Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie wszystkie potwory można zabić – i nie wszystkie koszmary przychodzą po zmroku…
Szesnastoletnia Winnie Wednesday marzy o wstąpieniu w szeregi Luminariuszy – prastarej organizacji, która chroni mieszkańców Hemlock Falls przed ożywającymi każdej nocy potworami i koszmarami z lasu. Jednak musi najpierw przejść serię prób i dowieść swej lojalności. Problem polega na tym, że nikt w mieście nie ułatwi zadania córce zdrajcy i wyrzutkowi.
Jedyną osobą, która może jej pomóc w treningu łowcy koszmarów, jest Jay Friday, dawny przyjaciel, chłopak słynący z trudnego charakteru, ale i z nieprzeciętnych umiejętności. Wydaje się, że wie on o mrocznym lesie więcej niż wszyscy… Jay i Winnie staną razem twarzą w twarz z tajemnicami lasu, a na to, co w nim odkryją, nikt nie jest gotowy.
A ty? Masz dość odwagi, by stawić czoła koszmarom?
Od pierwszej strony zagubiłam się w świecie Hemlock Falls i śmiertelnie niebezpiecznym lesie, równie okrutnym, co pociągającym.―Marissa Meyer, autorka serii Cinder
Fascynująca od pierwszej strony książka powiedzie cię w mglisty mrok emocji i romansu.―Alexandra Bracken, autorka Lore
Ta książka jest dokładnie taką ekscytującą, niebezpieczną, chwytającą za serce fantazją, jakiej potrzebowałam.―Marie Lu, autorks serii Legenda
Luminariusze staną się twoją następną obsesją.―Olivie Blake, autorka książki The Atlas Six
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 413
Koszmar
Las przychodzi po chłopca w dniu jego trzynastych urodzin. Nie jest on pierwszym, który dostał od lasu wiadomość. Będzie jednak jednym z ostatnich. Inni otrzymali kawałki splecionego sznurka od banshee albo lśniącego ślimaka od meluzyny, ale kiedy on otworzył oczy o świcie, na jego poduszce leżała żuchwa wilka.
Znowu śnił mu się koszmar. Ten, w którym zna twarz swojego ojca, a matka wciąż żyje. Zawsze zaczyna się jak radosny sen, dopiero potem pojawia się cień. Najpierw żądają wydania ojca. Potem również chłopca, a jego mama płacze, krzyczy i błaga las, żeby zmienił zdanie.
Jednak las nigdy nie zmienia zdania. Ani we śnie, ani w prawdziwym życiu. I właśnie dlatego na wezwanie lasu chłopiec wchodzi do środka. A gdy las skończy to, co ma do zrobienia, chłopiec z niego wychodzi. Nie jest już jednak tym, kim był wcześniej. Nie jest też do końca człowiekiem, lecz raczej tykającą bombą, która czeka, aż któregoś dnia las podpali jej lont.
Rozdział
1
Mówią, że wiosna nigdy nie zagląda do lasu przy Hemlock Falls. To oczywiście nieprawda. Wiosna przychodzi tu zaraz po zimie, tak jak powinna to mieć w zwyczaju. Prawdą jest natomiast to, że w Hemlock Falls jest ona zupełnie inna niż we wszystkich pozostałych częściach świata. Cicha i zabójcza. Samotna i nieunikniona. Skrada się w twoim kierunku, osłonięta zimową szarością, która nie lubi odpuszczać.
Nawet teraz, chociaż wiosna trwa już od miesiąca, drzewa od strony północnej wciąż pokrywa szron. I chociaż w każdej chwili może wzejść słońce, jego promienie nie dotrą do tej piaszczystej drogi. Nie dosięgną Winnie Wednesday, która jedzie topornym quadem bez wspomagania kierownicy do miejsca zbiórki klanu Wednesdayów.
Las wydycha z siebie mgłę, która przypomina dym z kadzielnicy. Światła quada błyskają i odbijają się w ciemności, tworząc różne kształty, o których Winnie dobrze wie, że nie istnieją naprawdę. Są tylko małe klony i jodły, które wyrosły tu zeszłorocznej wiosny, przybierające w mroku przedświtu kształty szkieletów.
Quad podskakuje na drodze, a Winnie aż zgrzyta zębami. Dziś są jej szesnaste urodziny. I to dzisiaj wszystko się zmieni.
Nagle w świetle reflektorów quada ukazuje się sześć czarnych SUV-ów. Winnie z turkotem zatrzymuje się przy sośnie, nieopodal kępy śmiercionośnego szaleju jadowitego – oba gatunki roślin licznie porastają te okolice i nikt nie wie, od której z nich pochodzi nazwa miasta1.
Wyłącza światła, naciąga na głowę kaptur bluzy i czeka. Mgła szybko oblepia ją niczym macki ośmiornicy. Winnie zastanawia się, jak potoczy się dzisiejsza próba. Jak to będzie ruszyć w pościg za koszmarem, zamiast tylko o nim czytać.
Mama nie rozmawia z nią o polowaniach – przynajmniej ostatnio. A dokładnie od tamtego incydentu. Jednak Winnie przeczytała Kompendium koszmarów tysiąc razy. Tysiąc tysięcy razy. Własnoręcznie naszkicowała każdą postać z lasu, każdy koszmar, z jakim muszą się mierzyć amerykańscy Luminariusze. Wyobrażała też sobie, że sama stawia czoła kreaturom, zadając psotnikowi cios w mięsiste miejsce pod szyją albo trafiając mantykorę w łączenie głowotułowia z brzuchem. Ćwiczyła sekwencję „skok i przewrót” tyle razy, że jej ciało nauczyło się wykonywać ten ruch całkowicie automatycznie.
Będzie gotowa.
Musi być gotowa.
Mijają minuty. Słychać wycie wilka. Winnie podejrzewa, że jest prawdziwy, chociaż nie ma pewności. Kompendium opisuje kilka koszmarów, które wyglądają jak wilki, brzmią jak wilki albo na krótką chwilę całkowicie się w nie zmieniają.
Dziewczyna poprawia okulary na nosie i dalej czeka. I czeka. Burczy jej w brzuchu; zaczyna żałować, że nie zjadła śniadania. Żałuje też, że nie zażyła więcej snu, chociaż po trzech tygodniach powinna być już przyzwyczajona do bezsenności. Jej sen stał się niespokojny, odkąd rozpoczął się miesiąc jej urodzin i nadszedł czas, aby zrealizować to, co planowała przez ostatnie cztery lata.
Wilk znowu wyje, ale tym razem już gdzieś dalej. Brzmi, jakby był samotny i zagubiony. Winnie aż za dobrze zna te uczucia.
Nikomu jeszcze nie mówiła, że dziś zamierza podejść do pierwszej próby łowieckiej. Jeśli się o tym dowiedzą, nie pozwolą jej na to. Ciocia Rachel postrada zmysły. Mama postrada zmysły. Członkowie Rady postradają zmysły. I wszyscy razem znajdą z pewnością jakiś sposób na to, żeby przekonać ją do zmiany zdania. Jednak nie są w stanie zmienić czegoś, o czym nie wiedzą. Poza tym nigdzie w przepisach nie ma mowy o tym, że wyrzutkowi nie wolno przystąpić do próby. Wiadomo, że Inni nie mogą tego robić, ale na pewno nie wspomniano nic o wyrzutkach.
Wystarczy, że Winnie stawi się na miejscu wraz z innymi kandydatami na łowców, a Thursdayowie, odpowiedzialni za przeprowadzenie próby, pozwolą jej spróbować swoich sił.
Muszą jej pozwolić. Winnie nie ma pojęcia, co zrobi, jeżeli się nie zgodzą.
Wycie wilka cichnie, a niebo wreszcie zaczyna się rozjaśniać. Noc dobiega końca. Las budzi się ze snu.
Łowcy z klanu Wednesdayów bezszelestnie zeskakują z drzew. Towarzyszy im kilku łowców z innych klanów. Zastępują oni tych, którzy są kontuzjowani, chorzy, albo po prostu mają dziecko w zespole teatralnym Hemlock Falls. Od kiedy dwa miesiące temu zmarł łowca od Saturdayów, a trzy tygodnie temu od Thursdayów, Rada codziennie wzmacniała ich szeregi.
Luminariusze mieszkają w różnych zakątkach świata, ale zawsze w pobliżu któregoś z czternastu śpiących duchów. Każdej nocy, gdy duchy śnią, ich koszmary budzą się do życia. I każdej nocy łowcy należący do Luminariuszy chronią świat przed tymi koszmarami – jeden klan na każdy dzień tygodnia. Wczorajsza noc należała do Wednesdayów – klanu Winnie.
A dokładnie mówiąc, do byłego klanu Winnie. Przestał nim być, gdy z powodu incydentu jej rodzina została skazana na życie poza grupą i otrzymała status wyrzutków.
