Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Czas na ostateczną rozgrywkę. Leon Mills, zwany Leo, to brat Wiktora – Revenge’a. Po kilku zatargach z prawem i głupich wybrykach zaczyna zawodowo walczyć w klubie Panta Rhei. Pewnego razu spotka swoją koleżankę z liceum, Kaśkę Makowiecką, której dwa lata temu pomógł uwolnić się od przemocowego chłopaka, Kramara. Kasia sama wychowuje pięcioletniego braciszka, znajduje się pod opieką fundacji Femi Help i próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Jednak wszystko się komplikuje, gdy Kramar wychodzi z więzienia i ponownie chce się z nią związać.
Tymczasem Leon także zbliżył się do Kaśki, a przed nim najważniejsza z dotychczasowych walk w oktagonie – z przeciwnikiem, którego nienawidzi. W dodatku na jaw wychodzą dawne tajemnice, a chłopcy z Panta Rhei powtórnie będą musieli połączyć siły, aby raz na zawsze usunąć ze swojej drogi wrogów.
LEO to siódmy, ostatni, tom bestsellerowej serii Bezlitosna siła o przyjaźni, walce w klatce, fundacji Femi Help i bezlitosnej mocy prawdziwej miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 227
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nienawidziłem każdej minuty treningu, ale powtarzałem sobie: Nie poddawaj się, przecierp teraz i żyj resztę życia jako mistrz!
Muhammad Ali
Poczułem, że serce wali mi w uszach, miałem wrażenie, że nie słyszę nic poza dzikimi, mocnymi uderzeniami dudniącymi w głowie. Nie widziałem ludzi zgromadzonych wokół oktagonu, nie docierały do mnie ich krzyki. A potem skierowałem wzrok na jej przerażoną twarz. Patrzyła na mnie niebieskimi oczami, dostrzegłem strach, wiarę we mnie, miłość. I to napędziło mnie do działania. Wytarłem krew, dostrzegłem troskę i wkurzenie na twarzy mojego brata, Revenge’a. Widziałem Nicolasa, który stał z ręcznikiem, i Marsa gotowego do przerwania walki.
Zrobiłem lekki ruch głową, nie, nie teraz.
Dam radę.
Muszę to zakończyć.
Raz na zawsze.
Podniosłem się.
Dam radę.
Mistrzowie się nie poddają!
ROZDZIAŁ 1
PRO8L3M, Hack3d by GH05T 2.0
Ten trening dał mi nieźle w dupę. Mars i mój brat, Revenge, byli cholernymi sadystami, miałem też niejasne wrażenie, że czerpią z tego jakąś chorą przyjemność. Wiedziałem, skąd się to bierze. Trochę narozrabiałem w minionym czasie, miałem na koncie rok w zawieszeniu za pobicie jednego kolesia, który chciał wykorzystać nieprzytomną dziewczynę. Wywalili mnie za to z liceum i musiałem skończyć szkołę zaoczną. Potem zacząłem trenować i wszedłem do stajni Panta Rhei. Zacząłem zdobywać kolejne tytuły dla oficjalnie działającego klubu. Teraz miałem dwadzieścia lat i jakoś udawało mi się uniknąć kłopotów, chociaż bracia z klubu często musieli studzić moją gorącą głowę. Jakby sami mieli zimne... No, ale wiek i doświadczenia życiowe sprawiały, że nieco inaczej patrzyli na życie. Znałem historię każdego z nich i wiedziałem, że nawet z najgorszego bagna można wyjść, jak się ma trzy rzeczy: siłę ducha, motywację i życzliwych ludzi wokół.
Od zawsze czułem wielkie wsparcie, chociaż przysporzyłem bratu sporo zmartwień. I choć to przeze mnie musiał po latach stanąć w oktagonie, to miałem świadomość, że jest mi najbliższą osobą i zawsze mogę na niego liczyć.
Wiktor i Laura byli szczęśliwi i cieszyłem się, że odnaleźli się po latach i jednocześnie odkryli coś takiego jak miłość i rodzina. Wiktor odzyskał przyjaźń Konrada, czyli Saturna, i został przyjęty do chłopaków z Panta Rhei. Ja zyskałem przybranego bratanka, gdyż Laura miała synka, którego mój brat adoptował. W ubiegłym roku wyprowadzili się do Iwin, gdzie Wiktor kupił wielki dom w stanie surowym. Ja zostałem w mieszkaniu Wiktora na Ołbinie i w końcu odnalazłem odrobinę spokoju. Chociaż nie przychodziło mi to łatwo, bo odkąd przyleciałem do Polski z USA – dlatego że moja matka zmarła i przekazała mnie niejako w spadku bratu, którego nie znałem – nie czułem się jak u siebie. Pewnie dlatego notorycznie wpadałem w kłopoty. Szukałem swojego miejsca. I chyba w końcu je znalazłem. Ale też nie do końca, bo ciągle miotały mną złość, rozczarowanie, jakaś dziwna tęsknota. Nie potrafiłem zrozumieć własnej matki, pojąć, z jakiego powodu zostawiła swojego syna a mojego brata. Znałem jego historię, a także opowieść o jego ojcu, który dopuścił się okrutnej zbrodni. W ogóle moja rodzina była nieźle popaprana. Ale teraz miałem nową familię, tę, którą stworzył Wiktor. A także braci w klubie Panta Rhei.
– Nie rozmyślaj tyle, Leo, tylko idź na basen. Musisz rozluźnić mięśnie. – Mars spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. – Ale najpierw zapraszam na koktajlik Polluksa.
– Naprawdę muszę to pić? Chcecie mnie otruć?
– Sądzę, że za dużo w ciebie zainwestowali, żeby cię truć. – Wiktor, czyli Revenge, spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Materialiści – mruknąłem. Wypiłem zielone gówno, które przygotował mi Mars, i poszedłem pod prysznic. Dzisiaj wybierałem się na imprezę z moim kumplem Sławkiem, spotykaliśmy w domu jego starych na Biskupinie. Miałem nadzieję, że będzie tam Oliwia, dziewczyna, z którą ostatnio całowałem się w Prozacu, modnym klubie, do którego chodziliśmy na balety.
Gdy wyszedłem z łazienki, zobaczyłem brata. Siedział na ławce przed wejściem do sali treningów i klikał coś na telefonie.
– Co masz taką minę?
– Nico pisał, że za dwa tygodnie w niedzielę mamy do nich przyjechać. Michałek kończy roczek. Pisałem do Laury, musimy coś kupić małemu.
Po wypadku, w którym zginął starszy brat Mikołaja wraz z żoną, która była w ostatnim miesiącu ciąży, Mikołaj i Sara zostali rodzicami uratowanego noworodka. Właśnie w weekend miała się odbyć jego impreza urodzinowa.
Kiedy to wszystko się stało, Nicolas był w strasznym stanie. Znowu odezwał się w nim ten dziki wojownik, który miał ochotę rozwalić cały świat. Ale Kastor i Polluks powstrzymali go przed jakimiś ryzykownymi ruchami. Powiedzieli, że doskonale wiadomo, kto stał za tym niby-wypadkiem na autostradzie. Stary Darylski był psycholem, zdecydowanie. Ciągle wychodził z jakiejś nory i zaczynał psuć ludziom życie. Ale goście z Panta Rhei nie dawali się już prowokować. Mieli swoje priorytety. I rodziny. A te były więcej niż święte.
– Spoko. Ja mam dla niego klocki Duplo.
– Od kiedy jesteś taki zorganizowany? – Brat spojrzał na mnie zaskoczony.
– Dzisiaj idę na melanż ze Sławkiem, jutro pewnie będę zdychał, potem cały tydzień treningi, więc się zabezpieczyłem.
– Tylko bez szaleństw na tej imprezie. – Wiktor zmarszczył brwi.
– Dobrze, panie nudny.
Zamarkował cios, ja się uchyliłem. Potem trochę się posiłowaliśmy, ale dla żartów.
– Uważaj, Leo, bo uszkodzisz braciszka. – Głos Saturna przerwał nasz niby-sparing.
– Bez obaw. Nie jestem jeszcze taki stary, żebym się dał. – Revenge się wyprostował. Saturn podszedł, przybił z nim piątkę, a potem ze mną.
– Jak tam? Dajesz?
– Daję, cały czas. Dzisiaj Mars mnie męczył.
– Widziałem się z nim na górze. To dobrze, trenuj, może ugramy jakąś walkę towarzyską.
– Nie chcę towarzyskiej, chcę na serio – zaoponowałem.
– Spoko, spoko, nie pal się tak. Na wszystko przyjdzie czas. – Uśmiechnął się.
– Mówisz jak dziaders. – Revenge zmrużył oczy i posłał mu złośliwy uśmieszek.
– Chyba ty. Ostatnio widziałem siwy włos na twojej skroni.
– Tak mi się przypatrujesz? Kochasz mnie? – kpił Wiktor.
– Nie, po prostu się zastanawiam, jak Laura się czuje jako żona takiego starca.
– Idiota, jesteśmy w jednym wieku.
– Ale każdy się inaczej starzeje. Ja jestem forever young!
Pokręciłem głową.
– Jak tak was słucham, czuję się, jakbym nadal był w liceum. – Westchnąłem.
– Przecież cię wyjebali ze szkoły! – parsknął Saturn.
– Ty do czasów liceum lepiej nie wracaj. To przez ciebie te siwe włosy – burknął mój brat.
– Dziadersujesz.
Po skończonym treningu wróciłem do siebie. Mieszkałem na tej samej ulicy, na której znajdowało się Panta Rhei. Mój brat, kiedy wrócił do Wrocławia, aby odkupić winy i pogodzić się z Saturnem, kupił mieszkanie w poniemieckiej kamienicy na Ołbinie, niemalże naprzeciwko klubu Patryka Rottera. Zrobił to z pełną premedytacją. Teraz ja je zajmowałem. Wiktor powiedział, że obdarza mnie ogromnym kredytem zaufania i wierzy, że nie zamienię jego wyremontowanego eleganckiego lokum w imprezownię. Nie zamierzałem. Traktowałem dom jak swój azyl. Imprezować wolałem w Prozacu albo u Sławka. Natomiast Panta Rhei uważałem za miejsce pracy.
Zrobiłem sobie szybki obiad – wbrew pozorom lubiłem gotować i wychodziło mi to całkiem dobrze. Makaron z kurczakiem, sos śmietanowy i szpinak. Później w salonie połączonym z kuchnią uwaliłem się na sofę i włączyłem Netflixa. Ostatnio oglądałem serial o Mosadzie. Niedługo później zadzwonił do mnie Sławek.
– Stary, jedziesz?
Mieszkał na obrzeżu Osobowic, w sumie nie miałem do niego daleko.
– Już wychodzę – skłamałem.
– Pierdolisz! Na bank leżysz rozwalony na wyrku!
– Na sofie – sprostowałem.
– Weź, dawaj tutaj. Oliwia tu jest i się dopytuje o ciebie.
– Dobra, zbieram się.
– Tylko autem nie przyjeżdżaj!
– Nara.
Oczywiście, że pojechałem swoją beemką. Gdy parkowałem na podjeździe, bo Sławek zostawił bramę otwartą, już słyszałem basowe brzmienia dobiegające z kubistycznej willi starych mojego kumpla. Jak znałem życie, to znowu mieszkańcy okolicznych domów wezwą policję, a ta przyjedzie i przywita się ze Sławkiem jak z dobrym znajomym. Było tak już kilka razy. Potem odjeżdżali, my ściszaliśmy trochę muzykę, ale melanż trwał do rana.
Tak jak przypuszczałem, w środku było już mnóstwo ludzi. Polski rap dudnił tak, że nie dało się w ogóle rozmawiać, ludzie snuli się wszędzie – na równi z dymem z e-fajek i blantów. Dojrzałem Sławka, właśnie bajerował jakąś dziewczynę, zauważyłem też Oliwię – machała do mnie z uśmiechem. Wokół gości mojego snobistycznego kumpla krążyły trzy młode kelnerki zatrudnione specjalnie na tę imprezę. Podszedłem do niego, po chwili dołączyła Oliwia i jej koleżanki. Zaczęliśmy z czegoś żartować. Wówczas koło nas pojawiła się kelnerka z kolorowymi szotami. Odwróciłem się i spojrzałem wprost na nią. Długie, ciemne włosy, delikatna twarz, niebieskie oczy, wydatne usta, kobieca sylwetka.... Uniosła głowę i także popatrzyła prosto na mnie. I już wiedziałem, skąd się znamy.
Przyjęłam to zlecenie, bo wciąż brakowało mi pieniędzy. Miałam dopiero dwadzieścia lat, a doświadczenie życiowe godne czterdziestolatki. Dwa lata temu skończyłam liceum. Od tamtej pory pracowałam w Żabce, a od niedawna pomagałam też w fundacji dla kobiet i łapałam wszelkie możliwe fuchy. Gdy byłam w ostatniej klasie, matka zmarła na raka, a ojciec... nie warto o nim wspominać. Zostałam opiekunką trzyletniego brata. Teraz Aleks skończył pięć lat, chodził do przedszkola i był świetnym dzieciakiem – niezwykle sprytnym, wygadanym i błyskotliwym, a ja starałam się zastąpić mu matkę i ojca. Mieszkaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu na Gaju i jakoś utrzymywaliśmy się na powierzchni. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mój wielki życiowy błąd, który popełniłam dwa lata temu. Od tamtej pory smród ciągnął się za mną cały czas i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek się go pozbędę.
Dzisiaj kelnerowałam na imprezie jakichś bananowych dzieciaków. Starałam się nie patrzeć z politowaniem na bogatą młodzież, która szpanowała najnowszymi iphone’ami, ciuchami z najwyższych półek, nowiutkimi autami stojącymi na podjeździe i kokainą. Ta zdawała się wysypywać z każdego kąta tej wypasionej willi.
Teraz krążyłam wśród gości z tacą z różnokolorowymi szotami przygotowywanymi przez młodego barmana urzędującego za barem. Tak, w salonie państwa Horn znajdował się najprawdziwszy bar.
Podeszłam do osób śmiejących się z jakiegoś żartu Sławka – chłopaka, który mnie zatrudnił. Był synem właścicieli tego fantastycznego domu. Wtedy zauważyłam wysokiego faceta o szerokich barach. Kiedy się odwrócił w moją stronę, szybko opuściłam głowę.
Nie... tylko nie on... Ta rozpaczliwa myśl pojawiła się nagle. Ale po chwili spojrzałam w jego niebieskie oczy.
Był cholernie przystojny, w ten nieco niegrzeczny sposób. Wydatne kości policzkowe, pełne usta, nieco krzywy nos. Gęste, lekko kręcone włosy, na czubku dłuższe, z podgolonymi bokami. Wysoki, ponad metr osiemdziesiąt pięć, dobrze zbudowany. Na przedramieniu miał duży tatuaż przedstawiający oko opatrzności.
Chłopak, który kiedyś mi pomógł.
Chłopak, o którym nie mogłam przestać myśleć.
Wojownik, który walczył w klatce.
Leo.
Facet, którego się obawiałam, a także wstydziłam.
– Kaśka? – Popatrzył na mnie i zmarszczył brwi.
– Hej – odparłam cicho, trzymając w dłoniach tacę z alkoholem. Zauważyłam zaciekawiony wzrok Sławka, a także ostre jak brzytwa spojrzenie ślicznej dziewczyny o jasnych, pofalowanych włosach.
– Pracujesz jako kelnerka? – spytał trochę bez sensu.
– Jak widać. Szota? – Podsunęłam tacę z kieliszkami nieco nerwowym ruchem, w wyniku czego jeden się zachybotał i przechylił. Jego zawartość, czyli niebieskie kamikadze, wylała się wprost na białe spodnie stojącej obok blondynki.
– Kurwa! – krzyknęła i zaczęła nerwowo wycierać plamę widniejącą na obcisłych rurkach. – Pojebało cię, krowo?!
– Przepraszam... – wyjąkałam. – Może szybko pod wodę...
– Wypierdalaj ze swoimi radami. Kogo ty zatrudniasz, Sławek? Jakieś ofermy? – Dziewczyna pokazała mi środkowy palec i ruszyła w stronę łazienki, a za nią pobiegły jej dwie przyjaciółki, ale jeszcze zdążyły obdarzyć mnie nienawistnym spojrzeniem.
– Spoko, ludzie, nic się nie stało. – Sławek zaklaskał i kiwnął głową do DJ-a, żeby podgłośnił muzykę. – A ty uważaj. – Pokiwał palcem, jakby mi groził.
Unikając patrzenia na Leona, pochyliłam głowę i ruszyłam do kuchni, aby powycierać zalaną tacę i kieliszki.
Ten chłopak mącił mi w głowie od czasów szkoły – kiedy to trafił do nas prosto z amerykańskiego liceum. Ale wiedziałam, że nie mam u niego najmniejszych szans. Zresztą nie interesowały mnie jakieś romantyczne pierdoły. Już kiedyś spotkałam na swojej drodze pieprzonego bad boya i skończyło się to dla mnie tragicznie.
Wieczór zmieniał formę. Teraz był to raczej dziki melanż z muzyką, wódką, prochami i seksem. Ktoś zasnął w łazience, ktoś się rozebrał i ganiał w samych gaciach, jakaś dziewczyna wymiotowała w ogrodzie. Dwie naprute pary migdaliły się na schodach, co rusz wymieniając się partnerami.
Postanowiłam wymknąć się na taras znajdujący się przy dolnym patio wychodzącym do ogrodu i zaczerpnąć świeżego powietrza. Była końcówka września, noc okazała się ciepła i gwiaździsta. Zastanawiałam się, ile jeszcze to potrwa i czy pojawi się policja, bo niewątpliwie odgłosy imprezy dało się słyszeć z co najmniej kilometra.
Usiadłam na pomalowanych na biało paletach inicjujących ogrodowe fotele. I nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za szyję i ciągnie do tyłu. Przewróciłam się na plecy i poczułam na sobie czyjeś dłonie.
– Nasza kelnereczka.
– Taka śliczna.
– Daj nam bonusa!
Wyrywałam się i krzyknęłam, ale zaraz poczułam ciężką łapę na ustach. Niewątpliwie napastników było dwóch.
– Nie, nieeee – próbowałam wołać.
Poczułam zimne ręce wsuwające się pod wąską spódnicę, ktoś szarpał moją bieliznę, ktoś całował mnie po szyi. W ostatniej chwili uniosłam gwałtownie kolano i trafiłam w coś miękkiego. Jeden z napastników zwalił się obok mnie, rycząc z bólu.
– O ty szmato! – Drugi facet usiadł na mnie okrakiem i już widziałam zmierzającą w moim kierunku pięść, ale nagle wszystko zniknęło. Typ został ze mnie niemalże zerwany i widziałam tylko jego nogi wierzgające w powietrzu. Dostał taki strzał,że przeleciał przez patio i wylądował w basenie. Drugi, zwijając się z bólu, po chwili także pofrunął w kierunku trawnika.
Nagle zostałam poderwana na równe nogi. Wysoka postać trzymała mnie w silnym uścisku. I wówczas dotarł do mnie niski głos, podszyty wyraźnie furią.
– Wszystko okej? Dasz radę? Żyjesz?
Zobaczyłam wkurwionego Leona. Spoglądał na mnie z troską i jednocześnie wściekłością.
Pokiwałam głową, wzięłam głęboki wdech i powiedziałam cicho:
– Tak. Nic się nie stało.
– Jak to, kurwa, nic? – Prawie zazgrzytał zębami. – Powinienem ujebać im pierdolone łby!
– Zdążyłeś... w porę...
– Kurwa... – Gdy wypuścił mnie z ramion, poczułam natychmiastowy chłód. Zatoczyłam się lekko, ale od razu mnie złapał.
Widziałam, że próbuje nad sobą zapanować. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze przez nos.
– Odwiozę cię do domu – powiedział już nieco spokojniej.
– Ale muszę być do końca...
– Nie ma opcji. A Sławek dostanie ode mnie opierdol za to, kogo tu zaprasza. – Prawie splunął w stronę gramolącego się z basenu blondyna i drugiego kolesia, który próbował się podnieść z trawnika.
W tym samym momencie na patio wparował Sławek, ta blondynka, której ochlapałam spodnie, i kilka innych osób.
– My spadamy. A ty, kurwa, zajmij się tymi zboczeńcami – warknął Leon w stronę kumpla.
– Ale o co chodzi, stary...
– Napastowali dziewczynę! – wysyczał.
– Kamilo, debilu!!! – krzyknął Sławek w stronę blondyna.
Dziewczyna w białych spodniach parsknęła i popatrzyła na mnie z politowaniem.
Oddałam jej sukowate spojrzenie. Żadna panna nie będzie mną pomiatać tylko dlatego, że ma więcej kasy na koncie.
– Chodź. – Leon podał mi rękę, a gdy ją ujęłam, poczułam, jak ciepła i twarda była. Po chwili wyszliśmy z domu. Leo podszedł do czarnego samochodu i otworzył drzwi.
– Proszę. – Zapraszającym gestem wskazał pachnące skórą wnętrze.
Usiadłam na miejscu pasażera i poczułam się jak w innym świecie. Przede wszystkim bezpiecznie.
Wyjechaliśmy na ulicę. Cały czas spoglądałam przed siebie, ale wiedziałam, że chłopak na mnie patrzy.
– Podasz mi adres? Gdzie mam cię zawieźć?
– Mieszkam na Gaju, na Orzechowej. Pokażę ci, który to blok.
– Spoko, znam te tereny. Mój kumpel tam kiedyś mieszkał.
Kiedy dojechaliśmy na osiedle, wskazałam Leonowi, gdzie ma skręcić i już wkrótce podjechaliśmy przed dziesięciopiętrowy budynek. Dzisiaj z Aleksem została moja koleżanka Agata. Była ode mnie dziesięć lat starsza i mieszkała piętro niżej. Nie miała dzieci, ale gdy wyjeżdżała, ja zajmowałam się jej trzema kotami. Od roku się przyjaźniłyśmy i pomagałyśmy sobie nawzajem.
– Wszystko w porządku? Może chcesz to zgłosić? To napaść. Próba gwałtu.
– Nie, nie, żadnych glin. – Potrząsnęłam gwałtownie głową.
– Też za nimi nie przepadam, ale mogę być twoim świadkiem. – Leon zmarszczył brwi. Przypatrywał mi się z uwagą.
– Nie, nie chcę. Bardzo ci dziękuję.
– O zapłatę za pracę się nie martw. Sławek w zębach ci ją przyniesie.
– Wolę na konto. – Uśmiechnęłam się kącikiem ust.
– To wyśle przelewem natychmiastowym.
– Naprawdę... jestem ci bardzo wdzięczna.
– No problem.
– Znowu mi pomagasz. – Westchnęłam.
– Znowu?
– Wiem, że wtedy... gdy uciekłam od Roberta... to ty poleciłeś mi pomoc Femi Help.
– Moja szwagierka tam działa, a jej siostra jest tam psychologiem. Zawsze ci pomogą.
– Wiem – odparłam z lekkim uśmiechem. Nie chciałam mu mówić, że mam w tym miejscu coś na kształt pracy właśnie dzięki Laurze i Liwii. Zresztą... pewnie już się nie spotkamy, no i co to go mogło obchodzić?
– A ten... twój eks... Nie nachodzi cię już?
– Nie. Mam spokój.
– To dobrze.
– Dziękuję za wszystko.
– Uważaj na siebie, Kasiu.
Gdy usłyszałam swoje imię w jego ustach... zrobiło mi się tak cholernie przyjemnie. Jakby coś dusiło mnie w gardle, ale przez ciało przebiegł miły dreszcz. Jeszcze trochę, a w moich oczach pojawiłyby się łzy. Emocjonalna idiotka, naprawdę! Czym prędzej wysiadłam i pobiegłam do bramy. Po chwili doszedł do mnie niski pomruk silnika beemki. Leon odjechał, a ja zapragnęłam... znowu znaleźć się w jego pachnącym skórą i perfumami samochodzie. Mógłby mnie gdzieś wywieźć, daleko, daleko stąd. I wcale bym nie protestowała.