Lilie królowej. Wiedźmy - Lucyna Olejniczak - ebook + audiobook + książka

Lilie królowej. Wiedźmy ebook

Lucyna Olejniczak

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Drugi po "Siostrach" tom znakomitej sagi średniowiecznej Lucyny Olejniczak. Nadejście roku 1392 dla Amalii i Mildy oznacza początek nowego życia. Od tej chwili byłe dwórki królowej muszą sobie radzić same. Osiemnastoletnia Litwinka trafia do krakowskiego Kazimierza, gdzie roi się od przestępców. Mimo że jest całkowicie samotna i zagubiona, nie rezygnuje z walki o odzyskanie dobrego imienia. Tymczasem Amalia przybywa wraz ze swoim świeżo poślubionym mężem do jego zamku w Rożnowie. Ma nadzieję, że znajdzie tam nowy dom, jednak miejsce to staje się dla niej więzieniem. W czasie gdy młode kobiety muszą walczyć o przetrwanie, brat Mildy, Varnas, wciąż poluje na mordercę swojej rodziny, Czerwonego Diabła. Lecz wkrótce z myśliwego sam staje się zwierzyną, która wpada w sidła. Wygląda na to, że zarówno nad Amalią, jak i nad litewskim rodzeństwem zawisło fatum. Aby pokonać trudności, trzeba będzie teraz połączyć siły. Ponieważ nie da się walczyć samotnie.

Lucyna Olejniczak urodziła się i mieszka w Krakowie. Z zawodu laborantka medyczna, były pracownik Katedry Farmakologii UJ, jako pisarka zadebiutowała już na emeryturze. Dużo podróżuje, lubi poznawać nowych ludzi, łatwo się zaprzyjaźnia. Wielbicielka kotów i wnuczki. Autorka między inymi bestsellerowej sagi "Kobiety z ulicy Grodzkiej".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 434

Oceny
4,7 (238 ocen)
182
48
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magora80

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00
Olkabar

Nie oderwiesz się od lektury

pięknie się czyta ...
00
jaxus

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Eulalia43

Dobrze spędzony czas

Wciągająca, chociaż miejscami za dużo opisów. Sięgam po kolejny tom. 😊
00
PumaQ

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa wartka akcja, dobrze spędzony czas
00

Popularność




Copyright © Lucyna Olejniczak, 2022

Projekt okładki

Luiza Kosmólska

Zdjęcie na okładce

© Malgorzata Maj / Trevillion Images

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Katarzyna Kusojć

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8295-408-1

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Część pierwsza

WYGNANIE

ROZDZIAŁ PIERWSZY

OKOLICE ROŻNOWA, MARZEC 1391

Skrzypienie wozu przyprawiało Amalię o ból głowy.

Podróż ciągnęła się bez końca, spowalniana przez błoto pokrywające większość dróg. Koła grzęzły w nim aż po osie i trzeba było siły kilku pachołków, żeby je stamtąd co rusz wyciągać. Same konie nie dawały rady.

Amalia przycisnęła osłonięte rękawiczkami dłonie do głowy, ale nie przyniosło to dużej ulgi. Wciąż pulsowało jej w skroniach. A nastrój, odkąd tylko opuścili Kraków, był równie ponury jak marcowa aura. Nie tak wyobrażała sobie podróż do zamku swojego męża. Nie marzyła wprawdzie o królewskim powozie czy też zdobnej lektyce, nie była już tak naiwna, jednak widok załadowanego po brzegi kupieckiego wozu, nakrytego płócienną budą, niemile ją zaskoczył. W pierwszej chwili pomyślała nawet, że to wóz jakiegoś dostawcy, kiedy jednak Zbigniew grzecznie, lecz stanowczo nakazał jej wspiąć się na górę, dotarła do niej przykra prawda. A wszelkie wątpliwości zniknęły, gdy wśród pakunków zauważyła swoje rzeczy osobiste. Między innymi ozdobnie toczony drewniany pulpit, podarowany jej przez Jadwigę, aby mogła przy nim czytać tak, jak to robiła wcześniej na Wawelu.

