Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Zbiór opowiadań zawiera ciekawostki z przeszłości naszego miasta, nie utrwalone w oficjalnych dokumentach.
[Ze wstępu]
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (14)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 116
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zygmunt Kowalczykiewicz
Wydano nakładem URZĘDU MIEJSKIEGO W KONINIE
KONIN 2000
Grafika Jan Sznajder
Redakcja i korekta Iwona Wrzesińska
© 2000 Wydawnictwo „APEKS" s.c.
ISBN 83-86139-91-9
Opracowanie komputerowe i druk:
Wydawnictwo „Apeks" s.c.
62-500 Konin, ul. 3 Maja 62a, tel./fax (063) 244 57 80
e-mail: [email protected]
Koniniankom, które w dzieciństwie miały długie warkoczei koninianom noszącym wtedy krótkie spodenki
W Koninie bogactwo historycznej przeszłości jest równie cenne, jak pokłady węgla brunatnego, a miniony czas to kamień węgielny naszej codzienności.
Dawne lata można przywrócić otwierając szkatułę wspomnień, która gromadzi pospołu fakty doniosłe z drobnymi epizodami, bowiem historia to suma pojedynczych życiorysów ludzi.
Zbiór opowiadań opatrzonych tytułem „Konińska szkatuła wspomnień" zawiera ciekawostki z przeszłości naszego miasta, nie utrwalone w oficjalnych dokumentach.
Przed Państwem zbiór koralików nanizanych na sznur ciągłości dziejów miasta po to, by mówiąc za Gallem Anonimem czas nie zaćmił i niepamięć. Starszym ku przypomnieniu, młodszym do wiadomości.
Zygmunt Kowalczykiewicz
Konin, 2000 r.
Czy było to gorącym latem, czy też mroźną zimą? Tego nie wiadomo. Pewnym jeno to, że wydarzyło się w rokach pańskich 1284 i 1292.
O czym prawię? Ano, o przyjeździe do Konina pana naszego, księcia wielkopolskiego Przemysława II. On ci z gromadą wojów swoich nas nawiedził, aby okiem gospodarza dobra mu przynależne obejrzeć i łaską swą mieszczanów obdarzyć. Przywileje ustanowił, aby gród się rozwijał ku pożytkowi ludu mieściskiego i kupców przyjezdnych.
Z woli księcia (później króla) Konin prawa miejskie wzoru niemieckiego otrzymał przez co władzę nad mieszczanami sprawować począł rychtarz lub, jak kto woli, vogt, zwany z polska wójtem. Kiedy Przemysł po raz wtóry w Koninie gościł, funkcję tę sprawował mąż o imieniu Cosław. Tylko tyle o nim wiemy. I to jeszcze, że jak i inni wójtowie tamtych lat, był urzędnikiem książęcym i w jego imieniu dzierżył władzę i sądy.
W naszej opowieści czas, aby pogwarzyć o Borzętowie, dawnej własności wójtów konińskich. Borzętowo był to ci źreb, czyli dział ziemi, leżący przy trakcie do Rumina, na południowy zachód od konińskiego grodu. Wspomnieć trza o nadanych tam dwóch łanach wójtowych. Czy obmierzone zostały wzorem frankońskim czy chełmińskim, tego nie wiada. A ważna to sprawa, bo licząc na obecne miary, chełmski łan miał 16,8 hektara powierzchni, a frankoński aż 25.
Borzętowo. Jaka tu była pierwotna zabudowa i ilu miała mieszkańców? Trudno dociec. Z najstarszych zachowanych zapisów dowiadujemy się o Haluszy, wdowie po wójcie Konina Wilhelmie i o jego synu Janie. Oni to sprzedali mieszczanom część przywilejów męża i ojca. Konin również nabył prawa do młyna w Starym Mieście ...a młyn ten mieszczanie wykupili ku pożytkowi mieściskiemu.
W zapisach lustracyjnych pochodzących z 1559 r. czytamy: Ciż mieszczanie mają wespołek z przedmieszczany źrebiów dwadzieścia na przedmieściu, na dziedzinie co ją zwą Borzętowo, które role tego przedmieścia idą ku Staremu Miastu, ku Ruminowi. A z tych źrebiów dawają na zamek z każdego po 16 grzywien. Tamże na tym Borzętowie są role plebańskie, szpitalne, wójtowskie, z tych nic na zamek nie dają. Tych przedmieszczan było trzydziestu sześciu, ilu mieszczan - dokumenty milczą.
Wiemy też, że w XVIII w. pleban koniński miał tu na uposażeniu trzy zagrody i trzy łany ziemi, taka sama ilość należała do mansjonarzy konińskich. Mieli tu również swoje ziemie właściciele Żychlina.
W miarę zabudowy wyspy warciańskiej ciasno się stało dla Konina i rozrastać się poczęły przedmieścia słupeckie, kolskie i kaliskie. To ostatnie rychło pod Borzętowo podeszło, aby następnymi laty wioskę całkowicie wchłonąć i do miasta włączyć.
Dziś Borzętowa już nie ma. Nie sposób powiedzieć o dawnych ziemiach włościan i gruntach należących do folwarku, bo i takowy tam był. Wyschnął strumyczek płynący niegdyś parowem (obecnie ulica Solna) od traktu kaliskiego po rumiński.
W dwudziestoleciu międzywojennym, po wschodniej stronie parowu, ścięto zbocze wzgórza białego piasku i zorganizowano strzelnicę dla szkoły podoficerskiej. Tam, gdzie płynął strumyk, postawiono ceglany mur. Strzelnica istniała do lat siedemdziesiątych do czasu postawienia potężnych kadzi metalowych dla owocowego moszczu przeznaczonego na wino.
Po zachodniej stronie ulicy Solnej stoi kilka domów. Jeden z nich mógłby nam opowiedzieć o funkcjonującej tu niegdyś cegielni. A że tu była, świadczą złomki cegieł zalegające płytko pod powierzchnią gruntu. Być może to o niej mówi osiemnastowieczny zapis Komisji Dobrego Porządku, która z łaskawości i dobroci Króla Jegomości Stanisława Augusta ku opatrzeniu i naprawie miast w Polsze działała.
Wracajmy na ulicę mającą za patrona Tadeusza Kościuszkę. Tam, gdzie niegdyś były włościańskie zagrody, po stronie zachodniej, przed drugą wojną światową, w bliskości ul. Zagórowskiej miasto postawiło dwa murowane, wielorodzinne budynki, do dziś przez koninian zwane magistrackimi. Do 1939 r. w domach przy skrzyżowaniu ulic Dąbrowskiego z Solną oraz Zagórowskiej z Kościuszki znajdowały się sklepy spożywcze. Do czasu wybuchu drugiej wojny światowej wschodnia ściana ulicy Kościuszki miała zabudowę bardziej urozmaiconą. Wielkością i architekturą wyróżniała się wielokondygnacyjna kamienica Dławichowskiego, bo tak, a nie inaczej, mówią o niej starzy mieszkańcy Konina.
Po 1945 r. przez długi okres ulica była utwardzona brukiem kamiennym, a wyłożony płytkami cementowymi chodnik dla pieszych znajdował się tylko po stronie wschodniej. Zachodnie pobocze ulicy, wysypane żwirem, wykorzystywali głównie rowerzyści.
Od wiosny aż po jesień atrakcją ulicy były krowy wyganiane na rozległe pastwiska znajdujące się za miejskim parkiem w widłach Powy i Warty. Rankami i o zachodzie słońca szły flegmatycznie po kamiennych „kocich łbach" i ozdabiały je plackami swoich odchodów.
Nie ma już starego Borzętowa. Zniknęły drewniane domy, obory i stodoły. Małe, murowane oficynki zastąpiono okazałymi, bardziej urodziwymi willami. Senną ciszę ulicy mącą przejeżdżające samochody. Giną wspomnienia po turkocie furmanek z kołami okutymi stalowymi obręczami. Nie ujrzysz już, przechodniu, iskier krzesanych spod końskich kopyt. Nie usłyszysz sprężystego kroku wybijanego podkutymi butami żołnierzy stacjonujących w koszarach przy ulicach Kaliskiej i Zagórowskiej.
