Maja Krassowska. Zwierzenia - Lidia Kulczyńska-Pilich - ebook

Maja Krassowska. Zwierzenia ebook

Lidia Kulczyńska-Pilich

0,0

Opis

[PK]

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Książka dostępna w zasobach:

Gminna Biblioteka Publiczna w Komorowie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 615

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Poza krawędzią ciekawości

słowa trudne, ale i wspaniałe

Pierwsza strona pamiętnika Majki - pierwszy zeszyt zaginął

Czytałem wiele książek traktujących o wojnie, bywały wśród nich wspomnienia, dzienniki, relacje świadków itp., a więc źródła bardzo osobiste.

I oczywiście dawno też musiałem zauważyć, że wojna jest zjawiskiem powstającym niezależnie od intencji czy sytuacji społeczeństw. Rodzi się gdzieś sama, nie wiadomo dlaczego i gdzie, jak ten podmuch od skrzydła motyla, potem kiełkuje, potężnieje, puchnie, rozprzestrzenia się, pochłania, pożera jak choroba czy epidemia.

Dzienniki Mai są w istocie niepokojące i trudne, gdyż przedstawiają proces stopniowego wchodzenia wojny w jej dziecięcą duszę. Widać, że Maja nie miała wyboru - pragnąc normalnego życia, jakie należy się bezwarunkowo każdemu stworzeniu - i musiała ostatecznie wraz z innymi stanąć do walki o nie, niestety „na śmierć i życie”. Kula od której zginęła, niezależnie czy była może głupim, czy też ślepym przypadkiem, dokonała chyba jakby naznaczonego wcześniej i przypieczętowanego losu.

Cała ta historia jest też oczywiście przykładem losu milionów innych ludzi wyrwanych normalnemu życiu i rzuconych w zatracenie.

Mimowoli zadaję sobie pytanie, co by było, gdyby jednak Maja przeżyła to całe piekło. Po latach żyłaby pewnie dalej normalnie, na ile wspomnienia wojny by pozwalały, ukończywszy wreszcie przerwane szkoły, założywszy szczęśliwą rodzinę i zapewne pisząc. Byłaby na pewno nadal niezwykłym człowiekiem, tak jak była niezwykłym dzieckiem, gdy miała lat kilkanaście. Zdarzało się, że wojna często dodatkowo jeszcze wzmacniała, krystalizowała i rozwijała talenty. Nie trzeba podawać przykładów. A pisarstwo było zdecydowanie jej powołaniem...

Może jednak, gdzieś w „innym wymiarze” (tajemnice istnienia są całkowicie nieprzeniknione), który gdzieś tam jest, jak chcą niektórzy, i który istnieje i rozwija się swoją spokojną koleją losu, jest i nasza Majka i dalej żyje sobie spełniając wszystko, czego nie zdołała dokonać tu. A my o niczym nie wiemy.

Jest jasne, że nasz świat stracił wyjątkowy talent, może jednego z najwybitniejszych polskich i nie tylko polskich pisarzy. Po przeczytaniu jej wspomnień ciągle snuje się za mną ta uporczywa myśl.

Kiedy zacząłem już dawno temu kompletować materiały do historii Komorowa i okolic, nie wiedząc jeszcze wówczas nic na ten temat, myślałem jednak z obawą o tym, na co mogę natrafić, gdy dojdę do dziejów dwudziestowiecznych. Po pierwsze, obawiałem się ilości materiałów. Materiał źródłowy dla Komorowa w wieku XV mieści się na kilku stronach maszynopisu. Ale dwudziesty wiek zapełnia przecież całe ogromne archiwa. Poza tym ta wiedza jest świeża, dotyka dziejów rodzinnych ludzi żyjących, realia są takie same jak nasze, historia staje się nagle nieomal dotykalna. Szczęśliwie dla nas wszystkich w Komorowie pojawiła się Pani Lidia, pojawiła i zajęła energicznie, i jakże efektywnie, tymi dwudziestowiecznymi sprawami. Odetchnąłem z ulgą i wróciłem do swoich czasów staropolskich, spokojnych i już dawno przebrzmiałych, uśpionych i odległych. Ale mimo to czuję jakiś bliski senny związek z tamtymi, jakże dawno zapomnianymi, osobami, które poznałem wertując zapisy archiwalnych foliałów. Czuję ich obecność cały czas. A przecież to były - powtórzę to raz jeszcze - tylko obojętne urzędowe zapisy, odległe, pozbawione i wyprane z życia.

Wiedziałem, czego unikam, wystrzegając się historii XX wieku.

Kiedy więc czytałem - odkryte, oddane światu - dzienniki Majki, wyraźnie też odczuwałem wielką bezsilność wobec tego zapisu jako źródła historycznego. Moje badania historyczne były zawsze powierzchowne, naskórkowe, schematyczne, spokojne i puste. I nigdy, nigdy nie były zanurzeniem się w czyjąś duszę!...

Bo oczywiście jest coś niepięknego w otwieraniu czyichś pamiętników nawet po wielu latach i gdy dawno już nie ma autora. Jest niemiłe uczucie niedyskrecji, zbyt daleko posuniętej ciekawości.

Pozostał mi w końcu przykry niesmak, bo to już jest więcej niż zajrzenie do szuflady dojrzewającego dziecka. W pewnym sensie jest to także spojrzenie do grobu...

Czy jednak ktoś powiedział, że literatura ma być przyjemna i obojętna?

Wspaniale, jeśli jest słodka, mądra, miła, rozkoszna itd. i niech będzie takiej jak najwięcej, pływajmy w niej jak najczęściej. Niedobrze jest, jeżeli świat staje się zły, niedobrze, jeżeli sztuka jest bolesna, ale czasem tak niestety bywało. I wygląda na to, że wiedząc o tym robimy zbyt mało, żeby było inaczej, to jest lepiej. Ciągle gdzieś tam się strzela do dziewczynek, do dzieci, telewizja mówi o tym tak obojętnie i prawie codziennie.

Talent Mai, a może właśnie ten specjalny dar dystansu do samej siebie sprawia, że bezpośredni szczery opis jej przeżyć (wrażeń, nadziei, zaskoczeń, niepewności) jest czymś więcej niż tylko dziennikiem rosnącego dziecka.

Dzienniki Majki jako literatura są kapitalnie napisane i są szczególne: komizm i humor, autoironia niezwykła u kilkunastoletniej dziewczyny, perełki inteligencji, zmysł obserwacji, niezwykła umiejętność w oddaniu charakterystyki wielu różnych dziwacznych postaci. To najprawdziwszy rzadki i bezcenny talent.

To wszystko sprawia też, że czytając czuję się w pewnym stopniu uwolniony od przykrego uczucia włażenia w osobiste i nie swoje sprawy.

Oczywiście jest też niezwykle udanym źródłem historycznym, jako zapis przeszłości. A do tego dla nas, ludzi już starszych, wspomnienia młodości są odkopywaniem także naszej prywatnej historii. Czytając wspomnienia Mai odnajduję się w nich sam osobiście także (a propos i nie a propos: urodziła się tego samego dnia i miesiąca co i ja, to śmieszne), jakby czas nie odgrywał żadnej roli. Obrazy są tak niezwykle przekonujące, wyraziste, czyste, świeże. Mając te nasze 14 lat jesteśmy tam niewinni, czyści, wiecznie zadziwieni, tacy naturalni i dobrzy, ale przecież zmagamy się też z zaskakującymi pytaniami, trudząc się beznadziejnie ze znalezieniem odpowiedzi. Więc czytamy o sobie.

Dalej? cóż - całe tragiczno-heroiczne powstaniea warszawskie, do którego tak niemiłosiernie i bezwzględnie zmierzają daty majowego dziennika, to inna sprawa. Dla mnie największym skarbem tej książki jest możliwość bycia tam razem z autorką i innymi, ale ciągle przecież (a może już na zawsze?) jeszcze z dala od wojny, ran, krwi, rozpaczy i od śmierci.

To co innego, gdy patrzymy wiosenną nocą z dachu domu na łunę płonącego getta albo na przeraźliwe, ale przecież ciągle dla nas bezpieczne, zadziwiająco monumentalne przedstawienie: spływające z nieba światła niby oślepiające lampy, odległe fajerwerki, dudnienie, wybuchy, bomby targające powietrzem...

I ciągle jest jeszcze tak, że zaraz potem możemy sobie po prostu stamtąd uciec. Już na zawsze, komorowskimi polami, drogami, ścieżkami, zaoraną pachnącą ziemią aż do samego lasu. Pies obok nas biegnie wierny. Pod pastelową mgiełką liści, plamami światła i zielonych cieni biec sobie dalej, może aż do samych „źródeł Utraty”, gdzie jest cisza i tylko ptaki śpiewają wiosenne i szemrze cicho strumyk, gdzie będziemy już na zawsze sami, tacy młodzi, gdzie marzymy i kochamy.

Tomasz Terlecki

W maju 2011 roku

Lidia Kulczyńska-Pilich

Maria Krassowska

dziewczyna niezwykła

Uprawnia do ulgowych przejazdów ko!e|aml państwowymi według ulg taryfowych dla młodzieży ezkolnef

Ważna do dnia 31 stycznia 19.55 r.

Wcina do dnJg^ 30 września 19?,^,r.

Legitymacja Majki z Prywatnej Szkoły Powszechnej im. Wandy z Posseltów Szachtmajerowej oraz zdjęcia: komunijne z roku 1940, gimnazjalne z roku 1942 w charakterystycznym berecie uczennic Fundacji im. W. Szachtmajerowej, czwarte wykonane w fotomacie w roku 1943

J"uż tylko kilka chwil, a primaaprilisowy poniedziałek roku 1942 osiągnie swój kres, stanie się przeszłością, a nawet przejdzie do historii... Jeszcze tylko w podpisie: Maj - Maja od miesiąca maj, w którym się urodziła i w nawiązaniu do imienia Marysi, Maria - nad literką „j” trzeba postawić kropkę, która nie wiedzieć czemu stała się długim zamaszystym daszkiem i.„, i pierwszy List do siebie wraz z owym kwietniowym wieczorem, a właściwie nocą, osiągnął Possało prossimo, czyli czas przeszły dokonany.

Osób.)

J j*. OteĄ do »Vt-

List do siebie, napisany na karteczce o wymiarach 8,61 x 15,46 cm

Aby zakręcić kałamarz, dziewczynka na moment odłożyła drewnianą obsadkę, po czym na powrót wzięła ją do rąk i w flanelowy gałganek starannie wytarła stalówkę, usuwając z niej resztki zasychającego atramentu. W bibułę odsączyła liścik i maleńki kawałek papieru starannie złożyła na czworo. W chwili, gdy paznokciem dociskała zagięcia, w sąsiednim pokoju - stołowym - odezwał się zegar jeszcze przez mamusię ustawiony na pękatym kaflowym kominku pomiędzy dwoma rzeźbami słoni wykonanymi oczywiście z kości słoniowej. Melodyjny kurant wybił dwa kwadranse na dwunastą. Majka potarła opadające ze zmęczenia powieki i powoli uniosła się nad biurkiem. Splotła dłonie nad głową i kilka razy przeciągnęła się niczym kotka. - Czas iść spać! - pomyślała. - Jutro rano wrzucę liścik do blaszanego pudelka.

Czy przytoczony opis jest wyłącznie fikcją? Opowieścią tego, co mogło się dziać w domu przy ul. Słowackiego w Komorowie? Co działo się na krawędzi dwu kwietniowych dni 1942 roku?!

Niekoniecznie, bo list jest realny, data też, bo został złożony na czworo, napisany atramentem w konkretnym miejscu. No, bo ... od kilku lat niemal każdego dnia „obcując” z Mają wiem, jak wyglądała, jaki miała temperament, upodobania. Poznałam jej siostrę - Irenę, niektórych kuzynów, krewnych i jej koleżanki.