Dzisiejszej nocy polowało czterdziestu ośmiu łowców, spośród których całkiem spora grupa to jej dalecy kuzynowie albo kuzynowie kuzynów. Najwyraźniej zapomnieli, że Winnie ma dziś urodziny, a nawet gdyby pamiętali, to ani trochę by ich to nie obeszło. Wszyscy są ubrani w czarne stroje z kevlaru i wszyscy mają tak samo ponure miny. Niektórzy łowcy krwawią, inni mają połamane łuki, a kilku wyraźnie utyka.
Tylko ciotka Rachel odłącza się od grupy i podchodzi do Winnie z mapą w ręce. W świetle reflektorów SUV-a wygląda jak aktorka na teatralnej scenie. Jej ruchy są niezgrabne i pospieszne, zupełnie takie same jak u matki Winnie. Ale jej mama jest już całkiem siwa, podczas gdy włosy Rachel są wciąż czarne i błyszczące.
Obie siostry mają taki sam garbaty nos. Winnie również go odziedziczyła.
– Masz. – Rachel wyciąga w jej kierunku mapę, która jest marną kopią kopii kopii.
– Tutaj masz zaznaczone miejsca, w których leżą zwłoki koszmarów. Dzisiaj znowu mieliśmy dwóch Innych. Muszę cię ostrzec: ten w pobliżu liceum to półzwłoki.
Półzwłoki. Połowa ludzkiego ciała. Niezbyt często spotykana, ale zdarza się. Rachel wręcza Winnie mapę i zerka na SUV-y, jakby zapomniała, że jej siostrzenica wciąż tu stoi.
Tak to zazwyczaj wygląda. Ciotka Rachel wygłasza kilka zdawkowych uwag, a potem, jak każdy inny z klanu Wednesdayów i każdy inny Luminariusz, z powrotem udaje, że Winnie nie istnieje. Po prostu odchodzi, upuszczając mapę, a Winnie łapie ją w locie.
Rachel wraca do pozostałych łowców i wszyscy wsiadają do SUV-ów. Elektryczne silniki zaczynają miarowo warczeć. Odgłos opon rozpryskujących świeże błoto zwiastuje ich odjazd.
Winnie nie odprowadza ich wzrokiem. Już od trzech lat zajmuje się sprzątaniem zwłok, i nawet jeśli dziś ma urodziny, nawet jeśli jej żołądek jest zwinięty w supeł jak warkocz harpii, znajoma rutyna przynosi jej ukojenie.
Mogłoby się wydawać, że sprzątanie trupów – ciał koszmarów, a także ludzkich zwłok pozostawionych w lesie – jest pracą, której nie da się lubić, ale Winnie zawsze sprawiało to przyjemność. Jej brat Darian zawsze mówi, że jest chora, a ona odpowiada mu, że jest nudziarzem.
Oczywiście, jest to dość przygnębiające zajęcie, ale przecież ktoś musi to robić. W przeciwnym razie zwłoki, które w magiczny sposób nie znikną o świcie, przebudzą się na nowo jako upiory, a te są o wiele gorsze. Poza tym tylko podczas sprzątania zwłok Winnie może wykorzystać wiedzę zdobytą z Kompendium koszmarów: każde nowe ciało jest zagadką, którą trzeba rozwiązać.
Dziewczyna studiuje uważnie mapę, zgrzytając przednimi zębami. Półzwłoki leżą niedaleko posiadłości Fridayów. Ciało drugiego człowieka oznaczono około półtora kilometra dalej, przy jeziorze. Dwa trupy to dużo jak na jedną noc. Ostatnio zdarza się to coraz częściej.
Zgrzyt, zgrzyt.
– Winnie? – odzywa się ktoś.
Zza sosny wychodzi Marcus, syn cioci Rachel – ósmoklasista, który dopiero od niedawna zajmuje się sprzątaniem zwłok. Jest miły dla Winnie, kiedy nikt nie patrzy. Jednak gdy tylko wyjdzie z lasu, podobnie jak wszyscy inni Luminariusze z satysfakcją nazywa ją „wiedźmim pomiotem”.
Winnie często marzy o tym, żeby wybić mu przednie zęby. Mają wprost idealny rozmiar, żeby wycelować w nie pięść. Może wreszcie jego bladooliwkowa cera nabrałaby trochę koloru.
Za Marcusem stoją dwie nastolatki: urocze bliźniaczki Wednesday, czarnoskóre dziewczyny, których cera ma głęboki odcień umbry, a oczy są ciemne jak turmalin. Ich dołeczki w policzkach są obiektem zazdrości wszystkich nastolatek w mieście.
Ich rodzina przeprowadziła się do Hemlock Falls w zeszłym roku. Przenieśli się tutaj ze świata zewnętrznego. Rodzice bliźniaczek są pośrednikami – tym szczególnym rodzajem Luminariuszy, którzy żyją w świecie Innych i zajmują się pilnowaniem, aby żaden z nich nigdy nie dowiedział się o Luminariuszach ani o lesie.
Podobnie jak większość osób z klanu Wednesdayów bliźniaczki nie są połączone więzami krwi ani z Winnie, ani z Marcusem. Chodzą do drugiej klasy liceum – tak jak Winnie – i są najpopularniejszymi dziewczynami w szkole. Co oczywiście oznacza, że Marcus jest w nich zakochany. I to po same uszy. Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że dziewczyny są dla niego takie miłe, bo po prostu są miłe dla każdego. Nawet dla Winnie, mimo że zwykle jest w kiepskim humorze.
Winnie chciałaby być miła tak jak one, naprawdę. Jeżeli jednak straci czujność choćby na minutę, istnieje ryzyko, że ktoś pokona mur, który wokół siebie zbudowała. Wiedźmi pomiot, wiedźmi pomiot.
– Wszystkiego najlepszego! – śpiewają bliźniaczki chórem.
– Mamy dla ciebie prezent.
Emma wręcza jej przepięknie zapakowane pudełko z perfekcyjną kokardą.
– E, dzięki. – Winnie bierze prezent, który okazuje się dość ciężki. – Później otworzę.
Na twarzach dziewcząt pojawia się grymas niezadowolenia. Dołeczki, które zawsze uwidaczniają się podczas uśmiechu, teraz się wygładzają, a Bretta, która dzisiaj rozpuściła swoje spiralne loczki (Emma jest uczesana w długie warkocze), odpowiada:
– Ale my chcemy zobaczyć twoją reakcję.
Winnie cała się spina, słysząc te słowa. Ręce zaczynają jej drżeć, jak gdyby pudełko, które w nich trzyma, było zrobione z łez banshee. Zrobiły jej kawał. Prawdopodobnie w środku znajduje się psia kupa, a gdy Winnie będzie otwierać pudełko, nagrają to telefonami i pokażą ten filmik wszystkim w szkole.
Ale to niemożliwe. Winnie kręci głową. Bliźniaczki takie nie są. Poza tym, w przeciwieństwie do reszty mieszkańców Hemlock Falls, zawsze okazywały jej szczerą sympatię. Reguły Luminariuszy dotyczące traktowania wyrzutków są jasne: należy ich ignorować. Jednak bliźniaczki jakoś nigdy tego nie przestrzegały.
Winnie poprawia okulary na nosie, bierze głęboki wdech i w końcu rozdziera papier prezentowy. Szelest papieru przerywa ciszę poranka. Sekundę później Winnie dostrzega nazwę sklepu Falls’ Finest. Złote litery z zawijasami są identyczne jak te na witrynie w mieście.
Winnie głośno przełyka ślinę, zła na siebie za to, że tak bardzo ją to ucieszyło. Boi się, że bliźniaczki kupiły jej coś drogiego (co sugeruje spory ciężar pudełka) i że prawdopodobnie jej się to spodoba. Prawie żałuje, że to jednak nie psia kupa.
Ale teraz nie może się już wycofać. Emma i Bretta prawie podskakują z emocji.
Winnie unosi wieko pudełka i odkrywa, że w środku znajduje się skórzana kurtka. Jedna z tych rzeczy, na które nigdy nie mogłaby sobie pozwolić, chyba że kupiłaby bardzo, ale to bardzo znoszoną. Tę tutaj uszyto w nieśmiertelnym stylu, który zawsze dobrze się prezentuje, bez względu na to, ile kurtka ma lat i w której dekadzie jest noszona.
Winnie przełyka ślinę po raz drugi. Cynamonowy brąz kurtki idealnie współgra z jej kasztanowymi włosami.
– Zawsze tak marzniesz podczas sprzątania zwłok – wyjaśnia Emma. – W tym będzie ci ciepło!
Winnie nie mówi tego na głos, bo nie chce być złośliwa, ale jest boleśnie świadoma tego, co kryje się za tymi słowami: „Zawsze marzniesz i zawsze tak będzie, ponieważ w przeciwieństwie do nas ty, Winnie Wednesday, będziesz sprzątać trupy do końca życia”.
– Przymierz! – prosi Bretta, a w jej policzkach znów ukazują się dołeczki. – Możemy wymienić, jeśli nie będzie pasować.