Konin wchłonął Borzętowo, wymazując z ludzkiej pamięci jego nazwę.
Zatrzymajmy się na chwilkę na skrzyżowaniu ulic Solnej, Dąbrowskiego i Kościuszki, czyli dawnych rozstajach dróg przebiegających przez Borzętowo w stronę Zagórowa i do Starego Miasta. Jesteśmy na ziemiach folwarcznych, stykających się od północy z dawnymi własnościami rady miejskiej i parafii kościelnej. O ulicy, która obecnie ma za patrona Kościuszkę, starzy koninianie mówią Utrata.
Jeśli zadamy sobie nieco trudu i zajrzymy do XVIII-wiecznych protokołów Komisji Dobrego Porządku, to wnet dowiemy się o sporach, jakie mieszczanie mieli z proboszczem konińskim, któren na Borzętowie miał dom karczemny i z wyszynku alkoholu znaczne korzyści z uszczerbkiem dla miasta uzyskiwał. Dom ten zwał się „Piekłem".
Od wspaniałego znawcy historii i obyczajowości polskiej Zygmunta Glogera dowiedzieć się możemy, że już za doby piastowskiej karczmy pospolite były po wsiach i miastach polskich, jako gospody dla podróżnych i miejsca do narad i biesiad miejscowej ludności. Jak są stare i jakie miały znaczenie gospodarcze i społeczne, świadczą różne zachowane zapisy. Po śmierci Bolesława Chrobrego w żadnej z karczem dla żałoby, przez rok cały nie wolno było muzykować i tańczyć. Kazimierz Wielki statutem z 1347 r. zakazał czynienia gwałtu karczmarzom.
Karczmy pełniły rolę zarówno pożyteczną, jak i szkodliwą. W XIV wieku biskup diecezji kujawskiej zabraniał księżom wstępować i przesiadywać w karczmach. A gdy w XV wieku w Polsce rozpowszechniła się gorzałka, wtedy to ludniej w nich bywało, a i częściej guza nabić sobie było można. Pożytek i sromota. Te dwa przymioty widoczne były w nazwach karczem. Odeszło już w zapomnienie powiedzenie „iść pod wiechę" na rzecz wstąpienia do „Pociechy", „Uciechy", „Radochy", „Wygody", „Zabawy". Tam niejeden z bywalców tracił grosz, zdrowie, a czasami łeb. Stąd nazwy: „Hulanka", „Łowigrosz", „Łapigrosz", „Zazdrość", „Utrata" albo „Wymysłów", „Rzym" i „Piekło".
Karczmy budowano w dwóch wielkościach. Mniejsze miały obszerną sień, izbę karczemną i gościnną, alkierz oraz podcienia z wjazdem do stanu, czyli stajni dla koni. Bardziej rozbudowane miały dwie izby gościnne, izbę karczemną, alkierz i komorę do przechowywania środków spożywczych i, oczywiście, różnych napitków.
W XVI wieku Konin miał aż piętnaście karczem, zwanych czasami z włoska austeriami, względnie z francuska - oberżami. Ich ilość świadczyła o handlowym charakterze miasta. Przed laty na rogu obecnych ulic 3 Maja i Dąbrowskiego odnowiono fronton dawnej oberży. Stała ona w centrum Przedmieścia Kaliskiego, obok kościoła szpitalnego św. Ducha i była ważnym obiektem publicznym.
W podkonińskich wsiach starościńskich w XVI w. funkcjonowały dwie austerie - w Cłówiewie i Morzysławiu. W zachowanym dokumencie z tego okresu nie wymienia się „Piekła". Karczmę najprawdopodobniej zbudowano na początku XVII w. Wiadomo o niej na podstawie opisu lustracyjnego miasta, dokonanego przez Komisję Dobrego Porządku i to z powodu sporu mieszczan konińskich z proboszczem kościoła św. Bartłomieja. Zaskarżyli oni jgm. ks. kanonika kujawskiego jako proboszcza konińskiego o złożenie dowodów na mocy których w domostwie na przedmieściu konińskim Borzętowo, do kościoła parachwialnego konińskiego należącym, „Piekło" zwanym, trunki szynkować usiłuje...