Ową mozolną wędrówkę w czasie rozpoczęłam siedem lat temu. Byłam w Brwinowie, by obejrzeć dom, w którym mieszkała maleńka Marysia. Dziesiątki razy analizowałam naprawdę wielką ilość rodzinnych zdjęć. Kolekcja imponująca, bo Marian Krassowski nie rozstawał się z aparatem. Na starych jeszcze szklanych negatywach ojciec Majki utrwalił etapy budowy własnej „rezydencji” i domów sąsiadów. Dzięki zdjęciom mogłam towarzyszyć w przeprowadzce do Komorowa. Poznałam rytm życia rodziny i wielu bywalców gościnnej willi. O różnych porach roku zaglądałam do dużego, naprawdę imponująco prowadzonego warzywniaka i sadu - kolejnej pasji pana Mariana...

Czym dłużej oddawałam się czynności oglądania zdjęć i studiowania starych rodzinnych dokumentów, tym bardziej wzrastał we mnie jakiś ciepły, emocjonalny stosunek do osób na nich utrwalonych i do Majki. Jej pamiętniki zmotywowały mnie do poznania dziejów Komorowa i do podjęcia sentymentalnej wędrówki w głąb własnego życia. Dlaczego? Może dlatego, że z autorką Zwierzeń łączy mnie bliskość pokoleniowa. Co to znaczy? Otóż, z autopsji wiem np., jaką niedogodnością było pisanie stalówką maczaną w atramencie. Jak kłopotliwe w noszeniu były grube prążkowane pończochy zwane patentkami. Ciągle zwijały się i marszczyły pod kolanami, dlatego, jak tylko nastawa-ła wiosna, z ogromną ulgą zamieniało się je na skarpetki. Tak jak Majka fotografowałam się w fotomacie. Przykłady mogłabym mnożyć...

Pamiętam też, że gdy w 1963 roku sprowadziłam się do Warszawy, w pierwszą wycieczkę poza miasto wybrałam się piękną niebieską kolejką EKD/WKD. Później (w latach 70.) jeździłam nią każdego dnia z Pruszkowa do pracy w stolicy. Jestem, absolutnie pewna, że zdarzyło mi się (nie

raz, nie dwa), dotykać poręczy, na której ona się wspierała, siadać na drewnianej ławeczce, na której ona siedziała, stawać na tylnym pomoście...Myślę, że świetnie rozumiem Majkę także dlatego, że uczyli mnie nauczyciele wychowani w międzywojniu, którzy wszczepili w nas zachwyt dla niepowtarzalnego w dziejach naszego Narodu czasu miłości Ojczyzny i pracy dla Kraju. Myślę, że dlatego z łatwością wyczuwam drobne niuanse i szerszy kontekst dnia codziennego dziewczynki, która na naszych oczach staje się piękną młodą kobietą.

Niestety, a może na szczęście, z autorką Zwierzeń łączy mnie tylko „w pewnym sensie” więź pokoleniowa...

Pokolenie. Co to znaczy?

Jak wiadomo jest to duża grupa osób, którą ze względu na podobny wiek, wspólne doznanie silnego wstrząsu lub uczestnictwa w jakimś wielkim wydarzeniu łączą podobne zapatrywania, która ma podobną etykę, skalę wartości i nierzadko wspólny cel. Są to doświadczenia często tragiczne - takie, jak wojna, czy powstańczy zryw. Pokolenie Majki nazywamy Pokoleniem 44, lub Kolumbów. W czasach gierkowskich była Generacja X, generacja czasu względnego dobrobytu, czyli ludzi „nieczułych społecznie” i właściwie ze wszystkiego zadowolonych. Mówimy też o generacji przebudzenia nazywanym - Pokolenie Jana Pawia II. W takim znaczeniu oczywiście nie jestem członkiem pokolenia Majki, bo kiedy Marysia Krassowska, córka Mariana i Julii zaczęła pisać swój pamiętnik, ja miałam pół roku. Gdy zginęła - dnia 1 sierpnia 1944 roku - mnie do trzech lat brakowało trzech miesięcy. Zatem nie łączyło nas ani przeżywanie okupacji, ani udział w powstaniu warszawskim, ale też nie dzielił ów magiczny dwudziestoletni odstęp, po którym, jak twierdzą socjologowie zaczyna się CZAS ZAPOMINANIA.

Jak powiedziałam wyżej, poznawanie Majki to wcale nie krótki okres zmagania się z materią jej pamiętników. W pewnym momencie przyszło opamiętanie. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego, mimo absolutnego braku doświadczenia, złożyłam siostrze Majki obietnicę wydania Zwierzeń? Pracy ogrom - odpowiedzialności jeszcze więcej. Wiele razy, rzecz jasna, żałowałam, szczególnie w chwili, gdy dowiedziałam się, że Irena Krassowska i przyjaciółki Majki już podejmowały próbę wydania Zwierzeń.

Kościół w Komorowie (fot. Krzysztof Rodak, 2005), wzniesiony w 1953 r. wg projektu Brunona Zborowskiego. Poniżej wstępny projekt jednej z dwóch tablic znajdujących się wewnątrz kościoła wykonany ręką Mariana Krassowskiego oraz jego realizacja

W drugiej połowie lat 60-tych ubiegłego - XX wieku, przeczytał je Miron Białoszewski i się nimi zachwycił. Postanowił je wydać... Na „postanowieniu” niestety się skończyło. Na jakim etapie utknął, tego nie wiem. Szkoda, wielka szkoda, bo ze świecą szukać by lepszego redaktora niż ów polski poeta, prozaik, dramatopisarz i aktor teatralny, autor Pamiętnika z powstania warszawskiego, ale przede wszystkim prawie równolatek Majki. Ostatecznie, arcydzieło pamiętnikarstwa tamtych strasznych czasów „dostało się” w moje ręce. Na początek podjęłam kolejne próby znalezienia profesjonalnego wydawcy. Gdy utwierdziłam się w przekonaniu, że fenomenalne zapiski mogą znowu na wiele lat wrócić do szuflady, a w ostateczności mogą nawet wylądować na śmietniku - stanęłam przed pytaniem: jeśli nie ja, to kto? - i skoczyłam na głęboką wodę.

Cóż - za wszelkie uchybienia, za wszystkie błędy z góry PRZEPRASZAM.

W cieniu dwu tablic

Do mojego spotkania z Majką, oczywiście w sposób nieuświadomiony, doszło wiele lat temu, dokładnie czterdzieści. Wtedy nawet nie odważyłam się myśleć, że kiedyś zamieszkam w Komorowie, ale często spacerowałam po jego pięknych zielonych uliczkach i tęskniłam za równie piękną miejscowością, z której pochodzę.

Każdy, kto tu „zabłądzi”, musi kiedyś trafić do maleńkiej rotundy. Gdy zaś wejdzie do środka, z łatwością wzrokiem „dotknie” niemal każdego szczegółu jej skromnego wyposażenia: ołtarz, krzyż, ambona, nieodzowne sprzęty kościelne, „ozdób” w nim niewiele... W nawie głównej -wtapiające się swą bielą w równie białe ściany - dwie marmurowe tablice. Wyryto na nich osiem imion i nazwisk ludzi w różnym wieku, które 70 lat temu oddały życie na odkupienie Polski. Jedno z nich należy do kobiety, a właściwie młodej dziewczyny - Marii Krassowskiej - Majki.

Co możemy wyczytać z epitafium?

Ze była sanitariuszką. Ze zginęła pierwszego dnia powstania..., i że miała 16 lat.

Wtedy przed laty na tej wiedzy się zatrzymałam, ale gdy zamieszkałam w Komorowie uznałam, iż moim obowiązkiem jest dowiedzieć się więcej...

Niezbyt długie życie Marysi Krassowskiej już u progu stygmatyzowało ją wielkim doświadczeniem, które nie tylko jej nie złamało, ale w dziwny sposób wewnętrznie „rozświetliło”. Owszem wycisnęło piętno na psychice młodszej siostry - Ireny, ale ją umocniło. Dodało odwagi, zaprawiło do pokonywaniu trudności, przyśpieszyło dojrzewanie. Każdy, kto z uwagą odda się lekturze pamiętników, podzieli owo przekonanie i moją ocenę, iż Majka była dziewczyną niezwykłą.

Maria Teresa Krassowska, córka Mariana i Julii z Mier-czyńskich, urodziła się dnia 14 maja 1928 roku (w wielu dokumentach widnieje 1929 r.) w Puławach. Przyszła na świat pod troskliwą opieką brata matki, jej przyszłego chrzestnego, dr. Eugeniusza Mierczyńskiego. Mama Majki miała jakieś problemy kobiece, a jej brat cieszył się opinią znakomitego lekarza, dlatego Julia postanowiła pod jego okiem urodzić swoje pierwsze dziecko.

Wuj Genio był nie tylko jedynym synem z pięciorga dzieci Bolesława i Stanisławy z Patronowiczów Mierczyń-skich, ale także postacią barwną. Kochał kobiety, trzykrotnie się żenił. Był utalentowanym lekarzem i wspaniałym organizatorem puławskiej służby zdrowia okresu międzywojennego, ale przede wszystkim wielkim patriotą. Był uczestnikiem wojny sowiecko-polskiej, obrońcą Lwowa, żołnierzem kampanii wrześniowej 1939 roku i polskich sił zbrojnych na Zachodzie.

Poczet Ojców „po mieczu”

Majka miała jeden wielki skarb bezcenny, którego była świadoma mimo swego młodego wieku - ogromną, wspierającą się rodzinę. Ciotki, wujkowie, kuzyni, babcie, wszyscy z sobą korespondowali, u siebie bywali, jak zachodziła potrzeba, śpieszyli z pomocą. Gdy się spotykali, rozmawiali o sprawach dużych i małych. Także o młodziutkiej dopiero co, po wielu latach, ODRODZONEJ. Dla krewniaków, zarówno po mieczu, jak i po kądzieli, znaczyła ONA wiele, prawie wszystko. Szli dla niej do narodowych powstań, składali ofiarę krwi, narażali się - na zsyłkę.

Rodzina Krassowskich pochodziła z Kresów, z Wileńsz-czyzny. Na skutek zaangażowania w narodową sprawę była nękana, utraciła majątek.

Matka ojca Majki była z Buterlewiczów. Rodu silnie umocowanego w dwóch pniach etnicznych - niemieckim i litewskim (powiązanym z Tatarami). Pierwsi i drudzy poprzez małżeństwa już w XVIII wieku byli spolonizowani. Polscy Buterlewiczowie od zawsze mieszkali na Polesiu i na Wileńszczyźnie. Zapewne wszystkie te rody w jakiś sposób były z sobą powiązane, wydały rycerzy, mężów stanu, inżynierów i zwykłych hreczkosiejów. Stanisław Buterlewicz (Buterlevićius) herbu Pilawa, żonaty z Marią z Juchniewiczów, był rządcą w Sidoryszkach w powiecie święciańskim, w majątku Stanisława Małeckiego (stryja późniejszego sługi bożego ks. bp. Antoniego Małeckiego). Jego brat - Andrzej, żonaty z Marią Małecką (bliską krewną ks. biskupa Antoniego), doglądał ziemi Wacława Węcławowicza w oddalonych o 10 mil Sawiczunach. Trzeci z braci ks. Jan Buterlewicz (1827-1906), jak dowiadujemy się z tablicy wmurowanej w ścianę kościoła farnego w Kiejdanach (znanych m.in. z sienkiewiczowskiej Trylogii) - był kapłanem z powołania. Za obronę religii zapłacił wygnaniem.

W tym miejscu muszę się przyznać do często uświadamianego uczucia, że sprzyja mi duch Majki, że mi pomaga w poszukiwaniach, w odkrywaniu faktów, zdarzeń, a nawet w sposób trudny do wytłumaczenia, nieoczekiwanie podsuwa różne dokumenty i przedmioty. Oto, nie tak dawno „wcisnął” mi się dosłownie w ręce cudem ocalały album, a w nim ponad setka bardzo starych fotografii. Fantastycznie zakomponowanych obrazów Kresów dawnej Rzeczypospolitej. Prawdziwe cudeńka nad cudeńkami!

