Królowa - Andrew Morton - ebook + książka

Królowa ebook

Andrew Morton

4,6

Opis

Kompletna biografia Elżbiety II, napisana przez najbardziej znanego na świecie królewskiego biografa

Po śmierci królowej we wrześniu 2022 roku tłumy Brytyjczyków wyszły na ulice, by oddać cześć panującej przez siedem dekad matce narodu. Ten wylew uczuć był równie wzruszający co niezwykły.

Przez całe swoje życie, odkąd została następczynią tronu, Elżbieta dbała o zachowanie kulturowego, społecznego i politycznego znaczenia monarchii. Największe wyzwania, przed którymi stanęła, miały swoje źródło w jej własnej rodzinie: plotki o niewierności męża, rozpad małżeństwa siostry, tragiczna śmierć księżnej Diany, odejście księcia Harry’ego i księżnej Meghan z dworu.

Andrew Morton dogłębnie przygląda się życiu najdłużej panującej brytyjskiej monarchini i bada wpływ, jaki miała ona na Wielką Brytanię i resztę świata. Przedstawia losy Elżbiety: od jej wstąpienia na tron w wieku dwudziestu pięciu lat, przez lata odbudowy kraju po drugiej wojnie światowej, rządy, w czasie których współpracowała z piętnastoma premierami, zawirowania życiowe i tragedie rodzinne, pandemię koronawirusa, podczas której stała się symbolem nadziei i optymizmu, aż po uroczystości platynowego jubileuszu.

To historia kobiety o niesłabnącej samodyscyplinie, która pozostanie w pamięci Wielkiej Brytanii jako jedna z największych władczyni nowożytności.

Najwłaściwszy hołd dla długiego panowania monarchini.

„Kirkus Reviews”

To książka, która spodoba się historykom i najbardziej zagorzałym anglofilom.

„Naples Daily News”

„Andrew Morton to najsławniejszy i piszący najbardziej przystępnie biograf brytyjskiej rodziny królewskiej”.

„New York Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 559

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (19 ocen)
12
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alax8

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, opisuje całe życie królowej i jej najbliższej rodziny. Polecam zainteresowanym!
00
pau_nagorna

Całkiem niezła

Bardzo nierówna - początkowe rozdziały czytałam z dużym zainteresowaniem, potem zaczęły się dłużyzny i męczące opisy rodzinnych niesnasek. Doceniam rzetelność autora i jego starania, aby jak najpełniej odzwierciedlić rzeczywistość, ale relacjonowanie każdego kolejnego "skandalu" uważam za zbędne. Postać Elżbiety II jest fascynująca, jednak w tej biografii czegoś zabrakło.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału The Qu­een: Her Life
Prze­kład KA­TA­RZYNA BA­ŻYŃ­SKA-CHOJ­NACKA, PIOTR CHOJ­NACKI
Wy­dawca KA­TA­RZYNA RUDZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca KA­RO­LINA WĄ­SOW­SKA
Re­dak­cja MA­RIA ZA­JĄC
Ko­rekta KINGA KO­SIBA
Pro­jekt okładki JACK SMYTH
Ad­ap­ta­cja pro­jektu okładki ANNA POL
Ła­ma­nie, ko­rekta ANNA HEG­MAN
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Zdję­cie na okładce © Bet­t­mann / Getty Ima­ges
The Qu­een: Her Life Co­py­ri­ght © 2022 by An­drew Mor­ton Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ka­ta­rzyna Ba­żyń­ska-Choj­nacka Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67790-57-4
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej matce Ka­th­leen i wszyst­kim z wo­jen­nego po­ko­le­nia

WPRO­WA­DZE­NIESur­fu­jąc z Jej Wy­so­ko­ścią

Każdy z nas pa­mięta, kiedy pierw­szy raz zo­ba­czył kró­lową.

Wy­ru­szy­łem jako ko­re­spon­dent bry­tyj­skiej ga­zety, by pierw­szy raz ob­ser­wo­wać kró­lew­ską po­dróż, i z za­chwy­tem pa­trzy­łem, jak kró­lew­ski jacht „Bri­tan­nia”, nie­ska­zi­telny i błysz­czący w bla­sku słońca, po­woli wpływa do za­toki San Diego. Był luty 1983 roku, a tych kilka dni w to­wa­rzy­stwie kró­lo­wej i księ­cia Edyn­burga zmie­niło moje ży­cie.

Kró­lew­ski jacht ota­czała ha­ła­śliwa ar­mada po­wi­talna zło­żona z mo­to­ró­wek, jach­tów, ka­ta­ma­ra­nów, ski­fów i ka­ja­ków. W so­botni po­ra­nek „Bri­tan­nia” za­cu­mo­wała i całe to­wa­rzy­stwo ze­szło na ląd. Dzie­wię­cio­dniowa po­dróż kró­lo­wej po Ka­li­for­nii – kra­inie sur­fo­wa­nia, słońca i nie­re­al­nych ma­rzeń – miała być sta­ran­nie przy­go­to­wa­nym prze­glą­dem naj­więk­szych atrak­cji Zło­tego Stanu, od de­ko­ra­cji Hol­ly­wo­odu po na­tu­ralne piękno Parku Na­ro­do­wego Yose­mite. Gdyby jed­nak ta wi­zyta była broad­way­ow­ską sztuką, no­si­łaby ty­tuł Po­dróż, która po­szła nie tak.

W tam­tych od­le­głych cza­sach, kiedy ro­dzina kró­lew­ska przy­jeż­dżała do no­wego kraju, zwy­kle, choć dość nie­chęt­nie, wy­da­wała kok­tajl dla dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy śle­dzili każdy jej ruch. Tak więc, ele­gancko ubrany, po­ka­za­łem swoje ocie­ka­jące zło­tem za­pro­sze­nie ofi­ce­rowi ma­ry­narki i przy­ją­łem za­pro­po­no­wany mi dżin z to­ni­kiem – hoj­nie od­mie­rzony – na ru­fo­wym po­kła­dzie kró­lew­skiego jachtu.

Cof­ną­łem się do mgli­stego dnia w paź­dzier­niku 1965 roku. Mia­łem wtedy je­de­na­ście lat i dum­nie no­si­łem świeżo wy­pra­so­wany mun­du­rek skauta. Zaj­mo­wa­łem miej­sce w szpa­le­rze przy ulicy na przed­mie­ściach Le­eds, by zo­ba­czyć kró­lową i księ­cia Fi­lipa w dro­dze na otwar­cie no­wiut­kiego bru­ta­li­stycz­nego Se­acroft Ci­vic Cen­tre.

Gdy para kró­lew­ska prze­jeż­dżała, wil­gotne pa­sma mgły, wy­wo­łu­jące klau­stro­fo­biczne od­czu­cia, zmie­szały się z ja­snym świa­tłem we wnę­trzu prze­szklo­nego rolls-royce’a, co tylko spo­tę­go­wało wra­że­nie, że mam przed sobą dwie eg­zo­tyczne po­sta­cie z ko­smosu, obce istoty, które przy­były, żeby przyj­rzeć się przy­ziem­nemu miej­skiemu ży­ciu. Był to je­dy­nie prze­lotny rzut oka na kró­lową i jej mał­żonka, ale utkwił mi w pa­mięci.

Kró­lowa od za­wsze sta­no­wiła część mo­jego ży­cia. Gdy do­ra­sta­łem, ona i jej ro­dzina byli ni­czym białe klify w Do­ver – nie­zmienne, nie­wzru­szone i za­wsze na miej­scu. Stały ele­ment, jak od­dy­cha­nie.

Oczy­wi­ście jej wi­ze­ru­nek po­ja­wiał się na znacz­kach pocz­to­wych i mo­ne­tach, kró­lowa spo­glą­dała z dez­apro­batą ze zdję­cia zza biurka dy­rek­tora tuż przed wy­mie­rze­niem kary. W ki­nie Re­gal w Cross Ga­tes re­gu­lar­nie nu­ci­li­śmy God Save the Qu­een, hymn na­ro­dowy, po obej­rze­niu ak­tu­al­nego pro­gramu dla dzieci – ulu­bio­nym fil­mem był Sum­mer Ho­li­day [Let­nie wa­ka­cje] z Clif­fem Ri­char­dem z 1963 roku o gru­pie przy­ja­ciół, któ­rzy śpie­wali i tań­czyli pod­czas po­dróży pię­tro­wym lon­dyń­skim au­to­bu­sem przez Eu­ropę. W mo­ich dzie­cię­cych oczach kró­lowa nie była praw­dziwą istotą ludzką, lecz bar­dzo od­le­głym sym­bo­lem, z rzadka uśmiech­niętą osobą, która prze­ma­wiała le­dwo zro­zu­miałą an­gielsz­czy­zną, kiedy o trze­ciej po po­łu­dniu zbie­ra­li­śmy się wo­kół te­le­wi­zora, by oglą­dać bo­żo­na­ro­dze­niowe wy­stą­pie­nie.

Je­dy­nym jej ludz­kim wy­mia­rem po­zo­sta­wało dla mnie to, że miała kilka mie­sięcy mniej niż moja matka i że obie słu­żyły pod­czas II wojny świa­to­wej – moja matka Ka­th­leen w si­łach lą­do­wych, a księż­niczka Elż­bieta w Po­moc­ni­czej Służ­bie Te­ry­to­rial­nej (Au­xi­liary Ter­ri­to­rial Se­rvice, ATS).

W tamtą so­botę w San Diego mu­sia­łem przy­znać, że moje pierw­sze spo­tka­nie z Jej Wy­so­ko­ścią trudno by­łoby uznać za nie­za­po­mniane. Ni­ska dama w efek­tow­nym błę­kitno-bia­łym stroju z ro­sną­cym roz­tar­gnie­niem słu­chała mo­ich uwag o im­po­nu­ją­cych roz­mia­rach ame­ry­kań­skiej floty za­cu­mo­wa­nej w za­toce. Przy­tak­nęła i szybko po­szła da­lej.

Ale na­stępne dni zdjęły z mo­nar­chini kilka ma­sek i od­sło­niły nieco inną po­stać niż ta ze sztyw­nego wi­ze­runku z mo­ich znacz­ków pocz­to­wych. Wi­zyta stała się prze­ci­wień­stwem kró­lew­skiej po­dróży, pod­czas któ­rej każdy ruch, każde spo­tka­nie i po­wi­ta­nie były wy­li­czone co do mi­nuty. Co jed­nak mo­gło pójść nie tak z po­wodu wi­chur, sztor­mów, wy­la­nych rzek, de­mon­stran­tów z IRA, pod­my­tych dróg czy pi­ja­nych ce­le­bry­tów?

Wy­da­wało się, że kró­lowa na­prawdę się ucie­szyła, kiedy sta­ran­nie opra­co­wany har­mo­no­gram wy­le­ciał w po­wie­trze. Wiele lat póź­niej jej wnuk, książę Wil­liam, za­uwa­żył to samo. „Uwiel­biają, kiedy sprawy źle idą”, po­wie­dział. „Ab­so­lut­nie to uwiel­biają, po­nie­waż ewi­dent­nie wszystko za­wsze musi być w po­rządku, ale kiedy do­koła nich coś idzie nie tak, pierwsi się z tego śmieją”[1].

Jako pierw­szy od­mó­wił po­słu­szeń­stwa jacht kró­lo­wej. Sztorm był tak silny, że kró­lew­ski or­szak opu­ścił „Bri­tan­nię”, prze­do­stał się przez wzbu­rzone mo­rze na brzeg i udał się do pre­zy­denta i pierw­szej damy na ich ran­czu, Ran­cho del Cielo (Ran­czo w Nie­bie), po­wy­żej Santa Bar­bara, gdzie cze­kały pik­nik z taco i konne prze­jażdżki. Za­nim do­tarli do celu, wy­trzę­sło ich przez nie­mal trzy­na­ście ki­lo­me­trów krę­tej drogi w che­vro­le­cie sub­ur­ba­nie z na­pę­dem na cztery koła, gdy po­ko­ny­wali tor prze­szkód zło­żony z wez­bra­nych stru­mieni, pod­my­tych na­wierzchni, spa­da­ją­cych ka­mieni i zwa­lo­nych ko­na­rów. To wszystko było „strasz­nie eks­cy­tu­jące”, jak po­wie­działa kró­lowa. Nie­stety upra­gnione konne prze­jażdżki zo­stały od­wo­łane, a taco zje­dzono w domu.

Po­tem tor­nado nad Los An­ge­les unie­moż­li­wiło kró­lew­skiemu jach­towi od­pły­nię­cie z Long Be­ach, a drogi w stoczni, gdzie go za­cu­mo­wano, zo­stały za­lane. Je­dy­nym środ­kiem trans­portu przez wzbu­rzoną wodę oka­zał się au­to­kar ma­ry­narki. Kró­lowa, która nie chciała za­wieść lu­dzi, wło­żyła ka­lo­sze i usia­dła na przed­nim sie­dze­niu. Agenci Se­cret Se­rvice ucie­szyli się, że nie za­jęła dal­szego miej­sca, po­nie­waż pod­czas po­bież­nego prze­glądu za­uwa­żyli z tyłu po­jazdu sporą liczbę ob­sce­nicz­nych ma­lun­ków.

Po tych przej­ściach Re­agan na­pi­sał póź­niej do kró­lo­wej z nie­jaką skru­chą: „Wiem, że wi­zyta Wa­szej Wy­so­ko­ści na na­szym Za­chod­nim Wy­brzeżu oka­zała się nieco burz­liwa, ale nie­wzru­szony do­bry hu­mor i ła­ska­wość Wa­szej Wy­so­ko­ści pod­biły serca na­szych oby­wa­teli”[2].

Je­śli się weź­mie pod uwagę or­ga­ni­za­cyjne fia­sko, nie­trudno bę­dzie zro­zu­mieć wi­doczną ner­wo­wość Nancy Re­agan, która była go­spo­dy­nią wie­czoru z hol­ly­wo­odz­kimi gwiaz­dami na pla­nie se­rialu M*A*S*H w stu­diach Twen­tieth Cen­tury Fox w Be­verly Hills. Cho­ciaż Frank Si­na­tra i Perry Como za­śpie­wali o je­den duet za dużo, wy­da­wało się, że kró­lowa do­brze się bawi na przed­sta­wie­niu z udzia­łem Dionne War­wick oraz ko­mika Geo­rge’a Burnsa i cie­szy z po­zna­nia ta­kich gwiazd jak Fred Asta­ire i Jimmy Ste­wart.

To ko­lejna wska­zówka, co kryło się za ma­ską tej ko­biety. Jej gust mu­zyczny i ar­ty­styczny nie był eli­tarny. Znała więk­szość słów z mu­si­cali Rod­gersa i Ham­mer­ste­ina. W prze­ci­wień­stwie do sio­stry, księż­niczki Mał­go­rzaty, nie prze­pa­dała za operą ani ba­le­tem. Cho­ciaż była ob­da­rzona do­brym słu­chem, spo­ra­dycz­nie cho­dziła na kon­certy.

Tam­tego wie­czoru Bry­tyj­czy­ków re­pre­zen­to­wała silna grupa, zło­żona mię­dzy in­nymi z Mi­cha­ela Ca­ine’a, Ro­gera Mo­ore’a, Jane Sey­mour i El­tona Johna.

Na bar­dziej ka­me­ral­nej ko­la­cji dla trzy­dziestki go­ści na po­kła­dzie „Bri­tan­nii” w za­toce San Fran­ci­sco kró­lowa i książę Fi­lip go­ścili pre­zy­denta i pierw­szą damę, któ­rzy ob­cho­dzili trzy­dzie­stą pierw­szą rocz­nicę ślubu. Or­kie­stra Kró­lew­skiej Pie­choty Mor­skiej (Royal Ma­ri­nes) grała na na­brzeżu An­ni­ver­sary Waltz, a Mi­chael De­aver, póź­niej­szy za­stępca szefa per­so­nelu Bia­łego Domu, przy­gry­wał go­ściom na for­te­pia­nie i śpie­wał mał­żon­kom True Love. Re­agan po­wie­dział ze­bra­nym, że kiedy po­ślu­biał Nancy, obie­cał jej „wiele rze­czy, ale nie to”[3]. W tej ko­la­cji uczest­ni­czył, na spe­cjalne za­pro­sze­nie kró­lo­wej, ka­zno­dzieja Billy Gra­ham z żoną. To daje nam ko­lejny wgląd w oso­bo­wość Elż­biety II, głę­boką wiarę, która po­zwo­liła na­wią­zać wie­lo­let­nią przy­jaźń z cha­ry­zma­tycz­nym ame­ry­kań­skim pa­sto­rem.

Na­stęp­nego dnia kró­lew­ska para po­je­chała do Parku Na­ro­do­wego Yose­mite, gdzie za­trzy­mała się w ele­ganc­kim ho­telu Ah­wah­nee, z ma­low­ni­czymi wi­do­kami z pra­wie czte­ry­stu­me­tro­wej skal­nej for­ma­cji zwa­nej Kró­lew­skimi Łu­kami.

Kiedy mał­żon­ko­wie wy­szli na prze­chadzkę, w za­kło­po­ta­nie wpra­wili ich po­dą­ża­jący za nimi krok w krok agenci ame­ry­kań­skich taj­nych służb. Na­wet kiedy przy­spie­szyli, agenci trzy­mali się tuż za ich ple­cami. Nie przy­po­mi­nało to bry­tyj­skich oby­cza­jów, we­dług któ­rych ochrona miała za­cho­wać od­po­wiedni dy­stans.

Po­cząt­kowo kró­lew­ska para się zi­ry­to­wała. Po­tem po­sta­no­wiła się za­ba­wić: kró­lowa i książę Fi­lip szli ty­łem, tak że agenci mu­sieli ich na­śla­do­wać. Cho­dzili do przodu i do tyłu, aż wresz­cie wszy­scy się ro­ze­śmiali. Dość nie­ocze­ki­wane za­cho­wa­nie głowy pań­stwa, ale po­ka­zuje ko­lejną ce­chę cha­rak­teru Elż­biety II – ko­biety do­ce­nia­ją­cej ab­surd.

Oto była po­stać, któ­rej całe ży­cie sta­no­wiło zbiór su­per­la­ty­wów: naj­dłuż­sze pa­no­wa­nie, naj­wię­cej po­dróży i – jak na nie­śmiałą osobę – naj­bar­dziej to­wa­rzy­skie, z więk­szą liczbą oso­bi­stych spo­tkań, niż od­był ja­ki­kol­wiek su­we­ren w dzie­jach. Kiedy pew­nego razu fran­cu­ski pre­zy­dent spy­tał, czy kie­dy­kol­wiek się nu­dziła, od­parła szcze­rze: „Tak, ale o tym nie mó­wię”[4]. W epoce ce­le­bry­tów i sztucz­no­ści kró­lowa od za­wsze za­do­wa­lała się przy­ziem­no­ścią i pro­sto­li­nij­no­ścią.

Re­gu­lar­nie po­ja­wiała się na li­ście naj­bo­gat­szych „Sun­day Ti­mesa”, ale lu­biła wkła­dać gu­mowe rę­ka­wiczki, żeby po­sprzą­tać po bar­be­cue w szkoc­kiej po­sia­dło­ści kró­lew­skiej w Bal­mo­ral. Padł po­mysł, żeby w jej ulu­bio­nej drew­nia­nej cha­cie za­wie­sić ta­bliczkę: TU ZA­MIA­TAŁA KRÓ­LOWA ELŻ­BIETA[5]. Cho­ciaż miesz­kała w pa­ła­cach i zam­kach, czer­pała przy­jem­ność ze zwy­klej­szego ży­cia. Była młodą ko­bietą ob­sa­dzoną w nad­zwy­czaj­nej roli. Na­wet jako dziecko na­le­żała do naj­po­pu­lar­niej­szych lu­dzi na ziemi.

A pierw­sze wska­zówki co do tego, kim była i kim się stała, po­cho­dzą sprzed stu lat, z naj­wyż­szego pię­tra miej­skiego domu w cen­trum Lon­dynu.

1

SHIR­LEY TEM­PLE 2.0

Mała dziew­czyna ze zmarsz­czo­nymi brwiami i sku­pie­niem na twa­rzy po­chy­lała się nad książką. Uważ­nie prze­wra­cała strony, a po­tem – kiedy zna­la­zła to, czego szu­kała – chwy­ciła pióro i z wście­kło­ścią kre­śliła i za­ma­zy­wała ob­raź­liwe słowa.

„Dok­tor Simp­son”. Skre­ślić. „Dok­tor Simp­son”. Za­ma­zać. To, że był on tylko bo­ha­te­rem jed­nej z ksią­że­czek w jej dzie­cię­cym po­koju, nie miało zna­cze­nia dla roz­gnie­wa­nej dzie­się­cio­latki.

Gdy księż­niczka Elż­bieta re­ali­zo­wała swoje po­ważne nisz­czy­ciel­skie za­da­nie, jej młod­sza sio­stra Mał­go­rzata ba­wiła się uzdami, ogło­wiem i sio­dłami drew­nia­nych koni, które wy­peł­niały po­kój. Sku­piała się na świe­cie wła­snej wy­obraźni, nie­za­in­te­re­so­wana mil­czą­cym gnie­wem sio­stry na nie­jaką pa­nią Simp­son, która – nie­pro­szona – zmie­niła te­raz ich ży­cie. Mał­go­rzaty nie in­te­re­so­wały też ro­snące tłumy, które prze­py­chały się i gnio­tły w zi­mo­wym mroku, by ob­ser­wo­wać ruch przy Pic­ca­dilly 145, lon­dyń­skim domu ro­dzi­ców tych dwóch dziew­czy­nek, księ­cia i księż­nej Yorku.

W końcu spę­dzały wiele czasu na wy­glą­da­niu ze swo­jej sy­pialni na naj­wyż­szym pię­trze, żeby po­pa­trzeć na ga­pią­cych się lu­dzi. Obie strony za­sta­na­wiały się, co ro­bią ci dru­dzy. Ta gra miała trwać do końca ich ży­cia.

Tym ra­zem jed­nak tłumy były więk­sze, a at­mos­fera w domu z ka­mienną fa­sadą – na­pięta i pełna po­śpie­chu. Dzwo­nek do fron­to­wych drzwi, opa­trzo­nych ta­bliczką GO­ŚCIE I DO­MOW­NICY, od­zy­wał się czę­ściej, a gdy ciżba cie­kaw­skich i prze­ję­tych ro­sła, we­zwano po­li­cję.

Na­zwi­sko Simp­son naj­pierw wy­ma­wiano szep­tem, a po­tem pa­dało raz po raz w peł­nych dez­apro­baty roz­mo­wach, które ury­wały się gwał­tow­nie, gdy dziew­czynki po­ja­wiały się w za­sięgu wzroku. Cho­ciaż ro­dzice pró­bo­wali chro­nić Li­li­bet – to ro­dzinne prze­zwi­sko księż­niczki Elż­biety – i jej sio­strę, ona sama z dużą wraż­li­wo­ścią re­ago­wała na na­stroje i zmiany ru­tyny. Bez­błęd­nie wy­chwy­ty­wała sens roz­mów, szcze­gól­nie dla­tego, że od dzie­sią­tych uro­dzin miała przy­wi­lej ja­da­nia śnia­dań z ro­dzi­cami i nie­kiedy z babką, kró­lową Ma­rią. Mo­gła gro­ma­dzić okru­chy in­for­ma­cji nie­do­stępne młod­szej sio­strze. Cho­ciaż Elż­bieta i tak była za mała, żeby zro­zu­mieć, co się na­prawdę szy­kuje.

Wie­działa tylko, że w cen­trum za­gadki tkwi ta ko­bieta: Simp­son. Do­wody znaj­do­wały się do­koła. Oj­ciec wy­glą­dał na wy­raź­nie cho­rego; babka, kró­lowa Ma­ria, zwy­kle sztywna jak kij i roz­ka­zu­jąca, wy­da­wała się star­sza i ja­kaś chud­sza; matkę opu­ścił ty­powy dla niej bez­tro­ski spo­sób by­cia. Nie po­mo­gło i to, że na po­czątku grud­nia 1936 roku księżna za­pa­dła na po­ważną grypę i mu­siała le­żeć w łóżku.

Kiedy Elż­bieta py­tała trzy ko­biety obecne w jej ży­ciu – gu­wer­nantkę Ma­rion Craw­ford, po­ko­jówkę Bobo Mac­Do­nald i nia­nię Clarę Kni­ght, znaną jako Alah – o to, co się dzieje, pa­dały wy­mi­ja­jące i lek­ce­wa­żące od­po­wie­dzi. Craw­fie czę­sto za­bie­rała dziew­czynki na lek­cje pły­wa­nia do Bath Clubu, żeby za­pew­nić im nie­zbędną od­mianę. Ten roz­sądny trium­wi­rat słu­żył ma­łym księż­nicz­kom jako okno na świat, dys­tyn­go­wane uwagi i pru­de­ryjne uprze­dze­nia tego tria kształ­to­wały wła­sne po­glądy Li­li­bet i Mał­go­rzaty. W przy­padku księż­ni­czek po­stać Wal­lis Simp­son była tabu w sie­dzi­bie Yor­ków. Tak więc Elż­bieta wer­to­wała swoje książki, by wy­ma­zać i wy­kre­ślić – w da­rem­nej pró­bie usu­nię­cia go ze swego świata – na­zwi­sko ko­biety, która miała zmie­nić ży­cie dziew­czynki oraz ży­cie jej ro­dzi­ców. Na za­wsze.

Elż­bieta prze­lot­nie spo­tkała Wal­lis Simp­son wio­sną 1936 roku, po swo­ich dzie­sią­tych uro­dzi­nach. Nie żeby ta osoba zro­biła na księż­niczce ja­kie­kol­wiek wra­że­nie. Sim­son przy­szła z Da­wi­dem, stry­jem Elż­biety, czyli no­wym kró­lem Edwar­dem VIII, na spo­tka­nie z jej ro­dzi­cami w Royal Lodge, ich week­en­do­wym domu wśród wy­pie­lę­gno­wa­nej zie­leni Wiel­kiego Parku Wind­sor­skiego. Stryj przy­był, żeby po­chwa­lić się dwiema no­wymi ame­ry­kań­skimi fa­scy­na­cjami – cał­kiem no­wym spor­to­wym bu­ic­kiem oraz dwu­krot­nie za­mężną damą z Bal­ti­more, Wal­lis Simp­son. Kiedy oboje wy­szli, Elż­bieta spy­tała Craw­fie, kim jest ta ko­bieta. Czy to z jej po­wodu stryj Da­wid tak rzadko u nich ostat­nio by­wał? Ze wszyst­kich braci i sióstr ojca to on do­tąd naj­czę­ściej go­ścił na Pic­ca­dilly 145, a po her­ba­cie grał z dziew­czyn­kami w karty: w wojnę i inne gry. Za­wsze się z nim do­brze ba­wiły, Elż­bieta wspo­mi­nała, jak za­brał księżną i dziew­czynki do ogrodu w Bal­mo­ral i uczył je na­zi­stow­skiego sa­lutu – ku ogól­nej we­so­ło­ści.

Cho­ciaż od­po­wiedź Craw­fie na py­ta­nia Elż­biety o szy­kowną Ame­ry­kankę była zdaw­kowa, szkocka gu­wer­nantka ra­czej po­lu­biła Wal­lis Simp­son, którą póź­niej opi­sała jako „in­te­li­gentną, atrak­cyjną ko­bietę z ty­po­wym u Ame­ry­ka­nek przy­ja­znym na­sta­wie­niem”[1]. Chle­bo­dawcy Craw­fie mieli inne zda­nie. Po przy­jem­nej go­dzi­nie roz­mów o ogrod­nic­twie i po wy­pi­ciu her­baty z no­wym kró­lem i jego wy­branką Wal­lis od­nio­sła nie­ja­sne wra­że­nie, że „pod­czas gdy książę Yorku uwie­rzył w za­lety no­wo­cze­snego czte­ro­drzwio­wego sa­mo­chodu, ksią­żęca mał­żonka nie po­tra­fiła się prze­ko­nać do dru­giego ame­ry­kań­skiego od­kry­cia króla”[2].

Wów­czas to obec­ność có­re­czek Yor­ków – a nie ame­ry­kań­ska re­pre­zen­ta­cja – do­star­czyła głów­nego te­matu do roz­mowy. „Obie były tak ja­sno­włose, tak wspa­niale wy­cho­wane, tak sta­ran­nie wy­szo­ro­wane, jakby wy­szły pro­sto ze stron ksią­żeczki dla dzieci”, wspo­mi­nała Wal­lis w pa­mięt­niku The He­art Has Its Re­asons [Serce ma swoje mo­tywy][3]. Elż­bieta i Mał­go­rzata były, jak to czę­sto dzieci, wy­ko­rzy­sty­wane jako ludzki od­po­wied­nik al­bu­mów roz­kła­da­nych na sto­liku do kawy, obec­ność księż­ni­czek dyk­to­wała neu­tralne te­maty roz­mowy, co po­zwa­lało uni­kać skom­pli­ko­wa­nych spraw do­ro­słych. Za­nim dziew­czynki pierw­szy raz uj­rzały Wal­lis Simp­son, zdą­żyły już przy­wyk­nąć do by­cia wy­ko­rzy­sty­wa­nymi w cha­rak­te­rze nie­na­gan­nie wy­cho­wa­nych dzieci, przed­sta­wia­nych do­ro­słym go­ściom dla prze­ła­ma­nia kon­wer­sa­cyj­nych lo­dów.

Tak samo było pod­czas po­dróży do Szko­cji tam­tego brze­mien­nego w skutki lata. Za­trzy­mali się w skrom­nym domu z epoki Stu­ar­tów zwa­nym Bir­khall Lodge, koło Bal­mo­ral, po­sia­dło­ści za­ku­pio­nej przez kró­lową Wik­to­rię i na­wet dziś mocno sta­ro­świec­kiej. Naj­waż­niej­szym go­ściem Yor­ków był Co­smo Lang, ar­cy­bi­skup Can­ter­bury, który przy­jął ich za­pro­sze­nie, gdy król, tra­dy­cyj­nie gosz­czący naj­wyż­szego an­gli­kań­skiego pra­łata w Bal­mo­ral, wy­sta­wił go do wia­tru. Za­miast niego Edward i Wal­lis przyj­mo­wali we­sołą gro­madę ary­sto­kra­tów, Ame­ry­ka­nów i kró­lew­skich krew­nych, włącz­nie z ku­zy­nem Lo­uisem Mo­unt­bat­te­nem i młod­szym bra­tem, księ­ciem Je­rzym z żoną, księżną Ma­riną.

Dru­giego dnia wi­zyty ar­cy­bi­skupa, po her­ba­cie, Elż­bieta, Mał­go­rzata i ich ku­zynka Mar­ga­ret Rho­des „wdzięcz­nie” śpie­wały pio­senki.