Winnie spełnia jej prośbę – oczywiście kurtka pasuje idealnie. Nawet nałożona na zieloną bluzę z napisem „Ratujmy wieloryby”. Winnie zgina ręce w łokciach, a wtedy nowiutka skóra wydaje trzeszczący dźwięk. Sprawdza zapięcie, przesuwając suwak w górę i w dół niczym skalpel rozcinający wampirze wnętrzności.
Nie powinna przyjmować tego prezentu. Naprawdę. Powinna grzecznie podziękować bliźniaczkom i powiedzieć, że jest to zbyt drogi podarunek, aby mogła go przyjąć.
Jednak tego nie robi. W tej kurtce czuje się jak prawdziwa twardzielka. Jak babcia Winona ze starego zdjęcia, na którym stoi z łukiem w ręce, wnętrznościami koszmaru rozpryskanymi po całym ciele i z szerokim, dzikim uśmiechem, jasnym jak słońce wschodzące za jej plecami.
Winnie uśmiecha się podobnie, co rzadko jej się zdarza, i mówi:
– Dzięki. To naprawdę… no, bardzo miłe z waszej strony. Dziękuję.
Emma promienieje z radości, Bretta klaszcze w dłonie, a Winnie po raz kolejny żałuje, że bliźniaczki nie są stereotypowymi wrednymi dziewczynami, którymi powinny być. Jej relacje z pozostałymi mieszkańcami, na przykład z takimi draniami jak Marcus, są zupełnie inne niż z nimi. Bliźniaczki są prawie jej przyjaciółkami, ale nie do końca…
Ten niepewny stan „pomiędzy” sprawia, że Winnie czuje nagle nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Odchrząkuje i odpina kurtkę. A potem znów ją zapina. I znowu, i znowu, ponieważ z jakiegoś powodu jej palce nie chcą puścić suwaka, który z niezwykłą lekkością przesuwa się po zamku.
– A kiedy wy macie urodziny? – odzywa się Marcus do bliźniaczek. Jego zainteresowanie oznacza, że dziewczyny w przyszłości mogą się spodziewać niezręcznego podarunku w postaci bukietu kwiatów.
– W przyszłym tygodniu – odpowiada Emma, dokładnie w tym samym momencie co Bretta.
Dziewczyny wybuchają śmiechem, jak zawsze, gdy powiedzą coś jednocześnie.
Winnie czuje, że palce na suwaku zaczynają jej marznąć. Ma mało czasu, żeby znaleźć dla bliźniaczek prezent, którym odwdzięczy im się za tę kurtkę.
– Chcemy urządzić imprezę – mówi dalej Emma. – Oboje jesteście zaproszeni.
Marcus wygląda, jakby miał zaraz zemdleć z radości. Winnie natomiast czuje, że robi jej się niedobrze. Wyrzutkowie nie są zbyt mile widziani na imprezach organizowanych przez Luminariuszy.
Dlatego zmienia temat. Jako najstarsza z nich dowodzi grupą.
– My, e… – zaczyna. Zzzt, zzzt, zzzt. – Mamy półzwłoki niedaleko posesji Fridayów. Może zaczniemy od nich?
– Tak jest, kapitanie – odpowiada Bretta, salutując.
Potem razem z Emmą i Marcusem pakują się na quada, a Winnie uruchamia silnik. Spaliny z rury wydechowej rozpływają się we mgle.
Nastał świt i otoczył drzewa perłową szarością. Cienie w lesie rozpraszają się. Ale zimowa szarość pozostaje.
Angielskie słowo hemlock oznacza zarówno szalej jadowity (śmiercionośną roślinę), jak i choinę (drzewo z rodziny sosnowatych) – przyp. tłum. [wróć]
Rozdział
2
Plan Winnie jest prosty: przejść trzy próby łowieckie, przywrócić swojej rodzinie status Luminariuszy i zostać łowczynią koszmarów, co było jej pisane od zawsze.
Jej matka była łowczynią.
Babka Winona była łowczynią.
Prababka Maria była łowczynią.
A gdyby nie ten incydent, Winnie ukończyłaby pełne szkolenie i dziś i dziś zostałaby przywitana z otwartymi ramionami na pierwszej próbie. Jednak dobrze wie (zna nawet intymne szczegóły), że to, co zrobił jej tata, czyli szpiegowanie dla Dian, odwiecznych wrogów Luminariuszy, nie uchodzi płazem – nawet jeśli ty, twoja mama i twój brat nie mieliście o niczym pojęcia.
„Powinniście byli wiedzieć”, orzekła Rada cztery lata temu. „Prawdziwy Luminariusz by to wiedział. Prawdziwy Wednesday by to wiedział”. Następnie członkowie Rady nałożyli na Winnie, jej mamę i brata Dariana karę: dziesięć lat życia jako wyrzutki.
I tyle. Tata zniknął – był szpiegiem, więc zdołał uciec – a ich dotychczasowe życie w gronie Luminariuszy się skończyło. Dziesięć lat ze statusem wyrzutka. Koniec.
Winnie sądziła, że nie może być już gorzej… Dopóki nie uświadomiła sobie, że jej szesnaste urodziny wypadną w trakcie tej dziesięcioletniej kary. Właśnie wtedy odbędą się próby łowieckie, a ona straci jedyną okazję, żeby wziąć w nich udział.
Jeżeli Winnie chciała do nich przystąpić – och, jak bardzo chciała tego wtedy i jak bardzo pragnie tego teraz! – to nie mogła pozwolić, aby jej szesnaste urodziny tak po prostu przeszły bez echa. Zamierzała podejść do pierwszej próby. I zrobi to.
To jej jedyna szansa, żeby odmienić los swojej rodziny, i jedyna okazja, żeby poszukać tego czegoś, co próbował zdobyć jej tata.
Winnie modli się, żeby nowa skórzana kurtka przyniosła jej szczęście.
Rozdział
3
Winnie parkuje quad na ścieżce jakieś dziewięć metrów od półzwłok. Światła reflektorów przeszywają mgłę, nadając niewyraźny kształt pobliskim drzewom. Niecałą minutę później Winnie odnajduje ludzkie szczątki. W ciągu trzech lat sprzątania zwłok zdążyła już poznać miejsca, w których koszmary zazwyczaj porzucają swoje ofiary. Ta konkretna polana, otoczona przez błękitne świerki i klony, jest ulubionym żerowiskiem wampirzyc.
Na widok białego kręgosłupa wystającego spod postrzępionych fragmentów brzucha Marcus zaczyna się krztusić. A gdy dostrzega obdarte ze skóry i mięśni kostki w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdowały się stopy, odwraca się gwałtownie i biegnie w stronę drzew.
Winnie jest rozbawiona.
– Witamy w lesie! – woła za nim, a Bretta cicho chichocze.
Emmie robi się jednak żal Marcusa, dlatego stara się swoim melodyjnym głosem zagłuszyć dźwięki wydawane przez jego zbuntowane gardło, z którego na sosnowe igły tryskają wymiociny.
Winnie i Bretta nie marnują czasu. Zakładają jednorazowe rękawiczki w kolorze chabrów, które niedawno zakwitły przed domem Winnie. Potem Bretta wyciąga plastikowy worek z turkusowego plecaka, bez którego nigdzie się nie rusza. Słychać szelest opakowania chipsów. Znając Brettę, prawdopodobnie mają one smak soli i octu. A może są to ulubione chipsy Emmy o smaku kwaśnej śmietany i cebulki.
– Nic o nim nie wiemy – mówi Bretta po bezskutecznym poszukiwaniu dokumentów zmarłego.
Jej rękawiczki są już brązowe od krwi. Jeansy denata wyglądają jeszcze gorzej.
– Myślisz, że powinniśmy poszukać drugiej połowy jego ciała?
– E tam.
Winnie rozwija plastikowe zawiniątko, które okazuje się gigantycznym przezroczystym workiem strunowym. Zapięcie ma kiepską jakość, dlatego wymaga starannego, cierpliwego odpinania. Zupełnie inaczej niż zamek w nowej kurtce Winnie.
Każdy Inny, który odwiedza świat Luminariuszy, jest przerażony, kiedy dowiaduje się, że sprzątanie zwłok należy do obowiązków trzynasto-, czternasto- i piętnastolatków. „To przecież dzieci!”, mówi. „Ich umysły są takie wrażliwe!” Na co Luminariusze prychają i odpowiadają: „No właśnie”.
Śmierć jest częścią życia w Hemlock Falls. Jest częścią życia poza lasem. Tracisz rodzinę, tracisz przyjaciół, tracisz siebie. Im szybciej te „dzieci” dowiedzą się, co może zrobić z nimi las, tym będą szczęśliwsze i bezpieczniejsze.
Winnie przekonała się o tym na własnej skórze.
– To ofiara wampirzycy – mówi do Bretty, kładąc worek przy zwłokach. – Łatwo to stwierdzić. Zobacz, brakuje wszystkich narządów wewnętrznych. Tułów i głowa mają najwięcej składników odżywczych, a hordy wampirzyc potrzebują ich, żeby przeżyć. Lubią części ciała z dużą zawartością żelaza.
– Ach, tak.
Bretta przygląda się ciału w skupieniu, a w tym czasie Winnie odwiesza swoją skórzaną kurtkę na czarną gałąź orzecha. Wspólnymi siłami podnoszą ciężkie ciało i wkładają je do worka. Plastik się gniecie. Zakrzepła krew tryska niczym pasta do zębów z tubki. Dziewczyny chwytają krańce zapięcia strunowego po obu stronach i zaczynają je zamykać.
– Ale dlaczego on nie ma stóp? – pyta Bretta.
– Mówi się, że wampirzyce lubią stopy, bo same ich nie mają. Chociaż, z drugiej strony, meluzyny i harpie też nie – zauważa Winnie, wzruszając ramionami.
Kiedyś spytała o to profesora Andersa, w czasach gdy jeszcze mogła chodzić do szkoły Luminariuszy, ale on tylko spojrzał na nią gniewnie i powiedział ze swoim szwedzkim akcentem: „Jeśli nie ma tego w Kompendium, to znaczy, że nie jest to ważne”.
Dlatego Winnie postanowiła zajrzeć do Kompendium koszmarów – nie skróconego poradnika, z którego korzystają łowcy, lecz do pełnego, potężnego wydania, dużego jak jej plecy, które jest przechowywane w bibliotece Mondayów. Nie znalazła tam jednak odpowiedzi.
– A ty jak myślisz? Dlaczego zabierają stopy? – dopytuje Bretta.
Twarz Winnie oblewa rumieniec.
Dziewczyna czuje dziwne gorąco. Trochę pochlebia jej to, że Bretta chce poznać jej teorię. A trochę jest skrępowana, ponieważ wie, co się stanie, jeżeli się nią podzieli. Nawet jeśli Bretta nie będzie się śmiała, prawdopodobnie powie o tym komuś, kto powie jeszcze komuś innemu i wkrótce Luminariusze znów okleją jej dom papierem toaletowym. Albo pomalują sprayem stare volvo jej mamy, na którym wciąż jeszcze widnieją ślady czerwonej farby po ostatnim akcie wandalizmu. Wtedy Winnie znienawidzi swojego tatę jeszcze bardziej, a przy okazji znienawidzi mamę za to, że go kiedyś pokochała…
Nie, nie może dać się w to wciągnąć. Nie w swoje urodziny.
Wzrusza więc ramionami i burczy pod nosem:
– Nie wiem.
Nagle słychać ciężkie kroki. Winnie obraca się, spodziewając się, że zobaczy Emmę z Marcusem wiszącym na jej ramieniu. Ale z zarośli wychodzi chłopak o jasnobrązowych włosach, doskonale pasujących do jego bladej cery.
– O – mówi Winnie, robiąc kwaśną minę. – Jay.
Na jej widok chłopak robi krok do tyłu. Wyjątkowo wygląda dzisiaj bardziej na zmęczonego niż zjaranego, jakby przez całą noc łaził gdzieś z piwem w jednej ręce i jointem w drugiej. Stoi przygarbiony, ubrany we flanelową koszulę, z rękami w kieszeniach wypłowiałych jeansów i w czarnych butach motocyklowych, na których widać ślady czerwonej ziemi.
Na tle szarego lasu stanowi istną eksplozję kolorów. Winnie nagle żałuje, że zdjęła swoją skórzaną kurtkę. W obecności Jaya wolałaby mieć na sobie ochronną zbroję.
Bretta stoi obok niej nieruchomo, niczym zjawa jelenia, która zauważyła człowieka.
– Po co tu przyszedłeś? – pyta Winnie, ale Jay ją ignoruje i przejeżdża dłonią po rozczochranych włosach, patrząc gdzieś przed siebie.
Nie na ludzi, nie na ciało, lecz na las. Na liście, mech i błoto. Na subtelne ślady pozostawione nocą przez potwory.
Winnie zastanawia się, co takiego widzi Jay. Chłopak przeszedł wszystkie trzy próby łowieckie już ponad rok temu.
– Szykowałem się do szkoły – odpowiada w końcu Jay. Jego głos, podobnie jak on sam, jest przygaszony i zmęczony. – Zobaczyłem ślady i postanowiłem sprawdzić, czy nic nie wydostało się poza granice.
Posiadłość klanu Fridayów, w której mieszka Jay, jest jedną z dwóch bezpośrednio sąsiadujących z lasem (druga należy do klanu Tuesdayów).
– Wampirzyca? – pyta.
– Tak – odpowiada pospiesznie Bretta. – Domyśliłyśmy się po brakującym tułowiu.
Winnie zerka na nią kątem oka. Pewnie powinna być zła na Brettę za to, że popisuje się nieswoją wiedzą, ale jest zbyt zaskoczona tym, że jej koleżanka z trudem łapie oddech. I jakoś wyjątkowo szeroko się uśmiecha.
Jay chyba tego nie zauważył, bo odpowiada, zwracając się do Winnie:
– Jakieś dokumenty?
– Nie – odpowiada Bretta.
– Aha.
Jay wkłada ręce głębiej do kieszeni i pochyla się do przodu, jakby nagle uznał, że gałęzie drzew zwisają zbyt nisko. Winnie z niechęcią przyznaje, że polana zrobiła się dziwnie mała, od kiedy on się na niej pojawił.
– Mogę zapytać ciocię, czy coś widziała – zaproponował. – Może miała włączone kamery…
– Nie – przerywa mu Winnie, a w tym samym czasie Bretta mówi cicho:
– Byłoby super.
Winnie spogląda na nią, a potem na Jaya.
– Nie potrzebuję twojej pomocy. Wiem dokładnie, co się tutaj wydarzyło. Wampirzyce – wyjaśnia, wskazując ciało. – Cała horda.
Jego oczy w kolorze cyny zwężają się w szparki, ale nie kwestionuje teorii Winnie. Jednak także jej nie potwierdza, i dziewczyna czuje narastającą złość. Kiedyś zawsze umiała zgadnąć, o czym myśli Jay. Teraz nie ma zielonego pojęcia, co dzieje się w jego głowie.
– Nie potrzebuję twojej pomocy – powtarza. – Sama sobie poradzę ze sprzątaniem zwłok.
– Wiem, Win – odpowiada Jay, a Winnie z irytacją zauważa, że jego słowa brzmią szczerze. – Chciałem tylko pomóc.
Odwraca się i idzie w stronę lasu. Na linii drzew zatrzymuje się na chwilę i woła: „Wszystkiego najlepszego”. Zaraz potem las połyka go w całości.
– Widzimy się w szkole! – krzyczy Bretta w stronę sosen, ale nikt nie odpowiada.
Bretta wygląda, jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Winnie natomiast czuje, że znów zaczyna zgrzytać przednimi zębami. Cieszy się, że Jay sobie poszedł, i jednocześnie jest wściekła, że pamiętał o jej urodzinach. Przede wszystkim jednak denerwuje ją to, że w ciągu tych pięciu minut swojej obecności zdołał zakwestionować jej teorię o wampirzycy. Wspomniał, że doszedł do ciała po śladach, a w przypadku wampirzyc jest to niemożliwe. Ich przypominające szczudła nogi mają ostre zakończenia, które przebijają ziemię, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Winnie mruży oczy i uważnie przygląda się leśnemu podszyciu. Co takiego zobaczył Jay, co ona sama przegapiła? Czy to jednak robota sylfa? A może topielca? Pewnie mogłaby za nim pobiec i zapytać. Pewnie powinna za nim pobiec i zapytać. Tak postąpiłaby odpowiedzialna osoba zajmująca się sprzątaniem zwłok – i tak zrobiłby też przyszły łowca.
Ale ona nie zamierza tego robić. Nawet za milion lat.
– Jay nigdy nie zwraca na mnie uwagi – zauważa ze smutkiem Bretta, a potem, jakby na pocieszenie samej siebie, dodaje – ani w sumie na nikogo innego.
– Co? – Winnie poprawia na nosie okulary i mruga zdziwiona, patrząc na koleżankę.
– Jay Friday – wyjaśnia Bretta. – Ja i Emma równie dobrze mogłybyśmy być niewidzialne. On jest kompletnie zatopiony we własnych myślach. – Sposób, w jaki Bretta to mówi, sugeruje, że jest to dla niej pociągająca cecha. – Wiesz, chodzimy na wszystkie jego występy w Joe Squared, ale on zawsze znika, jak tylko skończą grać.
Winnie tego nie wie. Unika lokalnej klubokawiarni tak jak koszmar unika płynącej wody. Prawdą jest jednak, że słyszała muzykę graną przez zespół Jaya, który występuje tam w sobotnie wieczory. I zauważyła, że połowa Hemlock Falls wydaje się w nim zadurzona.
To kompletnie bez sensu, bo Jay nie przejawia żadnego zainteresowania kimkolwiek z miasta – można wręcz odnieść wrażenie, że nie jest świadomy istnienia mieszkańców.
Ale może właśnie to jest w nim tak pociągające.
Wbrew podszeptom intuicji Winnie decyduje się pocieszyć Brettę.