Spór ciągnął się latami. Uparci mieszczanie wielokroć odwoływali się od ugodowych postanowień sądu i wreszcie sprawę wygrali. Proboszcz został zobowiązany do zaprzestania sprzedaży alkoholu. Wkrótce budynek rozebrano i ślad po karczmie zaginął. W pamięci starych koninian funkcjonuje nazwa „Utrata", o której znaczenie spierano się wielokrotnie. Czy powstała ona wskutek utraty prawa prowadzenia przez proboszcza wyszynku, czy też z winy tracących pieniądze na gorzałkę? Bo tak to ci czasami bywa, że choć budynki w ruinę popadają i materialnego śladu po nich nie ma, to pamięć o nich jeszcze funkcjonuje.
Opowieść tę wypada zakończyć umoralniającymi porzekadłami: Co karczma to stój, co woda, to pój, Kto karczmę minie, nogę wywinie, Kto karczmę za dom obiera, w szynku za piecem umiera, Pustki w domu miewa, kto rad w karczmie bywa, W karczmie, łaźni i w kościele nie znać pana.
Zatarły się ślady po karczmie. Po drugiej wojnie światowej przez pewien czas w jednym z parterowych domów ulicy Kościuszki, blisko Zagórowskiej, funkcjonowała piwiarnia, którą prowadziła przedwojenna właścicielka innego, słynnego konińskiego lokalu - restauracji „Olimpia". Piwiarnia nie nosiła żadnej nazwy i trudno ją porównywać z „Piekłem" i „Utratą".
Tak się zwie dzielnica Konina leżąca na północ od Warty i zachód od ulicy Wojska Polskiego. Wiodą do niej ulice: Nadbrzeżna, przy której znajdują się zabudowania dawnej fabryki Reymonda oraz ulica bez nazwy, zaczynająca się również przy ulicy Wojska Polskiego, tyle że bardziej na północ. Dzielnicę otacza wał przeciwpowodziowy, mający początek na ulicy Nadbrzeżnej, koniec zaś przy moście na zalewie Warty. Pociejewo ma niewielką zabudowę mieszkalną. Prawie cały teren to łąki i pastwisko. Wiejski krajobraz w środku miasta. Tutaj czas zwolnił swój bieg i urbanizacja wolniej odrywa kęsy gruntu pod zabudowę. Pięknie tu jest, zwłaszcza w kwietniu, gdy darń łąkowa się zieleni młodą trawą, kiedy kwitną tu żółte kaczeńce i biała rzeżucha. Tu, na skraju miasta, słyszeć można jeszcze, jak kwilą czajki i jak swoją dzwoneczkową pieśń wyśpiewuje skowronek. Szaraka i kuropatwy też tu czasami upatrzysz, łabędzie i dzikie kaczki nad głowami przelecą. Widać stąd stary gród koniński oraz jego młode dzielnice na gruntach Kurowa, Czarkowa i Chorznia. Lube miejsce dla człowieka czymś strapionego. Na zachód od Warty, która tu pięknym łukiem ze wschodu ku północy zmierza, odnaleźć można ślady po dawnym ujściu Powy. Wiosną stamtąd z Wielkiej Łąki i Krykowskich Dołów dobiega jazgot ptactwa błotnego. Czaplę i bociany równie zoczyć można. Za północną stroną wału przeciwpowodziowego, który Pociejewo pierścieniem okala, Warta toczy nadmiar wody niemieszczącej się w jej głównym korycie. Kanał niczym grubaśna kreska przeżyna miejscami podtopione rozległe piachy, porośnięte różnorakim zielskiem. Kiedy wiosenne słońce mocniej dogrzewa i śniegi topi, lód na rzece pękać poczyna. Woda gniewna za jej zimowe spętanie, kry od brzegów odrywa, w główny nurt kieruje i niesie je hen, daleko. Wszystko to przy szumie ścierających się ze sobą lodowych płyt. A gdy już śniegi stopią się i nie ma lodu na wodzie, nad brzegami kanału i rzeki, wśród krzaczastej wierzbiny, wielu amatorów łowienia ryb swoje rozkłada wędki. Ta część Konina powinna mieć jakąś legendę. I takową ma. Współcześnie mało kto o niej wie. Mało kto docieka skąd się wzięła nazwa Pociejewo. Spróbujmy przybliżyć czytelnikom opowieść starego koninianina, według niego bowiem drzewiej stały tu zabudowania rycerskiego dworzyska, którego założycielem był Pociej.
Wszystko zaczęło się w czasach dla naszego kraju niespokojnych, w latach, kiedy Łokietek scalał księstwa dzielnicowe w jedno suwerenne państwo. Centralizacja władzy budziła niechęć niektórych możnowładców, a najazdy Brandenburczyków, Czechów i Krzyżaków utrudniały pokojowy rozwój królestwa.
W taki polityczny pejzaż wpisały się dzieje młodego Pocieja, jego siostry Warcisławy oraz rodziców Sławomysła i Świętosławy. Mieszkali oni na Kujawach. Gdy Warcisława miała szesnaście wiosen, została wydana za mąż. Nie za długo żyła, zmarła w połogu po urodzeniu pierwszego dzieciątka. Może i lepiej, bo rok później rycerze noszący krzyże na piersiach i kamienie w sercu, kraj nasz najechali, pożogę i śmierć wokoło siejąc. Spłonął Brześć Kujawski, spłonął Kowal i wiele innych grodów. Zginęli w walce mąż i ojciec Warcisławy, jeno matce i Pociejowi udało się w przepastnych kniejach bezpieczeństwo uzyskać. Świętosława wkrótce ku krewnym do Brdowa podążyła i tam w boleści po stracie męża i córki żywot swój zakończyła.
Osamotniony Pociej ku Krakowowi podążył usługi monarsze powierzając. Jak wiemy, Krzyżacy najechali nie tylko na Kujawy. Paląc i niszcząc wszystko po drodze doszli do Kalisza, gdzie spotkać się mieli z czeskimi wojskami Jana Luksemburskiego. Gdy do tego nie doszło, wracając do siebie starli się z Łokietkowym oddziałem na gruntach Posoki. Potem spalili nasze miasto. W bitwie pod Płowcami, w której zwycięstwo przypadło Polakom, wielce zasłużył się rycerz Pociej. Walczył dzielnie wysyłając do piekła wielu Krzyżaków. Byłoby ich jeszcze więcej, gdyby nie knecht niemiecki, który nożem dźgnął w brzuch konia a potem ranił naszego rycerza. Po bitwie odnaleziono go nieprzytomnego i długo jeszcze w tym stanie leżał. Kiedy świadomość odzyskał, król za męstwo go nagrodził nadając mu prawa do łanów ziemi nad rzeką Wartą, obok Konina. Były to głównie pastwiska miejscami wodą wypełnione. Tu Pociej konie przez długie lata hodował. Dom postawił i palisadą dla bezpieczeństwa otoczył. Poznał Wiesławę, córkę rycerza ze Sławska. Oboje przypadli sobie do serca i wnet ślub zawarli. Z tego związku narodził się jeden chłopiec i trzy dziewczynki. Jedną z nich, Lubosławę, w jedenastych rokach jej życia jakaś słabość zmogła i po kilku miesiącach w bólach pomarła. Potem dwie córki opuściły rodzinny dom, w związki małżeńskie wstępując. Przy rodzicie-lach został jeno syn, który się do żeniaczki nie palił. Po śmierci pochował ich w Koninie przy murze kościoła świętego Bartłomieja. Potem znalazł wybrankę swego serca i jej dozgonną miłość zaprzysiągł. Bociany brodzące po mokrych łąkach dziecisk im kilkoro przysporzyły. Ojcowe dobra trzeba było sprawiedliwie między nie dzielić. A że specjalnych profitów błonia nie przynosiły, wnet rozpierzchły się po świecie chwały i bogactwa szukając. Domostwo zostało opuszczone i popadło w ruinę. Dziś nawet najmniejszych śladów po nim nie ma, pozostała tylko nazwa - Pociejewo.
Przed nami wyprawa do dawnej rybackiej osady, leżącej niegdyś na zachód od Konina nad brzegiem Warty. Udajemy się do miejsc odległych od granic miasta, bowiem jeszcze na początku dwudziestego wieku jego zabudowa Konina kończyła się tam, gdzie jest obecnie ulica Bohaterów Westerplatte. Dalej, za dworkiem Zofii Urbanowskiej rozciągały się ogrody i błonia, na których wypasano miejskie bydło. Nie było ulicy Mickiewicza, lecz błotnista droga, którą to „mieszczuchy" wybierały się do parku. Budynku gimnazjum jeszcze nie było, a w miejscu gdzie obecnie stoi, znajdowało się starorzecze Warty, w którym pławiono konie. Za parkiem, w kierunku rzeki rozciągały się wydmy, przez które od ulic Stodolnianej i Leśnej przepędzano bydło na rozległe pastwiska podmiejskie znajdujące się w widłach Warty i Powy.
Sięgnijmy jeszcze dalej, do czasów kiedy druga połowa dziewiętnastego wieku wniosła do Konina ożywienie budowlane. Po rozebraniu zrujnowanego zamku, zasypaniu fosy i wytyczeniu nowych ulic powstał rewir dla licznie napływających Żydów. W miejscu, które obecnie nazywamy placem Zamkowym, stawiali domy, zakładali sklepy, otwierali zakłady rzemieślnicze. Potem wznieśli synagogę i mykwę. Władze miasta umożliwiły im założenie cmentarza grzebalnego poza zachodnim obrzeżem Konina, to jest między parkiem miejskim a Wartą. Tereny te zwano Piaskami, bowiem pokrywały je wydmy okresu polodowcowego. Na ich północnym skraju, nad brzegiem rzeki stało kilka małych domków rybackich. Dalej, bardziej na zachód, Powa meandrując przerzynała rozległe pastwiska, aby zgubić swoje wody w Warcie.
Cmentarz żydowski zlokalizowany na Piaskach miał kształt zbliżony do trapezoidu ukierunkowanego w liniach: północny-zachód i południowy-wschód. Cmentarz od strony parku i wygonu dla bydła był odgrodzony żerdziami. Później, w miarę bogacenia się gminy żydowskiej, otoczono go ceglanym, wysokim murem. Na teren grzebalny wchodziło się od strony południowo- -wschodniej, czyli od parku. Z rejestrów sporządzonych w latach 1930 i 1935 wynika, że cmentarz zajmował niecałe dwa hektary powierzchni.
Trudno dociec, kiedy do tego miejsca przylgnęła nazwa Krykawka, gwarowo Krykowka. Nie ma też jednoznacznej pewności, skąd się ona wzięła. W atlasach ptaków gniazdujących w naszym kraju jest „krukawka" zwana również tur-kawką. Czytamy: W Polsce pospolita w laskach i zagajnikach śródpolnych. Upierzenie strony grzbietowej rdzawe i jasno szare z czarnymi kreskami. Pierś różowa, brzuch biały na szyi białe poprzeczne paski. Przylatuje w kwietniu lub maju, odlatuje w sierpniu, wrześniu.
Zajrzyjmy do książek myśliwskich, a tam - krykucha - dzika kaczka wyhodowana w niewoli, używana do wabienia kaczorów w czasie wiosennego okresu godowego.
Skorzystajmy z ojczystej spuścizny literackiej. Sięgnijmy do twórczości Hieronima Morsztyna (ok. 1580-1623) i jego wierszowanej Antypasty małżeńskich, gdzie czytamy:
Furmankowie przeftrożni bez sił, iadowite Iry, Krukawki Ptaftwu rożnemu vżyte, Z przeciwnemi rozdrażne Soyki z Spufzczykami, Trzćinne Klęki z fzkodnymi nikomu Dzierzbami.
Furmankowie - to obecnie bliżej nieznany ptak, iry - ptaki wróblowate z rodziny łuszczaków, krukawki - turkawki, synogorlice, klęki - ptaki nieznane.
Dla poprawnego przeczytania tekstu pomocną będzie informacja, że literę „f" należy czytać jak „s". Przy okazji jeszcze jedna informacja. Za słowem antypast kryje się: rozkosz, uciecha, przyjemność.
W spisie osadniczym kraju miejscowość o nazwie Kruk występuje dziewięć razy, Kruki - pięć, Krukowo - osiem, Kruków - cztery, Krukówek - dwie, Krokówka - trzy, Krykajny, Kryczówka i Kryki po razie. Krykawki (Krykowki), niestety, nie ma.
W słownikach znaczeniowych języka niemieckiego czytamy: die Kirche, z greckiego kyriake - świątynia, kościół protestancki; kirkut der Kirchhof - cmentarz żydowski. Są też słowa die Kruke - bańka kamionkowa oraz die Krückeo takich polskich znaczeniach, jak kula, laska, podpora, żerdzie. Właśnie. Czy to możliwe, że od słowa „żerdzie" wywodzi się nazwa Krykawka? Dowolne nasze przypuszczania. Co tu wybrać? Czy bardziej romantyczną genezę wywodzącą się od ptaków, czy też przyziemną, tę od cmentarza lub żerdzi ochraniających go przed bydłem. Voluntas tua.
O podmiejskich Piaskach mało mówiło się już przed 1939 rokiem, częściej o Krykawce - Krykowce. Głośno o niej było w kwietniu 1924 r., kiedy to olbrzymia powódź nie tylko zerwała most drewniany, ale również zmieniła koryto Warty. Gdzie? Na Krykowce, gdzie obecnie jest ulica Nadrzeczna. Na niektórych mapach znajdujemy jeszcze jedną nazwę związaną ze starorzeczem Powy blisko jej dawnego ujścia do Warty. Miejsce to nazywa się: Krykowskie Doły.
Razem z Piaskami odchodzi w historyczną przeszłość również pamięć o żydowskim cmentarzu. Zlikwidowali go Niemcy w czasie okupacji. Tam też dokonywali zbiorowych egzekucji obywateli miasta, co upamiętnia obelisk z orłem i tablicą inskrypcyjną. Schody wiodące niegdyś na cmentarz rozsypały się po wojnie. Mur cmentarny, jaki wznosił się od strony domów przy ulicy Nadrzecznej, też został rozebrany. Tam gdzie grzebano zmarłych obecnie stoją bloki mieszkalne. Na dawnym cmentarzu ocalało tylko kilka sosen pamiętających żydowskie obrzędy pogrzebowe i to one szumem igieł wspominają dawne czasy.
Gdy mówimy „piekło", mamy na myśli miejsce pośmiertnej kary za nieodpokutowane grzechy. Znawcy zagadnienia mówią, że jest tam nieznośnie gorąco, buchają płomienie, bulgocze gotująca się smoła. Mówiąc krótko - wielki strach i zgroza.
Pochodnymi słowa „piekło" są: pieklić się, piekielny, piekący piekielnica i wiele innych. Mało kto wie (poza słynnym Orfeuszem i Markiem, którzy się tam tłukli), gdzie są wrota do piekieł. Niewielu młodszych koninian orientuje się, że nie trzeba wejść do podziemia, aby znaleźć się na Piekielnicy.
Piekielnica. Do początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku były to tereny podmiejskie. Pocięte teraz szachownicą ulic, stanowią dzielnicę domków jednorodzinnych, rzemieślniczych i usługowych. Ulice noszą piękne nazwy: Agatowa, Ametystowa, Brylantowa, Bursztynowa, Diamentowa, Koralowa, Malachitowa, Perłowa, Rubinowa, Szmaragdowa, Topazowa i Turkusowa. Na południe od tej części Konina jest niewielki sosnowy lasek i wysoki wał dawnej strzelnicy wojskowej przylegającej do ulicy Szpitalnej. Blisko stąd do granicy miasta, którą wyznacza koryto Powy. Dolina rzeczki, najczęściej przez koninian zwanej Strugą, oddziela dwa pasma piaszczystych wydm, pamiątek ostatniego zlodowacenia bałtyckiego. Wschodnia część tych poglacjalnych tworów należy do Konina. Przed urbanizacją były to tereny rolnicze, pocięte wąziutkimi, acz bardzo długimi paskami pól ciągnących się do ulicy Zagórowskiej. Te pasemka zaoranego piasku, z uwagi na swą kilkumetrową szerokość, często nie były oddzielone miedzami, bowiem liczył się każdy centymetr kwadratowy powierzchni. Jeśli szerokość pola była nieco większa lub występowała różnica poziomów między własnościami, pozwalano na krzewienie się tarniny. Chroniła ona przed zdmuchiwaniem z piasku cieniutkiej warstewki gleby i utrzymywała wilgoć. Na ubogiej roli siano żyto i sadzono ziemniaki. Mimo nawożenia uzyskiwano mizerne plony, źdźbła słomy nosiły małe kłosy z drobnym ziarnem, a bulwy ziemniaczane swą wielkością przypominały orzechy włoskie. Miałki, biały, a miejscami żółtawy piasek sięgający kilkanaście metrów w głąb, pochłaniał każdą kroplę deszczu, każdy płatek śniegu.
Biedniutkie plony były własnością równie ubogich rolników. W mroźne, bezśnieżne zimy wymarzało tu żyto, w bezdeszczowe lata jego wysokość miejscami dochodziła tylko do pół metra, a ziemniaki dawały jeszcze mniejsze plony. Palące słońce wysysało resztki wilgoci, wypalało roślinność. Kojarzono sobie, że tak gorąco może być jedynie w piekle i że ten, kto jest właścicielem tych terenów, właśnie z nim się styka. Piekielnica - taka była nazwa tej części konińskiej ziemi. Mało kto sięgał do literatury, by dowiedzieć się, że według Aleksandra Brucknera jeszcze w XV wieku Słowianie smołę i piekło tym samym obzywali słowem. Stąd wniosek, że konińska Piekielnica ma odległą przeszłość i najprawdopodobniej jej nazwa wywodzi się od smolarzy, którzy puszczę karczując, ze zrąbanych drzew smołę gotowali.
Na Piekielnicę maszerowali żołnierze, by na strzelnicy próbować celność swego oka. Wybierali się tu myśliwi na kuropatwy, zające i sarny. Mieszkańcy Konina spacerowali polną (również piaszczystą) drogą, która od ulicy Zagórowskiej zakosami kierowała się na południowy zachód do majątku i młyna w Starym Mieście. Mieszkańcy Przydziałek i Posoki skracali sobie czas idąc skosem przez pola zwyczajową corocznie na nowo wydeptywaną ścieżką wiodąc? w kierunku Kaliskiego Przedmieścia, tam gdzie cmentarz żołnierzy niemieckich i rosyjskich, poległych w I wojnie światowej.
Wszyscy wiedzieli, że Piekielnica zaczyna się na południu od strzelnicy wojskowej, ale gdzie była jej granica na północy - zdania są różne. Pewnym jest to, że idąc drogą, która ma swój początek na Przydziałkach, w sąsiedztwie mostu na dawnym korycie Powy, można było dojść do źródełka z krystaliczną, smaczną wodą tryskającą z zachodniego, obrośniętego kilkoma wierzbami, piaszczystego zbocza Piekielnicy. Że kilkanaście metrów dalej, u podnóża piasków były stawy rybne, a za samotną wtedy zagrodą otwierał się widok na łąki i moczary meandrującej Powy.
Piekielnica. Nazwa, którą zaciera czas niepamięci. Niech więc chociaż trochę dłużej przetrwa na stronach naszej książki. Niech mieszkańcy tej dzielnicy Konina mają świadomość, jakiej przeszłości są spadkobiercami.
Glinka to dzielnica Konina położona między grunty Czarkowa, Kurowa i Morzysławia. Glinka to dawny majątek ziemski i miejsce produkcji cegieł. Tu w 1941 r. powstawał koniński przemysł węglowy. I o tym będzie mowa.