Tak, ona, do niedawna dwórka królowej, a teraz małżonka możnego pana na Rożnowie, miała podróżować zwykłym, niemal cygańskim wozem.

– Skromność i oszczędny tryb życia to dewiza mojego rodu – zaznaczył Zbigniew już przy pierwszym ich spotkaniu na Wawelu. – Rozrzutność jest grzechem.

No cóż, nie były to czcze przechwałki. Wprawdzie jej mąż nie oszczędzał na swoich rasowych koniach, psach myśliwskich, sokołach i sprowadzanych specjalnie z Burgundii zbrojach, zachowywał jednak podziwu godną wstrzemięźliwość, gdy chodziło o wydatki, które nie wiązały się z jego pasją do wojny i polowania.

Czyli na wszystko inne.

„Zawsze mogłaś trafić gorzej” – powtarzały jej inne dziewczęta, ale w tych słowach pocieszenia czaiły się wyrazy współczucia. Naturalnie mogła trafić gorzej. Mildę wypędzono niemal na ulicę. A ona miała zostać panią na zamku – o takiej przyszłości marzyły pewnie wszystkie dwórki. Niemniej jednak swoje małżeństwo Amalia wciąż traktowała jako rodzaj wygnania.

Nawet Jadwiga zdawała się jej żałować. Podczas pożegnania na Wawelu unikała wzroku młodej mężatki. Wprawdzie zeszła na dziedziniec, aby ją odprowadzić do bramy, ale chyba wciąż czuła smutek i żal bijące od Amalii. Być może miała sobie za złe, że nie potrafiła obronić jej przed żądnymi krwi medykami i przedstawicielami kleru. Jedynym, co udało jej się zrobić dla przyjaciółki z dzieciństwa, było korzystne małżeństwo. Zawsze lepsze od więzienia czy wygnania w niesławie. Wybroniła obie swoje ukochane dwórki, swoje królewskie lilie, o ile mogła i o ile pozwalała jej pozycja.

– Amalio – powiedziała cicho, podchodząc do niej z wyciągniętymi ramionami, kiedy ta była już gotowa do drogi i czekała ubrana w elegancki zielony płaszcz z futrzanym kołnierzem, w sobolowej czapce.

Najwidoczniej nie chciała się z nią żegnać sztywno, zgodnie z etykietą, jak z kimś obcym. Amalia była częścią jej szczęśliwego dzieciństwa, wierną przyjaciółką i powierniczką. Musiała też zdawać sobie sprawę, że ta sytuacja odbije się również na niej. Zostanie sama, otoczona ludźmi, z którymi nie łączyły jej żadne serdeczne więzi. Którzy szpiegowali ją, obmawiali za plecami, jednocześnie udając oddanie i przyjaźń.

– Amalio – powtórzyła, przygarniając dziewczynę do siebie. – Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa. I wysyłaj mi wiadomości o sobie. Chcę wiedzieć o wszystkim, co będzie się z tobą wiązało. A gdybyś czegokolwiek potrzebowała, pamiętaj, że nigdy nie przestanę być twoją przyjaciółką.

Amalia wtuliła się w miękki płaszcz królowej, z trudem panując nad łzami.

– Będę pamiętać – wydusiła ze ściśniętego gardła. – Żegnaj, Hedwig. Ty też bądź szczęśliwa, Najjaśniejsza Pani.

Przed wyjazdem Jadwiga zapewniła ją jeszcze, że nie pozwoli, aby Mildzie stała się krzywda, a Szymka pośle na studia do Italii. Chciała, by po powrocie chłopak odegrał znaczną rolę w jej planie wskrzeszenia Akademii Krakowskiej.

To nie mogło jednak rozproszyć wszystkich obaw i trosk Amalii. Kiedy wóz przekroczył już bramę wyjazdową Wawelu, starała się nie oglądać za siebie. Wartownicy oddali jej honory, jak kilka tygodni wcześniej Mildzie, i wóz, turkocząc na kamiennym podjeździe, potoczył się w dół, do miasta.