– On nie gra po to, żeby przyciągnąć czyjąkolwiek uwagę, więc trudno się dziwić, że znika zaraz po występie. Jeśli chcesz z nim porozmawiać, spróbuj go poszukać u Gunthera po szkole.
– Na stacji benzynowej Innych? Poza granicami Hemlock Falls?
Winnie kiwa głową.
– Praktycznie codziennie tam przesiaduje i dłubie przy swoim motorze.
Albo też przy motorze swojej ciotki, ale Winnie nie widzi potrzeby, aby to doprecyzowywać.
Bretta otwiera szeroko oczy, a dołeczki w jej policzkach znikają. Winnie obserwuje, jak koleżanka łączy w myślach kolejne wątki: „stacja benzynowa Gunthera równa się motor równa się Jay równa się czas z Jayem równa się bycie zauważoną”…
Klaszcze w chabrowe dłonie pokryte zakrzepłą krwią.
– Wielkie dzięki, Winnie! Na pewno dziś to zrobię… zrobimy. Ale skąd ty tyle o nim wiesz? Jesteście przyjaciółmi czy coś?
– Nie – odpowiada krótko Winnie, ściągając rękawiczki. Po lesie rozlega się głośny trzask, przypominający strzał z pistoletu. – Jay nie jest moim przyjacielem.
Rozdział
4
Chociaż kiedyś nim był.
Dlatego Winnie tak dobrze go zna. I dlatego go nienawidzi. Ponieważ prawda o Jayu Fridayu jest taka, że kiedyś przyjaźnił się z Winnie i Ericą Thursday. Stanowili nierozłączne trio. Triadę. Trójkąt. Wszystko, co wiąże się z liczbą trzy – tym właśnie chcieli być na każdym z etapów swojej siedmioletniej przyjaźni.
Wednesday, Thursday, Friday. Środa, Czwartek, Piątek. Perfekcyjne zestawienie klanów tworzące akronim WTF, co nigdy nie przestawało ich bawić.
Jay był o rok starszy, ale rodzice całej trójki (a w przypadku Jaya ciotka) przyjaźnili się ze sobą, dlatego na zmianę podwozili dzieciaki do szkoły. Każdego popołudnia jechali do rozległej posiadłości Sundayów, gdzie znajdowały się sale szkolne i hale treningowe dla Luminariuszy. Winnie, Erica i Jay lubili prowadzić długie dyskusje, w najmłodszych latach na temat Pokemonów, później koszmarów, a wreszcie tego, którzy profesorowie są najstraszniejsi. Dzięki temu łączyła ich silna więź. Byli szczerze przekonani, że nic nie jest w stanie jej zerwać.
Jednak las ma to do siebie, że potrafi zniszczyć właściwie wszystko.
I to właśnie zrobił. Kiedy rodzina Winnie została wykluczona ze społeczności z powodu tego, co zrobił jej ojciec, Jay i Erica porzucili ją tak samo, jak wszyscy inni w Hemlock Falls. Bezlitośnie. Jay wpadł w złe towarzystwo, a Erica dołączyła do ekipy najpopularniejszych dzieciaków w szkole.
Tak oto nierozłączne trio, triada i trójkąt podzieliły się na dwie części: po jednej stronie został kąt prosty, wciąż mile widziany w świecie Luminariuszy. Po drugiej stronie leżała zagubiona przeciwprostokątna, samotna i dryfująca odtąd bez celu.
Rozdział
5
Jako najstarsza w ekipie sprzątającej zwłoki i jednocześnie kierowczyni quada Winnie zawozi ciała do posiadłości Mondayów, gdy pozostali wracają do domów, żeby przygotować się do lekcji. Szlak prowadzący przez las za chwilę zaprowadzi ją na tereny Mondayów. Jest pokryty śladami opon pojazdów Tuesdayów, którzy byli tu dzień wcześniej. Winnie zawsze stara się jechać w tych żłobieniach, jak gdyby dzięki temu mogła stać się jedną z nich.
Wszyscy uwielbiają Tuesdayów.
To właśnie ta część sprzątania zwłok – odwożenie ciał – jest ulubionym momentem dnia Winnie. Jest wtedy zupełnie sama i może szkicować sobie w myślach nowe koszmary.
Dziś odnaleźli nienaruszonego ziemskiego sylfa. Winnie nigdy wcześniej nie widziała takiej istoty i nie miała pojęcia, jak… ludzka ona jest. Przypominała miniaturowego człowieczka z korą zamiast skóry oraz kamiennymi zębami i rogami. Winnie koniecznie musi narysować ją na nowo w swoim Kompendium. Oczyma wyobraźni widzi już, jak to zrobi – małymi kreskami naszkicuje teksturę twarzy, a grubszym cienkopisem podkreśli głęboką czerń oczu.
Dwa pozostałe ciała koszmarów, które odnaleźli, to pisklęta mantykor, które wyglądają jak skorpiony wielkości psa. Winnie sprząta je praktycznie co tydzień. Są łatwe do narysowania, zbudowane tylko ze skorupy i nóg. Proste, czyste linie.
Może dlatego, że Winnie jest tak bardzo pochłonięta myślami i całą uwagę skupia na śladach opon po Tuesdayach, a może po prostu dlatego, że las zawsze ma swój plan, po dotarciu do znajomego wzgórza z czerwonym kołkiem wbitym w ziemię Winnie zauważa, że coś tu nie pasuje.
Dwie stopy.
A raczej to, co po nich zostało. Są zakrwawione, blade i pozbawione palców.
Winnie naciska hamulec. Quad zatrzymuje się, rozpryskując plamy błota wokół czerwonego kołka oznaczającego najdalszy punkt, w którym mogą pojawić się koszmary. Każdej nocy, kiedy powstaje mgła, tworzą się też one. Większość z nich pozostaje w sercu lasu, niedaleko śpiącego ducha, ale niektóre próbują wyjść na zewnątrz. Część z nich wyrusza na poszukiwanie ludzi, żeby zaspokoić nocny głód.
Dlatego Tuesdayowie zamontowali czujniki wykrywające koszmary, którym uda się przedostać do zewnętrznego świata. Teoretycznie. Najwyraźniej jeden zdołał przekroczyć granicę i zostawił tutaj stopy swojej ofiary. Winnie koniecznie musi o tym komuś powiedzieć. Musi też zabrać te stopy.
Zeskakuje z quada i wyciąga spod siedzenia starą torbę na zakupy. Prawdopodobnie ktoś kiedyś trzymał w niej przekąski, ale od miesięcy jest już tylko pogniecionym śmieciem, którego z lenistwa nie wyrzuciła. Teraz posłuży jej jako prymitywny worek na zwłoki. Albo… na stopy.
Winnie wkłada ręce do torby i podnosi szczątki takim samym ruchem, jakim kiedyś zbierała kupy psa Eriki. Szszt, szszt, jedna stopa. Dwie. Są zaskakująco ciężkie, porośnięte u góry włosami, wokół których widnieją głębokie, zakrwawione rany – zupełnie jakby wpadły pod kosiarkę.
Ogarnia ją fala mdłości. Pospiesznie zamyka torbę. Jeszcze przed godziną drwiła z Marcusa, a teraz ona sama ledwo powstrzymuje wymioty. To zła wróżba przed dzisiejszą wieczorną próbą.
„Jesteś głodna – mówi sobie. – I bardzo niewyspana”. Nawet mama i babcia Winona musiały niekiedy odczuwać mdłości, a przecież w swoim czasie każda z nich była Pierwszą Łowczynią klanu Wednesdayów.
Winnie wbija kij w miejsce, w którym leżały stopy. Czerwona glina pęka pod wpływem nacisku. Kij łamie się na czubku, ale wystarczy, żeby posłużyć jako oznaczenie. Mario z laboratorium Mondayów znajdzie go bez problemu.
Winnie kładzie stopy na platformie quada obok ciał koszmarów i Innych i ponownie uruchamia silnik. Tym razem już nie zwraca uwagi na ślady po Tuesdayach. Po prostu jedzie, aż w końcu dociera do posesji Mondayów.
Zimno atakuje ją ze wszystkich stron, kiedy wyjeżdża z lasu. Jest cicho, a zmarznięte źdźbła trawy chrzęszczą pod nogami. Dwa kruki podrywają się do lotu w tym samym momencie, gdy Winnie szybkim krokiem rusza przed siebie.
To miejsce przypomina kampus uniwersytecki, jeden z tych, które Winnie widziała w telewizji. Główna rezydencja z piaskowca jest obrośnięta bluszczem, który bez swojej zielonej powłoki przypomina raczej rozdygotane spaghetti. Wokół największego budynku znajdują się dodatkowe pawilony, których jest łącznie siedem: trzy laboratoria, dwie biblioteki (historyczna i naukowa), szpital i biurowiec dla tych Mondayów, którzy nieustannie pracują nad rozszerzaniem wiedzy Luminariuszy.