Album niegdyś należał do Pauliny z Czepulewiczów Że-lewskiej - nauczycielki w domu Buterlewiczów (o Paulinie i jej związku z Majką szerzej będzie w przypisach do pamiętnika). Dzięki owym zdjęciom nie tylko dowiadujemy się, jak wyglądali pradziadek i prababcia autorki Zwierzeń, nie tylko uczestniczymy w ich życiu odświętnym i codziennym, ale naszym oczom jawi się Niemen, jeziora i lasy, jakaś wieś rzucona w środek bezkresnych pól, poznajemy ród chyba litewskich Tatarów... Zdjęcia można oglądać bez

Pradziadkowie Majki. Maria (z szydełkiem) i Stanisław (pan z laseczką) Buterlewiczowie, obok Marii brat męża ks. Jan Buterlewicz. Przed nimi siedzą: syn - Józef Buterlewicz (w kapeluszu) i wnuk - Marian Krassowski. Zdjęcie wykonano w Sidoryszkach, sądząc po wieku Mariana, około roku 1905

Rodzina kresowych Tatarów

■■■■

Na kolejnym zdjęciu stoją bracia Buterlewiczowie. Pierwszy od prawej pradziadek Majki -Stanisław Buterlewicz, w środku jego brat Andrzej, a przed nim (siedzi) żona Andrzeja - Maria Małecka. Zdjęcia pochodzą z albumu Pauliny z Czepulewiczów Zelewskiej

Tatarska wieś rzucona w środek kresowych pól Polesia.

końca, a im dłużej na nie patrzymy, tym więcej informacji nam dostarczają, więcej i więcej...

Stanisław i Maria Buterlewiczowie z Sidoryszek mieli sześcioro dzieci: pięć córek i jednego syna. Najstarszej córce - przyszłej babci Majki - na imię było Kazimiera. Wyszła za mąż za młodego zubożałego szlachcica - Ludwika Krassowskiego herbu Slepowron.

Krassowscy z kolei mieli siedmioro dzieci - trzech synów i cztery córki. Ludwik, z wykształcenia rolnik, tak jak jego teść był rządcą, a później leśniczym. Siedząc miejsca urodzenia dzieci sądzimy, że do czasu rewolucji sowieckiej tylko dwukrotnie zmieniał pracę. Wpierw Ludwik najął się w Bohiniu, później, licząc, że może majątek wykupi, wziął w dzierżawę Sawiczuny. Niestety rewolucja oraz zawierucha wojenna wpędziły rodzinę nie tylko w zbiorową, ale też w bardzo osobistą katastrofę.

W czasie inwazji niemieckiej na Rosję (w 1915 roku) Krassowscy zostali wysiedleni z Wileńszczyzny do powiatu juchnowskiego na Ziemi Smoleńskiej. Utracili też wszystkie oszczędności ulokowane w papierach wartościowych. Tak zakończył się stosunkowo stabilny etap życia rodziny. W owym czasie najstarsze z siedmiorga dzieci - córka Stasia - miała wprawdzie lat 18, ale ostatnia - Janeczka - zaledwie trzy i pół roczku. Gdyby nie pomoc rodziny, zapewne Krassowscy nie daliby sobie rady z opanowaniem niezwykle trudnej sytuacji. Szczęśliwie, nim ruszyli na poniewierkę, część dzieci na „przechowanie” powierzyli rodzicom i siostrom Kazimiery.

Tatuś

Kiedy czytamy Zwierzenia i listy Majki, które nie weszły do książki, szczególnie te pisane do ukochanego wujostwa - Janeczki i Olesia, ojciec Marii Krassowskiej, jawi się jako osoba nerwowa, nawet wybuchowa, ale pragmatyczna i twardo stąpająca po ziemi. Obraz ten potwierdzała młodsza córka Irena podkreślając jego zachowawczość i uległość wobec kobiet. Z opowieści dalszej i bliższej rodziny, znajomych i z dokumentów wyłania się jednak wiele szczegółów świadczących, że żadnego faktu, a tym bardziej człowieka, nie można malować w kolorach skrajnie jednoznacznych, wyłącznie w bieli lub czerni.

Marian był drugim z kolei dzieckiem Ludwika i Kazimiery z Buterlewiczów Krassowskich. Urodził się 1 lutego 1898 roku w Bohiniu (pow. Dziśnień, woj. Nowogród). Czytając li tylko suchy, własnoręcznie przez niego napisany życiorys (datowany na dzień 4 sierpnia 1921 roku), złożony razem z podaniem o przyjęcie na wydział Rolny Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, dowiadujemy się o licznych, wcale nie słodkich, doświadczeniach Mariana związanych z wybuchem rewolucji i z pierwszą wojną światową.

Ale dzieciństwo i wczesna młodość przebiegły jednak spokojnie, we względnym dostatku. Jego ojciec Ludwik był wyjątkowo ciepłym człowiekiem, mężczyzną dość nietypowym jak na owe czasy. Przede wszystkim ogromnie kochał dzieci. Każdą wolną od pracy chwilę im poświęcał. Dużo rozmawiał, dbał o ich wiedzę i bawił się z nimi. Wykonywał im z drewna różne przedmioty.

Marian, tak jak jego rodzeństwo, pierwsze nauki pobierał w domu. Siedząc jego edukację zaintrygował mnie nie tak dawno znaleziony dokument - rosyjskie Świadectwo wydane 5 marca 1911 r. przez Senat Departamentu Heraldyki stwierdzające, że „na podstawie przedstawionych i uznanych dokumentów przyznane zostało panu Marianowi Ludwikowi Krassowskiemu, urodzonemu 1 lutego 1898 r., prawo używania tytułu szlacheckiego i dokonania wpisu do księgi rodowodowej, w jej części szóstej.”

Zastanawiałam się komu i czemu miało służyć owo urzędowe zaświadczenie? Niemożliwe, by staranie się o nie było podyktowane jedynie chęcią zaspokojenia zwykłej ludzkiej próżności. Tym bardziej, że w czasie jego wydania Marian miał lat 13. Zatem nie on, ale w jego imieniu ojciec zabiegał o potwierdzenie szlachectwa! Po co? Ostatecznie ów heraldyk doprowadził mnie do ciekawego odkrycia. Ano, jak się okazuje, miał on zapewnić Marianowi właściwe, możliwe najlepsze wykształcenie, otworzyć bramy uniwersytetu.2 Tymczasem w 1914 roku Marian ukończył tylko Poniewieską Szkołę Realną z góry blokującą naukę zakończoną magisterium.3 Dlaczego nie skorzystał z otwartej przez ojca furtki? Ano dlatego, że rodzinie zaczęło się dużo gorzej powodzić. Mimo tego, w październiku 1915 r., Marian rozpoczyna studia na wy-

Dziadkowie Majki - Ludwik i Kazimiera Krassowscy. Za ojcem stoi córka Stanisława, na ręku trzyma swoją siostrę - Janinę. W mundurku ojciec Majki - Marian. Za matką stoi Ludwika, za ojcem Aniela. Na przedzie Bronek, między rodzicami syn Kazik. Sądząc po wieku Janeczki ur. w 1911 roku, zdjęcie wykonano między 1912 a 1913 rokiem

Dokument stwierdzający pochodzenie szlacheckie Mariana Krassowskiego

Marian Krassowski (od lewej) w uniformie 1 Studenckiego Batalionu w Niżnym Nowgorodzie

Grupa absolwentów Poniewieskiej Realnej Szkoły. Pierwszy od prawej (stoi) Marian Krassowski - ojciec Majki. Zdjęcie wykonano w atelier w Poniewieżu w roku 1914

Pierwsza strona indeksu Mariana Krassowskiego ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Obok dwa zdjęcia portretowe Mariana z lat 1916 i 1922

FOTOGRAFJA

SZKOŁA GŁÓ Wł3 A / GOSPODARSTWA WIEJSKIEGO W WARSZAWIE

WYOZIffŁ

IfiDEKS STUDJÓW

Student *

urodź / JL roku w        (/W/z,

powiat

województwo            ■ ił a ■ a.

imatrykiuowan dn                            192 r.

JANUSZ

ANDRZEJ

GENEK

Diagram genealogiczny Marii Krassowskiej sięgający do pradziadków „po mieczu”. W kilku miejscach operujemy zdrobnieniami lub skrótami imion, co oczywiście jest niedopuszczalne przy tego rodzaju opracowaniach. Niestety wykres budowaliśmy w oparciu o podobny otrzymany od rodziny (opr. graf. A. Pilich, fot. K. Rodak)

M. Krassowski student SGGW (trzeci od prawej) i St.Rondomański (w mundurze) - student medycyny u wujostwa Heleny i Józefa Buterlewiczów. Przed Marianem córki wujostwa - Ewa i Halina. Warszawa, 1921-1923. [©HJPP Lenartowicz Family Archive]

U St. Rondomańskiego od 1938 r. przeniesionego z Wilna do pracy w Warszawie (zamordowany w Katyniu). Od lewej (stoi) - żona - Albina Rondomańska, nad nią portret Stanisława, obok (stoi), młodsza córka - Halina. Siedzą (od lewej): Klementyna Krzywkow-ska, siostra Józefa Buterlewicza (siedzącego obok), za nim druga córka Rondomańskich - Maria, następnie - Halina i Ewa - córki Józefa Buterlewicza, dalej Rozalia Kuczyńska - żona Pawła, osoba NN, Helena Buterlewicz - żona Józefa, Paweł Kuczyński (brat Aleksandra). Rok 1941. [©HJPP Lenartowicz Family Archive]

dziale agronomicznym Politechniki w Rydze. Niestety, na skutek działań wojennych Politechnikę ewakuowano do Moskwy, a wydział rolniczy włączono do Piotrowsko-Ra-zumowskiej Akademii. Marian usiłuje studiować o własnych siłach. Dorabia korepetycjami i pracą w wakacje. Okazuje się - przeliczył swoje siły. W lutym 1917 r. studia przerwał. W tym momencie nieoczekiwanie przydało się udokumentowane szlachectwo. Dzięki niemu otrzymał zatrudnienie we Wszechrosyjskim Ziemskim Związku w Kijowie, jako „pomocnik zarządzającego agronomicznym oddziałem”. Już wydawało się „złapał wiatr w żagle”, gdy w lipcu 1917 r. został wcielony do wojska rosyjskiego. Skierowano go do Studenckiego Batalionu w Niżnym Nowgorodzie, stamtąd do Włodzimierskiej Szkoły Wojskowej w Petersburgu. Po rozbiciu przez bolszewików Szkoły Junkierskiej Marian salwuje się ucieczką. Odnajduje schorowanych rodziców. Zatrudniając się jako nauczyciel ludowy stara się wesprzeć ich finansowo. W czerwcu 1921 roku Krassowscy wracają na Wileńszczyznę, do domu, do Polski, ale w ich sercach i głowach zostaje lęk przed bestią, przed bezsensownym rozlewem krwi. Zostaje nerwowość, obawa przed głodem. W Marianie strach maskowany jest niekiedy pozorną uległością.

W Warszawie

Upalne lato 1921 roku miało się ku końcowi, gdy 23-let-ni Maruk (tak w rodzinie nazywano Mariana Krassowskiego) zdecydował się na wyjazd do Stolicy. Postanowił podjąć próbę dalszej nauki na uczelni z tradycjami, zasłużonej dla kraju - w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.

W Warszawie od pewnego czasu mieszkał brat matki - Józef Buterlewicz. Wuj piastował wysokie stanowisko w Polskiej Dyrekcji Ubezpieczeń Wzajemnych. Józef, wraz z żoną Heleną oraz dwiema córeczkami miał wygodne własne mieszkanie (lokal nr 7 przy ul. Puławskiej 19) i na stancję do siebie przygarniał wszystkich studiujących młodzieńców z rodziny.

Dnia 17 września 1921 roku Marian złożył dokumenty na uczelni i prośbę o zaliczenie nauki na Politechnice w Rydze oraz wszystkich praktyk w zawodzie na poczet pierwszego roku. Ówczesny rektor uczelni - Jan Sosnowski - podanie rozpatrzył przychylnie i polecił wpis na II rok

Klementyna Stanisława z Patronowiczów i Bolesław Mierczyńscy. Portret wykonano około roku 1892

Referencje hrabiny Gabrieli Komar wydane Bolesławowi Mierczyńskiemu po zakończeniu przez niego administrowania Pietkowem. Na drugiej fotografii dwuletnia Julia Mierczyńska - późniejsza matka Majki i Ireny. Zdjęcie wykonano w roku 1900

Wydziału Rolnego. Po czterech latach - w lipcu 1925 roku - Rada tegoż Wydziału przyznała Marianowi Krassowskiemu stopień inżyniera rolnika i wydała Dyplom Nr 361.

O czasach studenckich Maruka niewiele wiemy poza jednym ważnym faktem, że jakiś czas pracował w Głównym Urzędzie Statystycznym. Sądzimy, że na swoją naukę musiał zarabiać, a prowadzone przez tę instytucję różnorakie statystyki oraz spisy pozwalały pogodzić zdobywanie wiedzy z pracą na rzecz GUS. Tam poznał Julię Mierczyń-ską swoją przyszłą żonę.

Przodkowie „po kądzieli”

O rodzinie matki Majki -Julii Krassowskiej z Mierczyń-skich nie mam tak dużo informacji jak o przodkach ojca. Jeżeli nawet coś do mnie dotarło tzw. drogą rodzinnego przekazu ustnego, z braku dat, miejsc urodzenia, imion rodziców - nie zdołałam wiedzy tej zweryfikować. Dlatego nie wchodząc w głąb zatrzymam się - i to jedynie na chwilę - przy dziadkach Marysi.

Daty urodzenia ojca Julii - Bolesława Mierczyńskiego nie znam, wiem tylko, że zmarł w 1930 roku i został pochowany na warszawskich starych Powązkach w grobie wcześnie zmarłej najmłodszej córki Heleny. Później przy nim spoczęły: córka Julia i wnuczka Marysia - Majka. Co jeszcze wiemy? Ze w latach osiemdziesiątych XIX wieku zawarł związek małżeński z Klementyną Stanisławą z Patronowiczów (1869-1955), panną pochodzącą z Ziemi Lubelskiej.

Bolesław z wykształcenia był rolnikiem (podobno inżynierem?) i dziedzicem dwóch majątków na Mazowszu, ale je utracił. Choć..., jest także całkiem prawdopodobne, że ziemię po prostu sprzedał. W swoim archiwum mam bowiem trzy odręczne pokwitowania („weksle”), z których wynika, że w marcu, kwietniu i maju 1903 roku niejakiemu H. B. Książkiewiczowi udzielił pożyczki na łączną kwotę 7200 rubli. To całkiem pokaźna sumka. Za takie pieniądze można było w tamtych czasach nabyć kilka dużych działek budowanych w okolicach Warszawy, np. w modnym Milanówku, Brwinowie, czy Komorowie.

W roku 1893 Stanisława powiła Bolesławowi pierwsze dziecko, syna - Eugeniusza. W kolejnych latach przychodzą na świat cztery córki: Stefania (1897), Julia (1898), Zofia (1900), i ostatnia Helena - zmarła młodo, jako panna.

Sądząc po miejscu urodzenia Julii - majątek Boruń, gm. Rudka, powiat Krasnystaw - Mierczyńscy na początku swego małżeństwa mieszkali w rodzinnych stronach Stanisławy, ale niebawem przenieśli się do Warszawy. Kto wie, czy wspomniana wcześniej pożyczka nie była „zadatkiem” na rzecz uzyskania intratnej posady.

Dlaczego Mierczyńscy podjęli decyzję przeprowadzki do miasta? Odpowiedź chyba jest banalnie prosta, a przynajmniej bardzo prawdopodobna. Czasy owe dla Polski i Polaków były ogromnie trudne, szczególnie ciężkie dla ludzi zdanych na utrzymanie siebie i rodziny z uprawy ziemi, często tylko dzierżawionej. Warszawa, jako duże miasto gubernialne, dawała nadzieję, jeżeli nie na poprawę stanu materialnego, to przynajmniej na utrzymanie towarzyskiego status quo, perspektywę należytego wykształcenia dzieci i w przyszłości dobrego wydania za mąż - bagatela - aż czterech nieposażnych córek...

Z dniem 1 stycznia 1904 roku Bolesław obejmuje obowiązki administratora osobistego funduszu oraz majątku całej rodziny Adama Feliksa hr. Ronikiera.4 Do jego obowiązków należało ogólne kierowanie majątkiem i cegielnią „Ząbki” pod Warszawą oraz sprawowanie pieczy nad miejscowościami będącymi w tzw. kluczu dóbr rodzinnych rozsianych po całym kraju. Bolesław musiał też dbać o udziały rodu w Towarzystwach Akcyjnych. Należy przyznać, że odpowiedzialność miał rozległą. Pracował fachowo z należytą starannością, czego potwierdzenie po sześciu latach w dniu odejścia z pracy (11 X 1909 r.) otrzymał na piśmie w tzw. referencji. W pełnym pochwał Świadectwie chlebodawca nazwie go nawet „przyjacielem rodziny”.

W kolejnym roku rodzina osiadła w majątku Pietków. Bolesław najął się na administratora majątku Gabrieli hr. Komar. Gdy w marcu 1911 r. z pracy zrezygnował, hrabina dała mu równie dobre referencje. Tym razem Mierczyński całe oszczędności ulokował w spółce „Biuro Instalacyj-no-Techniczne i Warsztaty” w Warszawie, która (podobno?!) zbankrutowała. Dlatego niedoszły przemysłowiec na kolejne dwa lata (1916-1918) powrócił do pracy na roli. Administrował dobrami Przedziałka należącymi do Władysława hr. Sobańskiego. Dlaczego o tym tak szczegółowo piszę (a to zaledwie część jego drogi zawodowej)? By uzmysłowić kłopoty materialne wielu polskich szlacheckich ro-dżin i przywołać przekazaną mi przez wnuczkę - Irenę Krassowską - opinię o Bolesławie. Otóż, wspominała ona, że w legendzie rodzinnej dziadek był „niespokojnym duchem”. Ciągle gdzieś „szukał szczęścia” i dlatego wielu fachów się imał. Był jednak człowiekiem oczytanym, z dużą fantazją, miłośnikiem sztuki. W czasach międzywojennych wspierał finansowo wydanie pisma dla dzieci i młodzieży, chyba sławnego Płomyka, był członkiem Towarzystwa „Zachęta”. Próbował także założyć teatr... Choć! Jest faktem niezaprzeczalnym, że mimo iż kierowała nim troska, by materialnie zabezpieczyć rodzinę, „fortunę gonił” ze zmiennym szczęściem, ale dzieci dobrze wychował. Wykształcił i wyposażył w kochające serca oraz umysły skore do fantazji i do niezależnego myślenia oraz przekazał otrzymane od przodków „orędzie”, iż patriotyzm określa przede wszystkim wytężona praca dla Polski, a jeśli zajdzie potrzeba - ofiara krwi.

Warszawskie „Orlęta”

Matka Majki jest prawie nieobecna na kartach pamiętnika córki, ale właśnie ona jest kluczem do zrozumienia emocjonalnej osobowości autorki Zwierzeń. Jest też ważną postacią w historii Komorowa. Dlatego jej życie, działalność społeczna i postawa moralna powinny być znane szerszemu ogółowi. W tym miejscu warto, jak sądzę, wspomnieć, że w 2013 roku Towarzystwo Przyjaciół Miasta Ogrodu Komorów - KOMOROWIANIE ustanowiło Medalimienia. Jest on wręczany osobom szczególne zasłużonym dla rozwoju i pamięci historycznej tej niewielkiej miejscowości.

Julia Mierczyńska, późniejsza pani Krassowska, przyszła na świat dnia 6 lutego 1898 roku w majątku Boruń. W domu przypominającym pod każdym względem typowy dworek polski przepełniony pamięcią o przodkach. W domu podobnym do tego słowem namalowanego przez wieszcza Adama w poemacie Pan Tadeusz. Tusia - bo, tak nazywali Julcię wszyscy bliscy, była żywym dzieckiem, z kształtną główką o bujnych włosach i pięknych migdałowych oczach. Wraz z piątką rodzeństwa początkowe nauki pobierała w domu. Dzieci Bolesława i Klementyny Stanisławy Mierczyńskich herbu Leliwa miały bonę, uczyły się francuskiego, gry na fortepianie... Szkołę średnią jednakże Tusia zrobiła w Warszawie u Marii Tołwińskiej przy ul. Św.

30 września 1916 r., inauguracja roku szkolnego w Przeździatce na Ziemi Siedleckiej. Widoczna na zdjęciach kobieta w białym kapeluszu to Julia Mierczyńska

Barbary 4. Jaki był poziom tej placówki i czy dawała ona uprawnienia do studiów uniwersyteckich? Chyba nie, bo obejmowała tylko zakres 7 klas gimnazjalnych. Dziewczętom zaboru rosyjskiego z urzędu utrudniano edukację na poziomie wyższym. Trzeba dodać, że czasy młodości Julii były szczególnie niespokojne. W Rosji od lat szalała rewolucja, przez Europę przetaczała się wojna. Dlatego światła część społeczeństwa polskiego nie ustawała w pracy na rzecz przygotowania młodych Polaków na nadchodzące upragnione zmiany. Ojciec Julii - Bolesław Mierczyński niewątpliwie do nich należał. Do takiego myślenia o nim uprawnia nas jego wieloletnia bliska współpraca ze społecznikiem w każdym calu, jakim był Adam Feliks hr. Ronikier. W odręcznie spisanej relacji z własnego życia Julia wyzna-je: „Będąc uczennicą za czasów zaboru rosyjskiego, wstąpiłam do skautingu, gdzie pracowałam przez cały czas mojej nauki w szkole i studiów akademickich.” Na rok przed ukończeniem szkoły średniej wstąpiła też do Organizacji Młodzieży Narodowej5 i na jej rzecz pracowała przez wiele lat przykładając się w sposób namacalny do wzrostu sprawy polskiej. Pewnie dlatego zaraz po zakończeniu szkoły średniej nie podjęła dalszej nauki, lecz na cały rok ze swoją pierwszą misją ruszyła na prowincję. Zamieszkała w majątku Przeździatka na Ziemi Siedleckiej. Tam we wrześniu 1916 roku otworzyła własną szkołę powszechną dla dzieci. Prowadziła też wieczorowe kursy dla analfabetów. Nietrudno się domyśleć, iż bój toczyła o „duszę ludu”, o pozyskanie go dla Polski, by gdy „wybije godzina”, nie byli obojętni... przed czym tak sugestywnie przestrzegał Stefan Żeromski w noweli Rozdziobią nas kruki, wrony..

Po roku przekazując swoje dzieło miejscowym wróciła do Warszawy i rozpoczęła naukę w typowej szkole zawodowej - Wyższej Szkole Ogrodniczej. Równolegle zaciągnęła się w szeregi Polskiej Organizacji Wojskowej.®

Nastąpiły lata szczególnie intensywnej działalności młodziutkiej 19-letniej Tusi w Polskiej Organizacji Wojskowej, gdzie została powołana do służby kurierskiej, a następnie delegowana do Koła Pomocy Legionistom. W swoim prywatnym mieszkaniu przy ul. Koszykowej 39 założyła drukarnię fałszywych papierów niemieckich. Jej zadaniem było zaopatrywanie w „dobre” dokumenty legionistów, którzy uciekli z obozów jenieckich. Większość z nich, jak

Rok 1919, wojna z bolszewikami, pancerny pociąg „Lisa-Kuli” w drodze do Lwowa. Kobieta w mundurze to Stefania Mierczyńska (przyszła pani Madeyska) - siostra Julii. Pierwszy od lewej (stoi) Witold Madeyski przyszły mąż Stefanii

Odznaka oraz dyplom zaświadczający przyznanie Julii Mierczyńskiej Orderu „Obrońców Kresów Wschodnich 1919” za czynny udział w obronie Lwowa

wspomina Julia, była uciekinierami ze Szczypiorna, koło Kalisza/ „Blankietów do paszportów dostarczał mi pan Franciszek Lachman, pracował jako urzędnik przy wydawaniu paszportów niemieckich w Sokołowie. Zdjęcia fotograficzne wykonywał pan Bogdan Szczypiorski.”

Po rozbrojeniu Niemców rozkazem Naczelnej Komendy POW została Julia delegowana do obsługi centrali telefonicznej na Placu Saskim.

Najpoważniejsze zadanie podjęła dnia 28 grudnia 1918 roku. Tego dokładnie dnia Julia Mierczyńska razem ze swoją przyjaciółką Alicją Dobrzyniecką8 i czwórką rodzeństwa zgłosiła się na front wojny polsko-bolszewickiej. Brat Tusi - Eugeniusz, był świeżo upieczonym lekarzem, oficerem rezerwy, wiadomo, wojna była jego obowiązkiem, ale Julia i jej dwie siostry Stefania i Zofia, no i Ala, zgłosiły się z porywu serca, z pobudek patriotycznych, bo młodziutka Ojczyna była w potrzebie. Julia otrzymała przydział do patrolu sanitarnego 5 Dywizji Piechoty komendanta obrony Lwowa gen. Władysława Jędrzejewskiego. Służyła, jako sanitariuszka w II Baonie I-go PP. Strzelców Lwowskich. Nieco później dwukrotnie na „pokładzie” sławnego pociągu pancernego „Lis - Kula”. W 1920 roku w czołówce sanitarnej „Czuwaj” przy I Dywizji. „Przez cały czas mego pobytu w wojsku byłam na froncie i w okopach” - wspomina Julia. No i w tych okopach ona i przyjaciółka nabawiły się tyfusu i potwornej wszawicy... Wylądowały w krakowskim lazarecie, gdzie z trudem przywrócono je do życia.

Z wojny sanitariuszka Julia Mierczyńska wróciła z Odznaką Honorową „Orlęta” na piersi. Przyznano jej ją we Lwowie dnia 10 marca 1919 roku „Za dzielność i wierną służbę Ojczyźnie, ku pamięci przebytych bojów w obronie Lwowa i kresów wschodnich...” Legitymację nr 5855 podpisał Dowódca „Armii Wschód” gen. Tadeusz Rozwadowski.

Po skończonej wojnie 4 VIII 1922 roku Tusia zaczęła służbę w Głównym Urzędzie Statystycznym (tak, tak, wtedy w GUS się służyło, a nie pracowało). Jednocześnie rozpoczęła studia na wydziale społecznym Szkoły Nauk Politycznych, w której kształcono kadrę urzędniczą i wojskową. Przed Julią otworzyły się drzwi do wiedzy i rzadko dostępnej dla kobiet kariery urzędnika państwowego.

Okładka i pierwsza strona Dowodu Osobistego Julii Mierczyńskiej oraz dwie wewnętrzne strony jej Legitymacji z GUS

Własnoręczny podpis wlaścłW«

Włosy

Szczególne znamiona

Stwierdza się tożsamość właściciela niniejszego dowodu osobistego z jego folografją, oraz jego własnoręczny po^pisrp "*- *.

’ f Y S,0 P I S:

Wzrost ■

Oczy ......

Usta ■ -

Główny Urząd Statystyczny

Legitymacja urzędnicza

można do dnia 31 (Studnia 1H%£.

S^r|sa«,a, inia                 tył*

^yrekior ^foionego         J^itatyati/esnego

.Na przejazd kolejami gąrr;j .. swoi, 5<X»/» zniżki w khm. .c.

Druk 1. Bogusławskiego, Świętokrzyska tj.

irA* .'W#

Dom w „rajskim ogrodzie”

Oglądam legitymacje należące do Julii Mierczyńskiej -Dowód Osobisty i urzędniczą z GUS. Już na pierwszy rzut oka zauważymy, że wklejono do nich identyczne zdjęcia i że dokumenty wydano w tym samym 1922 roku. Nota bene właśnie na tych zdjęciach Julii wzorowano awers Medalu Towarzystwa KOMOROWIANIE - Zasłużony dla Miasta Ogrodu Komorów. Patrzy z nich na nas młoda kobieta o regularnych rysach twarzy i dużych ładnie osadzonych oczach, emanująca spokojem, a nawet pewnym czarem.

A propos owego czaru! Ktoś ze starych mieszkańców, chyba pani Ewa Łozińska-Kowalska, mówiła mi, że w latach 30. ubiegłego wieku Komorowem „rządziły” dwie kobiety: Wanda Dwornicka i Julia Krassowska. Obie, jak coś postanowiły, sukces był murowany. Każda jednak do celu dochodziła w inny sposób. Pani Wanda miała siłę generała, Julia anielski czar. Pani Dwornicka kreśliła strategię i zlecała wykonanie nie biorąc pod uwagę jakiegokolwiek sprzeciwu. Młodziutka pani Krassowska nieśmiało się uśmiechała i podsuwała myśl, a osoba, do której przychodziła „z interesem”, natychmiast brała ową myśl za swoją... Wtedy wystarczyło już tylko nadzorować „nieswoje” zlecenie.

Wróćmy jednak do meritum rozpoczętej opowieści o legitymacjach. Ta, z Głównego Urzędu Statystycznego jest bardzo solidnie wykonana. Ma twardą ładnie zbigowaną czarną okładkę z wytłoczonym godłem Polski na wierzchu i bardzo niski numer - 160-ty. Wydano ją 4 sierpnia 1922 roku, a podpisał osobiście nie byle kto, sam Józef Buzek.9

W tym miejscu muszę się podzielić banalnym zapewne spostrzeżeniem dla osób starszych, ale może ciekawostką dla młodych czytelników. Otóż, tę część wstępu piszę niemal wyłącznie w oparciu o stare legitymacje. Ich uważna „analiza” jest nieprawdopodobnie bogatym źródłem informacji i to zarówno o instytucji, jak i o osobach, do których należą. One, te legitymacje, są niemal „żywe”, jakże inne od tych maleńkich plastikowych kartoników, którymi się dziś posługujemy. Pachną starym papierem, często są pięknie opracowane graficznie, „wyposażone” w wystudiowane fotografie i oryginalne podpisy właścicieli. I, jeśli dysponujemy kilkoma dokumentami z różnego okresu -widzimy, jak właściciel posuwał się w latach, a nawet, jak zmieniał mu się charakter pisma. W tej, którą trzymam w

Willa Chałupka Antoniny Walickiej przy ul. Batorego 8 w Brwinowie. Zbudowana w 1908 r. wg projektu Oskara Sosnowskiego

Na zdjęciu z lewej: Paulina z Czepulewiczów Weychertowa. Około roku 1925. Zdjęcie po prawej: pierwsze urodziny Majki. Od lewej (siedzi) Julia Krassowska z Majką na kolanach, obok osoba nie rozpoznana, Zbyszek Mierczyński syn brata Julii. W ostatnim rzędzie (stoją od lewej) - Witold Madeyski - mąż siostry Julii, Marian Krassowski, dziewczyna z warkoczami - Janeczka - siostra Mariana, oparty o filar Andrzej Madeyski - syn siostry Julii, przed Marianem (stoi) Stefania Madeyska, druga (od lewej) siedzi w drugim rzędzie siostra Julii -ZoQa Kahl. Pozostałe osoby nie rozpoznane. Brwinów, 1929

ręku, wewnątrz są jeszcze dwie różne pieczęcie z orzełkiem w koronie. Jest też prostokątna pieczątka, uprawniająca do 50% zniżki na przejazdy II kl. Kolejami Państwowymi (to informacja o statusie firmy). Pośrodku ktoś w pewnej chwili wziął w nawias nazwisko Mierczyńska i obok dopisał - Krassowska. Zatem, w okresie 6 lat pracy w GUS Pani Rachmistrz zmieniła stan - z „panny” na „zamężna”. Faktu tego jednak nie odnotowano w Dowodzie Osobistym, którym (sądząc po odnotowaniach meldunkowych) Julia posługiwała się do końca swego życia. Natomiast „nowe” nazwisko figuruje w wystawionej dnia 5 maja 1927 roku legitymacji - członka Kasy Chorych m. Warszawy... Ślub więc musiał mieć miejsce między rokiem 1922 a 1927. Dzięki wspomnianym wpisom meldunkowym udało mi się doprecyzować tę ważną datę w życiu dwojga młodych ludzi.

Panna Julia z Mierczyńskich i inż. Marian Krassowski - kawaler, stanęli na ślubnym kobiercu dnia 4 lutego 1925 roku. Sakramentalne TAK wyznali sobie i błogosławieństwo odebrali w kościele Św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Od tej chwili stali się rodziną.

Pani Julia nadal pracowała w GUS, a Marian, absolwent wydziału Rolnego SGGW, otrzymał niebawem intratną pracę w Państwowym Banku Rolnym, który potrzebował nie tylko fachowców w dziedzinie bankowości i finansów, ale także agrarystów. Bo, jak wiadomo, był zaangażowany w proces upaństwowienia ziemi i przekazania jej w ręce chłopów.

Warto przypomnieć, że proces ten przez cały okres międzywojnia był prowadzony dość powolnie. Kwestia chłopska do wybuchu II wojny światowej była zarzewiem walk w sejmie i wielkim nieuregulowanym problemem naszego państwa.10

Młodzi, jeszcze jakiś czas mieszkali w Warszawie, a to przy ul. Widok, a to przy Chmielnej. Cieszyli się sobą i używali życia. Oboje należeli do Wojskowego Klubu Wioślarskiego, uprawiali turystykę, Marian namiętnie fotografował, był członkiem Związku Strzeleckiego (z prawem noszenia „Odznaki Strzeleckiej”), Julia aktywnie uczestniczyła w Młodzieżowym Ruchu Niepodległościowym i życiu kulturalnym stolicy.

Jesienią 1927 rodzinę ogarnął stan poruszenia, a nawet euforii, Julia spodziewała się upragnionego dziecka. W maju na świat (nie bez komplikacji) przyszła dziewczynka ze słomkowymi włosami i dużymi piwnymi oczyma. Na imię dostała Marysia.

Odtąd Julia zaczęła nakłaniać męża, by dla podratowa-nia jej zdrowia i dla lepszego rozwoju Maryni zamieszkali w Letnisku Brwinów. Właśnie tam, na pensji, uczyła jego daleka krewna - Paulina z Czepulewiczów Zelewska - związana z rodziną Mariana jeszcze onegdaj, gdy mieszkała na Kresach. W marcu 1929 roku Krassowscy wraz z nimi wynajęli dużą część pięknej stylowej willi przy ul. Batorego 8. Dokładnie w tym czasie Marian otrzymał polecenie znalezienia nieruchomości celem zorganizowania pracowniczej spółdzielni mieszkaniowej. Wybór padł na Komorów!

Dlaczego?

Bo miejscowość miała świetne, częste, regularne połączenie z Warszawą. Bo Elektryczna Kolej Dojazdowa początkowy przystanek miała niemal pod drzwiami Banku i jeszcze dlatego, że inż. Tadeusz Szymański właśnie zakończył pracę nad projektem urbanistycznym trzeciej parcelacji majątku Józefa Markowicza. Zostało zaprojektowane piękne osiedle oparte na howardowskiej idei mia-sta-ogrodu.11 Więcej argumentów nie było trzeba, by Julia zapragnęła właśnie w Komorowie zbudować własne gniazdo. Nowatorska myśl angielskiego marzyciela z wielką siłą przemówiła do wyobraźni pani Krassowskiej. Wiadomo, z natury była Siłaczką chcącą Polski „szklanych domów” i ludzi świadomych swoich uprawnień i równości klasowej. Uznała, że jeśli własny dom, to tylko w „rajskim ogrodzie” Sir Ebenezera Howarda!12

Dnia 3 października 1932 roku Julia i Marian z trzyletnią Marysią zamieszkali u siebie. Na działce nr 231/232 (o pow. 5 742 m2) stanął zgrabny i wygodny dom.13 Jego projekt pochodził z konkursu architektonicznego rozpisanego specjalnie na potrzeby powstającego w Komorowie Miasta Ogrodu. Po latach (w 1943 r.), Marysia Krassowska w próbce prozatorskiej zatytułowanej Krok wstecz z dużym talentem opisze te chwile:

Deszcz pluszcze monotonnie i zacina o budę dorożki. Podkowy końskie dźwięczą o wielkie „kocie łby”, na których podrzuca niemiłosiernie.

- Hop! Hop! - wykrzykuje wesoła mała jasnowłosa, żywa jak iskra, dziewczynka, podskakując na każdym wyboju. Ciemna pani, siedząca tuż obok, spogłąda z miłością na dziecko.

- Nie chłodno ci Marysieńko? Na pewno?

- Nie, nie - odpowiada niecierpłiwie mała, oddając się znowu swoim obserwacjom i zamęczając rodziców tysiącznymi pytaniami: „A jak to będzie w tym Komorowie? Jaki jest dom? Czy są tam małe dziewczynki? Czy będziemy miełipieska i czy rzeczy na pewno nie zabłądziły i są już na miejscu?”

Matka cierpłiwie wysłuchuje nie kończącego się szczebiotu dziecka i wszystko stara się jak najłepiej wytłumaczyć. Przecież ciekawość małejjest zupełnie uzasadniona i naturalna, a pytania świadczą o inteligencji ukochanej jedynaczki. Bo czteroletnia Marysia jedzie na nowe mieszkanie do Komorowa, do nowo wybudowanej przez pana K. willi. Jest wszystkiego ciekawa, wszystko chciałaby wiedzieć naraz! Ałe jakżeż można dziwić się dziecku, skoro i rodzice są nie mniej przejęci od niej... Jakież będzie to nowe życie po raz pierwszy we własnym gnieździć? We własnym krwawym trudem zbudowanym domu...

Komorów Tuśki i Maruka

Nowe willowe osiedla rosły na otoczonych lasami nieurodzajnych piaszczystych polach należących do prastarego majątku Komorów oraz u boku równie starej, XIII-wiecznej wsi, o tej samej nazwie. O ile tamto stare rodziło się powoli, swoim odwiecznym rytmem, to nowe niejako wtargnęło gwałtownie, masowo, no i dokonywało się w stosunkowo krótkim czasie. A zmiany, jak wiadomo, zachodzą dwojako: na drodze ewolucji lub rewolucji. Niewątpliwie te zainicjowane przeprowadzonymi przez Józefa Markowicza trzema kolejnymi parcelacjami były przyczyną przemian gwałtownych. Ich skutki oglądano już po 70-ciu latach, a może i wcześniej, bo właściwie po tym czasie z mapy Komorowa zniknęła wieś w znaczeniu agrarnym i majątek, albo - jak kto woli - folwark. Ale wcześniej ci nowi, „kolonizatorzy” tego miejsca, budując swoje domostwa w naturalny sposób poznawali się, zaprzyjaźniali, zbliżali ku sobie. Jednoczesne tworzenie -w ściśle określonym miejscu i w tym samym czasie - wielu nowych gniazd rodzinnych jest czymś nieprawdopodobnie ważnym - bo jest to czas narodzin Ducha Miejsca. Wtedy za sprawą nie jakichś tam anonimowych ludzi, ale bardzo

Plan trzeciej parcelacji prywatnego majątku pod nazwą Miasto Ogród Komorów, autor projektu inż. Tadeusz Szymański, rok wykonania 1929 (zatwierdzony 14.01.1930 r.).

Trzy zdjęcia domu Julii i Mariana Krassowskich. Najstarsze wykonano w roku 1932

konkretnych osób, On przychodzi i rozsiada się pośród ich siedlisk. Wtedy rodzą się sąsiedzkie obyczaje, wspólne nawyki, troska o zaspokajanie „stadnych” potrzeb kulturalnych, oświatowych, bytowych. Tak też na początku XX wieku rodził się nowy Komorów. Był to proces dynamiczny, ale miał swoje trzy zasadnicze, następujące po sobie etapy. W pierwszej dekadzie XX w. powstał Stary Komorów. Kilka dorodnych willi stanęło na ogromnych, niekiedy nawet dwuhektarowych, działkach. Kilka lat później powstał Komorówek, bardziej znany jako „Strzecha Polska”, od nazwy budującej go spółdzielni.

Właścicielami posesji w pierwszych dwu willowych „osadach” byli głównie przybysze z Kresów Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, którzy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i po wojnie polsko-bolszewickiej z różnych powodów osiedlali się w centrum kraju. Kolejna, trzecia, nastąpiła w niecałą dekadę później od poprzedniej. Gdzie i w jakich okolicznościach do niej doszło? Jak wtedy wyglądał Komorów?

Popatrzmy na to miejsce oczyma dawnej mieszkanki i przyjaciółki Majki w jednej osobie, pani Danuty Wochnik--Dyjas:

Jadąc Elektryczną Kolejką Dojazdową (EKD) z Warszawy do Komorowa - po 35 minutach wysiadało się na peronie, gdzie już „na dzień dobry” wydawało się, że człowiek jest w innym święcie. Na wydmie rósł piękny las, ciszę zakłócał tylko śpiew ptaków. Tuż przy peronie, na górce był sklepik (ni to kawiarenka) państwa Szymulskich. Naprzeciw, przy peronie „odjazdowym (w kierunku Warszawy) maleńki stylowy budynek stacji. Między drzewami, też na górce przy drodze prowadzącej na ul. Spacerową, przy której stał nasz dom, uwagę „kołejkowiczów” zwracał duży napis „Miasto-Ogród Komorów Wita”. „Ekadka” oczywiście jechała daiej do Podkowy Leśnej, Grodziska łub Milanówka, ale jej tory w Komorowie zaraz za peronem przecinała prostopadle piaszczysta droga zmierzająca w dwu kierunkach. W prawo od linii kolejki biegła aleja brzozowa, przy której w lesie krył się „Stary Komorów ”, na lewo była droga, która po pięciominutowym marszu przechodziła w aleję obsadzoną czterema rzędami lip. Po kolejnych 10 minutach spaceru dochodziło się do zabudowań majątku Komorów. W parku był dwór, a wcześniej w kierunku południowym „snuła się” kolejna piaszczysta droga - ta była wysadzana lipami. Otwierała się ona

na wieś Komorów i linię wielkiego masywu Lasów Chlebowskich ciągnących się aż do Podkowy Leśnej. Niedaleko płynęła, jeszcze tu (w Komorowie) wąska, ale bystra rzeka Utrata. Cały ten rozległy, opisany przeze mnie teren (po lewej stronie torów) tworzył kwadrat, w środku którego jeszcze „do wczoraj” było dość rozległe pole należące do właściciela majątku. U schyłku lat 20-tych XX w. otrzymał on zgodę na trzecią parcelację i wiośnie podzielił to pole na działki budowlane. A był to czas, gdy w stolicy odrodzonego państwa panował wielki głód mieszkaniowy. Społeczeństwo było zbyt biedne, by uporać się z problemem samodzielnie. Na wznoszenie czynszowych kamienic mogli sobie pozwolić tylko bardzo bogaci ludzie. Spółdzielczość mieszkaniowa rozwijała się stosunkowo dynamicznie, ale potrzeby były jeszcze większe. W tej sytuacji Zarząd Miasta Warszawy, w ramach podziwu godnej obywatelskiej gospodarności, podjął inicjatywę, by wokół miasta, przy wsiach mających wygodny dojazd do stolicy, powstawały szybko tzw. „miasta ogrody”. Oczywiście Komorów jak najbardziej nadawał się, aby w pierwszej kolejności znaleźć się na liście lokacyjnej. By proces przyspieszyć, banki polskie opracowały stosowny program i na jego podstawie uruchomiły linię pożyczek budowlanych ze spłatą rozłożoną na 40 lat. Warunkiem otrzymania kredytu było zakupienie z własnych środków działki budowlanej, zobowiązanie się do wzniesienia domu mieszkalnego w ciągu jednego roku (!) i zwolnienie wynajmowanego przez siebie mieszkania w Warszawie. Trzeba przyznać, że dla średnio zamożnych ludzi nie były to warunki przesadnie uciążliwe, a wręcz przeciwnie - niezwykle zachęcające. W ten sposób w latach 1932-1936niemal błyskawicznie powstał „Komorów Wille”, jako modna koncepcja zwana Miastem-Ogrodem. W 1936 r., jesienią, mając sześć lat zamieszkałam w Komorowie także ja z rodzicami i starszym ode mnie o niecałe 6 lat bratem. Tu, ale znacznie wcześniej, wraz z rodzicami zamieszkała Majka Krassowska, z którą później zawarłam bliską przyjaźń. Te pierwsze komorowskie lata obie - Majka i ja - w naszych rozmowach wspominałyśmy jako cudownie radosne i bardzo szczęśliwe.

Dom - Komorów i jego Obywatele

Jakże szczęśliwe było życie w nowym domu! Szczęśliwe i nieprawdopodobnie intensywne. Naładowane życzliwością otaczających ludzi, śmiechem dzieci, gwarem gości, przepełnione rozmowami, nasycone zielenią ogrodu, radosnym poszczekiwaniem psów i leniwym miauczeniem kotów.

Lata 30-te XX w., peron przyjazdowy EKD z Warszawy do Komorowa. Na wzgórzu sklep państwa Szymulskich. Fot. z rodzinnego albumu państwa Tymińskich

Okolica dworca EKD w Komorowie. Fotografię wykonano z werandy sklepiku państwa Szymulskich. Widoczny fragment budynku dworcowego i droga prowadząca w kierunku majątku. Wykonano około 1935 r., autor fotograDi NN

Widok na peron odjazdowy kolejki EKD z Komorowa do Warszawy. Zdjęcie wykonano na początku okupacji niemieckiej przed rozbudową dworca, która miała miejsce w 1943 roku

Odjazd EKD z Komorowa do Warszawy. Zdjęcia wykonane około lat 1941 - 1942 przez Władysława Łozińskiego

Gdy z dużej przecież perspektywy czasu oglądam liczne fotografie, czytam listy, słucham wspomnień dalszych i bliższych znajomych, moim oczom jawi się nierealnie sielski obraz rodziny i domu. Mam wrażenie, jakby wszystko „pracowało na pełnych obrotach” niczym dobrze naoliwiona nowiutka maszyna.

Dom tętnił szczęściem, nieskrywaną radością, jakby chciał na zapas się nimi nasycić. Jakby wiedział, że wszystko, czym żyje, jest ograniczane czasem, że trwać będzie krótko...

Krassowscy byli jedną z pierwszych, nielicznych w owym czasie rodzin, która w Komorowie Wille osiadła na stałe.

Dwa lata później na świat przyszła ich druga córeczka - Irenka. Oto, jak swoje emocje związane z tym faktem opisała Maja w cytowanej wyżej powieści Krok wstecz-.

Marysia od rana chodzi dziwnie skupiona i poważna... Spełniły się wszak jej największe marzenia... urodziła się młodsza siostrzyczka.

Jeszcze nie widziała małutkiej.Jest razem z mamusią w szpitalu. Przygotowuje wszystko gorączkowo na jej przyjęcie. Stroi lalki, układa zabawki, jest nieprzytomna ze szczęścia w naiwności swoich sześciu łat sądząc, że siostrzyczka będzie się z nią mogła od razu bawić. Wyobrażają sobie jako dużą żywą lalkę.

I jeszcze jeden fragment, z którego dowiadujemy się o relacji dziewczynki z matką i atmosferze panującej w domu.

Jutro!Już jutro! Mama robi tajemniczą minę... Marysia powinna szałeć z radości, prezenty będą iście krółewskie.

* * *

Na dworze dopiero zaczęło świtać, gdy dziewczynka otwiera już ciemne oczka... Przed łóżkiem na stoliku piętrzy się góra paczek, paczuszek, najrozmaitszych kolorów i kształtów!

- Imieniny, imienny! Wykrzykuje w żywiołowej radości, siadając na łóżku.

- Ałeż Kochanie, to noc! Śpij jeszcze.

- Wcałe nie noc. Za oknem już jasno! - upiera się mała. - Od-pakuję już! Zgodzisz się mameczko, prawda, że się zgodzisz?

- Nie, nie, za wcześnie. Cały dom śpi.

- To nic, mamusiu, ja przecież będę cicho i tylko jedną odpaku-ję... Tę najmniejszą, maciupeńką... mamo?

- No dobrze. Ale tylko jedną i potem się zaraz grzecznie położysz.

- Położę się, położę - przyrzeka wesoło dziewczynka, rozrywając już drobnymi rączkami papier, żeby tylko się prędzej, prędzej dowiedzieć, co jest w środku!

Cieple, faliste uczucie napełnia serce matki.

- Jakże przyjemnie widzieć te jedną kruszynę całą i zdrową i móc sprawiać przyjemność ukochanej córeczce.

* * *

O jedyne, słoneczne, niezapomniane dni!...

Z wolna posuwała się w czasie willa przy ul. Słowackiego, „wchłaniała w siebie” życie stając się ostoją nie tylko tej małej czteroosobowej rodziny, ale także z racji starszeństwa Mariana wobec jego braci „centrum dyspozycyjnym” KLANU KRASSOWSKICH. Jako najstarszy potomek płci męskiej czuwał, by solidarność w rodzinie nie wygasła, aby wzajemne wspieranie się przebiegało „bez zakłóceń”. Niepisane zasady były w tamtych czasach dla KLANU prawem i wartością samą w sobie. W celu ilustracji znaczenia owych reguł w tej konkretnej rodzinie posłużę się dwoma przykładami.

Oto najmłodsza siostra Mariana - Janeczka - od czasów Brwinowa mieszkała z Marianami. Brat zastępował jej ojca. Gdy oznajmiła, że chce wyjść za mąż za Olesia Kuczyńskiego, który na wojnie z bolszewikami stracił rękę - KLAN „orzekł”: „Owszem, wyrażamy zgodę na wasze małżeństwo, pod jednym wszak warunkiem: młodzieniec musi skończyć studia uniwersyteckie zapewniające rodzinie należyty status materialny.” Doradzano pójście na prawo. Oboje decyzję przyjęli za obowiązującą i Aleksander wrócił do domu. Wstąpił na Uniwersytet Wileński, prawo ukończył i po kilku latach stanął po raz drugi przed przyszłym szwagrem, ale już z dyplomem w ręku...

Na uroczystej kolacji młodzi ogłosili datę ślubu, który odbył się dnia 19 sierpnia 1933 roku w Pęcicach. Przyjęcie weselne było w Komorowie. Później to Kuczyńscy byli wsparciem dla Majki i całej dużej rodziny, zaś pan mec. Aleksander Kuczyński nie kwestionowanym autorytetem dla wszystkich członków KLANU.

Przykład drugi. Kilkanaście lat po wojnie doszło do podobnej sytuacji. Tym razem dotyczyła ona młodszej córki Mariana. Niestety, Irena nie podporządkowała się radom

Julia Krassowska z młodszą córeczką Ireną. Komorów, 1934

Majka z siostrzyczką Irenką. Komorów, 1934

członków rodziny, która od kandydata na jej męża oczekiwała najpierw zdobycia zawodu, ale przede wszystkim zerwania z uzależnieniem. Po jakimś czasie - już jako mąż Ireny - Bogdan spełnił wszystkie postulaty, a nawet, by zerwać z niechlubną przeszłością, zmienił nazwisko, ale niestety nigdy nie stał się „pełnoprawnym” członkiem KLANU. Osobiście podejrzewam, że ten specyficzny ostracyzm nie wypływał z „wnętrza” rodziny, lecz młodzi dokonali samowykluczenia. No cóż, tak to drzewiej bywało w bardzo wielu rodzinach, które dzięki twardym zasadom były szafarzami wartości, jakie symbolizują słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna. Dziś „ze świecą szukać” wielopokoleniowych dużych rodów, a nasza atomizacja prywatnej sfery życia przekłada się na słabnącą kondycję całego narodu. Słabną więzy łączące ludzi, zanika lokalna obrzędowość i wiele tradycji wyróżniających Polskę i Polaków wśród innych narodów...

Ale, póki co - Marian i Julia, oboje - całych siebie po równo oddawali rodzinie i pracy społecznej. Kiedy studiuję z pozoru suche dokumenty: sprawozdania z zebrań Rady Sołeckiej, Gromady, dwóch spółdzielni Mieszkaniowych i Spółdzielni Spożywców oraz Stowarzyszenia Przyjaciół Komorowa i Okolic „Ognisko”, podziwiam tamtych Obywateli (jak siebie nazywali) Miasta-Ogrodu Komorów za to, że tak dużo sami dla siebie robili.

Polskie miasta ogrody oparte były na kooperatywach, na różnego rodzaju spółkach, spółdzielniach, słowem na ukierunkowanym wspólnym działaniu mieszkańców. Do obowiązków Obywateli Komorowa należało dbanie o przylegle do domów ulice, parki, przestrzeń wspólną. Sami powoływali i opłacali Straż Miejską. Wspólnie planowali inwestycje: budowę szkoły, kościoła, kina, teatru, boiska sportowego. By głos Wspólnoty był słyszalny, powołali Stowarzyszenie Przyjaciół Komorowa i Okolic „Ognisko”. Dzięki takim działaniom dochodziło do silnych sąsiedzkich „uzależnień” między starymi wiejskimi mieszkańcami a nowymi „kolonizatorami”.

Przykłady? Proszę bardzo!

Oto gosposia państwa Dwornickich wychodząc za mąż za chłopaka z Granicy dostała od swego pryncypała, jako wiano, wsparcie przy budowie własnego domu. Później

Odwiedziny rodziny Dmochowskich z Wilna. Na schodkach obok pięcioletniej Majki siedzi jej cioteczny brat Zbyszek Dmochowski i jego mama - Aniela, siostra ojca Majki, następnie mąż Anieli, prof. Eugeniusz Dmochowski. Nad Majką (w drugim rzędzie) ukochany wuj Oleś Kuczyński. Na lewej barierce (siedzi) żona Olesia - Janeczka. Na prawej córka Pauliny z Czepu-lewiczów Zelewskiej - ciocia Wanda Weychert. Przy stoliku (czwórka grających w brydża): Witold Madeyski, obok niego jego żona Stefania z Mierczyńskich - siostra Julii (siedzi na wprost), bokiem w wiklinowym fotelu ich matka - Stanisława Mierczyńska. Zdjęcie wykonano na południowym tarasie domu Krassowskich przy ul. Słowackiego w Komorowie w roku 1933

Na lewym zdjęciu Marian Krassowski z ośmiomiesięczną córeczką Ireną. Komorów, maj 1935. Na prawym zdjęciu: furmanka z orszakiem ślubnym najmłodszej siostry Mariana -Janiny Krassowskiej - z Aleksandrem Kuczyńskim. Pierwsza od lewej Julia Krassowska, za nią kuzyn ze strony panny młodej, (?) Supronowicz. Związek małżeński zawarto dnia 19.08.1933 r., w kościele paraDalnym dla Komorowa, czyli w Pęcicach

Wanda Dwornicka była matką chrzestną ich dziecka. W jednej z willi działała ochronka dla wszystkich dzieci. We wsi był młyn i kąpielisko.

Współzałożycielem i Prezesem Stowarzyszenia „Ognisko” była Julia Krassowska. Wśród nielicznych dokumentów dotyczących jego działalności mam jeden wyjątkowo ważny - sprawozdanie Zarządu z działalności za 1935 rok. Rozmach pracy świadczy o ogromie energii, pracowitości i rozległych statutowych kompetencjach.

Ze względu na wagę przekazu zacytuję dokument w całości:

Do Wszystkich Mieszkańców Komorowa

Celem zaznajomienia mieszkańców Komorowa z działalnością Stowarzyszenia Przyjaciół Komorowa i Okolic „Ognisko”, jak również celem spopularyzowania instytucji, mającej za zadanie podniesienie kulturalne naszego osiedla, pozwalamy sobie załączyć wyciąg ze sprawozdania z działalności Zarządu „Ogniska” w roku 1935.

Działalność Zarządu w roku 1935 obejmowała dziedziny: oświatową, charytatywną, społeczną, gospodarczą, sportową, towarzyską, a mianowicie:

1. Prowadzono przedszkole, do którego uczęszczało 17 dzieci; nauka odbywała się od g. 9 do 11.30 dla starszych i od 12 do 14.30 dla młodszych dzieci.

2. Wyświetlano 14 razy filmy dla dzieci mieszkańców Komorowa i dla dzieci gospodarzy z okolicznych wsi.

3. Urządzono 3 razy przedstawienia dziecinne, na które złożyły się śpiewy, deklamacje zbiorowe i pojedyncze, tańce oraz jedną zabawę dziecinną.

4. Urządzono choinkę dla dzieci przedszkola naszego i dla 60 dzieci ze szkoły powszechnej, którym wręczono podarunki gwiazdkowe i słodycze.

5. Urządzono przedstawienie amatorskie z udziałem młodzieży wiejskiej, z którego czysty dochód przelano na budowę szkoły powszechnej w Komorowie.

6. Dożywiano 40 najbiedniejszych dzieci z miejscowej szkoły powszechnej od dnia l XI 1935 r. do 11V 1936 r. Ogółem wydano 4232 porcje pożywienia, złożonego z mleka, chleba z marmeladą owocową, bądź krupniku, kapuśniaku na mięsie z chlebem.

7. Zorganizowano zbiórkę odzieży ciepłej dla dzieci i dla dorosłych; zebrane 50 sztuk odzieży rozdzielono pomiędzy najbiedniejsze rodziny w najbliższych wsiach.

8. Zebrano kilkadziesiąt książek do biblioteczki przy zaprojektowanej świetlicy dla dzieci wiejskich.

9. Dla służby domowej zorganizowano lekcje haftu i robót na drutach, zapoczątkowano raz w tygodniu wieczory, na których odczytywano nowelki, śpiewano pieśni, dwa razy wyświetlano filmy.

10. Zorganizowano wspólne poświęcenie 22 willi; w związku z tern wpłacono na budowę kościoła w Pruszkowie 240złotych i na parafię w Pęcicach 30 zł. Tegoż dnia wieczorem odbyła się wspólna kolacja w klubie, w której wzięło udział około 40 osób.

7 7. Podjęto organizację spółdzielni spożywców; dotąd przystąpiło 40 uczestników, brak jeszcze 10 do jej uruchomienia.

12. Nawiązano kontakt z Administracją dóbr Helenowskich, w wyniku czego zorganizowano dostawę mleka do mieszkań.

13. Parokrotnie sprowadzano po cenach hurtowych i rozdzielano artykuły spożywcze wśród członków.

14. Zorganizowano (prócz biblioteki) czytelnię pism, zaprenumerowano: Tygodnik Ilustrowany, Naokoło Świata, Bluszcz, Kobietę w świecie i domu, Przegląd kobiecy, Hasło ogrodnicze, Plon.

15. Z okazji Święta Morza ogłoszono konkurs na rysunek, mający za temat nasze morze. Z najlepszej nagrodzonej pracy wykonano i rozprzedano nalepki; z czego dochód przelano na Fundusz Obrony Morskiej (F.O.M.)

16. Urządzono wystawę obrazów, którą zwiedziło około 100 osób.

17. Zorganizowano konkurs fotograficzny, następnie z nagrodzonych i nadesłanych prac urządzono wystawę fotograficzną.

18. Kolo sportowe, prócz pracy w sekcji tenisowej, kilku wycieczek kolarskich, zorganizowało w zimie ślizgawkę, głównie dla dzieci.

19. Urządzono 3 wycieczki

a) do Stacji Radiowej w Raszynie, połączoną ze wspólnem śniadaniem w lasach Sękocińskich,

b) do fabryki ołówków w Pruszkowie,

c) do pałacu w Helenowie; projektuje się w sezonie wiosennym 1936 r. wycieczki do fabryki lakierów w Helenowie, do Stacji je-dwabniczej w Milanówku, na jesieni do cukrowni Józefów.

20. Urządzono 4 zabawy taneczne oraz stale niedzielne „podwieczorki” taneczne.

21. W środy i soboty t.j. w dni klubowe członkowie grywali w bridge’a, preferansa, szachy.

22. Uzyskano dla członków „Ogniska” od Administracji Hele-nowa prawo wejścia i przebywania w lasach helenowskich.

23. Zwracano się kilkakrotnie do Dyrekcji E.K.D. w sprawie obniżki cen biletów, rozkładu jazdy i różnych udogodnień na kolejce.

24. Rozpoczęto zbieranie materiałów celem wdrożenia akcji dotyczącej obniżki prądu elektrycznego. Osoby, posiadające w tej sprawie materiały, proszone są o zgłaszanie się do Zarządu „ Ogniska ”.

25. Łącznie z Towarzystwem Przyjaciół Podkowy Leśnej przesiano do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych memoriał, dotyczący organizacji samorządowej podstawowej miast-ogrodów.

26. Celem uzyskania połączenia szosowego z Warszawą zwrócono się do odnośnych władz z memoriałami w tej sprawie.

27. Zarząd „Ogniska”pośredniczył w zorganizowaniu opieki fachowej nad ogrodami w Komorowie.

Podając Mieszkańcom Komorowa do wiadomości sprawozdanie powyższe, sądzimy, że do dalszej owocnej pracy „Ogniska” niezbędny jest współudział Wszystkich Mieszkańców Komorowa. Obecnie „Ognisko” liczy zaledwie 50 członków, co nie jest dosta-tecznem poparciem poczynań Stowarzyszenia ani moralnem, ani materialnem.

Zapisy na członków rzeczywistych, lub popierających przyjmuje Zarząd w środy i soboty odgodz. 19 w lokalu „Ogniska”, dom W.P. Osipowiczów, Nowy Komorów.

Za Zarząd

(...) Julia Krassowska (...) J. Jaroszyński Komorów, w czerwcu 1936

W owych latach Komorów miał też własne cykliczne święto - Majowe Korso Kwiatowe. Jego inicjatorką oczywiście była Julia Krassowska. Plenerowa impreza zwykle trwała dwa dni. Składały się na nią wystawy kwiatów, roślin ozdobnych, bylin i krzewów hodowanych w ogrodach i na polach. Najciekawsze i najpiękniejsze nagradzano. Wymieniano się doświadczeniami i sadzonkami. Ale największą atrakcją święta był pochód mieszkańców w strojach nawiązujących do wykonywanych zawodów lub ich upodobań. Na miejscowym korcie tenisowym przy ul. Kolejowej (tuż przed „Żeberkiem”) rozgrywano turniej 0 Najlepszą Rakietę w okolicy. Występowały zespoły amatorskie. Były okazje do spotkań towarzyskich, spędzenia mile czasu na świeżym

Trzy przedstawienia przygotowane przez Julię Krassowską, w których występowały dzieci z Komorowa i okolic

Fotografie przeniesiono ze szklanych negatywów kolekcji Mariana Krassowskiego, wykonanych około roku 1934

Zdjęcia dzieci z Komorowskiej Ochron ki. W drugim rzędzie druga od prawej - Majka. Fotografię drugą wykonano w tzw. Pierwszym (małym), Lesie (doV kającym Szosy Komorowskiej, dziś al. Marii Dąbrowskiej), gdzie obecnie stoi budynek szkoły. Majka - pierwsza od lewej

d Komorowską Majową Paradą. ierwszym zdjęciu ośmioletnia Majka jletnią siostrą Irenką. Na drugim a dzieci z Ochronki. Wykonano je 1 domem państwa Krassowskich, rony wschodniej, na dróżce prowa-J do furtki przy ul. Słowackiego, urów, 1936

W Majową Paradę ruszały ukwiecone pojazdy oraz mieszkańcy z dziećmi w paradnych strojach.

Sześcioletnia Ewa Łozińska w stroju lotnika nawiązującym do zawodu taty. W grupie marynarzy, w drugim rzędzie pierwszy (od prawej) - Władek Łoziński (brat Ewy), a obok niego jego przyjaciel - Wiesio Dwornicki. Obaj zginęli w powstaniu warszawskim. Komorów, 1935

powietrzu, a na koniec obowiązkowo zabawa taneczna na świeżym powietrzu trwająca zwykle do białego rana.

Julia prowadziła też stałą grupę teatralną. Zachowały się fachowo opracowane przez nią scenariusze z licznymi wskazówkami reżyserskimi i scenograficznymi. Bez wątpienia działając na wielu polach - towarzyskim, oświatowym i kulturalnym - Julia Krassowska wydatnie przyczyniła się do rozkwitu Komorowa.

Niestety, latem, dnia 10 sierpnia 1938 roku, a była to środa, dzień św. Wawrzyńca - czterdziestoletnia Julia z Mierczyńskich Krassowska po kilku miesiącach walki z chorobą zmarła. Świat Mariana i dwu córeczek tego dnia runął w gruzach. Odtąd Maria i Irena żyły wspomnieniem MATKI NIEZWYKŁEJ i kobiety kochającej rodzinę, ludzi i Ojczyznę, zafascynowanej ideami głoszonymi m.in. przez Józefa Piłsudskiego, a przy tym osoby delikatnej, wrażliwej, z wielką fantazją.

A Komorów? Komorów, jak nigdy przedtem i nigdy potem, „tonął” w czerni wielkich klepsydr (o formacie afiszy) informujących, że odeszła śp. Julia z Mierczyńskich Krassowska, Obywatelka Miasta-Ogrodu... Pochowana na starych Powązkach.

Spoczęła w grobie obok swego ojca Bolesława Mierczyń-skiego.

Marian przeżył swoją żonę o prawie ćwierć wieku.

Doświadczył tragedii wojny 1939 roku i powstania warszawskiego, które zabrało mu starszą córkę. Według mego przekonania był głęboko zakonspirowanym członkiem AK. Przez cały czas wojny i po niej (aż do likwidacji instytucji) był pracownikiem Banku Rolnego w Warszawie, następnie Polskiej Akademii Nauk. Ponownie się ożenił, ale w drugim związku nie miał dzieci.

Mimo, iż Majka wspominała ojca jako człowieka gwałtownego (zresztą taki zapewne był), Marian Krassowski ogromnie się starał, by rodzina nie utraciła „równowagi” materialnej. Pomagał krewnym i sąsiadom. Jego nazwisko pojawia się w wielu dokumentach dotyczących dziejów Komorowa.

Dnia 8 marca 1960 r. Marian Krassowski sprzedał dom przy ul. J. Słowackiego 14 (niegdyś 10) w Komorowie.

Zamieszkał w Warszawie przy ul. Pięknej.

Zmarł dwa lata później, dnia 4 października 1962 roku.

Pochowany na starych Powązkach w Warszawie w mogile wraz z drugą żoną.

Majka, dziewczyna niezwykła

Od siedmiu lat - wspominałam o tym na początku -obcuję z Majką. Im owa „zażyłość bardziej obrasta czasem”, tym bardziej jestem zauroczona jej osobowością. Rozmawiając z jej koleżankami zauważyłam, że wszystkie na dźwięk jej imienia reagowały bardzo żywo. Podejrzewam, że pielęgnują pamięć o niej, w przeciwnym razie nie byłoby tylu drużyn harcerskich noszących imię bohaterki tej opowieści.14 Zapewne także one, harcerki i koleżanki, zabiegały o pośmiertne odznaczenia swojej drużynowej.15

Po raz pierwszy bardziej szczegółowe informacje o Majce dotarły do mnie którejś sierpniowej niedzieli 2006 roku. Pamiętam dokładnie, że pierwsze spotkanie z panem Zdzisławem Zawadzkim16 zaczęło się od jego pytania - co wiem o Marysi Krassowskiej? Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że wiem mało, a właściwie tylko tyle, ile wyryto na kamiennej tablicy w komorowskim kościele. To wtedy usłyszałam o jej pamiętniku i sporo o niej samej.

- Znalem Majkę osobiście - stwierdził mój rozmówca - choć przyznaję, że ją, jej koleżanki i kolegów obserwowałem z pewnej odległości. Ze dwa, trzy razy kąpałem się z nimi w komorowskich gliniankach. Według mnie była śliczną dziewczyną, blondynką z piwnymi oczami (pamiętam dokładnie) i nad wyraz poważną. Tuż przed powstaniem jeszcze bardziej spoważniała, jakby miała jakąś ważną tajemnicę. - Musiałam mieć dziwny wyraz twarzy, bo pośpiesznie dodał. - Może pani mi nie dowierzać, ale taki obraz zapamiętałem, pewnie dlatego, że Majka bardzo mi się podobała. Później po latach czytałem jej pamiętniki. Ich lektura pomogła mi usystematyzować wiedzę o Komorowie. - Zakończył i obiecał pomóc w nawiązaniu kontaktu z Ireną Krassowską.17

W Internecie, na stronach drużyn harcerskich i na portalu Muzeum Powstania Warszawskiego, można znaleźć lakoniczne biogramy Majki. Niestety pojawiają się w nich błędy. Pierwszy dotyczy daty, drugi miejsca urodzenia, trzeci pseudonimu powstańczego. Są i inne...

Marian KRASSOWSKI mgr Nauk Agrotechnicznych, pracownik Polskiej Akademii Nauk. ZmiŁl w dn. 4.X.1962 r.

Julia z Mierczynsklch

iriiniiii

obywatelka Miasta-Ogrodu Komorowa, członek P. 0. W., uczestniczka walk w obronie Lwowa, odznaczona „Orlętami”, opatrzona św, Sakramentami, zasnęła w Bogu dnia 10-go sierpnia IH38 r.

Nabożeństwo żałobne w kościele św. Karola Boromeusta (na Powązkach) odbędzie się dnie

w sobotę, o godŁ- 11-ej rano, wyprowadzenie zwłok zaraz po skończonym nabożeństwie na cmei. powązkowski, do grobu rodzinnego.

O czym zawiadamiają: krewnych, przyjaciół i znajomych, pogrążeni w głębokim smutku:

mąż, córeczki, matka, siostry, brat i rodzina.

»MS SIERPIEŃ

NIEDZICA

7.1

CZWAtTSK 11 lozaony i Dyg

PIĄTKI ,12

sobota

13

Bardzo zniszczona z dziurami klepsydra o wymiarach 35 x 50 cm informująca o śmierci Julii Krassowskiej oraz jej kalendarzyk, w którym Marian Krassowski zaznaczył datę śmierci żony

Dziesięcioletnia Majka z trzyletnią Irenką. Komorów, przełom lat 1938/1939

Przed domem w Komorowie. Od góry: siostra Mariana Krasowskiego - Janeczka, jego młodsza córka Irena i druga żona - Izabela. Komorów 1948 oraz dwa nekrologi prasowe informujące o śmierci Mariana Krassowskiego

Dnu 4 października SHl r. zmarl Mgr Inź.

Marian KRASSOWSKI

długoletni pracownik Biur« Finansowego Polskiej Akidtmli Nauk.

w Zmarłym straciliśmy ofiarnego pracownika, Przyjaciela i dobrego Kolege

Dyrekcja. Rada Zakładowa, Przyjaciele I Współpracownicy

Nabożeństwo żałobne odbędzie ale dn. 8.X br. o godz. U w kościele Karola Boromeusza na Powązkach. po czym nastąpi wyprowadzeni* na cmentarz miejscowy do grobu rodzinnego, o czym zawiadamiają:

żona, córka, deć i rodzina

Przypomnijmy zatem - Maria Teresa, a dla bliskich od zawsze Majka (zapewne od imienia i miesiąca urodzenia), pierwsza córka Julii z Mierczyńskich i Mariana Krassowskich, przyszła na świat dnia 14 maja 1928 roku w Puławach. Data jest absolutnie pewna, choć wiele dokumentów ma o rok późniejszą. Rodzicami chrzestnymi Marysi byli: najmłodsza siostra ojca - Janeczka (późniejsza żona Aleksandra Kuczyńskiego) i jedyny brat matki - Eugeniusz. Fakt wart jest przypomnienia choćby dla przywołania dawnej obyczajowości, kiedy „instytucja chrzestnych” miała wielkie znaczenie nie tylko przed Bogiem, ale także w życiu świeckim. Rodzice chrzestni współuczestniczyli w wychowaniu dziecka, w jego kształceniu, gdy chrześniak zakładał własną rodzinę, pomagali zebrać wiano.18