Mam na ciebie plan - Ilona Gołębiewska - ebook + książka

Mam na ciebie plan ebook

Ilona Gołębiewska

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Program telewizyjny, który odmienia życie jego bohaterów. Sława, wielkie pieniądze, prestiż. Niebezpieczne związki i wielkie emocje.

Lili Antos na co dzień pracuje w lokalnej gazecie, studiuje zaocznie dziennikarstwo, marzy o pracy w ogólnopolskich mediach, mieszka pod Warszawą. Życie doświadczyło ją już kilka razy. Jest silna, ale czasami bywa samotna. Jej matka kilka lat temu zmarła po chorobie nowotworowej piersi. Lili mimo to stara się żyć pełnią życia i spełniać marzenia.

Laura Kordas jest znaną dziennikarką i prezenterką telewizyjną. Prywatnie to siostra matki Lili. Prowadzi program „Mam na ciebie plan”, w którym pokazywane są upadki, łzy, zdrady, radości, sukcesy, szczęście zwyczajnych ludzi oraz celebrytów. A wszystko to w ostrym świetle telewizyjnych reflektorów. Laura jest gwiazdą. Nikt jednak nie wie, że ma poważne problemy i skrywa wiele tajemnic.

Lili i Laura spotykają się po latach. Dziewczyna chce się dowiedzieć, dlaczego jej matka i ciocia zerwały ze sobą kontakt. Nie spodziewa się, że stoi za tym okrutna prawda. Laura pragnie odbudować relacje z siostrzenicą oraz prosi ją o pomoc w trudnej sprawie. Wprowadza Lili do świata telewizji. Tam dziewczyna poznaje kogoś wyjątkowego.

Czy Laura pokaże swoją prawdziwą twarz? Jak przeszłość zdeterminuje jej życie? Czy Lili odnajdzie się w świecie telewizji? Czy jej serce będzie otwarte na miłość?

Tak łatwo pogubić się w świecie iluzji i zapomnieć o tym, co jest naprawdę ważne…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 299

Oceny
4,3 (61 ocen)
34
15
8
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mszariola

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, piękna opowieść o silnej kobiecie, miłości, zawiłości rodzinnych warto przeczytać
00
malfonsinio

Całkiem niezła

Pomysł ciekawy, wykonanie trochę mniej - trochę zbyt przegadana. Mimo to czytało się nieźle.
00
Fantastyczna_romamtyczka

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka obyczajowa, choć czasem zachowania bohaterów mnie irytowały, to mimo wszystko polecam. to powieść z mocnym przekazem poruszająca sporo różnych problemów, tak zwykłych ludzi jaki i celebrytów.
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
ewagestwa

Nie polecam

Naiwna, przegadana
00

Popularność




Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny

Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja: Katarzyna Szajowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł

© by Ilona Gołębiewska

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3053-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Powieść dedykujęmoim Czytelniczkom i Czytelnikom

Człowiek tęskni za czymś, co jest iluzją, a gdy już to otrzyma, zdaje sobie sprawę, że była to iluzja.

ORIANA FALLACI

Kto rano wstaje… ten chodzi cały dzień niewyspany. Właśnie z taką myślą Lilianna Antos, zwana przez wszystkich po prostu Lili, nerwowym uderzeniem dłoni wyłączyła budzik. Nieubłaganie dawał znać, że czas na pobudkę. Spojrzała w okno, za którym była jeszcze ciemna noc. Początek lutego wcale nie nastrajał do tego, by wstawać tak wcześnie. To były prawdziwe katusze. Odruchowo nakryła kołdrą głowę i zrobiła w myślach szybką listę argumentów za i przeciw wybraniu się do pracy. Niestety tych pierwszych było więcej, w tym koronny, który dotyczył zdobywania pieniędzy na wciąż rosnące potrzeby i zachcianki. Chociaż zarabiała zdecydowanie za mało.

