Kłamstwa splamione prawdą - Terri Blackstock - ebook + książka

Kłamstwa splamione prawdą ebook

Terri Blackstock

3,6

Opis

Czy kłamstwo zwycięży, kiedy prawda nie ma sensu?

Cathy Cramer od dwóch lat zajmuje się komentowaniem na blogu śledczym znanych spraw kryminalnych. Chce, aby prawdziwi sprawcy zapłacili za swoje zbrodnie, ponieważ zabójca jej narzeczonego nie został skazany. Kiedy kobieta dostaje list z ostrzeżeniem, że sama niedługo doświadczy podobnego osądu, uznaje to za podły żart… do czasu, aż jej bratowa zostaje zamordowana, a wszystko wskazuje na winę męża ofiary.

Cathy stara się rozwiązać zagadkę na własną rękę i z pomocą dwóch sióstr oczyścić brata z zarzutów. Niebezpieczeństwo rośnie, gdy okazuje się, że zabójstwo nie było celem samym w sobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (13 ocen)
5
3
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał, wciągająca narracja, do końca nie wiadomo, jak się skończy. Jestem zadowolona z lektury, choć trylogia "Dopóki biegnę" była jeszcze lepsza
10
Talaia

Z braku laku…

Koszmarna propaganda religijna nie mająca żadnego związku z fabułą.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 
Truth Sta­ined Lies
Au­tor: 
Terri Black­stock
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego:
Jo­anna Ole­jar­czyk
Re­dak­cja: 
Agata To­kar­ska
Ko­rekta:
Na­ta­lia Chro­bak-Le­cho­szest
Skład i pro­jekt okładki:
Ali­cja Ma­linka
Zdję­cia z okładki:
© Ste­phen Car­roll / Tre­vil­lion Ima­ges
© Sha­mia Ca­siano / Pe­xels.com
ISBN 978-83-66977-129
© 2012 by Terri Black­stock by Zon­de­rvan Cor­po­ra­tion L.L.C.,
a sub­si­diary of Har­per­Col­lins Chri­stian Pu­bli­shing, Inc.
© 2021 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2021, wy­da­nie I
Druk: Lega
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco Book cream 2,0 70 g/m2
do­star­czo­nym przez An­ta­lis Po­land sp. z o.o. 
Je­śli nie za­zna­czono ina­czej, wszyst­kie cy­taty z Pi­sma Świę­tego po­dano za Bi­blią Ty­siąc­le­cia.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Książkę tę z mi­ło­ścią de­dy­kuję Na­za­rej­czy­kowi

1

Mail od żony Jaya był ży­wym do­wo­dem na to, że cuda się zda­rzają. Nie spo­dzie­wał się, że jesz­cze kie­dy­kol­wiek przy­jaź­nie się do niego ode­zwie, cho­ciaż za­cięta walka o prawo do opieki nad dziec­kiem była dla ich syna dru­zgo­cąca. Kiedy prze­czy­tał jej list na swoim służ­bo­wym kom­pu­te­rze, opa­dła mu szczęka. Zszo­ko­wał go jej uprzejmy ton i bła­ga­nie, by zi­gno­ro­wał radę praw­nika i przy­je­chał do niej na roz­mowę. Na­dzieja, która dawno temu zwię­dła, za­kieł­ko­wała na nowo. Rzu­cił wszystko i prędko jej od­pi­sał:

Za­raz będę. Już wy­cho­dzę.

Tak, to był cud. An­na­lee nie roz­ma­wiała z nim pra­wie od roku. Na każde spo­tka­nie uma­wiali ich praw­nicy. Tę­sk­nił za szansą roz­mowy z nią twa­rzą w twarz. Chciał opo­wie­dzieć jej o swoim za­tro­ska­niu o Jack­sona na wy­pa­dek, gdyby przy­znano jej wy­łączną opiekę. Wi­zyty w co drugi week­end i środy wie­czo­rem – układ, który sę­dzia przy­zna­wał więk­szo­ści oj­ców – nie wy­star­czały. Chciał jej przy­po­mnieć, jak bar­dzo dziecko po­trze­bo­wało ojca; że dzieci, które do­ra­stają bez oj­ców, czę­sto no­szą w so­bie wielką pustkę, którą pró­bują wy­peł­nić au­to­de­struk­cyj­nymi de­cy­zjami. Chciał, żeby zo­ba­czyła w nim do­ro­słego czło­wieka i ro­dzica, żeby za­po­mniała o daw­nych kłót­niach i po­sta­wiła Jack­sona na pierw­szym miej­scu. A te­raz do­stał za­pro­sze­nie i wresz­cie bę­dzie mógł to zro­bić.

Nie za­no­siło się na ła­twą roz­mowę. Trzeba bę­dzie od­su­nąć od sie­bie żal o jej liczne ro­manse i roz­go­ry­cze­nie spo­wo­do­wane wpły­wem nie­któ­rych z jej part­ne­rów na ich pię­cio­let­niego synka. Po­sta­no­wił za­cho­wy­wać się ostroż­nie, żeby jej nie zde­ner­wo­wać.

Po dro­dze zdał so­bie sprawę, że ma pra­wie pu­sty bak. Dla­czego dziś rano o tym za­po­mniał? Wje­chał na sta­cję ben­zy­nową i po­spiesz­nie za­tan­ko­wał za dzie­sięć do­la­rów, po czym ru­szył w stronę dziel­nicy, w któ­rej miesz­kała jego żona.

Skrę­cił w jej ulicę, za­sta­na­wia­jąc się, czy Jack­son wró­cił już z przed­szkola. Je­śli tak, na pewno pod­bie­gnie do Jaya, wo­ła­jąc: „Ta­taaa!”. A może na­dal był w przed­szkolu? An­na­lee za­zwy­czaj pra­co­wała do siód­mej lub ósmej w do­mo­wym biu­rze, przyj­mu­jąc te­le­fony o wspar­cie tech­niczne z firmy in­for­ma­tycz­nej, w któ­rej była za­trud­niona. Czę­sto mu­siała pra­co­wać do późna, żeby być dys­po­zy­cyjna za­równo dla klien­tów z Za­chod­niego Wy­brzeża, jak i wschod­niej strefy cza­so­wej. To wła­śnie z po­wodu go­dzin jej pracy Jay sta­rał się o opiekę nad syn­kiem w ty­go­dniu. Nie było sensu, by Jack­son spę­dzał dwa­na­ście czy trzy­na­ście go­dzin na dobę z opie­kunką, skoro jego oj­ciec przez część tego czasu mógł być przy nim.

Jay zwol­nił, kiedy był już w po­bliżu. Domy stały na dwu­hek­ta­ro­wych za­drze­wio­nych dział­kach, więc dzie­liło je sporo prze­strzeni. Przy­po­mniał so­bie dzień, w któ­rym ra­zem z An­na­lee za­mknęli ra­chu­nek po­wier­ni­czy na tę zie­mię. Byli tak pod­eks­cy­to­wani, że roz­bili na niej na­miot i spę­dzili tu noc. Od tam­tego czasu mi­nęła chyba cała wiecz­ność; wtedy byli jesz­cze za­ko­chani. Po­tem po­ja­wił się Jack­son, a wraz z nim ro­dzi­ciel­skie ra­do­ści i zmę­cze­nie.

Kiedy za­częli bu­do­wać dom, ich ro­mans przy­gasł pod cię­ża­rem stresu. An­na­lee wciąż chciała wię­cej niż to, na co było ich stać, i koszty wzra­stały z każdą de­cy­zją. Co­raz czę­ściej się kłó­cili. Za­nim wpro­wa­dzili się do domu, ich mi­łość zdą­żyła osty­gnąć. Chyba wła­śnie wtedy pierw­szy raz wdała się w ro­mans.

Nie­po­trzeb­nie te­raz nad tym roz­my­ślał. Mi­nął kępę drzew, od­dzie­la­jącą ich działkę od są­sied­nich, wziął za­kręt i uj­rzał dom. Przy kra­węż­niku stał za­par­ko­wany biały pick-up. Ostatni chło­pak An­na­lee jeź­dził srebr­nym ja­gu­arem, ale we­dług jej po­stów na Fa­ce­bo­oku ze­rwali ze sobą kilka ty­go­dni temu. Z tego, co wie­dział Jay, obec­nie z ni­kim się nie spo­ty­kała. A więc kto ją od­wie­dził te­raz, gdy spo­dzie­wała się jego?

Kiedy Jay zje­chał na pod­jazd, drzwi fron­towe gwał­tow­nie się otwo­rzyły. Wrzu­cił bieg do par­ko­wa­nia aku­rat, gdy z domu wy­szedł ja­kiś klaun. Jay za­re­ago­wał z opóź­nie­niem. Klaun?!

Męż­czy­zna miał pe­rukę z czer­wo­nych, krę­co­nych wło­sów z ły­sym czub­kiem głowy. Był ubrany w czer­wony ko­stium w żółte, białe i zie­lone kropki. Na twa­rzy miał ma­ki­jaż, więc trudno było po­wie­dzieć, czy się uśmie­cha, czy to tylko na­ma­lo­wane czer­wone usta z unie­sio­nymi ką­ci­kami dają ta­kie wra­że­nie. Klaun po­ma­chał Jay­owi dło­nią w rę­ka­wiczce i pod­szedł do pick-upa, czła­piąc w wiel­kich, żół­tych bu­tach przez traw­nik.

Jay mu od­ma­chał. Może An­na­lee za­trud­niła klauna na uro­dziny Jack­sona w przy­szłym mie­siącu. Cho­ciaż to do niej nie­po­dobne. Rzadko wy­da­wała pie­nią­dze nie na sie­bie. Czyżby pró­bo­wała za­cząć wszystko od nowa?

Wy­siadł z auta i pod­szedł do fron­to­wych scho­dów. Jesz­cze rok temu użyłby klu­cza, żeby wejść, ale żona wy­ra­ziła się ja­sno, że nie po­wi­nien już tu wcho­dzić jak czło­nek ro­dziny, mimo że jego na­zwi­sko na­dal było w ak­cie wła­sno­ści. Za­pu­kał, a po­tem wci­snął dzwo­nek. Iry­tu­jący, osten­ta­cyjny dźwięk wy­bił się po­nad szum wia­tru. Jay ni­gdy go nie zno­sił, ale An­na­lee się na niego uparła.

Nie otwo­rzyła, więc za­pu­kał po­now­nie. Czy to ja­kiś żart? Czyżby go wy­sta­wiła, żeby po­zba­wić go na­dziei? Wy­ciąg­nął ko­mórkę i za­dzwo­nił do niej, ale od razu ode­zwała się poczta gło­sowa. I co te­raz?

Może była z tyłu domu i nie sły­szała dzwonka. Prze­szło mu przez myśl, by po­trak­to­wać to jako wy­bryk spo­wo­do­wany jej huś­tawką na­stro­jów i od­je­chać, ale ta sprawa była zbyt ważna. Mieli po­roz­ma­wiać!

Wy­jął pęk klu­czy z kie­szeni, zna­lazł wła­ściwy i otwo­rzył drzwi z na­dzieją, że to po­gwał­ce­nie za­sad nie wpę­dzi jej w gniew.

Wszedł do środka.

– An­na­lee! – za­wo­łał. – To ja, gdzie je­steś?

Brak od­po­wie­dzi. Sa­lon był ste­ryl­nie wy­sprzą­tany, w do­kład­nie ta­kim sta­nie, w ja­kim zo­sta­wiła go za­przy­jaź­niona de­ko­ra­torka wnętrz. Prze­szedł do ga­bi­netu, w któ­rym za­zwy­czaj pra­co­wała.

– An­na­lee?

Na­dal brak od­po­wie­dzi. Jej kom­pu­ter był włą­czony, na czar­nym ekra­nie wy­świe­tlał się wy­ga­szacz w for­mie ara­be­ski. Za­dzwo­nił te­le­fon na biurku. Raz, drugi, trzeci… Gdzie ona się po­dzie­wała?

Wtedy usły­szał szum ciek­ną­cej wody… na pię­trze. Czyżby brała prysz­nic?

To do niej po­dobne. Zwa­bić go tu­taj, a po­tem zmie­nić zda­nie. Ba­wiła się z nim jak z ja­kimś idiotą.

– An­na­lee!

Na­dal nie od­po­wia­dała. Zde­ner­wo­wany Jay po­gnał na górę i zer­k­nął przez otwarte drzwi do głów­nej sy­pialni, którą dzie­lili przez lata. Łóżko było po­ście­lone tak schlud­nie jak za­wsze. W po­koju Jack­sona rów­nież był po­rzą­dek. Synka nie było. Jay po­szedł do ła­zienki, z któ­rej do­bie­gał szum wody, i gło­śno za­pu­kał do drzwi.

– An­na­lee? Je­stem tu! Chcesz po­ga­dać czy nie?

Nic.

– An­na­lee! – wrza­snął, wa­ląc w drzwi. – Otwórz mi!