Ar­cy­bi­skup za­no­to­wał: „Dziw­nie było my­śleć o prze­zna­cze­niu, które mo­gło cze­kać małą Elż­bietę, wów­czas drugą w ko­lejce do tronu. Ona i jej pełna ży­cia młod­sza sio­stra z pew­no­ścią są naj­bar­dziej cza­ru­ją­cymi z dzieci”[4].

Król był mniej za­chwy­cony. Kiedy usły­szał, że eku­me­niczna głowa Ko­ścioła an­gli­kań­skiego za­trzy­mała się u Yor­ków, po­dej­rze­wał brata o próbę za­ło­że­nia kon­ku­ren­cyj­nego dworu. Na­si­la­jący się kon­flikt braci sku­pił się na kró­lew­skim pra­gnie­niu po­ślu­bie­nia Wal­lis za­raz po jej roz­wo­dzie z mę­żem, przed­się­biorcą Er­ne­stem Simp­so­nem. W tam­tych cza­sach roz­wód nie był po pro­stu źle wi­dziany – ozna­czał ko­ścielną ana­temę. Jako świecka głowa Ko­ścioła an­gli­kań­skiego król nie miał żad­nego in­te­resu w po­ślu­bie­niu roz­wódki, nie wspo­mi­na­jąc o dwu­krot­nie roz­wie­dzio­nej Ame­ry­kance bez żad­nej po­zy­cji czy sta­tusu. Ze swo­jej strony władca za­gro­ził, że zrzek­nie się tronu, je­śli nie do­sta­nie po­zwo­le­nia na oże­nek z ko­bietą, która skra­dła jego serce.

Cho­ciaż bry­tyj­skie me­dia ukry­wały kwit­nący ro­mans – zdję­cia króla i Wal­lis pod­czas let­niego rejsu na po­kła­dzie pa­ro­wego jachtu „Na­hlin” po­ja­wiły się wszę­dzie poza An­glią – osta­tecz­nie w grud­niu ujaw­niono za­gro­że­nie po­ten­cjal­nym kry­zy­sem kon­sty­tu­cyj­nym. Uru­cho­miło to se­rię ka­ta­stro­fal­nych wy­da­rzeń, któ­rych splot spo­wo­do­wał, że księż­niczka Elż­bieta zna­la­zła się w cen­trum dra­matu.

Do tego czasu Wal­lis za­pew­niła już so­bie nie­pra­wo­mocny wy­rok roz­wo­dowy, ale mu­siała po­cze­kać ko­lej­nych sześć mie­sięcy na jego upra­wo­moc­nie­nie, co po­zwo­li­łoby jej po­ślu­bić Edwarda VIII i zo­stać kró­lew­ską mał­żonką. Mimo zło­wiesz­czego ostrze­że­nia ze strony głów­nego oso­bi­stego se­kre­ta­rza Aleca Har­dinge’a – wspie­ra­nego przez pre­miera Stan­leya Bal­dwina – że władca wy­rzą­dzi mo­nar­chii nie­od­wra­calne szkody i praw­do­po­dob­nie do­pro­wa­dzi do wy­bo­rów po­wszech­nych, je­śli bę­dzie po­dą­żał tą drogą, król pod­jął de­cy­zję. Na ner­wo­wym spo­tka­niu, które od­było się 16 li­sto­pada, oznaj­mił pre­mie­rowi, że za­mie­rza po­ślu­bić pa­nią Simp­son, gdy tylko nie bę­dzie już prze­szkód praw­nych. Je­śli rząd się sprze­ciwi, to król ab­dy­kuje. Póź­niej po­wia­do­mił o swoim wy­bo­rze matkę i ro­dzeń­stwo, któ­rymi to do­głęb­nie wstrzą­snęło – kró­lowa Ma­ria udała się na­wet po po­radę do te­ra­peuty, żeby zwe­ry­fi­ko­wać swój wnio­sek, iż zmyślna cza­ro­dziejka rzu­ciła urok na naj­star­szego syna mo­nar­chini. Pre­mier za­cho­wał więk­szy opty­mizm, gdy po­in­for­mo­wał ga­bi­net, że wy­nie­sie­nie Yor­ków na tron mo­głoby się oka­zać naj­lep­szym roz­wią­za­niem, gdyż książę Yorku mocno przy­po­mina po­wszech­nie ko­cha­nego króla Je­rzego V.

Nie żeby książę Al­bert, zwany Ber­tiem, się z tym zga­dzał. A jed­nak po­woli, acz nie­uchron­nie był wcią­gany w kon­sty­tu­cyjną sieć, która nie zo­sta­wiała mu szansy ucieczki. Przy­po­mi­nało to kosz­mar. Cho­ciaż roz­ma­wiano o tym, że książę Kentu, naj­młod­szy z braci, mógłby prze­jąć tron, gdyż już miał syna, ka­pry­śny pa­lec losu wska­zał na dru­giego w ko­lej­no­ści – nie­szczę­snego Ber­tiego. Ten za­wsze przy­pusz­czał, że star­szy brat pew­nego dnia się ożeni i spło­dzi dzie­dzica, który zo­sta­nie mo­nar­chą.

Gdy książę – nie­śmiały, nie­pewny sie­bie i ją­ka­jący się od dziecka – nie­chęt­nie oglą­dał karty, które miał w ręce, jego my­śli mo­men­tal­nie po­bie­gły ku star­szej córce, któ­rej po­zy­cja miała się zmie­nić: z dru­giej w ko­lejce do tronu na do­mnie­maną na­stęp­czy­nię, przy­szłą kró­lową ska­zaną na do­ży­wot­nie obo­wiązki i pu­bliczną sa­mot­ność.

Cho­ciaż ży­wił po­ważne wąt­pli­wo­ści wzglę­dem sie­bie i wła­snych kom­pe­ten­cji do ob­ję­cia tak waż­nej po­zy­cji w pań­stwie, po ci­chu po­dzi­wiał swoją star­szą córkę. Miała ona cha­rak­ter, bez­sporne za­lety, które – jak po­wie­dział po­ecie Osber­towi Si­twel­lowi – przy­po­mi­nały Ber­tiemu kró­lową Wik­to­rię. To nie­zwy­kła po­chwała, na­wet jak na ko­cha­ją­cego ro­dzica, który był – jak za­uwa­żył Der­mot Mor­rah, kró­lew­ski hi­sto­ryk i przy­ja­ciel no­wego króla – „nie­chętny ska­zy­wa­niu swo­ich có­rek na do­ży­wot­nią nie­usta­jącą służbę, bez na­dziei na eme­ry­turę, na­wet w póź­nej sta­ro­ści, co nie­od­łącz­nie wiąże się z tą naj­wyż­szą po­zy­cją ze wszyst­kich”[5].

Jego córka pod­cho­dziła do sprawy bar­dziej rze­czowo i prag­ma­tycz­nie. Kiedy stało się oczy­wi­ste, że książę Yorku wstąpi na tron, a jej uko­chany stryj Edward VIII uda się za gra­nicę, księż­niczka Mał­go­rzata spy­tała: „Czy to zna­czy, że zo­sta­niesz kró­lową?”. Jej star­sza sio­stra od­parła: „Tak, tak przy­pusz­czam”[6]. Po­tem wspo­mniała o tym tylko raz, kiedy oj­ciec przy­pad­kiem na­po­mknął, że bę­dzie się mu­siała na­uczyć jeź­dzić konno w dam­skim sio­dle, na wy­pa­dek gdyby – oby w da­le­kiej przy­szło­ści – mu­siała się po­ka­zać na ko­niu pod­czas do­rocz­nej Tro­oping the Co­lour, swo­jej ce­re­mo­nii uro­dzi­no­wej, na lon­dyń­skim placu de­fi­lad Horse Gu­ards Pa­rade.

Cho­ciaż nie­chęt­nie po­go­dziła się z tym, że zo­sta­nie kró­lową, to – zda­niem jej ku­zynki Mar­ga­ret Rho­des – są­dziła, że ten mo­ment jest jesz­cze „bar­dzo od­le­gły”[7]. Dla za­bez­pie­cze­nia do­dała do wie­czor­nego pa­cie­rza żar­liwe ży­cze­nie, że do­czeka się bra­ciszka, który z ra­cji płci prze­sko­czy Li­li­bet w ko­lejce do tronu i zo­sta­nie jego dzie­dzi­cem.

Mimo iż księż­niczka Elż­bieta za­sad­ni­czo z fleg­ma­tyczną obo­jęt­no­ścią mło­do­ści za­ak­cep­to­wała nowy sta­tus, jej oj­ciec za­re­ago­wał od­mien­nie. „Za­ła­mał się i roz­pła­kał jak dziecko”, kiedy jemu, kró­lo­wej Ma­rii i kró­lew­skiemu praw­ni­kowi Wal­te­rowi Monck­to­nowi przed­sta­wiono szkic aktu ab­dy­ka­cji[8]. W pią­tek 11 grud­nia 1936 roku – w roku trzech kró­lów – ogło­szono zrze­cze­nie się tronu przez mo­nar­chę, a były już władca po­je­chał do Wind­soru, żeby wy­gło­sić hi­sto­ryczne orę­dzie ra­diowe za­wie­ra­jące pa­miętne słowa: „Uzna­łem za nie­moż­liwe dźwi­ga­nie cięż­kiego brze­mie­nia od­po­wie­dzial­no­ści i wy­peł­nia­nie mo­ich kró­lew­skich obo­wiąz­ków tak, jak bym pra­gnął, bez po­mocy i wspar­cia ko­biety, którą ko­cham”. Po wy­chwa­le­niu wielu przy­wód­czych za­let nie­złom­nego młod­szego brata pod­kre­ślił, że „otrzy­mał on naj­wspa­nial­sze bło­go­sła­wień­stwo, któ­rym cie­szy się tak wielu z was, a które nie przy­pa­dło mnie w udziale – szczę­śliwy dom z żoną i dziećmi”[9].

Rze­czona ro­dzina była mniej szczę­śliwa. Nie­gdy­siej­szy książę Yorku, a obec­nie nowy król, opi­sy­wał ten dzie­jowy wy­pa­dek jako „ów strasz­liwy dzień”; jego żona, nowa kró­lowa, le­żała w łóżku, zmo­żona okrop­nym ata­kiem grypy. Mimo to na­stęp­nego dnia do­tąd igno­ro­wane, a te­raz klu­czowe po­sta­cie roz­gry­wa­ją­cego się dra­matu po­wi­tały swoją nową ży­ciową po­zy­cję z eks­cy­ta­cją po­mie­szaną z nie­chętną ak­cep­ta­cją. Wi­dok ko­perty za­adre­so­wa­nej do kró­lo­wej wzbu­rzył na­wet nie­zmą­cony zwy­kle spo­kój księż­niczki Elż­biety. „To te­raz ma­mu­sia, prawda?”, sko­men­to­wała, pod­czas gdy jej młod­sza sio­stra ubo­le­wała nad tym, że mu­szą się prze­pro­wa­dzić do pa­łacu Buc­kin­gham. „To już na za­wsze?”, py­tała. „Bo le­dwo na­uczy­łam się pi­sać «York»”[10].

W dniu pro­kla­ma­cji – 12 grud­nia 1936 roku – obie dziew­czynki uści­skały ojca, za­nim nowy król, w mun­du­rze ad­mi­rała, wy­ru­szył na ce­re­mo­nię. Gdy wy­szedł, Craw­fie wy­ja­śniła, że po po­wro­cie bę­dzie kró­lem Je­rzym VI i od tej pory dziew­czynki będą mu­siały dy­gać przed ro­dzi­cami – no­wym kró­lem i nową kró­lową. Za­wsze dy­gały przed swo­imi dziad­kami, kró­lem Je­rzym V i kró­lową Ma­rią, więc nie była to ja­kaś wielka zmiana.

O pierw­szej, kiedy oj­ciec wró­cił, obie dziew­czynki zło­żyły mu piękne ukłony, a za­cho­wa­nie có­rek uświa­do­miło mu jego nową po­zy­cję.

Craw­fie wspo­mi­nała: „Stał przez chwilę, po­ru­szony i za­sko­czony. Po­tem schy­lił się i cie­pło obie uca­ło­wał. Po tym zje­dli­śmy obiad i było bar­dzo we­soło”[11].

Tak jak oj­ciec, Elż­bieta zmie­niła się wtedy w żywy sym­bol mo­nar­chii – imię księż­niczki wspo­mi­nano w mo­dli­twach, jej za­ję­cia i psy stały się co­dzienną po­żywką dla bru­ko­wych ga­zet, a ży­cie prze­szło na wła­sność na­rodu. Stała się, tak jak Shir­ley Tem­ple, hol­ly­wo­odzka dzie­cięca gwiazda, naj­słyn­niej­szą twa­rzą świata, obiek­tem po­dziwu i ad­o­ra­cji.

Ży­cie baj­ko­wej księż­niczki w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak mniej przy­po­mi­nało opo­wieść ro­dem z Di­sneya, a bar­dziej tę au­tor­stwa braci Grimm. Nowe ży­cie sióstr w pa­łacu Buc­kin­gham – roz­le­głym bu­dynku wy­peł­nio­nym echem, ze zło­wiesz­czymi cie­niami, bu­szu­ją­cymi my­szami, po­nu­rymi kom­na­tami i por­tre­tami, któ­rych oczy śle­dziły dzieci prze­my­ka­jące na pa­lusz­kach – było mie­sza­niną eks­cy­ta­cji, nudy i sa­mot­no­ści. W tym miej­scu urze­czy­wist­niały się dzie­cięce kosz­mary, tu pod­czas co­dzien­nych ob­cho­dów kró­lew­ski szczu­ro­łap i jego przy­bory sym­bo­li­zo­wały ma­ka­bryczną rze­czy­wi­stość ukrytą za po­zo­rami kró­lew­skiej świet­no­ści. Cho­ciaż Elż­bieta zo­stała wrzu­cona w cia­sny krąg zło­żony z sio­stry, gu­wer­nantki, po­ko­jówki i niani, z udrę­czo­nymi ro­dzi­cami gdzieś na dru­gim pla­nie, stała się obiek­tem fa­scy­na­cji mi­lio­nów.

* * *

Pod wie­loma wzglę­dami dla do­mnie­ma­nej dzie­dziczki nic się tak na­prawdę nie zmie­niło. Elż­bieta, z jej błysz­czą­cymi blond lo­kami, całe ży­cie była sym­bo­lem na­ro­do­wym. Uro­dzona w środę 21 kwiet­nia 1926 roku o dru­giej czter­dzie­ści nad ra­nem, za­le­d­wie parę dni przed tym, jak strajk po­wszechny spa­ra­li­żo­wał bry­tyj­ską go­spo­darkę, re­pre­zen­to­wała – w sa­mym środku kry­zysu – war­to­ści ro­dzinne, cią­głość i pa­trio­tyzm. Jej na­ro­dziny sta­no­wiły nie tylko mile wi­dzianą od­mianę od co­dzien­nej walki o utrzy­ma­nie się przy ży­ciu w po­wo­jen­nej Wiel­kiej Bry­ta­nii, drę­czo­nej de­ba­tami i nie­do­bo­rami, lecz także miały w so­bie coś śre­dnio­wiecz­nego, ta­jem­ni­czego i dość za­baw­nego.

Się­ga­jąca sie­dem­na­stego wieku kró­lew­ska tra­dy­cja wy­ma­gała, by przy na­ro­dzi­nach obecny był mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych, co miało za­po­biec prze­my­ce­niu do sy­pialni pod­rzutka. Zgod­nie ze zwy­cza­jem ów­cze­sny mi­ni­ster Wil­liam Joyn­son-Hicks, któ­rego wzbu­rzony umysł zaj­mo­wały kwe­stie po­ko­na­nia związ­ków za­wo­do­wych w nad­cho­dzą­cym kon­flik­cie, pod­czas po­rodu za­siadł w po­koju przy­le­głym do sy­pialni księż­nej w domu przy Bru­ton Street 17, lon­dyń­skiej sie­dzi­bie ro­dziny.

Gdy dziecko przy­szło na świat, sir Henry Sim­son, kró­lew­ski po­łoż­nik, dał Joyn­so­nowi-Hick­sowi ofi­cjalny do­ku­ment z naj­drob­niej­szymi de­ta­lami do­ty­czą­cymi na­ro­dzin „sil­nej, zdro­wej dziew­czynki”. Za­świad­cze­nie prze­ka­zano na­stęp­nie spe­cjal­nemu po­słań­cowi, który po­spie­szył do prze­wod­ni­czą­cego Taj­nej Rady, by ten wy­gło­sił ofi­cjalne oświad­cze­nie. Rów­no­cze­śnie mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych po­in­for­mo­wał bur­mi­strza Lon­dynu, który umie­ścił wia­do­mość na drzwiach swej ofi­cjal­nej sie­dziby, Man­sion Ho­use.

W ofi­cjal­nym ko­mu­ni­ka­cie, pod­pi­sa­nym przez Sim­sona i dok­tora Wal­tera Jag­gera, oso­bi­stego le­ka­rza księż­nej, stwier­dzono, że przed po­ło­giem „uda­nie wy­ko­rzy­stano pewną me­todę po­stę­po­wa­nia”, co w ba­ro­kowy spo­sób su­ge­ro­wało, że księż­niczka uro­dziła się w dro­dze ce­sar­skiego cię­cia[12]. Cho­ciaż śpiący no­wo­ro­dek był, na mocy Ustawy o suk­ce­sji z 1701 roku (Act of Set­tle­ment), trzeci w ko­lejce do tronu – po swoim ojcu i księ­ciu Wa­lii – i nie spo­dzie­wano się, by kie­dyś ob­jął pa­no­wa­nie, to ge­ne­alo­gia dziew­czynki ob­fi­to­wała w ele­menty kró­lew­skie, eg­zo­tyczne i po­spo­lite.

Choć pra­pra­babką Elż­biety była kró­lowa Wik­to­ria, to księż­niczka przez swoją babkę, kró­lową Ma­rię, była też spo­krew­niona z den­ty­stą Pau­lem Ju­liu­sem von Hüglem, prak­ty­ku­ją­cym w Bu­enos Aires. Ze strony ojca do­mi­no­wała krew eu­ro­pej­skich mo­nar­chów, szcze­gól­nie nie­miec­kich dy­na­stii: Sak­so­nia-Co­burg-Go­tha i ha­no­wer­skiej, ale in­try­gu­jące było rów­nież bry­tyj­skie dzie­dzic­two matki.

An­thony Wa­gner, wielki he­rold An­glii, za­uwa­żył, że wśród licz­nych ary­sto­kra­tycz­nych przod­ków Elż­biety znaj­do­wali się dwaj ksią­żęta, córka księ­cia, córka mar­kiza, trzech ear­lów, córka earla, je­den wi­ceh­ra­bia, je­den ba­ron i pół tu­zina szlachty ziem­skiej. W ro­do­wo­dzie przy­szłej kró­lo­wej wy­stę­po­wała nie tylko ary­sto­kra­cja, lecz także przed­sta­wi­ciele świata han­dlu i re­li­gii.

We­dług Wa­gnera drzewo ge­ne­alo­giczne dziecka obej­mo­wało dy­rek­tora Bry­tyj­skiej Kom­pa­nii Wschod­nio­in­dyj­skiej, pro­win­cjo­nal­nego ban­kiera, dwie córki bi­sku­pów, trzech du­chow­nych – jed­nego spo­krew­nio­nego z Geo­rge’em Wa­shing­to­nem, pierw­szym ame­ry­kań­skim pre­zy­den­tem – ir­landz­kiego ofi­cera i jego ir­landzką ko­chankę, lon­dyń­skiego wy­twórcę za­ba­wek i sto­łecz­nego hy­drau­lika, a także nie­ja­kiego Bry­ana Hodg­sona, wła­ści­ciela The Geo­rge, za­jazdu w Stam­ford w Lin­coln­shire.

Cho­ciaż w ro­do­wo­dzie zna­la­zło się miej­sce dla sze­ro­kich krę­gów spo­łecz­nych, imiona wy­brane przez ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców księż­niczki – Elż­bieta Alek­san­dra Ma­ria – su­ge­ro­wały jej przy­szłe prze­zna­cze­nie. Inni się z tym zga­dzali. Na ła­mach „Da­ily Gra­phic” za­uwa­żono pro­ro­czo: „Moż­li­wość, że w ma­łym przy­by­szu na Bru­ton Street kryć się może przy­szła kró­lowa Wiel­kiej Bry­ta­nii (może na­wet druga i wspa­niała kró­lowa Elż­bieta), jest bar­dzo in­try­gu­jąca”[13].

Po­nie­waż jed­nak stryj Da­wid miał za­le­d­wie trzy­dzie­ści dwa lata i ocze­ki­wano, że ożeni się i spło­dzi dzie­dzica, praw­do­po­do­bień­stwo ta­kiego ob­rotu spraw wy­da­wało się nie­wiel­kie. Mimo to bez wąt­pie­nia kró­lew­skie dzie­cię zo­stało przy­tu­lone do łona na­rodu. Tłumy, które gro­ma­dziły się pod do­mem przy Bru­ton Street, wy­raź­nie do­wo­dziły, że było w Elż­bie­cie Alek­san­drze Ma­rii coś szcze­gól­nego – może od­bi­cie uwiel­bie­nia dla jej matki, która za­le­d­wie trzy lata po ślu­bie z Ber­tiem cie­szyła się du­żym sza­cun­kiem i sym­pa­tią. W au­to­ry­zo­wa­nej bio­gra­fii księż­nej au­torka lady Cyn­thia Asqu­ith przy­znała, że mu­siała się mocno po­sta­rać, żeby w cha­rak­te­rze księż­nej Yorku zna­leźć coś wię­cej niż tylko uro­czą do­sko­na­łość.

Pierw­sze zdję­cia po­ka­zy­wały księż­niczkę Elż­bietę jako prze­śliczne dziecko z błę­kit­nymi oczami, ide­alną ró­żo­wo­białą skórą i bu­rzą blond wło­sów. Albo – jak ujęła to kró­lowa Ma­ria, jedna z pierw­szych od­wie­dza­ją­cych – nowo na­ro­dzona dziew­czynka była „ko­cha­nym ma­leń­stwem o pięk­nej ce­rze i pięk­nych ja­snych wło­sach”[14].

Cho­ciaż jesz­cze nie mó­wiła, wy­pchnęła ro­dzi­ców ze spo­koj­nych, ustron­nych wód kró­lew­skiego ży­cia na pierw­sze strony ga­zet i cza­so­pism. Była księżną Dianą swo­ich cza­sów, każdy okruch in­for­ma­cji zmie­niał się w całą ucztę plo­tek i do­my­słów. Ga­zety za­sad­ni­czo od­po­wia­dały na po­wszechne za­po­trze­bo­wa­nie – w ciągu ty­go­dni od na­ro­dzin Elż­biety chod­nik przed lon­dyń­skim do­mem księż­niczki wy­peł­niało tylu ga­piów, że dziew­czynkę czę­sto prze­my­cano w wózku na co­dzienny spa­cer tyl­nym wyj­ściem.

29 maja, w dniu chrztu Elż­biety w pa­łacu Buc­kin­gham, tyle osób chciało zo­ba­czyć dziecko, że wiel­bi­ciele prze­rwali kor­don po­li­cyjny pod pa­ła­cem. Za­nim przy­wró­cono po­rzą­dek, nie­licz­nym szczę­ścia­rzom, któ­rzy oto­czyli sa­mo­chód Yor­ków, udało się zer­k­nąć na nie­mowlę. Jak póź­niej do­no­szono, dziew­czynka pła­kała przez całą ce­re­mo­nię pro­wa­dzoną przez ar­cy­bi­skupa Yorku.

Po kilku mie­sią­cach Yor­ko­wie prze­pro­wa­dzili się na Pic­ca­dilly 145, koło Hyde Parku, do trzy­pię­tro­wego bu­dynku wy­po­sa­żo­nego w salę ba­lową, elek­tryczną windę, bi­blio­tekę, ja­dal­nię na trzy­dzie­ści osób i z mniej wię­cej sie­dem­na­sto­oso­bo­wym per­so­ne­lem, w tym z in­ten­den­tem, dwoma lo­ka­jami, ka­mer­dy­ne­rem i trzema pie­lę­gniar­kami do opieki nad Elż­bietą. Mimo to w zbio­ro­wym na­pa­dzie krót­ko­wzrocz­no­ści re­por­te­rzy z upodo­ba­niem opi­sy­wali, jak Yor­ko­wie od­rzu­cili pompę i prze­pych, a za­miast tego wy­brali pro­ste ży­cie, szcze­gól­nie w kró­lew­skim po­koju dzie­cię­cym. W tym mi­nia­tu­ro­wym kró­le­stwie pa­no­wały schlud­ność, po­rzą­dek i roz­sądna ru­tyna. Pod­nio­sło się wiele gło­sów apro­baty, gdy ujaw­niono, że księż­niczka może się ba­wić tylko jedną za­bawką na­raz. Jak na iro­nię, kiedy ro­dzice w 1927 roku wró­cili z pół­rocz­nej po­dróży po Au­stra­lii, przy­wieźli trzy tony za­ba­wek dla ma­łej dziew­czynki, którą w me­diach na­zy­wano Betty.

Tym sa­mym do głosu do­szedł od­wieczny pa­ra­doks kró­lew­sko­ści – czy też na­szego po­strze­ga­nia kró­lew­sko­ści – zgod­nie z któ­rym ro­dzina kró­lew­ska jest po­strze­gana jako od­mienna od nas, ale rów­no­cze­śnie taka sama. Mała księż­niczka, nie­ma­jąca o tym po­ję­cia, spała głę­boko pod osłoną ma­gii i mitu, otu­lona ażu­ro­wym ko­cy­kiem, w który nie­ustan­nie wpla­tane były nowe nitki le­gendy i rze­czy­wi­sto­ści. Ten ko­cyk miał to­wa­rzy­szyć Elż­bie­cie przez całe ży­cie.

Gdy dziew­czynka, na­zy­wana „naj­sław­niej­szym nie­mow­lę­ciem świata”, na­uczyła się cho­dzić i mó­wić, po­ja­wiła się na okładce „Time’a” z ty­tu­łem KSIĘŻ­NICZKA LI­LI­BET – od­nie­sie­niem do tego, jak sama sie­bie na­zy­wała. Zna­la­zła się też na znacz­kach pocz­to­wych, pu­deł­kach cze­ko­la­dek, pusz­kach her­bat­ni­ków, ście­recz­kach, pa­miąt­ko­wych kub­kach i in­nych przed­mio­tach. Na jej cześć śpie­wano pio­senki, w mu­zeum Ma­dame Tus­saud usta­wiono fi­gurę księż­niczki na ku­cyku, Au­stra­lij­czycy zaś na­zwali jej imie­niem część An­tark­tydy. Je­dy­nym ry­wa­lem dziew­czynki na tym mo­rzu uwiel­bie­nia był stryj Da­wid, książę Wa­lii – mię­dzy­na­ro­dowy gwiaz­dor, któ­remu za ży­cia do­rów­ny­wał je­dy­nie Ru­dolph Va­len­tino, hol­ly­wo­odzki obiekt dam­skich wes­tchnień.

Matkę mar­twiła ta nie­zwy­kła uwaga, którą przy­cią­gała córka. Pod­czas wi­zyty w Edyn­burgu w maju 1929 roku pi­sała do kró­lo­wej Ma­rii: „Nie­mal prze­raża mnie, jak bar­dzo lu­dzie ją ko­chają. Przy­pusz­czam, że to do­bre, i mam na­dzieję, że ona okaże się tego warta, moje biedne ma­leń­stwo”[15].

Gdy mi­jały mie­siące i lata, za­częły się ry­so­wać kon­tury oso­bo­wo­ści księż­niczki, za­równo praw­dzi­wej, jak i wy­ima­gi­no­wa­nej. Czę­sto opi­sy­wana jako „che­ru­bi­nek” czy „anio­łek”, była przed­sta­wiana jako po­godna, do­brze wy­cho­wana dziew­czynka z nie­win­nym dow­ci­pem oraz uj­mu­ją­cym i czu­łym cha­rak­te­rem.

Kiedy ro­dzina kró­lew­ska ze­brała się w San­drin­gham na Boże Na­ro­dze­nie 1927 roku, na ła­mach „West­min­ster Ga­zette” opi­sano księż­niczkę jako „roz­ga­daną i ro­ze­śmianą oraz ob­sy­pu­jącą go­ści cu­kier­kami z nie­spo­dzianką, które da­wała jej matka”[16]. Na­wet Win­ston Chur­chill był pod wra­że­niem. Pod­czas wi­zyty w Bal­mo­ral we wrze­śniu 1928 roku na­pi­sał do swo­jej żony Clem­mie: „Ma aurę po­wagi i re­flek­syj­ność za­ska­ku­jącą u dziecka”[17].

Wkrótce za­częły krą­żyć opo­wie­ści o tym, jak nie­ustra­szona dziew­czynka po­skro­miła wy­bu­cho­wego dziadka, króla Je­rzego V, który sły­nął z sia­nia stra­chu w ser­cach swo­ich dzieci i wyż­szego per­so­nelu. Przy księż­niczce Elż­bie­cie męż­czy­zna był jed­nak ni­czym pla­ste­lina w rę­kach dziecka. Ar­cy­bi­skup Can­ter­bury wspo­mi­nał, że pew­nego razu mo­nar­cha od­gry­wał ko­nia opro­wa­dza­nego po po­koju przez „sta­jen­nego” i wnuczkę, która trzy­mała go za siwą brodę, gdy krą­żył na czwo­ra­kach.

„Uwiel­biał obu wnu­ków, sy­nów księż­nej Ma­rii”, opo­wia­dała hra­bina Air­lie, „ale Li­li­bet stała na pierw­szym miej­scu. Zwykł się z nią ba­wić – czego ni­gdy nie ro­bił z in­nymi dziećmi – i uwiel­biał, gdy była przy nim”[18]. Uczu­cie to umoc­nił praw­do­po­dob­nie fakt, że była ma­łym anioł­kiem nie­świa­do­mym swo­jego wdzięku i z żywą wy­obraź­nią, szcze­gól­nie w przy­padku koni. Gdy Elż­bieta miała za­le­d­wie cztery lata, ko­cha­jący dzia­dek po­da­ro­wał jej sze­tlandz­kiego kuca o imie­niu Peggy.

Fak­tycz­nie, zdol­ność wnuczki do wy­gła­dza­nia skło­po­ta­nego czoła mo­nar­chy – sta­no­wiąca echo śre­dnio­wiecz­nego po­glądu o lecz­ni­czym kró­lew­skim do­tyku – stała się te­ma­tem roz­mów na­rodu w lu­tym 1929 roku, kiedy król wy­je­chał do nad­mor­skiego ku­rortu Bo­gnor na po­łu­dnio­wym wy­brzeżu An­glii, by od­zy­skać siły po cho­ro­bie, która pra­wie go za­biła. Dwu­let­nia księż­niczka ba­wiła sta­rego władcę swoim szcze­bio­tem i po­wszech­nie do­ce­niano jej zba­wienną rolę w re­kon­wa­le­scen­cji króla. Uwiel­biał, gdy póź­niej na­zy­wała go Dziad­kiem An­glią i to, że za­wsze w jego to­wa­rzy­stwie była sku­piona, słu­chała pil­nie, kiedy wy­chwa­lał cnoty obo­wiązku, przy­zwo­ito­ści i cięż­kiej pracy.

Cią­gła obec­ność po­błaż­li­wych do­ro­słych stała się przy­czyną pew­nej przed­wcze­snej doj­rza­ło­ści. Kiedy Elż­bieta po­szła na spa­cer z Co­smo Lan­giem, ar­cy­bi­sku­pem Can­ter­bury, po ogro­dach San­drin­gham, po­pro­siła, by roz­mowa nie do­ty­czyła Boga. „Już wszystko o nim wiem”, po­wie­działa po­waż­nie dzie­wię­cio­latka[19].

Pierw­szą przy­ja­ciółkę spoza naj­bliż­szej ro­dziny kró­lew­skiej Elż­bieta zy­skała w Ha­mil­ton Gar­dens, gdzie zo­ba­czyła dziew­czynkę w swoim wieku. Była to So­nia Gra­ham-Hodg­son, córka kró­lew­skiego rent­ge­no­loga. „Czy przyj­dziesz się ze mną po­ba­wić?”, spy­tała smu­kła osóbka gło­si­kiem dźwięcz­nym jak dzwo­ne­czek. Przez go­dzinę grały w kry­kieta fran­cu­skiego pod czuj­nym okiem niań. Po­tem spo­ty­kały się nie­mal co­dzien­nie – aż do chwili, gdy Elż­bieta mu­siała się prze­pro­wa­dzić do pa­łacu Buc­kin­gham. Mimo to bar­dzo długo księż­niczka uwa­żała So­nię za swoją naj­lep­szą przy­ja­ciółkę. Za­de­dy­ko­wała jej na­wet swoją nie­ukoń­czoną po­wieść, The Happy Farm [Szczę­śliwa farma], pi­saną w wieku ośmiu lat. Tekst brzmi: „Soni, mo­jej ko­cha­nej ma­łej przy­ja­ciółce i mi­ło­śniczce koni”[20].

So­nia miała szczę­śliwe wspo­mnie­nia z tej wie­lo­let­niej przy­jaźni. „Była prze­mi­łym dziec­kiem i bar­dzo za­baw­nym. Za­wsze miała ogromne po­czu­cie hu­moru i żywą wy­obraź­nię”[21]. W więk­szo­ści za­baw wy­stę­po­wały ko­nie, ale cza­sami dziew­czynki wy­obra­żały so­bie, że za­pro­szono je na wielki bal, i po­waż­nie roz­wa­żały, co na sie­bie włożą. Przed II wojną świa­tową wspól­nie brały lek­cje tańca; po­tem Elż­bieta była ho­no­ro­wym go­ściem na dwu­dzie­stych pierw­szych uro­dzi­nach Soni. Mimo wy­nie­sie­nia Elż­biety na tron po­zo­stały w kon­tak­cie i wi­dy­wały się od czasu do czasu na ko­la­cjach albo her­bat­kach.

W ży­ciu Elż­biety po­ja­wiła się zu­peł­nie inna to­wa­rzyszka za­baw, kiedy 21 sierp­nia 1930 roku w zamku Gla­mis, na­wie­dzo­nym domu ro­dziny Stra­th­more’ów, po­ło­żo­nym na pół­noc od Dun­dee w Szko­cji, uro­dziła się jej sio­stra Mał­go­rzata Róża. Gdy upo­rano się z for­mal­no­ściami – John Ro­bert Cly­nes, nowy mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych, po­fa­ty­go­wał się na pół­noc, by po­twier­dzić świa­dec­two uro­dze­nia – sio­strzyczka zo­stała przed­sta­wiona Elż­bie­cie. Ta „za­chwy­ciła się” ade­kwat­nie do sy­tu­acji, szcze­gól­nie kiedy zro­zu­miała, że to nie do­sko­nała lalka, ale żywe, cho­ciaż głę­boko śpiące dziecko.

Ty­siące życz­li­wych, po czę­ści przy­by­łych z Glas­gow i zza po­łu­dnio­wej gra­nicy, przy­łą­czyło się do uro­czy­sto­ści w zamku Gla­mis, gdzie za­pło­nęły wiel­kie ogni­ska[22]. Po­dob­nie jak na­ro­dziny star­szej sio­stry kilka dni przed straj­kiem ge­ne­ral­nym, przyj­ście na świat Mał­go­rzaty stało się sło­necz­nym pro­mie­niem wśród ciem­nych chmur sy­tu­acji eko­no­micz­nej, które rzu­cały cień na pań­stwo od chwili kra­chu na gieł­dzie w paź­dzier­niku po­przed­niego roku.

Chwi­lowe po­czu­cie roz­cza­ro­wa­nia, że księżna po­wiła dziew­czynkę, a nie chłopca, po­now­nie uwy­pu­kliło kon­sty­tu­cyjną po­zy­cję Elż­biety. Do­szło do po­waż­nej dys­ku­sji nad pro­po­zy­cją, by po­dzie­lić ko­ronę mię­dzy sio­stry albo by młod­sza na­stą­piła po star­szej. Roz­wa­żano to tak za­wzię­cie, że król na­ka­zał for­malne zba­da­nie drę­czą­cej kwe­stii. Jak pod­po­wia­dał zdrowy roz­są­dek, ofi­cjal­nie uznano, że Elż­bieta ma pierw­szeń­stwo. Kon­sty­tu­cyjne sub­tel­no­ści w kwe­stii by­cia człon­kiem ro­dziny kró­lew­skiej po­ko­nały też księżną, gdy przy­szło do wy­boru imie­nia dla dru­giego dziecka. Mu­siała za­ak­cep­to­wać to, że osta­teczna de­cy­zja na­leży do dziad­ków dziew­czynki, króla Je­rzego i kró­lo­wej Ma­rii, a nie do niej i jej męża. Po­cząt­kowo Yor­ko­wie chcieli na­zwać córkę Anna Mał­go­rzata, gdyż księżna uwa­żała ze­sta­wie­nie Anna York za ładne. Te­ścio­wie się sprze­ci­wili i na­rzu­cili Mał­go­rzatę Różę, gdyż Mał­go­rzata była kró­lową Szko­cji i przod­ki­nią rodu. Król i kró­lowa wy­grali. To nie był ostatni raz, kiedy in­ge­ro­wali w wy­cho­wa­nie księż­ni­czek. Matka dziew­czy­nek za­ci­snęła zęby i za­jęła się no­wo­rod­kiem. Chęt­nie opi­sy­wała jego cha­rak­ter przy­ja­cio­łom i krew­nym. W li­ście do Co­smo Landa, ar­cy­bi­skupa Can­ter­bury, wspo­mniała: „Córka nu­mer dwa na­prawdę jest bar­dzo miła, z ra­do­ścią mogę po­wie­dzieć, że ma wiel­kie nie­bie­skie oczy i że­la­zną wolę, czyli wszel­kie ce­chy, któ­rych po­trze­buje dama! A do­póki może ukry­wać swoją wolę i wy­ko­rzy­sty­wać oczy, wszystko bę­dzie zna­ko­mi­cie”[23].

Na­ro­dziny Mał­go­rzaty Róży spra­wiły, że do kró­lew­skiego me­lo­dra­matu do­łą­czyła nowa ak­torka. Te­raz miły kwar­tet – „na­sza czwórka”, jak nie­ustan­nie po­wta­rzał książę – re­pre­zen­to­wał ogni­sko do­mowe i ro­dzinę. W epoce nie­pew­no­ści, ma­so­wego bez­ro­bo­cia i ubó­stwa byli ucie­le­śnie­niem ide­ału zwy­kłych, uczci­wych, bo­go­boj­nych lu­dzi, któ­rzy żyli skrom­nie i roz­sąd­nie. Mimo iż miesz­kali w ogrom­nym ele­ganc­kim domu przy Hyde Parku, wy­po­sa­żo­nym w salę ba­lową i elek­tryczną windę, po­pu­lar­ność za­wdzię­czali temu, że przed­kła­dali przy­tulne ży­cie ro­dzinne nad ka­wiar­niane sto­liki.

Ta spój­ność mię­dzy na­ro­dem a ro­dziną ujaw­niła się, kiedy miesz­kańcy Wa­lii, naj­bar­dziej przy­gnę­bia­ją­cego kró­le­stwa w mo­nar­chii, na szó­ste uro­dziny po­da­ro­wali księż­niczce Elż­bie­cie mi­nia­tu­rową chatkę zwaną Y Bwthyn Bach – Ma­łym Dom­kiem. Kryty strze­chą do­mek wiel­ko­ści dwóch trze­cich praw­dzi­wego, za­pro­jek­to­wany przez Ed­munda Wil­l­motta, był cu­dem wy­po­sa­żo­nym w elek­trycz­ność, bie­żącą wodę i spłu­ki­waną to­a­letę. Miał garnki i pa­tel­nie, książki Be­atrix Pot­ter, puszki z je­dze­niem, a na­wet ku­chenkę ga­zową – wszystko w od­po­wied­niej skali. Umiesz­czono go w Royal Lodge, no­wym, cho­ciaż pod­nisz­czo­nym domu Yor­ków w Wiel­kim Parku Wind­sor­skim.

Księż­niczka była za­chwy­cona pre­zen­tem – spę­dzała całe go­dziny na sprzą­ta­niu, za­mia­ta­niu, po­le­ro­wa­niu i „go­to­wa­niu”. Elż­bieta owi­jała sre­bra sto­łowe w ga­zety, żeby nie ma­to­wiały, a Mał­go­rzata naj­bar­dziej lu­biła bie­gać po scho­dach w górę i w dół, wy­cią­gać ko­rek z wanny i słu­chać, jak woda bul­go­cze w ru­rach. Fo­to­gra­fie – ofi­cjal­nie za­twier­dzone przez dwór – przed­sta­wia­jące dziew­czynki przed fron­to­wymi drzwiami domku albo ba­wiące się ze swo­imi uko­cha­nymi corgi w ogródku da­wały pu­blicz­no­ści wgląd w ich nie­winne ży­cie, co do­dat­kowo wzmac­niało po­ko­le­niowe więzi mię­dzy ro­dziną kró­lew­ską a jej pod­da­nymi. W swoim opi­sie chci­wej fa­scy­na­cji dwiema księż­nicz­kami Alan „Tommy” La­scel­les, oso­bi­sty se­kre­tarz króla, na­zwał je „pu­pil­kami świata”[24].

Po­czu­cie, że małe księż­niczki były w ja­kiś spo­sób cór­kami szer­szej na­ro­do­wej ro­dziny, na­si­liło się jesz­cze po au­to­ry­zo­wa­nej pu­bli­ka­cji w 1936 roku – kilka mie­sięcy przed ab­dy­ka­cją króla – ob­raz­ko­wej ksią­żeczki Our Prin­ces­ses and Their Dogs [Na­sze księż­niczki i ich psy]. Przed­sta­wiała ona osiem ro­dzin­nych psów, w tym dwa corgi, i ważne miej­sce, ja­kie te zwie­rzęta zaj­mo­wały w ży­ciu dziew­czy­nek. Książka była też sym­pa­tyczną ale­go­rią bli­skich związ­ków mię­dzy ro­dziną kró­lew­ską a jej lu­dem, sym­bo­li­zo­wała ści­słą więź – tę, która się na­pięła, ale nie ze­rwała, za­nim tam­ten rok do­biegł końca.

Cho­ciaż Do­okie i Lady Jane, corgi dziew­czy­nek, to­wa­rzy­szyły im stale, to w dzie­cię­cym kró­le­stwie Elż­biety rzą­dziły ko­nie – praw­dziwe, sztuczne i wy­obra­żone. Mimo iż corgi nie­od­łącz­nie zro­sły się z jej ży­ciem i pa­no­wa­niem, pierw­szą na­mięt­no­ścią Elż­biety stały się ko­nie, a za­czy­tany eg­zem­plarz Czar­nego Księ­cia, kla­sycz­nej opo­wie­ści Anny Se­well, spo­czy­wa­jący na noc­nym sto­liku, do­wo­dził tej mi­ło­ści. „Je­śli kie­dy­kol­wiek zo­stanę kró­lową, wpro­wa­dzę za­kaz jazdy kon­nej w nie­dziele. Ko­niom też na­leży się od­po­czy­nek”, ob­wie­ściła kie­dyś po­waż­nie[25]. Ko­nie sta­no­wiły treść ca­łego jej dzie­ciń­stwa: od opro­wa­dza­nia króla za brodę po po­koju, przez wy­ko­rzy­sty­wa­nie sznura pe­reł od Wo­ol­wor­tha jako wo­dzy, by po­wtó­rzyć tę za­bawę z lady Cyn­thią Asqu­ith, bio­grafką księż­nej, po od­gry­wa­nie w Bir­khall w Szko­cji z ku­zynką Mar­ga­ret Rho­des koni cyr­ko­wych – z „obo­wiąz­ko­wym rże­niem”[26]. Póź­niej­sze urazy, kiedy zo­stała zrzu­cona na drzewo albo – przy in­nej oka­zji – kop­nięta w szczękę, nie przy­tłu­miły jej en­tu­zja­zmu. W wieku pię­ciu lat wy­ru­szyła na po­lo­wa­nie w Pyt­chley, a oj­ciec Li­li­bet miał na­dzieję, że zo­sta­nie „po­ma­zana farbą”, je­śli coś ustrzeli. Nie ustrze­liła.

Gdy Ma­rion Craw­ford, nowa gu­wer­nantka, uro­dzona w Szko­cji, we­szła w paź­dzier­niku 1933 roku do sy­pialni księż­niczki w Royal Lodge, ich pierw­sza roz­mowa do­ty­czyła dwóch nie­zmien­nych za­in­te­re­so­wań w ży­ciu Elż­biety, czyli jej koni i ma­łej sio­strzyczki Mał­go­rzaty Róży. Po­zwo­lono jej nie kłaść się do późna, by mo­gła po­znać ko­bietę, którą po­tem na­zwie Craw­fie, sie­działa więc na drew­nia­nym łóżku i opro­wa­dzała wy­obra­żone ko­nie po parku. Jako wo­dzy uży­wała pa­sków od szla­fro­ków przy­wią­za­nych do wez­gło­wia. „Czy wi­działa pani Mał­go­rzatę?”, spy­tała księż­niczka. „Przy­pusz­czam, że śpi. Jest uro­cza, ale cza­sem nie­grzeczna. Czy ją też bę­dzie pani uczyć i czy bę­dzie się pani ba­wić z nami dwiema? Czy po­zwoli mi pani opro­wa­dzić się po ogro­dzie?”[27]

Przez kil­ka­na­ście lat Craw­fie, jako to­wa­rzyszka i na­uczy­cielka dziew­czy­nek, od­gry­wała rolę po­tul­nego ko­nia po­cią­go­wego, do­star­cza­ją­cego żyw­ność i inne to­wary z ca­łej oko­licy. Jak na­pi­sała Craw­fie: „Po­tem na­stą­piła naj­cu­dow­niej­sza roz­mowa – o po­go­dzie, ko­niach go­spo­da­rzy, ich psach, ku­rach, dzie­ciach i do­mow­ni­kach”[28].

Craw­fie szybko się zo­rien­to­wała, że za­in­te­re­so­wa­nie Elż­biety wszel­kimi koń­skimi spra­wami to wię­cej niż pa­sja – za­kra­wało ono na ob­se­sję, pierw­szą i do­zgonną mi­łość. Księż­niczka czę­sto wspo­mi­nała, że gdyby nie była tym, kim jest, miesz­ka­łaby na wsi z mnó­stwem koni i psów[29]. W in­nej wer­sji by­łaby far­merką z kro­wami, końmi i dziećmi[30].

Kiedy prze­pro­wa­dziła się do pa­łacu Buc­kin­gham, główną atrak­cję ty­go­dnia sta­no­wiła lek­cja jazdy z in­struk­to­rem Ho­race’em Smi­them. Elż­bieta mó­wiła kom­pe­tent­nie o otar­ciach, pod­cią­ga­niu po­pręgu i szczot­ko­wa­niu, a wskaź­ni­kiem jej za­in­te­re­so­wa­nia końmi była nie tylko tro­ska o nie, lecz rów­nież dba­łość o ich wa­runki ży­cia.

Księż­niczka chro­niła tak mniej wię­cej trzy­dzie­ści drew­nia­nych koni, które za­peł­niały po­kój dzie­cięcy na naj­wyż­szym pię­trze, że kiedy ro­dzina miała się prze­pro­wa­dzić do pa­łacu Buc­kin­gham, od­dała Bena, swo­jego ulu­bieńca, na prze­cho­wa­nie Soni. Od­zy­skała go dwa ty­go­dnie póź­niej, gdy po­zo­stałe ko­nie księż­niczki zo­stały wy­pa­ko­wane i usta­wione w sze­regu na ko­ry­ta­rzu przed jej po­ko­jem[31].

Jazda konna da­wała Elż­bie­cie szansę na by­cie sobą, spra­wo­wa­nie kon­troli w spo­łecz­nie ak­cep­to­wa­nych wa­run­kach. Duża część co­dzien­nej ru­tyny nie za­le­żała od księż­niczki: Bobo wy­bie­rała ubra­nia, Alah przy­go­to­wy­wała menu, Craw­fie or­ga­ni­zo­wała lek­cje, ro­dzice, dziad­ko­wie i męż­czyźni w gar­ni­tu­rach w pa­łacu Buc­kin­gham okre­ślali przy­szłość. Miała etap kil­ka­krot­nego bu­dze­nia się w nocy i spraw­dza­nia, czy jej buty i ubra­nia są zło­żone i przy­go­to­wane. To też była kon­trola, ale w in­nej for­mie.

Edu­ka­cja księż­niczki sta­no­wiła kla­syczny przy­kład sta­łej walki o serce i umysł do­mnie­ma­nej na­stęp­czyni tronu. Pod­czas gdy jej dzia­dek, król Je­rzy V, war­czał na Craw­fie: „Na li­tość bo­ską, niech pani na­uczy Mał­go­rzatę i Li­li­bet po­rząd­nie pi­sać, ni­czego wię­cej nie wy­ma­gam”[32], kró­lowa Ma­ria była bar­dziej za­an­ga­żo­wana. Spraw­dzała roz­kład lek­cji z Craw­fie – kró­lew­ska ma­triar­chini su­ge­ro­wała wię­cej czy­ta­nia Bi­blii i hi­sto­rii dy­na­stycz­nej. W więk­szość po­nie­dział­ków za­bie­rała dziew­czynki in­co­gnito na wy­cieczki edu­ka­cyjne do Kró­lew­skiej Men­nicy, To­wer, Banku An­glii oraz ga­le­rii sztuki. Te wi­zyty nie za­wsze szły zgod­nie z pla­nem. Pew­nego razu grupka krą­żyła po domu to­wa­ro­wym Har­rodsa, gdy cie­kaw­ski tłum ze­brał się, żeby zer­k­nąć na księż­niczki. Elż­bieta tak się pod­eks­cy­to­wała tym, że tak wielu lu­dzi chce ją uj­rzeć, iż babka, która nie za­mie­rzała po­zwo­lić, by dziew­czynce gwiaz­dor­stwo ude­rzyło do głowy, ła­god­nie skie­ro­wała ją do tyl­nego wyj­ścia.

To kró­lowa Ma­ria – przy­wód­czyni pa­ła­co­wego stron­nic­twa, po­więk­szo­nego o Owena Mor­she­ada, kró­lew­skiego bi­blio­te­ka­rza, i onie­śmie­la­jącą lady Cyn­thię Co­lville, naj­star­szą damę dworu kró­lo­wej – uwa­żała, że edu­ka­cja Elż­biety jest zbyt ko­bieca i za mało wy­ma­ga­jąca. W jej roz­kła­dzie za­jęć było mało wie­dzy o jej przy­szłej roli i obo­wiąz­kach. We­dług lady Cyn­thii „ża­den Bo­wes-Lyon ni­gdy nie dbał o kwe­stie umy­słu”. Der­mot Mor­rah, za­ufany kró­lew­ski kro­ni­karz, uwa­żał tę opi­nię za nieco zbyt su­rową, zwa­żyw­szy na fakt, że ro­dzina wy­dała trzy po­etki[33].

Matka księż­ni­czek miała inne od­czu­cia. Ona i książę nie przej­mo­wali się prze­sad­nie edu­ka­cją có­rek. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej pra­gnęli – dla wła­snego do­bra – była para sa­wan­tek, dziew­cząt zbyt mą­drych. Jak za­uwa­żyła Craw­fie: „Chcieli dla nich przede wszyst­kim szczę­śli­wego dzie­ciń­stwa, z masą przy­jem­nych wspo­mnień ze­bra­nych na dni, które miały na­dejść, a póź­niej szczę­śli­wych mał­żeństw”[34]. Ze swej strony księżna Yorku wnio­sła za­bawy na świe­żym po­wie­trzu, nieco fran­cu­skiego i po­wierz­chowny nie­miecki. Jej ro­dzice – Claude Bo­wes-Lyon, earl Stra­th­more i Kin­ghorne, oraz Ce­ci­lia Ca­ven­dish-Ben­tinck – kształ­cili swoją naj­młod­szą córkę w domu, z gu­wer­nantką, a do pry­wat­nej dzien­nej szkoły w Lon­dy­nie po­słali ją w wieku ośmiu lat. Więk­szy na­cisk kła­dziono tam na ukła­da­nie kwia­tów, szy­cie, tań­cze­nie re­ela oraz re­cy­to­wa­nie po­ezji niż na na­ukę greki czy ła­ciny. Młoda Eli­za­beth Bo­wes-Lyon zo­stała na­uczona grzecz­no­ści, zaj­mo­wa­nia się go­śćmi, tego, gdzie ło­wić ło­so­sia czy kiedy zbie­rać mar­twe ptaki pod­czas po­lo­wa­nia, i ob­cho­dze­nia się ze strzelbą. Mimo to nie miała w so­bie nic z nie­uka. Kiedy wresz­cie po­szła do szkoły, w wieku za­le­d­wie trzy­na­stu lat z wy­róż­nie­niem zdała lo­kalne oks­fordz­kie eg­za­miny.

Moc­nymi stro­nami uczen­nicy były li­te­ra­tura i Bi­blia, nic więc dziw­nego, że księżna na­ci­skała na ucze­nie dziew­czy­nek hi­sto­rii bi­blij­nych co rano w swej sy­pialni. Li­czyły się uprzej­mość, grzecz­ność i war­to­ści chrze­ści­jań­skie – księżna wie­rzyła, że mocny cha­rak­ter, mo­ralny kom­pas i wraż­li­wość na po­trzeby in­nych są rów­nie ważne, je­śli nie waż­niej­sze, jak wy­siłki in­te­lek­tu­alne. W li­ście do męża wy­ło­żyła swoje za­strze­że­nia. Przy­po­mniała Ber­tiemu, że jego wła­sny oj­ciec za­tra­cił uczu­cia do dzieci, po­nie­waż krzy­czał na niego i jego braci.

Gdzieś po­środku tkwiła Ma­rion Craw­ford, siła na­jemna, wtedy za­le­d­wie dwu­dzie­sto­jed­no­let­nia. Cho­ciaż ukoń­czyła col­lege na­uczy­ciel­ski Mo­ray Ho­use w Edyn­burgu – przy­szłą Alma Ma­ter J.K. Row­ling, au­torki Harry’ego Pot­tera, oraz Chrisa Hoya, olim­pij­skiego zło­tego me­da­li­sty w ko­lar­stwie – nie miała do­świad­cze­nia w sub­tel­no­ściach pa­ła­co­wej po­li­tyki. Fak­tycz­nie Yor­ko­wie wy­brali Craw­fie wła­śnie dla­tego, że była dość młoda, aby en­tu­zja­stycz­nie włą­czyć się w dzie­cięce za­bawy.

Lek­cje, w tym ma­te­ma­tyka, geo­gra­fia, po­ezja – uwagę Elż­biety przy­cią­gało co­kol­wiek do­ty­czą­cego koni – i gra­ma­tyka an­giel­ska, od­by­wały się tylko rano, po­mię­dzy wpół do dzie­sią­tej a wpół do pierw­szej, z pół­go­dzinną prze­rwą na prze­ką­skę. Czę­sto rów­nież od­wo­ły­wano je z po­wodu wi­zyty u den­ty­sty, fry­zjera i kraw­co­wej, więc Craw­fie wy­czu­wała, że edu­ka­cja nie znaj­duje się wy­soko na li­ście prio­ry­te­tów księż­nej.

Matka dziew­czy­nek prze­ciw­sta­wiała się wszel­kim po­dej­mo­wa­nym przez Craw­fie pró­bom wy­dłu­że­nia dnia na­uki, bo wo­lała, żeby dzieci spę­dzały czas na dwo­rze. Książę czę­sto przy­łą­czał się do gry w klasy, cho­wa­nego i sar­dynki (czyli „cho­wa­nego na od­wrót”) w Ha­mil­ton Gar­dens na ty­łach domu. Gdy ro­dzice na­brali do niej za­ufa­nia, Craw­fie mo­gła za­bie­rać dzieci da­lej, or­ga­ni­zo­wać po­dróże me­trem, prze­jażdżki ło­dzią po Ta­mi­zie, a na­wet – po na­le­ga­niach Elż­biety – wy­cieczkę na gór­nym po­zio­mie pię­tro­wego au­to­busu. Dla gu­wer­nantki szybko stało się ja­sne, że dziew­czynki chcą do­świad­czać tego, co dla in­nych dzieci jest co­dzienną ru­tyną.

Księż­niczki, po­dob­nie jak So­nia Gra­ham-Hodg­son, przy­ja­ciółka Elż­biety, raz w ty­go­dniu miały lek­cję tańca z Mar­gu­erite Va­cani. Elż­bieta oka­zała się zna­ko­mita w tań­cach szkoc­kich. To jed­nak hol­ly­wo­odzcy tan­ce­rze Fred Asta­ire i Gin­ger Ro­gers wy­wo­łali szał. Elż­bieta uwiel­biała Cheek to Cheek, prze­bój z 1935 roku.

Po­bie­rały także lek­cje mu­zyki u Ma­bel Lan­der z dru­giej grupy wie­deń­skiej. Elż­bieta, cza­sem z akom­pa­nia­men­tem matki, śpie­wała an­giel­skie bal­lady, afro­ame­ry­kań­ski spi­ri­tu­als i szkoc­kie pie­śni – nie­ustan­nie naj­ulu­bień­szą była The Skye Boat Song. Kiedy Mał­go­rzata pod­ro­sła na tyle, by do­łą­czyć do za­jęć, jej umie­jęt­ność gra­nia me­lo­dii ze słu­chu zro­biła wra­że­nie na star­szej sio­strze. Lek­cje fran­cu­skiego, czę­sto pro­wa­dzone, gdy Craw­fie miała wolne, nie cie­szyły się spe­cjalną po­pu­lar­no­ścią. Pew­nego razu, za­pewne w pro­te­ście prze­ciwko mo­no­ton­nym me­to­dom na­ucza­nia, znu­dzona Elż­bieta chwy­ciła srebrny ka­ła­marz i wy­lała so­bie jego za­war­tość na blond loki. Ma­de­mo­iselle Lan­der, na­uczy­cielka fran­cu­skiego, do­stała ataku hi­ste­rii i inni mu­sieli po­sprzą­tać atra­men­towy ba­ła­gan.

Za­ję­cia z mu­zyki, tańca i ry­sunku, prze­ry­wane nie­kiedy lek­cjami fran­cu­skiego, szły bar­dzo do­brze, ale Craw­fie czuła, że dziew­czynki po­trze­bują uroz­ma­ice­nia i to­wa­rzy­stwa dzieci w swoim wieku. „W tam­tym cza­sie ży­ły­śmy w wieży z ko­ści sło­nio­wej, od­su­nięte od praw­dzi­wego świata”, wspo­mi­nała w swym pa­mięt­niku, The Lit­tle Prin­ces­ses [Małe księż­niczki][35].

Jed­nym z jej naj­bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych osią­gnięć było zor­ga­ni­zo­wa­nie w 1937 roku w pa­łacu Buc­kin­gham co­ty­go­dnio­wych spo­tkań star­szych i młod­szych skau­tek. Wresz­cie sio­stry miały kon­takt z ró­wie­śnicz­kami – trzy­dzie­stocz­te­ro­oso­bowa dru­żyna skła­dała się z dzieci pra­cow­ni­ków pa­łacu, przy­ja­ciół i dwo­rzan. Elż­bieta była za­stęp­czy­nią lady Pa­meli Mo­unt­bat­ten, star­szej ku­zynki, w za­stę­pie Zi­mo­rod­ków, pod­czas gdy Mał­go­rzata, za młoda na skautkę, na­le­żała do spe­cjal­nie utwo­rzo­nego za­stępu młod­szych dziew­czy­nek.

Za­bawy z ró­wie­śni­kami do­brze zro­biły dziew­czyn­kom po gwał­tow­nej zmia­nie, gdy na wio­snę prze­pro­wa­dziły się do swo­ich po­koi w pa­łacu Buc­kin­gham. Przy każ­dym wyj­ściu Elż­bie­cie to­wa­rzy­szył de­tek­tyw ob­da­rzony – ku ucie­sze dziew­czy­nek – zdol­no­ścią zni­ka­nia. Księż­niczka roz­ma­wiała te­raz ra­czej z kró­lem i kró­lową niż z ma­mu­sią i ta­tu­siem i spę­dzała wię­cej czasu na dy­ga­niu oraz od­bie­ra­niu ukło­nów niż przy Pic­ca­dilly 145. Na­wet menu w po­koju dzie­cię­cym wy­pi­sy­wano po fran­cu­sku – tak jak karty przed­kła­dane kró­lowi i kró­lo­wej. Wkrótce wie­czorne bi­twy na po­duszki i inne zwy­czajne sza­leń­stwa przy Pic­ca­dilly 145 stały się od­le­głym wspo­mnie­niem. Ro­dzice byli na to zbyt za­jęci.

Poza gry­wa­niem w krę­gle na dłu­gich pa­ła­co­wych ko­ry­ta­rzach by­cie księż­niczką w pa­łacu miało jesz­cze jedną za­letę. Dziew­czynki od­kryły, że je­śli wyjdą przed li­nię war­tow­ni­ków usta­wio­nych przed ich no­wym do­mem, będą oni mu­sieli za­pre­zen­to­wać broń. Wy­cho­dze­nie tam i z po­wro­tem przed war­tow­nika stało się nową za­bawą, któ­rej Elż­bieta ni­gdy nie miała dość.

Przy­jem­ność tę prze­bi­jała eks­cy­ta­cja z po­wodu ko­ro­na­cji wy­zna­czo­nej na maj 1937 roku. Kró­lowa Ma­ria wy­ko­rzy­stała wy­da­rze­nie jako oka­zję dy­dak­tyczną: ścią­gnęła do po­koju dzie­cię­cego pa­no­ramę ko­ro­na­cji Je­rzego IV z 1821 roku i za­częła wy­kła­dać księż­nicz­kom sym­bo­likę i zna­cze­nie ce­re­mo­niału. Pod ko­niec Elż­bieta stała się, we­dług Craw­fie, eks­pertką. Być może rów­nie atrak­cyjna jak te ry­tu­ały była per­spek­tywa wło­że­nia pierw­szych dłu­gich su­kien i lek­kich ko­ron za­pro­jek­to­wa­nych przez ojca księż­ni­czek. „Po­de­szły do mnie bar­dzo nie­pew­nie”, wspo­mi­nała Craw­fie, „nieco onie­śmie­lone wła­snym splen­do­rem i pierw­szymi dłu­gimi suk­niami”[36].

W po­ważny, mat­czyny spo­sób je­de­na­sto­let­nią Elż­bietę mar­twiło, jak pod­czas ko­ro­na­cji bę­dzie się za­cho­wy­wać jej sze­ścio­let­nia sio­stra. Pa­mię­tała, że kiedy sama była druhną na ślu­bie stryja, księ­cia Kentu, i księż­niczki Ma­riny Grec­kiej i Duń­skiej w opac­twie west­min­ster­skim w li­sto­pa­dzie 1934 roku, Mał­go­rzata mo­gła sie­dzieć ci­cho u boku matki. Kiedy jed­nak po­ja­wiła się jej star­sza sio­stra, kro­cząca nawą i trzy­ma­jąca tren panny mło­dej, Mał­go­rzata po­ma­chała do dziew­czynki, być może w psot­nej pró­bie ode­rwa­nia jej od po­waż­nych obo­wiąz­ków. Elż­bieta nie dała się roz­pro­szyć. Rzu­ciła sio­strze su­rowe spoj­rze­nie i po­trzą­snęła głową, aby znie­chę­cić Mał­go­rzatę do dal­szych fi­gli. Nie chciała, żeby po­wtó­rzyło się to pod­czas ko­ro­na­cji. Osta­tecz­nie z ra­do­ścią opo­wie­działa Craw­fie, że sio­stra za­cho­wy­wała się nie­na­gan­nie. Było to tym bar­dziej godne po­chwały, że obie dziew­czynki nie spały przez więk­szość nocy z po­wodu śpie­wów i roz­mów tłu­mów ocze­ku­ją­cych pod pa­ła­cem.

Księż­niczka Elż­bieta spi­sała swoje wspo­mnie­nia z tego hi­sto­rycz­nego dnia w ze­szy­cie w li­nię schlud­nie zwią­za­nym ró­żową wstą­żeczką, z po­ru­sza­ją­cym na­pi­sem czer­woną kredką na okładce. Brzmiał on: „Ko­ro­na­cja, 12 maja 1937. Ma­musi i Ta­cie na pa­miątkę ich Ko­ro­na­cji od Li­li­bet jej wła­sną ręką”[37].

Opi­sała, jak obu­dziła ją or­kie­stra Kró­lew­skiej Pie­choty Mor­skiej pod oknem sy­pialni. Po­tem, owi­nięta pu­chową koł­drą, Elż­bieta i Bobo Mac­Do­nald „przy­kuc­nęły przy oknie i spo­glą­dały w zimny, mgli­sty po­ra­nek”[38]. Po śnia­da­niu ubrały się i prze­cha­dzały w ca­łym splen­do­rze, za­nim od­wie­dziły ro­dzi­ców, któ­rzy szy­ko­wali się do wiel­kiego dnia.

Gdy zło­żyły im ży­cze­nia po­wo­dze­nia, księż­niczki i kró­lowa Ma­ria wsia­dły do prze­szklo­nej ka­rety, by „wy­trząść się” w dro­dze do opac­twa west­min­ster­skiego.

Księż­niczka była za­fa­scy­no­wana wy­szu­kaną cho­re­ogra­fią ko­ro­na­cji i ra­czej roz­cza­ro­wana tym, że babka nie pa­mię­tała zbyt wiele z wła­snej ce­re­mo­nii. W pew­nym mo­men­cie, kiedy zda­wało się, że mo­dły nie będą mieć końca, Elż­bieta zaj­rzała do pro­gramu i wska­zała słowo Fi­nis. Księż­niczkę po­łą­czyła wtedy z babką chwila kon­spi­ra­cyj­nego po­ro­zu­mie­nia.

Ko­ro­na­cja była żywą hi­sto­rią, bli­ską i oso­bi­stą, na do­da­tek su­ge­styw­nym i za­chwy­ca­ją­cym przed­sma­kiem na­stęp­nego etapu w kró­lew­skiej edu­ka­cji. Ten za­czął się od udziału Elż­biety w gar­den party w pa­łacu Buc­kin­gham, po czym na­stą­piły uro­czy­sto­ści kró­lew­skich uro­dzin i wresz­cie tra­dy­cyjna kró­lew­ska ce­re­mo­nia nada­nia Or­deru Pod­wiązki w ka­plicy Świę­tego Je­rzego w zamku Wind­sor. Po­nie­waż nie spo­dzie­wano się na­ro­dzin brata, wpro­wa­dza­nie Elż­biety w obo­wiązki przy­spie­szyło. Kiedy Jo­seph Ken­nedy, nowy am­ba­sa­dor ame­ry­kań­ski przy Dwo­rze Świę­tego Ja­kuba, przy­był do Lon­dynu w marcu 1938 roku, król po­sa­dził star­szą córkę u swego boku pod­czas obiadu wy­da­nego w Wind­so­rze. Żeby nie czuła się cał­ko­wi­cie od­su­nięta na bok, Mał­go­rzata do­łą­czyła do Ken­nedy’ego i reszty swo­jej ro­dziny w cza­sie spa­ceru po Frog­more Gar­dens. Przy in­nej oka­zji, tym ra­zem w trak­cie ofi­cjal­nej wi­zyty Al­berta Le­bruna, pre­zy­denta Fran­cji, w marcu 1939 roku, księż­niczka Elż­bieta to­wa­rzy­szyła ojcu i pre­zy­den­towi w dro­dze z pa­łacu Buc­kin­gham na dwo­rzec Vic­to­ria, z któ­rego od­jeż­dżała fran­cu­ska de­le­ga­cja.

Z nie­ja­kim opóź­nie­niem nowa kró­lowa za­uwa­żyła, że for­malna edu­ka­cja star­szej córki wy­maga roz­sze­rze­nia. Po dys­ku­sjach mię­dzy in­nymi z sir Ja­spe­rem Ri­dleyem, ban­kie­rem i człon­kiem Eton Col­lege, po­sta­no­wiono, że księż­niczka bę­dzie się uczyć hi­sto­rii kon­sty­tu­cyj­nej z Hen­rym Mar­te­nem, wi­ce­rek­to­rem Eton. Cho­ciaż Elż­bieta po­cząt­kowo z nie­po­ko­jem od­no­siła się do od­wie­dza­nia dwa razy w ty­go­dniu col­lege’u dla chłop­ców, wkrótce za­przy­jaź­niła się z ele­ganc­kim uczo­nym i cie­szyła się z tego po­waż­nego wstępu do po­li­tyki, hi­sto­rii oraz spraw bie­żą­cych. Fak­tycz­nie spek­takl po­li­tyczny roz­gry­wał się na jej oczach, kiedy ro­dzice po­ja­wili się na bal­ko­nie pa­łacu Buc­kin­gham we wrze­śniu 1938 roku wraz z pre­mie­rem Ne­ville’em Cham­ber­la­inem i jego żoną Anne, by świę­to­wać słynny układ mo­na­chij­ski, który ja­koby za­pew­nił „po­kój dla na­szych cza­sów” z na­zi­stow­skim przy­wódcą Adol­fem Hi­tle­rem.

Elż­bieta do­ra­stała. W wieku trzy­na­stu lat była, we­dług Craw­fie, „uro­czym dziec­kiem z naj­ślicz­niej­szymi wło­sami i cerą oraz wy­soką, smu­kłą po­sta­cią”[39]. Do­strze­gli to chłopcy w Eton. Je­śli któ­ryś z nich mu­siał wpaść do ga­bi­netu wi­ce­rek­tora albo za­uwa­żył księż­niczkę na ko­ry­ta­rzu, uprzej­mie uchy­lał czapki i ru­szał do swo­ich spraw. Dla dziew­czynki, na którą ga­piono się przez całe jej ży­cie, sta­no­wiło to od­świe­ża­jącą zmianę, cho­ciaż być może na­sto­latce oglą­da­ją­cej po raz pierw­szy w ży­ciu taką masę chłop­ców ich wy­razy grzecz­nej obo­jęt­no­ści były rów­nież nieco, no cóż, obo­jętne.

Poza ku­zy­nami Geo­rge’em i Ge­ral­dem La­scel­le­sami, sy­nami jej ciotki, księż­nej Ma­rii, Elż­bieta w dzie­ciń­stwie miała z chłop­cami nie­wiele do czy­nie­nia. Nie za­ska­kuje więc zbyt­nio, je­śli się zważy jej fa­scy­na­cję końmi, że pierw­szą sym­pa­tią przy­szłej kró­lo­wej był Owen, młody sta­jenny. Zda­niem księż­niczki był on kry­nicą wszel­kiej mą­dro­ści i nie mógł się my­lić – co bu­dziło pod­szyte iry­ta­cją roz­ba­wie­nie ro­dzi­ców, szcze­gól­nie ojca.

Re­la­cje ojca z córką były bar­dzo zna­czące. „Król jest z niej nie­zwy­kle dumny, a ona z ko­lei ma wro­dzone pra­gnie­nie, by ro­bić to, czego się od niej ocze­kuje”[40], za­uwa­żyła Craw­fie. Była to zło­żona re­la­cja pełna mi­ło­ści: król, pe­łen re­zerwy, nie­śmiały, po­dzi­wiał przed­wcze­sną doj­rza­łość Elż­biety i pró­bo­wał jed­no­cze­śnie ry­cer­sko chro­nić ją przed sa­motną przy­szło­ścią. Nie­kiedy zda­wało się, że chciał za­trzy­mać ze­gar, by córki dłu­żej po­były dziećmi, a nie stały się do­ra­sta­ją­cymi dziew­czyn­kami.

Je­śli cho­dzi o Elż­bietę, oj­ciec bu­dził w niej ma­cie­rzyń­skie in­stynkty, szcze­gól­nie kiedy cier­piał na je­den ze swo­ich „zgrzy­tów” – wy­bu­chów tem­pe­ra­mentu wy­wo­ły­wa­nych pełną fru­stra­cji nie­zdol­no­ścią do po­ra­dze­nia so­bie z upo­rczy­wym ją­ka­niem. Obie córki opa­no­wały umie­jęt­ność wy­pro­wa­dza­nia ojca z tych po­nu­rych na­stro­jów. Na­uczyły się rów­nież trzy­mać na dy­stans i po­zwa­lać matce, by się nim zaj­mo­wała.

La­tem 1939 roku, z wojną cza­jącą się na ho­ry­zon­cie, kró­lew­ska ro­dzina po­że­glo­wała na po­kła­dzie kró­lew­skiego jachtu „Vic­to­ria and Al­bert” do aka­de­mii ma­ry­narki w Dart­mo­uth w po­łu­dniowo-za­chod­niej An­glii.

To tam 22 lipca Elż­bieta po­znała mło­dego męż­czy­znę, który miał zmie­nić jej ży­cie. Omeny nie były po­myślne. Księż­niczki po prze­glą­dzie ka­de­tów osta­tecz­nie nie wzięły udziału w na­bo­żeń­stwie w ka­plicy, po­nie­waż – ze względu na to, że dwaj z przy­szłych żoł­nie­rzy prze­cho­dzili świnkę, która mo­gła wy­wo­łać bez­płod­ność – uznano, że dziew­czynki po­winny ra­czej spę­dzić czas w domu sir Fre­de­ricka Dal­rym­ple-Ha­mil­tona, ka­pi­tana aka­de­mii. Jego dwaj starsi sy­no­wie, sie­dem­na­sto­letni North i dzie­więt­na­sto­letni Chri­stian, zo­stali od­de­le­go­wani do za­ba­wia­nia go­ści. W po­ło­wie za­bawy na­krę­ca­nym po­cią­giem na pod­ło­dze po­koju dzie­cię­cego do tej czwórki do­łą­czył przy­stojny, choć bez­ce­re­mo­nialny chło­pak z prze­ni­kli­wymi nie­bie­skimi oczami, ostrymi ry­sami i wy­glą­dem wi­kinga. Był to książę grecki Fi­lip, sio­strze­niec kró­lew­skiego ad­iu­tanta lorda Lo­uisa Mo­unt­bat­tena, przy­po­mi­na­jący Ado­nisa. Książę, wów­czas osiem­na­sto­letni, wkrótce znu­dził się ko­lejką i za­pro­po­no­wał, by po­ska­kali przez siatkę na kor­cie te­ni­so­wym. Cho­ciaż Craw­fie uwa­żała Fi­lipa za „po­zera”, jej pod­opieczne miały inny po­gląd i po­dzi­wiały jego wy­so­kie skoki. Mimo iż Elż­bieta nie od­ry­wała od niego oczu, chło­pak nie zwra­cał na nią uwagi. Po pro­stu wy­ko­ny­wał swoje obo­wiązki, kiedy wuj Lo­uis ka­zał mu do­trzy­mać dziew­czę­tom to­wa­rzy­stwa. Dużo bar­dziej wo­lałby uczest­ni­czyć w głów­nej uro­czy­sto­ści, pod­czas któ­rej król do­ko­ny­wał prze­glądu przy­szłych ofi­ce­rów ma­ry­narki.

Gdy wuj Lo­uis, nie­po­prawny kró­lew­ski swat, ka­zał mu się za­przy­jaź­nić z Elż­bietą, Fi­lip zro­bił to bez prze­ko­na­nia. Na­stęp­nego dnia przy obie­dzie oka­zy­wał mło­dzień­czy en­tu­zjazm ra­czej wo­bec roz­bu­do­wa­nego menu, a nie zdaw­ko­wej kon­wer­sa­cji z kró­lew­ską to­wa­rzyszką. Głodny ka­det, przy­zwy­cza­jony do ma­ry­nar­skich ra­cji, bły­ska­wicz­nie po­chło­nął kilka ta­le­rzy kre­we­tek, ba­na­nowo-lo­dowy de­ser i wszystko, co zna­la­zło się w za­sięgu jego ręki. „Dla dziew­czy­nek chło­pak do­wol­nego typu za­wsze był dziw­nym stwo­rze­niem z in­nego świata”, za­no­to­wała Craw­fie, która dość kry­tycz­nie od­no­siła się do jego prze­sad­nej pew­no­ści sie­bie w to­wa­rzy­stwie. „Li­li­bet sie­działa za­ró­żo­wiona i bar­dzo jej się to po­do­bało. Dla Mał­go­rzaty każdy, kto mógł zjeść tyle kre­we­tek, był bo­ha­te­rem”[41].

Fak­tycz­nie przy­wo­dził na myśl dziwne, eg­zo­tyczne stwo­rze­nie. W końcu, po­mi­ja­jąc kró­lew­ską krew, po­cho­dze­nie i wy­cho­wa­nie Elż­biety i Fi­lipa nie mo­gły róż­nić się bar­dziej. On w mło­do­ści pro­wa­dził nie­zwy­kłe, nie­mal nie­wia­ry­godne ży­cie. Jego dzia­dek zo­stał za­mor­do­wany, oj­ciec uwię­ziony, matka, księżna Ali­cja, siłą umiesz­czona w za­kła­dzie dla psy­chicz­nie cho­rych. Fama gło­siła, że uro­dził się na stole ja­dal­nym w willi Mon Re­pos na grec­kiej wy­spie Korfu. Nie­długo po na­ro­dzi­nach książę (w skrzynce po po­ma­rań­czach słu­żą­cej mu za łó­żeczko) i reszta ro­dziny ucie­kli z wy­spy na po­kła­dzie an­giel­skiego nisz­czy­ciela, po tym, jak ojca Fi­lipa, księ­cia An­drzeja, ska­zano na do­ży­wotne wy­gna­nie – wy­rok śmierci wy­dany przez sąd woj­skowy zo­stał zła­go­dzony po in­ter­wen­cji Je­rzego V.

Od ósmego roku ży­cia Fi­lip pro­wa­dził wę­drowne ży­cie i rzadko wi­dy­wał ojca – który za­miesz­kał z ko­chanką w ma­łym apar­ta­men­cie w Monte Carlo – a jesz­cze rza­dziej matkę. W ciągu osiem­na­stu mie­sięcy wszyst­kie cztery sio­stry po­wy­cho­dziły za mąż i prze­nio­sły się do Nie­miec z ary­sto­kra­tycz­nymi mę­żami. Fi­lipa za­pi­sano do szkoły z in­ter­na­tem Cheam, po­tem książę uczył się w Sa­lem w Niem­czech, za­nim ukoń­czył edu­ka­cję w Gor­don­stoun w pół­noc­nej Szko­cji, nowo otwar­tej szkole pro­wa­dzo­nej przez Kurta Hahna, nie­miec­kiego Żyda, który uciekł ze swo­jego kraju.

Mimo wszyst­kich tych przejść Fi­lipa wspo­mi­nano jako we­so­łego, ener­gicz­nego chło­paka o wni­kli­wym umy­śle i ta­len­tach spor­to­wych. On sam nie roz­czu­lał się nad sobą: „Ro­dzina się roz­pa­dła”, po­wie­dział bio­gra­fowi Gy­le­sowi Bran­dre­thowi. „Matka za­cho­ro­wała, sio­stry wy­szły za mąż, oj­ciec prze­by­wał na po­łu­dniu Fran­cji. Mu­sia­łem so­bie z tym ra­dzić. Po pro­stu so­bie ra­dzić. Jak każdy”[42]. W Gor­don­stoun zo­stał pre­fek­tem, w Dart­mo­uth zdo­był kró­lew­ski kor­dzik dla naj­lep­szego ka­deta w swoim rocz­niku.

Z pew­no­ścią przy­cią­gnął uwagę księż­niczki i reszty kró­lew­skiego to­wa­rzy­stwa, gdy jacht „Vic­to­ria and Al­bert” po­woli pły­nął uj­ściem rzeki w to­wa­rzy­stwie flo­tylli ło­dzi wio­sło­wych, a pod­eks­cy­to­wani ka­deci urzą­dzali huczne po­że­gna­nie.

Gdy uj­ście się po­sze­rzyło, część chłop­ców na­dal po­dą­żała w ślad za jach­tem. Wresz­cie król – w oba­wie, że któ­ryś ka­det może wpaść w kło­poty – po­wie­dział ka­pi­ta­nowi, sir Du­dley­owi Nor­thowi, by ten ka­zał im się cof­nąć. Osta­tecz­nie ku brze­gowi skie­ro­wali się wszy­scy chłopcy poza jed­nym śmiał­kiem, który igno­ro­wał wszel­kie prośby. Był to Fi­lip, w któ­rego Li­li­bet in­ten­syw­nie wpa­try­wała się przez lor­netkę. Wresz­cie i młody książę zro­zu­miał, że ni­komu nie im­po­nuje jego bra­wura, i za­wró­cił do aka­de­mii.

Sześć ty­go­dni póź­niej Wielka Bry­ta­nia wy­po­wie­działa wojnę Niem­com. Wkrótce po­tem Fi­lip zo­stał mia­no­wany aspi­ran­tem i przy­dzie­lony na okręt HMS „Ra­mil­lies”. Dziew­czynki pierw­szy raz usły­szały o nie­uchron­nym kon­flik­cie, kiedy pa­stor dok­tor John Lamb wy­gło­sił emo­cjo­nalne ka­za­nie w Cra­thie Kirk koło Bal­mo­ral, gdzie aku­rat prze­by­wały. Po­wie­dział zgro­ma­dzo­nym, że po­kój się skoń­czył i Wielka Bry­ta­nia po­now­nie jest w sta­nie wojny.

Gdy wy­cho­dziły z na­bo­żeń­stwa, ner­wowe i pod­eks­cy­to­wane, Mał­go­rzata za­py­tała Craw­fie: „Kim jest ten Hi­tler, który wszystko psuje?”[43].

Wkrótce miały się do­wie­dzieć.

2

BOMBY NA DO­BRA­NOC

Wkrótce po tym, jak w maju 1940 roku Win­ston Chur­chill zo­stał wo­jen­nym pre­mie­rem, nad Wielką Bry­ta­nią zrzu­cono na spa­do­chro­nie na­zi­stow­skiego szpiega. Agent, uro­dzony w Ho­lan­dii i wy­stę­pu­jący jako Jan Wil­lem Ter Braak, miał ze sobą re­wol­wer, na­daj­nik ra­diowy, fał­szywe do­ku­menty oraz plik bank­no­tów. Otrzy­mał pro­sty roz­kaz: zna­leźć i za­bić Win­stona Chur­chilla. Przez ja­kiś czas miesz­kał z pew­nym mał­żeń­stwem w Cam­bridge, a po­tem – gdy pie­nią­dze za­częły się koń­czyć, a strach przed schwy­ta­niem rósł – wszedł do schronu prze­ciw­lot­ni­czego i się za­strze­lił[1]. Był to praw­do­po­dob­nie pierw­szy z co naj­mniej trzech spi­sków na ży­cie wo­jen­nego przy­wódcy. Spi­skowcy cza­sem za­bi­jali nie­wła­ściwy cel. Jak sam Chur­chill za­no­to­wał w swo­ich wo­jen­nych pa­mięt­ni­kach: „Bru­tal­no­ści Niem­ców od­po­wia­dała je­dy­nie głu­pota ich agen­tów”[2]. Pod­cho­dził do te­matu zbyt lek­ce­wa­żąco. Nie­miecka po­li­tyka za­bi­ja­nia lub chwy­ta­nia przy­wód­ców po­li­tycz­nych i ko­ro­no­wa­nych głów państw nie­mal od­nio­sła suk­ces. Je­rzy VI, kró­lowa, którą Hi­tler póź­niej opi­sał jako „naj­nie­bez­piecz­niej­szą ko­bietę w Eu­ro­pie”, i ich córki znaj­do­wali się wy­soko na li­ście po­szu­ki­wa­nych. Je­den z pla­nów za­kła­dał zrzu­ce­nie spa­do­chro­nia­rzy do ogrodu pa­łacu Buc­kin­gham i in­nych kró­lew­skich par­ków oraz trzy­ma­nie króla i jego ro­dziny pod „nie­miecką ochroną”.

Dok­to­rowi Ot­to­nowi Be­gu­sowi, twórcy tego planu, pra­wie udało się osa­czyć ho­len­der­ską kró­lową Wil­hel­minę w chwili nie­miec­kiego na­jazdu na Ho­lan­dię. Pod­czas gdy spa­do­chro­nia­rze lą­do­wali w kró­lew­skiej re­zy­den­cji w Ha­dze, Be­gus i jego ko­mando pro­wa­dzili ope­ra­cję de­san­tową, która po­skut­ko­wała roz­bi­ciem się kilku szy­bow­ców na po­bli­skim lot­ni­sku Val­ken­burg.

Wil­hel­mina o włos unik­nęła schwy­ta­nia. Po­rzu­ciła wszyst­kie oso­bi­ste rze­czy i tylko w tym, co miała na so­bie, ru­szyła do Hoek van Hol­land. Tam cze­kał bry­tyj­ski nisz­czy­ciel HMS „He­re­ward”, by za­brać kró­lową, jej ro­dzinę, re­zerwy złota i bry­lan­tów ho­len­der­skiego rządu oraz sam rząd. Ope­ra­cja o kryp­to­ni­mie „Har­poon Force” za­koń­czyła się suk­ce­sem, cho­ciaż w dro­dze do An­glii okręt za­ata­ko­wały stu­kasy. Osta­tecz­nie wy­czer­pana Wil­hel­mina bez­piecz­nie przy­była do pa­łacu Buc­kin­gham, gdzie opo­wie­działa o swych przej­ściach kró­lowi i kró­lo­wej.

Bel­gij­ski władca Le­opold III nie miał tyle szczę­ścia. 28 maja, nie­długo przed upad­kiem Fran­cji, wy­wo­łał kon­tro­wer­sje, po­nie­waż ska­pi­tu­lo­wał przed na­zi­stami po tym, jak wal­czące od­działy zo­stały oto­czone. Spę­dził resztę wojny uwię­ziony w swoim pa­łacu pod Bruk­selą i osta­tecz­nie wy­słano go do Au­strii.

W ca­łej Eu­ro­pie inne ko­ro­no­wane głowy ucie­kały przed nie­miec­kimi na­jeźdź­cami. Nor­we­ski król Ha­akon VII z sy­nem, księ­ciem Ola­fem, klu­czył ca­łymi ty­go­dniami, gdy ści­gał ich stu­oso­bowy od­dział na­zi­stow­skich spa­do­chro­nia­rzy. Po­dob­nie jak kró­lową Wil­hel­minę, i jego w końcu ura­to­wano – zmę­czony władca wraz z sy­nem wspięli się na po­kład bry­tyj­skiego cięż­kiego krą­żow­nika HMS „De­von­shire” i po­pły­nęli do An­glii. Kiedy 7 czerwca do­tarli do pa­łacu Buc­kin­gham, byli tak wy­koń­czeni po trau­ma­tycz­nej ucieczce, że za­snęli twardo na pod­ło­dze, a kró­lowa krą­żyła wo­kół nich na pa­lusz­kach, by nie za­kłó­cać ich od­po­czynku.

Da­lej na po­łu­dnie książę i księżna Wind­soru, któ­rzy prze­by­wali w neu­tral­nej Por­tu­ga­lii, o włos unik­nęli po­rwa­nia. W ra­mach ope­ra­cji „Willi” Hi­tler wy­słał swo­jego ar­cysz­piega Wal­tera Schel­len­berga do Li­zbony, aby tam po­kie­ro­wał grupą, która za­mie­rzała schwy­tać kró­lew­ską parę i prze­szmu­glo­wać ją przez gra­nicę do fran­ki­stow­skiej Hisz­pa­nii, przy­ja­znej na­zi­stom. W ostat­niej chwili Chur­chill wy­czuł spi­sek i spra­wił, że para we­szła na po­kład statku na Ba­hamy, gdzie eks­król nie­chęt­nie zo­stał gu­ber­na­to­rem.

Wielki plan Hi­tlera opie­rał się na prze­ko­na­niu, że je­śli za­in­sta­luje księ­cia jako ma­rio­net­ko­wego króla An­glii, która wkrótce zo­sta­nie pod­bita, albo prze­trzyma in­nych eu­ro­pej­skich mo­nar­chów jako za­kład­ni­ków, zy­ska za­leż­nych wład­ców lub za­gwa­ran­tuje so­bie po­słu­szeń­stwo ich pod­da­nych. Była to stra­te­gia stara jak wojna.

La­tem 1940 roku, gdy Wiel­kiej Bry­ta­nii gro­ziła klę­ska, jej siły eks­pe­dy­cyjne były od końca maja do po­czątku czerwca wiel­kim kosz­tem ewa­ku­owane ze skrwa­wio­nych plaż Dun­kierki, a Hi­tler krą­żył nad swoją ofiarą. Mniej wię­cej w sierp­niu 1940 roku, gdy zo­stał na­kre­ślony plan in­wa­zji o kryp­to­ni­mie „Lew Mor­ski”, Bo­gus – we­dług swo­jego póź­niej­szego ze­zna­nia[3] – otrzy­mał pi­semne in­struk­cje, by zgło­sić się do mi­sji spe­cjal­nej. Tym ra­zem jego ce­lem miała być bry­tyj­ska ro­dzina kró­lew­ska. Spe­cjalny od­dział spa­do­chro­nia­rzy, w tym we­te­rani ak­cji w Ho­lan­dii, szko­lił się do schwy­ta­nia króla, kró­lo­wej i ich có­rek. Ważne było prze­ję­cie kró­lew­skich za­kład­ni­ków żyw­cem. Spa­do­chro­nia­rzom udzie­lono wska­zó­wek, jak mają od­da­wać ho­nory i jak zwra­cać się do poj­ma­nych człon­ków mo­nar­szej ro­dziny.

W swoim pla­nie Hi­tler za­kła­dał, że je­śli atak po­wietrz­no­de­san­towy się po­wie­dzie, Wielka Bry­ta­nia zo­sta­nie zmu­szona do ka­pi­tu­la­cji. Plan spi­sano na straty do­piero po tym, jak Luft­waffe nie zdo­łała wy­grać bi­twy o An­glię. Na­wet wtedy jed­nak wi­zję nie­miec­kich spa­do­chro­nia­rzy lą­du­ją­cych w pa­łacu Buc­kin­gham, lon­dyń­skiej To­wer oraz in­nych kró­lew­skich re­zy­den­cjach ro­dzina kró­lew­ska i woj­skowy stra­te­dzy trak­to­wali bar­dzo po­waż­nie[4].

Kró­lowa, która bała się schwy­ta­nia, tre­no­wała strze­la­nie z pi­sto­letu w ogro­dach pa­łacu Buc­kin­gham. Jako ce­lów uży­wała szczu­rów wy­ku­rzo­nych ze zbom­bar­do­wa­nych kró­lew­skich przy­bu­dó­wek. Jej ku­zynka Mar­ga­ret Rho­des wspo­mi­nała póź­niej: „Przy­pusz­czam, słusz­nie, jak są­dzę, iż uwa­żała, że je­śli wy­lą­dują spa­do­chro­nia­rze i do­kądś ich za­biorą, przy­naj­mniej po­cią­gnie za sobą jed­nego czy dwóch”[5].

Król Je­rzy VI no­sił przy so­bie strzelbę i pi­sto­let, gdy po­dró­żo­wał, i oso­bi­ście nad­zo­ro­wał prze­nie­sie­nie bez­cen­nych klej­no­tów ko­ron­nych z To­wer do Wind­soru, gdzie owi­nięto je w watę, umiesz­czono w skó­rza­nych pu­dłach na ka­pe­lu­sze i ukryto w zam­ko­wych lo­chach.

W tamto lato, naj­bar­dziej brze­mienne w skutki od czasu za­gro­że­nia przez hisz­pań­ską ar­madę w 1588 roku, król i kró­lowa wy­czu­wali nie­uchronną zgubę, co ukry­wali za dziar­skimi uśmie­chami i pu­bliczną wy­lew­no­ścią.