Przeciągnęła się leniwie, wzięła kilka głębszych oddechów i z trudem usiadła na skraju łóżka. Mimo że miała dwadzieścia jeden lat, to czuła się, jakby była zdecydowanie starsza. Tak mniej więcej na siedemdziesiątkę. Potarła wierzchem dłoni oczy i twarz. Rozejrzała się po swoim pokoju, który był dość przestronny i utrzymany w stylu glamour. Uparła się na niego, kiedy trzy lata temu całe mieszkanie przechodziło generalny remont. Efekt przeszedł jej najśmielsze oczekiwania i cieszył oko na co dzień. Teraz jednak nie miała czasu na rozmyślania o nowych trendach w wystroju wnętrz. Wstała i zrobiła kilka przysiadów. W tej samej chwili rozdzwonił się jej telefon. Rzuciła okiem na ekran. To była jej przyjaciółka Zuza, z którą znały się od dzieciństwa i wspólnie sporo przeżyły. Uwielbiały swoje towarzystwo.

– Cześć, kochanie! – rzuciła wesoło do słuchawki, a zaraz potem kichnęła. – Oj, coś mi chyba bokiem wychodzą te nasze wczorajsze balety. No a poza tym to miałam cię obudzić. Już chyba nie śpisz? – zaświergotała Zuza i pociągnęła nosem.

– Ledwie zgramoliłam się z łóżka. Zimno, ciemno. Zaczynam tęsknić za czasami pracy zdalnej. Wtedy chociaż mogłam spać do siódmej trzydzieści. – Na to wspomnienie Lili aż się rozmarzyła. – No, ale jest, jak jest. Byle do wiosny. A poza tym dzięki, że czuwasz, żebym nie zaspała. Mam do tego skłonność. Gdzie jesteś?

– Niedawno mama wróciła z hurtowni. Cały bus jest wypakowany towarem. Za jakieś pięć minut jedziemy do warzywniaka i zacznie się codzienna orka.

– Współczuję. Wypij mocną kawę, to się rozgrzejesz.

– Już mam jedną za sobą. Jakoś sobie poradzę. Bardziej martwię się o to, jak ty sama przetrwasz w redakcji.

– Szczerze? Zaczyna mi to być obojętne. Albo mnie zwolnią, albo wygonią w teren. Milionów tam nie zarabiam, więc nie będę się przejmowała.

– Wreszcie mądrze gadasz.

– Co mi zostało? To nie jest praca moich marzeń.

– Ale prędzej czy później taką znajdziesz. Dobra, uciekam, bo znowu mnie mama woła. Trzymaj się i daj znać w ciągu dnia, jak tam się sprawy mają.

– Jasne, odezwę się w przerwie. Do usłyszenia.

Lili podeszła do okna. Nadal było ciemno. Termometr wskazywał trzy stopnie na plusie. Poczuła na plecach dreszcz. Nie znosiła zimna. Powinna urodzić się i żyć w ciepłych krajach. No ale trafiła, gdzie trafiła. Już miała pójść do łazienki, gdy nagle usłyszała charakterystyczne skrobanie. O uwagę upominała się jej szynszyla o wdzięcznym imieniu Stefan. Lili podeszła do klatki i wzięła go na ręce. Najbardziej lubił, gdy drapała go za uchem. Spełniła zatem jego zachcianki i dała mu jedzenie. Po jego minie było widać, że poranek ma udany. Stefanowi nie trzeba było zbyt wiele do szczęścia.

Lili poszła do łazienki i wzięła szybki prysznic. Owinięta ręcznikiem, wysuszyła włosy w naturalnym kolorze blond, które sięgały jej do ramion. Spojrzała w lustro. Była młoda, piękna i miała miły sposób bycia. Lubiła to w sobie. Choć oczywiście jak każdy miała też kilka kompleksów. Chociażby nos, który uważała za zbyt zaokrąg­lony.

Takie rozterki postanowiła zostawić na później. Zrobiła szybki makijaż, włożyła jeansy i dosyć elegancką niebieską koszulę z drobnym wzorkiem. Włosy zaczesała do tyłu i lekko je spięła ozdobną spinką. Poszła do kuchni, gdzie czekała już na nią zaparzona kawa. Ojciec zawsze zostawiał dla niej dwie filiżanki. Sam wyszedł do pracy po czwartej. Akurat dziś miał poranną zmianę. Do kawy dołączona była karteczka z informacją, że po pracy zrobi zakupy. Życzył córce udanego dnia i przekazał, że ją kocha.

Aż jej się miło zrobiło na sercu. Wrzuciła na patelnię dwa jajka i mocno je usmażyła. Dorzuciła sporą ilość szczypioru i cebuli. Do tego przygotowała kromkę razowego chleba z masłem i kiszone ogórki. Idealne śniadanie. Popiła je kawą, do której zjadła kawałek czekolady.

Włożyła na siebie gruby płaszcz i czapkę. Była gotowa do wyjścia. Pospiesznie ruszyła w stronę przystanku, gdzie po dwóch minutach podjechał autobus. Lubiła miejską komunikację, chociaż w podwarszawskim Otwocku nie była ona tak rozwinięta jak w stolicy. Na szczęście autobus docierał bezpośrednio pod budynek, w którym mieściła się siedziba redakcji „LokalNIE”. Była to niewielka gazeta, która pisała o tym, co się dzieje w terenie, a do tego zarabiała na licznych reklamach.

Już od wejścia usłyszała podniesiony głos Janusza Marciniaka, który był nie tylko właścicielem gazety, lecz także redaktorem naczelnym. Poza nim i Lili pracowali tu jeszcze Roksana Zawisza i Mateusz Wasilewski. Cała ich trójka w miarę tolerowała szefa, który słynął z wielkich oczekiwań, niewybrednego słownictwa i wciąż wywierał presję na pracowników, by podnieść wyniki sprzedaży powierzchni reklamowej. Gdy Lili zobaczyła go zaraz po wejściu do głównej sali redakcji, akurat jakoś dziwnie machał rękoma, a do tego na twarzy był niemal purpurowy. Myślała, że lada chwila eksploduje ze złości.

– Tak nie może być! Znowu straciliśmy klienta! I to nie byle jakiego! – wykrzykiwał Marciniak. – Co miesiąc zapewniał nam ładną sumkę za reklamy tych swoich dziwnych pomysłów z lotniami. A teraz co?! Zwiał. Pewnie do konkurencji – oznajmił i wziął kilka głębokich wdechów.

– Szef pewnie myśli, że to nasza wina, bo za mało namawialiśmy go na dalszą współpracę. Ale to nieprawda. Nawet ostatnio był tu u nas, wypił kawkę, dobrze nam się rozmawiało. Deklarował, że będzie z nami do końca świata. I co? Nagle mu przeszło. Po cichu znalazł sobie inne miejsce – wyjaśniła spokojnie Roksana, nie chcąc zaogniać sytuacji.

– Nawet zaakceptował projekt nowego baneru, sam przecież się nim zajmowałem – wszedł jej w słowo Mateusz.

– I co z tego? Klient zwiał i tyle go widzieli. No dobra, nie ma co rozpaczać, tylko brać się do roboty. Za to wam płacę – przypomniał im uprzejmie Marciniak. – Na moim biurku macie listę firm, które dzisiaj obdzwonicie i postaracie się namówić ich na reklamę. Relacje zdacie mi pod koniec dnia. Liczę na co najmniej trzech nowych klientów. – Szef mówił to niezwykle stanowczym głosem. Zabrał ze stołu kilka papierów, minął Lili i wyszedł z sali. Ona zaś nie wyglądała na zdziwioną. Marciniak czasami traktował innych jak powietrze. Zdążyła się do tego przyzwyczaić.

– Widzę, że dzisiaj jest wyjątkowo kąśliwy. Jak żmija – stwierdziła cicho, nie chcąc, by jakimś cudem ją usłyszał. – Dziwne, że nie opieprzył mnie za dwuminutowe spóźnienie.