Intelekt na pierwszym miejscu. Wiedza najwłaściwszą drogą – to motto klanu. Mijając dwie biblioteki, Winnie nie po raz pierwszy żałuje, że nie urodziła się z nazwiskiem Monday. Nie wpłynęłoby to wprawdzie na to, co stało się z jej tatą, ale przynajmniej wtedy ona, jej mama i brat nie byliby aż tak znienawidzeni przez swój klan. Mondayowie zawsze są dla niej bardzo uprzejmi. Wednesdayowie natomiast nigdy nie okazują jej życzliwości.
W końcu motto Wednesdayów brzmi: Sprawa ponad wszystko. Lojalność aż do końca. Czy istnieje jakaś większa nielojalność niż życie pod jednym dachem z Dianą? Jedną z tych wiedźm, które wykradają magię śpiącym duchom z całego świata? Kto chciałby budzić duchy i wypuszczać koszmary do ludzi?
Z punktu widzenia Wednesdayów życie przez dziesięć lat ze statusem wyrzutka i tak nie jest wystarczająco surową karą za zbrodnie, których dopuścili się Winnie, mama i Darian. I choć jest to bardzo frustrujące, Winnie nie może ich za to winić. Diany są złe. Jej tata jest zły. Koniec tematu.
Na początku istnienia amerykańskich Luminariuszy, gdy tamtejszy duch dopiero co się przebudził, Diany walczyły o swoją pozycję w lesie. Gdzie tylko się dało, zakopywały swoje Źródła – kryształy, metalowe kule, drewniane talizmany, kości zwierząt – w nadziei na to, że zdołają one przejąć magię ducha. Potem używały ich do tworzenia zaklęć.
W tamtych czasach można było odnieść wrażenie, że magiczne przedmioty leżą wszędzie i powoli wysysają energię z lasu. Widywano je wetknięte między korzenie albo w kamienne szczeliny. Często znajdowały je dzieci podczas sprzątania zwłok. Przedmioty te zazwyczaj były chronione przez pułapki.
Prapradziadek Winnie stracił w ten sposób kciuk.
W końcu jednak Luminariusze z Hemlock Falls okazali się silniejsi niż Diany. Wiedźmy nie były w stanie przejąć magii ducha, dlatego wróciły do swoich kryjówek na całym świecie. Stara syrena alarmowa stojąca w centrum miasta, która dotąd regularnie ostrzegała o ich nadejściu, wreszcie przestała wyć.
Jednak Diany całkowicie nie zniknęły. Wciąż pragną przejąć kontrolę nad duchami i zapanować nad światem. Nadal podrzucają Źródła i kradną magię, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Ojciec Winnie jest tego żywym przykładem, podobnie jak jej rodzina jest żywym przykładem tego, co się może zdarzyć, kiedy człowiek straci czujność.
Winnie przejeżdża obok posesji Mondayów i macha do dwóch osób ubranych w laboratoryjne fartuchy, ale nikt jej nie odpowiada. Podjeżdża do szpitala i robi kółko przed wejściem do kostnicy. Na spotkanie wychodzi jej główny badacz koszmarów: Mario.
Wita Winnie skinieniem głowy, a jego blada skóra w odcieniu „nosa-nie-wychylam-z-laboratorium” jest wręcz świetlista w porannym słońcu. Mario robi różowego balona z gumy.
– Ech – wzdycha Winnie. – Chyba uzgodniliśmy, że nie będziesz przy mnie żuć gumy.
– Uzgodniliśmy też, że nie będziesz się spóźniać. – Mario stuka palcem w tarczę zegarka. – Człowiek musi czymś wypełnić sobie życie. – Nadciąga kolejny balon. Pyk!
Winnie uśmiecha się. Lubi Maria. On nigdy nie sugeruje swoim zachowaniem, że nie powinno jej tutaj być, nie wywraca oczami na jej widok i zawsze odpowiada na jej machanie. Może dlatego, że jego bratanek Andrew i brat Winnie Darian są parą, a może dlatego, że miał bliskie relacje z tatą Winnie przed incydentem. Tak czy inaczej, Winnie docenia to, że ma w nim sojusznika, nawet jeśli nigdy nie pozwalał, żeby poszła z nim do kostnicy albo do sali egzaminacyjnej.
Nawet jeśli jest chodzącą folią bąbelkową, która wciąż strzela balonami z gumy, irytując tym absolutnie wszystkich dookoła. Nawet jego matka zawsze go za to karci, gdy przyjeżdża w odwiedziny z włoskiej filii Luminariuszy.
– Znalazłam coś. – Winnie wyłącza silnik, zeskakuje na chodnik i podnosi torbę na zakupy.
Przez plastik widać zakrwawione przedmioty.
Mario mruży oczy.
– To są… stopy?
– Tak. – Winnie podchodzi do niego, wskazując wolną ręką w kierunku platformy quada. – I znalazłam je poza granicą. Jestem prawie pewna, że należą do półzwłok. Nie – poprawia się, podchodząc do Maria. – Jestem całkowicie przekonana, że tak jest. Wiesz, co to oznacza, prawda?
Mario wzdycha, a jego twarz wykrzywia się w grymasie, który można opisać jako nieskończone cierpienie.
– Oczywiście mam teorię, ale podejrzewam, że ty masz inną. Zapewne wysoce nieprawdopodobną.
I to mówi ktoś, kto słynie ze swoich dziwacznych i nietypowych pomysłów.
– To robota wilkołaka – stwierdza Winnie.
Mario robi kolejnego balona. Pyk!
– Mówię poważnie. – Winnie rzuca w niego workiem ze stopami. Plastikowa torba szeleści. – Co może przekroczyć granicę niezauważone, Mario? Albo odmieniec, albo wilkołak, a odmieńcy nie masakrują ciał.
– Są wyjątkowo rzadko spotykane. Nie widzieliśmy żadnego wilkołaka od siedemnastu lat. A wtedy było… – Mario kręci głową. – Było źle, pamiętasz?
Winnie nie pamięta, ponieważ nie było jej jeszcze wtedy na świecie. Ale oczywiście zna historię o tym, jak Inny zmieniony w wilkołaka zabił sześcioro ludzi w ciągu sześciu dni, a wszyscy w Hemlock Falls dostali zakaz opuszczania domów aż do momentu, gdy Tuesdayowie wreszcie go zastrzelili. Od tamtego czasu syrena w centrum miasta, która wcześniej ostrzegała przed atakami Dian, ostrzega również przed wszelkimi innymi niebezpiecznymi stworzeniami grasującymi za dnia.
Winnie zagryza wargę. Nie chce sugerować się czymś, co wydarzyło się siedemnaście lat temu… ale ma wrażenie, że trop jest dobry.
– Pomyśl tylko, Mario. Wilkołak jest w trakcie posiłku, gdy nagle zaczyna świtać. Wciąż ma stopy w ustach, a jego ciało zaczyna się z powrotem zmieniać w ludzką postać…
– Czyli twierdzisz, że ten wilkołak jest mężczyzną?
– …i po prostu – Winnie przebiera dwoma palcami, naśladując chód – wychodzi sobie z lasu. A potem porzuca stopy i przechodzi do naszego świata.
Mario nie wygląda, jakby ta teoria go zaintrygowała. Co najwyżej jest lekko pobudzony. Jakby musiał gdzieś pilnie pójść, ale nie może, bo Winnie zatrzymuje go swoimi dziwnymi opowieściami. Tyle dobrego, że chociaż bierze od niej torbę.
– Ciekawa historia, jak zwykle, Winnie. Ale wyobraź sobie coś innego: to była ta sama horda wampirzyc, na które polowali łowcy przez ostatnie trzy noce. Ostatecznie zabili je wszystkie, prawdopodobnie podczas posiłku, a te dwie stopy po prostu zostały przypadkiem przerzucone poza granicę.
Mario powoli podchodzi do wózka na kółkach. Stal nierdzewna błyszczy w świetle wschodzącego słońca.
– Też tak najpierw pomyślałam. – Winnie idzie za nim. Chwytają dwa przeciwległe końce wózka i pchają go w stronę quada. – Ale ślady na tych stopach nie pasują do wampirzyc. Otwórz torbę i sam zobacz!
Mario nie odpowiada, ale Winnie wie, że rozmyśla nad jej słowami. Zawsze gdy jego naukowy umysł zaczyna intensywnie pracować, Mario głośniej żuje gumę i robi więcej balonów. Pyk-pyk-pyk!
Winnie pomaga mu przenieść pierwsze ciało Innego na najniższą półkę wózka. Jest to starsza kobieta, której oczy zmieniły się w kamień po niefortunnym spotkaniu z bazyliszkiem. Potem przekładają mantykory na środkową półkę. Później przenoszą sylfa (na którego widok Mario wydaje z siebie podekscytowane ochy i achy) i na końcu półzwłoki, które lądują na najwyższej półce.
– Zdecydowanie robota wampirzycy – stwierdza Mario po pobieżnej analizie. – Ale podoba mi się twoja teoria, Winnie. Jest bardzo… – przerywa tak samo jak co tydzień, gdy dziewczyna prezentuje mu swoje najnowsze szalone koncepcje.