Woda za­częła wy­cie­kać przez szparę pod drzwiami. Co to miało zna­czyć? Była tam i po­zwo­liła, żeby woda się prze­le­wała? Ogar­nęło go na­głe prze­ra­że­nie. Coś było nie tak. Znowu za­stu­kał w drzwi, na­dal bez od­po­wie­dzi, więc cof­nął się i kop­nął w nie tuż pod klamką. Drewno pę­kło, więc kop­nął jesz­cze raz i drugi, aż wy­ła­mała się część z zam­kiem i się otwo­rzyły.

Była tam. Jego żona. Ubrana, bez ru­chu, w wan­nie, z któ­rej… wy­le­wała się ró­żowa woda.

Przez kilka se­kund, które wy­da­wały się wiecz­no­ścią, stał, wro­śnięty w zie­mię, i ga­pił się na tę scenę, nie­zdolny ob­jąć ją umy­słem. Na­gle otrzą­snął się i wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści.

– An­na­lee! – Pod­biegł do wanny i za­krę­cił wodę. Wsu­nął ręce pod jej ciało, uniósł ją i wy­cią­gnął, wy­chla­pu­jąc wodę za brzeg wanny.

Miała na so­bie ubra­nie i buty, ale biała bluzka była po­pla­miona i roz­darta…

Trzę­sąc się z prze­ra­że­nia, zdał so­bie sprawę, że to nie było roz­dar­cie. Dziura w ma­te­riale wpi­jała się w ranę w jej klatce pier­sio­wej. Z ser­cem wa­lą­cym jak osza­lałe, po­ło­żył ją na pod­ło­dze i pró­bo­wał re­ani­mo­wać.

– An­na­lee! Obudź się! Pro­szę… Boże… nie po­zwól jej umrzeć!

Była wiotka, miała po­sza­rzałą twarz, wy­bla­kłe usta i lekko uchy­lone, pu­ste oczy.

Jay mo­krymi rę­kami się­gnął po te­le­fon, ale nie mógł go zna­leźć. W dru­giej kie­szeni… Wy­stu­kał 112. Ope­ra­torka ode­brała.

– Sto dwa­na­ście, co się dzieje?

– Moja żona… Ona chyba nie żyje.

– Chyba nie żyje? – po­wtó­rzyła ope­ra­torka. – Co jej jest, pro­szę pana?

– Była w wan­nie… Po­strze­lona… Chyba… Nie od­dy­cha.

– My­śli pan, że zo­stała po­strze­lona?

Dla­czego po­wta­rzała każde jego słowo?

– Tak… Nie wiem… To wy­gląda na ranę po­strza­łową. Pro­szę, wy­ślij­cie ka­retkę! – Po­dał jej ad­res.

– Ka­retka jest w dro­dze. Pro­szę się nie roz­łą­czać. Umie pan udzie­lać pierw­szej po­mocy?

Pró­bo­wał ze­brać my­śli. Uci­ski klatki pier­sio­wej…

– Tak, chyba tak.

– Czy wy­czuwa pan puls?

O mało nie upu­ścił te­le­fonu, gdy do­tknął tęt­nicy na jej szyi, mo­dląc się o tętno.

Nic nie wy­czuł.

– Nie! Nie wy­czu­wam! Po­spiesz­cie się!

– Pro­szę usta­wić dłoń na środku klatki pier­sio­wej i przy­ci­snąć drugą ręką.

Trzę­sąc się, odło­żył smart­fon na se­des. A co z raną? Usta­wił ręce obok niej, nad ser­cem, i za­czął uci­skać, mo­dląc się, by coś to dało. Rana była na prawo od mostka. Może omi­nęła na­rząd. Je­śli ra­tow­nicy przy­jadą na czas…

– Pro­szę pana, czy są efekty? – Głos ze słu­chawki brzmiał od­le­gle. Się­gnął po te­le­fon i włą­czył gło­śnik.

– Nie, jesz­cze nie – od­parł bez tchu. – Kiedy przy­jadą?

– Za kilka mi­nut. Czy drzwi są otwarte?

Usi­ło­wał my­śleć.

– Tak, nie za­my­ka­łem ich na klucz. Pro­szę im po­wie­dzieć, że je­ste­śmy na pię­trze.

Roz­ma­wia­jąc, cały czas uci­skał klatkę pier­siową An­na­lee. Jej klatka pier­siowa ugi­nała się od siły jego na­poru, ale nic się nie zmie­niało. Pot za­le­wał mu oczy.

– Nie re­aguje!

– Mó­wił pan, że była w wan­nie?

– Tak, w ubra­niu – od­parł bez tchu. – Kom­plet­nie prze­mo­czona.

– Pro­szę na­dal uci­skać.

– Tak.

Uci­skał i mo­dlił się, ale na­dal nic się nie zmie­niało.

Jack­son… Jego mama… Nie tego chciał. Po­mimo tych wszyst­kich kłótni, w głębi du­szy na­dal ją ko­chał.

– An­na­lee, pro­szę! – krzyk­nął. – Obudź się! Jack­son cię po­trze­buje!

Nie po­ru­szyła się.

Usły­szał przed do­mem gło­śny mo­du­lo­wany dźwięk sy­reny. Może uda się ją ura­to­wać. Po­da­dzą jej tlen, krew, prze­pro­wa­dzą de­fi­bry­la­cję, przy­wrócą do ży­cia…

Usły­szał drzwi na dole, dud­nie­nie kro­ków na scho­dach.

– Je­stem tu­taj! – krzyk­nął. – W ła­zience!

W drzwiach zja­wili się dwaj stra­żacy w mun­du­rach.

– Nie! – krzyk­nął. – Po­trze­buję ka­retki, nie straży po­żar­nej!

Roz­stą­pili się i do środka wszedł ra­tow­nik me­dyczny, a na­stęp­nie uklęk­nął na­prze­ciwko Jaya.

– Pro­szę się prze­su­nąć i mnie prze­pu­ścić – po­wie­dział.

– Bła­gam… Udzie­la­łem pierw­szej po­mocy… Ona nie re­aguje.

Jay się od­su­nął, a ra­tow­nik ją zba­dał.

– Mu­si­cie przy­wró­cić ją do ży­cia. Mamy ma­łego synka.

– Zo­stała za­strze­lona – za­wo­łał do ko­goś me­dyk. – Kula prze­szła na wy­lot, jest rana na ple­cach.

Stra­żacy wy­cią­gnęli Jaya z ła­zienki na ko­ry­tarz. Do­piero wtedy za­uwa­żył, że ma mo­kre no­gawki spodni i buty. Ręce miał prze­mo­czone i po­pla­mione na ró­żowo.

Na scho­dach cze­kali na niego po­li­cjanci. Przed­sta­wili się jako agenci Shel­ton i Blake.

– Czy wie pan, kto ją po­strze­lił?

Męż­czy­zna za­czął krę­cić głową, ale za­raz przy­po­mniał so­bie klauna.

– Był… Był tu ja­kiś fa­cet, kiedy przy­je­cha­łem. Wy­szedł fron­to­wymi drzwiami. Był prze­brany za klauna.

Je­den z mun­du­ro­wych uniósł brwi.

– Za klauna?

– Tak. Miał wielką czer­woną pe­rukę i uma­lo­waną twarz. Wsiadł do bia­łego pick-upa i po­je­chał na wschód.

– Wi­dział pan ta­blice re­je­stra­cyjne?

– Nie. Jego auto stało przo­dem do mnie, kiedy przy­je­cha­łem. Nie przy­szło mi do głowy, żeby spoj­rzeć na re­je­stra­cję. Nie wie­dzia­łem, że coś jest nie tak.

Po­li­cjant o na­zwi­sku Shel­ton uniósł głowę.

– Pod­su­mujmy. Uważa pan, że klaun za­bił pana żonę?

– Nie wiem, czy to on! Po pro­stu go wi­dzia­łem!

Shel­ton spoj­rzał wy­mow­nie na part­nera.

– Klaun.

– Tak.

Nie uwie­rzyli mu. Po­pa­trzył w stronę ła­zienki.

– Drzwi były za­mknięte na za­mek i wy­le­wała się spod nich woda. Wy­ła­ma­łem je.

Ktoś sto­jący przy ła­zience za­wo­łał:

– Shel­ton! Mu­sisz to zo­ba­czyć.

Shel­ton od­szedł od nich w tamtą stronę.

Jay wstrzy­mał od­dech i pa­trzył. Usły­szał słowo „broń”, a po­tem po­li­cjant wszedł do ła­zienki. Po chwili wró­cił na ko­ry­tarz.

– Zrób zdję­cia i udo­ku­men­tuj, jak ją zna­leź­li­śmy. Po­wia­do­mię wy­dział za­bójstw.

– Za­bójstw? Nie, mu­si­cie na­dal pró­bo­wać!

Shel­ton po­słał Jay­owi ostre spoj­rze­nie, idąc w jego kie­runku.

– Pa­nie Cra­mer, czy ma pan broń?

Jay pró­bo­wał po­zbie­rać my­śli. Broń?

– Nie… To zna­czy tak, mia­łem. Zo­sta­wi­łem ją An­na­lee, kiedy się wy­pro­wa­dzi­łem.

– Jaka to broń?

– Re­wol­wer, trzy­dziestka ósemka. Jest za­re­je­stro­wany. Chyba trzyma go w szu­fla­dzie szafki noc­nej.

Męż­czyźni wy­mie­nili spoj­rze­nia.

– Czy na­dal ją re­ani­mują? Pró­bują? – Le­d­wie wy­po­wie­dział te słowa, zo­ba­czył, jak pierw­szy ra­tow­nik me­dyczny wy­cho­dzi z ła­zienki, bez po­śpie­chu.

– Już jest do­brze? – spy­tał Jay z oczami pie­ką­cymi od łez.

Ra­tow­nik po­krę­cił głową.

– Przy­kro mi, pro­szę pana.

Jay rzu­cił się przed sie­bie, ale po­li­cjanci go zła­pali i od­cią­gnęli w tył.

– Nie! Ona nie może umrzeć! Mamy pię­cio­let­niego syna. On nie może stra­cić mamy!

Ale z ich twa­rzy wy­czy­tał, że już za późno. Nie mógł nic zro­bić.

2

Ca­thy Cra­mer nie mo­gła się do­cze­kać prze­rwy. Od czte­rech go­dzin z za­le­d­wie dzie­się­cio­mi­nu­to­wym okien­kiem tkwiła na twar­dej drew­nia­nej ławce i ob­ser­wo­wała spek­takl, który roz­gry­wał się na sali są­do­wej w pro­ce­sie o mor­der­stwo. Ko­ści bo­lały ją od sie­dze­nia bez ru­chu, a miała do­piero trzy­dzie­ści dwa lata. Star­szy od niej re­por­ter, zaj­mu­jący miej­sce obok, praw­do­po­dob­nie cier­piał jesz­cze bar­dziej. Sły­szała, jak strze­lają mu stawy, kiedy prze­kła­dał nogę na nogę. Na każ­dej prze­rwie biegł do ła­zienki, jakby pę­cherz miał mu wy­sko­czyć i sam tam po­biec.

Ładna, młoda oskar­żona nie wy­ka­zy­wała oznak za­ła­ma­nia, na­wet po trzech ty­go­dniach by­cia w cen­trum uwagi ca­łego świata, i co­dzien­nie upi­nała włosy w su­rowy kok. Praw­do­po­dob­nie cie­szyła się, że przez tyle czasu może być poza swoją celą. Ca­thy na jej miej­scu wo­la­łaby się ukryć, gdyby to wo­bec niej wy­su­wano po­dobne oskar­że­nia.

Oskar­żona o za­bój­stwo dziecka była bez wąt­pie­nia winna. Ław­nicy na pewno to wi­dzieli. Czy­tel­nicy bloga śled­czego Ca­thy „Cie­kaw­ska Cat” – rów­nież, cho­ciaż po­le­gali głów­nie na tym, jak Ca­thy i inne me­dia in­ter­pre­to­wały ze­zna­nia są­dowe.

Dzięki tej spra­wie, w któ­rej pro­ces to­czył się w ro­dzin­nym mie­ście Ca­thy – w Pa­nama City na Flo­ry­dzie – w ciągu kilku mie­sięcy po­dwo­iła się liczba czy­tel­ni­ków bloga, co za­skar­biło jej za­in­te­re­so­wa­nie po­rząd­nych re­kla­mo­daw­ców. Dzięki do­świad­cze­niu zdo­by­temu w pracy w pro­ku­ra­tu­rze, do­sko­na­łej in­tu­icji w tego typu spra­wach oraz nie­ustra­szo­nemu dą­że­niu do prawdy zy­skała grono wier­nych czy­tel­ni­ków.

Gdyby lu­dzie kie­dyś prze­stali się za­bi­jać, Ca­thy chyba zo­sta­łaby bez pracy. Za­wsze mo­głaby się prze­pro­fi­lo­wać na de­ma­sko­wa­nie miej­skich le­gend albo ujaw­nia­nie prze­stępstw w wiel­kich kor­po­ra­cjach, o ile nie zmu­si­łaby się do po­wrotu do prak­tyki praw­ni­czej. Ale do czasu, aż so­cjo­paci wy­ro­bią so­bie su­mie­nia, Ca­thy z chę­cią bę­dzie od­gry­wać swoją rolę orę­dow­niczki ofiar, wni­kli­wie ana­li­zo­wać zbrod­nie i ujaw­niać je przed świa­tem.

