14,99 zł
Annie pada ofiarą poważnego wypadku samochodowego. Gdy w szpitalu odzyskuje przytomność, okazuje się, że nie tylko nie pamięta momentu wypadku, ale i poprzedzających go miesięcy. Dzięki troskliwej opiece lekarskiej szybko dochodzi do zdrowia. Bardzo często nawiedzają ją jednak sny o namiętnym kochanku o czarnych włosach i ciemnoniebieskich oczach. Pewnego dnia jadąc do domu samochodem, bezwiednie obiera drogę, którą nigdy wcześniej nie jechała, i trafia przed wyglądający znajomo dom. Ku zaskoczeniu Annie drzwi otwiera jej mężczyzna ze snów...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 181
Tłumaczenie:
Annie zatrzymała się w połowie schodów swojego niewielkiego domu w stylu wiktoriańskim. Rozmarzone, trochę nieobecne spojrzenie mąciło przejrzystość szeroko rozstawionych szarych oczu, a usta bezwiednie ułożyły się w rozanielony uśmiech. Sprawił to sen. Ostatniej nocy znowu śniła o „nim”, tyle że tym razem w sposób bardziej zmysłowy niż kiedykolwiek wcześniej. Trzymał ją w ramionach i obdarzał pieszczotami oraz namiętnie całował. Sen był tak prawdziwy, tak realistyczny, że w zasadzie…
Poczuła, jak przez jej ciało przebiega ekscytujący dreszczyk, a na policzki wstępuje gorący rumieniec. Opuściła powieki, żeby ukryć wyraz oczu, który mógłby ją mimowolnie zdradzić. Na ostatnie stopnie schodów wchodziła z lekkim poczuciem winy i trochę zażenowana.
Pozostała jej tylko godzina na przygotowanie się do spotkania z Heleną i jej mężem. Umówiła się, że zabierze ich do lokalu swoim samochodem. Wybierali się w trójkę na uroczystą kolację i o tym powinna teraz myśleć, a nie o zachwycającym, ale wyimaginowanym mężczyźnie, stworzonym z jej marzeń i pragnień.
Przyszło jej do głowy, że jak na dwudziestotrzyletnią kobietę, która z żadnym mężczyzną nie zawarła bliskiej intymnej znajomości, intensywność rojeń o zmysłowym i namiętnym idealnym kochanku była zadziwiająca. Zastanawiała się, czy to skutek jej życia bez miłości, braku mężczyzny, czy wpływ siły wyobraźni. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wiedziała natomiast, że od kiedy zaczęły nawiedzać ją te sny, żaden z mężczyzn, których poznała w rzeczywistości, nie wytrzymywał porównania z wyśnionym kochankiem ani też nie budził w niej żadnych emocji.
Cieszyła się na wieczorne spotkanie. Helena uratowała jej życie. Nie, poprawiła się szybko w myśli Annie, uczyniła coś więcej – sprawiła, że chciałam żyć i w pełni odzyskać zdrowie i siły. Stała się także jej najlepszą przyjaciółką i po części zastępczą matką.
Nawet teraz, a minęło pięć lat od wypadku, sama myśl o tym, jak niewiele brakowało, by odeszła na zawsze, sprawiała, że Annie ogarniało przerażenie. Paradoksalnie, fakt, że nie pamiętała dość sporego okresu poprzedzającego wypadek, samego wypadku ani tygodni, które spędziła w śpiączce, nie umniejszył, a wręcz spotęgował poczucie, że cudem przeżyła.
Pchnęła drzwi do sypialni nadal trochę niesprawnym ramieniem, jedyną pozostałością fizyczną po wypadku, weszła do środka i stanęła zamyślona. Wróciły do niej wspomnienia.
Ręka została tak zmiażdżona, że kiedy przywieziono ją na oddział ratunkowy, lekarz dyżurny rozpoczął przygotowania do amputacji. Na szczęście Helena, która tego dnia nie pełniła dyżuru, a tylko zajrzała do szpitala, żeby sprawdzić stan jednego ze swoich pacjentów, akurat przechodziła obok i została przez lekarza dyżurnego poproszona o koleżeńską konsultację. Jako specjalistka w zakresie mikrochirurgii, natychmiast przejęła inicjatywę i zdecydowała, że spróbuje uratować rękę.
Helena była pierwszą osobą, którą Annie ujrzała po odzyskaniu przytomności. Jednak dopiero po upływie wielu tygodni dowiedziała się od pielęgniarek, ile miała szczęścia, że właśnie ta lekarka znalazła się w szpitalu w chwili, kiedy ją przywieziono.
To Helena, jak Annie dowiedziała się po wybudzeniu, spędzała godziny przy jej łóżku, uparcie zwracając się do pozostającej w śpiączce chorej, nie pozwalając jej odejść i zmuszając ją siłą swojej woli do powrotu do świata żywych. Annie wiedziała, że nigdy nie zdoła odwdzięczyć się jej za to, co dla niej zrobiła.
„Nie tylko ty zyskałaś” – drażniła się z nią nieraz Helena. „Nie masz pojęcia, jak wzrósł mój prestiż zawodowy od czasu, gdy stało się powszechnie wiadome, że przeprowadzona przeze mnie operacja uratowała ci rękę. Twoja ręka jest dla mnie więcej warta niż jej waga w złocie, a ty, moja droga Annie – dodała z czułością Helena, łagodniejąc – stałaś się dla mnie kimś bliskim, przyjaciółką, ale i przyszywaną córką, której nie spodziewałam się mieć”.
Obie się wtedy popłakały. Ta chwila i te słowa były dla obu niezwykle znaczące. Na skutek poronienia w bardzo młodym wieku Helena straciła dziecko i szansę na macierzyństwo. Annie, porzucona przez matkę jako niemowlę, dorastała w domu dziecka. Wprawdzie była dobrze traktowana, ale brakowało jej czułości, troski oraz bliskości kochającej mamy, o czym niezmiennie marzyła.
Annie przypomniała sobie, jak przed dwoma laty Helena wreszcie przyjęła oświadczyny swojego długoletniego partnera, Boba Levera. Tak bardzo cieszyła się szczęściem przyjaciółki, że trudno było jej wyrazić to słowami. Wcześniej Helena odmawiała Bobowi, twierdząc, że pewnego dnia może on spotkać kobietę, która da mu dzieci. Chciała, by czuł się wolny od zobowiązań wobec niej, kiedy to się wydarzy. Wiele zachodu kosztowało Annie i Boba przekonanie Heleny do zmiany zdania. Ostatecznie się poddała, gdy Annie delikatnie jej uzmysłowiła, że skoro nieoficjalnie adoptowała ją jako córkę, nie ma już powodu do odrzucania oświadczyn ukochanego.
– Dobrze. Przekonał mnie ostatni argument – powiedziała Helena i się roześmiała.
Odczekała, aż Annie i Bob skończą wznosić toast za przyjęcie przez nią oświadczyn, i żartobliwie zwróciła się do młodej przyjaciółki:
– Czy liczysz się z konsekwencjami? Jako twoja matka, w dodatku w moim wieku, wkrótce zacznę nalegać, żebyś znalazła sobie towarzysza życia i postarała się obdarować mnie kilkorgiem wnucząt.
Wówczas po wybornym świątecznym obiedzie, który przygotowały z Heleną z okazji Bożego Narodzenia, i kilku kieliszkach wina Annie odważyła się opowiedzieć przyjaciółce o niezwykłych snach.
– Kiedy one się zaczęły? – spytała Helena, przyjmując profesjonalny ton.
– Nie jestem pewna. Chyba trwały przez pewien czas, zanim uprzytomniłam sobie, o czym śnię. – Annie zawahała się, potrząsając głową. – A kiedy już byłam świadoma, co to za sny, wydawały mi się znajome, jakby stanowiły od zawsze część mojego życia, jakbym znała mężczyznę ze snów. – Umilkła i zamyśliła się, próbując znaleźć odpowiednie słowa na opisanie niezwykle złożonych emocji, towarzyszących snom. Zastanawiała się, jak przekazać przyjaciółce, że mężczyzna ze snów wydawał tak bardzo prawdziwy.
Annie ocknęła się z zadumy i oderwała od wspomnień. Uświadomiła sobie, że stoi pośrodku własnej sypialni, a tymczasem powinna się przygotować do wyjścia. Podeszła do szafy, żeby wyjąć strój, który kupiła w zeszłym miesiącu z myślą o wieczornym spotkaniu. Zobaczyła w lustrze swoje odbicie i uśmiechnęła się lekko. Była szczęśliwa, że wypadek nie pozostawił żadnych śladów na twarzy.
Drobna, w kształcie serca, wciąż była tak samo ładna jak na nielicznych zdjęciach, które Annie zachowała z dzieciństwa. Włosy nadal miały ten sam jasny kolor. To spadek po nieznanych rodzicach, podobnie jak delikatna budowa ciała i wrodzona elegancja ruchów. Dojrzałość, większe poczucie własnej wartości i pewność siebie sprawiły, że nie dręczyła się już tym, kim i czym byli jej rodzice. Wystarczy, że dali jej najcenniejszy prezent – dar życia.
O wypadku wiedziała tylko tyle, ile jej powiedziano i co usłyszała podczas procesu, który wytoczono kierowcy. Potrącił ją na przejściu dla pieszych i został oskarżony o niebezpieczną jazdę, a jego towarzystwo ubezpieczeniowe było w obowiązku wypłacić bardzo wysokie odszkodowanie. Zdawała sobie sprawę, że pewne zawistne osoby uważały, iż uszkodzenie prawej ręki i trwająca przez prawie rok rekonwalescencja są tylko nieznaczną niedogodnością. Niewątpliwie prawnicy z towarzystwa ubezpieczeniowego kierowcy myśleli tak samo.
Przyznała jednak, że dzięki wypadkowi niezwykle dużo zyskała – i to nie z tego powodu, że firma ubezpieczeniowa wypłaciła jej odszkodowanie, lecz dlatego, że w jej życie wkroczyli Helena i Bob.
Jak szybko wytknęli jej prawnicy towarzystwa ubezpieczeniowego, obrażenia nie powstrzymały jej przed kontynuowaniem studiów, które właśnie zamierzała zacząć, gdy wydarzył się wypadek, ani nie przeszkodziły jej w otrzymaniu pracy. Oczywiście, dla wielu osób fakt, że chwilowo była w stanie pracować tylko na pół etatu, byłby plusem, a nie minusem.
Och, tak, prawnicy byli bardzo, ale to bardzo elokwentni, ale fakty pozostawały nieubłagane. Pięcioro świadków zeznało, że samochód wjechał na przejście dla pieszych prosto na przechodzącą Annie. Na sali sądowej pojawiła się też żona sprawcy wypadku. Ze łzami w oczach mówiła, że jeśli mąż straci prawo jazdy na zbyt długi okres, to bez jego zarobków, możliwości utrzymywania rodziny życie jej i trojga małych dzieci stanie się bardzo trudne.
Annie krajało się serce, gdy tego słuchała. Wciąż jeszcze współczuła rodzinie kierowcy, ale jak jej powiedziała Helena, nie ona była odpowiedzialna za sytuację, w jakiej nieoczekiwanie się znaleźli. Mimo wszystko ucieszyła ją wiadomość, że sprawca wypadku wyjechał z miasta i że nie będzie miała okazji natknąć się na ulicy na niego czy kogoś z jego rodziny.
Teraz wydawało się jej dziwne, że nie mieszkała przez całe życie tutaj, w Wryminster, sennym historycznym mieście z katedrą, zamkiem, niewielkim uniwersytetem i rzeką, która niegdyś, wiele lat temu, była głównym źródłem jego zamożności i pozycji. Te czasy minęły bezpowrotnie i do uroczej małej mariny zawijały już tylko stateczki wycieczkowe. Statki kupców, które swego czasu przywoziły do portu egzotyczne towary, należały do innej epoki.
Annie nie pamiętała, dlaczego wybrała akurat uniwersytet w Wryminster ani też kiedy przyjechała do tego miasta. Najwyraźniej nie miała czasu nawiązać przyjaźni czy zwierzyć się komuś ze swoich marzeń i ambicji. Wypadek zdarzył się na tydzień przed rozpoczęciem pierwszego semestru, a jedyny adres, jaki władzom udało się znaleźć, był adresem domu dziecka, w którym się wychowywała. Według tego, czego dowiedziała się Helena, Annie była inteligentnym dzieckiem, ale trochę odludkiem.
To Helena zabrała ją do swojego domu, gdy wreszcie Annie wypisano ze szpitala. Otoczyła ją opieką i troską, a jednocześnie zachęciła, by stała się niezależna, i udzieliła jej koniecznego wsparcia. Wreszcie to ona i Bob pomogli znaleźć niewielki dom w pobliżu tego, który sami zajmowali.
Annie wyjęła z ochronnej folii nowy strój i wydała cichy okrzyk zachwytu. Był to kobiecy garnitur w jasnobłękitnym kolorze, doskonale podkreślającym jej karnację i oczy. Spodnie z delikatnej wełnianej żorżety podkreślały długie nogi i wąskie biodra, a sięgający niemal do kolan żakiet dodawał całości stylowej elegancji. Pod żakiet Annie włożyła piękny wyszywany top. Pamiętała, że elegancki zestaw spodobał się jej od pierwszego wejrzenia, ale Helena musiała ją długo przekonywać, zanim ostatecznie poddała się i go kupiła.
– Wydam pieniądze na darmo – oświadczyła Annie, stojąc przy kasie. – Nie chadzam tam, gdzie mogłabym się pokazać w tak eleganckim stroju.
– Cóż, może powinnaś zacząć – zauważyła Helena. – Sayad zrobiłby wszystko, żebyś zgodziła się z nim umówić.
Sayad był przystojnym i seksownym anestezjologiem. Dopiero niedawno dołączył do zespołu lekarskiego szpitala i od chwili, gdy zobaczył Annie, nie ukrywał zainteresowania jej osobą.
– Jest miły – zgodziła się Annie – ale… – Urwała i pokręciła głową.
Nie był mężczyzną z jej snów. Och, nawet w przybliżeniu go nie przypominał. Wesoły Sayad miał szczere spojrzenie, gdy tymczasem jej wyśniony kochanek był czarnobrewy i zamyślony. Sayad, mimo swojego wieku, wciąż miał w sobie coś chłopięcego. Annie nie wiedziała, skąd to przekonanie, ale była pewna, że bohatera jej snów otaczała aura męskości i że miał w sobie coś władczego i wzbudzającego szacunek.
Mimo swoich obiekcji co do ceny nowego ubioru Annie w końcu pogodziła się z wydatkiem, gdyż umówiony wieczór był szczególną okazją. Bob i Helena, dwoje najbliższych jej ludzi, świętowali rocznicę ślubu i urodziny Boba.
Po zakończeniu długotrwałej batalii prawnej o odszkodowanie za odniesione obrażenia Annie zgodziła się wziąć kilka miesięcy wolnego, ulegając naciskom Heleny. Wcześniej, wydając lunch w damskim towarzystwie, pożegnała się na pewien czas z koleżankami z Petrofiche, międzynarodowej kompanii petrochemicznej, której biura mieściły się w dużym dawnym wiejskim domu, oddalonym o dobrych kilka kilometrów od miasta.
Na dzisiejszy wieczór zarezerwowała stolik w położonej nad rzeką, najbardziej prestiżowej restauracji w okolicy. Uparła się, że tym razem to ona zaprasza Helenę i Boba i że przyjedzie po nich nowym mercedesem.
Zdecydowanie się na kupno auta oznaczało dla niej milowy krok naprzód. Przed wypadkiem nie umiała prowadzić samochodu, a potem przez długi czas bała się choćby zbliżyć do auta, nie mówiąc już o zajęciu miejsca za kierownicą. W końcu jednak przezwyciężyła lęk i pomyślnie zdała egzamin na prawo jazdy. Ze względu na słabszą jedną rękę czuła się bardziej komfortowo w samochodzie z automatyczną skrzynią biegów i za namową Heleny i Boba uległa pokusie i pozwoliła sobie na luksus posiadania nowoczesnego auta.
Przygotowania do wyjścia nie zajęły jej dużo czasu. Preferowała bardzo oszczędny makijaż i jak często powtarzała z zazdrością Helena, miała szczęście posiadać piękną naturalną cerę, która nie wymagała dodatkowych zabiegów upiększających.
Annie uważała, że jej usta są trochę za pełne, ale nauczyła się to tuszować, używając pastelowej szminki. Nie chciała, żeby ściągały pożądliwe spojrzenia mężczyzn. Długie włosy, jedwabiste i proste, z reguły układała w sposób niewyszukany, podkreślający delikatny owal twarzy.
Garnitur wyglądał na niej nawet lepiej niż wtedy, gdy przymierzała go w sklepie. W ostatnim roku po zakończeniu ciągnącej się sprawy sądowej zaczęła trochę przybierać na wadze, co korzystnie wpłynęło na wygląd jej sylwetki.
Z zadowoleniem rozejrzała się wokół. Ten niewielki dom, który nabyła za odszkodowanie, był w momencie kupna w dość opłakanym stanie. Generalny remont okazał się konieczny, co oznaczało, że mieszkała na placu budowy, uparcie odmawiając przeniesienia się na pewien czas do Heleny i Boba. Chciała być na miejscu nie tylko po to, aby dopilnować rzemieślników i robotników, ale by dowieść swojej dojrzałości i niezależności, udowodnić sobie, że jest zdolna do samodzielnego działania.
Duże podwójne łoże w sypialni, udające antyczny mebel, automatycznie przyciągnęło jej wzrok. Nawet teraz nie bardzo potrafiła wytłumaczyć, dlaczego je kupiła, wybierając właśnie to ze wszystkich łóżek stojących w sklepie. Po prostu poczuła, że musi je mieć. W marzeniach sennych Annie i jej kochanek właśnie w tym łożu spędzali niezapomniane chwile… Nagle uprzytomniła sobie, że jeśli natychmiast nie wyjdzie z domu, spóźni się na spotkanie z przyjaciółmi.
Z twarzą nieco bardziej zarumienioną niż zwykle szybko zeszła na dół.
– Wielkie nieba, wygląda na to, że dzisiaj jest bardzo tłoczno – zauważyła Helena, kiedy Annie ostrożnie wprowadzała samochód na jedyne wolne miejsce na parkingu przed restauracją.
– Kiedy rezerwowałam stolik, powiedziano mi, że oczekują wielu gości – potwierdziła Annie. – Ponoć Petrofiche wydaje obiad dla nowego konsultanta w dziedzinie biologii morza.
– O, faktycznie – przypomniała sobie Helena. – Słyszałam, że znaleźli kogoś na miejsce profesora Saltera. Odkryli go w jednym z państw Zatoki Perskiej, tak mi się wydaje. Ma bardzo wysokie kwalifikacje i jest stosunkowo młody jak na to stanowisko, bo liczy sobie około trzydziestu kilku lat. Zdaje się, że w przeszłości pracował już dla Petrofiche.
– Hm… to dziwne, że biolog morski pracuje dla przemysłu petrochemicznego – wtrącił Bob.
Helena posłała mu wyrozumiały uśmiech i wymieniła spojrzenie z Annie.
– Podejrzewam, że uważasz biologów morskich za ludzi, którzy z kamerą filmową w ręce polują pod wodą na rekiny i rafy koralowe – zauważyła z lekką kpiną.
– Nie, skądże – zaprzeczył Bob, ale wyglądał na zmieszanego.
– W dzisiejszych czasach wszystkie duże koncerny międzynarodowe starają się sprawić wrażenie bardziej zielonych niż partie Zielonych i bardziej wyczulonych na potrzeby środowiska niż ekolodzy – powiedziała Annie. – I właśnie dlatego koncerny, takie jak Petrofiche, korzystają z tego typu specjalistów.
Wysiedli z auta i skierowali się do lokalu. Kiedyś był to dom prywatny. Obecni właściciele, małżeństwo w średnim wieku, udatnie zaadaptowali go na restaurację. Znajdowała się tu również oranżeria i piękny ogród ciągnący się aż do rzeki. Kiedy Annie i jej goście przechodzili przez kutą żelazną bramę, ich oczom ukazały się umiejętnie podświetlone okazy drzew, a także dziedziniec ozdobiony rzeźbami.
Na ich widok Liz Rainford, właścicielka restauracji, uśmiechnęła się zapraszająco.
– Zarezerwowałam wasz ulubiony stolik – powiedziała, dając znak kelnerowi, żeby zaprowadził ich na wskazane miejsce.
Liz należała do lokalnego komitetu dobroczynnego, w którym Annie również się udzielała. Znała więc okoliczności jej wypadku i historię znajomości z Heleną i Bobem.
– Wiem, że dziś jest wasz szczególny dzień – dodała.
Wybrany przez nią stolik, nieco oddalony od innych, stał w zacisznym miejscu przy oknie, z którego rozciągał się widok na ogród i dalej na rzekę. Kiedy kelner każdemu z nich odsunął krzesło i podał menu, Annie westchnęła z zadowoleniem.
Niekiedy czuła się tak jakby przed pięciu laty, kiedy otworzyła oczy na szpitalnym łóżku i zobaczyła pochyloną nad sobą Helenę, ponownie się urodziła. Mimo że zdołała przypomnieć sobie lata dzieciństwa i wczesnej młodości, tamten okres wydawał się jej trochę nierealny, jakby to nie ona go przeżyła. Helena wyjaśniła jej, że to efekt ogromnej traumy, której doświadczyły zarówno jej psychika, jak i ciało.
Lokal był pełen ludzi, łącznie z oranżerią, gdzie odbywało się zamknięte przyjęcie dla gości zaproszonych przez Petrofiche. W tym momencie Annie przypomniała sobie, że gdy w minionym tygodniu odwiedziła siedzibę firmy, była świadkiem, jak pracownice biura rozmawiały o nowym konsultancie.
– Prowadzi własne przedsiębiorstwo, a Petrofiche jest tylko jednym z jego klientów – powiedziała Beverley Smith, asystentka dyrektora. – Będzie przyjeżdżał na dwa dni w tygodniu, kiedy nie będzie zajęty na polach naftowych.
– Hm… Zastanawiam się, czy potrzebuje osobistej asystentki. Nie miałabym na pewno nic przeciwko paru wycieczkom na Wielką Rafę Koralową – zauważyła inna dziewczyna.
– Wielka Rafa Koralowa! Też coś!- prychnęła kpiąco kolejna kobieta. – Chyba raczej Alaska. To aktualnie główny punkt zainteresowań biologów morskich.
Annie słuchała ich przekomarzań z lekkim uśmiechem.
Mimo że regularnie była zapraszana na randki przez kolegów z pracy, nigdy nie przyjęła żadnej propozycji. Helena taktownie zwróciła jej uwagę, że istnieje niebezpieczeństwo, iż kochanek ze snów przyćmi jej rzeczywistość i pozbawi możliwości poznania żywego partnera. Annie była jednak świadoma, że to niechęć do umówienia się była przyczyną jej postępowania w stosunku do mężczyzn, a nie romantyczne wyobrażenia i fantazje.
Miała wrażenie, jakby coś jej mówiło, że na razie nie powinna z nikim się spotykać, bo to nie byłoby dla niej dobre. Co prawda, nie potrafiła określić, skąd się bierze to poczucie. Było tak trudne do wytłumaczenia, że nawet Helenie wstydziła się do niego przyznać. Wiedziała tylko tyle, że z jakiejś przyczyny powinna czekać. Chociaż nie miała pojęcia, na co i na kogo, to czuła, że musi właśnie tak postąpić.
Tytuł oryginału: Back in the Marriage Bed
Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2000
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© 2000 by Penny Jordan
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-2545-8
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.