Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seniorzy do wynajęcia? To nie reality show, ale pomysł żywiołowych staruszków!
Gdy grupa absolwentów uniwersytetu trzeciego wieku kończy rok akademicki, ma zdecydowanie zbyt wiele czasu.
Dziarscy seniorzy potrzebują zajęcia, które wypełni ich letnie dni. Jeden z nich wpada na pomysł, by dać ogłoszenie w lokalnej prasie. Do wynajęcia w okresie wakacyjnym oferują… siebie. Swoją energię, doświadczenie życiowe, mądre rady i dużo, dużo więcej.
Co wyniknie z tej nietypowej oferty? Czy bohaterowie są świadomi, czego się podejmują? I najważniejsze… Czy znajdą się chętni, by wypożyczyć dziadków?
Daj się wciągnąć w klimatyczną opowieść, w której różnice pokoleniowe nie stanowią żadnej bariery, a takie wartości jak troska, dobro i miłość okazują się ponadczasowe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Karolina Wilczyńska, 2022
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Katarzyna Dragan, Magdalena Owczarzak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk
Elementy graficzne layoutu: Magda Bloch
Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch
Fotografie na okładce: © alonaphoto | Adobe Stock
Fotografia autorki na skrzydełku: Marcin Janda | Studio Manufaktura
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67176-96-5
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Prolog
Czerwcowy dzień był jak zapowiedź wymarzonego lata. Słońce świeciło mocno, nagrzewając miejskie mury i wciskając promienie w każde dostępne miejsce.
Z takiej pogody najbardziej cieszyła się młodzież. Grupki nastolatków rozsiadły się na ławeczkach, murkach i trawnikach, głośnymi śmiechami dając sygnał, że nadchodzi czas zabawy i odpoczynku od szkolnych obowiązków. Przechodnie, spieszący ulicami, spoglądali na młodych trochę zazdrośnie. Oni chętnie schroniliby się w jakimś zacienionym miejscu i odpoczęli od dokuczliwego upału. Niestety, nie każdy miał wakacje. Byli też tacy, których perspektywa letniego odpoczynku od zajęć wcale nie cieszyła. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, a jednak przy kawiarnianym stoliku, pod białym parasolem, pięcioro seniorów rozmawiało właśnie na ten temat.
– Mnie najbardziej będzie brakowało wykładów o literaturze. – Melania wydmuchnęła w górę dym z papierosa.
– Mogłabyś wreszcie rzucić to świństwo. – Kazimierz spojrzał z dezaprobatą na kobietę. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak to szkodzi kondycji?
– W ogóle zdrowiu – dodała Wiesia.
– No rzeczywiście. – Melania pogardliwie uniosła kącik ust. – Mam siedemdziesiąt pięć lat, palę od pięćdziesięciu pięciu i jeszcze żyję. Na kondycję też nie narzekam, trzecie piętro zdobywam prawie bez wysiłku.
– Pewnie dlatego, że masz windę – roześmiał się z własnego dowcipu Józef.
– Czy wy musicie się ciągle kłócić? – zbeształa ich Irenka. – Nie szkoda wam na to czasu?
– A mamy coś innego do roboty? – odparła sarkastycznie Melania.
Przy stoliku zapanowała cisza, jakby całej piątce odjęło mowę. Irenka zaczęła nerwowo wachlować się serwetką złożoną w harmonijkę, Józef opuścił głowę i wpatrywał się we własny krawat, jakby po raz pierwszy widział żółte kaczuszki na czarnym tle.
Wreszcie Wiesia, szczupła brunetka, to znaczy kiedyś brunetka, a teraz już z brązową farbą pokrywającą siwiznę, nerwowo splotła palce i odważyła się powiedzieć to, o czym wszyscy pomyśleli.
– Ja to wcale się z tych wakacji nie cieszę.
Pozostała czwórka jednocześnie westchnęła, potwierdzając, że czują to samo.
– Gdyby ktoś mi powiedział, że po siedemdziesiątce będę chciała chodzić do szkoły, to zaśmiałabym mu się w twarz. – Wiesia pokręciła z niedowierzaniem głową.
– To nie szkoła, to uniwersytet – poprawił ją Kazimierz.
– A co za różnica? – Melania wzruszyła ramionami. – Dużo gorzej, że trzeciego wieku. Zawsze mnie ta nazwa denerwowała. Kiedy ją słyszę, zaraz czuję się jak staruszka.
– Co jak co, ale młodości to nikt nam nie może zarzucić – roześmiał się Józef, ale zaraz spoważniał. – Niech się nazywa, jak chce, ale i mnie będzie brakowało tych zajęć.
– Wakacje to wakacje. – Kazimierz starał się podejść do sprawy racjonalnie. – Skoro taki jest kalendarz roku akademickiego, to trzeba się dostosować.
– Tak, u ciebie regulaminy są zawsze na pierwszym miejscu – odcięła się Melania. – Jakby w nim napisali, że masz nie chodzić z nami na herbatę, tobyś nie poszedł.
Kazimierz zrobił obrażoną minę. Były wojskowy przywiązywał dużą wagę do przestrzegania wszelkich zasad. Lata służby nauczyły go, że życie zgodnie z ustalonymi regułami gwarantuje spokój i stabilizację. Jednak gdy ktoś wypominał mu jego zasadniczość, oburzał się i zaczynał bronić wyznawanych wartości.
– Gdyby nie jasne zasady, na świecie zapanowałby chaos – oznajmił, przy czym zerknął wymownie i surowo na Melanię. – Każdy robiłby, co by chciał. Zresztą regulaminy dotyczą spraw ważnych, można rzec: priorytetowych. I nikt nie zajmowałby się pisaniem regulaminu spotkań przy herbacie.
– Nie patrz tak na mnie, nie jestem jakimś kapralem i te miny nie robią na mnie wrażenia – prychnęła kobieta.
– Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego wy nie możecie rozmawiać normalnie – wtrąciła się Irenka, która jak zawsze próbowała zażegnywać wszelkie konflikty. – Kaziu, przecież wszyscy wiemy, że po miesiącach zajęć są wakacje. Przecież nikt nie dyskutuje z faktami.
– Irenka ma rację – włączyła się do rozmowy Wiesia. – Wakacje będą, tylko wygląda na to, że nikogo z nas specjalnie nie cieszą.
Pozostałe cztery osoby jak na komendę sięgnęły po filiżanki z herbatą. Przez chwilę przy stoliku panowała cisza. Każdy pogrążył się w swoich myślach, lecz nikt nie zdawał sobie sprawy, jak są one podobne. A może jednak to czuli?
Spotkali się w październiku, na zajęciach organizacyjnych Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Melania twierdziła, że przyszła z dziennikarskiej ciekawości. Kilkadziesiąt lat przepracowała w lokalnym dzienniku i jako reporterka nadal czuła się w obowiązku wiedzieć, co dzieje się w mieście.
– Nawet w tak nudnym miejscu może wydarzyć się coś sensacyjnego – powiedziała i zajęła miejsce w ostatnim rzędzie, żeby obserwować wszystkich uczestników spotkania.
Kazimierz zobaczył ogłoszenie w gazecie, którą od lat kupował każdego dnia o ósmej rano w pobliskim sklepie spożywczym. Oprócz niej do koszyka wkładał dwie bułki, serek topiony i pomidora. W swojej kawalerce robił sobie śniadanie, siadał przy stole i jedząc, przeglądał dziennik.
– Cenię rzetelną wiedzę i chętnie poznam program oraz harmonogram zajęć – powiedział na spotkaniu organizacyjnym. – Jeżeli nie będzie kolidował z moimi planami, przemyślę uczestnictwo.
Irenkę do przyjścia zachęcił syn.
– Chciałabym się nauczyć tego internetu – wyznała, z zawstydzeniem opuszczając wzrok. – Mogłabym wtedy łatwiej skontaktować się z wnukami. I może nawet je oglądać. – Ostatnie słowa wypowiedziała z radością i nadzieją.
Wiesława znała tajniki komunikatorów, bo od lat korzystała z nich podczas kontaktu z córką, która pracowała w Wielkiej Brytanii. Zainteresowała się zajęciami, zachęcona przez panią psycholog, z którą spotykała się na terapii po śmierci męża.
– To pomoże pani poradzić sobie z tęsknotą – zapewniała ją terapeutka.
Wiesława w głębi duszy uważała, że nigdy nie przestanie tęsknić za Tadeuszem, ale ponieważ nie chciała robić przykrości miłej psycholożce i córce, która się o nią martwiła, przyszła do auli pełnej obcych ludzi, żeby się dowiedzieć, co niby miałaby tu robić.
Józef nie ukrywał, że w progi uczelni sprowadziła go chęć poznania wielu kobiet.
– Pięknych pań nigdy w życiu za wiele. – Z uśmiechem całował kolejne dłonie. – A tutaj na dodatek jeszcze mądre, więc czuję się jak w niebie.
Mimo tych wszystkich deklaracji i różnych dróg, które przywiodły ich na zajęcia, każde z nich tak naprawdę przyszło z tego samego powodu. Czuli się samotni i choć nawet przed samymi sobą nie chcieli się do tego przyznać, szukali kontaktu z innymi ludźmi i zajęć, które pozwolą im zapełnić godziny i poczuć się lepiej. Cała piątka zapisała się na kurs komputerowy i właśnie podczas tych zajęć ich relacje się zacieśniły. Pomagali sobie wzajemnie, tłumaczyli to, co wydawało się niejasne. Któregoś razu Wiesia zaproponowała, żeby poszli na herbatę.
– Czemu nie – zgodziła się Melania. – Nie wiem jak wam, ale mnie się nigdzie nie spieszy.
Pozostali też nie mieli nic przeciwko spędzeniu jeszcze kilku kwadransów w towarzystwie. Z czasem ich wspólne herbatki stały się tradycją i po każdych zajęciach odwiedzali ulubioną kawiarnię.
Chociaż czasami się sprzeczali i bywało, że wzajemne złośliwości fruwały nad filiżankami, to w jakiś sposób się polubili, a spotkania przy herbacie stały się ważnym elementem w życiu tych pięciorga osób.
Wakacje oznaczały koniec zajęć, a tym samym nad seniorami zawisła groźba samotnych dni. Co prawda każde z nich brało udział także w innych zajęciach na uniwersytecie, ale nigdzie nie nawiązali bliższych relacji wykraczających poza czas wykładów.
– Ale przecież nikt nam nie zabroni spotykać się na herbatce. – Irena spojrzała z nadzieją na resztę towarzystwa. – Wiecie, tak bez zajęć…
– Ja bardzo chętnie – zadeklarował Józef. – Wiecie, moje piękne panie, że nie odmawiam nigdy kobietom.
– Dałbyś już spokój. – Kazimierz pokręcił głową z dezaprobatą. – Stary jesteś, a ciągle ci się zdaje, że atrakcyjny kawaler z ciebie.
Józef poprawił krawat w stokrotki i zamilkł.
– A ci znowu się kłócą – zirytowała się Melania. – Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko spotkaniom, ale przyznam, że resztę czasu chętnie wypełniłabym czymś ciekawym.
Pozostali zgodnie pokiwali głowami.
– To może pomyślmy, co można robić w wakacje? – zaproponowała Mela.
– Młodzież wyjeżdża na kolonie – powiedział Kazimierz takim tonem, jakby informował ich o czymś bardzo odkrywczym. – A pracujący na wczasy.
– Też mi nowina! – zakpił Józef. – A nie zapomniałeś, że my się nie zaliczamy do żadnej z tych grup?
– Ale pojechać możemy. – Melanii wyraźnie spodobał się ten pomysł.
– Razem? – zainteresowała się Wiesia.
– Dlaczego nie!
– Na mnie nie liczcie. – Irena spuściła wzrok. – Mam małą emeryturę i… – przerwała z westchnieniem.
Zamilkli. Rozumieli Irenę, bo żadne z nich nie należało do krezusów. Liczyli się z każdym groszem i chociaż nie biedowali, to mieli świadomość, z jakimi kosztami wiążą się wakacyjne wyjazdy.
– No to klops! – zauważył Józef bez właściwej sobie wesołości. – Z braku środków pomysł upadł. Dziadków nie stać na wakacyjne wojaże. – W głosie mężczyzny słychać było zawód i rozczarowanie.
Przy stoliku znowu zapanowała cisza.
– A ja mam pewien pomysł – przerwała ją po chwili Wiesia. – Tylko nie wiem, czy wam się spodoba, bo jest nieco… kontrowersyjny.
– Jak kontrowersyjny, to ja akceptuję od razu – odparła ze śmiechem Melania. – Jeśli w moim wieku mam szansę coś takiego zrobić, to bardzo chętnie.
– Wolałbym najpierw wiedzieć, o co chodzi – stwierdził Kazimierz. – I od razu mówię, że łamać prawa nie zamierzam.
– Sądzisz, że Wiesia chce napaść na bank? – zażartował Józef. – Widziałem nawet taki film…
– Może dacie Wiesi po prostu powiedzieć, co wymyśliła? – zaproponowała Mela.
Całe towarzystwo spojrzało wyczekująco na Wiesławę.
Ta zaczerwieniła się lekko, ale odważnie odwzajemniła spojrzenia znajomych.
– Pomyślałam, że skoro ludzie wynajmują kogoś do opieki nad dziećmi albo do wyprowadzania psów, to może chcieliby wynająć dziadków na wakacje – mówiła szybko, ale z przekonaniem. – Gdybyśmy dali takie ogłoszenia i zamiast zapłaty poprosilibyśmy po prostu o wyjazd, to każdy z nas mógłby gdzieś pojechać.
Seniorzy byli mocno zaskoczeni słowami koleżanki. Żadne z nich nie spodziewało się takiej propozycji. Była naprawdę nietypowa, lecz miała też w sobie coś kuszącego: niosła odmianę, perspektywę zrobienia czegoś ciekawego. No i z pewnością nie była nudna.
– Jestem pod wrażeniem. – Melania wolno pokiwała głową. – Pomysł rzeczywiście bardzo kreatywny. Nie ukrywam, że jestem zaintrygowana. Co wy na to? – Popatrzyła na pozostałych.
– Jak za darmo i w jakieś ciepłe miejsce z dobrym jedzeniem, to mogę jechać – wyraził gotowość do podjęcia wyzwania Józef. – Tydzień czy dwa mogę robić za dziadka. Najchętniej na plaży albo przy basenie, wśród jakichś egzotycznych piękności. – Mrugnął do Kazimierza, który prychnął głośno i zawołał:
– A ten swoje! Czy wy w ogóle się słyszycie? Chcecie jechać z obcymi ludźmi? To mało rozsądne i bezpieczne.
– To ty się, Kaziu, boisz? – udał zdziwienie Józef. – Taki dzielny wojak i trzęsie portkami – zachichotał.
Docinek kolegi podziałał na Kazimierza jak płachta na byka.
– Ja się boję?! Chyba żartujesz! O was myślałem. – Wskazał na koleżanki. – Ja poradzę sobie w każdych warunkach – zapewnił. – Proszę bardzo, mogę być tym wakacyjnym dziadkiem. – Wzruszył ramionami.
– No to jest nas już czworo. – Józef był zadowolony, że udało mu się podejść opornego kolegę. – A ty, Irenko?
– Sama nie wiem… – W głosie kobiety słychać było niepewność. – Trochę się boję, że nie dam rady. Przecież wiecie, że nie należę do przebojowych. A to jednak obcy ludzie będą…
– Myślę, że będziesz najlepszą babcią z nas wszystkich. – Melania położyła jej rękę na ramieniu. – Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby cię nie polubić.
– Przecież możesz wybrać sobie takich ludzi, jacy ci będą odpowiadać, nie musisz przyjmować każdej propozycji – dodała Wiesia.
– O ile w ogóle jakieś będą – zauważył kwaśno Kazimierz.
– Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy – odparował natychmiast Józef.
– Racja! Skoro wszyscy się zgadzają, to musimy opracować plan wprowadzenia tego pomysłu w życie – zaproponowała Melania.
Już po chwili wszyscy z entuzjazmem zajęli się ustaleniami.
– Damy ogłoszenia do gazety.
– I zamieścimy je w internecie. W końcu na coś przydadzą nam się te komputerowe zajęcia.
– A może też rozkleić karteczki na drzewach i tablicach ogłoszeń?
Po dwóch kwadransach podzielili role i cała piątka rozeszła się do swoich domów.
Czuję się jak za dawnych czasów, gdy zabierałam się za nowy temat do artykułu – myślała Melania. – Brakowało mi takich wyzwań.
Skąd mi się wziął ten pomysł? – zastanawiała się Wiesława. – Ale że wszyscy się zgodzili? Myślałam, że mnie wyśmieją. Ciekawe, co z tego wyniknie…
Stary jestem, a tak dałem się podejść. – Kazimierz nie mógł uwierzyć, że zgodził się na udział w tym przedsięwzięciu. – Teraz już nie mogę się wycofać, to byłoby niehonorowe. Co nie oznacza, że nadal nie uważam tego pomysłu za dziwaczny. Trudno, wykonam zadanie, którego się podjąłem.
Byle tylko trafił się ktoś miły – myślała z obawą o tym, co ma się wydarzyć, Irenka. – I żebym dała radę. Oj, stres ogromny!
Zawiozą, przywiozą, to czym tu się martwić? – rozmyślał Józef, pogwizdując. – Porozmawiać lubię, dzieci mi nie przeszkadzają, więc nie widzę problemu. Przynajmniej w domu nie będę siedział. Nawet ciekaw jestem, czy to się w ogóle uda.
Seniorzy z zapałem zabrali się do realizacji planu. Każdy z nich ułożył własne ogłoszenie, Wiesia przepisała je do pliku, a Melania wydrukowała, bo jako jedyna posiadała drukarkę. Irenka z właściwą sobie dokładnością pocięła karteczki, żeby każdy z nich mógł rozwiesić swoje ogłoszenia w okolicy. Kazimierz zgłosił się do zamieszczenia anonsów w gazecie.
– Dopilnuję, żeby nie policzyli za dużo – powiedział. – Bo oni tam tylko patrzą, żeby wyciągnąć pieniądze. Ale ze mną tak łatwo im nie pójdzie.
Tydzień później spotkali się w ulubionej kawiarni, żeby zdać relacje z wyników.
– U mnie nic – przyznała niechętnie pomysłodawczyni.
– Nawet raz telefon nie zadzwonił – powiedział Józef. – Nie oczekiwałem wielkich efektów, ale przyznaję, że w głębi duszy liczyłem na jakiś odzew.
– Mnie to wcale nie martwi. – Kazimierz skrzywił się z niechęcią. – Od razu mówiłem, że to głupi pomysł.
Wiesia pochyliła głowę, bo dotknęły ją słowa kolegi.
– Właściwie to trochę szkoda, że nie wyszło – westchnęła Irena. – Już się nawet oswoiłam z myślą o wyjeździe i zaczęło mi się to podobać – rzuciła, chcąc pocieszyć koleżankę.
– I co? Zamierzacie tak to zostawić? – Melania pokręciła głową z dezaprobatą. – Mała porażka i składacie broń? Naprawdę?
– Widocznie nikomu babcie i dziadkowie nie są potrzebni. Co zrobić, starość nie radość – zażartował Józef, ale jakoś bez przekonania.
– A mnie się wydaje, że nie w tym rzecz – zaprzeczyła Mela. – Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że nasze ogłoszenia mają za mały zasięg. Ludzie prawie już gazet nie czytają, ogłoszenia na słupach są mało wiarygodne.
– To co niby mamy zrobić? – zaperzył się Kazimierz. – Przecież do telewizji nie pójdziemy – dodał z przekąsem.
– My nie pójdziemy. – Melania się uśmiechnęła. – Za to telewizja przyjdzie do nas.
Spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
– Co tak patrzycie? – Zrobiła minę niewiniątka. – Kiedy telefon nie dzwonił, uznałam, że u was może być podobnie. I postanowiłam zadziałać. Jeszcze kilka osób w tym mieście mnie pamięta z czasów, gdy pisałam to i owo. – Mrugnęła porozumiewawczo. – Na dodatek się okazało, że dyrektor lokalnego oddziału telewizji był kiedyś na stażu w redakcji i dobrze mnie wspomina. Na tyle dobrze, że obiecał materiał o naszym pomyśle.
– Mamy udzielać wywiadu? – przestraszyła się Irenka.
– Kiedy to będzie? – zainteresował się Józef. – Bo muszę dobrać odpowiedni krawat i poprosić sąsiadkę, żeby jej wnuk mi to nagrał. Nigdy jeszcze nie występowałem przed kamerą.
– Krawat masz dobry. – Melania z rozbawieniem spojrzała na zielony materiał w małe ptaszki i staranny węzeł pod szyją Józefa. – A dziennikarka z kamerzystą będą – spojrzała na zegarek – za dziesięć minut.
Mimo lekkich oporów seniorzy pokonali obawy i każde z nich powiedziało kilka zdań do kamery. Melania wzięła ich z zaskoczenia i nie dała czasu do zbyt długiego namysłu.
Dziennikarka okazała się miłą dziewczyną, której pomysł bardzo się spodobał. Obiecała zająć się sprawą z pełnym zaangażowaniem.
– Jesteście państwo niesamowici – powiedziała na zakończenie. – Macie więcej energii niż wielu moich rówieśników. A ta idea! Babcia i dziadek do wynajęcia! To naprawdę mega!
– Co to znaczy, że coś jest mega? – zapytała Irenka, gdy ekipa odjechała.
– Że jest wspaniały – wyjaśniła Melania. – Teraz młodzi tak mówią.
– Co to za wymysły z tym młodzieżowym slangiem! – Kazimierz był zniesmaczony. – Jakby nie było zasad, reguł. Dawniej mówienie poprawną polszczyzną było oznaką wykształcenia i statusu. A teraz? Czasami ciężko ich zrozumieć…
– Nie narzekaj. – Wiesia czuła lekką ekscytację tym, co wydarzyło się przed chwilą. – Najważniejsze, że zwiększymy zasięg naszych poszukiwań. A jak pojedziesz na wakacje jako dziadek, to dopiero się tego slangu nasłuchasz.
– Tak, już to widzę – mruknął Kazimierz. – Od razu chętni na nasze usługi będą się w kolejce ustawiać – dodał z przekąsem.
Po dwóch dniach musiał jednak przyznać, że się mylił.
Materiał o babciach i dziadkach do wynajęcia pokazano w głównym wydaniu lokalnych wiadomości. Seniorzy wypadli bardzo naturalnie, nawet krytyczna Irenka była zadowolona ze swojego występu.
– Mogli tylko nie pokazywać tego, jak się sprzeczamy – orzekła. – Bo to trochę niepoważnie wyszło.
Miała na myśli scenę, gdy Józef powiedział, że chętnie pojechałby za granicę do jakiegoś ciepłego kraju. Kazimierz wtedy nie wytrzymał i zadrwił:
– Tak, już cię biorą. I drinki z palemką może byś jeszcze chciał?
– A dlaczego nie? – Józef nie dał się zbić z tropu. – To już dziadek nie może sobie brzuszka poopalać? – Poklepał się po obfitym brzuchu.
– Przestańcie się kłócić – zareagowała Irenka. – Pani nas kręci przecież.
– Pani to wytnie. – Melania machnęła ręką. – Nie takie rzeczy się wycina. Przecież nie pokaże nas jako zrzędliwych staruszków.
– Ja tam zrzędliwa nie jestem – zaprotestowała Wiesia.
– To może ja? – Kazimierz zmarszczył brwi. – Do mnie ta aluzja?
– Ależ skąd! – odparła ironicznie Melania. – Jesteśmy pięciorgiem miłych, ciepłych i spokojnych staruszków. Ideałami babć i dziadków. Lepszych nigdzie nie ma. – Uśmiechnęła się wprost do kamery.
I ten właśnie fragment dziennikarka wykorzystała jako kluczowy w całym materiale. Chociaż seniorzy mieli pewne obiekcje, to widzom tak się to spodobało, że już następnego dnia u całej piątki rozdzwoniły się telefony.
– No to narobiłaś! – Kazimierz groźnie spojrzał na Melanię, gdy zebrali się przy kawiarnianym stoliku.
Zwołali to specjalne spotkanie, bo wszyscy byli nieco zaskoczeni nagłą zmianą sytuacji i zdecydowali, że muszą się naradzić.
– Chcieliście przecież tego wszyscy. – Melania nie czuła się niczemu winna. – Ja tylko pokazałam wam siłę mediów.
– Przez tę ich siłę to ja nie wiem, co mam robić – biadoliła Irenka. – Wszyscy tak proszą i zupełnie nie wiem, jak odmawiać. A wszędzie przecież nie pojadę…
– A ja się zastanawiam, czy pić drinki z palemką we Włoszech czy w Hiszpanii. – Józef spojrzał wymownie na Kazimierza. – Trudno wybrać, faktycznie.
– Kochani, ale coś trzeba zdecydować – przywołała ich do porządku Wiesia. – Ja zrobiłam sobie taką tabelkę. – Wyciągnęła z torebki kartkę. – Tu wypisałam, co mi odpowiada, a tu tych, którzy dzwonili – wyjaśniała, pokazując kolumny i wersy. – No i zaznaczałam krzyżyki. Samo mi wyszło, kogo wybrać.
– Dobry pomysł – oceniła z uznaniem Melania.
– I kogo wybrałaś? – zainteresowała się Irena.
– Pojadę nad morze. Z matką i córką. – Wiesia poprawiła włosy i popatrzyła na resztę towarzystwa. – Właściwie to nie będę babcią, a damą do towarzystwa. Dla tej matki – wyjaśniła. – Bardzo mi to odpowiada, bo odpocznę i będę miała z kim porozmawiać.
– Mnie tabelka nie jest potrzebna – stwierdził Józef. – Wystarczy, że rzucę monetą.
Jak powiedział, tak zrobił. Wyjął z kieszeni marynarki portfel, a z niego złotówkę.
– Orzeł to Włochy, reszka to Hiszpania – oznajmił, rzucając monetę na stolik.
Cała piątka pochyliła się nad blatem.
– Włochy – ogłosił wynik Józef. – I sprawa z głowy.
– Ja też chyba nie muszę robić tabelki – stwierdziła Melania. – Bo właściwie już wybrałam. I w sumie nigdzie nie wyjeżdżam.
– Jak to?! – Reszta towarzystwa spojrzała na nią ze zdziwieniem. Ta, która umożliwiła im wyjazdy, chciała się wycofać?
– Spokojnie! – Melania posłała im uśmiech i wyjaśniła: – Umowa to umowa. Wybrałam jedną z propozycji. Będę spędzać lato w pięknym domu pod miastem. Jego właściciele wyjeżdżają, a ja mam pilnować dobytku. No i w pewnym sensie będę też babcią – zachichotała. – Bo zostawiają mi pod opieką ukochanego pieska. A jeśli mam być szczera, to bardzo mi taka opcja odpowiada. Nie mam doświadczenia z dziećmi, nawet własnych nie urodziłam, a z psem powinnam sobie poradzić.
– Nie wiem, czy to można uznać za wakacyjny wyjazd. – Kazimierz jak zawsze rozważał wszystko pragmatycznie. – Bo tak pod miastem…
– Nie bądź drobiazgowy – zbeształa go Melania. – Będę dla was czymś w rodzaju bazy. Pomyślałam, że powinniśmy się kontaktować i wymieniać informacje. Żeby nikt nie czuł się samotny w razie jakichś problemów. W końcu jedziemy z ludźmi, których nie znamy.
Na ten pomysł Kazimierz zareagował z uznaniem, pozostali również przyznali, że to dobre rozwiązanie.
– Oczywiście będę się meldował – oznajmił emerytowany wojskowy. – Ale w moim przypadku trudności nie przewiduję. Miałem przez chwilę problem z wyborem, jednak ostatecznie chyba zdecyduję się na niejakich Koreckich. Plusy: mają tylko jednego syna, i to nastolatka, są aktywni i lubią piesze wycieczki, więc będę im mógł służyć doświadczeniem – wyliczał. – Minusy: wyjazd w Tatry, więc nic nowego nie zobaczę. Ale wolę spędzać czas aktywnie i utrzymać kondycję, niż leżeć na plaży i obrastać w tłuszcz. – Rzucił szybkie spojrzenie na Józefa.
Ten wcale się nie przejął słowami kolegi.
– A mnie tam za granicę nie ciągnie – wyznała Irena. – Boję się samolotów, języka żadnego nie znam. Wolę zostać u nas, w Polsce. I mam takie trzy rodziny, które też krajowe wczasy wybrały. Muszę tylko pomyśleć, na którą z nich się zdecydować. Chyba sobie taką tabelkę jak Wiesia zrobię – uznała.
– Mnie bardzo pomogła – zapewniła koleżanka.
Jeszcze chwilę rozmawiali o swoich wyborach. Wypili herbatę i uzgodnili, że zanim wyjadą, spotkają się jeszcze, żeby ustalić sposób i terminy kontaktu.
Lato, które jeszcze dwa tygodnie wcześniej zapowiadało się na pełen nudy i samotności czas, teraz nabrało kolorów i zapachniało przygodą. Przed pięciorgiem seniorów stało wyzwanie, któremu mieli nadzieję sprostać. I chociaż nie bez obaw, to jednak z ciekawością czekali na wakacje.
1
Mela spojrzała na swój bagaż, który postawiła w przedpokoju. Mała podróżna torba budziła wiele wspomnień, bo Melania przez wiele lat zabierała ją ze sobą, gdy wyjeżdżała, żeby zbierać materiał do reportaży. Kiedy przeszła na emeryturę, torba wylądowała na pawlaczu i przeleżała tam dziesięć lat. Dziennikarka nie chciała jej wyrzucać, bo stanowiła część życia, które kochała tak bardzo, że dla niego zrezygnowała z założenia rodziny. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek torba będzie jej potrzebna, ale teraz, patrząc na nią, poczuła to, co kiedyś przed każdym wyjazdem – radosne oczekiwanie i lekkie podniecenie czekającą ją przygodą.
Kto by pomyślał, że jeszcze wyruszę w nieznane. – Uśmiechnęła się lekko do tej myśli. – I że będę miała szansę na coś więcej niż emerycką codzienność.
Obok podróżnej torby stał laptop zapakowany w pokrowiec z rączką. Dawniej Melania jeździła z notesem, potem z dyktafonem, ale nigdy z komputerem. Owszem, korzystała z internetu, ale głównie w redakcji. Własny sprzęt kupiła, gdy technologia wymusiła oddawanie tekstów w formie elektronicznej. Potem zdecydowała się wymienić komputer stacjonarny na laptopa, choć raczej ze względu na to, że zajmował mniej miejsca w jej kawalerce niż z uwagi na możliwość jego przenoszenia.
A tu taka niespodzianka! Jednak przenośny komputer gdzieś ze mną pojedzie. – Po raz kolejny rzuciła okiem na bagaż. – Chociaż ten nowiutki pokrowiec kontrastuje z mocno zużytą torbą.
Nie mogła jednak zrezygnować z laptopa. Miała być przecież bazą dla swojej grupy, a bez niego to by było utrudnione. Był też drugi powód: otóż Melania miała zamiar wykorzystać ten wakacyjny czas na spełnienie swojego marzenia.
W domu nigdy się do tego nie zabiorę – pomyślała, gdy wybierała spośród ofert opiekę nad pieskiem. – A tam, w rezydencji pod lasem, w spokoju, może wreszcie się uda.
Melania chciała napisać książkę. Zawsze – tyle że przez wiele lat po prostu nie miała czasu. Wciąż w biegu, od tematu do tematu, od wyjazdu do wyjazdu. Obiecywała sobie, że weźmie się za powieść, gdy przejdzie na emeryturę. Jednak wtedy, gdy pęd codzienności zmienił się na spokój i rutynę, jakoś nie mogła wykrzesać z siebie zapału do realizacji postanowienia. Kiedyś świetnie zorganizowana, teraz nie mogła zrozumieć, dlaczego czas przecieka jej przez palce i wciąż nie może zabrać się do pracy. Gnębiło ją to, bo uznała, że po prostu się zestarzała i już nigdy niczego nie napisze.
Dlatego zmianę otoczenia potraktowała jako szansę, może ostatnią, na realizację marzenia. I postanowiła, że zrobi wszystko, aby jej nie zmarnować.
Jeszcze raz spojrzała na pokój, w którym oprócz łóżka, biura i szafy mieściły się jeszcze dwa regały wypełnione książkami, zajrzała do maleńkiej kuchni, żeby się upewnić, że wyłączyła wszystkie sprzęty, zabrała torebkę i niewielki bagaż, po czym opuściła mieszkanie. Robiła to spokojnie i metodycznie, tak jak wcześniej setki razy w ciągu czterdziestu lat pracy.
Postanowiła zaszaleć i skorzystać z taksówki. Swój wysłużony samochód sprzedała kilka lat temu za niewielką kwotę, bo był już w wieku nabywczyni – młodej studentki, która dopiero zaczynała przygodę za kierownicą. Melania się cieszyła, że jej zielona skoda posłuży jeszcze komuś, bo ona nie miała już dokąd jeździć i auto tylko niszczało na parkingu przed blokiem.
Od tamtej pory korzystała z komunikacji miejskiej, a tam, gdzie mogła, chodziła piechotą, uznając, że spacer pomoże jej utrzymać formę. Dziś jednak uznała, że w taksówce poczuje się trochę tak, jakby naprawdę jechała na wczasy.
Po kwadransie wysiadła przed domem, którym miała się zajmować przez najbliższe dwa tygodnie. Stanęła przed nowoczesnym ogrodzeniem z automatycznie otwieraną bramą, lecz nie od razu przycisnęła guzik domofonu przy furtce. Najpierw popatrzyła uważnie na przeszklone ściany na parterze i duże okna na piętrze. Nie było w nich firanek, ale Melania już dawno zauważyła, że te wyszły z mody i zastąpiły je rolety.
Ogród był duży, trawa równo przystrzyżona i mocno zielona, co świadczyło o tym, że zamontowano tu system podlewania. Oprócz zadbanych iglaków i donic z kulistymi bukszpanami nie zauważyła innych kwiatów.
Ładnie, ale jak dla mnie zbyt idealnie – stwierdziła. – Przydałoby się więcej koloru.
Właściciel domu przyjął ją życzliwie, choć z dystansem.
– Dobrze, że pani już jest, bo za kwadrans musimy wyjechać, żeby zdążyć na lotnisko. – Mężczyzna spojrzał na zegarek. – Właściwie wszystko pani wie…
Rzeczywiście, kilkakrotnie rozmawiali przez telefon o zakresie obowiązków Melanii, więc była przygotowana.
– Jarek, gdzie są moje okulary? – Po schodach zbiegła szczupła szatynka. Na widok Melanii uśmiechnęła się bezradnie. – Dzień dobry. Przepraszam, ale jestem tak zdenerwowana tym wyjazdem, że wszystko mi z rąk leci – wyjaśniła. – Nigdy wcześniej nie zostawiałam Prince’a na tak długo.
Melania się domyśliła, że chodzi o yorka, który biegł tuż za swoją panią i dla którego miała być „wakacyjną babcią”.
– Baśka, naprawdę nie mamy czasu – ponaglił partnerkę mężczyzna.
– No już, już. Pamięta pani wszystko? – zwróciła się Barbara do Melanii. – Zresztą na wszelki wypadek spisałam najważniejsze rzeczy na kartce i powiesiłam w kuchni.
– Proszę się nie martwić, zadbam o pieska – zapewniła ją starsza pani.
– Pokój dla pani przygotowaliśmy na górze – wtrącił się Jarek. – Zaniosę pani bagaże, proszę iść za mną, pokażę.
– Dziękuję, ale dam sobie radę. – Melania podniosła torbę i laptopa.
– A gdzie reszta? – Barbara rozejrzała się wokół siebie. – Została przed drzwiami?
– To już wszystko – poinformowała ją Mela.
– Na dwa tygodnie? – zdziwiła się kobieta. – Jedna mała torba?
– Jak widzisz, niektóre kobiety potrafią ograniczyć liczbę butów i nie muszą się przebierać trzy razy dziennie – zauważył nieco złośliwie Jarek.
– Zapakowałam to, co niezbędne na początek. – Starsza pani postanowiła nie dopuścić do sprzeczki. – W razie czego podjadę do mieszkania i coś sobie przywiozę.
Niestety, jej słowa nie spodobały się Barbarze.
– Wolałabym, żeby pani jednak była zawsze na miejscu. – Zrobiła poważną minę. – Prince nie powinien zostawać sam, nie lubi tego. Bardzo tęskni. – Spojrzała z czułością na pieska, który właśnie układał się na kanapie. – Na chwilę do sklepu oczywiście może pani iść, chociaż zostawiliśmy chyba wszystko, co może być potrzebne, ale dłuższe wyjścia proszę ograniczyć do minimum.
– Oczywiście, rozumiem. – Melania pokiwała głową, starając się zachować spokój i profesjonalny wyraz twarzy.
Naprawdę nie zostawiają tego pieska nigdy samego? – pomyślała ze zdziwieniem. – Traktują go jak dziecko, a ta kobieta zachowuje się jak nadopiekuńcza matka. Niesamowite!
Rozumiała jednak, że takie są warunki jej wakacyjnych sponsorów, więc powinna się do nich dostosować.
Poszła za mężczyzną na piętro i zostawiła rzeczy we wskazanym pokoju.
– Pani Melanio, my już musimy jechać.
– Proszę wypoczywać i nie martwić się o nic – zapewniła. – Wszystko będzie w porządku, a o Prince’a zadbam, jak należy.
– Będę dzwoniła. – Barbara podeszła do psa i ucałowała go w łepek. – Wiem, że będziesz tęsknił, ja też – powiedziała z czułością. – Przywiozę ci jakiś upominek. Pa, pa!
Melania odprowadziła ich do drzwi. Barbara poszła przodem, a Jarek chwycił za rączki dwóch ogromnych walizek i pociągnął je za sobą. Na progu odwrócił się jeszcze w stronę Melanii.
– Tylko niech pani nie wypuszcza Kluska do ogrodu bez smyczy – powiedział. – Złośliwie obsikuje drzewka i potem żółkną im igły. Lepiej wyprowadzać go na ulicę. – Spojrzał uważnie na dziennikarkę. – Ale o tym Baśka nie musi wiedzieć, rozumie pani?
Starsza pani pokiwała głową i z ulgą zamknęła za nimi drzwi.
– I co, Klusku? – Popatrzyła na psa. – Zostaliśmy sami. Mam nadzieję, że jakoś się dogadamy.
– Dzień dobry. Dobrze, że pani już jest, bo już nie wiem, jak mam to wszystko ogarnąć. – Kobieta poprawiła dziecko, które trzymała na rękach, i wpuściła Irenę do mieszkania.
Seniorka była trochę zdyszana, bo wniesienie bagażu na drugie piętro okazało się bardziej męczące, niż sądziła. Nie miała zbyt wiele do pakowania, ale sama walizka ważyła swoje. Irena kupiła ją dawno temu, gdy jechała z synem na wczasy pracownicze.
Jakże się wtedy cieszyła, gdy dostała to skierowanie! Dla samotnej matki to było naprawdę coś. Możliwość wypoczynku w ośrodku pracowniczym dostawało się albo po znajomości, albo w nagrodę za dobrą pracę. Ona na pierwsze liczyć nie mogła, bo nigdy nie potrafiła się odnaleźć w zawiłościach towarzyskich układów i brakowało jej śmiałości, ale za to brała wszystkie nadgodziny, żeby zapewnić swojemu jedynakowi jak najlepsze warunki. I tak przy okazji została uznana za jednego z najlepszych pracowników. Owszem, była z tego dumna, jednak dużo większą radość sprawiła jej świadomość, że Mariuszek wreszcie zobaczy morze.
Właśnie przed tamtym wyjazdem kupiła solidną walizkę, twardą, obitą materiałem w kolorze butelkowej zieleni, zapinaną na duże metalowe zatrzaski. Pamiętała doskonale, jak zadawała nią szyku w pociągu. Wtedy wyobrażała sobie, że wygląda jak jakaś dama, która udaje się na wakacje. Jedyny raz w życiu tak się czuła. I jedyny raz użyła tej walizki, bo potem już nigdzie nie wyjeżdżała. Mariuszek jeździł na kolonie, potem z kolegami pod namiot, a Irena spędzała urlop w domu.
Nie, nie narzekała. Wiedziała, że taka jest kolej rzeczy. Syn się wykształcił, trafił do dobrej firmy i teraz był już dyrektorem. Żałowała tylko, że musiał zamieszkać w stolicy. Miał dużo pracy i wciąż brakowało mu czasu na przyjazdy do rodzinnego miasta. Zresztą ożenił się, został ojcem dwójki dzieci, a Irena zdawała sobie sprawę, że rodzina to obowiązki. Nie miała pretensji do Mariuszka, choć tęskniła za nim i za wnukami. Dobrze, że choć przez telefon rozmawiali.
Kobieta sądziła, że już nigdy nie spakuje swojej zielonej walizki – a tu taka niespodzianka: dwa tygodnie na Mazurach! Irena jeszcze nie do końca potrafiła uwierzyć, że zobaczy wielkie jeziora, że będzie spacerowała po lesie. A może nawet uda się ujrzeć czaplę? – myślała z nadzieją. – Albo sarny?
Spotkała się z rodziną, którą wybrała. Byli na spacerze w parku. Właściwie to przyszła pani Milena z Zosią i Jasiem, bo jej mąż, Krystian, musiał zostać dłużej w pracy. Irenie od razu dzieciaki przypadły do serca, a ich mama wydała się miłą, choć nieco zmęczoną kobietą.
Nic dziwnego, przy dwójce dzieci jest mnóstwo roboty – pomyślała Irena i od razu poczuła, że z chęcią pomoże Milenie podczas wakacji.
Zasłużyła na trochę odpoczynku – stwierdziła seniorka. – A ja naprawdę poczuję się jak babcia.
Ta ostatnia myśl ucieszyła ją najbardziej. Kiedyś często wyobrażała sobie, że na emeryturze zajmie się bawieniem wnucząt, że wtedy będzie miała dla nich czas, którego tak mało mogła dać synowi. Niestety, los sprawił, że nie zrealizowała tego marzenia, ale teraz była szansa na namiastkę tego „babciowania”, więc Irena z ochotą przystała na propozycję Krystiana i Mileny. Po prostu czuła, że jest im potrzebna.
Dlatego właśnie teraz, mimo zadyszki, zamiast usiąść i chwilę odpocząć, od razu wyraziła chęć działania.
– W czym trzeba pomóc, pani Milenko?
– Może ubierze pani Zosię? – zaproponowała kobieta. – Krystian zaraz wyniesie nasze bagaże do samochodu, ale muszę jeszcze nakarmić Jasia przed drogą, a Zosia właśnie dostała histerii, bo zobaczyła, że nie zapakowałam jej lalek. Od dziesięciu minut nie chce się uspokoić – westchnęła Milena. – Jak tak dalej pójdzie, to nie dojedziemy na te Mazury przed nocą.
– Spokojnie, wszystko będzie dobrze – odparła Irena z krzepiącym uśmiechem. – Niech się pani zajmie małym, a ja pójdę do Zosi.
– Dziękuję. – Milena odwzajemniła uśmiech. – Zosia jest w pokoju. – Wskazała na białe drzwi po lewej stronie.
Irena poszła do dziewczynki. Zapukała i stanęła w progu.
– Dzień dobry, Zosiu. Pamiętasz mnie?
Mała pokiwała głową, ale minę miała naburmuszoną.
– Jadę z wami na wakacje. – Starsza pani podeszła do dziecka i przysiadła na skraju łóżka, nad którym powieszony był tiulowy baldachim.
Ufff, jak dobrze chociaż na chwilę dać nogom odpocząć – pomyślała.
– Bardzo się cieszę z tego wyjazdu. Nigdy nie byłam na Mazurach. A ty? – zwróciła się do dziewczynki.
– Też nie byłam. Ale nie chcę jechać. – Mała zacisnęła usta.
– A dlaczego?
– Bo mama nie pozwoliła mi zabrać lalek. – W zielonych oczach Zosi pojawiły się łzy. – Bez nich nie jadę.
– A do czego ci potrzebne lalki na wakacjach? – udała zdziwienie Irena. – Przecież tam będzie tyle rzeczy do roboty. Ja na przykład zamierzam chodzić na spacery, zbierać kamyki nad jeziorem, na pewno w lesie będą jagody, może jeżyny – wyliczała. – Przy odrobinie cierpliwości może zobaczę jakieś ptaszki albo ryby…
Zauważyła, że dziewczynka słucha z zaciekawieniem.
– A już najlepsze jest robienie wianków z kwiatków i traw. Koniecznie muszę sobie upleść. – Irena pokiwała głową. – Gdybyś pojechała, to też byś sobie zrobiła. Kolorowy, śliczny…
– Ale ja nie umiem – powiedziała Zosia.
– Mogę cię nauczyć – zaproponowała Irena. – Chciałabyś?
– Tak. – Mała buzia wreszcie się rozjaśniła.
– W takim razie ubieraj się szybko – zakomenderowała starsza pani. – Bo tata już znosi walizki. Jeszcze bez nas pojadą i dopiero będzie! – Udała przestraszoną.
– A lalki? – przypomniała niepewnie dziewczynka.
– Zostaną razem, będą się bawić. A my będziemy do nich pisać listy, żeby wiedziały, co robimy.
– Nie umiem pisać – zauważyła Zosia.
– To narysujesz. – Irena prędko znalazła rozwiązanie. – A kiedy wrócisz, to wszystko im opowiesz. No, szybciutko, wkładaj sukienkę i buciki.
Po chwili wyszły z pokoju gotowe do drogi.
Milena zdążyła już nakarmić małego Jasia i dopakowywała ostatnie rzeczy do podręcznej torby. Krystian właśnie wszedł do mieszkania. Trzymał przy uchu telefon i słuchał kogoś po drugiej stronie linii. Pytającym wzrokiem spojrzał na żonę.
– Już wszystko, została tylko ta torba – Milena wskazała podręczny bagaż. – Weź, a my zaraz schodzimy.
– Tak, oczywiście, rozumiem, ale inaczej nie da się osiągnąć efektywnego rozwiązania – powiedział Krystian do telefonu. Zabrał torbę i wyszedł, kontynuując rozmowę.
– To pan Krystian nie ma urlopu? – zdziwiła się Irena.
– Niby ma. Ale bieżące sprawy musi ogarnąć. Klienci nie będą czekali dwa tygodnie – wyjaśniła młoda kobieta.
Kazimierz spojrzał na siebie w lustrze. Wyglądał całkiem dobrze. Właściwie lepszym określeniem wydało mu się: bez zarzutu.
– Nikt nie powie, że wyglądam na swoje lata – stwierdził i posłał swojemu odbiciu spojrzenie pełne uznania. – A wszystko to dzięki odpowiednim nawykom i konsekwencji.
Zawsze dbał o kondycję, tego wymagał od niego zawód. Służbę traktował bardzo poważnie i chociaż wielu kolegom z jednostki wraz z kolejnymi awansami rosły brzuchy i podbródki, to Kazimierz uważał, że żołnierz musi mieć odpowiednią prezencję.
Już na początku służby obiecał sobie, że nie zawiedzie dziadka. Ten wprawdzie już od dawna nie żył, ale Kazimierz pamiętał doskonale tego wysokiego i zawsze wyprostowanego mężczyznę w mundurze, którego słowo było w rodzinie wyrocznią. I chociaż jako mały chłopiec trochę bał się dziadka, to podziw dla niego był silniejszy. Już wtedy chciał być taki jak on, gdy dorośnie.
Dziadek zmarł, gdy Kazimierz miał dziesięć lat, a jego syn, gdy tylko zabrakło silnej ręki, ujawnił wszystkie swoje słabości. Dlatego jako nastolatek Kazimierz musiał chwytać się wszystkich dorywczych prac, żeby pomóc matce w wyżywieniu rodziny. Ojciec przepijał wszystko, co zarobił, a trójka dzieci szybko przestała go obchodzić.
Kazimierz z ulgą przyjął powołanie do zasadniczej służby wojskowej, a potem zgłosił chęć pozostania w wojsku. Przełożeni dostrzegli w nim potencjał, docenili jego determinację, silną wolę i szacunek dla regulaminu, nic więc dziwnego, że pozytywnie rozpatrzyli jego prośbę.
Już jako zawodowy żołnierz zrobił maturę, potem skończył studia. Starał się nie zawieść tych, którzy w niego uwierzyli, i służbę wypełniał wzorowo. Owszem, bywało ciężko, ale wtedy myślał o ojcu i dziadku. Nie chciał być jak ten pierwszy, a drugi zawsze był dla niego inspiracją. Codzienne treningi były swego rodzaju hołdem, który składał dziadkowi, wyrazem pamięci dla tego, którego uczynił swoim ideałem. Dzięki temu Kazimierz mógł służyć za wzór kondycji. Wielu młodszych od niego nie potrafiło mu dorównać w konkurencjach sprawnościowych.
Nie założył rodziny, gdyż widział, jak wiele problemów mają koledzy, którzy zgodnie z rozkazem muszą zmienić jednostkę. Żona, dzieci, przeprowadzki – mnóstwo stresu, bo większość kobiet, choć wiązała się z żołnierzem, nie akceptowała pewnych spraw, które służba wojskowa nakładała na ich mężczyzn. Dlatego Kazimierz zrezygnował z poszukiwania żony.
Nie żeby nie brakowało mu kogoś bliskiego. Wychował się w wielodzietnej rodzinie, więc samotne życie czasem mu doskwierało. Jednak żołnierski los nie zawsze jest łatwy – myślał. – I trzeba umieć panować nad porywami serca.
Był w kilku związkach, ale kiedy informował partnerki, że na wyczekiwane oświadczyny nie mogą liczyć, zwykle odchodziły. Uważał, że to nie jego wina. Nie obiecywał niczego, a skoro sądziły, że zmieni zdanie, to robiły to na własne ryzyko. On miał zamiar pozostać kawalerem.
Brak rodzinnych zobowiązań sprawił, że mógł urządzić swoje życie w sposób, jaki uważał za najlepszy. Przez lata wypracował plan dnia, którego się trzymał. Dawało mu to poczucie bezpieczeństwa, stałości i spokoju. Potrafił o siebie zadbać i chociaż był już seniorem, to nadal często w myślach przywoływał postać dziadka i wierzył, że ten byłby z niego dumny.
Teraz, stojąc przed lustrem, także o tym pomyślał.
Przez telefon ustalił z wakacyjną rodziną, że spotkają się na parkingu przed centrum handlowym.
– Nie widzę potrzeby wcześniejszego spotkania – powiedział. – Wiemy, co mamy robić, dokąd jedziemy, a szczegóły ustalimy na miejscu – powiedział mężczyźnie, z którym rozmawiał przez telefon.
– Nie obawia się pan? W końcu nawet nas pan nie widział…
– Przecież państwo mnie wynajmujecie, więc chyba nie musicie mi się podobać – odparł krótko. – Zrobię, co trzeba, i tyle. Można na mnie liczyć. Nie zawiodę, zapewniam.
– Jasne, skoro pan tak chce – zgodził się Korecki.
Ustalili termin i godzinę, a Kazimierz stawił się punktualnie. Wypatrywał wiśniowego volkswagena i gdy taki model zaparkował tuż obok umówionego miejsca, odruchowo spojrzał na zegarek, zauważając w myślach, że mają prawie dziesięć minut spóźnienia.
– Melduję się gotowy do wyjazdu – powiedział, gdy trójka jego towarzyszy wysiadła z samochodu.
– Ja jestem Przemek – przedstawił się mężczyzna i wyciągnął rękę na przywitanie. – Rozmawialiśmy przez telefon…
– Kazimierz. – Senior uścisnął wyciągniętą dłoń.
– To moja żona, Ela – poinformował mężczyzna. – I nasz syn, Jerzyk.
Starszy pan rzucił szybkie spojrzenie na kobietę i nastolatka. Ona miała na sobie kwiecistą, długą sukienkę, a chłopak jakieś postrzępione dżinsowe spodenki i koszulkę na ramiączkach.
Strasznie mikry – ocenił Jerzyka w myślach. – Ramiona jak patyki, ani śladu mięśni. A blady jest, jakby go w piwnicy trzymali – stwierdził z niesmakiem.
Słysząc o górach i pieszych wędrówkach, spodziewał się ludzi ogorzałych, wysportowanych i odpowiednio przygotowanych do sprostania trudom szlaków. Sam zadbał o odpowiednie buty, wyjął z szafy mundur polowy, nazywany popularnie morówką, i spakował odpowiedni ekwipunek. Dlatego teraz zdziwiło go pytanie Przemka.