– Spokojnie, jeszcze może to nadrobić. – Roksana nie miała wątpliwości. Mimo to zaśmiała się głośno i za­częła naśladować gesty Marciniaka. Była w tym naprawdę dobra.

– Ty się nie śmiej, tylko bierz listę i dzwoń po firmach.

– Trochę inaczej wyobrażałam sobie swoją karierę w zawodzie dziennikarza.

– Ja też. Dlatego od jakiegoś czasu myślę o rzuceniu studiów.

– Przejdzie ci, za bardzo to kochasz. No a teraz kawka i bierzemy się do pracy.

Gdy ktoś kilka lat temu zapytał Lili Antos, kim będzie w przyszłości, bez chwili zawahania odpowiadała, że dziennikarką. Chciała pisać o sprawach ważnych, szukać wyjątkowo nośnych tematów i poznawać ludzi z pierwszych stron gazet. Zrobiła wiele, by jej plany się spełniły. Najpierw wybrała klasę o profilu dziennikarskim w pobliskim liceum, a zaraz po maturze podjęła studia na dziennikarstwie na warszawskim uniwerku. Zaoczne, bo zamierzała połączyć je z pracą. Szybko ją znalazła w gazecie „LokalNIE”. Najpierw to był staż, a potem wymarzony etat. Miało być to zatrudnienie na chwilę, na czas znalezienia lepszej pracy, ale wyszło inaczej. I oczywiście nie było spełnieniem marzeń.

O ile jednak studia jej się bardzo podobały, o tyle o swojej pracy nie miała najlepszego zdania. Zamiast pisać o sprawach ważnych, tak naprawdę śledziła lokalne plotki, wciskała wszystkim ofertę reklamy w gazecie i opisywała wypadki drogowe. Doprawdy mocno wiało nudą. I nie zanosiło się na zmiany. Do tego wciąż miała obawy, czy utrzyma etat. Marciniakowi coraz gorzej się wiodło. Gazeta przynosiła mniej zysków, brakowało reklamodawców i czegoś, co mogłoby przyciągnąć czy­telnika. Szef sam co jakiś czas niby od niechcenia rzucał tekstami, że jak tak dalej będzie, to zamknie tę budę na cztery spusty i wyjedzie do Stanów. Ponoć tam miał rodzinę.

Dlatego Lili, Roksana i Mateusz mieli dylemat. Domyślali się, że ich dni pracy w gazecie są policzone, jednak nie mieli niczego innego na oku. Dlatego po każdym kazaniu Marciniaka brali się ostro do pracy, chcąc mu pokazać, że się starają. Tak samo jak dzisiaj. Od rana do południa dzwonili do różnych firm niczym wprawieni akwizytorzy. Nawet udało im się umówić z kilkoma osobami i dać promocyjne ceny. W południe Roksana z Lili wyszły z redakcji. Były umówione z właścicielką salonu urody znanego w całym miasteczku. Anna Szydłowska miała opowiedzieć o kulisach swojej pracy, planowanej rozbudowie i klientkach, których ponoć przybywało jej z dnia na dzień.

Gdy punktualnie stawiły się w jej salonie, od razu poczuły powiew luksusu. Wszystko tu było z najwyższej półki. Łącznie z krzesłami, które miały złote nogi. Lili przez chwilę zastanowiła się, jaki to może być styl. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Jej uwagę przykuł również duży wiszący żyrandol. Wyglądał, jakby był z kryształów, ale domyśliła się, że to może być też zwykły plastik. Trudno było to ocenić.

I nie było na to czasu, bo w hallu pojawiła się Szydłowska. Kobieta sukcesu. Zdecydowanie można było tak o niej powiedzieć. W idealnie skrojonym garniturze i białej koszuli z zawiązaną pod szyją niebieską tasiemką wyglądała niezwykle elegancko. Przywitała się i od razu zaprosiła dziewczyny do swojego gabinetu. Jej sekretarka po chwili przyniosła kawę i herbatę. Jak to zwykle bywa, ucięły sobie niezobowiązującą pogawędkę. Rozmawiały o lokalnych sklepach odzieżowych, modzie i ekologii. Potem przeszły do wywiadu. Z początku pytania były standardowe. Dotyczyły samego pomysłu na biznes, jego rozwoju, sukcesów. Jednak sama Szydłowska zaczęła zbaczać z kursu rozmowy i wtrącała coraz to nowe smaczki.