Amalia spojrzała w kierunku Kazimierza, gdzie znalazła swoje miejsce Milda, która zamieszkała i pracowała u praczki. Raz odwiedziła ją, jeszcze przed swoim ślubem, mając nadzieję, że przyjaciółka będzie mogła wziąć w nim udział. Niestety, z chwilą opuszczenia murów Wawelu obie miały zakaz powrotu w to miejsce, nawet na chwilę. Mogły się tam pojawić tylko na wyraźne polecenie królowej i jej małżonka, a tego na razie nie należało się spodziewać. Ze ściśniętym sercem patrzyła na skromne warunki, w jakich znalazła się przyjaciółka, na jej czerwone już od prania dłonie, i w duszy przysięgła sobie, że zrobi wszystko, aby oczyścić i ją, i siebie z niesłusznych zarzutów. Obie przyrzekły sobie wzajemną pomoc i siostrzaną miłość na zawsze. Milda również zamierzała odkryć prawdę o śmierci ojca Alberta, a pozostawszy w mieście, miała większe szanse, żeby prowadzić na miejscu swoje dochodzenie. Amalia natomiast miała nadzieję, że przyszły mąż jej w tym pomoże.

Wyglądał na surowego, ale sprawiedliwego człowieka.

***

Pierwsze wrażenie nie było złe.

Tamtego październikowego poranka, kiedy zeszła na dół po niekończących się zamkowych schodach, zastała go w świetlicy w obecności Jadwigi. Przyklęknął na jedno kolano, głowę miał opuszczoną – bez hełmu, który trzymał pod pachą. Gdy lekko ją uniósł, aby spojrzeć na wchodzącą Amalię, ta dostrzegła, że rycerz Zbigniew nie dość, iż ma przyjemną powierzchowność, to jeszcze wydaje się człowiekiem poważnym i pełnym godności.

Mogła więc odetchnąć z ulgą. Wbrew powtarzanej przez innych opinii jej przyszły mąż wcale nie okazał się szkaradnym starcem – wręcz przeciwnie, był przystojnym mężczyzną o gładkiej powierzchowności. Jego blond włosy, z wyraźnie rudawym odcieniem, okalały miękkimi pasmami wyrazistą twarz o mocnym, stanowczym podbródku i spływały mu na ramiona. Błękitne, bardzo jasne oczy wpatrywały się w nią z powagą i jakimś nieokreślonym smutkiem.

– Podejdź bliżej, Amalio – poleciła Jadwiga, dając równocześnie znak rycerzowi, żeby powstał z kolan. – Przedstawiam ci pana Zbigniewa z Rożnowa, syna Bolesława, rycerza króla Władysława i twojego przyszłego męża.

Mężczyzna skrzywił się nieznacznie, widać nieprzyzwyczajony, żeby przedstawiano go kobiecie. Kolejność powinna być inna, ale z królową się nie dyskutuje. Szybko przywołał na twarz najmilszy uśmiech, na jaki pewnie mógł się zdobyć w takiej sytuacji, i ukłonił się nisko, tym razem przed Amalią.

– Czuję się zaszczycony – powiedział, patrząc na nią z wyraźnym zadowoleniem. – Opowieści o waszej urodzie, pani, nie były ani trochę przesadzone. Wprost przeciwnie, rzeczywistość okazuje się jeszcze piękniejsza.

Dziewczyna zaczerwieniła się na taki komplement, chociaż zdawała sobie sprawę, że to tylko czcza formułka, wygłoszona przez dobrze wychowanego mężczyznę. Mimo wszystko było to miłe. Dygnęła bez słowa, unosząc przy tym delikatnie skraj sukni.

Podczas obiadu, który wydano niedługo później w głównej sali jadalnej Jadwigi, Zbigniew wciąż zagadywał do siedzącej obok Amalii. Wyglądało na to, że naprawdę jest nią zauroczony. Ona zaś była spięta i przepełniały ją sprzeczne uczucia. Rycerz z Rożnowa miał ogładę, przyjemny wygląd i miły głos, niemniej wciąż był dla niej całkowicie obcym mężczyzną i jakoś nie mogła przywyknąć do myśli, że już niedługo stanie się niejako jego własnością.

Z bliska dostrzegła, że jest starszy, niż na pierwszy rzut oka się wydawało. Zdradzała to siateczka drobnych zmarszczek wokół oczu i wyraźnie zarysowujące się bruzdy po obu stronach jego kształtnych ust. Mógł mieć około trzydziestu lat, może mniej, może trochę więcej. Prędzej czy później Amalia się tego dowie. Teraz najważniejsze było, że zrobił na niej w miarę pozytywne wrażenie. Żałowała, że nie ma z nią Mildy, która dobrze znała się na ludziach i niemal na pierwszy rzut oka potrafiła rozpoznać ich prawdziwą naturę. Ale jej tu nie było. Nie było też Szymka… Serce ścisnęło jej się na wspomnienie chłopaka. Jedyną pociechę stanowiła dla niej wiadomość, że dzięki królowej będzie miał szansę się wybić.

Przygotowania do ślubu trwały krótko, królowa nalegała, żeby odbył się na Wawelu, a Zbigniew chciał jak najszybciej zabrać żonę do swojego zamku. Zbyt długo przebywał z wojskami króla poza domem. Jako odpowiedzialny gospodarz chciał już być na miejscu, żeby przekonać się osobiście, czy służba zadbała należycie o wszystko podczas jego nieobecności. Zresztą zamek potrzebował nie tylko jego, ale i kobiecej ręki.

Sam ślub oraz wesele były dla dziewczyny ciągiem głośnych, męczących wydarzeń. Nie tak to sobie wyobrażała, chociaż Jadwiga postarała się, żeby było hucznie i wystawnie. Poza uroczystą ceremonią w katedrze Zbigniew nie poświęcał Amalii zbyt wiele uwagi, a w trakcie uczty weselnej bardziej był zajęty rozmowami z możnymi panami i samą królową niż swoją żoną. Tylko w tańcu ścisnął ją mocno, odrobinę za mocno, szepcząc do ucha, że już nie może się doczekać, kiedy wreszcie znajdą się sami w komnacie.

Podczas nocy poślubnej był brutalny.

Inaczej sobie to wszystko wyobrażała. W romansach z zamkowej biblioteki małżonkowie umierali niemal z rozkoszy, a następnego ranka czuli się szczęś­liwi, jakby otworzyły się przed nimi bramy raju. Niczego takiego nie doświadczyła. Nikt jej wcześniej nie przygotował na to, co miało się wydarzyć, była więc przestraszona, zawstydzona i obolała. Doszła jednak do wniosku, że twardy, zaprawiony w bojach mężczyzna nie będzie wygłaszał na jej cześć sonetów ani grał na lutni. Wybaczyła mu to zachowanie rano, kiedy z uśmiechem objął ją zaraz po przebudzeniu i z czułością ucałował w czoło.

– Byłaś cudowna, moja słodka – szepnął, odgarniając czule jej włosy z twarzy. – Dziękuję ci, moja żono.

Bała się trochę, że będzie chciał powtórzyć nocne zmagania, ale szybko wyskoczył z łóżka i zaczął się przeciągać z zadowoleniem.

– Zaraz przyjdzie dziewczyna, żeby pomóc ci się ubrać, a po śniadaniu ruszamy do domu – oznajmił.

– Przecież sama mogę…

– Moja droga żono – przerwał jej szybko. – Królowa przydzieliła ci służkę, nie możesz przecież robić władczyni przykrości. Poza tym jesteś teraz możną panią. Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci na zachowania, jakie przystoją zwykłej dwórce? Chcę dla ciebie tylko tego, co najlepsze. Pamiętaj o tym.

***

Wjechali do lasu.

Poznała to po szuraniu gałęzi, ocierających się o płócienny dach, a także po dobiegających z zewnątrz zapachach, bo widok miała całkowicie zasłonięty – spoza pleców woźnicy i rozkołysanych końskich zadów dostrzegała tylko kawałek gościńca z przodu. Droga stała się jeszcze gorsza, śliskie od deszczu kamienie i glina sprawiały, że musieli coraz to przystawać, żeby wyciągać koła wozu z głębokich, wypełnionych wodą kolein.

Jedynym stworzeniem, które wydawało się zadowolone z tej wyprawy, był Platon, pies podarowany jej kiedyś przez Szymka. Od chwili, kiedy chłopak znalazł drobnego, przestraszonego szczeniaczka, kulącego się z zimna i strachu w Bramie Świętego Floriana, upłynęło już sporo czasu i z zabiedzonej kulki zmierzwionych kłaków wyrósł spory, chociaż absolutnie nierasowy pies. To ostatnie przeszkadzało Zbigniewowi, który chlubił się sforą swoich pięknych chartów oraz wyżłów i zupełnie nie rozumiał, po co trzymać zwykłego kundla. Sprzeciwiał się zabraniu psa do zamku, ale w obronie zwierzaka stanęła sama królowa. Przekonała rycerza, że zyska w ten sposób wiernego przyjaciela i obrońcę dla swojej żony, kiedy sam będzie wyjeżdżał na wojenne wyprawy. W takiej sytuacji nie pozostało mu nic innego, jak tylko się zgodzić.

Według Szymka w rodowodzie Platona znalazły się chyba wszystkie rasy psów. Miał piękną złotą bujną sierść, potężny łeb i sterczące uszy, upodabniające go do nietoperza. Krzywe, zdecydowanie za krótkie w stosunku do całej sylwetki łapy ujmowały mu wzros­tu. Gdyby nie to, byłby naprawdę olbrzymi. Wyglądał groźnie, ale uśmiech miał najżyczliwszy na świecie. Kiedy pokazywał zęby w tym uśmiechu, wydawało się, że gdyby nie uszy, obiegłby on całą jego głowę dookoła.

Amalia też była stanowcza. Platon był jej przyjacielem i nie zamierzała go opuszczać. To, że był też prezentem od Szymka, co miało dla niej duże znaczenie, rozsądnie przemilczała. Małżonek, chcąc nie chcąc, musiał więc ustąpić.

Niechęć, jaką Zbigniew okazywał zwierzęciu, była szczerze odwzajemniona. Zwykle rozradowany i rozbrykany, Platon zmieniał się na widok nowego pana. Pochylał łeb, jeżył sierść na karku, a z jego szerokiej piersi wydobywało się głuche warczenie. Miękkie, drżące nerwowo wargi odsłaniały białe kły.

Tak zachował się również teraz, gdy rycerz podjechał na koniu do wozu i uchylił nieco płachtę, aby powiedzieć Amalii, że są już niemal na miejscu.

Jego poszczekiwanie zagłuszyło słowa Zbigniewa.

– On tak zawsze? – spytał, trochę rozdrażniony.

– Nie wolno, Platon – przemówiła Amalia uspokajającym tonem do psa, choć bez większego skutku.

– Platon?

Uśmiechnęła się.

– Nazwałam go tak dla żartu.

– Rozumiem, że to jakieś węgierskie imię – odparł z mądrą miną.

– Niezupełnie.

Przyzwyczajona do przebywania w towarzystwie osób wykształconych, zapomniała, że jej mąż pobierał zupełnie odmienne nauki.

– Inaczej bym go nazwał.

– Jest podenerwowany zamieszaniem – usprawiedliwiała psa Amalia. Bała się, że Platon rzuci się kiedyś na jej małżonka, a ten zabije go pod pretekstem samoobrony.

– Mniejsza z nim. Jeszcze tylko to wzniesienie – wskazał na krętą, wijącą się pod górę leśną drogę – i już zobaczysz mój zamek. Nasz zamek – poprawił się szybko.

Amalia odetchnęła z ulgą. Wprawdzie siedziała na grubej derce, ale i tak wszystko ją bolało. Nie dość, że po nocy poślubnej czuła się okropnie, to jeszcze wóz podskakiwał na każdym wyboju, wpadał w każdą dziurę, prawdopodobnie pomnażając ilość siniaków na jej delikatnym ciele. Marzyła o gorącej kąpieli i miękkim łóżku.

Poczuła też, że musi, ale to natychmiast, iść za potrzebą.

– Panie mężu – poprosiła cicho – ja muszę…

Zbigniew obrócił się z koniem w jej stronę, a na jego twarzy dostrzegła wyraz zniecierpliwienia. Zniknął jednak równie szybko, jak się pojawił.

– Ach, te kobiety! – roześmiał się. – Stale zapominam, że nie możecie sobie radzić tak jak my, mężczyźni. Dobrze zatem.

Dał znak woźnicy, że zarządza chwilowy postój, i podał dłoń Amalii. Pomógł jej zeskoczyć z wozu. Skrzywiła się z bólu.

– Co się stało, najmilsza żono?

– Nic takiego, bolą mnie tylko kości po tej jeździe. To minie.

– Może wolisz dokończyć jazdę konno?

Aż się wzdrygnęła na samą myśl o jeździe wierzchem w takiej sytuacji.

– Nie, nie. Nie róbcie sobie kłopotu, panie mężu. Poza tym przecież i tak niedługo dojeżdżamy na miejsce.

Weszła w las, wdychając z przyjemnością wilgotne, pachnące grzybami, paprocią i mokrą ściółką powietrze. Spod jej nóg śmignęła przestraszona jaszczurka, wysoko, w koronach drzew uwijały się już ptaki. Za chwilę wiosna wybuchnie z całą siłą, niosąc nową nadzieję. Czy dla niej również? Jak będzie wyglądało jej nowe życie?

Szukając ustronnego miejsca między drzewami, zastanawiała się, czy gdyby poślubiła Szymka, też nie mogłaby się do niego zwracać po imieniu. Nieoczekiwanie dla samej siebie parsknęła śmiechem. Miała nadzieję, że Zbigniew nie usłyszał. Brakowało jeszcze, by uznał ją za obłąkaną. Z niezwykłą powagą załatwiła swoją potrzebę i niechętnie zbierała się do powrotu na znienawidzony już przez nią niewygodny wóz. Przeszła jej przez głowę szalona myśl, że mogłaby teraz uciec. Pobiec gdzieś w głąb lasu, zostawiając daleko za sobą tego dziwnego człowieka, jego zamek, psy i sokoły. Platon z pewnością pobiegłby radośnie za nią. Było to dziecinne i głupie, ale w jakiś sposób takie kuszące. Zrozumiała, że to ostatnie chwile jej dawnej wolności.

Jej młodości.

Wreszcie otrząsnęła się z tych myśli. Musiała wracać. Była już najwyższa pora, bo poprzez pnie drzew widziała krążącego nerwowo na koniu męża.

Poprawiła suknię i z cichym westchnieniem ruszyła w tamtym kierunku.

***

Kiedy wjechali na porośnięte lasem wzniesienie, otworzył się przed nimi rozległy widok na wrzynający się w zakole rzeki cypel i stojący na nim wysoko zamek. Surowa budowla z dużą prostokątną wieżą przy bramie wjazdowej sprawiła na Amalii ponure i przygnębiające wrażenie. Ciemne otwory okienne tylko je potęgowały. Może była już zbyt zmęczona, a może spowodowała to deszczowa pogoda i zachmurzone niebo, w każdym razie odniosła wrażenie, że siedziba rodowa jej męża tchnie jakimś niewypowiedzianym smutkiem niczym klasztor, w którym umarła jej matka. Nawet biegający do tej pory wesoło Platon zatrzymał się przy wozie i wietrząc ostrożnie, usiłował złowić nowe zapachy. Niepewnie obejrzał się na Amalię, ale ta wychyliła się za brzeg wozu i poklepała go uspokajająco po szerokim łbie. Jego pokryty długą sierścią ogon wyglądał teraz jak powiewająca na wietrze chorągiew. Machający nim pies dawał wyraźny znak: „Nadjeżdżamy! Na razie w pokojowych zamiarach, ale miejcie się na baczności…”.

W końcu, nieco uspokojony, rzucił się w najbliższe krzaki, gotów poznawać nowe otoczenie.

– Oto moje królestwo. – Zbigniew podjechał do Amalii i zatoczył ręką szeroki krąg. – Teraz będzie i twoje, moja droga żono. Witaj w Rożnowie!

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI