Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na przełomie XIX i XX wieku wśród Wyspiańskich, a także spokrewnionych z nimi rodzin Rogowskich, Parvich czy Waśkowskich, talenty artystyczne nie były rzadkością. Poświęcali swoje życie sztuce, chwytając za pióro, pędzel, dłuto rzeźbiarskie, a czasem nawet aparat fotograficzny. Młode panny grały na fortepianie, śpiewały pieśni i pisały wiersze. Talentów wśród nich nie brakowało, ale geniusz zdarzył się tylko jeden – Stanisław Wyspiański, w którego cieniu pozostają do dziś pozostali bohaterowie tej książki
Franciszek Wyspiański był utalentowanym rzeźbiarzem, jego brat Bronisław – nieprzeciętnym fotografikiem działającym na prowincji. Joanna (Janina) Stankiewiczowa pozostawiła rękopisy, nad którymi pochylają się badacze literatury. Bardziej dociekliwi znają artykuły Zenona Parviego, a także jego dramaty. W kilku miastach stoją pomniki dłuta Tadeusza Błotnickiego, a jego Zarys historii ubiorów jest antykwarycznym rarytasem. Piórem władała sprawnie Maria Waśkowska, ale to jej młodszy brat Antoni pozostawił po sobie książki wspomnieniowe, sztuki teatralne i obrazy. Ich brat Tadeusz również był artystą. Nie pamiętalibyśmy o nich, gdyby w styczniu 1869 roku nie przyszedł na świat Stanisław Wyspiański. Przeżył niespełna 39 lat – znacznie mniej niż Mickiewicz czy Norwid, mniej niż Słowacki i Krasiński. A jednak pozostawił dzieło niezwykłe, zdumiewające rozległością i wszechstronnością: wiersze, dramaty, doskonałe listy, obrazy, grafiki, rysunki. Ilustrował książki, projektował witraże, meble i wnętrza, zajmował się scenografią i reżyserią teatralną. Klan Wyspiańskich – tylu dobrze zapowiadających się, zmarnowanych, zapomnianych, niespełnionych artystów. I geniusz – Stanisław Wyspiański!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 236
Wstęp
W znaczeniu, którego nie odnotowywał niezastąpiony do dziś Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, „klan” to wielopokoleniowa, skonsolidowana rodzina. Czy zatem istniał kiedykolwiek „klan Wyspiańskich”? A może powinniśmy raczej mówić o „rodzie” albo „rodzinie”, ściślej mówiąc, o kilku rodzinach, nie zawsze utrzymujących ze sobą bliski kontakt, żyjących własnymi sprawami i w odmiennym rytmie?
Nie było w rodzie Wyspiańskich sławnych rycerzy spod Grunwaldu albo chociaż spod Wiednia, próżno w nim szukać królewskich dostojników, wpływowych magnatów czy arystokratów z budzącymi zazdrość tytułami i olśniewającym rodowodem. Nie musimy sięgać w głąb historii, by zidentyfikować postać może nie protoplasty, lecz przynajmniej seniora rodu, Jana Wyspiańskiego, pisarza gminnego w powiecie Brzeżany, w ziemi lwowskiej, ożenionego z Anną, z domu Rosińską. Wiemy o nim bardzo mało, znacznie więcej – o synu Jana, Ignacym, który urodził się w epoce wojen napoleońskich, a studiował na Uniwersytecie Lwowskim, gdy trwało jeszcze powstanie listopadowe. Wiadomo, że był urzędnikiem, zapamiętano jego postawę patriotyczną, zwłaszcza podczas powstania styczniowego w 1863 roku, gdy mieszkał już w Krakowie. Trudno też powiedzieć coś absolutnie pewnego o jego aspiracjach artystycznych. Może grał na fortepianie, co w rodzinach inteligenckich nie należało do rzadkości? Może recytował patriotyczne wiersze, a może wolał czytać coraz modniejsze powieści, na przykład Michała Bałuckiego?
Stanisław Wyspiański, Autoportret, 1893/1894, olej, płótno
Artystami z prawdziwego zdarzenia zostali jednak dopiero jego syn Franciszek, a potem syn Franciszka, Stanisław, znany dziś jako autor Wesela i twórca Chochołów, dla niektórych „czwarty wieszcz”, dla innych tylko jeden z najwybitniejszych reprezentantów Młodej Polski.
A sami Wyspiańscy – właściwie jaka to rodzina?
Lew Tołstoj w pierwszym zdaniu Anny Kareniny uczynił godne przemyślenia spostrzeżenie, zgodnie z którym „wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Można chyba powiedzieć, że do domu Wyspiańskich i ich krewnych, Rogowskich, Parvich, Waśkowskich czy Stankiewiczów, szczęście zaglądało niezbyt często. Nieszczęśliwi na swój sposób? Być może.
Nie błyszczeli na salonach, nie dorabiali się wielkich majątków, omijały ich najwyższe stanowiska, nie sięgali po władzę ani pieniądze. Poza Stanisławem, którego pośmiertna sława zdecydowanie przewyższyła uznanie, jakim cieszył się za życia, byli raczej bohaterami drugiego planu. Wielodzietność na pewno nie sprzyjała podniesieniu materialnego poziomu życia, choć zdarzali się także przedstawiciele rodu, którzy unikali związków małżeńskich i schodzili z tego świata bezpotomnie.
Szacunek dla tradycji patriotycznych przechodził z pokolenia na pokolenie jako oczywistość, niemożliwy do zakwestionowania obowiązek, po części zaś powinność odziedziczona po przodkach. Może dlatego tylko sporadycznie ciągnął ich szeroki świat, a jeśli już wyjeżdżali, to – podobnie jak Wyspiańskiemu w Paryżu – brakowało im sąsiedztwa Wawelu. Swoje losy wiązali przeważnie z Krakowem, tutaj przychodzili na świat, tutaj żyli i umierali, nie zdając sobie czasem sprawy, że inne miasta zaoferowałyby im więcej: rozleglejsze perspektywy, szanse na szybszą karierę, łatwiejsze i większe zarobki. Na ogół żyli bowiem w trudnych warunkach, czasem pomagając sobie wzajemnie, ale niekiedy podążali własnymi ścieżkami, świadomie albo mimo woli rozluźniając więzy rodzinne. Cenili sobie natomiast wykształcenie i może dzięki temu nie znali pogardy dla sztuki. Jeśli już trafił się w tej rodzinie artysta, nie zmuszano go, jak się zdaje, by wybrał zawód bardziej praktyczny, na przykład zajął się handlem albo rzemiosłem. Może to dowód na to, że w każdym z Wyspiańskich drzemała dusza artystyczna, umiłowanie piękna, poszukiwanie możliwości ekspresji, nieokreślona tęsknota zgodna z duchem postromantycznych czasów?
Dom przy Krupniczej 26 w Krakowie, w którym urodził się Stanisław Wyspiański
Trudno to ocenić, ale na ogół kiedy chwytali za pióro, pędzel albo nawet dłuto, radzili sobie całkiem nieźle, nawet jeśli z różnych powodów nie zdołali pozostawić po sobie nieśmiertelnych arcydzieł. Nie zabrakło wśród nich zmarnowanych talentów, których tak wiele spotykamy we wszystkich zaborach w epoce postyczniowej. Nękani alkoholizmem albo chorobą umysłową malarze, poeci, rzeźbiarze, potencjalni samobójcy i pensjonariusze zakładów psychiatrycznych to ciemna strona polskiej kultury, ciągle jeszcze mało znana, wstydliwa...
Klan Wyspiańskich nie jest typową kroniką rodu, bowiem autor nie zamierzał zgłębiać wyczerpująco losów każdego z bohaterów, niezależnie od roli, jaką odegrał w dziejach literatury czy sztuki. Interesować nas więc będą jedynie artyści – spełnieni i potencjalni, uznani i zapomniani. To naturalne, że w centrum uwagi znajdzie się postać Stanisława Wyspiańskiego, wielokrotnie opisywana, a przecież ciągle tajemnicza i pełna paradoksów. Jak to możliwe, że stroniący od towarzystwa samotnik stał się w końcu człowiekiem rodzinnym? A w dodatku – że stało się to za sprawą kobiety, którą pogardzała przynajmniej połowa inteligenckiego Krakowa!
W cieniu wielkiego mistrza artystycznego rodu znaleźli się inni, przede wszystkim jego ojciec i stryj, o którym pamiętają już tylko nieliczni. A także dzieci, utrwalone na obrazach, których lepsze czy gorsze reprodukcje ozdabiają wiele polskich mieszkań, pokojów hotelowych, a nawet instytucji publicznych. Czy gdyby nie przedwczesna śmierć autora Wesela, jego choroba i kataklizmy historii, dzieci Stanisława Wyspiańskiego byłyby dziś dla nas kimś znacznie ważniejszym niż tylko modelami uwiecznionymi na wdzięcznych pastelach? Że byłyby kimś innym – co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Szukamy zatem śladów artystycznych inspiracji, a nie suchych dat i faktów, o których mówią zachowane dokumenty. Są wśród nich metryki, dyplomy, urzędowe pisma i prywatne listy, wreszcie coraz liczniejsze, zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku, fotografie. A ponieważ najgłośniejszy przedstawiciel rodu był w Krakowie postacią doskonale znaną i chętnie odwiedzaną, dysponujemy również licznymi wspomnieniami. Wydają się bezcenne, choć powinniśmy traktować je z niejaką ostrożnością, zwłaszcza gdy zawierają sądy niezbyt wyważone bądź problematyczne, albo gdy dotyczą epizodów sprzed dwudziestu czy trzydziestu lat.
Czytającemu solidnie udokumentowane studia i przyczynki, będące wynikiem pracy w archiwach i bibliotekach, nasuwa się niekiedy refleksja, iż być może ich autorzy przywiązują zbyt wielką wagę do tego, co zostało utrwalone na papierze. Takie stanowisko zasługuje na szacunek, ale może nie powinniśmy przeceniać znaczenia pewnych zapisanych wypowiedzi, a nawet urzędowych dokumentów, bo i one zawierać mogą wiele nieścisłości, mistyfikacji, a nawet świadomych fałszerstw! Fakt, że nie potrafimy udokumentować pobytu tej czy innej osobistości w jakimś konkretnym miejscu, wcale nie oznacza, iż nigdy jej tam nie było. Podobnie relacje między ludźmi nie zawsze znajdują swój wyraz w notatnikach czy pamiętnikach. Politycy oraz dyplomaci doskonale wiedzą, jak ryzykowne jest powierzanie poufnych informacji nawet najbliższym. Sekretny dziennik, prowadzony w tajemnicy przed światem, stanowi może lepsze rozwiązanie, ale nie wszyscy go prowadzą.
Zwłaszcza pisarze bardzo lubią zacierać pewne ślady, dbając o wizerunek przekazywany potomności. Przez całe życie, a zwłaszcza w przeczuciu zbliżającej się śmierci, wrzucają do ognia rękopisy, osobiste zapiski, korespondencję. Świadkowie są zgodni, że uczynił to również Stanisław Wyspiański, podobnie mogli też postąpić inni bohaterowie, mniej znani, ale równie powściągliwi w dzieleniu się swoimi sekretami.
Jednak nawet autorzy, którym żal płonących manuskryptów, potrafią ukrywać kłopotliwą prawdę w sposób niemal perfekcyjny. Można wprowadzać w błąd najbardziej sumiennych badaczy również wówczas, gdy pisze się autobiografię, a nawet urzędowy życiorys. Wiedział o tym doskonale bodaj największy mistyfikator okresu Młodej Polski, Władysław Stanisław Reymont. Barwną, choć niekoniecznie zgodną z rzeczywistością opowieść autobiograficzną spreparował Stanisław Przybyszewski – niektórzy twierdzą, że mimo wszystko Moi współcześni to jego najlepsza, a już na pewno najżywsza książka. Bez porównania więcej prawdy zawierają Dzienniki Stefana Żeromskiego, ale i tam niejedno zostało starannie zaszyfrowane, a niekiedy przemilczane. Raptularze Wyspiańskiego, dla badaczy oczywiście trudne do pominięcia, choć objętościowo bardzo skromne, do arcydzieł polskiej diarystyki oczywiście nie należą. Zawierają zapiski tak lakoniczne, że ich autorem mógłby być właściciel zakładu krawieckiego, kasjer albo posiadacz ziemski. Autor Wesela zdawał sobie chyba sprawę, że na dziennik, pamiętnik czy autobiografię jest jeszcze za wcześnie. A może nie pociągał go ten rodzaj literatury, dziś tak lubiany przez czytelników. Brak podobnego tekstu rekompensują nam częściowo listy, niekiedy bardzo obszerne, zawierające wiele ważnych refleksji o sztuce.
Tam, gdzie zawodzą dokumenty, odwołać się musimy do wyobraźni, nawet jeśli nie pozwala ona ustalić bezdyskusyjnych faktów czy przekonujących interpretacji. Hipotezy też mają swoje znaczenie, a ich formułowanie to nie tylko zabawa intelektualna. Niekiedy bowiem nawet słabo uzasadnione podejrzenia okazują się w końcu prawdą.
W historii różnych krajów spotkać można rody, które zawdzięczają pamięć potomnych na przykład dziełom architektonicznym, instytucjom użyteczności publicznej, czasem inicjatywom filantropijnym albo różnym formom mecenatu. Możliwości jest nieskończenie wiele. Wolno jednak sądzić, że jeśli dziś pochylamy się nad historią „klanu” Wyspiańskich, to prawdopodobnie czynilibyśmy to znacznie rzadziej, gdyby jego przeznaczeniem nie była służba sztuce, najszlachetniejszej działalności człowieka.
Źródła ilustracji
Narodowe Archiwum Cyfrowe: s. 8
Cyfrowa Biblioteka Narodowa Polona: s. 13