W końcu sę­dzia od­ro­czył roz­prawę do ju­tra. Ław­ni­ków wy­pro­wa­dzono z sali, a Ca­thy uważ­nie przyj­rzała się twa­rzy oskar­żo­nej. Bez­na­miętna ma­ska Sary Che­sney opa­dła, ko­bieta uśmiech­nęła się do ad­wo­kata i pu­ściła do niego oko.

Świet­nie. Ca­thy miała na­dzieję, że nikt inny tego nie za­uwa­żył. Max, re­por­ter, który sie­dział obok niej, sku­piał się na no­tat­kach. Ka­mera te­le­wi­zji była już wy­łą­czona. Po­zo­stali dzien­ni­ka­rze w dru­gim rzę­dzie przy­glą­dali się ław­ni­kom. Chyba Ca­thy jako je­dyna to do­strze­gła. A na­wet je­śli nie, to ona pierw­sza o tym do­nie­sie. Na­pi­sze o tym jesz­cze dziś po po­łu­dniu.

Co to mo­gło ozna­czać? Czyżby Sara prze­czu­wała, że jej obrońcy udało się prze­my­cić ja­kiś pod­świa­domy prze­kaz dla ław­ni­ków? Czyżby jej ad­wo­kat miał ja­kiś plan? A może oskar­żo­nej ulżyło, że wresz­cie zna­la­zła się poza za­się­giem wzroku sę­dziego, ław­ni­ków i obiek­tywu ka­mery?

Sarę za­kuto w kaj­danki i wy­pro­wa­dzono. Jej pa­ste­lowa ko­szula była bar­dziej po­mięta niż rano. Ca­thy za­sta­na­wiała się, czy ta ko­bieta kie­dy­kol­wiek wcze­śniej w ży­ciu miała na so­bie ko­szulę. Na zdję­ciach sprzed śmierci sio­strze­nicy spra­wiała wra­że­nie ko­goś, kto woli stroje od­sła­nia­jące ciało i przy­naj­mniej o je­den roz­miar za cia­sne. Nikt nie da się na­brać na wy­gląd szkol­nej ku­jonki.

Kiedy sę­dzia opu­ścił salę, Max na­tych­miast przedarł się przez tłum ga­piów do ła­zienki. Ca­thy po ci­chu wy­szła, zer­ka­jąc do no­ta­tek. Za­trzy­mała się na chwilę przy dam­skiej to­a­le­cie, pod­słu­chu­jąc roz­mowy ga­piów. Wszy­scy chyba mieli ta­kie same wra­że­nia z dzi­siej­szej roz­prawy jak ona – że mąż oskar­żo­nej kła­mie, a naj­lep­sza przy­ja­ciółka mówi prawdę…

In­tu­icja Ca­thy rzadko wpro­wa­dzała ją w błąd.

Wy­szła na fron­towe schody gma­chu sądu. Na chod­niku stali dzien­ni­ka­rze, nie­któ­rzy z nich już nada­wali re­la­cję z ostat­nich go­dzin pro­cesu. Ca­thy mi­nęła te­le­wi­zyjne fur­go­netki i po­spie­szyła na par­king. Jej mazda MX-5 stała na naj­wyż­szym po­zio­mie i pie­kła się na słońcu.

Wsia­dła i wci­snęła gu­zik opusz­cza­nia da­chu. Kiedy scho­wał się za jej głową, do­strze­gła ko­pertę za­tkniętą za wy­cie­raczkę. A to co? Otwo­rzyła drzwi i się­gnęła po nią.

Klapka była wło­żona do we­wnątrz, a na środku było na­dru­ko­wane jej na­zwi­sko – Cat Cra­mer. Brak ad­resu zwrot­nego.

Włą­czyła sil­nik i wy­jęła list z ko­perty.

Droga Cie­kaw­ska Cat,

to straszne, że kula Le­onarda Mil­lera tra­fiła tylko two­jego na­rze­czo­nego. Szkoda, że nie by­łaś tam­tego dnia z nim. Za­słu­gu­jesz na to samo. A tym­cza­sem za­mie­niasz swoją oso­bi­stą tra­ge­dię na znaczki do­lara.

Wina i nie­win­ność to nie jest coś, co może roz­są­dzać mierna blo­gerka i jej szu­ka­jący sen­sa­cji czy­tel­nicy.

Może pora, że­byś bez­po­śred­nio do­świad­czyła osądu, który nie ma nic wspól­nego z prawdą. Po­czuj na wła­snej skó­rze, jak spe­ku­la­cje mogą zruj­no­wać ko­muś ży­cie. Prze­ko­naj się, jak to jest.

Mi­łej po­dróży, o ile ją prze­ży­jesz.

Twój Nowy Przy­ja­ciel

Ca­thy opu­ściła list. Czy to groźba, czy tylko ja­kiś obu­rzony czy­tel­nik chce na­mie­szać jej w gło­wie? Wzmianka o Le­onar­dzie Mil­le­rze, który za­mor­do­wał jej na­rze­czo­nego i unik­nął kary, roz­bu­dziła w niej gniew, który mę­czył ją przez pierw­sze mie­siące po jego śmierci.

Od­gar­nęła włosy z oczu i ro­zej­rzała się wo­kół. Kilka in­nych osób zmie­rzało do sa­mo­cho­dów, parę z nich wy­jeż­dżało z miejsc par­kin­go­wych. Nikt nie pa­trzył w jej stronę.

List mógł zo­sta­wić kto­kol­wiek, o do­wol­nej po­rze dnia. Jej srebrne spor­towe auto nie­trudno było za­uwa­żyć, a wszy­scy czy­tel­nicy wie­dzieli, że co­dzien­nie jest obecna na roz­pra­wach.

Prze­szło jej przez myśl, czy nie za­dzwo­nić na po­li­cję, ale mu­siała wró­cić do domu i na­pi­sać wpis na bloga, za­nim reszta me­diów ją wy­prze­dzi. Przed wy­jaz­dem z par­kingu na­pi­sała wia­do­mość do naj­bliż­szych – trójki ro­dzeń­stwa i Mi­cha­ela Ho­gana, jed­nego z naj­lep­szych przy­ja­ciół i brata jej za­mor­do­wa­nego na­rze­czo­nego.

Wła­śnie zna­la­złam za wy­cie­raczką list od ja­kie­goś nie­za­do­wo­lo­nego czy­tel­nika. Tak jakby groźba. Nie ma nudy!

Rzu­ciła te­le­fon na sie­dze­nie i wsa­dziła list oraz ko­pertę pod to­rebkę, żeby nie po­rwał ich wiatr, po czym wy­je­chała z wie­lo­po­zio­mo­wego par­kingu i włą­czyła się do ru­chu z roz­wia­nymi dłu­gimi czar­nymi wło­sami.

Je­śli ten, kto zo­sta­wił list, ją ob­ser­wo­wał, miała na­dzieję wy­glą­dać bez­tro­sko i nie­wzru­sze­nie, cho­ciaż to nie była prawda. W środku go­to­wała się ze zło­ści. Jej po­czu­cie spra­wie­dli­wo­ści, ostre jak brzy­twa, przy­po­mi­nało jej o ofia­rach spraw, które opi­sy­wała. Wie­działa, jak to jest, gdy za­bójca zo­sta­nie pusz­czony wolno bez wy­roku, gra­jąc na no­sie tym, któ­rych ży­cie ni­gdy już nie bę­dzie ta­kie samo.

To dla tych ofiar pi­sała da­lej i ro­biła, co mo­gła, by za­bójcy za­pła­cili za swoje czyny. Nie umiała po­móc spo­łe­czeń­stwu jako pro­ku­ra­tor – ta praca to sta­wia­nie za­rzu­tów, a nie wsa­dza­nie zbrod­nia­rzy za kratki. W pro­ce­sach są­do­wych nie cho­dziło o spra­wie­dli­wość, tylko o szu­ka­nie luk w prze­pi­sach. Sprytny plan jed­nej ze stron mógł wpły­nąć na ław­ni­ków, o ile sprawa w ogóle tra­fiła do sądu.

Ca­thy le­piej wy­ko­rzy­sty­wała swoje umie­jęt­no­ści, pro­wa­dząc wła­sne śledz­twa i in­for­mu­jąc czy­tel­ni­ków o do­wo­dach, któ­rych cię­żar umniej­szali sę­dzio­wie.

Po­rzu­ciła pracę w pro­ku­ra­tu­rze okrę­go­wej i za­brała się za pi­sa­nie o spra­wach, które przy­ku­wały jej uwagę. Ob­na­żała in­trygi za­bój­ców, któ­rzy zmy­ślali swoje wer­sje wy­da­rzeń i ma­ni­pu­lo­wali ław­ni­kami. Nie mu­siała już ukry­wać do­wo­dów i nie obo­wią­zy­wało ją prawo ogra­ni­cza­jące moż­li­wość wy­po­wie­dzi.

Przez dwa lata, od­kąd za­częła pi­sać bloga, do­stała kilka gróźb śmierci. Żadna nie skoń­czyła się próbą za­ma­chu na jej ży­cie. Ta praw­do­po­dob­nie wy­ni­kała z po­dob­nej tak­tyki. Je­śli two­jego bloga czyta dwa mi­liony osób, znaj­dzie się wśród nich kilku po­my­leń­ców.

Nie za­mie­rzała jed­nak po­zwo­lić, by ja­kiś ta­jem­ni­czy list ze­psuł jej dzień. Mu­siała na­pi­sać post na bloga. Po­tem bę­dzie się tym mar­twić.

3

Mi­cha­elowi Ho­ga­nowi było żal ko­biety, którą zdra­dzał mąż, więc po­zwo­lił jej się wy­ga­dać, cho­ciaż miał dużo spraw na gło­wie.

– Ta dziew­czyna była kie­dyś jego se­kre­tarką – po­wie­działa Laura Han­cock, po­woli ce­dząc słowa i ocie­ra­jąc łzy chu­s­teczką, którą jej po­dał. – Pra­co­wała dla mo­jego męża przez trzy mie­siące, a ja nie po­lu­bi­łam jej ani tro­chę, więc zmu­si­łam go, żeby ją zwol­nił. Ubie­rała się ja­koś tak… pro­wo­ka­cyj­nie i sek­sow­nie… i trak­to­wała mnie z góry, jakby miała ja­kąś prze­wagę, a ja na­wet nie wie­dzia­łam, że to­czy­ły­śmy ze sobą ja­kąś grę!

– Tak, pro­szę pani. – Mi­chael chciał już za­koń­czyć roz­mowę, bo za długo się cią­gnęła.

– Nie wie­dzia­łam, że na­dal się z nią spo­tyka. To zna­czy… wie­dzia­łam, że coś się z nim dzieje, bo ina­czej bym pana nie za­trud­niła, żeby go pan śle­dził. Ale nie mia­łam po­ję­cia, że to ona.

Mi­chael po­ża­ło­wał, że po­ka­zał jej zdję­cie pary ca­łu­ją­cej się na par­kingu w biały dzień. Może po­wi­nien po pro­stu jej po­wie­dzieć, czego się do­wie­dział. Ob­razy miały to do sie­bie, że wsz­cze­piały się w umysł. Ale klientka za­pła­ciła mu za ro­bie­nie zdjęć.

– Co mam te­raz zro­bić? – spy­tała, uno­sząc na niego mo­kre oczy.

O nie. Nie za­mie­rzał dać się w to wcią­gnąć.

– Nie udzie­lam ta­kich po­rad, pro­szę pani. Zbie­ram tylko fakty, usta­lam czas wy­da­rzeń i ro­bię zdję­cia. Pro­po­nuję tylko, żeby nie po­dej­mo­wała pani po­spiesz­nych de­cy­zji. Pro­szę po­roz­ma­wiać z kimś, kto pani po­może. Może z pa­sto­rem?

– Nie cho­dzę do ko­ścioła – po­wie­działa.

– Cza­sem w trud­nych chwi­lach pa­stor może ja­koś po­móc. W nie­któ­rych ko­ścio­łach są po­rad­nie i grupy wspar­cia.

Wi­dział, że ko­bieta go nie słu­cha.

– A co ro­bią inni pana klienci, kiedy do­wia­dują się, że mał­żo­nek ich zdra­dza? Wno­szą o roz­wód?

– Szcze­rze mó­wiąc, nie wiem. Nie śle­dzę, jak da­lej to­czą się te sprawy.

Po­słała mu ta­kie spoj­rze­nie, jakby był naj­mniej po­mocną osobą na świe­cie. Niech bę­dzie. Nie za­mie­rzał prze­kra­czać gra­nicy i z pry­wat­nego de­tek­tywa zmie­niać się w do­radcę mał­żeń­skiego, choćby ko­bieta tego po­trze­bo­wała.

W końcu ze­brała zdję­cia, wło­żyła je do ko­perty i wy­szła, uzbro­jona w amu­ni­cję po­trzebną do po­sta­wie­nia ul­ti­ma­tum lub znisz­cze­nia męża w są­dzie. Mi­chael miał w tej spra­wie złe prze­czu­cie. W tej pracy nie było nic sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cego. Ab­so­lut­nie nic.