– Inspirująca – Winnie kończy za niego.
Nie jest w stanie ukryć rozczarowania w swoim głosie. Naprawdę sądziła, że tym razem trafiła w sedno. Teoria z wilkołakiem doskonale wyjaśniała dziwne uwagi Jaya na polanie. Zresztą przecież ona sama słyszała wycie, gdy nastawał świt.
Mario uśmiecha się do niej przepraszająco.
– Niezła z nas para, co? Ale naprawdę podoba mi się to, jak pracuje twój umysł.
Winnie poprawia okulary na nosie. Jej kciuk zostawia brudny ślad na lewej soczewce.
– Ciocia Rachel mówiła ci, że zabili hordę wampirzyc?
– Nie – odpowiada Mario. – Wednesdayowie jeszcze nie przynieśli dzisiejszego raportu, ale założę się z tobą o tygodniowy zapas kawy, że to nie był wilkołak.
Kolejna rzecz, którą Mario robi co tydzień: zakłada się z Winnie o tygodniowy zapas kawy, że jej hipoteza jest błędna. I oczywiście zawsze, gdy to on forsuje jakieś szalone teorie, Winnie proponuje zakład o taką samą stawkę.
Winnie jeszcze raz przygląda się półzwłokom. Promienie słońca odbijają się od plastiku. Torba ze stopami leży teraz pod postrzępionymi kostkami. To rzeczywiście wygląda na robotę wampirzyc… Ale dlaczego w takim razie jadły stopy? Kompendium mówi, że wampirzyce nie jedzą stóp, tylko je usuwają.
Winnie zaciska zęby. Tutaj chodzi o coś więcej. Nawet Jay to zauważył.
– Dobrze. – Spogląda na Maria, który pisze coś na podkładce zwisającej z krawędzi stołu. – Tygodniowy zapas kawy.
Mario przerywa pisanie.
– Hę?
– Tygodniowy zapas – powtarza Winnie i wyciąga rękę. Natychmiast przypomina sobie jednak, że jeszcze jej nie umyła, więc szybko ją wycofuje. – Przyjmuję twój zakład. Może być kawa z Joe Squared?
– Jesteś aż tak pewna siebie? – Mario patrzy na torbę ze stopami, mrużąc oczy. Pyk-pyk-pyk! Nigdy jeszcze nie założyli się tak na serio. – Jesteś gotowa zapłacić nawet za wymyślną kawę? W porządku. – Wzrusza ramionami. – Już po tobie. Jeżeli się okaże, że to jest ofiara wilkołaka, kupię ci tygodniowy zapas kawy w Joe Squared albo jeśli wolisz, zaproszę cię wraz z osobą towarzyszącą na posiłek, który sam przyrządzę w Revenant’s Daughter.
„Z osobą towarzyszącą”. Jakby Winnie mogła liczyć na jakiekolwiek towarzystwo.
– Wolę kawę – odpowiada.
Mario udaje, że zdejmuje przed nią niewidzialny kapelusz.
– Wyślę ci maila, kiedy dostanę informacje od Wednesdayów.
– Wspaniale.
Winnie zakłada niewidzialny kapelusz, a potem wskakuje z powrotem na quada. Chłodne podmuchy wiosennego wiatru muskają jej skórę. Brudna plama na soczewce okularów sprawia, że obraz zamazuje się w tym miejscu. Dzwony na budynku Rady w centrum miasta wybijają ósmą, co oznacza, że za godzinę zaczną się lekcje.
W Hemlock Falls szkoła zawsze zaczyna się późno, żeby na lekcje mogli zdążyć ci, którzy w danym dniu zajmowali się sprzątaniem zwłok albo polowali na koszmary poprzedniej nocy.
– Przygotuj się na przegraną, Mario! – krzyczy Winnie, odjeżdżając.
Przez krótką chwilę ściga ją jeszcze odgłos pękających balonów.
Rozdział
6
Revenant’s Daughter jest po części barem, a po części restauracją, i wszystko tam aż lepi się od tłuszczu. Zazwyczaj Winnie nie chodzi tam przed szkołą, ale poprzedniego wieczoru matka wymusiła na niej obietnicę: „Jutro masz urodziny. Chcę się z tobą zobaczyć z samego rana”.
Dlatego Winnie tu przyjechała.
Parkuje quad obok kosza na śmieci na zapleczu, w alejce między Falls’ Finest, Joe Squared i sklepem spożywczym należącym do Wednesdayów. Mają tam bardzo wysokie ceny, ale mogą sobie na to pozwolić, bo jest to jedyny tego typu sklep w okolicy.
Winnie czuje zapach gorącego oleju. Jest jednocześnie ohydny i apetyczny. Żadne z dań w Revenant’s Daughter nie jest szczególnie smaczne ani wykwintne, ale wszystko jest panierowane i smażone na tak głębokim tłuszczu, że nikt tego nie zauważa. No i keczup. W tej restauracji keczup to podstawa.
Winnie zgrzyta przednimi zębami w rytmie na trzy i maszeruje w stronę ciężkich tylnych drzwi zabezpieczonych przed zamknięciem ciężkim kamieniem. Fale tłustego ciepła mieszają się z porannym powietrzem. Winnie żałuje, że nie ma czasu, żeby przy okazji zjeść tu śniadanie.
– Co się stało? – pyta Francesca Wednesday, gdy tylko Winnie przekracza próg zaparowanej kuchni.
Mama przekłada właśnie dwa placki ziemniaczane na tacę, gdzie są już jajka, tosty i kawa. Archie Friday smaży kolejne placki i nie podnosi wzroku znad patelni. Rzadko się odzywa, ewidentnie woli porozumiewać się za pomocą chrząknięć.
– Wyglądasz, jakby coś się stało. – Mama marszczy brwi, aż tworzą się między nimi głębokie zmarszczki. W kuchennym świetle jej cera sprawia wrażenie żółtej i niezdrowej. – Miałaś jakieś problemy przy sprzątaniu zwłok?
Winnie głośno przełyka ślinę. Nigdy nie była najlepszym kłamcą. Nawet najzwyklejsze, niewinne kłamstewko nie potrafi przejść jej przez usta. Dlatego na przykład jej brat Darian nigdy nie uwierzył, że naprawdę podobały jej się wąsy, które zapuścił w zeszłym roku. A gdy idzie o poważniejsze sprawy… Jedynym sposobem na zatajenie planów związanych z próbami łowieckimi jest unikanie rozmów z mamą.
Zastanawiając się nad odpowiedzią, Winnie zapina i odpina swoją skórzaną kurtkę. Ciemne oczy mamy przyglądają jej się uważnie.
– Skąd to masz? – Francesca podchodzi szybko do córki i fachowym okiem przygląda się skórzanej kurtce. – Ukradłaś to gdzieś?
Winnie się śmieje, a jej reakcja budzi w mamie jeszcze większe podejrzenia.
– Nie, mamo. Dostałam ją od Emmy i Bretty Wednesday.
– Aha. Wow. – Mama otwiera szeroko oczy.
Jej policzki nagle oblewają się rumieńcem. Zerka na tył kuchni, gdzie obok przemysłowych ekspresów do kawy czeka już żółta torba prezentowa.
– W takim razie będziesz… Pewnie będziesz rozczarowana moim prezentem. Ale proszę. – Skinieniem głowy wskazuje torbę. – Otwórz, a ja zaraz wrócę.
Wychodzi z zaplecza, trzymając w ręku tacę, na której jest dużo więcej tłuszczu, niż ona sama miała cztery lata temu, gdy Luminariusze wykluczyli ją ze swojej społeczności. Musiała wtedy zatrudnić się w dwóch miejscach na raz, żeby mieć z czego opłacić rachunki. Winnie nie zdawała sobie wcześniej sprawy z tego, jak wygodnie im się żyło z pensji łowcy – aż do momentu, gdy mama przestała ją otrzymywać.
Kiedy otwierają się wahadłowe drzwi, brzęczący szum głosów nabuzowanych cholesterolem i kofeiną robi się głośniejszy. Winnie zerka na najbliższy stolik, przy którym siedzą Imran i Xawier Saturdayowie (czwarta klasa, popularni, niespokrewnieni), Marisol Sunday (trzecia klasa, popularna), Casey Tuesday (druga klasa, popularny) i Erica Thursday.
Oczy Eriki, niemal rude na tle jej ciepłej, bursztynowej cery, spotykają się ze wzrokiem Winnie. A potem równie szybko uciekają. Wahadłowe drzwi wracają do normalnej pozycji. Archie warczy pod nosem: „Zamówienie gotowe!”, a Winnie przemyka w stronę ekspresów do kawy. Serce wali jej jak młot. A zęby znów zgrzytają.
To kolejny powód, dlaczego nie przychodzi rano do restauracji. Jest to miejsce, w którym popularne dzieciaki spotykają się na śniadaniu przed szkołą.
I miejsce, w którym Erica je śniadanie. Nie rozmawiają ze sobą od czterech lat, i chociaż Erica nie nazywa Winnie wiedźmim pomiotem ani łajnem Diany, nie reaguje także, kiedy robią to wszyscy inni. Tylko patrzy, a z jej idealnie umalowanej twarzy nie da się nic odczytać. W czasach, gdy jeszcze przyjaźniła się z Winnie, dopiero uczyła się używać eyelinera i konturówki. Teraz już nigdzie nie wychodzi nieumalowana, a jej ubrania zawsze są modne i pochodzą od topowych projektantów.
Ojciec Eriki, wywodzący się z meksykańskich Luminariuszy, zawsze jest jedną z najlepiej ubranych osób w Hemlock Falls, dlatego nic dziwnego, że Erica także ma doskonale dobrane stroje. I chociaż on ciągle używa nazwiska Jueves, Erica urodziła się wśród amerykańskich Luminariuszy i otrzymała nazwisko Thursday po mamie, która jest przywódczynią klanu.
Klan oczekuje, że Erica pójdzie śladami swej matki Marcii, wytyczonymi przez buty na ośmiocentymetrowym obcasie. Patrząc na to, jak Erica wygląda, porusza się i mówi, można stwierdzić, że jest bardzo blisko osiągnięcia tego celu.
Winnie sięga po żółtą torbę prezentową i znajduje tam papierową serwetkę z jednorożcem z zeszłorocznych urodzin. „To na pewno nowe cienkopisy” – myśli, ponieważ co roku dostaje od mamy taki sam prezent. Jednak gdy zagląda głębiej do torby, widzi eleganckie kraciaste etui na okulary.
Czuje narastającą radość. Od dawna powtarzała, że chciałaby mieć nowe okulary, ale nie przypuszczała, że mama naprawdę jej słucha.
Otwiera etui i jej oczom ukazują się kupione przez mamę okulary. Chociaż nie są tak zniszczone jak te, które ma na nosie, mają drobne ryski przy krawędziach. Poza tym ten model wyszedł z mody już jakieś trzy lata temu – ma grube oprawki, a teraz wszyscy noszą cienkie.
Winnie przełyka ślinę.
– Kupiłam zły model, prawda?
Winnie aż podskakuje. Nie zauważyła, kiedy mama zdążyła do niej podejść. Fran potrafi doskonale się zakradać, jakby nigdy nie przestała być Pierwszą Łowczynią.
– To jakieś tanie podróbki? Kurczę. – Mama szybkim ruchem wyjmuje etui z rąk Winnie. – Wydawało mi się, że są bardzo eleganckie.
– To nie są podróbki – odpowiada Winnie, sięgając po etui.
Mama robi zwinny unik. Patrzy krytycznym wzrokiem na okulary.
– Wiedziałam, że powinnam była poczekać z tym zakupem do mojego wyjazdu do Chicago, ale tak się ucieszyłam, że udało mi się kupić je tak tanio. A niech to, Fran.
– Nie. – Winnie chwyta mamę za ramię i ściska ją. – Są wspaniałe, mamo. Dokładnie takie, jakie chciałam. Widzisz? – Bierze etui i pospiesznie wymienia okulary na nosie. Smuga przed lewym okiem znika, a wszystko jest teraz widoczne o wiele wyraźniej. W tym samym momencie Archie wykrzykuje w ich stronę: „Zamówienie gotowe!”.
Winnie się uśmiecha, a mama rumieni się na całej twarzy, aż po krawędź siwych odrostów. Winnie jest przykro widzieć mamę tak zdesperowaną. Chce wierzyć córce, a Winnie też chce, żeby mama jej uwierzyła. Nigdy dotąd tak bardzo nie pragnęła być wybitnym kłamcą.
Niestety nie jest dość przekonująca. Mama wzdycha głęboko. W tym westchnieniu słychać takie przygnębienie i taką niechęć do samej siebie, że Winnie po raz tysięczny odkrywa, jak bardzo nienawidzi swojego taty. Złamał serce Francesce Wednesday – złamał serca im wszystkim! – i zmienił najtwardszą łowczynię klanu Wednesdayów w…
W to.
Mama się nie załamała, co to, to nie! Wszystko tylko nie to. Jest bohaterką Winnie i zawsze nią będzie. Jednak zanim tata ich zdradził, mama nigdy nie miewała chwil zwątpienia. Była Pierwszą Łowczynią klanu Wednesdayów i żyła według jego motta. Wpajała swoim dzieciom znaczenie lojalności. Wpajała je Winnie.
I nagle przyłapała tatę w połowie rzucania zaklęcia szpiegującego, za pomocą którego zamierzał przekazać sekrety Luminariuszy wprost w ręce Dian. Próbowała go wydać. On ją obezwładnił. A reszta to już historia.
– Jak wyglądam? – Winnie robi głupkowatą minę, wyciągając język i pokazując zęby, i z ulgą stwierdza, że mama szeroko się uśmiecha.
– Zamówienie gotowe! – warczy Archie, tym razem głośniej.
– Wyglądasz fantastycznie, Win. – Mama przyciąga dziewczynę do siebie, próbując niezdarnie ją uścisnąć (nigdy nie były dobre w okazywaniu sobie czułości), i całuje ją we włosy. – Wszystkiego najlepszego dla mojej ulubionej córki na świecie…
– Zamówienie!
– …i mam nadzieję, że miło spędzisz dzisiejszy dzień. Tylko nie zapominaj, że musimy poćwiczyć jazdę samochodem…
– Gotowe!
– Na kostuchy i upiory, Archie, przecież cię słyszę! – odpowiada mama, piorunując go wzrokiem.
W tej chwili bardzo przypomina twardą łowczynię, pod której opieką Winnie dorastała. Francesca głaszcze córkę po głowie i szybko odchodzi po tacę z kolejnym śniadaniem.
A potem zanosi ją Luminariuszom, którzy uważają ją za wyrzutka.
Rozdział
7
To nie jest tak, że większość Luminariuszy jest wprost okrutna dla Winnie i jej rodziny. Po tym, jak uczniowie pierwszej klasy pomalowali samochód Franceski farbą w sprayu i zostali za to surowo ukarani przez członków Rady, większość miejscowych Luminariuszy postanowiła po prostu ignorować Winnie, Dariana i ich matkę.
Tak przynajmniej zachowują się w ich obecności. Za plecami jednak lubią sobie z nich żartować. Albo poplotkować na ich temat. A czasami pozwalają sobie na uszczypliwości w stylu: „Ojej, wylało mi się na ciebie chai latte. Przepraszam!”.
Mówiąc „za plecami”, Winnie ma na myśli dosłowne znaczenie tych słów. W szkole musi siedzieć w drugim rzędzie z powodu przeklętego układu stosowanego przez panią Morgan, która rozsadza wszystkich według wieku, a to oznacza, że dziś Dante Lunedì zaśpiewa jej szeptem „Sto lat” z nieco zmodyfikowanym tekstem i przyjemnym dla ucha włoskim akcentem.
Rodzina Dantego przeprowadziła się tutaj dopiero dwa lata temu z włoskiej filii Luminariuszy, jednak wyrzutkowie tacy jak Winnie są traktowani z pogardą przez wszystkie czternaście filii z całego świata. Dlatego nawet ci, którzy dopiero niedawno dołączyli do amerykańskich Luminariuszy, dokładnie wiedzą, jak powinni ich traktować.
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam – śpiewa Dante. – Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam… A kto? Zdrajczyni!
Przynajmniej ktoś pamiętał o jej urodzinach. Zawsze coś, prawda?
Winnie nie odwraca się, ponieważ nigdy tego nie robi. Zamiast tego kładzie swój ołówek nr 2 na rogu kartki z zadaniem domowym z matematyki. Tam, gdzie są narysowane rogi sylfa. Jego zęby. Jego skóra przypominająca korę. Winnie nie siedzi już w sali, lecz jest z powrotem w lesie, w którym oddychają sosny i świerki. Wilgoć tworzy małe kropelki na jej skórze, a chłód wyostrza zmysły.
– Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje pomiot Diany, niech żyje nam! – a potem dodaje już normalnym tonem: – Tylko nie próbuj robić Źródła z kości moich palców, sì?
Większość uczniów zaczyna się śmiać. Jest to cichy, dyskretny śmiech, tak łagodny, że można go uciszyć w ułamku sekundy. Jedyną osobą, która się nie śmieje, jest Fatima Wednesday, córka przywódczyni klanu Wednesdayów i tym samym członkini Rady.
– Skończ! – syczy na Dantego. – Żadna Diana nie chciałaby twoich obleśnych paluchów – dodaje.
Winnie chciałaby spojrzeć na Fatimę z wdzięcznością, ale nie chce się odwracać. Boi się, że jeśli to zrobi, w jakiś sposób potwierdzi, że żadna Diana nie chciałaby obleśnych paluchów Dantego. A potem ludzie zaczną się zastanawiać, skąd Winnie wie takie rzeczy, i nie będzie miało już żadnego znaczenia, że wcale ich nie wie. Winnie do dziś nie ma pojęcia, z czego było zrobione Źródło jej taty ani w którym miejscu w lesie mógł je zakopać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki