Małżeństwo z rozsądku - Jordan, Penny - ebook

Małżeństwo z rozsądku ebook

Jordan, Penny

4,0
14,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Sophie podejmuje pracę u Jonathana, jednego z najlepszych informatyków w Anglii. Szybko się z nim zaprzyjaźnia i spędzają razem coraz więcej wolnego czasu. Jej życie prywatne łączy się z zawodowym jeszcze bardziej, kiedy Jonathan prosi Sophie, by pomogła mu zaopiekować się dwójką osieroconych bratanków. Wkrótce Jon musi udowodnić przed sądem, że ma uporządkowane i stabilne życie osobiste. Dla dobra dzieci proponuje Sophie małżeństwo…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 192

Oceny
4,0 (109 ocen)
48
23
24
13
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justynamamaj40

Dobrze spędzony czas

Delikatna ciekawa,przyjemna historia.
00

Popularność




Penny Jordan

Małżeństwo z rozsądku

Tłumaczenie: Barbara Janowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Kochanie, liczę na to, że na obiad włożysz coś atrakcyjniejszego niż to, w co teraz jesteś ubrana – odezwała się Sybil Marley. – Wiesz przecież, że zaprosiliśmy Bensonów, a pan Benson jest jednym z najlepszych klientów twojego ojca. Nawiasem mówiąc, Chris wrócił.

Początkowo Sophy puściła mimo uszu słowa matki. Była zbyt przytłoczona znajomym sobie uczuciem przygnębienia, które nachodziło ją, ilekroć miała spędzić w towarzystwie Bensonów więcej niż godzinę, by wdawać się z matką w dyskusję. Gdy padło imię Chrisa Bensona, zamieniła się w słuch.

Siedziały na ogrodowych krzesłach na małym patiu przed wypieszczonym trawnikiem i starannie utrzymanymi klombami róż. Ogród był dumą i radością jej ojca, ale w oczach Sophy symbolizował to, co zwiększało różnicę między nią a rodzicami. W ich życiu wszystko musiało być uporządkowane i zorganizowane, dostosowane do standardów cieszącej się respektem klasy średniej.

W dużym domu znajdującym się w hrabstwie West Suffolk Sophy spędziła lata dziecięce i dziewczęce i przez cały ten czas czuła się jak niezgrabna kukułka w gnieździe dwóch schludnych strzyżyków.

Nawet nie była podobna do rodziców. Matka, niewysoka blondynka, miała pulchną figurę, przypominającą kształtem klepsydrę; ojciec był nieco wyższy, ale również zażywny. Kiedyś służył w wojsku i choć teraz był notariuszem, nadal prowadził zdyscyplinowany tryb życia, zgodny z nawykami wpojonymi mu w armii.

Nie można powiedzieć, by rodzice jej nie kochali czy nie okazywali jej miłości lub autentycznej troski. Tyle że byli jakby z innego świata niż ona.

Wysoki wzrost Sophy, jej nieproporcjonalnie długie nogi i ręce, bujna grzywa ciemnokasztanowych włosów i wysokie kości policzkowe, owalna twarz o lekko skośnych oczach – to były cechy, których nie odziedziczyła po rodzicach. Zdawała sobie sprawę, że zwłaszcza matka w głębi duszy ubolewała nad tym, że córka jej nie przypomina, nie ma kremowej cery i jasnych włosów, jak na Angielkę przystało.

Tymczasem cechy fizyczne Sophy odziedziczyła po pięknej pół Amerykance, pół Hiszpance, którą poślubił w Ameryce Południowej i przywiózł do Anglii jej pradziadek. Rodzina Marleyów pochodziła z Bristolu. Byli tam kupcami przez ponad stulecie, właścicielami niewielkiej flotylli statków, a pradziadek był kapitanem jednego z nich.

Ten dorobek legł w gruzach w wyniku pierwszej wojny światowej, która zniszczyła niejedną firmę przewozową, i Sophy wiedziała, że jej rodzice czuli się mało komfortowo, gdy wygląd ich jedynego dziecka wciąż przypominał im dawne czasy.

Sybil zrobiła, co mogła. Nie chciała dostrzec, że jej wysoka, niekształtna córka nie wygląda najlepiej w ślicznych haftowanych sukienkach z falbankami i kokardami.

Sophy zdawała sobie sprawę, że rozczarowała matkę, która wyszła za mąż jako dziewiętnastolatka, a urodziła dziecko, mając dwadzieścia jeden lat. Tego samego losu pragnęła dla córki.

– Oczywiście, Chris już jest żonaty…

Sophy usłyszała nutę wyrzutu w głosie matki, oczywiście skierowanego pod jej adresem.

– Kiedyś myślałam, że ty i on…

Sophy zacisnęła powieki, przypominając sobie z goryczą, że był czas, gdy i ona sądziła, że zostanie żoną Chrisa, syna bogatego maklera giełdowego. Uwielbiała go w sposób typowy dla dziewczynek w tym wieku. Później wyjechał na studia, a gdy wrócił do domu po ich ukończeniu, ona była dopiero po maturze. Nawet nie marzyła o tym, że Chris mógłby dostrzec w niej kogoś więcej niż córkę jednego z najdawniejszych przyjaciół ojca.

Spotkali się w klubie tenisowym. Właśnie kończyła mecz. Tenis był jedną z niewielu dziedzin, w których celowała. Miała odpowiednią sylwetkę i kondycję fizyczną do tego sportu, jak skonstatowała cierpko z perspektywy czasu. Nie mógł jej zobaczyć w korzystniejszych okolicznościach. Poprosił, żeby się z nim umówiła. Nie posiadała się z radości… i tak to się zaczęło.

Skrzywiła z goryczą usta. Nieważne, jak się zaczęło, ale jak skończyło.

Nie upłynęło dużo czasu i zakochała się w Chrisie. W tym okresie niemal umierała z pragnienia, żeby jakiś mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Chciała mieć kogoś tylko dla siebie. Stała się dla Chrisa zbyt łatwą zdobyczą. Wprawdzie stawiała opór, gdy powiedział, że chce się z nią kochać, ale równocześnie nie posiadała się z radości, że on jej pragnie. Uważała, że nie jest ani atrakcyjna, ani pociągająca, więc nie wyobrażała sobie, by ktoś mógł postrzegać ją inaczej.

Wówczas myślała, że Chris ją kocha. Wierzyła, że zamierza ją poślubić. Wielkie nieba, jakież to teraz wydawało się absurdalne i naiwne!

Jak było do przewidzenia, w końcu mu uległa. Stało się to pewnej gorącej letniej nocy pod koniec sierpnia, gdy byli sami w domu jego rodziców. Tej nocy jej marzenia obróciły się w proch.

Wciąż jeszcze miała w uszach jadowite słowa Chrisa, kiedy uprzytomnił sobie, że nie odczuła rozkoszy z ich zbliżenia. Nadal pamiętała jego krytyczne uwagi pod jej adresem jako kobiety, wyraźne niezadowolenie, że nie potrafiła reagować na niego tak, jak tego oczekiwał.

Wówczas przerażona zmianą, jaka w nim nastąpiła, z ciałem jeszcze rozdartym bólem, usiłowała go udobruchać.

– Będzie lepiej, kiedy się pobierzemy… – powiedziała niepewnie.

– Pobierzemy! – Odsunął się od niej błyskawicznie i utkwił w niej wzrok. – O czym ty, do diabła, mówisz? Nie ożeniłbym się z tobą, nawet gdybyś była jedyną przedstawicielką płci pięknej na ziemi, kochanie – szydził. – Jeśli się ożenię, to z osobą, która wie, co to znaczy w pełni być kobietą, a nie z oziębłą dziewczynką. Nigdy nie wyjdziesz za mąż, Sophy – dodał okrutnie. – Żaden mężczyzna nie zechce mieć takiej żony jak ty.

Zastanawiając się nad tym z perspektywy czasu, doszła do wniosku, że miała szczęście, iż z tej przygody wyszła tylko z obolałym ciałem i zranionym ego. Byłoby znacznie gorzej, gdyby zaszła w ciążę.

– Kochanie, nie słuchasz ani słowa z tego, co mówię – zauważyła Sybil z lekkim rozdrażnieniem. – I dlaczego związujesz włosy? Są takie ładne.

– Ale i ciężkie, mamo, a dziś jest gorąco – tłumaczyła Sophy cierpliwie, zmuszając się do uspokajającego uśmiechu.

– Chciałabym, żebyś była ładnie uczesana, kochanie, i sprawiła sobie nowe ubrania. Te okropne dżinsy, które masz na sobie…

Sophy westchnęła i odłożyła książkę. Gdyby tylko jej matka mogła zrozumieć, że nie może być taką, jaką ona chciałaby ją widzieć. Gdyby tylko…

– Poprosiłam Brendę, żeby przyszli z Chrisem i jego żoną. Brenda powiedziała, że to śliczna dziewczyna, Amerykanka. Pobrali się w zeszłym roku, gdy wybraliśmy się w rejs. – Spojrzała na córkę kątem oka. – Już czas, żebyś pomyślała o ustabilizowaniu się, kochanie, w końcu masz dwadzieścia sześć lat.

To prawda, przyznała w duchu Sophy. Chris by triumfował, wiedząc, że jego okrutna przepowiednia sprzed lat okazała się trafna. Poruszyła się niespokojnie na krześle, przez głowę przemknęły jej niechciane obrazy mężczyzn, z którymi się przez te lata spotykała, i ich spojrzenia, gdy leżała zimna i obojętna w ich ramionach. Nie była w stanie do końca przemóc lęków, które zaszczepił w niej Chris, nie tyle przed fizyczną bliskością mężczyzny, ile przed własną niemocą, by odpowiednio zareagować. Przed wrodzoną oziębłością. To jej osobiste brzemię i będzie je nosić sama.

Brak mężczyzny oznacza brak dzieci. Sophy znowu westchnęła i utkwiła niewidzący wzrok w zadbanym klombie. Nie była pewna, kiedy poczuła tę palącą potrzebę macierzyństwa, ale ostatnio często była tego świadoma. Bardzo pragnęła mieć dzieci, własną rodzinę. Co z tego, skoro żaden mężczyzna nie zechce kobiety fizycznie niezdolnej do odwzajemnienia pociągu seksualnego.

Ostry dźwięk dzwonka telefonu przerwał jej rozmyślania. Sybil wstała i pobiegła do domu. Po paru sekundach wróciła, skinęła na Sophy, czoło przecinała jej zmarszczka.

– To Jonathan – oznajmiła z irytacją. – Dlaczego, na Boga, musi dzwonić do ciebie w weekend?

Jonathan Phillips był szefem Sophy; pracowała u niego od dwóch lat. Poznała go na przyjęciu wydanym przez wspólnego znajomego, gdzie poszła w ponurym nastroju, uznawszy, że szczęście i spełnienie w roli żony i matki nie będzie jej udziałem. Mało brakowało, a byłaby się upiła. Wpadła na niego, gdy chciała wziąć następny kieliszek wina, i ta zupełnie niespodziewana przeszkoda w postaci potężnej klatki piersiowej sprawiła, że straciła równowagę. Jonathan chwycił ją niezręcznie w pasie, patrząc przez okulary oczami, w których odbijało się zakłopotanie i zaskoczenie, że znalazła się w jego ramionach.

Sophy cofnęła się gwałtownie i on natychmiast ją puścił, odetchnąwszy z ulgą. Zamierzała odejść i tak by się stało, gdyby nie zachwiała się na wysokich obcasach i tym samym niechcący zdradziła, że jest w stanie lekkiego upojenia alkoholowego.

Jon natychmiast się nią zajął. Wyprowadził na dwór i postarał się o filiżankę czarnej kawy. Teraz, gdy go lepiej poznała, wiedziała, że było to tak obce jego normalnemu zachowaniu, charakteryzującemu się beznadziejną niemocą do zorganizowania czegokolwiek, że wciąż jeszcze to wspomnienie ją zaskakiwało.

Zaczęli rozmawiać. Dowiedziała się, że jest konsultantem komputerowym pracującym dla firmy w Cambridge. Opiekował się osieroconą bratanicą i bratankiem i był najłagodniejszym i najmniej agresywnym mężczyzną, z jakim kiedykolwiek miała do czynienia.

Ona z kolei powiedziała mu, że zrobiła dyplom z lingwistyki stosowanej. Nawiasem mówiąc, uzyskany ku dezaprobacie matki, która niezmiennie uważała, że młoda kobieta nie musi zarabiać na życie, lecz powinna wykorzystywać czas na znalezienie sobie odpowiedniego męża. Dodała także, iż ma kwalifikacje sekretarki, które szlifowała podczas nudnej pracy w kancelarii ojca.

W końcu wytrzeźwiała na tyle, by móc samej pojechać samochodem do domu, i w ciągu następnego tygodnia zapomniała o Jonathanie.

Ni stąd, ni zowąd otrzymała od niego list, w którym proponował jej pracę asystentki. Po rozmowie z Jonathanem uświadomiła sobie, że oto nadarza jej się okazja, której tak rozpaczliwie potrzebowała, aby wyrwać się z rutyny dotychczasowego życia.

Wówczas uprzytomniła sobie, że Jonathan jest jednym z członków elitarnej grupy absolwentów, którzy ukończyli Cambridge w późnych latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych, zafascynowanych nową epoką komputerową, i że w tej dziedzinie jest ekspertem cieszącym się międzynarodową renomą.

Wbrew oporowi matki przyjęła jego ofertę i dzięki wysokiemu wynagrodzeniu, jakie otrzymywała, znalazła sobie bardzo ładne mieszkanie w Cambridge.

Zeszła do hallu i wzięła słuchawkę telefonu od matki, która najwyraźniej nie zamierzała odejść. Nie lubiła Jonathana. Wysoki, z rozwichrzoną czupryną ciemnych włosów i łagodnymi ciemnoniebieskimi oczami, ukrytymi za okularami, które musiał nosić, w niczym nie przypominał wesołych, towarzyskich synów jej przyjaciółek. Jonathan nie wdawał się w pogaduszki o niczym – po prostu nie umiał tego robić. Był roztargniony i trochę niezręczny w zachowaniu, często sprawiając wrażenie, że żyje we własnym świecie. Zresztą w wielu przypadkach tak było, pomyślała Sophy, biorąc od matki słuchawkę.

– Ach, Sophy, dzięki Bogu, że jesteś – usłyszała.- Chodzi o Louise, nianię dzieci. Odeszła, a ja rano muszę lecieć do Brukseli. Czy nie mogłabyś…?

– Przyjadę najszybciej, jak zdołam – zapewniła go skwapliwie, w duchu śląc dziękczynną modlitwę do swojego anioła stróża.

Miała teraz poważną wymówkę, żeby nie uczestniczyć w wieczornym przyjęciu i nie rozmawiać o Chrisie.

– Czego chciał? – spytała matka, gdy Sophy odłożyła słuchawkę.

– Odeszła Louise, opiekunka dzieci. Prosił, żebym się nimi zajęła do środy, czyli jego powrotu z Brukseli.

– Ależ ty jesteś jego asystentką! – oburzyła się Sybil. – Nie ma prawa dzwonić do ciebie w weekend. Jesteś zbyt ustępliwa. Może winić tylko siebie. Nigdy nie spotkałam tak niezorganizowanego mężczyzny. Nie jest mu potrzebna asystentka, tylko żona. A ty powinnaś mieć męża i własne potomstwo – dodała z goryczą. – Za bardzo przywiązujesz się do dzieci jego brata. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

Przyznając w duchu, że matka jest bardziej przenikliwa, niżby się wydawało na pozór, Sophy posłała jej przelotny uśmiech.

– Tak, lubię je – przyznała – a Jon jest moim szefem. Wiesz, że nie bardzo mogę odmówić jego prośbie.

– Ależ jak najbardziej możesz! – odparła Sybil. – Wolałabym, żebyś u niego nie pracowała. Nie lubię go. Dlaczego, na Boga, nie zrobi czegoś ze sobą? Powinien trochę o siebie zadbać, kupić jakieś nowe ubrania.

– Nie przywiązuje wagi do takich spraw – odrzekła Sophy.

– A powinien. Wygląd jest bardzo ważny.

Może dla zwykłych śmiertelników, pomyślała Sophy, idąc na piętro, do swojego pokoju, by przepakować torbę, z którą przyjechała. Zasady rządzące zwykłymi ludźmi nie odnoszą się do takich geniuszy jak Jon. Był tak pochłonięty dziedziną, którą się zajmował, że wątpiła, by zwracał uwagę na cokolwiek innego.

W wieku trzydziestu czterech lat symbolizował nieco ekscentrycznego, zatwardziałego kawalera bez reszty zaabsorbowanego pracą i niezważającego na nic więcej. Z wyjątkiem dzieci. W stosunku do nich był bardzo opiekuńczy i troskliwy.

Schodząc, Sophy zmarszczyła czoło. W ciągu dwóch lat, które przepracowała jako asystentka Jona, Louise była trzecią opiekunką rezygnującą z posady. Nie miała pojęcia dlaczego. Dzieci były rozkoszne. Dziesięciolatek David i ośmioletnia Alexandra byli może nazbyt żywi, ale za to inteligentni oraz posłuszni. Jonathan kupił dom po śmierci brata i bratowej i podjął się opieki nad ich dziećmi. Był to wygodny, pełen zakamarków, budynek w stylu wiktoriańskim, położony na obrzeżach małej miejscowości Fen. Otaczał go duży ogród, który jako tako pielęgnował stary ogrodnik, a dwa razy w tygodniu kobieta ze wsi przychodziła, aby posprzątać dom. Jonathan nie był wymagający ani do niczego się nie mieszał.

– A więc pojedziesz do niego! – wykrzyknęła Sybil na widok córki z torbą podróżną w ręku.

– Postaram się przyjechać za dwa tygodnie – obiecała Sophy, posyłając matce całusa, i wskoczyła do niedawno kupionego austina metro.

Opuszczając dom rodziców i kierując się na szosę do Cambridge, poczuła się tak, jakby pozbyła się uciążliwego ciężaru. Było jej trochę przykro, bo zdawała sobie sprawę, że rodzice nie są winni temu, że nie potrafią się porozumieć z córką nawet w najbardziej prozaicznych sprawach. Kochała rodziców, to jasne, i wiedziała, że oni ją kochają. Jednak się nie rozumieli. Czuła się znacznie swobodniej w towarzystwie Jonathana, a w jego domu bardziej u siebie niż u rodziców.

Swoją drogą trudno było sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł być z nim w złych stosunkach. To prawda, że bywał irytujący przez swoje roztargnienie i bałaganiarstwo, ale miał poczucie humoru i łagodną naturę. Zdarzyły się zaledwie ze dwie okazje, kiedy Sophy dostrzegła w jego oczach nieoczekiwany błysk. Co najważniejsze, traktował ją jak równą sobie pod każdym względem. Nie wnikał w jej życie prywatne, choć często spędzali wieczór na rozmowie, gdy była u niego w domu, co zdarzało się często. Mimo że biuro znajdowało się w Cambridge, nieraz wzywano go nieoczekiwanie, a wtedy chciał mieć przy sobie Sophy, żeby pomogła mu znaleźć papiery, które wciąż gubił, i zyskać pewność, że wyjedzie ze wszystkim, co będzie mu w podróży potrzebne.

Przy takich okazjach poznała dzieci, którymi się opiekował, a potem nieraz zostawała z nimi na noc. Nie po raz pierwszy otrzymała od Jonathana wiadomość o kryzysowej sytuacji w domu wraz z prośbą o pomoc.

Matka ma rację, pomyślała z cierpkim uśmiechem, rzeczywiście on potrzebuje żony. Nie potrafiła jednak wyobrazić sobie Jonathana w roli męża. Lubił swój tryb życia i sprawiał wrażenie jednego z tych rzadkich okazów ludzi, którzy nie odczuwają dostrzegalnego popędu płciowego. Jego stosunek do niej, na przykład, był całkowicie obojętny, podobnie jak do wszystkich przedstawicielek jej płci, a przy tym nie było w zachowaniu Jona niczego, co mogłoby sugerować, że ma odmienne preferencje seksualne.

Może gdyby urodził się w innym stuleciu, byłby filozofem, pomyślała Sophy.

Niezależnie od tego, jak krytycznie jej matka odnosiła się do Jona, Sophy go polubiła. Może właśnie dlatego, że nie miał wobec niej żadnych zapędów seksualnych. Jako nastolatka była przekonana, że jest brzydka i pospolita. Kiedy jednak znalazła się na uniwersytecie, uświadomiła sobie, że mężczyźni uważają ją za atrakcyjną, a w jej trochę cygańskim wyglądzie jest coś, co stanowi dla nich wyzwanie. Nawet jeden z kolegów powiedział jej, że jest seksowna, ale jeśli nawet, pomyślała wówczas, to tylko na pozór. Gdy skończyła studia, pogodziła się z faktem, że pod względem seksu coś jest z nią nie w porządku. Dotknięcie mężczyzny nie wywoływało w niej nawet iskry podniecenia, a jedynie cofnięcie się do czasów, gdy znalazła się w łóżku Chrisa, i uczucia rozpaczy i męczarni, jakich tam doświadczyła.

Zanim poznała Jonathana, była związana z mężczyzną, którego poznała przez ojca – był jego klientem, niedawno rozwiedzionym, ojcem dwojga małych dzieci. Pociągał ją, bo był trochę starszy, ale z chwilą, gdy jej dotknął, wróciły wspomnienia i uznała, że kontynuowanie tej znajomości nie ma sensu. Mężczyźni mogli jej się podobać, ale obawiała się kontaktów fizycznych.

Zajechała przed dom Jona i przekonała się, dzieci już na nią czekają. David uśmiechał się od ucha do ucha, obok niego stała Alexandra.

– Stryjek Jon jest w gabinecie – poinformował ją chłopiec.

– Nie, właśnie idzie. – Alexandra obejrzała się za siebie.

Cała trójka zwróciła wzrok na zbliżającego się mężczyznę. Mimo panującego na dworze upału był ubrany w powyciągane sztruksy, na które Sybil nie mogła patrzeć, i wełnianą koszulę. Włosy miał zmierzwione, wyraz twarzy udręczony.

Sophy uzmysłowiła sobie, że jest jednym z niewielu mężczyzn, na których patrząc, musi unosić głowę. Miała ponad sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ale on mierzył grubo ponad metr osiemdziesiąt. Zmarszczyła czoło, po raz pierwszy rejestrując, że Jon ma także wyjątkowo szerokie ramiona.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. To naprawdę nie w porządku, żeby natura obdarzyła mężczyznę długimi ciemnymi rzęsami, pomyślała, i pięknymi oczami w kolorze ciemnoniebieskim – coś między szafirem a granatem. Nagle uzmysłowiła sobie, że Jonathan jest atrakcyjnym mężczyzną, także fizycznie, tyle że całkowicie aseksualnym.

– Louise poszła – oznajmiła Alexandra, ciągnąc ją za rękę i wyrywając z zamyślenia. – Chyba dlatego, że zakochała się w stryjku Jonie tak jak inne – dodała niewinnie.

Zbita z tropu tą uwagą, Sophy utkwiła wzrok w dziewczynce.

– Nie, to dlatego, że stryjek nie pozwolił jej spać w swoim łóżku – wyjaśnił David. – Słyszałem, jak to mówił.

Sophy poczuła, że się czerwieni, i przeniosła spojrzenie na Jonathana. Wyglądał na równie zakłopotanego jak ona. Pocierał brodę, uciekając wzrokiem w bok, wreszcie zwrócił się do dzieci:

– Hm… myślę, że lepiej będzie, jak wejdziecie do środka.

David musiał coś źle zrozumieć, pomyślała Sophy, nie mogąc uwierzyć w zdumiewające stwierdzenie chłopca. Zerknęła na Jonathana. Patrzył na nią z obawą, ale co miał znaczyć ten ledwo zauważalny błysk w głębi jego oczu? Sophy stanął przed oczami obraz Louise. Nieduża, drobna, z czarnymi włosami i figlarnym wyrazem twarzy, roztaczała wokół siebie aurę zmysłowości. Podczas krótkiej rozmowy z nią Sophy odniosła wrażenie, że dziewczyna miała mężczyzn na pęczki.

Jonathan nie zaprzeczył informacjom bratanka. Sophy obserwowała go ukradkiem i nagle w niewytłumaczalny sposób wyobraziła sobie Jonathana razem z Louise w jednoznacznej sytuacji – ich nagie ciała splecione w miłosnym uścisku. Zamrugała powiekami i ta wizja szczęśliwie znikła, a szef znów stał się znanym jej Jonathanem, chociaż błysk w jego oczach pozostał.

– Wydaje mi się, że uroiła sobie… iż skłoni mnie do małżeństwa – wyjąkał. – Wiesz, chce mieć bogatego męża.

Sophy wzdrygnęła się, słysząc te słowa. Sugestia, że Louise mogłaby próbować skłonić Jonathana do małżeństwa, wydała jej się skrajnie niedorzeczna. Z pewnością, podobnie jak ona, zorientowała się, że Jon jest całkowicie uodporniony na pożądanie seksualne.

– A dwie inne nianie? – spytała, tknięta nagłą myślą.

– Cóż, one właściwie nie posunęły się tak daleko jak Louise, ale…

Sophy była zbyt zdumiona, żeby zachowywać się taktownie.

– …ale na pewno zorientowały się, że nie jesteś zainteresowany seksem? – spytała.

Jonathan pochylił głowę i potarł brodę znajomym ruchem, ukrywając przed nią wyraz twarzy.

– Hm… najwyraźniej nie były tak spostrzegawcze jak ty – odparł wyraźnie speszony.

– Następnym razem zatrudnij kogoś starszego – poradziła Sophy. – Chcesz, żebym skontaktowała się z agencją w czasie twojej nieobecności?

– Czy ja wiem? Nie. Zaczekajmy z tym do mojego powrotu. Możesz na ten czas zostać z dziećmi?

– Tak, ale dlaczego z tym zwlekać? – zdziwiła się Sophy.

– Cóż, zastanawiam się, jak inaczej to zorganizować.

Inaczej? Co to znaczy? – zastanawiała się. O ile wiedziała, Jonathan był jedynym żyjącym krewnym swoich podopiecznych. A może on… zmartwiała.

– Chyba nie myślisz się ich pozbyć, oddając do domu dziecka?

– Cóż… istnieje taka możliwość.

Starając się otrząsnąć z szoku wywołanym słowami Jona, Sophy zastanawiała się, dlaczego odniosła wrażenie, że Jonathan chciał powiedzieć coś całkiem innego, a w ostatniej chwili się rozmyślił. Może krępował się wyznać jej prawdę?

– Na pewno musi być inne rozwiązanie – stwierdziła stanowczo. – Coś…

– Oczywiście, że tak – przyznał Jon. Wydawał się mocno zakłopotany. – Prawdę mówiąc, chciałem o tym z tobą porozmawiać po powrocie z Brukseli.

– A dlaczego nie możesz teraz? – zapytała ze zdziwieniem.

Zdarzało się, że rozkojarzenie Jona doprowadzało ją do szału, i właśnie nastąpiła ta chwila.

– Może wieczorem, kiedy dzieci będą w łóżkach – odrzekł.

Było zrozumiałe, że nie chciałby, by dzieci podsłuchały ich rozmowę.

– W porządku. – Sophy skinęła głową.

Dochodziła dziewiąta wieczór, gdy dzieci znalazły się w swoim pokoju. Walizka Jonathana była spakowana, dokumenty posegregowane i ułożone w teczce. Zaproponował, że zaparzy kawę. Tymczasem Sophy kończyła porządkować jego gabinet. Przyszło jej do głowy, że mimo roztargnienia i oderwania od rzeczywistości Jon potrafi być bezwzględny, gdy wymaga tego sytuacja. Świadczyło o tym jego postępowanie w stosunku do Louise.

Wciąż była zdziwiona, że dziewczyna tak bystra i nowoczesna jak Louise uznała, iż mogłaby wykorzystać swój urok, żeby namówić Jonathana na małżeństwo. Mało tego, że jakikolwiek mężczyzna mógłby się z nią ożenić tylko dlatego, że poszedł z nią do łóżka.

Sophy wstała i przeszła do pokoju dziennego, aby zaczekać na Jonathana.

– Oto kawa, Sophy – usłyszała.

Jak na tak rosłego mężczyznę, poruszał się nadspodziewanie cicho. Odwróciła się i nagle uprzytomniła sobie, że wygląd Jonathana jest zwodniczy. Uważała go za niezdarnego, ale przecież gdy pracował przy komputerze, był zdumiewająco sprawny. Uważała, że nie ma szerokich zainteresowań i skupia się na swojej dziedzinie oraz że często jest pogrążony we własnych myślach, ale w stosunku do dzieci był wyjątkowo otwarty.

Usiadł na starej sofie, sprężyny zaskrzypiały pod jego ciężarem. Wydawał się chudy i trochę przygarbiony. Gdy zdjął okulary i położywszy je na stoliku do kawy, przeciągnął się, Sophy uświadomiła sobie, że Jon nie jest chudy. Zobaczyła poruszające się pod koszulą mięśnie.

Nadal stojąc przy oknie, obserwowała go, lekko zszokowana, że jego rysy z profilu są bardzo męskie. Bez okularów wyglądał inaczej niż zazwyczaj. Przeciągnął się jeszcze raz i potarł oczy.

– Jakie masz plany wobec dzieci? – zagadnęła, wracając do tematu.

Zabrzmiało to bardziej wojowniczo, niż zamierzała, ale Jon się uśmiechnął.

– Zachowujesz się jak kwoka chroniąca swoje kurczęta – rzekł. – Usiądź koło mnie. Nie lubię patrzeć na ciebie, zadzierając głowę. Nie jestem do tego przyzwyczajony – dodał, znowu się uśmiechając.

Wiedząc, że niczego się od niego nie dowie, dopóki nie zrobi tego, o co prosi, Sophy usiadła na sofie po drugiej stronie stolika. Pod powierzchnią niezdecydowania kryła się żelazna wola, o czym zresztą wiedziała, ale dotychczas Jon okazywał ją tylko wówczas, gdy pracował.

Nagle poczuła się zdenerwowana i spięta, co dotychczas nie zdarzało się jej nigdy w jego towarzystwie.

– Matka powiedziała dzisiaj, że potrzebujesz żony – oświadczyła szybko, żeby ukryć własne zdenerwowanie. – Zaczynam myśleć, że miała rację.

– Podzielam jej zdanie. – Jon przecierał szkła okularów, co robił zawsze, gdy był niespokojny lub zmieszany.

– Ale chyba nie ma to być Louise? – spytała, uprzytomniwszy sobie poniewczasie, że to nie jej sprawa.

Wizja zadziornej ciemnowłosej dziewczyny w roli żony Jonathana budziła niesmak Sophy. Jonathan na nią patrzył, ale trudno było odczytać wyraz jego oczu.

– Nie, zdecydowanie nie Louise – odparł poważnie, nagle uciekając spojrzeniem w bok i przełykając nerwowo ślinę. – Prawdę mówiąc, Sophy, miałem raczej nadzieję, że ty…

Ja?! – zdumiała się Sophy. Jonathan chciał powiedzieć, że chce mnie poślubić! No nie, chyba wyobraźnia płata mi figle. Musiałam coś źle zrozumieć. Popatrzyła na Jona. Pełne nadziei i wahania spojrzenie potwierdziło, że jednak się nie pomyliła.

– Chcesz się ożenić ze mną? – spytała z niedowierzaniem. – Uważasz, że powinniśmy się pobrać? Ależ to w ogóle nie wchodzi w rachubę.

Liczyła, że natychmiast zaakceptuje jej odmowę, nawet jeśli będzie trochę zakłopotany. A niewykluczone, że przyjmie ją z ulgą. W końcu nie mógł naprawdę zaproponować jej małżeństwa… Ku jej rozczarowaniu przecząco pokręcił głową.

– Nie, nie… posłuchaj mnie przez chwilę. Kochasz dzieci, czyż nie?

Nie zaprzeczyła, bo to była prawda.

– I… cóż… to znaczy… wydaje mi się, że nie masz nikogo.

– Nie chcę wychodzić za mąż, Jon. Ani za ciebie, ani za nikogo innego.

– Ale chcesz mieć dzieci, rodzinę.

Tym razem w jego głosie nie było wahania.

– Potrzebuję żony, Sophy – kontynuował. – Kogoś, kto będzie opiekował się dziećmi i prowadził mi dom, ale nie kogoś… z kim będę dzielił łoże.

– Masz na myśli małżeństwo z rozsądku? Rodzaj układu? – spytała niepewnie. – Czy to zgodne z prawem?

– Oczywiście, zwłaszcza że nikt prócz nas nie będzie znał stanu faktycznego.

– Ależ to szaleństwo! Tylko dlatego, że Louise… że ona… chcesz się ze mną ożenić? Żeby powstrzymać…

– Zdumiewające, jak daleko mogą się posunąć niektóre przedstawicielki twojej płci, żeby zdobyć tego, kogo uważają za bogatego męża, a ja chyba jestem bogaty, Sophy.

Wiedziała o tym, ale nigdy jej to specjalnie nie interesowało. Dopiero gdy o tym wspomniał, uświadomiła sobie, że byłby łakomym kąskiem dla kobiety, która chciałaby wyjść za mąż dla pieniędzy.

– Dzieci cię potrzebują, Sophy – ciągnął Jon. – Kochają cię. Przy tobie czułyby się bezpieczne.

– Jeśli się nie zgodzę, to co zrobisz? Oddasz je do jakiejś placówki?

Zaschło jej w ustach na samą myśl o takiej perspektywie. Ból targnął jej sercem. Kochała je tym bardziej, że wiedziała, iż nigdy nie będzie miała własnych.

Jonathan wstał z sofy i zaczął krążyć po pokoju.

– Co innego mi pozostaje? – spytał. – Wiesz, ile czasu spędzam poza domem. To nie w porządku wobec dzieci, którym należy się stałe wsparcie i ciągła obecność opiekuna. One cię potrzebują, Sophy. Ja ciebie potrzebuję.

– Tylko po to, by chronić cię przed takimi kobietami jak Louise – stwierdziła cierpko Sophy. – Czy myśl o atrakcyjnej młodej kobiecie, chcącej cię uwieść, rzeczywiście jest ci wstrętna? – W chwili, gdy wypowiedziała te słowa, wiedziała, że nie były one właściwe.

Jonathan zmienił się na twarzy.

– Muszę wyznać, że uważam takie zdeterminowane młode kobiety za… przerażające – odparł zduszonym głosem. – Miałem bardzo dominującą matkę – dodał, jakby chciał się usprawiedliwić.

Zauważyła w jego oczach przelotny błysk rozbawienia, ale nie była pewna, czy jej się nie przywidziało. Bo co miałoby go bawić? Nie było nic zabawnego w tym, że mężczyzna przyznał się do lęku przed kobietami. W końcu czy ona sama nie odczuwała prawie takiego samego lęku w stosunku do mężczyzn, tyle że z innych przyczyn? W jej umysł wkradła się kusząca myśl, że jako żona Jona byłaby wolna od problemu braku seksualności. Mogłaby zapomnieć o tym, że jest oziębła i nie potrafi odpowiednio reagować w chwilach intymnych, co tak bezlitośnie wytykał jej Chris.

Chris! Nikt nigdy nie zechce cię poślubić, powiedział. Odetchnęła głęboko.

– Dobrze, Jon. Wyjdę za ciebie.

W chwili, gdy wypowiedziała te słowa, już ich pożałowała. Czyżby postradała rozum? Nie może zostać jego żoną! Jon już do niej podszedł, chwycił za nadgarstki i podciągnął, żeby wstała.

– Naprawdę? Sophy, to cudownie. Nie wiem, jak ci dziękować. – Nie próbował jej dotknąć ani pocałować. Ale właściwie dlaczego miałby to robić? Nawet by tego nie chciała.

Nagle wpadła w panikę.

– Jon… – zaczęła.

– Nawet nie wiesz, co to dla mnie znaczy – wpadł jej w słowo. – Będę mógł zatrzymać dzieci.

Dzieci. Byłyby teraz jej rodziną. Pokochała je, dawały jej dużo radości. Mieszkałaby w domu z dużym ogrodem, zaczęłaby całkiem nowe życie, o którym intuicyjnie wiedziała, że będzie jej odpowiadać. Nie była żądna kariery, a teraz panowało błędne przekonanie, że żony i matki to nieudacznice, których na nic więcej nie stać. Ona miałaby ciągłą stymulację, towarzysząc rozwojowi dzieci.

Ale ze wszystkich mężczyzn na świecie poślubić akurat Jona? Rzuciła okiem na jego wysoką, szczupłą sylwetkę. Czyż Jon nie jest dla ciebie idealnym mężem? – zadała sobie w duchu pytanie. Jon, którego brak zainteresowania seksem gwarantował, że nigdy nie odkryje jej upokarzającego sekretu. Nie będzie się bała odrzucenia. On nie będzie się przejmował tym, że jest oziębła.

– Ja… myślałem, że moglibyśmy się pobrać w przyszły weekend.

– Czy konieczny jest taki pośpiech?

– Cóż, oszczędziłoby mi to poszukiwania nowej opiekunki – odparł Jon z przepraszającą miną. – Nie możemy mieszkać razem bez ślubu.

Omal nie roześmiała się histerycznie. Opanowała się jednak.

– Mamy lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku, a ty mówisz jak ktoś z epoki wiktoriańskiej.

– Twoja matka byłaby innego zdania – zauważył.

Miał rację. Matka na pewno nie pochwalałaby życia bez ślubu pod jednym dachem. Nie będzie zadowolona, dowiedziawszy się, że mają się pobrać. Jon nie jest mężczyzną, którego widziałaby w roli zięcia. Chciałaby również tradycyjnego ślubu, na którym Sophy wystąpiłaby w białej sukni.

– Tak, masz rację – zgodziła się w końcu. – Nie będziemy nikogo zawiadamiać, dopiero po fakcie.

Tym razem, kiedy w oczach Jona znów pojawił się błysk, była już pewna, że to nie zachód słońca odbija się w jego okularach.

– A zatem wszystko załatwię. Chcesz powiedzieć dzieciom czy…?

– Powiem im jutro, po twoim wyjeździe – zasugerowała. – Zawsze są trochę smutne, kiedy ciebie nie ma, więc je rozweselę.

Sophy zdawała sobie sprawę, że choć dzieci przyzwyczaiły się do mieszkania u stryja, strata rodziców nie mogła nie pozostawić w nich bolesnych ran. Były wręcz chorobliwie przywiązane do Jona i wydawało się jej, że i on jest im całym sercem oddany. Była więc niemile zaskoczona, usłyszawszy, że rozważa możliwość oddania podopiecznych. Wydawało się jej to sprzeczne z jego charakterem.

– Chyba wcześnie się położę – usłyszała. – Lecę o dziewiątej rano, a muszę być na lotnisku przed ósmą.

– Chcesz, żebym cię odwiozła? – spytała.

Jon nie miał samochodu, nie potrafił prowadzić i nie wykazywał chęci zdobycia prawa jazdy, ale wynajął samochód dla Sophy.

– Nie, zamówiłem taksówkę. Nie kłopocz się i nie wstawaj wcześniej, żeby mnie odprowadzić.

Sophy wzruszyła ramionami. Zawsze go odprowadzała, bo panicznie się bał, że bez niej czegoś zapomni albo coś ważnego zgubi. Zanotowała sobie w pamięci, żeby poprosić taksówkarza, by zanim Jon wysiądzie, dokładnie sprawdził, czy niczego nie zostawił w samochodzie.

Była zmęczona tym dniem pełnym wrażeń. Idąc do pokoju, w którym zwykle nocowała, sąsiadującym z sypialnią dzieci, zatrzymała się na moment przed drzwiami pokoju Jonathana. Wydawało się jej niepojęte, że Louise weszła do środka z zamiarem skłonienia Jona do seksu. Udało jej się jednak wymazać z umysłu wizję ich splecionych ciał, która wcześniej nie dawała jej spokoju.

Tytuł oryginału

Capable of Feeling

Pierwsze wydanie

Harlequin Books, 2012

Redaktor serii

Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne

Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta

Lilianna Mieszczańska

© 1986 by Penny Jordan

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1984-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.