Po raz setny tego dnia jego wzrok spo­czął na fo­to­gra­fii wi­szą­cej na ścia­nie. Jego dzia­dek, oj­ciec, dwaj bra­cia i on sam w mun­du­rach ko­mendy po­li­cji w Pa­nama City. To było, za­nim przy­niósł im wszyst­kim hańbę. Te­raz mu­siał śle­dzić ja­kie­goś ko­le­sia, który po­wi­nien być przy­kuty do wózka in­wa­lidz­kiego, ale każ­dego po­po­łu­dnia grał w ko­sza z ko­le­gami. Kilka zdjęć, jak fa­cet robi dwu­takt, i praw­nik od wy­łu­dza­nia od­szko­do­wań, który za­trud­nił Mi­cha­ela, bę­dzie za­do­wo­lony.

Pa­trzył przez okno, jak wzgar­dzona ko­bieta wsiada do auta, za­par­ko­wa­nego obok sta­rych, nie­czyn­nych dys­try­bu­to­rów pa­liwa, które co­dzien­nie przy­po­mi­nały mu, że jego biuro mie­ściło się w daw­nym skle­pie wie­lo­bran­żo­wym. Nie mógł so­bie po­zwo­lić na wy­na­ję­cie cze­goś lep­szego. Bu­dy­nek był prak­tycz­nie w ru­inie. Dach prze­cie­kał przy każ­dym desz­czu, więc Mi­chael ze­rwał z su­fitu płytę gip­sową, by to na­pra­wić. Sam jed­nak nie dał rady, a bra­ko­wało mu pie­nię­dzy, za­tem w ra­zie ulewy po­zo­sta­wało mu pod­kła­da­nie wia­der.

Wró­cił my­ślami do wsia­da­ją­cej do auta ko­biety i po­mo­dlił się ci­cho za jej mał­żeń­stwo. Cza­sem wy­da­wało mu się, że Bóg za­tyka so­bie uszy. Miał na­dzieję, że tym ra­zem tak nie bę­dzie.

Jego te­le­fon za­dźwię­czał. Pod­niósł go z roz­kle­ko­ta­nego biurka i zo­ba­czył wia­do­mość od Ca­thy.

Wła­śnie zna­la­złam za wy­cie­raczką list od ja­kie­goś nie­za­do­wo­lo­nego czy­tel­nika. Tak jakby groźba. Nie ma nudy!

Jakby groźba? Co to zna­czy? Wci­snął szyb­kie wy­bie­ra­nie i za­raz usły­szał w słu­chawce szum wia­tru. Pew­nie je­chała w au­cie z opusz­czo­nym da­chem.

– Cześć, Mi­chael. Wie­dzia­łam, że za­dzwo­nisz.

– O czym to pi­sa­łaś? Co to za groźba?

– Ktoś zo­sta­wił mi list, że jesz­cze zo­ba­czę, jak to jest na wła­snej skó­rze do­świad­czyć osądu… Czy coś w tym stylu.

To nie naj­go­rzej – po­my­ślał Mi­chael.

– Czyli… nie na­pi­sał ci, co za­mie­rza zro­bić?

– Nie, ale list koń­czy się sło­wami: „Mi­łej po­dróży. O ile ją prze­ży­jesz”. Aha, i ten ktoś wspo­mniał też o Le­onar­dzie Mil­le­rze.

Mi­chael cały ze­sztyw­niał.

– Co o nim na­pi­sał?

– Chyba jest nie­za­do­wo­lony, że nie zgi­nę­łam wtedy ra­zem z Joem.

Po­czuł, jakby wo­kół jego że­ber za­ci­snął się drut kol­cza­sty.

– Do­bra, my­ślę, że trzeba za­dzwo­nić na po­li­cję.

– Nie, nie mam czasu. Wła­śnie wy­szłam z sądu i mu­szę na­pi­sać wpis na bloga, a po­tem jadę do te­le­wi­zji, bo FOX News chce na­krę­cić ze mną wy­wiad o pro­ce­sie.

– Ca­thy, za­dzwoń na po­li­cję, bo ina­czej ja to zro­bię.

– To tylko ja­kiś świr pró­buje mnie za­stra­szyć.

– Może i tak, ale po­li­cja musi o tym wie­dzieć.

Usły­szał długi, te­atralny jęk.

– Niech bę­dzie. Za­dzwo­nię do nich w wol­nej chwili.

Cza­sami do­pro­wa­dzała go do szału.

– Nie, te­raz. Jadę do cie­bie, Ca­thy. Spo­tkamy się u cie­bie w domu.

Znowu to dłu­gie, prze­sadne jęk­nię­cie.

– Do­bra, do­bra, Mi­chael. Za­dzwo­nię do nich. – Prze­rwała na chwilę. – Dzwoni Ju­liet. Po co w ogóle wam o tym na­pi­sa­łam? Mu­szę koń­czyć.

– Do zo­ba­cze­nia za nie­długo.

– Ja­sne.

Roz­łą­czyła się, a Mi­chael sie­dział jesz­cze przez chwilę z te­le­fo­nem w ręce i ga­pił się na niego, jakby mógł tam doj­rzeć, kto zo­sta­wił list z po­gróż­kami w au­cie Ca­thy. Nie po­do­bało mu się to, i na­wet je­śli to był tylko ko­lejny me­ga­lo­man usi­łu­jący wzbu­dzić w niej strach, za­mie­rzał to zba­dać. Obiekt jego pry­wat­nego śledz­twa ju­tro też bę­dzie grał w ko­sza. Ta sprawa była te­raz waż­niej­sza.

4

Star­sza sio­stra Ca­thy jak zwy­kle wy­da­wała się prze­sad­nie zmar­twiona. Ca­thy wy­wró­ciła oczami i jesz­cze raz zer­k­nęła na list.

– Chcesz, że­bym przy­je­chała? – spy­tała Ju­liet.

– Nie! Mi­chael za­raz do mnie przy­je­dzie. Je­śli chcesz z nim po­ga­dać po wyj­ściu po­li­cjan­tów, żeby się upew­nić, że nie pcham się ja­kie­muś za­bójcy przed lufę, pro­szę bar­dzo. Ale szcze­rze mó­wiąc, je­żeli roz­mowa z po­li­cją zaj­mie zbyt dużo czasu, to nie wiem, co zro­bię. Mu­szę opu­bli­ko­wać wpis na blogu. Lu­dzie cze­kają.

– Prze­żyją bez niego.

– Dzięki. Do­ce­niam twoje wspar­cie.

– Mó­wię, co my­ślę. Przez tego bloga mo­żesz zgi­nąć. Pi­szesz o za­bój­cach i to im się nie po­doba.

Ju­liet była tylko dwa lata star­sza – miała trzy­dzie­ści cztery – a za­cho­wy­wała się ra­czej jak jej matka niż jak sio­stra.

– Ca­thy, daj po­li­cji li­stę wszyst­kich spraw, o któ­rych ostat­nio pi­sa­łaś. Wszyst­kich osób, które osą­dza­łaś i na które wy­da­wa­łaś wy­roki na blogu.

– Ni­kogo nie osą­dza­łam i nie ska­za­łam, Ju­liet. Po pro­stu ujaw­nia­łam do­ty­czące ich spraw rze­czy, o któ­rych się do­wie­dzia­łam. W tym kraju jest jesz­cze coś ta­kiego jak wol­ność słowa.

– Po­wiedz to temu ko­muś, kto obie­cał ci po­dróż, któ­rej mo­żesz nie prze­żyć.

Ca­thy usły­szała, jak jej sio­strze­niec mówi coś do Ju­liet. Ona mu od­po­wie­działa i po chwili wró­ciła do roz­mowy.

– Roz­ma­wia­łaś z Jayem?

– Nie, przez cały dzień by­łam w są­dzie. Na pewno się ode­zwie, kiedy prze­czyta moją wia­do­mość. Holly też.

– Mar­twię się o niego. Jest taki przy­bity…

– Tak, walka o opiekę nad dziec­kiem bywa bru­talna.

– Co, je­śli on nie wy­gra?

– To go do­bije. – Ca­thy zmie­niła pas i skie­ro­wała się na zjazd pro­wa­dzący do jej ma­łego domku, który od plaży od­dzie­lała ulica.

– Mu­simy cały czas go­rąco się mo­dlić. Mo­dlisz się, prawda, Ca­thy?

Nie zno­siła, gdy sio­stra po­dej­mo­wała ten te­mat.

– Tak, Ju­liet, mo­dlę się.

– Tak tylko py­tam. Nie­wiele o tym mó­wisz.

– I te­raz też nie chcę o tym roz­ma­wiać. Mu­szę koń­czyć. Już pra­wie do­je­cha­łam do domu i obie­ca­łam, że za­dzwo­nię na po­li­cję.

– Daj mi znać od razu, gdy po­li­cjanci od cie­bie wyjdą.

Ca­thy wes­tchnęła.

– Za­dzwo­nię, gdy skoń­czę wy­wiad dla FOX-a.

– Nie, Ca­thy. Mu­szę wie­dzieć!

– Pa, Ju­liet.

Ca­thy się roz­łą­czyła i za­dzwo­niła na po­ste­ru­nek po­li­cji. Miała ten nu­mer w szyb­kim wy­bie­ra­niu, bo co chwilę ko­rzy­stała z niego, by spraw­dzać in­for­ma­cje. Ta sprawa nie była warta dzwo­nie­nia na nu­mer alar­mowy.

Ode­brał jej zna­jomy sier­żant i po­in­for­mo­wała go, że chce wnieść skargę. Po­wie­dział, że za­raz ko­goś wy­śle. Może przed przy­jaz­dem po­li­cji bę­dzie miała chwilę, żeby na­pi­sać post na bloga…

Lecz gdy tylko skrę­ciła na pod­jazd przed do­mem, nad­je­chał Mi­chael swoim che­vro­le­tem tra­il­bla­ze­rem. Świet­nie. Fa­cet ni­gdy się nie spóź­niał.

Od­sta­wiła sa­mo­chód do ga­rażu, wy­sia­dła i pa­trzyła, jak Mi­chael idzie w jej stronę. Za każ­dym ra­zem, gdy go wi­działa, my­ślała o Joem. Był taki po­dobny do brata. Oczy czarne jak wę­giel, ciemne włosy, zmarszczki od uśmie­chu, ten kształt warg…

– Dzwo­ni­łaś do nich? – spy­tał, kiedy do niej pod­szedł.

Od­wró­ciła się, usi­łu­jąc wy­rzu­cić z głowy ob­raz Jo­ego.

– Tak, dzwo­ni­łam. Już jadą.

– Po­każ mi ten list.

Po­chy­liła się nad au­tem i się­gnęła po niego, po czym, trzy­ma­jąc go za róg, po­dała Mi­cha­elowi. Wy­cią­gnął z kie­szeni la­tek­sowe rę­ka­wiczki, za­ło­żył i ostroż­nie chwy­cił kartkę.

– Chodźmy do środka – po­wie­działa. – Go­rąco tu.

Stał bez ru­chu, czy­ta­jąc list. Wi­działa, jak ru­mie­niec za­lewa mu pod­bró­dek, po­tem po­liczki i uszy. Zmru­żył oczy.

– Nie po­doba mi się to, Ca­thy.

– Mnie też nie, ale co po­ra­dzisz?

Otwo­rzyła drzwi pro­wa­dzące do wia­tro­łapu i odło­żyła swoje rze­czy.

Po­szedł za nią do kuchni.

– Kiedy dzwo­ni­łaś?

– Ja­kieś pół mi­nuty temu. Nie pali się.

Spoj­rzał na ze­ga­rek, a po­tem na nią.

– Idź pi­sać. Będę ich wy­pa­try­wał i wpusz­czę ich do domu. Na pewno masz ja­kieś so­czy­ste wie­ści, któ­rymi chcesz się po­dzie­lić.

Uśmiech­nęła się sze­roko.

– To prawda. Kiedy ław­nicy wy­szli z sali roz­praw, Sara Che­sney spoj­rzała na swo­jego ad­wo­kata i pu­ściła do niego oko. Je­stem pewna, że nikt inny tego nie wi­dział. Moi czy­tel­nicy będą za­chwy­ceni.

– Po­grą­żona w ża­ło­bie ciotka jest skoń­czona.

– Do­kład­nie. Będę w ga­bi­ne­cie. Gdyby ktoś usi­ło­wał mnie za­bić, po­wstrzy­maj go, do­brze?

– To nie jest śmieszne.

Ro­ze­śmiała się i po­szła do swo­jego ga­bi­netu.

Mi­chael cho­dził tam i z po­wro­tem po po­koju Ca­thy, cze­ka­jąc na przy­jazd po­li­cjan­tów. Z ja­kie­goś po­wodu czuł się w jej domu swo­bod­nie. Może dla­tego, że tak wiele razy wi­dział Jo­ego, sie­dzą­cego na tej ka­na­pie z no­gami wspar­tymi na pu­fie słu­żą­cym za sto­lik ka­wowy i oglą­da­ją­cego mecz na czter­dzie­sto­sze­ścio­ca­lo­wym ekra­nie.

Ca­thy i Joe ku­pili ten dom, by za­miesz­kać w nim ra­zem po ślu­bie. Ona wpro­wa­dziła się pierw­sza, a Joe miał do niej do­łą­czyć, gdy już będą mieli na pal­cach ob­rączki. Ten dzień jed­nak ni­gdy nie nad­szedł. Cza­sami, gdy Mi­chael tu był, wy­obra­żał so­bie, że Joe za­raz wej­dzie z kuchni do sa­lonu z puszką mo­un­tain dew w ręce…

Znowu do­pa­dło go po­czu­cie po­rażki. Le­onard Mil­ler, za­bójca jego brata, był na wol­no­ści, ukry­wa­jąc się ze względu na nie­przy­chylną opi­nię lu­dzi i praw­do­po­dob­nie da­lej wio­dąc ży­wot kry­mi­na­li­sty. Ile osób jesz­cze zgi­nie, za­nim w końcu zgarną go z tej ulicy? Ilu po­li­cjan­tów?

Mi­cha­elowi za­schło w ustach, więc po­szedł do kuchni, otwo­rzył lo­dówkę i wy­jął z niej bu­telkę wody. Wtedy usły­szał sa­mo­chód na pod­jeź­dzie. Wyj­rzał przez okno i zo­ba­czył ra­dio­wóz. Wy­sia­dło z niego dwóch męż­czyzn – Mi­chael znał ich obu. Cho­dzili ra­zem do aka­de­mii po­li­cyj­nej, ale on szyb­ciej do­stał awans. W chwili za­koń­cze­nia ka­riery był de­tek­ty­wem w wy­dziale kry­mi­nal­nym, a oni na­dal pa­tro­lo­wali ulice.

Pod­szedł do drzwi i otwo­rzył je, za­nim zdą­żyli za­dzwo­nić.

– Cześć, chło­paki – po­wie­dział. – Dzięki, że przy­je­cha­li­ście.

– Nie ma sprawy. – Cry­der uści­snął mu dłoń i wszedł do środka. – Kiedy usły­sza­łem, że dzwo­niła Ca­thy, zgło­si­łem się na ochot­nika.

– Jest tu­taj? – spy­tał Dil­lard.

– Tak, jest. – Mi­chael wszedł do holu i za­wo­łał: – Ca­thy! Przy­je­chali!

Usły­szał te­atralny jęk.

– Ca­thy! Sły­szysz mnie?

– Tak, sły­szę – od­parła. – Po­każ im list, do­brze? Już pra­wie skoń­czy­łam.

Wes­tchnął i od­wró­cił się z po­wro­tem.

– Pi­sze na bloga. – Wziął list, który wło­żył do wo­reczka stru­no­wego, i po­ło­żył przed nimi, żeby mo­gli prze­czy­tać. – Ona nie trak­tuje tego zbyt po­waż­nie, ale to dość ostra groźba.

Po­li­cjanci prze­czy­tali list.

– Ma ja­kiś po­mysł, kto mógł to na­pi­sać? – spy­tał Dil­lard.

– Nie, żad­nego.

Ca­thy na­gle we­szła do po­koju.

– Cześć, chło­paki. Jak do­brze, że przy­słali was dwóch. Mo­żemy szybko to za­ła­twić?

– Gdzie był ten list? – spy­tał Cry­der.

Opo­wie­działa im o tym, jak zna­la­zła go za wy­cie­raczką i jak Mi­chael na­le­gał, by do nich za­dzwo­niła.

– To nic po­waż­nego. Cza­sami grożą mi śmier­cią. Ry­zyko za­wo­dowe.

– Mi­chael miał ra­cję, że na­le­żało to zgło­sić – po­wie­dział Dil­lard. – Tak dla two­jej wia­do­mo­ści.

– Po­syp­cie go i sprawdź­cie, czy są od­ci­ski – za­su­ge­ro­wał Mi­chael. – Zo­bacz­cie, czy na par­kingu jest mo­ni­to­ring. Może po­każe osobę, która po­de­szła do jej auta.

Cry­der się na­pu­szył.

– Ta sprawa ma ni­ski prio­ry­tet, Ho­gan.

– A nie po­winna. To groźba ka­ralna.

Cry­der zwró­cił się do Ca­thy.

– Kogo ostat­nio wku­rzy­łaś?

Wes­tchnęła.

– Ma­cie tyle czasu? Ten fa­cet to je­den z wielu na li­ście.

– To nie musi być fa­cet – wtrą­cił Mi­chael. – Do­wiemy się, je­śli na ta­śmie z mo­ni­to­ringu bę­dzie na­grany ten ktoś, kto wło­żył kartkę za wy­cie­raczkę. Ca­thy, chcę zro­bić ko­pię, za­nim oni we­zmą list. Zo­staw go w wo­reczku.

Wzru­szyła ra­mio­nami.

– Do­bra.

Kiedy znik­nęła w swoim ga­bi­ne­cie, Mi­chael zwró­cił się do ko­le­gów.

– Chło­paki, nie schrzań­cie tego. Wy­daje mi się, że ona po­trze­buje ochro­nia­rza. Je­śli zna­cie ko­goś, kto wziąłby do­dat­kową fu­chę, daj­cie znać.

Cry­der się ro­ze­śmiał.

– Czemu te­raz? Za­trud­nia­łeś jej ochro­nia­rza po każ­dej groź­bie, którą do­stała?

– Nie, ale o wcze­śniej­szych do­wia­dy­wa­łem się kilka ty­go­dni po fak­cie. O tej wiem te­raz.

– Ona na to nie pój­dzie – od­parł Cry­der.

Mi­chael wie­dział, że to prawda.

– Prze­ko­nam ją.

– A kto za to za­płaci? – spy­tał Dil­lard. – Ty?

Mi­chael już miał od­po­wie­dzieć, że tak, ale za­raz przy­po­mniał so­bie, że le­d­wie star­czyło mu na czynsz w ze­szłym mie­siącu.

– Po­wie­dzia­łem, że ją prze­ko­nam. Po­my­śl­cie, kto pod­jąłby się ta­kiej ro­boty.

Ca­thy wró­ciła po chwili z ory­gi­nal­nym li­stem i wrę­czyła go Cry­de­rowi.

– Po­trze­bu­je­cie ode mnie cze­goś jesz­cze? Mam bar­dzo mało czasu.

Ka­zali jej pod­pi­sać skargę i wy­szli z domu. Mi­chael stał przy fron­to­wym oknie i pa­trzył, jak od­jeż­dżają.

– Sły­sza­łam, co mó­wi­łeś o ochro­nia­rzu – po­wie­działa za jego ple­cami. – To prze­sada, Mi­chael. Nie chcę, żeby ktoś bez prze­rwy za mną cho­dził. To mnie spo­wal­nia.

– Tylko na dwa ty­go­dnie, żeby spraw­dzić, co ten ktoś da­lej zrobi.

– Po­wie­dzia­łam: „nie”. Mam broń i po­zwo­le­nie. Nic wię­cej nie po­trze­buję.

Od­wró­cił się twa­rzą do niej.

– Ja mógł­bym się tego pod­jąć.

Skrzy­żo­wała ra­miona.

– Mi­chael, a co to da? Nie masz na­wet po­zwo­le­nia na broń.

Jej słowa przy­po­mniały mu, jaki czuł się bez­u­ży­teczny, ale prze­łknął tę gorzką pi­gułkę.

– Prze­pra­szam – do­dała szybko i zro­biła krok w jego stronę. – Nie chcia­łam być uszczy­pliwa. Chcia­łam przez to po­wie­dzieć, że nie po­trze­buję niańki. Je­stem dużą dziew­czynką, dam so­bie radę.

– O któ­rej masz być w sta­cji te­le­wi­zyj­nej? – spy­tał.

– O osiem­na­stej trzy­dzie­ści. Mu­szę się prze­brać, uma­lo­wać i ujarz­mić włosy. Szkoda, że je­cha­łam z otwar­tym da­chem.

– Za­cze­kam.

Ko­lejny jęk.

– Mi­chael, to śmieszne.

– Czy­ta­łem rano two­jego bloga. Po­in­for­mo­wa­łaś fa­nów, że bę­dziesz dzi­siaj w sta­cji FOX. Je­śli ktoś chce ci wy­rzą­dzić krzywdę, do­stał wszyst­kie in­for­ma­cje jak na tacy. Je­żeli będę z tobą, za­dzia­łam jak od­stra­szacz.

– Ale to trans­mi­sja sa­te­li­tarna. Moi czy­tel­nicy nie wie­dzą, gdzie bę­dziemy na­gry­wać.

– Po­waż­nie? My­ślisz, że trudno się do­my­ślić, że w jed­nej ze sta­cji w Pa­nama City?

Za­sta­no­wiła się nad tym przez chwilę i jej upór po­woli ustą­pił.

– No do­bra, skoro na­le­gasz… Ale nie mu­sisz zo­sta­wać do końca, aż wyjdę. Nie po­wi­nie­neś ko­goś szpie­go­wać?

Mi­chael wie­dział, że ma za za­da­nie zro­bić zdję­cia wy­łu­dza­czowi od­szko­do­wań, żeby do­stać za­płatę.

– Masz włą­czony alarm w domu?

– Usta­wię go.

– No do­bra, w ta­kim ra­zie po­jadę i wrócę. Nie otwie­raj drzwi nie­zna­jo­mym.

– Nie będę więź­niarką we wła­snym domu, Mi­chael.

Czemu była taka uparta?

– Ca­thy, czy mo­gła­byś przez chwilę współ­pra­co­wać? Pró­buję za­pew­nić ci bez­pie­czeń­stwo.

Jej twarz roz­ja­śniła się w ła­god­nym uśmie­chu. Po­de­szła do niego i uści­skała go. Serce za­dud­niło mu w piersi, a w ży­łach za­tęt­niło po­czu­cie winy.

– Do­ce­niam to – po­wie­działa. – Nie chcia­łam, żeby to za­brzmiało jak nie­wdzięcz­ność.

Na­gle za­schło mu w ustach. Spu­ścił na nią wzrok i przyj­rzał się jej ko­cim oczom, jej de­li­kat­nemu no­sowi i wil­got­nym war­gom. Nic dziw­nego, że jego brat się w niej za­ko­chał.

Po­pchnęła go lekko.

– A te­raz idź, że­bym mo­gła po­pra­co­wać.

Wcią­gnął głę­boko po­wie­trze.

– Do­bra. Ale za­dzwoń do mnie, je­śli co­kol­wiek się wy­da­rzy.

– Prze­cież wiesz, że za­dzwo­nię.

– Będę okrop­nie za­jęty szpie­go­wa­niem nie­do­szłego gra­cza NBA, który po­dobno jest przy­kuty do wózka.

– Za­nosi się na nie­zły ubaw.

– O tak, po pa­chy. Ko­cham swoją pracę. – Obrzy­dził go jego wła­sny sar­kazm.

– Ale to, co ro­bisz, jest ważne – po­wie­działa ła­god­nie.

Ostat­nim, czego od niej chciał, było współ­czu­cie.

– Idź pi­sać. Twoi czy­tel­nicy cze­kają na opis oczka Sary Che­sney.

Za­dzwo­nił jej te­le­fon i ode­rwała od niego wzrok. Wy­jęła ko­mórkę z kie­szeni.

– Co znowu?

Na ekra­nie wy­świe­tliło się zdję­cie młod­szej sio­stry.

– To Holly – po­wie­działa. – Mi­chael, mo­żesz z nią po­ga­dać, kiedy będę pi­sać bloga? Po­wiedz jej, że nic mi nie jest, że była u mnie po­li­cja…

– Ja­sne. – Chwy­cił iPhone’a i mu­snął ekran, żeby ode­brać. – Cześć, Holly – przy­wi­tał się. – To ja, Mi­chael. Ca­thy pro­siła, że­bym z tobą po­ga­dał, bo ona…

– Mu­szę po­roz­ma­wiać z Ca­thy! – prze­rwała mu krzy­kiem. – Cho­dzi o An­na­lee! Ona… nie żyje!

Ca­thy, która naj­wy­raź­niej sły­szała pe­łen pa­niki głos sio­stry, od­wró­ciła się.

– O co cho­dzi?

Mi­chael włą­czył gło­śnik.

– Co po­wie­dzia­łaś?

– An­na­lee zo­stała za­mor­do­wana. Jay ją zna­lazł.

Ca­thy wbiła prze­ra­żony wzrok w przy­ja­ciela.

– Co ta­kiego? Jak?

– Nie wiem. Jay po­je­chał do niej do domu… Za­dzwo­nił do mnie przed chwilą i po­wie­dział, że na miej­scu jest po­li­cja… Prze­słu­chują go.

Ca­thy zbla­dła.

– Mu­simy tam po­je­chać. Gdzie jest Jack­son?

– W przed­szkolu. To dla­tego dzwo­nił. Chciał, że­bym go ode­brała.

Mi­chael pod­szedł do Ca­thy, która za­chwiała się na no­gach, i ob­jął ją ra­mie­niem, żeby ją przy­trzy­mać.

– Je­steś pewna, że ona nie żyje? – spy­tał. – Co jej się stało? Gdzie ją zna­lazł?

– Nie po­wie­dział mi. Nic nie wiem. Chcę tam po­je­chać.

– Dzwo­ni­li­ście do Ju­liet?

– Do niej pierw­szej pró­bo­wał się do­dzwo­nić, ale nie ode­brała. Za­raz spró­buję jesz­cze raz.

– Do­brze. Już je­dziemy. – Ca­thy się roz­łą­czyła.

– Mi­chael, mu­simy się po­spie­szyć.

Chwy­cił jej to­rebkę i po­dał jej.

5

Na ulicy przed do­mem An­na­lee stało mnó­stwo ra­dio­wo­zów.

– To się wy­daje ta­kie nie­re­alne – szep­nęła Ca­thy, kiedy Mi­chael za­trzy­mał tra­il­bla­zera.

– Są Holly i Ju­liet – po­wie­dział i wska­zał pal­cem.

Ca­thy zo­ba­czyła, jak wy­sia­dają z bmw Ju­liet po dru­giej stro­nie grupy po­li­cyj­nych aut. Dwu­ko­lo­rowe włosy Holly – pla­ty­no­wo­blond i wście­kle ró­żowe – opa­dały jej w strącz­kach na oczy, jakby nie myła ich od wielu dni. Dwu­dzie­sto­ośmio­let­nia sio­stra Ca­thy pła­kała rzew­nie jak po­rzu­cone dziecko, wlo­kąc się za Ju­liet mię­dzy ra­dio­wo­zami. Star­sza, trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nia sio­stra nie pła­kała. Z wy­ra­zem opa­no­wa­nej mat­czy­nej de­ter­mi­na­cji roz­glą­dała się po ludz­kich twa­rzach, a jej krót­kie, rude włosy fa­lo­wały na cie­płym wie­trze.

Po­li­cja ogro­dziła po­dwórko przed nie­ru­cho­mo­ścią. Auto Jaya stało na pod­jeź­dzie.

Gdy Ca­thy wy­sia­dła z SUV-a Mi­cha­ela, sio­stry po­de­szły do niej, la­wi­ru­jąc mię­dzy au­tami.

– Mo­żemy przejść pod ta­śmą? – spy­tała Ju­liet.

– Nie, to miej­sce zbrodni – od­parł Mi­chael.

– Nie ob­cho­dzi mnie to. Idę. – Ca­thy po­chy­liła się, prze­szła na drugą stronę i ru­szyła przez pod­jazd, a sio­stry za nią.

Mi­chael cze­kał z rę­kami w kie­sze­niach, jakby wie­dział, że nie zajdą da­leko.

Je­den z po­li­cjan­tów za­bez­pie­cza­ją­cych te­ren za­trzy­mał je, zwra­ca­jąc się do Ca­thy.

– Pro­szę pani, pro­szę wró­cić.

– Je­ste­śmy ro­dziną – po­wie­działa Ca­thy. – Gdzie jest Jay, mąż An­na­lee?

– W domu, ale nie mogą pa­nie tam wejść.

– Pro­simy… on nas po­trze­buje – od­parła Ju­liet. – Je­ste­śmy jego sio­strami. Może mu pan po­wie­dzieć, że przy­je­cha­ły­śmy?

– Jest prze­słu­chi­wany. Mu­szą pa­nie za­cze­kać. Pro­szę wró­cić za ta­śmę.

Kiedy uniósł ją, żeby mo­gły przejść pod nią z po­wro­tem, Mi­chael wy­cią­gnął do niego dłoń.

– Mi­chael Ho­gan – przed­sta­wił się.

Męż­czy­zna uniósł brwi.

– Tak, wiem, kim je­steś.

– Czy jest tu może mój brat, Max Ho­gan?

– Tak się składa, że jest.

– Bę­dziemy za ta­śmą, ale czy mógł­byś mu prze­ka­zać, że je­stem tu­taj i mu­szę z nim po­roz­ma­wiać?

Po­li­cjant za­cze­kał, aż ko­biety po­słusz­nie staną po dru­giej stro­nie ta­śmy, i po­szedł do środka.

Ca­thy przyj­rzała się sio­strom. Ju­liet stała z za­dar­tym pod­bród­kiem, ze spo­ko­jem cze­ka­jąc na ko­lejny cios. Była wy­trzy­mała, da radę to znieść. Ale Holly… Młod­sza sio­stra nie na­le­żała do sil­nych. Była jak wierzba pła­cząca, mio­tana wia­trem, cała w emo­cjo­nal­nych bli­znach po wła­snych wy­bo­rach i de­cy­zjach ota­cza­ją­cych ją lu­dzi. Trzę­sła się. Przy­ci­snęła ręce do twa­rzy i po­grą­żyła się w roz­pa­czy.

Ca­thy po­wstrzy­my­wała łzy.

Przez fron­towe drzwi wy­szedł Max, średni brat Mi­cha­ela. Cho­ciaż dzie­lił ich tylko rok, nie mo­gliby bar­dziej się róż­nić. Ubrany w dżinsy i nie­scho­waną do spodni ko­szulę, z po­nu­rym wy­ra­zem twa­rzy prze­szedł przez pod­jazd.

– Cześć, stary. Tak wła­śnie my­śla­łem, że się zja­wisz. – Pod­szedł do Ca­thy i po­spiesz­nie ją uści­skał. – Wszystko w po­rządku?

– Nie – od­parła. – Chcemy po­roz­ma­wiać z moim bra­tem. Prze­żył szok i nas po­trze­buje.

– Jest za­jęty. Prze­słu­chu­jemy go ra­zem z moim part­ne­rem.

Ca­thy otwo­rzyła usta, żeby za­pro­te­sto­wać, ale Mi­chael rzekł:

– Mo­żemy po­ga­dać na osob­no­ści?

Max po­pa­trzył po sio­strach, a po­tem ge­stem przy­wo­łał Mi­cha­ela, żeby ode­szli na bok.

Ca­thy ob­jęła Holly ra­mie­niem, pełna na­dziei, że Mi­chael wy­cią­gnie od brata ja­kieś szcze­góły.

Mi­chael po­szedł za bra­tem na ko­niec po­dwó­rza.

– Co się dzieje, stary? Ile mo­żesz mi po­wie­dzieć?

Max od­wró­cił się ple­cami do sióstr i mó­wił przy­ci­szo­nym gło­sem:

– Sprawa nie wy­gląda do­brze dla Jaya.

Mi­chael pa­trzył na niego, po­woli tra­wiąc jego słowa.

– Jak to? Prze­cież on tu tylko przy­je­chał i ją zna­lazł, prawda? – Z twa­rzy brata wy­czy­tał, że cho­dzi o coś wię­cej. – Co? Chyba nie my­ślisz, że to on jest sprawcą!

Max wziął głę­boki wdech.

– Mi­chael, wiem, że ta ro­dzina jest ci bli­ska… Nie spodoba ci się to.

– Po­wiedz mi.

– Wy­gląda na win­nego. Nie po­winno go tu być. Wal­czyli o prawa ro­dzi­ciel­skie, od roku roz­ma­wiali ze sobą tylko za po­śred­nic­twem praw­ni­ków. I na­gle dzi­siaj on tu przy­jeż­dża? A w ła­zience zna­leź­li­śmy jego broń… i pa­su­jący po­cisk. Zo­stała za­strze­lona.

– Jego broń?

– Tak. A jego wer­sja wy­da­rzeń jest wzięta z su­fitu. Twier­dzi, że ja­kiś klaun wy­cho­dził z domu aku­rat, gdy tu przy­je­chał.

Mi­chael po­czuł, jakby ktoś wbił mu nóż w serce.

– Tak po­wie­dział?

– Tak, dasz wiarę? Klaun w kę­dzie­rza­wej pe­ruce z po­ma­lo­waną twa­rzą. Wiel­kie bu­ciory czła­piące po traw­niku.

– Spraw­dzi­łeś, czy na traw­niku są od­ci­ski?

Max pac­nął się otwartą dło­nią w czoło.

– Wow, na­prawdę my­ślisz, że po­wi­nie­nem? Co ja bym zro­bił bez mo­jego brata eks­su­per­gli­nia­rza?

Mi­chael zi­gno­ro­wał sar­kazm brata.

– Mó­wię tylko, że na­wet, je­śli nie wie­rzysz w jego wer­sję… to cho­ciaż ją sprawdź. Po co miałby zmy­ślać hi­sto­ryjkę o klau­nie?

– Po co? Mó­wisz po­waż­nie? A po co lu­dzie kła­mią?

– Jay nie jest mor­dercą. Czemu miałby zmy­ślać coś, co na­wet nie brzmi wia­ry­god­nie?

– Może tego nie prze­my­ślał. Chciał do­stać swoje dziecko, stary. Nie ra­dził so­bie z tym, że jest oj­cem tylko co drugi week­end. Sam mi to mó­wi­łeś.

– Nie za­mor­do­wałby matki Jack­sona. Nie zro­biłby mu cze­goś ta­kiego.

– Lu­dzie ro­bią różne rze­czy w gnie­wie.

Mi­chael wi­dział, że Ca­thy na niego pa­trzy, więc od­wró­cił się do niej ple­cami i wsu­nął ręce do kie­szeni.

– Bar­dzo mi żal Ca­thy – po­wie­dział Max. – Wiele prze­szła. Jak my wszy­scy. Ale to nie wy­gląda do­brze.

– A więc przy­dzie­lili cię do tej sprawy? – spy­tał Mi­chael.

– Tak. Szczę­ściarz ze mnie, nie? Mu­szę wra­cać do środka.

– Ja­sne. Za­dzwoń do mnie, gdy tu skoń­czy­cie, do­bra?

– Je­śli znajdę czas.

Mi­chael pa­trzył, jak jego brat wcho­dzi do domu. Zwal­czył chęć pój­ścia za nim, żeby rzu­cić okiem na ciało i miej­sce zbrodni. Czy do­strzegłby ja­kieś ślady, które prze­oczył jego brat?

Max był nowy w wy­dziale kry­mi­nal­nym. Jego part­ner, Al For­bes, kie­dyś był do­bry, ale od­li­czał już dni do eme­ry­tury.

Ca­thy prze­szła w po­przek pod­jazdu i przy­sta­nęła obok Mi­cha­ela.

– Co mó­wił?

Nie wie­dział, co jej od­po­wie­dzieć.

– Po­wie­dział tylko, że… – Głos uwiązł mu w gar­dle. – …zo­stała za­strze­lona. Zna­leźli broń i po­cisk w ła­zience. To tam za­stał ją Jay.

– To do­brze. Może broń jest za­re­je­stro­wana na mor­dercę. Może są od­ci­ski…

– No tak – po­twier­dził bez­na­mięt­nie.

Ca­thy przyj­rzała mu się uważ­nie.

– Mi­chael, czego mi nie mó­wisz?

Prze­łknął ślinę.

Tym­cza­sem po­de­szły także jej sio­stry. Ju­liet son­do­wała go spoj­rze­niem.

– Mi­chael, zgi­nęła żona mo­jego brata – na­ci­skała Ca­thy. – Po­wiedz mi, co wiesz!

Wziął głę­boki wdech.

– Broń na­leży do Jaya. Po­dej­rze­wają, że…

Ca­thy we­ssała po­wie­trze i od­wró­ciła się do drzwi.

– Nie – wy­ce­dziła przez zęby. – Mój brat tego nie zro­bił.

Za­nim zdą­żył ją po­wstrzy­mać, zwin­nie prze­szła pod ta­śmą i rzu­ciła się bie­giem przez pod­jazd.

– Ca­thy! Cze­kaj! – za­wo­łał Mi­chael. – Nie mo­żesz tam wejść!

Po­li­cjant za­gro­dził jej drogę.

– Pro­szę pani, mó­wi­łem…

– Je­stem ad­wo­ka­tem Jaya Cra­mera – po­wie­działa, za­dzie­ra­jąc pod­bró­dek. – Chcę zo­ba­czyć się z moim klien­tem.

Funk­cjo­na­riusz wy­glą­dał na po­iry­to­wa­nego, jakby rzu­ciła mu pod­krę­coną piłkę.

– Mo­ment! Pro­szę tu po­cze­kać!

Skie­ro­wał się do drzwi i wszedł do środka.

– Ca­thy! – zgro­miła ją Ju­liet. – Nie pro­wa­dzisz już prak­tyki!

– Na­dal mam ważną li­cen­cję – od­parła. – Jay po­trze­buje praw­nika.

Mi­chael nie umiał po­wstrzy­mać uśmie­chu. Ta ko­bieta za­wsze trzeźwo my­ślała. Po­li­cjant wró­cił i za­pro­sił ją ge­stem do środka. Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, we­szła do domu bra­to­wej.

Ca­thy była tu ostat­nio w Boże Na­ro­dze­nie pra­wie pół­tora roku temu, za­nim Jay zdał so­bie sprawę, że jego mał­żeń­stwo się roz­pada. Wnę­trze wy­glą­dało jak z ma­ga­zynu So­uthernLi­ving – me­ble, które Jay na­dal spła­cał, były eks­tra­wa­ganc­kie i ude­ko­ro­wane schlud­nymi do­dat­kami. An­na­lee miała smy­kałkę do wy­stroju wnętrz, jak i do wy­da­wa­nia pie­nię­dzy. U stóp scho­dów stał ja­kiś po­li­cjant.

– Gdzie on jest? – spy­tała wład­czym to­nem.

– W sa­lo­nie.

Ca­thy prze­szła przez kuch­nię do sa­lonu i za­stała tam Jaya, sie­dzą­cego w ką­cie w fo­telu uszaku. Zo­ba­czyła też Ala For­besa, który prze­słu­chi­wał go jak kry­mi­na­li­stę. Jay miał mo­kre oczy i czer­wony od pła­czu nos. Wi­działa go w ta­kim sta­nie już kilka razy, od­kąd jego żona wnio­sła o roz­wód, ale te­raz wy­da­wał się do­dat­kowo zszo­ko­wany i roz­trzę­siony.

– Nic wię­cej nie mów, Jay! – za­wo­łała do niego. – Chcę po­roz­ma­wiać w cztery oczy z moim klien­tem, pa­nie de­tek­ty­wie.

Al nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­nego, ale nie miał wy­boru – mu­siał się zgo­dzić.

– Ca­thy, ja tylko pró­buję roz­wią­zać za­gadkę mor­der­stwa two­jej bra­to­wej. Pro­szę, nie znie­chę­caj go do współ­pracy z nami. – Pod­niósł swoje pu­szy­ste ciel­sko. – Będę na gó­rze – po­wie­dział. – Za­wo­łaj­cie nas, kiedy bę­dzie­cie go­towi wzno­wić prze­słu­cha­nie.

Ca­thy pa­trzyła za nim, a po­tem od­wró­ciła się do brata.

Jay wstał i mocno ją uści­skał.

– Tak się cie­szę, że tu je­steś.

Za­mru­gała, by po­wstrzy­mać łzy i po­cią­gnęła go ze sobą w dół na małą dwu­oso­bową ka­napę, którą sama po­da­ro­wała jemu i An­na­lee jako rocz­ni­cowy pre­zent kilka lat temu.

– Jay, chcę, że­byś mi opo­wie­dział wszystko, co się wy­da­rzyło. Od po­czątku. Ni­czego nie po­mi­jaj. I mów ci­cho, żeby nie sły­szeli.

– Już im wszystko po­wie­dzia­łem – od­parł. – Nie mam nic do ukry­cia.

Za­mknęła oczy.

– O nie… Po­wi­nie­neś od razu po­pro­sić o ad­wo­kata.

– Nie wie­dzia­łem, że będą zrzu­cać winę na mnie. Ja ją tylko zna­la­złem, to wszystko. To ten klaun, ale nie wiem, czy w ogóle go szu­kają.

– Klaun? Jaki klaun?

Po­trzą­snął głową, żeby po­zbie­rać my­śli.

– Do­sta­łem w pracy ma­ila od An­na­lee. Na­pi­sała, że chce, że­bym przy­je­chał i po­roz­ma­wiał z nią bez ad­wo­ka­tów, tylko ona i ja, że chcia­łaby za­wrzeć po­ro­zu­mie­nie w spra­wie tego, co bę­dzie naj­lep­sze dla Jack­sona. Rzu­ci­łem więc wszystko i przy­je­cha­łem.

To nie przy­po­mi­nało za­cho­wa­nia An­na­lee. W ata­kach na męża była bez­względna. Mał­żeń­stwo roz­pa­dło się przez jej nie­wier­ność i pró­bo­wała za wszelką cenę wy­drzeć Jack­sona z jego ży­cia i ode­brać mu cały ma­ją­tek. Po­su­nęła się na­wet do bez­pod­staw­nych za­rzu­tów o mo­le­sto­wa­nie dziecka, które jego ad­wo­kat miał oba­lić w są­dzie. Nie była ty­pem ugo­do­wej ko­biety, która sta­wia do­bro dziecka na pierw­szym miej­scu. Ni­gdy.

– Kiedy pod­je­cha­łem, przy kra­węż­niku stał biały pick-up. Za­par­ko­wa­łem na pod­jeź­dzie i wtedy z domu przez fron­towe drzwi wy­szedł klaun. Miał łysy czu­bek głowy i krę­cone, czer­wone włosy po bo­kach, uma­lo­waną twarz, czer­wony ko­stium i wiel­kie buty. Po­ma­chał mi, po­czła­pał do swo­jego sa­mo­chodu i od­je­chał.

Pró­bo­wała so­bie to wy­obra­zić.

– Mó­wił coś? Roz­ma­wia­łeś z nim?

– Nie. Kiedy wy­sia­dłem z auta, już go nie było. Nie wie­dzia­łem, że ona nie żyje, ina­czej bym go po­wstrzy­mał.

Po­czuła pot nad górną wargą.

– Kiedy wsze­dłeś do domu, czy coś było nie na miej­scu? Za­uwa­ży­łeś coś dziw­nego?

– Tylko tyle, że mi nie otwo­rzyła. A spod drzwi ła­zienki wy­cie­kała woda… Były za­mknięte na za­mek. Wy­ła­ma­łem go.

Nic dziw­nego, że po­li­cjanci byli tacy po­dejrz­liwi. Hi­sto­ria z klau­nem, roz­trza­skane drzwi…

Otarł usta drżącą dło­nią.

– Le­żała mar­twa w wan­nie, ubrana, z raną po­strza­łową w klatce pier­sio­wej.

Ca­thy po­pa­trzyła w stronę scho­dów.

– Wi­dzia­łeś broń?

– Nie. Sku­pia­łem się na An­na­lee. Za­dzwo­ni­łem pod nu­mer alar­mowy i re­su­scy­to­wa­łem ją, ale było za późno. – Jego ciało za­drżało od szlo­chu, więc go przy­tu­liła. – Te­raz my­ślą, że to ja ją za­bi­łem, bo to ja ku­pi­łem tę broń. Była tu­taj, w domu. Klaun mu­siał jej użyć.

Klaun… Kiedy wy­po­wia­dał te słowa, na­wet Ca­thy czuła, że brzmią nie­do­rzecz­nie. Jak mo­gli je ode­brać po­li­cjanci? Me­dia? Wie­działa, że w każ­dej chwili mogą się tu zja­wić. Wia­do­mość wy­ciek­nie przez ja­kie­goś waż­niaka żół­to­dzioba i wszy­scy za­czną pi­sać o klau­nie, lu­dzie będą kpić, Jay sta­nie się po­śmie­wi­skiem i opi­nia pu­bliczna wyda na niego wy­rok. Bę­dzie do­kład­nie ta­kim oskar­żo­nym, o ja­kich sama pi­sy­wała.

Ale to oczy­wi­ście nie była prawda. Jay nie był agre­sywny, a na­wet gdyby, to nie byłby na tyle głupi, żeby wy­my­ślić tak ir­ra­cjo­nalną hi­sto­ryjkę.

– Nie mam po­ję­cia, kto mógł ją za­bić. Nie za wiele wiem o tym, co się ostat­nio u niej działo, poza tym, co do­ty­czyło mnie. Wi­dy­wa­łem ją za każ­dym ra­zem, gdy przy­jeż­dża­łem po Jack­sona i przy­wo­zi­łem go do domu, ale ni­gdy ze mną nie roz­ma­wiała. Nie umiała spoj­rzeć mi w oczy po tym, jak stwier­dziła, że go skrzyw­dzi­łem.

Nic dziw­nego – po­my­ślała Ca­thy. An­na­lee nie do­trzy­mała przy­sięgi da­nej na całe ży­cie, a kiedy Jay miał czel­ność do­pro­wa­dzić do kon­fron­ta­cji, pu­ściła go z tor­bami. Z żalu i gniewu przy­stał na to i się wy­niósł. W je­den okrutny wie­czór stra­cił dom i dziecko – to był zu­peł­nie nie­spo­dzie­wany cios. Po­tem, żeby po­de­przeć się w walce o prawa ro­dzi­ciel­skie, oskar­żyła go o mo­le­sto­wa­nie Jack­sona.

Ca­thy usi­ło­wała po­wstrzy­mać go­ni­twę my­śli i roz­wa­żyć wszystko jak praw­niczka, a nie jak sio­stra.

– No do­brze. Po pierw­sze, mu­simy po­ka­zać po­li­cji tego ma­ila. Roz­ma­wia­łeś z kimś przed wyj­ściem z pracy? Z kimś, kto może pa­mię­tać, o któ­rej wy­sze­dłeś?

– Tak, po­wie­dzia­łem Ja­net.

Ca­thy za­no­to­wała w my­ślach, by po­roz­ma­wiać z jego se­kre­tarką.

– A za­trzy­my­wa­łeś się gdzieś po dro­dze?

– Na sta­cji ben­zy­no­wej. Mia­łem pra­wie pu­sty bak.

– Gdzie?

– Na Exxo­nie przy Dwu­dzie­stej Pierw­szej Ulicy. W au­cie mam pa­ra­gon.

– Do­brze, bę­dzie mi po­trzebny.

– Czemu? To nie udo­wodni, że je­stem nie­winny.

– Je­śli ustalą go­dzinę śmierci, a ty udo­wod­nisz, że wtedy cię tu nie było…

– To mało praw­do­po­dobne, skoro by­łem tu kilka mi­nut po tym, jak to się stało.

Ca­thy po­tarła twarz. Ta hi­sto­ria brzmiała ab­sur­dal­nie, ale znała swo­jego brata. Nie był ani kłamcą, ani mor­dercą. Trosz­czył się o lu­dzi… na­wet o An­na­lee.

– Do­brze, prze­myślmy to jesz­cze raz. Za­bójcą jest klaun. Przy­jeż­dża tu tylko po to, żeby za­bić An­na­lee i rzu­cić po­dej­rze­nie na cie­bie. Z po­wodu ko­stiumu jest nie­roz­po­zna­walny. Ko­stium jest czer­wony, więc nie wi­dać plam krwi. Jak się tu do­stał?

– Nie wiem. Nie wi­dzia­łem śla­dów wła­ma­nia.

Odło­żyła to­rebkę na pod­łogę i wy­grze­bała z niej no­tes. Na­dal miała w nim wszyst­kie no­tatki z pro­cesu Che­sney. Prze­rzu­ciła kartki na pu­stą stronę.

– A więc ja­koś wcho­dzi do środka i idzie po twoją broń.

– Mu­siałby wie­dzieć, gdzie An­na­lee ją trzy­mała. Chyba w szafce noc­nej, ale nie je­stem pe­wien. Kiedy tu miesz­ka­li­śmy, broń na­wet nie była na­ła­do­wana.

– Może usły­szała, jak się wła­muje i po nią się­gnęła?

– Gdyby się prze­stra­szyła, chyba naj­pierw za­dzwo­ni­łaby na po­li­cję, a do­piero po­tem po­bie­głaby do sy­pialni po broń. No i co z ma­ilem?

– Może ją zmu­sił, żeby go na­pi­sała – po­wie­działa Ca­thy.

– Ale po co? Je­śli naj­pierw ka­zał jej na­pi­sać do mnie ma­ila, a po­tem ją za­bił, nie cze­kałby, aż tu do­trę. Wy­szedłby tyl­nymi drzwiami tak, że­bym go nie za­uwa­żył.

Pró­bo­wała my­śleć jak ten klaun.

– Może chciał, że­byś go zo­ba­czył.

Jay za­sta­no­wił się nad tym przez chwilę, a po­tem ukrył twarz w dło­niach.

– Nic dziw­nego, że te­raz my­ślą, że to ja! – Wziął ury­wany wdech. – Jack­son. Po­pro­sisz Ju­liet, żeby go ode­brała? On po­trze­buje ko­goś bli­skiego. Nie chcę zo­sta­wiać go u opie­kunki. I chcę sam mu o wszyst­kim po­wie­dzieć.

– Oczy­wi­ście. Ale spójrz na mnie.

Zsu­nął ręce w dół i po­pa­trzył jej w oczy.

– Jay, mu­sisz być silny. Dla niego. Nie mo­żesz pa­ni­ko­wać i się roz­kle­jać. Mu­sisz za­cho­wać ja­sność umy­słu. A ja do­pil­nuję, żeby po­li­cja wy­ko­nała swoją ro­botę i nie olała tego, co po­wie­dzia­łeś.

– Klaun – od­parł. – Kto mi uwie­rzy?

– Wła­śnie po to ten fa­cet za­ło­żył ko­stium klauna; żeby twoja wer­sja brzmiała nie­do­rzecz­nie. Ale wiesz co? Je­śli w ta­kim stroju po­je­chał do domu, lu­dzie go wi­dzieli. Je­śli za­trzy­mał się na „sto­pie” albo na czer­wo­nym świe­tle, nie­trudno było go za­uwa­żyć. Znaj­dziemy ja­kie­goś świadka.

Jay od­chy­lił się do tyłu i po­pa­trzył na su­fit.

– Dla­czego Bóg po­zwala, żeby spo­tkało mnie coś ta­kiego? Już sam roz­wód i walka o opiekę były nie­wia­ry­godne… utrata domu… syna… żony. Oskar­że­nia. A te­raz jesz­cze zo­stała za­mor­do­wana, a ja je­stem głów­nym po­dej­rza­nym?!

– Nie wiesz tego.

– Nie? Prze­słu­chi­wali mnie jak po­dej­rza­nego. To ja ją zna­la­złem. To moja broń. Mam idio­tyczną wer­sję wy­da­rzeń…

– Prawda to prawda, nie­ważne jak się pre­zen­tuje.

– Im to po­wiedz – od­parł. – Ja­kiś fa­cet ta­rza się ze śmie­chu, bo się wy­mknął, a ja za to beknę.

Ca­thy miała na­dzieję, że jej brat się myli.

6

Mu­siał jak naj­szyb­ciej po­zbyć się ko­stiumu klauna. Za­raz po tym, jak za­par­kuje bia­łego pick-upa tam, skąd go za­brał. Miał na­dzieję, że to miej­sce na­dal jest wolne. Gdyby było za­jęte, współ­pra­cow­nik bę­dący wła­ści­cie­lem auta po­my­śli po pro­stu, że szwan­kuje mu pa­mięć. Nie do­my­śli się, że ktoś za­brał mu klu­czyki z biurka, a jego wóz był wy­ko­rzy­stany do prze­stęp­czych ce­lów.

Wje­chał na par­king, zwol­nił i mi­nął rzą­dek aut. Miej­sce było pu­ste. Ide­al­nie. Za­par­ko­wał i chwy­cił wo­rek na śmieci. Ko­stium klauna, buty i ma­ska z do­kle­joną ły­siną i pe­ruką były upchnięte w środku. Gdyby je zna­leźli, zo­ba­czy­liby plamy krwi mię­dzy krop­kami. Nie za­mie­rzał po pro­stu go wy­rzu­cać. Mu­siał się upew­nić, że nikt ni­gdy go nie znaj­dzie.

Wszedł do bu­dynku i pew­nym kro­kiem ru­szył przez ko­ry­tarz z wor­kiem w ręce. Za­trzy­mał się przy ga­bi­ne­cie fa­ceta, który był wła­ści­cie­lem bia­łego auta. Jak zwy­kle nie było go przy biurku. Wszedł do środka i rzu­cił klu­czyki na blat, tam, gdzie je zna­lazł, a po­tem wy­mknął się z po­wro­tem.

Spa­lar­nia, w któ­rej uty­li­zo­wali nie­bez­pieczne od­pady, bę­dzie naj­lep­szym miej­scem, by po­zbyć się ko­stiumu. Skie­ro­wał się do tyl­nych drzwi, a po­tem do od­dziel­nego bu­dynku. Wszedł do środka i od razu po­czuł żar. Jego skórę zro­sił pot. Otwo­rzył drzwiczki, za któ­rymi uka­zały się pło­mie­nie, i wrzu­cił wo­rek do środka. Ogień na­tych­miast go stra­wił.

Stał tam jesz­cze przez chwilę i pa­trzył, jak w dole tań­czą po­ma­rań­czowe ję­zyki. Je­śli pie­kło ist­nieje, to czy tak wła­śnie wy­gląda?

Za­mknął drzwiczki i otarł pot z brwi. Ja­kie to śmieszne my­śleć o pie­kle. Na­wet w coś ta­kiego nie wie­rzył.

Wy­szedł z bu­dynku na wil­gotny wiatr, który nieco go ochło­dził. Ro­zej­rzał się na prawo i lewo. Za bu­dyn­kiem stało kilku pra­cow­ni­ków i pa­liło pa­pie­rosy. Ża­den go nie za­uwa­żył. Ni­gdy go nie za­uwa­żali. Ale wkrótce sta­nie się kimś waż­nym.

Wy­pro­sto­wał się i wziął głę­boki od­dech, a po­tem wró­cił, by do­koń­czyć pracę. Te­raz już nikt nie po­wiąże go ze śmier­cią An­na­lee. Dy­miący re­wol­wer wska­zy­wał na Jaya. Po je­dy­nym in­nym do­wo­dzie po­zo­stała tylko kupka po­piołu wśród pło­mieni. Tyle pro­ble­mów roz­wią­za­nych w je­den dzień. Od lat nie czuł się tak do­brze.

7

Pod­czas gdy Ca­thy była w środku, Mi­chael chwy­cił lor­netkę, wy­jął z auta wa­lizkę z ze­sta­wem kry­mi­na­li­stycz­nym i przyj­rzał się traw­ni­kowi An­na­lee. Szu­kał od­ci­sków stóp w tra­wie wzdłuż li­nii chod­nika, ale gleba była zbyt su­cha. Działka nie była od­gro­dzona po bo­kach domu, więc po­woli go ob­szedł, szu­ka­jąc śla­dów wła­ma­nia. Ża­lu­zje na­dal były za­ciąg­nięte, ale jedno okno wy­glą­dało na otwarte. Za­bójca mógł tędy wejść, ale czy za­trzy­małby się, żeby z po­wro­tem spu­ścić ża­lu­zję?

Do­tarł na tylne po­dwó­rze i za­uwa­żył, że po­li­cja od­gro­dziła ka­wa­łek te­renu wo­kół tyl­nych drzwi. Przyj­rzał się im przez lor­netkę. Tu też ani śladu wła­ma­nia.

Kiedy ob­szedł już cały dom i obej­rzał wszyst­kie okna, wró­cił na ulicę. Po obu stro­nach działki ro­sły drzewa. Moż­liwe, że za­bójca po­zbył się czę­ści do­wo­dów, za­nim od­je­chał. Może pe­ruki? Ko­stiumu?

Wszedł mię­dzy drzewa ro­snące przy ulicy w po­szu­ki­wa­niu cze­go­kol­wiek, co mor­derca mógł wy­rzu­cić przez okno. Zna­lazł kilka pu­szek po na­po­jach. Wy­jął wo­re­czek stru­nowy z wa­lizki i spa­ko­wał je. Wąt­pił, by zo­sta­wił je za­bójca. Pu­sta puszka po coli nie fi­gu­ro­wa­łaby na pierw­szym miej­scu li­sty do­wo­dów do po­zby­cia.

Szedł da­lej, zbie­ra­jąc roz­rzu­cone śmieci – pu­stą bu­telkę po wo­dzie, stary wo­rek, jesz­cze wię­cej pu­szek. Spa­ko­wał wszystko, by od­dać Ma­xowi, na wszelki wy­pa­dek. Wy­glą­dało jed­nak na to, że za­bójca nic tu nie wy­rzu­cił.

Wró­cił tą samą drogą, by spraw­dzić jesz­cze raz. Kiedy do­tarł do domu, za­uwa­żył Ju­liet i Holly sie­dzące w au­cie star­szej sio­stry przy otwar­tych drzwiach. Holly na­dal była w roz­sypce. Ju­liet ga­piła się na dom.

Gdyby tylko mógł choć na chwilę tam wejść i rzu­cić okiem na miej­sce zbrodni… Ale Max ni­gdy na to nie po­zwoli. Był zbyt dumny, by co­kol­wiek kon­sul­to­wać z Mi­cha­elem, zwłasz­cza sprawę za­bój­stwa. Cho­ciaż Ma­xowi za­le­żało na opi­nii młod­szego brata, po­wie­działby, że Mi­chael jest za bar­dzo zżyty z tą ro­dziną, by być obiek­tyw­nym. I chyba miał ra­cję.

Ale tak wiele rze­czy chciałby wie­dzieć. Czy An­na­lee zo­stała za­strze­lona w wan­nie? Czy wodę na­lano do niej wcze­śniej, czy póź­niej? Czy były ślady walki? Czy wszę­dzie w domu była krew? Gdyby cho­ciaż mógł zo­ba­czyć, gdzie zna­le­ziono ciało, może uda­łoby mu się od­two­rzyć, jak się tam do­stała, kiedy zdała so­bie sprawę, że jest w nie­bez­pie­czeń­stwie, gdzie i kiedy mor­derca się jej po­ka­zał.

Nie miał jed­nak ta­kiej moż­li­wo­ści, i to z wła­snej winy. Mu­siał za­ufać bratu i po­li­cji, z któ­rej on sam zo­stał zwol­niony.

8

Po­li­cjanci na­le­gali, by kon­ty­nu­ować prze­słu­cha­nie Jaya na po­ste­runku, więc Ca­thy po­wie­działa im, że go tam za­wie­zie. Sio­stry po­wi­tały go przed do­mem uści­skami i łzami, a Ca­thy wzięła Mi­cha­ela na stronę i stre­ściła mu to, co opo­wie­dział jej Jay.

– Po­trze­buję two­jej po­mocy – po­wie­działa. – Mo­żesz po­je­chać do domu Jaya i po­szu­kać w jego kom­pu­te­rze tego ma­ila od An­na­lee? Wy­dru­kuj go i przy­wieź mi na po­ste­ru­nek.

– Ja­sne – od­parł. – Masz klucz?

– Tak. – Wy­cią­gnęła z to­rebki pęk klu­czy i zdjęła z kółka je­den pod­pi­sany imie­niem brata.

– Mi­chael, je­śli ta sprawa wy­ciek­nie do me­diów, nikt mu nie uwie­rzy. Sama bym nie uwie­rzyła.

– A wie­rzysz?

– Tak, oczy­wi­ście. To mój brat. Nie zro­biłby cze­goś ta­kiego matce wła­snego dziecka. – Spoj­rzała w stronę Jaya sto­ją­cego w ob­ję­ciach Ju­liet. – Kto­kol­wiek to zro­bił, ce­lowo tak wszystko ukar­to­wał, żeby jego wer­sja zda­rzeń wy­da­wała się skan­da­licz­nie głu­pia.

Mi­chael miał ten cha­rak­te­ry­styczny wy­raz twa­rzy, świad­czący o tym, że jego umysł działa na peł­nych ob­ro­tach.

– Bę­dziemy po­trze­bo­wać szcze­gó­ło­wego opisu tego ko­stiumu klauna. Mogę po­jeź­dzić po skle­pach i spraw­dzić, czy ktoś ostat­nio taki ku­pił. – Ro­zej­rzał się po roz­le­głym traw­niku. – Jay mó­wił, że klaun szedł przez trawę. Przyj­rza­łem się po­dwó­rzu i nie za­uwa­ży­łem żad­nych śla­dów. Ostat­nio było su­cho, ale może w ła­zience są ja­kieś od­ci­ski, albo na wy­kła­dzi­nie, bo mógł mieć mo­kre po­de­szwy, kiedy wy­cho­dził.

– Czy oni wie­dzą, co ro­bią, Mi­chael? Czy na Ma­xie i Alu można po­le­gać?

– Mu­simy im za­ufać. Nie mamy wy­boru. – Do­strze­gła, że drży mu żu­chwa i wy­wnio­sko­wała, że chyba jed­nak wąt­pił w ich kom­pe­ten­cje. – Bę­dzie do­brze. Max jest świet­nie wy­szko­lony, a Al ma do­świad­cze­nie.

– Al For­bes już dwa lata temu dzia­łał tylko dzięki sile roz­pędu, kiedy pra­co­wa­li­ście z Joem w wy­dziale – od­parła. – Chce ja­koś do­trwać do eme­ry­tury i od­li­cza czas, prze­cież wiesz. Naj­prost­szym spo­so­bem do­pro­wa­dze­nia tej sprawy do końca jest oskar­że­nie Jaya i za­mknię­cie śledz­twa.

– Mam na­dzieję, że się my­lisz – po­wie­dział Mi­chael. – Mój brat ra­czej tak nie po­stąpi.

Ale Ca­thy wie­działa, że Max i Mi­chael mieli zu­peł­nie inną etykę pracy.

– Chyba nie bę­dziesz na­prawdę go re­pre­zen­to­wać, co, Ca­thy? – spy­tał Mi­chael.

– Mu­szę.

– Wcale nie. Mo­żesz za­trud­nić ko­goś in­nego.

– To mój brat! Nie ma nic waż­niej­szego.

– Ale wy­szłaś z wprawy, Ca­thy. Od dwóch lat nie prak­ty­ku­jesz i ni­gdy nie pra­co­wa­łaś jako obrońca.

– Wiem tylko, że on mnie te­raz po­trze­buje. Może je­śli sprawa zaj­dzie da­lej, ścią­gniemy ko­goś jesz­cze. Ale tu­taj jest moje miej­sce. – Spoj­rzała na ze­ga­rek. – O nie… Mia­łam dzi­siaj być w te­le­wi­zji. Mu­szę za­dzwo­nić.

Prędko wy­brała nu­mer do pro­du­centa sta­cji FOX i po­wie­działa mu, że ma pilną ro­dzinną sprawę i nie może przy­je­chać, ale po­kie­ro­wała go na swo­jego bloga, na któ­rym już zdą­żyła opu­bli­ko­wać naj­now­szą in­for­ma­cję w spra­wie Sary Che­sney. Kiedy się roz­łą­czyła, zdała so­bie sprawę, że ko­lejny raz już ra­czej jej nie za­prosi… Chyba żeby po­roz­ma­wiać o spra­wie jej brata.

– Trzy­masz się? – spy­tał Mi­chael, kiedy się roz­łą­czyła.

– Tak. Mu­szę.

– Za­dzwo­nisz do mnie, je­śli będę mógł spraw­dzić coś jesz­cze?

– Wiesz, że tak. Ufam ci bar­dziej niż im. Zba­daj każdy trop, który znaj­dziesz. Mo­żemy po­móc Ma­xowi przy tej spra­wie, czy mu się to po­doba, czy nie.