Golza Rzeź­ni­kiem. Miał za nic ży­cie żoł­nie­rzy i bez mru­gnię­cia okiem po­sy­łał ich na śmierć. Naj­go­rzej było, kiedy był pi­jany, a zda­rzało mu się to na­der czę­sto, bo wtedy nie od­róż­niał wro­gów od przy­ja­ciół i po­tra­fił z zimną krwią za­bi­jać na­wet swo­ich. – Ko­bieta prze­rwała, by za chwilę kon­ty­nu­ować: – To był letni dzień, wtedy poj­mano mo­jego dziadka Emi­lia, po czym za­wie­ziono do aresztu w Ron­dzie. Pech chciał, że aku­rat przy­je­chał tam z wi­zytą ge­ne­rał Wal­ter, tak Świer­czew­ski ka­zał się na­zy­wać. On lu­bił oso­bi­ście prze­słu­chi­wać więź­niów. Czy se­ño­rita wie, skąd miał to prze­zwi­sko?

– Nie mam po­ję­cia, bo ni­gdy o nim nie sły­sza­łam.

– Za­raz i do tego doj­dziemy. Prze­zwi­sko brało się od na­zwy pi­sto­letu Wal­ther, jego ulu­bio­nej broni, z któ­rej ten łaj­dak za­bi­jał jeń­ców, i to bez sądu. Mo­jego dziadka za­bił jed­nak w inny spo­sób, bar­dziej wy­ra­fi­no­wany. Ka­zał go zrzu­cić z mo­stu w prze­paść. Czy se­ño­rita była kie­dyś w Ron­dzie?

– Nie, ni­gdy mi tam nie było po dro­dze.

– Ten most w cza­sach re­wo­lu­cji zy­skał po­nurą sławę, to z niego strą­cano ska­zań­ców, setki ska­zań­ców. W ten spo­sób oszczę­dzano amu­ni­cję.

– Se­ñora chce, że­bym od­na­la­zła grób dziadka?

– Nie, grób dziadka już dawno od­na­leź­li­śmy. Kiedy skoń­czyła się wojna do­mowa, oprawca Emi­lia uciekł do Ro­sji so­wiec­kiej, ale jego śla­dem po­dą­żył wu­jek Ma­nuel, bo w na­szej ro­dzi­nie ho­nor i ze­mstę szcze­gól­nie pie­lę­gnu­jemy. Dzie­sięć lat póź­niej ze­msta się do­ko­nała, ale, o ile wiem, to Rzeź­nik nie zgi­nął z rąk wuja. Ma­nuel jed­nak nie wró­cił do Hisz­pa­nii i jego los jest wciąż nam nie­znany.

– Czyli mam od­na­leźć grób wuja Ma­nu­ela? To jest sza­lone! – wy­du­kała zdu­miona Agata. – Prze­cież mi­nęło tyle lat. Była wojna, ofiary za­ko­py­wano, gdzie po­pa­dło. On mógł umrzeć na te­re­nie dzi­siej­szej wojny na Ukra­inie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki