Kołysanka - Bartłomiej Piotrowski - ebook + audiobook + książka

Kołysanka ebook

Bartłomiej Piotrowski

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Od wielu miesięcy gliwicka policja bezskutecznie próbuje złapać tajemniczego Pana Kołysankę, który porywa i zabija dzieci, a ich ciała podrzuca na śląskich placach zabaw. Kiedy znika sześcioletnia Zuza, jej ciocia rozpoczyna prywatne śledztwo, w którym pomaga jej przyjaciel ojca dziewczynki. Od tej pory Gaja Wolf i Oskar Krul mimo wzajemnej niechęci muszą się nauczyć ze sobą współpracować, żeby powstrzymać mordercę.

Korzystając z wojskowego doświadczenia i lekceważąc przepisy prawa, nietypowy duet odkrywa, że rodzice wszystkich zabitych dzieci byli ze sobą powiązani. Kiedy ich śledztwo wykazuje, że morderca jest bliżej, niż mogłoby się wydawać, pojawia się szansa, aby zmusić go do błędu i dotrzeć do porwanej dziewczynki.

Czy uda im się w końcu dorwać Pana Kołysankę i odkryć jego wszystkie tajemnice?

Przygotuj się na bezsenną noc przy dźwiękach Kołysanki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 300

Oceny
3,5 (15 ocen)
7
1
0
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iowkra

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Bartłomiej Piotrowski

Kołysanka

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Autor oraz Wydawnictwo HELION dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Wydawnictwo HELION nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.

Redaktor prowadzący: Barbara Lepionka Redakcja i korekta językowa: Renata Grzywna, Natalia Jońska Fotografia autora na skrzydełku: Jacek Piotrowski

Fotografia na okładce została wykorzystana za zgodą Shutterstock.

Wydawnictwo HELION ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

ISBN: 978-83-283-5109-7

Copyright © Helion 2018

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Prolog

Oczy Janka pozostawały zamknięte. Siedmiolatek spacerował po krainie sennych marzeń, a mężczyzna czuwał przy jego łóżku. Twarz mężczyzny ukryta była pod specjalną maską przeciwgazową, spod której dobiegało ciężkie dyszenie. Głośne wdechy i wydechy zupełnie nie przeszkadzały jednak dziecku, które z każdą sekundą zdawało się nieruchomieć. Spojrzenie mężczyzny skierowało się na sufit i skupiło na otworze wentylatora. Charakterystyczny turkot świadczył o tym, że urządzenie pracuje z pełną mocą. Z każdą sekundą pokój wypełniał się czadem. Chociaż dziecięca sypialnia pełniła w tej chwili rolę komory gazowej, wyglądała jak na fotografii z wnętrzarskiego czasopisma. Gdyby jakimś świeżo upieczonym rodzicom zabrakło kreatywności, mogliby skorzystać z gotowego projektu miejsca, w którym nieprzytomny chłopiec powoli opuszczał swoją cielesną powłokę.

Człowiek w masce pochylił się nad Jankiem. Przypominał potwora, który niecierpliwi się, by pożreć swoją bezbronną ofiarę. Jego oczy aż błysnęły złowrogo spod szybki, gdy odzianą w skórzaną rękawiczkę dłonią dotknął bujnej czupryny śpiącego chłopczyka. Delikatne ciało Janka drgało coraz słabiej. Nić łącząca je z duszą trzymała się już na ostatnim, pojedynczym włosku. Milczący obserwator wyczekiwał końca; czuł spokój i radość. Wierzył, że wkrótce Janek znajdzie się w lepszym miejscu niż to, w którym był zmuszony żyć do tej pory.

Płomień życia chłopca był poddawany kolejnym podmuchom. Jeden z nich okazał się zbyt mocny. Drgawki ustały. Serce Janka zabiło po raz ostatni.

Mężczyzna w masce nie śpieszył się. Delektował się widokiem maleńkiego, stygnącego ciała. W tym czasie pompujące czad urządzenie zostało już wyłączone i pomieszczenie wypełniło się powietrzem. Znowu można było bezpiecznie oddychać.

— Już czas. — Zamaskowany mężczyzna usłyszał głos, pochodzący z głęboko skrywanej przeszłości, która była jego najważniejszą cząstką i pilnie strzeżoną tajemnicą.

— Wiem — odpowiedział.

Wstał i ostrożnie uniósł zwłoki dziecka. Ich wspólna podróż wkrótce miała się skończyć. Miejsce pożegnania wybrał już dawno temu.

Plac zabaw był skąpany w ciemności. Okolica wydawała się pusta. Za dnia rozbrzmiewały tu dziecięce śmiechy i wesołe odgłosy zabaw, teraz jednak panowała grobowa cisza. Światło reflektorów przebiło się przez ścianę mroku. Czarny jeep wrangler zatrzymał się tuż przed placem. Mężczyzna wysiadł z samochodu. Był ubrany na czarno, a jego twarz zasłaniała ciemna kominiarka. Otworzył bagażnik. Wyciągnął z niego pakunek, który na pierwszy rzut oka wyglądał na zwinięty dywanik.

Podszedł do huśtawki. Rozwinął koc i delikatnie wyjął z niego zwłoki Janka. Usadowił je na siedzisku. Wyjął z kurtki elastyczną linkę z haczykami. Owinął ciało w pasie, zaczepiając haczyki o oparcie huśtawki. Następnie ją rozbujał. Przód, tył, przód, tył…

Silnik jeepa ponownie wdarł się w ciszę. Samochód odjechał, znikając w ciemności.

Huśtawka bujała się rytmicznie.

8 miesięcy później

1

Gaja Wolf rozejrzała się po zaciemnionym otoczeniu. Podejrzewała, że najmłodsi z gości klubu chodzą jeszcze do liceum. Mimo wszystko Hemingway Club pozostawał najlepszą opcją na piątkowy wieczór. Nawet jeśli wynikało to głównie z braku rzeczywistej konkurencji w mieście.

Parkiet był ciasny. Pomieszczenie rozświetlały kolorowe reflektory, a głośna muzyka zagłuszała jej myśli. Ucieczka od niechcianych wspomnień była tym, na co właśnie liczyła. Kilka szybkich shotów załatwiło wstępnie sprawę. Alkohol wystarczająco dobrze wymieszał się z jej krwią. Dodatkowo podczas wypijania kolejnych drinków wypaliła długą serię fajek, co doprowadziło do chwilowego niedotlenienia mózgu. Dzięki tej kombinacji czuła w głowie przyjemne otępienie. Ale na dłuższą metę potrzebowała czegoś silniejszego. Zaburzona ostrość widzenia połączona z uczuciem zlewania się z powietrzem nie przeszkadzały jej w drodze do celu. Wypatrzyła go kilka minut temu i od razu zdecydowała, że jeszcze tej nocy wbije swoje paznokcie w jego szerokie barki. Pewnym krokiem przedzierała się przez zatłoczony parkiet. Tańczący ludzie połączyli się w jeden organizm falujący w narkotycznym transie. Jej ofiara była w samym centrum tego zbiorowiska. Wskazówki zegara w ekspresowym tempie odliczały czas potrzebny do tego, aby ich ciała połączyły się w spazmatycznym tańcu.

Godzinę później znaleźli się w jego mieszkaniu. Ku rozczarowaniu Gai jej zdobycz próbowała najpierw nawiązać z nią rozmowę, by ją lepiej poznać. Kobieta zapanowała nad wzbierającą w niej irytacją i szybko naprowadziła nową znajomość na właściwe tory. Najporządniejszy facet zapomina języka w gębie, gdy czuje delikatną dłoń wsuwającą się w jego slipy.

Gaja zaprowadziła go do sypialni i pchnęła agresywnie na łóżko.

— Nie jesteś typem romantyczki, co? — zapytał chłopak, lądując w pościeli.

Siadła na nim okrakiem i zaczęła zdzierać z niego ubrania. Jej świeżo upolowany kochanek mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Leżąc na niej, ruszał się z wielkim zapałem, ale wyraźnym brakiem doświadczenia. Dość niezgrabnie i zbyt szybko, jakby nie wiedział, że został wytypowany do maratonu, a nie sprintu. Gaja szybko zdecydowała się przewrócić go na plecy. Przez większość czasu kontrolowała sytuację i na chwilę w jej myślach zrodziła się nadzieja, że zdąży dojść. Niewiele zabrakło.

— Zajebiście — wydyszał. — Najlepszy numerek w moim życiu.

Usiadła na krawędzi łóżka, próbując zlokalizować swoje ciuchy. Nie pomagały jej w tym sięgające do ramion złociste włosy, które raz za razem opadały jej na oczy.

— Widziałeś moje majtki? — spytała.

— Po co ten pośpiech?

Objął ją w pasie, wtulając się w jej zgrabne, nagie ciało. W pierwszym odruchu chciała zrzucić jego rękę, ale uznała, że może chwilę odsapnąć, zanim wyjdzie.

Położyli się i przez kilka minut chłopak czule ją przytulał, powtarzając w kółko, jak było mu dobrze. Gaja udawała, że wypowiadane komplementy sprawiają jej przyjemność, ale tak naprawdę nie miały dla niej żadnego znaczenia. Chodziło o biologiczną potrzebę, którą musiała zaspokoić. On był tylko narzędziem, które akurat wpadło jej w ręce. Jeśli przy okazji też na tym skorzystał — to jego zysk. Takie podejście uznawała za uczciwe.

— A tobie jak się podobało? — zapytał.

„Było znośnie” — pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.

Leżał obok niej dzieciak z wyraźnym brakiem doświadczenia, ale ze sporą dawką entuzjazmu i zaangażowania. Podczas seksu miała chwilami wrażenie, że wręcz zaciskał zęby, nie chcąc dopuścić do falstartu. Szczeniak naprawdę chciał dobrze wypaść.

— Byłeś świetny — skłamała.

Udawanie orgazmu było poniżej jej godności, ale ostatnio zaczynała nieco mięknąć i zdobyła się na odrobinę wymuszonej grzeczności.

„Cóż… — stwierdziła w myślach. — Od uprzejmości jeszcze nikt nie zginął. Chyba”.

— Musimy to wkrótce powtórzyć — powiedział chłopak zadowolonym głosem. Wyraźnie pękał z dumy, jak przystało na typowego gówniarza, któremu udało się zaliczyć trzydziestopięcioletnią kobietę.

Gaja ograniczyła odpowiedź do wymuszonego uśmiechu. Chłopak podświadomie wyczuł, że czas się przymknąć. Wkrótce zresztą usnął i w głowie Gai zaświeciła się lampka informująca, że powinna pomyśleć już o powrocie do siebie. Słysząc pierwsze chrapnięcie, miała pokusę, aby delikatnie zsunąć z siebie męskie ramię i zebrać porozrzucane po podłodze ubrania. Jednak profilaktycznie odczekała jeszcze chwilę. Nie chciała się przyzwyczajać do przyjemnego ciepła ciała chłopaka, ale z drugiej strony wolała nie uciekać przedwcześnie, żeby go nie obudzić.

Dziesięć minut później zamknęła drzwi jego mieszkania.

2

Brązowe włosy kobiety, zazwyczaj spięte w nienaganny kok, były teraz rozczochrane. Na co dzień ludzie widzieli w niej kompetentną, ale jednocześnie dość nudną i beznamiętną specjalistkę od bankowości. Teraz jednak pozwoliła się ujawnić swoim skrywanym pragnieniom i przez jej twarz przebiegały miriady emocji.

— Powiedz, że mnie kochasz! — krzyknęła.

— Kocham cię — odpowiedział mężczyzna, przylegając od tyłu do klęczącej na czworaka brunetki. Pot spływał po jego twarzy.

— Więcej… — wyjęczała. — Chcę więcej…

— Jesteś całym moim światem — skłamał. — Jesteś moją panią.

Po drugiej stronie łóżka znajdowała się szafa z lustrzanymi drzwiami. Krótko ostrzyżony przystojniak z kilkudniowym zarostem zaczął się przyglądać swojemu odbiciu. Oskar Krul był wyrzeźbiony niczym zawodowy pływak, który w wieku trzydziestu dwóch lat przeżywa najlepsze lata swojej kariery. Jego partnerka nie mogłaby tego o sobie powiedzieć. Na oko była koło pięćdziesiątki i zdążyła się dorobić kilku niechcianych fałdek na brzuchu. Estetyczna różnica jednak nie przeszkadzała jej czerpać przyjemności z ich seksu. W swoim życiu doświadczyła niejednego orgazmu, ale w tej chwili przechodziła na zupełnie nowy stopień spełnienia. Poczuła, jak dłoń, która przed chwilą bawiła się jej piersią, zaciska się teraz na jej gardle. Oskar ugryzł płatek jej ucha, nie przestając podduszać. Drżała, przeżywając największą ekstazę w swoim życiu.

— Prawie mnie udusiłeś — powiedziała dziesięć minut później. Przez ten czas zdążyła przykryć nagie ciało prześwitującym szlafrokiem, który pełnił tylko rolę dekoracyjną.

— Bez ryzyka nie ma zabawy. — Założył skórzaną kurtkę. — Widzimy się pojutrze.

Przytaknęła, wyciągając przed siebie rękę. W dłoni trzymała plik banknotów.

3

Gaja przechodziła przez park Chopina. Mogła wybrać krótszą drogę, ale lubiła nocne spacery. Chłód powietrza i poczucie samotności przyjemnie koiły jej myśli. W trakcie przechodzenia przez alejkę poczuła się obserwowana. Przystanęła i zapaliła papierosa, przyglądając się okolicy. Park był pusty, nie licząc małej grupki okupującej jedną z ławek. Dwóch nawalonych studentów popisywało się przed nie mniej pijanymi dziewczynami.

Zdążyła wypalić papierosa, zanim dotarła pod budynek Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach przy skrzyżowaniu Młyńskiej z Powstańców Warszawy. Przeszła przez ulicę i po paru krokach zatrzymała się przed czołgiem T-34. Wyjęła kolejnego papierosa, nie odrywając wzroku od maszyny, która związała swój los z Gliwicami po zakończeniu drugiej wojny światowej. Przypomniała sobie Artura, kiedy miał jakieś cztery lata, może pięć. W kółko prosił ją, żeby go tutaj zabrała. Często dawała się przekonać i po dotarciu na miejsce jej brat próbował wspiąć się na czołg. Początkowo musiała mu pomagać, ale szybko nauczył się radzić sobie sam.

Gdy mijała ulicę Mielęckiego, wypity wieczorem alkohol dał o sobie znać. Przechodząc przez ścieżkę między garażami, upewniła się, że nie ma nikogo w pobliżu, i zeszła na bok. Wysikała się i już miała iść dalej, gdy zapinając spodnie, poczuła na szyi ostrze noża.

— Ani słowa. — Usłyszała ochrypły głos przy swoim uchu.

W pierwszej chwili poczuła strach, ale to uczucie szybko zmieniło się we wstyd. Ktoś z takim doświadczeniem nie powinien dać się tak łatwo podejść.

Ostrze lekko rozcięło jej skórę. Z miejsca nacięcia popłynęła strużka krwi.

— Chyba nie chcesz, żebyśmy nabrudzili — stwierdził nożownik.

Stojący za nią mężczyzna położył drugą rękę na jej brzuchu, ale dłoń szybko zsunęła się niżej. Gdy jego palce wślizgnęły się w jej majtki, poczuła napływającą falę mdłości.

— Nie radzę — syknął nożownik, gdy Gaja spróbowała się ruszyć.

Nóż mocniej wbił się w jej gardło. Rana na szyi sprawiała, że każdy wdech powodował ból.

— Nie założyłeś rękawiczek. — Biorąc pod uwagę okoliczności, głos Gai zabrzmiał wyjątkowo spokojnie. Bardziej pasował do nauczycielki, która wytyka uczniowi dziecinny błąd na klasówce, niż ofiary gwałtu.

— Co?

Ostrze coraz mocniej wrzynało się w jej gardło. Strużki krwi zmieniły się w lepki, purpurowy potok.

— Kiedy skończysz się bawić, pójdę na policję.

Nożownik milczał, ale Gaja wyraźnie słyszała jego myśli.

— Na komisariacie pobiorą próbki — kontynuowała Gaja — i znajdą twoje DNA.

Ostrze lekko drgnęło. Gwałciciel musiał się przestraszyć. Jednak wcale jej to nie uspokoiło. Zagrożone zwierzę często podejmuje głupie decyzje. Mężczyzna próbował sprawiać wrażenie niewzruszonego, ale nie szło mu najlepiej. Dygoczące ostrze zostawiło kolejny ślad na szyi Gai.

— Czyli muszę cię zabić i pozbyć się zwłok.

— Dzięki danym z telefonu komórkowego policja przeanalizuje całą moją trasę.

Nożownik zaczął ją obmacywać w okolicach kurtki, jakby czegoś szukał. Próbowała się ruszyć, ale znieruchomiała, gdy poczuła docisk ostrza.

— Naprawdę chcesz skończyć z podciętym gardłem? — zapytał gniewnie.

Wyjął komórkę z jej kieszeni i schował do swoich spodni, ale Gaja ciągnęła dalej:

— Policyjny pies zwietrzy twój ślad i szybko cię wytropią.

Nie miała pojęcia, czy naprawdę tak będzie, ale było to bez znaczenia. Ważne, żeby ten pieprzony sukinsyn na chwilę stracił pewność siebie i się odsłonił. Obiecywała sobie, że jeśli to się stanie, ona będzie gotowa.

— Wyszczekana jesteś — zaśmiał się nożownik. — Ale przejdźmy do rzeczy. Ściągaj gacie.

Każda jej cząstka pragnęła chwycić go za włosy i trzaskać jego głową o ziemię tak długo, aż mózg, czaszka i skóra zmienią się w jednolitą, gęstą breję.

— Majtki też! — rozkazał.

Poczuła, jak jego dłoń wślizgnęła się pod jej bluzkę. Palce znalazły się w jej miseczce, muskając skórę piersi. Jednocześnie chciała krzyczeć i płakać, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku.

— Pośpiesz się! — ponaglił ją.

Wykonała polecenie beznamiętnie niczym robot. Chwilę później była naga od pasa do kolan.

— Oprzyj ręce o ścianę.

Nożownik wyjął rękę spod bluzki Gai i zaczął rozpinać spodnie. Podniecenie zaczynało brać w nim górę. Skupiony na samym sobie zapomniał na moment o nożu i ostrze oddaliło się od szyi ofiary. Gaja czekała na taką szansę. Błyskawicznie wsunęła rękę w pustkę odgradzającą nóż od jej szyi, a drugą dłonią złapała genitalia gwałciciela. Zza jej pleców rozległ się wrzask bólu, kiedy kręciła zaciśniętą pięścią w obie strony. Nożownik próbował jedną ręką odepchnąć się od jej pleców, a drugą ciął ostrzem jej przedramię blokujące drogę do szyi. Gdy nóż zbyt niebezpiecznie zbliżał się do celu, tyłem głowy uderzyła w twarz nożownika. Miała nadzieję, że uda się jej złamać mu nos, ale przeciwnik był za wysoki. Zamiast tego poczuła, że stracił resztki równowagi i runął na ziemię. Gaja chciała się odwrócić i wykończyć gwałciciela, zanim ten dojdzie do siebie, jednak opuszczone spodnie spowodowały, że sama znalazła się na ziemi tuż obok jego nóg. Właśnie wstawał, więc instynktownie chwyciła go za nogawkę, którą pociągnęła do siebie. Gwałciciel ponownie się przewrócił, ale nie zamierzał czekać na jej dalszy ruch. Wykorzystał swoje położenie i kopnął ją w głowę.

Cios był za słaby, aby zrobić Gai poważniejszą krzywdę, ale dał mu czas na ucieczkę.

— Uciekaj, psie — wyszeptała w kierunku oddalającej się postaci. — Uciekaj…

4

O tej porze Oskar bez problemu wyjechał z centrum Gliwic i po kilku minutach był już w Żernikach. Kiedy jego srebrny volkswagen golf zjechał z Morawskiej na podjazd jednego z bliźniaków, było już dawno po północy. Oskar liczył się z tym, że od wejścia przywita go seria wyrzutów. Jednak wbrew oczekiwaniom usłyszał tylko ciche pochrapywanie dochodzące z salonu.

Wszedł do środka i uśmiechnął się na widok idealnie ułożonej grzywki Igora, który spał na kanapie. Regularnie zdarzało mu się przysypiać podczas oglądania wieczornych programów. Oskar wyłączył telewizor i przykrył partnera kocem. Przez głowę przebiegła mu myśl, żeby przenieść mężczyznę do sypialni. Jednak po spotkaniu z ostatnią klientką był na tyle zmęczony, że szybko zmienił zdanie. Zresztą zaspany Igor bywał strasznie marudny.

Ten czterdziestoletni mężczyzna śpiący na kanapie był jak tykająca bomba zegarowa, która prędzej czy później musi wybuchnąć. Oskar postanowił odsunąć w czasie nieuniknioną awanturę. Teraz marzył tylko o tym, żeby wziąć prysznic.

Zgasił światło i ruszył w stronę korytarza. Był już w progu, kiedy usłyszał przepełniony wyrzutem głos:

— Wybacz, że nie czekałem z kolacją…

— „Szef” kazał mi wziąć nadgodziny — zażartował Oskar. Było to równie rozsądne jak zapalenie papierosa przy butli z ulatniającym się gazem.

— Ile razy mam powtarzać, że nie chcę o tym słuchać?

— Nie dąsaj się już… Idę pod prysznic. Przyłączysz się?

— Już się myłem.

Oskar brał pod uwagę, że po powrocie do domu będzie na niego czekać spacer po polu minowym. Co prawda nigdy nie ukrywał, czym się zajmuje, ale w takich chwilach niewiele to pomagało. Mimo wszystko nie lubił, kiedy Igor był w złym humorze. Postanowił jeszcze raz rozładować atmosferę i chwycił dłoń swojego partnera. Uśmiechnął się do niego tak słodko, że po chwili było widać, iż mur po drugiej stronie powoli zdaje się kruszyć.

— To może pójdziesz do sypialni i poczekasz, aż się odświeżę? — zaproponował.

Igor ciągle miał obrażoną minę, ale Oskar znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zaczyna mięknąć.

— Może… — odpowiedział.

5

Niektórzy ludzie przez całe życie są niewidzialni dla innych. Zarówno ich wygląd, jak i sposób bycia sprawiają, że przechodzą niedostrzeżeni, nawet przez najbliższe otoczenie. Jednym z takich ludzi był Patryk Szulc.

Na monitorze jego domowego komputera wyświetlony był program służący do prowadzenia ksiąg rachunkowych. Jako księgowy całe dnie spędzał w biurze na ewidencjonowaniu działalności swoich klientów, ale jego mieszkanie było strefą wolną od wszelkiej rachunkowości. Szczerze nienawidził tego zajęcia i każdego ranka stawał przed lustrem, zadając sobie pytanie, co go do cholery podkusiło do wybrania takiej drogi zawodowej. Od dziecka był dobry w matematyce, dzięki czemu mógł wybrać również coś ciekawszego. Tak przynajmniej uważał.

Przetarł oczy, które zdążyły się już zaczerwienić od migania monitora. Pracę skończył sześć godzin wcześniej, ale dzisiaj miał specjalne obowiązki. W wolnym czasie udzielał się jako wolontariusz i właśnie prowadził księgowość domu dziecka, któremu regularnie starał się pomagać. Szczerze wierzył, że robi to po prostu z dobroci serca. Jednak wcale nie był tak bezinteresowny, chociaż sam przed sobą się do tego nie przyznawał. Marzył, że gdy spotka kobietę, w której zakocha się od pierwszego wejrzenia, jego wielkoduszność pomoże jej odwzajemnić uczucie. Nic jednak nie wskazywało, żeby te marzenia miały się kiedykolwiek spełnić, zważywszy jego dotychczasowy brak sukcesów w tej dziedzinie.

Owszem, co jakiś czas umawiał się na randki z różnymi kobietami, ale niewiele z tego wynikało. Niektóre kandydatki podsyłała mu starsza siostra, zaniepokojona faktem, że jej dobiegający pięćdziesiątki brat nigdy nie był w związku trwającym dłużej niż kilka tygodni. Patryk nie zdawał się jednak wyłącznie na siostrę i co jakiś czas szukał kobiety swojego życia w internecie.

Nowe spotkanie okazywało się zazwyczaj pierwszym i ostatnim. Był kulturalnym, porządnie wykształconym mężczyzną, a przy tym realistą, niemającym zbyt wygórowanych oczekiwań wobec swojej przyszłej wybranki. W dodatku naprawdę potrafił słuchać, co podobało się wielu kobietom. Problem się pojawiał, kiedy przychodził czas, aby to on szerzej się zaprezentował. Nie miał żadnego hobby ani żadnej pasji. Zdając sobie sprawę z własnych słabości, przeczytał wiele książek, które — wbrew obietnicom — nie nauczyły go poczucia humoru i prowadzenia ciekawego życia. Sterta makulatury na temat samodoskonalenia piętrzyła się na półkach, a on dalej żył z etykietą nudziarza.

— Sio mi stąd! — krzyknął do kota, który stanął na klawiaturze.

Chwycił go szybko i rzucił na podłogę niewielkiego pokoiku. Kiedy obrażony kot wyszedł z pokoju, Patryk starał się wrócić do wyliczeń. Nie mógł już patrzeć na nieskończony ciąg cyfr. Gdy zaczął się zastanawiać nad zrobieniem sobie przerwy, usłyszał dzwonek do drzwi.

Spojrzał na zegarek. Już dawno minęła północ. Rzadko miał gości. O tak późnej porze nie miewał ich nigdy. Wstał i ruszył do drzwi. Spojrzał przez wizjer, jednak po drugiej stronie nikogo nie zobaczył.

Otworzył i wyszedł z mieszkania. Lampy oddawały z siebie resztki życia, próbując oświetlić korytarz.

— Jest tu ktoś? — zawołał, ale odpowiedziała mu tylko cisza.

Przeszedł korytarzem na schody.

— Halo?!

Zszedł na półpiętro. Tam również nic nie znalazł, więc wrócił do mieszkania i zamknął dokładnie wszystkie zamki. Gdy chciał się odwrócić od drzwi, nagle znieruchomiał, ponieważ poczuł dwa ostrza. Pierwsze zatrzymało się ostrą krawędzią tuż przed jego krtanią, drugie dotknęło jego krocza.

— Tak jak miałeś nadzieję, nie zgłosiłam się na policję. — Dobrze pamiętał ten głos. Już przy pierwszym spotkaniu brzmiał bardzo pewnie siebie. Teraz był wręcz władczy.

— Jak mnie znalazłaś?

— To, że jesteś idiotą, ustaliliśmy już poprzednim razem.

Początkowo Gaja była pewna, że mężczyzna natychmiast pozbędzie się telefonu, który jej ukradł. Ten jednak zniszczył tylko kartę SIM, nie zdając sobie sprawy, że samo urządzenie jest przypisane do jej internetowego konta. Korzystając ze swojego komputera, z łatwością namierzyła telefon, a w konsekwencji również napastnika.

— Czego chcesz?!

— Denerwujesz się? Przecież lubisz, gdy jest ostro.

Ostrze, które do tej pory znajdowało się niebezpiecznie blisko krocza jej niedoszłego gwałciciela, w jednej chwili znalazło się po drugiej stronie jego spodni.

— Przestań! — pisnął błagalnie.

Drugi z noży błyskawicznie się przesunął i jego szpikulec wbijał się w podbródek Szulca.

— Jeśli jeszcze raz odezwiesz się niepytany, odetnę ci kutasa. Chociaż pewnie i tak nie odczułbyś wielkiej zmiany…

Gaja nachyliła się do jego ucha.

— Zacznijmy od gry wstępnej. Opisz, co chciałeś mi zrobić. Krok po kroku. I koniecznie z pikantnymi szczegółami.

— Błagam… Naprawdę nie…

— Chyba jednak obejdziesz się bez niego — stwierdziła, przykładając ostrze noża tuż pod jądrami, jakby szykowała się do domowej amputacji.

— Zrozumiałem!

— No, to zamieniam się w słuch…

Początkowo opis był dość ogólny. Jednak nóż przyciśnięty do genitaliów potrafił zdziałać cuda i Gaja szybko zmusiła gwałciciela do większego skupienia się na detalach. Opowiedział o tym, jak śledził ją przez kilka minut. Widząc, że jest nieco wstawiona, założył, że będzie łatwym celem.

— Robiłeś to już wcześniej?

Twarz mężczyzny zalała się łzami. Już chciał ponownie błagać ją o litość, ale na swoje szczęście w ostatniej chwili przypomniał sobie, czym mogło się to skończyć.

— Tak czy nie? — ponagliła Gaja.

— Tak…

— Ile razy?

Szulc przełknął ślinę:

— To miał być szósty.

„Pięć gwałtów! — pomyślała Gaja. — Pięć jebanych gwałtów, a ten śmieć żyje sobie jakby nigdy nic. Pewnie nikt go nawet nie szukał. Założę się, że żadna z tych dziewczyn nikomu o tym nie powiedziała”.

— Zachowałeś sobie coś na pamiątkę?

Pokręcił głową.

— Jesteś pewny?

— Trzy z nich udało mi się potem znaleźć na Facebooku… Mam na dysku ich zdjęcia, ale same wrzuciły je do internetu. Chciałem je tylko znowu zobaczyć. Poświęciłem na to kilka godzin…

„Pierdolony świr!” — Gaja gotowała się w środku.

Założyła mu dźwignię na kark, uciskając zgięciem łokcia jego szyję. Wił się jak piskorz, ale Gaja wiedziała, co robi. Dociskając tchawicę, pozbawiła go dopływu powietrza, dzięki czemu stracił przytomność.

Mężczyzna okazał się cięższy, niż przypuszczała, ale i tak udało jej się dociągnąć go do krzesła przy biurku. Posadziła go na siedzisku i przypięła jego dłonie do podłokietników kajdankami, które przyniosła ze sobą. Miała nadzieję, że się nie ocknie, dopóki ona nie skończy aranżować przygotowanej dla niego niespodzianki. Wyjęła z plecaka dysk zewnętrzny, który podłączyła do komputera. Kiedy sprzęt wykrył nowe urządzenie, Gaja włączyła jeden z filmów znajdujących się na dysku. Na ekranie pojawił się obraz przedstawiający amatorską produkcję pornograficzną przygotowaną przez jakiegoś pedofila. Dorosły operator kamery był jednocześnie jednym z bohaterów. Gaja czuła do siebie obrzydzenie. Przez takiego śmiecia została zmuszona do szukania w sieci tego typu materiałów. Ale wielokrotny gwałciciel nie mógł pozostać bezkarny. Musiał odpowiedzieć za krzywdy wyrządzone jej i pozostałym pięciu kobietom.

W polskich realiach pewnie wymigałby się od adekwatnej kary. Zresztą nawet gdyby dostał tę najwyższą przewidzianą za gwałt i odsiedział cały wyrok, to według niej byłoby to za mało. Ale gdyby trafił do więzienia z łatką gwałciciela dzieci, inni więźniowie z pewnością odpowiednio by się nim zajęli.

Dla Gai jako byłego zawodowego żołnierza obezwładnienie księgowego nie stanowiło dużego wyzwania. Znacznie trudniejsze, zwłaszcza psychicznie, było zebranie materiałów, które mu podrzuciła. Przydały jej się przy tym umiejętności korzystania z anonimowej sieci komputerowej Tor, zdobyte po przejściu na wojskową emeryturę. Jako specjalistka od szeroko rozumianej ochrony VIP-ów nauczyła się sprawnie poruszać po internetowym podziemiu, które było jedynym miejscem, gdzie rzeczywiście pozostawało się anonimowym w sieci. Niestety wśród dbających o swoją prywatność użytkowników zdarzali się też pedofile wymieniający się między sobą nielegalnymi materiałami.

Gaja zsunęła mu spodnie i majtki do kolan, a następnie wyłączyła na chwilę ekran komputera. Szybko przeszukała mieszkanie w poszukiwaniu telefonu Szulca, a kiedy znalazła bezprzewodową słuchawkę, wróciła do gwałciciela. Wyciągnęła z plecaka buteleczkę z solami trzeźwiącymi, nasączyła nimi wacik i przyłożyła mu do nosa. Na nieprzytomnej twarzy pojawił się grymas. Patryk otworzył oczy. Odruchowo chciał się poruszyć, ale kajdanki blokowały mu ręce.

— Czego jeszcze ode mnie chcesz? — zapytał przerażony, widząc, że został rozebrany od pasa w dół.

Gaja wzięła do jednej ręki słuchawkę telefonu, a do drugiej nóż.

— Zaraz zniknę na zawsze z twojego życia, ale najpierw musisz dostać małą nauczkę. — Podniosła rękę z telefonem. — Wybiorę numer pogotowia i zgłosisz dyspozytorowi, że podejrzewasz, że właśnie masz zawał. — Cofnęła rękę z telefonem. — Jeśli tego nie zrobisz, zajmę się tobą osobiście. — Wskazała na ostrze, które trzymała w drugiej ręce. — Na dobry początek cię wykastruję.

— Przepraszam za wszystko, co ci zrobiłem… — mężczyzna ponownie zalał się łzami.

— Wybieraj.

Wahał się przez chwilę, po czym powiedział:

— Zrobię, co każesz…

Gaja poczuła w środku uczucie mściwego zadowolenia, ale jej twarz pozostała nieruchoma. Wybrała numer pogotowia i przyłożyła słuchawkę Patrykowi do ucha.

— Nie próbuj żadnych numerów.

Ostrzeżenie było niepotrzebne. Przerażony Szulc posłusznie spełnił polecenie.

— Co będzie dalej? — zapytał, kiedy Gaja rzuciła słuchawkę na ziemię.

Twarz Gai nie zdradzała żadnych emocji.

— Pożegnamy się.

Kobieta kolejny raz założyła Patrykowi dźwignię na kark i pozbawiła go przytomności. Następnie zdjęła mu kajdanki. Zatarła wszelkie ślady mogące świadczyć o jej obecności. Gdy kilka minut później usłyszała syreny karetki, wyjrzała przez okno. Ratownicy zdążyli już wyskoczyć z ambulansu.

Spokojnie włączyła ekran komputera, na którym cały czas leciało pedofilskie nagranie. Skrzywiła się z odrazą. Nie miała czasu, żeby koncentrować się na przypływie mdłości, który właśnie poczuła, ponieważ w mieszkaniu rozległ się dzwonek domofonu. Patryk pozostał nieprzytomny, a ona wyszła z mieszkania. Poszła na schody, ale zamiast zejść w dół, skierowała się piętro wyżej. Chciała mieć pewność, że wszystko potoczy się zgodnie z jej planem. Kiedy tylko ratownicy weszli do mieszkania, rozległy się krzyki szoku i obrzydzenia. Ktoś wrzasnął, aby zawiadomić policję.

Chwilę później Gaja opuściła blok.

6

Już od kilku dni Igor zachowywał się, jakby miał muchy w nosie. Chwilami Oskara naprawdę to irytowało, ale zdawał sobie sprawę, że ostatnio trochę zaniedbywał partnera. Dzisiaj jednak zamierzał mu wszystko wynagrodzić. Igor nie był rannym ptaszkiem. I chociaż zazwyczaj Oskar śmiał się z tej cechy charakteru swojego partnera, to tym razem zamierzał ją wykorzystać. Po cichu wyślizgnął się z łóżka i poszedł do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Najpierw założył fartuch. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że nie miał na sobie żadnych innych ubrań. Fartuszek zdobiło zdjęcie Dawida, rzeźby Michała Anioła, idealnie teraz dopasowane do ciała Oskara.

Wbił do kubeczka cztery jajka i roztrzepał je widelcem. Dodał wodę i sól, po czym wlał masę na rozgrzaną patelnię.

— Gdzie zgubiłeś ciuchy? — Igor stanął za jego plecami. Ciągle ubrany w pidżamę nie sprawiał wrażenia do końca przebudzonego.

Oskar był rozczarowany, że jego seksownie zaokrąglona pupa nie zrobiła na partnerze większego wrażenia. Mimo to zachował uśmiech na twarzy.

— Śniadanie zaraz będzie gotowe.

Poczekał, aż Igor zajmie miejsce przy stole, a następnie podał mu talerz.

— Omlet francuski.

Igor tylko kiwnął głową.

— Zapomniałbym o dodatkach! — mówiąc to, Oskar szybko przyniósł talerz z pomidorami i duszonym szpinakiem z czosnkiem. Mimo kilku prób nie udało się nawiązać z Igorem dłuższej rozmowy. Na każde pytanie jego partner udzielał krótkich odpowiedzi, które najczęściej składały się z monosylab, aż wreszcie gdy tylko skończył posiłek, natychmiast zmył się z kuchni. Oskar odczekał chwilę przed kolejnym podejściem. Kiedy uznał, że nadeszła pora na rozmowę, znalazł Igora na kanapie w salonie. Chwycił pilota i wyłączył dźwięk, uniemożliwiając dziennikarce przedstawienie najświeższych wiadomości.

— Oglądam…

— Najpierw porozmawiamy — powiedział Oskar, kładąc pilota na szklanym blacie stolika. — Powiesz wreszcie, o co chodzi, czy naprawdę muszę to z ciebie wyciągać siłą?

Igor wzruszył ramionami. Spróbował sięgnąć po pilota, ale Oskar był szybszy.

— O nic mi nie chodzi.

— Masz minutę. Potem skoczę po tampony i osobiście ci je zaaplikuję.

Najwyraźniej groźba nie zrobiła większego wrażenia.

— A tego akurat wolałbym nie robić, chociaż lubię różne dziwactwa… — ciągnął Oskar.

— Po prostu… Kocham cię i… Kurwa! Sam nie wiem, jak to powiedzieć.

— Dwadzieścia sekund… piętnaście… dziesięć…

— Kurwa!

— Pięć…

— Jesteś kurwą!

— Masz na myśli zawód czy osobowość?

— Jedno i drugie. Zadowolony?!

Po krótkim namyśle Oskar odpowiedział:

— Raczej zaskoczony.

Igor chciał wykrzyczeć swoje żale, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Podejrzewał, że każdy normalny człowiek, wiedząc, iż jego partner jest prostytutką, wykopałby go z hukiem. On jednak znieruchomiał, nie potrafiąc zgasić w sobie gorących uczuć do stojącego przed nim mężczyzny, odczuwającego przyjemność w robieniu z siebie szmaty. Jednak ciągle coś czuł do tej szmaty. Sam już nie wiedział, czy to jeszcze miłość, czy już nienawiść.

— Zdaję sobie sprawę, że jestem… dość nietypowy. Większość ludzi miałaby z tym problem. Nie winię cię.

— Jesteś męską prostytutką!

— Tak, ale jeśli chcesz wywołać we mnie poczucie winy, to muszę cię rozczarować. Jestem kurwą. Byłem nią, zanim cię poznałem, i pewnie jeszcze długo się to nie zmieni. Ale nigdy tego przed tobą nie ukrywałem. Wiedziałeś o tym, kiedy zdecydowałeś się ze mną związać i kiedy się tutaj wprowadziłem.

Igor stał jak wryty. Wiedział, że jeśli kiedykolwiek pęknie i poruszy ten temat, to Oskar przejmie kontrolę nad rozmową. Taki już był. Pewny siebie, arogancki dupek. Zawsze sięgał po to, na co akurat naszła go ochota. Za każdym razem dostawał to, czego chciał, i chyba właśnie to było w nim tak bardzo pociągające.

— Nigdy nic przed tobą nie ukrywałem. Nie obiecywałem, że się zmienię.

— Kocham cię, dlatego to tak bardzo boli…

— A ja ciebie — uśmiechnął się lekko. — Między innymi dlatego nigdy nie wystawiam ci rachunków.

— Pomóż mi to zrozumieć. Mamy pieniądze. Gdybyś jeszcze zdradzał mnie dla przyjemności…

— To ty masz pieniądze. A ja cenię sobie niezależność. Poza tym robię to dla przyjemności, ale próbuj nie traktować tego osobiście. Po prostu mam zdrowo nasrane pod kopułą.

Oskar chciał przytulić Igora, ale coś w telewizji przykuło jego uwagę i sięgnął po pilota. Jego partner ze zdziwieniem obserwował, jak włącza dźwięk, skupiając się na wiadomościach.

— Przed chwilą policja poinformowała o porwaniu sześcioletniej Zuzy — relacjonowała prezenterka, a materiał uzupełniało wyświetlone zdjęcie dziewczynki.

Dziennikarka opowiedziała o tym, jak dziewczynka została uprowadzona w środku nocy z własnego domu. W czasie porwania samotnie wychowująca ją matka spała w sąsiednim pokoju.

— Policja podejrzewa, że za zniknięciem małej Zuzy może stać „Pan Kołysanka”, seryjny morderca, który w ciągu ostatnich dwóch lat zabił trójkę innych dzieci. Każde z nich porwał w czasie, kiedy znajdowało się pod opieką dorosłych. Ofiary przetrzymywał przez kilka dni…

Oskar z narastającym przerażeniem oglądał relację.

— …a następnie zatruwał czadem. „Pan Kołysanka” podrzucał ciała dzieci na place zabaw znajdujące się na terenie Śląska.

Potem wypowiedział się profiler, który często gościł w telewizji jako ekspert od spraw kryminalnych.

— Od poprzedniego porwania minęło osiem miesięcy. Do tej pory czas między porwaniem a morderstwem wynosił od jedenastu do czternastu dni. Można przyjąć, że porywacz będzie trzymał dziewczynkę przy życiu przez co najmniej tydzień. W tym czasie istnieje szansa na jej uratowanie.

7

Dopiero po powrocie do domu Gaja poczuła potężne zmęczenie. Emocje, które jej towarzyszyły w trakcie wizyty u Szulca, opadły, gdy tylko znalazła się w swoim mieszkaniu. Ściągnęła buty i ledwo żywa padła na łóżko.

Spała wyjątkowo głęboko, ale wreszcie po kilkugodzinnej walce promieniom światła udało się ją zmusić, by otworzyła oczy. Zanim w pełni się przebudziła, poleżała jeszcze dłuższą chwilę, oczyszczając na ten czas głowę z wszelkich myśli.

Gdy w końcu zmusiła się do wstania, poszła prosto do łazienki i przygotowała sobie gorącą kąpiel. Zanurzyła w wodzie zmęczone ciało, czując oczyszczającą ulgę i satysfakcję z dobrze wykonanego nocnego zadania.

Po wyjściu z łazienki zerknęła na nowy telefon, który specjalnie zostawiła w domu na czas wizyty u Szulca. W końcu nic nie mogło wskazywać na to, że była w jego mieszkaniu. Z niepokojem dostrzegła, że ma jedenaście nieodebranych połączeń od swojej bratowej. Dorota nie utrzymywała z nią kontaktu od czasu śmierci Artura. Zresztą nawet kiedy żył, nie miały ze sobą najlepszych relacji.

Gdy Gaja nacisnęła przycisk oddzwaniania, poczuła, że ściska się jej żołądek.

8

Spokój ulicy Leśnej był cyklicznie zakłócany. Zazwyczaj miało to związek z meczami Piasta Gliwice na pobliskim stadionie albo z dniem Wszystkich Świętych, kiedy ludzie próbowali dostać się na Cmentarz Lipowy. Tym razem jednak powodem tego zamieszania był dramat jednej z mieszkanek.

Przed domem Doroty Wolf stało kilka radiowozów. Gaja chciała zaparkować swoją czarną fiestę na chodniku, co okazało się wyjątkowo trudne. Większość miejsc była zajęta przez wozy transmisyjne, wokół których tłoczyli się dziennikarze.

— Pieprzone hieny — mruknęła pod nosem.

Wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku domu, przedzierając się przez tłum. Kiedy tylko zbliżyła się do bramy, została zatrzymana przez jednego z policjantów.

— Jestem z rodziny — wyjaśniła. — Gaja Wolf.

— Mogę zobaczyć pani dowód?

Po potwierdzeniu tożsamości policjant wpuścił ją do środka. Dorota siedziała skulona na kanapie w salonie, opierając bladą twarz o kolana. Gaja chciała do niej podejść, ale drogę zablokowała jej starsza kobieta. Nie miała ona nic wspólnego ze stereotypową poczciwą babcią. O, nie, Marzena Łuczańska była potężną, energiczną osobą, budzącą raczej skojarzenia z comiesięcznymi zgromadzeniami na Krakowskim Przedmieściu niż babcinymi pierogami.

— Masz tupet… Wynoś się albo policja cię stąd wywali na zbity pysk!

— Mamo, proszę… — Dorota podniosła się z kanapy, ledwo trzymając się na nogach. — Gaja jest naszym gościem.

Starsza pani zgromiła ją wzrokiem.

— Moim gościem — doprecyzowała jej córka.

— W jej żyłach płynie ta sama krew co u tego pederasty.

— Ta sama krew płynie też w żyłach twojej wnuczki.

— Wyjątek potwierdza regułę…

— Mamo!

— Może palenie czarownic przełożymy na później? — Gaja nie zamierzała tracić więcej czasu na bezproduktywną dyskusję. — Wiadomo coś nowego? Co z Zuzką?

— Nic — powiedziała Dorota. — Trwają „czynności operacyjne”. Przesłuchali mnie i pokręcili się po domu, zebrali dowody.

— Na pewno robią, co mogą — stwierdziła Marzena. Po tonie jej głosu trudno było rozpoznać, czy chce przekonać córkę, czy siebie.

— Gówno prawda! — Dorota, która do tej pory zdawała się wyczerpana, nieoczekiwanie się wzburzyła. — Moja córka została porwana. Nie mam nawet pojęcia, czy jeszcze żyje…

— Nawet tak nie mów — przerwała jej Marzena. — Musimy się modlić i wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

— Mamo, mogłabyś zostawić nas na chwilę same?

Po kilku pomrukach niezadowolenia bojowa babcia wyszła i Gaja mogła wreszcie porozmawiać z bratową w cztery oczy.

— Moja mama nie należy do najmilszych, ale naprawdę się martwi. Po prostu przeżywa to na swój sposób. Jeszcze wizyta tego śmiecia! Sama o mało nie wyszłam z siebie, gdy go zobaczyłam…

— Jakiego śmiecia?! O czym ty mówisz?

Dorota przełknęła ślinę. Kiedy wreszcie się odezwała, każde słowo wypowiadała z nieukrywanym obrzydzeniem:

— Był tutaj ten cały… — Ostatnie słowo utknęło jej w gardle i za żadne skarby nie chciało się ruszyć. — Oskar.

— Po co?!

— Podobno dowiedział się o Zuzi z telewizji i czuł, że powinien sprawdzić, czy nie potrzebujemy pomocy…

— I co mu powiedziałaś?

— Nic. Sam jego widok wywołał we mnie mdłości. Na szczęście w tej sytuacji przydał się charakterek mojej mamy. Pogoniła go, aż miło!

Gaję zżerała ciekawość, czego mógł szukać tutaj człowiek, który zniszczył małżeństwo Artura i Doroty. Jednak w tak wyjątkowej sytuacji koncentrowała się wyłącznie na zaginięciu bratanicy. Pieprzony Oskar Krul mógł poczekać.

Zuza została uprowadzona w nocy. W momencie porwania sześciolatki Dorota była w swojej sypialni i niczego nie słyszała. „Pan Kołysanka” musiał zachowywać się naprawdę cicho, skoro niezauważony wszedł do jej domu i wyniósł dziewczynkę.

— Moja mała córeczka wpadła w ręce tego mordercy, kiedy ja spałam, o niczym nie wiedząc…

Gaja z przerażeniem obserwowała, jak łzy spływają po policzkach Doroty. Dramatyczne sytuacje wymagające okazania empatii stanowiły dla niej wyższą szkołę jazdy.

— Jesteś świetną matką, która w dodatku przeżyła ostatnio kurewsko wiele.

Stanęła obok Doroty i złapała ją za ręce.

— Zuza jest silna. Przez najbliższe dni nic jej nie grozi. Jestem pewna, że znajdą ją na czas.

— Obie wiemy, że to nieprawda! — Dorota wyrwała ręce. — Policja jej nie znajdzie. Tak jak nie znalazła poprzednich dzieci…

— W jednej kwestii zgadzam się z twoją mamą. Musimy być dobrej myśli.

— Znajdź ją.

Ta prośba zaskoczyła Gaję.

— Zrobię wszystko, aby uratować Zuzę — odpowiedziała. — Ale wiesz, że nie mam pojęcia o tropieniu przestępców.

— To bez znaczenia. Jeśli w ogóle ktoś może ją uratować, to tylko ty.

— Gdybym była w stanie pomóc Zuzce, od razu bym to zrobiła.

— Chociaż jesteśmy rodziną, to obydwie wiemy, że jesteś inna. Dlatego nawet wtedy, gdy między mną a Arturem wszystko się dobrze układało, tak rzadko zapraszaliśmy cię do siebie. Twoja obecność zawsze w jakiś sposób mroziła mi krew w żyłach. Bałam się ciebie.

— Dalej się mnie boisz?

— Nie… Boję się tylko o życie mojej córki. Porwał ją potwór, którego policja na pewno nie schwyta.

— Gdybym potrafiła zrobić to, o co mnie prosisz, to nie zawahałabym się ani przez sekundę. Ale…

— Potwora może pokonać tylko inny potwór — przerwała jej Dorota. — Gaja… Ty jesteś naszym potworem.

9

Oczka Zuzy Wolf powoli się otworzyły. Wciąż zaspana usiadła na krawędzi łóżka i rozejrzała się dookoła. Przebywała właśnie w pokoju marzeń każdej kilkuletniej księżniczki. Liliowe ściany ozdobione były postaciami motyli, szafy przepełnione królewskimi sukienkami, a komody innymi skarbami, z których najpiękniejszy był diadem. Na ścianie wisiało olbrzymie lustro, w którym można było się przeglądać.

— Mamo?!

Sześciolatka zsunęła nogi na podłogę i poczuła miękki dywan. Był na nim wymalowany obraz kamiennej ścieżki, prowadzącej do dwuskrzydłowych drzwi w przeciwległej ścianie. Gdy je otworzyła, ujrzała prawdziwy ogrom tego tajemniczego miejsca. Za drzwiami znajdowała się kilkusetmetrowa hala. A w niej olbrzymi plac zabaw. W jego centralnym miejscu znajdował się wielki dmuchany zamek do skakania. Przed wejściem na skocznię czekał konik na biegunach. Obok plastikowej zjeżdżalni siedziały niezliczone misie i inne pluszaki.

— Mamusiu…?

Przemierzając pokój, mijała wymyślne gadżety, o których większość dzieci mogła tylko marzyć. Ona jednak kompletnie je ignorowała. Była tak skoncentrowana na poszukiwaniach swojej mamy, że nie zwróciła uwagi na sufit. Na jego sklepieniu były rozlokowane liczne kamery rejestrujące każdy jej ruch.

W tym samym czasie w sekretnym pokoju, po drugiej stronie weneckiego lustra, panował mrok. Ukryty w cieniu mężczyzna wpatrywał się w dziewczynkę z drugiej strony szyby. Obok niego znajdował się olbrzymi monitor podzielony na mniejsze prostokąty. Każdy z nich wyświetlał obraz z innej kamery bezustannie podglądającej dziewczynkę.

— Przygotowałeś dla niej prawdziwy raj. — Głos zdawał się dobiegać z oddali. — Ale ona i tak jest nieszczęśliwa.

— Dajmy jej czas — odpowiedział. — Przyzwyczai się. Z czasem każde się przyzwyczaja.

Mimo ciemności można było wyczuć, że obserwujący Zuzę mężczyzna się uśmiecha.

— Prędzej czy później stanie się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. — Położył rękę na jednej z jej sylwetek wyświetlanych na ekranie. — A wtedy dopilnujemy, żeby nigdy więcej to się nie zmieniło.

10

Mimo dawno skończonej pięćdziesiątki Gabriel Centaur ciągle miał sylwetkę wysportowanego trzydziestolatka. Tylko śnieżnobiałe włosy i coraz liczniejsze zmarszczki subtelnie przypominały, że czasu nie da się zatrzymać. Przyczaił się właśnie między drzewami. Ubrany w strój maskujący wyglądał jak góra usypanych liści i nawet wprawny obserwator z trudem by go dostrzegł. Przymocowany do jego sztucera celownik podążał za przeskakującą sarną. Spust czekał w gotowości, ale nie było potrzeby się śpieszyć. Zwierzę i tak wkrótce się zmęczy.

Kiedy sarna wreszcie przystanęła, rozległ się huk. Pocisk karabinu wbił się w jej ciało i zwalił ją z nóg. Echo wystrzału niosło się między drzewami. Gabriel podszedł do postrzelonego zwierzęcia. Ciągle żyło. Przedłużanie jego cierpień byłoby bezsensownym okrucieństwem. Sięgnął po pistolet i wycelował w głowę sarny. W jej oczach poza cierpieniem było coś jeszcze. Nie potrafił stwierdzić, czy jest to wdzięczność za okazaną łaskę, czy żal o to, że odebrał jej życie.

Wreszcie Gabriel wziął na plecy ciało sarny i ruszył w stronę domu, położonego na niewielkiej polanie w środku lasu, kilka kilometrów od Bargłówki na Śląsku. Prowadziła do niego dróżka, którą zazwyczaj pokonywała tylko jego terenówka. Tym większym zaskoczeniem dla Gabriela był widok niezapowiedzianego gościa.

— Mógłbyś wreszcie pomyśleć o telefonie — odezwała się Gaja, zanim zdążył do niej podejść.

— Wtedy przestałabyś mnie odwiedzać.