Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawo przyciągania. Na skutek recesji na rynku nieruchomości Charlotte musi zamknąć swoją londyńską kancelarię. Podejmuje pracę u Daniela Jeffersona. Jej szef to człowiek sukcesu, gwiazda mediów. Charlotte czuje się przy nim jak szara myszka. Odnosi poza tym wrażenie, że szef kwestionuje jej kompetencje, wręcz ją upokarza. Jej niechęć do Daniela wzrasta. Do momentu, gdy na horyzoncie pojawia się rywalka... Ukryta pasja. Zdrada ukochanego jest wielkim szokiem dla Somer, córki bogatego i poważanego biznesmena. Postanawia nawiązać romans z pierwszym napotkanym mężczyzną. Los stawia na jej drodze Chase’a, znanego fotografa. Ich znajomość ogranicza się co prawda do flirtu, jednak jej ukoronowaniem jest odważna sesja zdjęciowa.Mija pięć lat… Chase nie może zapomnieć o Somer. Kiedy dowiaduje się, że jej ojciec ma zostać ambasadorem w jednym z państw arabskich, grozi opublikowaniem kompromitujących zdjęć. Taki skandal mógłby zniszczyć karierę ojca, a Somer nie zamierza do tego dopuścić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 396
Tłumaczenie:
Tłumaczenie:
Charlotte zatrzymała się przed niewysokim biurowcem i przyglądała się tabliczce z napisem: „Jefferson & Horwich, kancelaria prawna”.
Trochę się denerwowała. Spódnica jej granatowego wełnianego kostiumu, która na tle londyńskiej ulicy prezentowała się dość skromnie, tutaj nagle wydała jej się żenująco krótka.
Mimowolnie ją poprawiła i rozejrzała się po gwarnym placu targowym. Minęła dopiero ósma, ale ponieważ wypadał właśnie dzień targowy, właściciele straganów energicznie szykowali się do rozpoczęcia handlu.
Może powinna kupić sobie nowy kostium? Coś bardziej odpowiedniego dla co prawda wciąż młodej, ale w pełni wykwalifikowanej absolwentki prawa, która ma rozpocząć pracę w nowym miejscu. Problem w tym, że w tej chwili nie było jej stać na luksus zakupu garderoby.
„Jefferson & Horwich”, przeczytała po raz drugi.
No cóż, Richarda Horwicha już poznała. To on przeprowadzał z nią rozmowę kwalifikacyjną. Był to miły w obejściu mężczyzna w średnim wieku, ojciec rodziny, który stanowił uosobienie prawnika prowadzącego kancelarię na prowincji. Jeżeli zaś chodzi o Jeffersona…
Charlotte wzięła głęboki oddech.
Przyznaj się, powiedziała sobie gorzko. Wolałabyś pracować dla każdego, byle nie dla Daniela Jeffersona. Był wielką nadzieją świata prawniczego. Człowiekiem, który samodzielnie – no, prawie samodzielnie, jeśli nie liczyć jednego adwokata i kompletu personelu, jaki zazwyczaj angażuje się przy tego rodzaju sprawach – bronił ofiar dużej firmy farmaceutycznej.
W tym wypadku były to ofiary niesumienności i bezwzględności owej firmy, która bezdusznie nie przyjmowała do wiadomości, że do działań ubocznych produkowanego przez nią leku należy także zaliczyć niekorzystny wpływ na psychikę pacjentów. Co więcej, firma nie zgadzała się z tym i nie podjęła żadnych kroków, żeby to naprawić. Jefferson wygrał proces, wykazując karygodne zaniedbania znanego producenta leków. Uzyskał również dla swoich klientów jedną z najwyższych rekompensat finansowych, jakie zasądziły sądy w Wielkiej Brytanii.
Patrząc na wypolerowaną mosiężną tabliczkę na frontowej ścianie eleganckiego budynku w stylu georgiańskim, Charlotte nie mogła uniknąć porównania swojego położenia z sytuacją Daniela Jeffersona.
Tak jak on uzyskała dyplom na wydziale prawa. Był taki okres w jej życiu, kiedy posiadała nawet własną kancelarię. I ona również wygrywała w sądzie sprawy w imieniu osób ogromnie potrzebujących pomocy prawnej, na którą w zasadzie nie było ich stać. Ale na tym wszelkie podobieństwa się kończyły.
Daniel Jefferson odniósł spektakularny sukces, był fetowany jak bohater i zasypywany ofertami pracy od ludzi, którzy pragnęli, by ich bronił. Zwłaszcza po sprawie firmy farmaceutycznej Vitalle, dzięki której jego nazwisko znalazło się na pierwszych stronach gazet.
Charlotte z kolei zmuszona była teraz szukać pracy jako podwładna. Musi zacząć wszystko od nowa, od najniższego szczebla. Jej dom, jej praca, a nawet jej narzeczony zniknęli, połknięci przez recesję, która z wolna doprowadzała tyle rozmaitych firm do ruiny.
Teoretycznie, zgodnie z tym, co twierdzili jej przyjaciele i rodzice, powinna być wdzięczna, że zdołała zdobyć posadę, i to stosunkowo łatwo, zamiast hołubić w sobie złość, urazę i rozpamiętywać straty.
Tymczasem Charlotte była zła i rozżalona. Tak ciężko pracowała! Najpierw podczas studiów, a potem jako jedyna kobieta w dużej londyńskiej kancelarii, gdzie miała szczęście się zatrudnić.
To właśnie tam nauczyła się trzymać język za zębami i nie odpowiadać atakiem na próby poniżania jej i deprecjonowania przez kolegów z pracy, którzy oddawali w jej ręce najnudniejsze i najbardziej rutynowe sprawy. A nawet, co doprowadzało ją do furii, którą z trudem kryła, prosili ją o parzenie dla wszystkich kawy. Tak, pracowała wtedy bardzo ciężko, nieodmiennie dążąc do jednego celu: zamierzała otworzyć własną kancelarię przed ukończeniem trzydziestego roku życia.
A więc nie posiadała się z radości, kiedy wraz z Bevanem, swoim ówczesnym narzeczonym, jakimś zdumiewająco szczęśliwym zbiegiem okoliczności znaleźli nieduży lokal na parterze, idealny na małą kancelarię.
W owym czasie całe mnóstwo ludzi uciekło z Londynu, wybierając przyjemności wiejskiego życia. Jak powiedział Bevan, byłaby naiwna i głupia, gdyby nie wykorzystała tej okazji. Kupiła zatem lokal z zadłużeniem hipotecznym, którego wielkość przyprawiała ją o palpitacje serca. Kupiła także dla siebie elegancki dom w zabudowie szeregowej kilka ulic od kancelarii.
Zgadzali się z Bevanem, że kiedy się pobiorą, taki dom w zupełności im wystarczy, a później sprzedadzą go w razie czego za przyzwoitą cenę i kupią coś większego.
Sytuacja ekonomiczna wyglądała obiecująco, ceny nieruchomości były niezwykle wygórowane. Charlotte przekonała się o tym, kiedy przeglądała oferty, zastanawiając się nad wyborem lokalu na kancelarię oraz domu. Na szczęście była wówczas w stanie pożyczyć dość pieniędzy, by przelicytować konkurentów. Niestety teraz została bez grosza, za to z dużym kredytem i koszmarnie dużą hipoteką.
Owszem, nie była wtedy całkiem beztroska i wolna od obaw, ale Bevan ją wyśmiał. Co się z nią dzieje? – pytał. Przecież wszyscy tak żyją, od zawsze.
– Co z tobą? – pytał wyzywającym tonem. – Jesteś za równością, a kiedy ją zdobyłaś…
Wzruszał ramionami, nie kończąc zdania, ale Charlotte wiedziała, co miał na myśli.
Bevan łatwo wpadał w irytację i z równą łatwością wydawał sądy. Był osobą niezwykle dynamiczną, żył na dużych obrotach i miał odpowiedzialne stanowisko w City, gdzie pracował jako makler.
Charlotte poznała go przez wspólnego kolegę. Z początku jego sposób bycia uznała za dość odpychający. Ale on z taką determinacją dążył do zacieśnienia znajomości, że w końcu zaczęło jej to pochlebiać.
Obyło się bez oficjalnych zaręczyn. W zasadzie była to bardziej umowa, deklaracja, oświadczenie woli, że się pobiorą, kiedy oboje osiągną pewien planowany status społeczny i materialny. Charlotte miała świadomość, że jej rodzice, a zwłaszcza matka, nie rozumieją tej sytuacji. Zdaniem matki zaręczyny oznaczają pierścionek zaręczynowy i ustalenie daty ślubu.
Charlotte nie otrzymała w prezencie pierścionka ani nie poznała daty ewentualnego ślubu, a teraz nie miała już nawet narzeczonego.
Zamyślona spojrzała na nieskazitelnie pomalowane lśniące czarne drzwi. Kiedy je otworzy i wejdzie do środka, zrobi krok w zupełnie nowe życie. Jeżeli chodzi o jej karierę zawodową, cofnie się do etapu, który już dawno za sobą zostawiła i nawet jej przez myśl nie przeszło, że kiedykolwiek tam powróci.
Skończyła trzydzieści dwa lata – to za dużo, żeby spaść na samo dno i zaczynać od najniższej pozycji. Z drugiej strony sama była sobie winna. To ona odpowiada za własną porażkę. Wiedziała o tym.
– Przegrałaś, bo za dużo pracujesz charytatywnie – oznajmił brutalnie Bevan, kiedy zalana łzami powiedziała mu, że zdaniem księgowego to już koniec. Musi zakończyć praktykę, a jeśli szczęście jej dopisze – ale musiałaby naprawdę w czepku się urodzić – może jakimś cudem zdoła odsprzedać dom i kancelarię za taką sumę, która pokryje dług hipoteczny.
Czy rzeczywiście tak było? Czy przegrała, ponieważ nierozsądnie brała zbyt wiele spraw, które nie przynosiły jej dochodu? Co gorsza, robiła to z pełną świadomością. Czy może przegrała dlatego, że po prostu nie była wystarczająco dobrym prawnikiem, że nie pracowała dość ciężko, że nie potrafiła ściągnąć takich klientów, którzy zapewniliby jej płynność finansową niezbędną do przeżycia? Takich klientów, jakich Daniel Jefferson przyciągał na setki, pomyślała z goryczą.
Zresztą czemu miałoby być inaczej? Kiedy rozpisują się o tobie w samych superlatywach największe dzienniki w kraju, każdy poważny magazyn poświęca ci artykuł, a każde telewizyjne wiadomości wychwalają cię pod niebiosa i promują, nie możesz się opędzić od ludzi, którzy pragną powierzyć ci rozwiązanie swoich kłopotów.
Jak mówi stare powiedzenie, sukces rodzi sukces.
Właśnie dlatego, w samym środku najgorszej od dziesięcioleci recesji, Jefferson i Horwich zatrudniają nowych pracowników…
Dlatego właśnie Charlotte się tutaj znalazła. Stała jak głupie cielę patrzące na malowane wrota, świadoma, że powinna być wdzięczna za współczucie i zrozumienie, jakie okazał jej Richard Horwich, cokolwiek je wywołało, i za to, że przyjął ją do pracy.
Oczywiście, że była wdzięczna, ale równocześnie roznosiła ją złość. Czuła się zraniona i urażona, a przede wszystkim towarzyszyła jej gorzka świadomość własnej porażki, stanowiąca tak rażący kontrast wobec dużego sukcesu Daniela Jeffersona.
W końcu on ma jedynie trzydzieści siedem lat, ledwie pięć lat więcej niż ona. Jest kawalerem o niezłej prezencji – w każdym razie jeżeli można wierzyć prasowym fotografiom. Charlotte nie oglądała go w telewizji. Była wówczas zbyt zaabsorbowana rozwiązywaniem swoich problemów finansowych, pertraktacjami z deweloperem i bankiem, żeby dali jej więcej czasu na znalezienie chętnych na jej nieruchomości.
Jej nieruchomości… Raczej ich nieruchomości. Dzięki Bogu pozbyła się ich i spłaciła obie hipoteki. Przynajmniej nareszcie śpi spokojnie.
Tak, ale nie ma własnego domu. Wiedziała, że musi zacząć wszystko od początku, i bardzo jej się to nie podobało. Uśmiechnęła się kwaśno. Bez wątpienia będzie wyglądać wspaniale w swoim idiotycznym drogim kostiumie, płaszcząc się przed właścicielami kancelarii i parząc herbatę dla młodszych pracowników.
Przestań, przestań, powiedziała sobie. Przestań się nad sobą użalać.
Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. Zza jej pleców z placu targowego dobiegł ją zaczepny gwizd. Pewnie jakiś mężczyzna tak zareagował na widok przechodzącej dziewczyny, której jedynym zmartwieniem jest to, z którym z wielbicieli wybrać się na następną randkę, pomyślała smętnie Charlotte.
Kiedy zniknęła wewnątrz budynku, mężczyzna, który przed chwilą gwizdał, odwrócił się z uśmiechem do swojego klienta.
– Smaczny kąsek, panie Jefferson. Chyba nigdy jej tutaj nie widziałem. Pewnie nowa, co?
– Na to wygląda – przyznał wymijająco Daniel Jefferson, czekając, aż sprzedawca zważy mu ser.
Tego popołudnia czekało go spotkanie ze starym Tomem Smithem. Tom martwił się, co stanie się po jego śmierci z jego domem i kawałkiem ziemi. Nie posiadał bezpośrednich spadkobierców, tylko kilku dalszych krewnych ze strony żony. Martwił się, ponieważ chciał zyskać pewność, że młody Larry Barker, nastolatek, który robił mu zakupy i pomagał w ogrodzie, zostanie wynagrodzony za swoją dobroć.
Tom miał słabość do miejscowego kremowego sera, więc Daniel wstąpił na targ, by go kupić.
A zatem Charlotte French w końcu się pojawiła. Kiedy Richard powiedział mu, że zaproponował jej pracę, Daniel nie krył wątpliwości.
Czytał jej CV, oczywiście, i nie był pewien, jak ułożą się ich relacje, jeśli w ogóle się ułożą. A ten jej kostium… Osobiście nie zwracał szczególnej uwagi na to, jak ludzie się ubierają, to nie było dla niego najważniejsze, ale niestety część jego klientów przywiązywała do tego wagę.
Niezależnie od szumu medialnego po sprawie koncernu farmaceutycznego Vitalle większość klienteli kancelarii pochodziła, jak przedtem, ze środowisk raczej konserwatywnych i tradycyjnych. Zmieniło się to, że Daniel i Richard mieli po prostu więcej interesantów. Ale kostiumy z South Molton Street z zastraszająco kusymi spódnicami nie są strojem, jakiego klienci spodziewaliby się po kobiecie wykonującej zawód prawnika. Jeżeli mają traktować ją poważnie.
Daniel westchnął cicho, przechodząc przez plac. Znał kwalifikacje tej kobiety i wiedział, że jest inteligentna, a jednak…
Przywitała ją ładna i miła recepcjonistka. Najwyraźniej pamiętała Charlotte z rozmowy kwalifikacyjnej, bo natychmiast zaoferowała się, że pokaże jej miejsce pracy i łazienki.
– Och, ale czy może pani opuścić swoje biurko? – spytała niepewnie Charlotte.
Dziewczyna odpowiedziała jej uśmiechem.
– Tak, pan Horwich prosił, żebym pani wszystko pokazała. Mam na imię Ginny – przedstawiła się, wychodząc zza biurka. – Na lewo znajduje się gabinet pana Horwicha – oznajmiła, wskazując jedne z zamkniętych drzwi. – A tu pracuje pan Jefferson.
Charlotte obrzuciła kolejne drzwi wrogim spojrzeniem. Nie miała wątpliwości, który z partnerów posiada bardziej luksusowy i lepiej wyposażony gabinet.
– A to pani pokój – dodała Ginny, przystając tak nagle tuż za pokojem Daniela Jeffersona, że Charlotte omal na nią nie wpadła.
Jej pokój. Trochę ją to zmieszało, ponieważ spodziewała się, że będzie dzieliła pokój z innymi młodszymi prawnikami. Taki wniosek wyciągnęła po rozmowie o pracy w tej kancelarii. Pewnie Ginny tylko tak mówi, pomyślała, kiedy recepcjonistka otworzyła drzwi.
A jednak, wszedłszy do środka, Charlotte natychmiast się zorientowała, że jest tam miejsce wyłącznie dla jednej osoby. Zawahała się i spojrzała na Ginny.
– Jest pani pewna? To znaczy, nie sądzę… Myślałam, że będę dzieliła z kimś pokój.
– Och, nie wiem. – Ginny zrobiła zakłopotaną minę. – Pan Horwich prosił, żebym wprowadziła panią do tego pokoju. Aha, i mam przekazać, że dziś rano nie będzie go w kancelarii, ale pan Jefferson wszystko pani wytłumaczy.
Serce Charlotte zamarło. Rozejrzała się po zaskakująco przestronnym pomieszczeniu, bardzo wygodnie umeblowanym, z oknem na plac targowy, i nagle złość ją opuściła. Ale w zamian ogarnął ją niepokój i poczuła się przerażająco bezbronna.
– Lepiej już wrócę do siebie – odezwała się znów Ginny. – Około wpół do jedenastej Mitzi przyniesie kawę, ale jeśli wcześniej zechce pani się czegoś napić, w pokoju służbowym jest ekspres do kawy. Na najwyższym piętrze. Pan Jefferson wyposażył ten pokój we wszelkie niezbędne sprzęty, żebyśmy mogli zjeść tam nawet lunch. Jest tam aneks kuchenny i stół do snookera. W zeszłym roku podzieliliśmy się na dwie drużyny, mężczyźni przeciw kobietom. Kobiety wygrały.
Zaśmiała się, a potem, kiedy Charlotte nadal milczała, zaczerwieniła się i powiedziała niepewnie:
– Jeżeli nie jestem już potrzebna…
Charlotte uśmiechnęła się automatycznie i pokręciła głową, patrząc na drzwi, które zamknęły się za Ginny.
Nie, niczego nie potrzebowała. Nie licząc własnej kancelarii, własnego domu, szacunku do samej siebie, dumy. Perspektyw na przyszłość i narzeczonego.
Bez emocji zauważyła, że Bevan znalazł się na końcu listy jej strat. Czyżby od początku wiedziała, że nie jest bez skazy? Że kiedy przyjdzie co do czego, nie stanie u jej boku, by ją wesprzeć? Że pragnął jej tylko wówczas, gdy odnosiła sukcesy, bo wtedy podnosiła jego status? Czy w ogóle kiedykolwiek ją kochał, tak jak twierdził? I czy ona darzyła go prawdziwą miłością, taką, jaka łączyła jej rodziców?
Podeszła do okna i wyjrzała na plac. Jakiś mężczyzna zbliżał się do drzwi biurowca. Był wysoki, szeroki w ramionach, jego gęste kasztanowe włosy lśniły w promieniach słońca. Poruszał się energicznie, szedł sprężystym krokiem.
Miał na sobie ciemnogranatowy garnitur, bardzo tradycyjny w kroju. Z rękawa marynarki wystawał mankiet śnieżnobiałej koszuli. To był strój typowy dla profesjonalisty: biznesmena, księgowego, adwokata… Kiedy przystanął na stopniu i podniósł wzrok na jej okno, zupełnie jakby był świadomy, że nowa pracownica mu się przygląda, Charlotte znieruchomiała.
Natychmiast go rozpoznała, oczywiście, mimo że znała go wyłącznie z niezbyt wyraźnych prasowych fotografii. W rzeczywistości emanował jeszcze większą energią, jego budowa i postawa świadczyły o sile i opanowaniu.
Sądząc z jego ubioru, można by go wziąć za tradycjonalistę i konserwatystę, ale pod garniturem kryło się zdecydowanie atletyczne ciało.
Kiedy Bevan upierał się, żeby Charlotte zmieniła swój wizerunek, by wyglądać choć trochę nowocześniej, jedyną rzeczą, której nie zgodziła się zmienić, była jej fryzura. Miała proste gęste włosy do ramion, błyszczące i naturalnie ciemnorude, chociaż ludzie często w to nie wierzyli. Jedwabiste włosy kontrastowały z jej jasną karnacją i niebieskimi oczami.
Bevan zachęcał ją też do regularnego korzystania z solarium. Narzekał, że bladość jest niemodna i nieatrakcyjna. Charlotte zawsze odmawiała, podkreślając zagrożenia, jakie dla ludzi o jasnej skórze niesie nadmierne wystawianie się na promieniowanie ultrafioletowe.
Być może powinna była już wówczas dostrzec pewne znaki ostrzegawcze i domyślić się, że Bevan interesował się jedynie jej wizerunkiem, a nie tym, jakim jest człowiekiem. Bardzo szybko przekonała się, że gdy zniknęły oznaki jej sukcesu, Bevan także się ulotnił.
Kiedy już wyszła z szoku, stwierdziła, że jej duma ucierpiała na tym więcej niż serce, a jednak…
Minie sporo czasu, zanim odważy się po raz kolejny zaufać mężczyźnie.
Najbardziej irytowało ją to, że to Bevan się za nią uganiał, zasypywał ją kwiatami i ekstrawaganckimi komplementami. A równocześnie, przypomniała sobie z goryczą, na siłę próbował ją zmienić.
Jej rodzice i siostra uznali zniknięcie Bevana za szczęśliwą okoliczność. Charlotte zdawała sobie sprawę, że mają rację. Bevan stanowił luksus, na jaki już nie było jej stać, podobnie jak własna kancelaria, dom czy drogi samochód. Na szczęście pozostał jej tylko jeden dług do spłacenia, debet na koncie. Jeden jedyny. Lekko się skrzywiła, jej twarz zasnuł jakiś cień. Zacisnęła wargi, by się nie rozpłakać.
Z początku, gdy rodzice nalegali, żeby z nimi zamieszkała, nie ponosząc żadnych dodatkowych opłat, gwałtownie się opierała. Powrót do domu rodzinnego w jej wieku był czymś potwornie irytującym, niemal upokarzającym, niezależnie od tego, że kochała rodziców i dobrze z nimi żyła. Ale rodzice delikatnie dali jej do zrozumienia, że musi spłacić spory kredyt i postąpiłaby co najmniej nierozważnie, wydając pieniądze na wynajem mieszkania, kiedy oprocentowanie zadłużenia w banku jest tak wysokie.
Mały samochód z drugiej ręki, którym przyjechała do nowej pracy, pokonując jakieś dwadzieścia kilometrów, kupił jej ojciec. Łzy napłynęły jej do oczu. Czuła się tak zawstydzona, tak żałosna, kiedy wręczył jej kluczyki. Niespecjalnie tęskniła za swoim jaskrawoczerwonym sportowym modelem bmw, którym dotąd jeździła. Szczerze mówiąc, wydawał jej się zbyt pretensjonalny. Najbardziej bolała ją świadomość zawodowej klęski, tego, że znowu, jak za lat studenckich, jest zależna od rodziców, może nawet bardziej niż wówczas.
Co prawda od rodziców i starszej siostry Sarah nie usłyszała żadnego złego słowa, nic poza wyrazami współczucia, które czasami tak trudno było znieść.
Poczucie winy i wstydu dosłownie ją przygniatało. Bezmyślnie dała się porwać wielkim planom Bevana. Zachowała się głupio, okazała zbyt dużą pewność siebie. I tylko ona jest winna sytuacji, w jakiej się obecnie znalazła.
Najgorsze było jednak to, że każdy, kto dowiadywał się o jej losie, z pewnością podejrzewał ją po prostu o brak kompetencji. I chociaż miała ogromny dług wdzięczności wobec Richarda Horwicha za to, że zaoferował jej pracę, z drugiej strony z niechęcią myślała, że kierowała nim litość.
W końcu na rynku nie brakuje młodych wykształconych prawników, którzy szukają zatrudnienia. Dlaczego wybrał akurat ją, kogoś, kto pokazał już swoją nieudolność?
Ojciec twierdził, że Charlotte zbyt surowo się ocenia. Jak wielu innych korzystała z okresu koniunktury, która się załamała, pozostawiając ją bez środków do życia. Niewykluczone, że ojciec ma rację, ale przecież nie wszyscy ucierpieli przez karuzelę cen na rynku nieruchomości: najpierw piramidalnych zwyżek, a następnie gwałtownych przecen.
Weźmy choćby takiego Daniela Jeffersona.
Na moment serce jej zamarło. Bardzo liczyła na to, że ich kontakty będą ograniczone do minimum. W zasadzie nie miała żadnych racjonalnych powodów, żeby czuć wobec niego taką… taką wrogość, niechęć. To do niej niepodobne, zupełnie nie w jej stylu. Niestety w ciągu minionego pół roku najwyraźniej straciła pogodę ducha. Czuła się pokrzywdzona i bezbronna. Bez końca, jakby wbrew własnej woli, rozpamiętywała wszystko, co się wydarzyło. Żałowała, że nie potrafiła tego przewidzieć i nie zdołała ochronić już nawet nie siebie, ale tych klientów, którym świadczyła usługi za darmo.
Tak, wielka szkoda, że nie posiada takiego daru przewidywania, jaki jest ewidentnie dany Danielowi Jeffersonowi. W przeciwieństwie do niej, stwierdziła melancholijnie, Jefferson potrafi korzystać z sytuacji i wybierać takie sprawy, które przynoszą mu korzyść.
Wystarczy podać przykład potężnego koncernu Vitalle, któremu zawdzięczał spektakularny sukces…
Dobiegł ją dźwięk otwieranych drzwi, a w chwilę potem odgłosy z sąsiedniego pokoju. Czym prędzej zajęła miejsce za biurkiem. Daniel Jefferson rozpoczyna dzień.
Ciekawe, co go dzisiaj czeka? – zastanowiła się gorzko. Jakaś głośna sprawa sądowa, która przyniesie mu jeszcze większe honory? A może szykuje się do udzielenia wywiadu w telewizji? Gazety rozpisywały się z zachwytem o jego telewizyjnych wywiadach.
Czytała o tym. Niektórzy już tacy są, szukają rozgłosu, sława im służy. Charlotte świetnie pamiętała krótką upokarzającą notatkę w lokalnym dzienniku, w której donoszono o zamknięciu jej kancelarii, wskazując na nią jako na jedną z ofiar recesji.
Trzeba zostawić za sobą przeszłość. Ojciec przypominał jej o tym delikatnie, dodając, że porażka to nie hańba. Podkreślał, że jest dumny z tego, iż wystarczyło jej odwagi, by otworzyć własny biznes, zamiast szukać bezpiecznej przystani w jakiejś dużej korporacji.
Ale Charlotte wciąż miała przed oczami dumne oblicza swoich rodziców w dniu, kiedy otrzymała dyplom. Teraz odnosiła wrażenie, że nie zasłużyła sobie na tę dumę, że nie zasługuje również na szacunek i zaufanie kolegów po fachu.
Zatopiona w tych smętnych myślach ledwie zauważyła, że drzwi jej pokoju się otworzyły. Zesztywniała, zamrugała powiekami, powstrzymując łzy, i wstała siłą woli, przeklinając w duchu swoją prostą, zbyt krótką spódnicę.
– Och, pan Horwich – zaczęła, a zaraz potem urwała, gdyż to nie Richard Horwich stał przed nią, jak się spodziewała. Zapomniała, co mówiła Ginny.
Sądziła, że to Horwich wyjaśni jej, na czym będą polegać jej obowiązki, a tymczasem naprzeciwko niej stał Daniel Jefferson.
– Przepraszam – wydukała, wściekła, że nie przyjrzała się mężczyźnie, który wszedł do jej pokoju, zanim otworzyła usta.
– Nic nie szkodzi – odparł pogodnie Daniel Jefferson.
Uśmiechał się do niej. Miał miły ciepły uśmiech, który z niejasnego powodu tylko zwiększył niechęć Charlotte do jego osoby i jej zakłopotanie.
– Przepraszam, że mnie nie było, jak pani przyjechała. Musiałem po drodze gdzieś wstąpić. Ginny na pewno już wszystko pani pokazała. Margaret Lewis, która odpowiada za naszych praktykantów, zejdzie na dół o wpół do jedenastej i zaprowadzi panią do przedszkola, żeby pani wszystkich poznała.
– Do przedszkola?
Znowu się uśmiechnął.
– Przepraszam. Nazywamy tak pokój, w którym pracują młodzi stażyści. Częściowo właśnie dlatego, że służy stażystom, a częściowo, że jest na najwyższym piętrze, gdzie kiedyś, kiedy to był prywatny dom mieszkalny, znajdowały się pokoje dla dzieci.
Przerwał i zlustrował ją wzrokiem. Charlotte natychmiast poczuła, że jej londyński strój jest niemal wyzywający, i w ostatniej chwili powstrzymała się przed obciągnięciem spódnicy. Czy jej się tylko wydawało, czy kąciki jego warg lekko się uniosły, kiedy jej się przyglądał? Poczuła wypieki na policzkach.
Dobrze mu się śmiać, pomyślała z goryczą. Stoi sobie w tym kosztownym garniturze szytym u porządnego krawca. Pewnie nigdy nie znalazł się w tak fatalnej sytuacji, żeby nie było go stać na kupno ubrań, choćby nawet w jakiejś sieciówce, nie wspominając o tym, co w tej chwili miał na sobie. Proszę bardzo, niech z niej szydzi, jeśli sprawia mu to przyjemność. Nie będzie się tym przejmowała.
A jednak wiedziała, że nie jest jej to obojętne. Podobnie jak robiło jej ogromną różnicę, że to on tkwi tutaj naprzeciw niej, a nie Richard Horwich. Oraz że przydzielono jej pokój sąsiadujący z pokojem Jeffersona i odseparowano od reszty pracowników.
Dlaczego? Czy dlatego, że pomimo iż przywitał ją uśmiechem, tak naprawdę nie życzył sobie, by z nimi pracowała? Może nawet głośno wyraził swój sprzeciw, wytykając swemu starszemu partnerowi, że zatrudnia kogoś takiego jak Charlotte… Nieudacznicę, która nie zrobiła tak głośnej kariery jak on?
Czy posadzono ją samą w tym pokoju na jego polecenie? Pewnie zamierza kontrolować każdy jej ruch, sprawdzać ją, ponieważ nie ufa jej kompetencjom. Charlotte podejrzewała, że jej domysły są słuszne.
Jej duma, boleśnie zraniona doświadczeniami z niedawnej przeszłości, doznała kolejnego uszczerbku.
– Będzie pani tutaj wygodnie? – spytał znów Daniel Jefferson. – Przywykła pani do samodzielnej pracy, więc mam nadzieję, że osobny pokój nie stanowi dla pani problemu. Na co dzień drzwi między naszymi pokojami będą otwarte.
Charlotte poniewczasie zdała sobie sprawę, że drugie drzwi w jej pokoju prowadzą do jego gabinetu.
Jej gorycz i niechęć omal nie pozbawiły jej głosu. Więc on naprawdę uważa, że przez cały czas musi ją mieć na oku? Czuła, jak jej dłonie mimowolnie zaciskają się w pięści. Wbiła paznokcie w skórę, walcząc z pokusą, by rzucić mu w twarz, gdzie ma tę całą pracę.
Za nic w świecie nie wolno jej ulegać takiemu pragnieniu. Czym prędzej przywołała w myślach swoje zadłużone konto w banku i na nim się skupiła. Pomyślała też o dobroci i łaskawości rodziców. Nie może sobie pozwolić na to, by rzucić tę posadę… nie może odrzucić żadnej pracy, którą by jej oferowano… niezależnie od tego, jak bardzo nie cierpiałaby swojego dobroczyńcy.
Zresztą to nie Jefferson zaproponował jej zatrudnienie. Z goryczą pomyślała, że on by tego nie zrobił. Wyobrażała sobie, co się działo, kiedy Richard Horwich oznajmił mu, że przyjmie ją do zespołu.
Na pewno pokazał Jeffersonowi jej CV, a tam wszystko było jak na dłoni… Niczego nie ukryła, gdyż czuła, że to byłoby nieuczciwe.
Podczas rozmowy kwalifikacyjnej Richard zadawał jej bardzo szczegółowe pytania na temat jej plajty, a ona odpowiadała mu szczerze i otwarcie.
Daniel Jefferson musiał dostać furii, dowiedziawszy się, że zaoferowano jej stanowisko, a ona je przyjęła.
Znowu coś do niej mówił. Skupiła się siłą woli i słuchała go, wyniosła i nieobecna.
– Przygotowałem listę spraw, w których pilnie potrzebuję pani pomocy. Sądzę, że najlepiej będzie, jak przez kilka pierwszych dni zapozna się pani dokładnie z tymi aktami. To bardzo różne sprawy. Nie wiem, czy Richard to pani mówił, ale z początku to była mała prowincjonalna kancelaria. Nikt się tutaj w niczym nie specjalizował. Z zasady zajmujemy się wszystkimi sprawami, jakie do nas trafiają, tak jak lekarz rodzinny. Moim zdaniem taka rozmaitość sprawia, że nasza praca jest ciekawsza. Jeżeli zdarzy się, że coś wykracza poza nasze możliwości, odsyłamy klienta do innej kancelarii albo bierzemy tę sprawę z zastrzeżeniem, że klient ma prawo szukać pomocy gdzie indziej, kiedy uzna, że nie spełniamy jego oczekiwań. Może to staroświeckie podejście, ale nam ono odpowiada. Zresztą doszedłem do wniosku, że nie mam wielkiej ochoty specjalizować się tylko w jednej dziedzinie.
Charlotte czuła, że ma czerwone policzki. Czy naprawdę musi jej wypominać jej własną głupotę, czyli fakt, że skupiła się na sprawach notarialnych? Chciała mu powiedzieć, że nie miała wyboru. Nie zdążyła poszerzyć swojej oferty, kiedy rynek nieruchomości był tak aktywny, a ona wzięła na swoje barki tyle spraw tylko dlatego, że uznała je za ważne, bo ostatecznie nie dostała za nie ani grosza.
Bevan miał jej to za złe. Wpadał w szał. Nieustannie się kłócili. Charlotte argumentowała, że może robić ze swoim czasem, co tylko zechce, właśnie dlatego, że to jej czas. I nawet jeżeli na tym nie zarobiła, odczuwała satysfakcję, że pomogła ludziom, którzy w innym wypadku nie mieliby żadnej szansy na to, by dochodzić sprawiedliwości. Procesowanie się o cokolwiek to bardzo kosztowna zabawa, nie każdego stać na pomoc prawną.
– Dla mnie to zupełnie nowa sytuacja – zaczął znów Daniel Jefferson. – Nie współpracowałem z nikim tak blisko od pierwszych lat po dyplomie, kiedy pracowałem z moim ojcem. Oczywiście, on jest już na emeryturze. Muszę jednak przyznać, że mam taki nawał spraw, że wykwalifikowana asystentka bardzo mi się przyda.
Asystentka! Zatrudniono ją jako asystentkę Daniela Jeffersona! Charlotte przygryzła wargi, bo bała się, że za moment wybuchnie.
Kiedy Horwich proponował jej posadę, ani słowem nie wspomniał, że będzie pracowała dla Daniela Jeffersona. Przeciwnie, zakładała, że dołączy do zespołu stażystów, których obowiązki przypominają kompetencje prawników w działach prawnych dużych korporacji. Wyobrażała sobie, że oni będą wykonywać czarną robotę, a Daniel Jefferson będzie spijał śmietankę.
Informacja, że będzie pracowała wyłącznie dla Jeffersona, była dla niej nie lada szokiem.
Czuła nieposkromioną chęć, by wyciągnąć od niego prawdę. Chciała usłyszeć, zamiast fałszywych pochlebstw, że Jefferson absolutnie nie wierzy w jej umiejętności, a jedynym powodem zainstalowania jej w sąsiednim pokoju jest fakt, że nie ma do niej zaufania.
Była potwornie zirytowana, chociaż nie chciała tego przyznać. Żałowała, że jej nie stać na to, by dać wyraz swojej dumie, oświadczyć mu, że zmieniła zdanie i ta posada już jej nie interesuje, i wyjść z wysoko uniesioną głową!
No tak, nie ma wyjścia. Musi zacisnąć zęby i posłać mu wymuszony lodowaty uśmiech. W końcu jest tylko członkiem personelu, on zaś wszechmocnym Danielem Jeffersonem. Jeżeli on zadecyduje, że Charlotte ma parzyć kawę i wysyłać listy, ona musi się podporządkować.
W jednej chwili wszystkie frustracje i żale kilku pełnych upokorzenia miesięcy wezbrały w niej i zakipiały, wywołując gwałtowny przypływ złości skierowany przeciw mężczyźnie, który stał na wprost niej.
Łatwo mu tak mówić. On bez wątpienia nigdy nie popełnił błędu, nigdy się nie pomylił i nigdy nie przeżył poniżenia związanego z utratą niemal wszystkiego. Kariery, domu, kochanki…
To dziwne, ale w zasadzie ją i Bevana trudno byłoby nazwać kochankami. Kiedy Bevan zaprzestał namiętnych gorączkowych zalotów i zdobył Charlotte, tak bardzo wciągnęło go reorganizowanie jej kariery i zmiana jej wizerunku, że jakoś nie znaleźli czasu, by zostać kochankami. Ilekroć gdzieś wychodzili, zawsze towarzyszyli im znajomi Bevana, różni ważni mężczyźni i kobiety z jego świata, którzy chłodno i z całym spokojem rozmawiali o wyczerpaniu i syndromie wypalenia i którzy wyrażali pogląd, że w ich planach na życie nie ma miejsca na rozwijanie prywatnych związków.
Charlotte wychodziła z nimi, ponieważ… Bevan po prostu zwalił ją z nóg, przyznała żałośnie.
Daniel Jefferson pytał, czy czegoś jej potrzeba.
Tak, pomyślała z goryczą, ma jasno określone potrzeby. Chce odzyskać szacunek do samej siebie. Dumę. Chce odczuć, że ludzie jej ufają, że wierzą w jej zawodowe kompetencje.
Potrzebowała tego wszystkiego i jeszcze czegoś więcej, ale od Jeffersona na pewno tego nie dostanie.
Posłała mu kolejny chłodny uśmiech.
– Nie, niczego mi nie trzeba – odparła.
Mimo tylu emocji doskonale rozumiała, co do niej mówił. Jeżeli Daniel przekaże jej listę spraw, które powinna przestudiować…
Dziesięć minut później stwierdziła, że za skarby świata nie zapyta go, gdzie znajdują się teczki z dokumentami.
Lista najprawdopodobniej leży na jego biurku, pomyślała. Kiedy otworzył łączące ich pokoje drzwi i wszedł do siebie, przypuszczalnie po ową listę, Charlotte ze zdumieniem stwierdziła, że jego pokój znacznie odbiega od jej wyobrażeń. Staroświeckie meble, po obu stronach kominka wygodne fotele, ciężkie duże biurko naprzeciw okna i duże drewniane pudło z zabawkami w kącie. To ostatnie wydało jej się wyjątkowo osobliwe.
– Przydają się, kiedy prowadzę sprawę rozwodową – oznajmił, zauważając, na co Charlotte skierowała wzrok. – Jeśli moją klientką jest kobieta, często przyprowadza ze sobą dzieci. Wtedy mają się czym zająć.
Charlotte rozejrzała się i stwierdziła, że nigdzie nie widzi szafki na dokumenty.
Może powinna zapytać o to tę Margaret Lewis, kiedy się z nią spotka, a może raczej recepcjonistkę Ginny.
Drzwi łączące ich pokoje pozostały otwarte. Charlotte miała wielką ochotę je zamknąć, odseparować się od mężczyzny pracującego w sąsiednim pokoju, który nie ufał jej do tego stopnia, że umieścił ją blisko siebie, by stale mieć ją na oku. Niestety nawet taki drobiazg jak decyzja o zamknięciu drzwi nie należy do niej, pomyślała ze złością. Teraz jest podwładną, uzależnioną od kaprysów i poleceń innych.
O wpół do jedenastej rozległo się pukanie do drzwi. Charlotte wstała, a wysoka kobieta, która weszła do środka, przedstawiła się jako Margaret Lewis.
Była po pięćdziesiątce, miała gęste włosy i ciepły uśmiech. Jeżeli nawet, podobnie jak Daniel Jefferson, nie wierzyła w profesjonalizm Charlotte, nie okazała tego.
Kiedy szły na górę, Charlotte po raz pierwszy tego ranka poczuła się spokojniejsza.
– Jesteśmy niewielkim, ale za to zgranym zespołem – mówiła Margaret po drodze. – Moim zdaniem zawdzięczamy to temu, że kancelarię założyła kobieta.
– Co takiego? – Charlotte przystanęła.
Margaret uśmiechnęła się.
– Tak. Lydia Jefferson założyła tę kancelarię tuż po studiach, kiedy nie znalazła pracy w żadnej z istniejących kancelarii. W tamtych czasach to był bardzo odważny krok.
– Lydia Jefferson? – spytała Charlotte. – To pewnie… Czy to krewna Daniela Jeffersona?
– Jego cioteczna babka – przyznała Margaret. – Kiedy rozpoczęłam tutaj pracę jako młodsza asystentka, od kilku lat była już na emeryturze, ale nadal bardzo interesowała się wszystkim, co się tutaj działo. Prawdę mówiąc, to ona zachęciła mnie do dalszego kształcenia się. Była bardzo zżyta z Danielem. Przyprowadzała go tutaj czasami, kiedy chodził jeszcze do szkoły.
Lydia uważała, że kobiety mają prawo decydować o własnym losie i zażarcie opowiadała się po stronie najsłabszych. Daniel ogromnie ją przypomina. O wiele bardziej niż swojego ojca, który, chociaż był miłym człowiekiem, w o wiele większym stopniu uosabiał stereotyp prawnika z prowincji. Daniel wyróżniał się na studiach. Wiele osób sądziło, że zechce zostać adwokatem, ale on zawsze pragnął pracować tutaj, w kancelarii założonej przez swoją ciotkę.
– Ale po sprawie koncernu Vitalle, która przyniosła mu tak wielki rozgłos, na pewno go kusiło, żeby wykorzystać ten sukces i przenieść praktykę do Londynu?
Margaret pokręciła głową.
– Och nie, Daniel nigdy by tego nie zrobił. – Powiedziała to z absolutną pewnością, ze szczerą wiarą i sympatią w głosie.
Charlotte poczuła, że jej niechęć do Daniela Jeffersona gwałtownie wzrosła. Jemu wszystko przychodziło łatwo. Dostał wszystko na talerzu. Jedyne, co musiał zrobić, to skończyć studia. Potem od razu wkroczył w świat, który już na niego czekał. Świat z mozołem stworzony przez kobietę…
Kobietę, która w przeciwieństwie do niej odniosła sukces, mimo że musiała stawić czoło o wiele większym przeciwnościom. Charlotte uświadomiła to sobie z rozgoryczeniem, kiedy dotarły na szczyt schodów i Margaret Lewis otworzyła drzwi.
W dużym słonecznym pokoju pracowało przy biurkach osiem osób. Ciszę wypełniał szum komputerów i innego sprzętu elektronicznego. Wzdłuż jednej z krótszych ścian stały stojaki i półki ze znajomo wyglądającymi paczkami papieru i teczkami z dokumentami związanymi różową wstążką.
Natychmiast stało się jasne, że ci ludzie są bardzo zajęci. A z drugiej strony panowała tam dosyć radosna i swobodna atmosfera. Młoda kobieta pochylała się nad ramieniem swojego kolegi, wyjaśniając mu jakieś wątpliwości i jednocześnie żartując.
Siedzący w tym pokoju mieli jasny wzrok i emanowali entuzjazmem świadczącym o tym, jak bardzo lubią swoją pracę. Nie brakowało im gotowości ani żarliwości, tego rodzaju zapału, jaki posiadają najlepsi w grupie rówieśniczej.
Nie znała tu nikogo, lecz natychmiast wiedziała, że praktykanci są szybcy, inteligentni, oddani pracy – tacy jak ona kiedyś. Dodatkowo posiadali coś jeszcze, czego jej brakowało: byli wolni od niepokoju towarzyszącego jej niemal od pierwszej chwili po założeniu kancelarii.
Jeżeli znali jej historię, nie zdradzili się z tym. Margaret przedstawiła ich Charlotte, a oni powitali ją, jak jej się wydawało, z prawdziwą serdecznością.
Jeden czy dwóch z młodych mężczyzn zerknął z podziwem na jej krótką spódnicę. Nikt nie potraktował jej wrogo czy nieuprzejmie.
– Chwała im – skomentowała Margaret, kiedy zamknęły za sobą drzwi i stanęły na podeście. – Ciężko pracują, ale czasami ponosi ich temperament. Daniel uważa, że należy im powierzać tyle odpowiedzialnych zadań, ile tylko zdołają udźwignąć, byle ich nie przeciążyć. Muszę przyznać, że im to służy. Wolimy przydzielić jedną osobę do jednej sprawy, żeby miała szansę dokładnie się z nią zapoznać, zamiast zajmować się nudnymi ogólnymi pracami przygotowawczymi.
Kiedy weźmiesz już do ręki akta spraw prowadzonych przez Daniela, w każdej teczce znajdziesz nazwisko praktykanta wyznaczonego do danej sprawy. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, możesz zlecić to praktykantowi wprost albo za moim pośrednictwem, jeśli wolisz. Rozumiem, że przez kilka najbliższych dni, dopóki się tutaj nie zadomowisz, będziesz przywiązana do biurka i teczek. Ale jak już się we wszystkim zorientujesz, byłoby miło, gdybyśmy któregoś dnia wybrały się na lunch.
– Tak, z przyjemnością – odparła Charlotte ze szczerym entuzjazmem. – Prawdę mówiąc, potrzebuję pomocy – dodała. – Gdzie właściwie znajdę teczki z dokumentami?
Margaret spojrzała na nią z uśmiechem.
– Chodź ze mną.
Ruszyły z powrotem na dół. Margaret powiedziała Charlotte, że kiedy Lydia Jefferson postanowiła założyć kancelarię, kupiła ten dom za pieniądze z niedużego spadku. To głównie dzięki uporowi Daniela budynek nie został przerobiony na nowoczesny, pozbawiony duszy biurowiec ukryty za klasyczną fasadą. Wszystko pozostało tak jak dawniej.
Ponieważ jednak kancelaria się rozrastała i z czasem zaczęło im brakować miejsca, dokumenty, a przynajmniej te należące do Daniela, przechowywane były obecnie w pomieszczeniu pełniącym niegdyś rolę sporej spiżarni.
– To tutaj – oznajmiła Margaret, gdy zatrzymały się na kolejnym podeście.
Otworzyła drzwi prowadzące do pokoju o wydłużonym kształcie. Wzdłuż jego ścian znajdowały się wypełnione teczkami półki.
– Akta spraw zamkniętych przenieśliśmy do piwnicy. Tutaj mieszczą się tylko akta spraw bieżących. Nasz system jest prosty. Akta są ułożone w porządku alfabetycznym. Jeśli stwierdzisz brak jakiejś teczki, oznacza to zazwyczaj, że ma ją Daniel albo któryś z praktykantów. Usiłowałam wprowadzić zasadę, żeby każdy, kto wyciąga jakąś teczkę, odnotowywał to, ale obawiam się, że w praktyce okazało się to trochę trudne. Jeśli będziesz potrzebowała jakiejś informacji czy pomocy, zadzwoń do mnie albo po prostu wpadnij. Mój numer wewnętrzny to dwieście czterdzieści jeden – powiedziała na koniec Margaret.
Dziękując jej za wszystko, Charlotte skierowała się do swojego pokoju. Margaret na szczęście nie traktowała jej nieprzyjaźnie, ale może po prostu jeszcze wszystkiego o niej nie wie.
Wszedłszy do środka, usłyszała głos Daniela.
– Charlotte, mógłbym panią prosić na moment?
Niechętnie ruszyła do jego pokoju.
Daniel siedział za biurkiem. Stanęła naprzeciw niego pełna urazy i żalu, boleśnie świadoma dzielącej ich przepaści.
Podniósł wzrok i spojrzał na nią z uśmiechem. Z całą pewnością posługiwał się tym uśmiechem, kiedy chciał zrobić dobre wrażenie przed kamerą, pomyślała złośliwie Charlotte. Jego zęby były zbyt białe, zbyt równe… Ale potem nagle dojrzała, że jeden z przednich zębów Daniela był lekko nadkruszony. Na moment poprawiło jej to humor. Więc Pan Idealny wcale nie jest takim chodzącym ideałem.
– To uzupełnienie do listy akt, z którymi chciałbym, żeby pani się zapoznała – powiedział.
Aby wziąć od niego kartkę, Charlotte musiała podejść bliżej biurka, tak blisko, że poczuła zapach Daniela. Skojarzył się jej z czystością. Daniel nie używał wody po goleniu, bez wątpienia czuła tylko mydło. Jęknęła w duchu. Bevan miał zwyczaj używać męskiej wody kolońskiej o bardzo intensywnym zapachu. Mówiąc szczerze, nie przepadała za tym. Niestety nie pomogły żadne słowa, którymi usiłowała go przekonać, że ten zapach bardziej ją odpycha, niż przyciąga.
– Proszę sobie nalać kawy – usłyszała znowu głos Daniela – i przysunąć krzesło. Streszczę pani krótko każdą ze spraw, a potem, kiedy zapozna się pani z aktami, chciałbym poznać pani opinię na temat mocnych i słabych stron tych spraw.
Szczęśliwie, kiedy to mówił, stała do niego tyłem. Odwróciła się, gdy wspomniał o kawie, ciekawa, skąd ma ją sobie wziąć.
Dyskretnie schowana za pudłem z zabawkami stała elektryczna maszynka do kawy, a obok porcelanowe filiżanki. Wlepiając w nie wzrok, Charlotte zesztywniała. Jakież potężne ego ma ten człowiek, pomyślała, nalewając kawę. Co on próbuje zrobić? Chce ją przetestować, jakby była dzieckiem, które pisze dyktando? Zaraz potem pojawiła się kolejna myśl, w równym stopniu przepełniona złością i jeszcze bardziej niepokojąca. A jeśli to rzeczywiście sprawdzian? Jeżeli wypadnie kiepsko, jeśli jej ocena tych spraw okaże się niezgodna z jego oceną, czy to utwierdzi go w przekonaniu o jej niekompetencji? Czy zechce doprowadzić do jej zwolnienia z kancelarii?
Kiedy nalewała mleko, przeszły ją ciarki. W wyobraźni ujrzała ostatni wyciąg z banku. Musi utrzymać tę posadę, to dla niej niezwykle ważne, najważniejsze. Kancelaria mieści się na tyle blisko rodzinnego domu, że dojazd nie sprawiał jej trudności, no i płacą świetnie.
Bez względu na to, jak bardzo zależność od rodziców rani jej dumę, nie mogła uciec od faktu, że dopóki nie spłaci długu, nie stać jej na wynajęcie mieszkania, nie wspominając już o hipotece.
Swoją drogą bank okazał naprawdę wielkie zrozumienie dla jej sytuacji. Zaproponowano jej dodatkowy okres na spłacenie długu, ale duma nie pozwoliła jej tego przyjąć. Pragnęła jak najszybciej spłacić zadłużenie. Poza tym, jak zauważył ojciec, odsetki stanowią ogromne obciążenie.
Z obojętnym wyrazem twarzy odwróciła się i podeszła do biurka. Ale gdy siadała, krótka spódnica odsłoniła jej uda. Było to dosyć żenujące. Zerknęła ukradkiem na Daniela Jeffersona, lecz on akurat przeglądał jakieś papiery i nie podniósł wzroku.
Słuchając zwięzłej charakterystyki poszczególnych spraw, Charlotte z niechęcią musiała przyznać, że Daniel albo ma dobrą pamięć do szczegółów, albo faktycznie szczerze i głęboko angażuje się w każdą prowadzoną przez siebie sprawę.
Oczywiście wolałaby, żeby prawdą okazało się to pierwsze. Po człowieku, który zrobił taką karierę w mediach, spodziewałaby się właśnie tego rodzaju umiejętności. Niestety ostatecznie to drugie było prawdą. No ale przecież dobry prawnik niekoniecznie znaczy dobry człowiek, pocieszyła się w duchu.
Za pięć pierwsza, chociaż dotarli dopiero do połowy listy, Daniel przerwał i powiedział:
– Chyba wystarczy jak na jedno posiedzenie. W porze lunchu mam spotkanie i raczej nie wrócę przed trzecią, więc myślę, że najlepiej będzie, jak jutro zajmiemy się resztą tych spraw. Nie wiem, czy ma pani jakieś plany na lunch, ale jeśli nie, na górze jest pokój, gdzie można zjeść i odpocząć.
– Dziękuję, Ginny już mi o nim wspominała.
Mówiąc to ostrym i szorstkim tonem, czuła na sobie jego wnikliwe spojrzenie. Jej policzki lekko się zaczerwieniły, co tylko bardziej ją zirytowało. Gdyby widziała to jej matka, skarciłaby ją za taką postawę.
Charlotte przyniosła ze sobą kanapki. Znała dobrze to miasto, małe, lecz pełne życia, z urokliwym niedużym parkiem nad rzeką, gdzie wstępnie planowała wybrać się na lunch. Ponieważ jednak zrobiło się chłodno i niebo zaciągnęło się szarymi chmurami, doszła do wniosku, że będzie jej wygodniej zjeść lunch w kancelarii.
Kiedy wróciła do siebie, czekała tam na nią Ginny, która wzruszyła ją swoją życzliwością.
– Nowa osoba może się czuć trochę skrępowana – powiedziała recepcjonistka z przyjaznym uśmiechem – więc pomyślałam, że wpadnę i spytam, czy chce pani pójść na górę na lunch.
– Dziękuję. Wzięłam ze sobą kanapki, bo nie byłam pewna, co zrobię. Chciałam wybrać się nad rzekę, ale chyba jest trochę za zimno.
Kiedy wyszły na korytarz, z naprzeciwka zbliżała się do nich jakaś kobieta.
Była o wiele wyższa od Charlotte, która miała zaledwie około metra sześćdziesięciu wzrostu. Czarne włosy nieznajomej błyszczały, a fryzura i świeżo zrobiona ekstrawagancka trwała świadczyły o częstych wizytach w salonie fryzjerskim. Miała też nieskazitelny makijaż, co prawda trochę zbyt wyzywający jak na gust Charlotte. Była ubrana w kostium z najnowszej kolekcji Chanel, a na palcu jej prawej ręki połyskiwał ostentacyjnie pokaźny brylant.
Nieznajoma obrzuciła obie kobiety zimnym spojrzeniem i zwróciła się do Ginny lodowatym tonem:
– W recepcji nikogo nie ma. Daniel z pewnością nie byłby z tego zadowolony.
Potem przeniosła spojrzenie na Charlotte. Na nieco zbyt długą chwilę zawiesiła nieprzyjazny wzrok na jej kostiumie. Charlotte domyślała się, co nieznajoma o niej sądzi.
Gdy tylko wystrojona damulka zniknęła w gabinecie Daniela, Ginny szepnęła:
– To Patricia Winters, wdowa po Paulu Wintersie. – Uśmiechnęła się, bo Charlotte wyglądała na zakłopotaną. – Mieszkał tutaj, był milionerem, który dorobił się na nieruchomościach. Wyszła za niego, jak był grubo po sześćdziesiątce, ona miała wtedy dwadzieścia trzy lata. Teraz on już nie żyje. Krążą plotki, że ona szuka sobie nowego męża i że tym razem ma być bogaty, młody i przystojny. – Przewróciła oczami. – Biedny Daniel. Na górze w przedszkolu mówią, że prawnicy powinni być chronieni przed swoimi klientami tak samo jak lekarze przed pacjentami.
– Może on nie chce się przed nią chronić – zasugerowała Charlotte.
Szczerze mówiąc, Patricia Winters sprawiła na niej wrażenie idealnej partnerki dla kogoś takiego jak Daniel Jefferson.
– Och nie, on by się z nią nie ożenił – natychmiast zaprotestowała Ginny. – Jest na to za dobry.
Co to ma być? – pomyślała cierpko Charlotte. Kancelaria czy klub wielbicielek Daniela? Ona z pewnością do nich nie dołączy. Niech sobie wszyscy myślą, że Jefferson to ósmy cud świata, ona jest odmiennego zdania.
– Pani Winters jest jego klientką? – spytała, kiedy szły na górę.
– Uhm, chociaż wydaje się, że od śmierci męża szuka porady Daniela o wiele częściej, niż Paul Winters robił to za życia.
Zerknąwszy przez okno, Charlotte ujrzała dużego rolls-royce'a zaparkowanego przed budynkiem kancelarii. Szofer właśnie otworzył drzwi i Patricia Winters wsiadała do samochodu. Daniel stał obok. Więc to jest to jego spotkanie. Przyjemna praca dla wybrańców, ale nie dla wszystkich, pomyślała z przekąsem Charlotte.
Gdziekolwiek się wybierali na ten lunch, założyłaby się o wszystko, że nie będą jedli kanapek. Chyba że z wędzonym łososiem i kawiorem, popijając szampanem w zaciszu niewątpliwie luksusowej i bardzo wytwornej sypialni pani Winters.
Nagle Charlotte ściągnęła brwi i lekko poczerwieniała, uświadamiając sobie, co się dzieje w jej wyobraźni. Może sobie myśleć, co tylko zechce na temat Daniela Jeffersona, ale za nic w świecie nie wolno zezwalać wyobraźni na tego rodzaju swobodę.
Tytuł oryginału:
Law of Attraction
Desire Never Changes
Pierwsze wydanie:
Mills & Boon Limited, 1992
Harlequin Mills&Boon Limited, 1986
Opracowanie graficzne okładki:
Robert Dąbrowski
Redaktor prowadzący:
Małgorzata Pogoda
Korekta:
Jolanta Spodar
© 1992 by Penny Jordan
© 1986 by Penny Jordan
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2009, 2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-2485-7
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.