– Bo tak w ogóle ten cały salon wziął się z powodu wróżki – oznajmiła wreszcie z taką miną, jakby właśnie ujawniała najtajniejsze informacje Pentagonu.

– Wróżki? – Lili nie musiała udawać zdziwionej.

– No tak. Jak byłam w liceum, to pewnego dnia koleżanka namówiła mnie, żebyśmy poszły razem do wróżki, żeby dowiedzieć się, czy czeka na nas wielka miłość, duże pieniądze i fajne życie.

– Poszłyście? Co z tego wyniknęło?

– No właśnie coś niebywałego. Bo ta wróżka powiedziała mi, że kiedyś zajmę się pomaganiem innym kobietom. I że dzięki mnie dostaną nowe życie. No i proszę. Mam salon urody i pomagam kobietom w zbudowaniu lepszej wersji ich samych. Czyż to nie wspaniałe? Bo gdyby nie ta wróżka, to może nigdy bym się na to nie zdecydowała. – Szydłowska mówiła to naprawdę poważnie. Aż jej się oczy zaświeciły.

– No proszę, to może my z koleżanką też skorzystamy z pomocy wróżki. Ostatnio w pracy idzie nam coraz gorzej i może czas pomyśleć o jakimś biznesie – wypaliła Roksana, nie bacząc na to, że jej słowa są mocno nie na miejscu. Już taka była.

– Koleżanka miała na myśli to, że szukamy nowych wyzwań. – Lili dała wzrokiem znak Roksanie, by się uspokoiła.

– Koniecznie. Człowiek nawet nie wie, co tam ma w gwiazdach czy kartach zapisane. Jakbyście kiedyś szukały pracy, to zapraszam do mnie. Przeszkolę was i będziecie asystentkami jak się patrzy. – Szydłowska najwyraźniej uknuła już pewien plan.

Długo z nią jeszcze rozmawiały. Rozgadała się na dobre. Dużo opowiadała o swoich klientkach, różnych mniejszych czy większych wpadkach. Ogólnie była bardzo sympatyczną kobietą i miała do powiedzenia wiele ciekawych historii. Lili i Roksana obiecały jej przesłać wywiad do autoryzacji i zagwarantowały, że najpóźniej ukaże się w wydaniu za dwa tygodnie.

Z salonu wyszły około piętnastej. Nie mogły uwierzyć, że aż tyle im się tam zeszło. Takie wyjścia były nie tylko miłym oderwaniem się od szarej rzeczywistości redakcyjnego biura, ale i szansą na ciekawe rozmowy. Od razu miały lepszy humor. Nagle zza chmur wyszło dosyć mocne słońce, co w połowie lutego nie było zbyt oczywiste. Tym bardziej że przez ostatni tydzień codziennie padało. Taka odmiana była czymś miłym.

– Zazdroszczę takim babkom jak Szydłowska. Mają w sobie na tyle tupetu i odwagi, że na nic się nie oglądają, tylko myślą o sobie i przyszłości. Widać, że ma wszystko ułożone w głowie i potrafi to wykorzystać. Nie stała za nią bogata rodzina ani wpływowy kochanek. – Roksana aż się zamyśliła nad własnymi słowami.

– Tego nie wiemy. To po prostu jej wersja. Ale trzeba przyznać, że ma głowę na karku i potrafi ryzykować. Można się od niej uczyć. Kto wie, może za jakiś czas i my będziemy właścicielkami dochodowego biznesu – rozmarzyła się Lili.

– Trzeba będzie o tym pomyśleć, bo w redakcji za długo miejsca nie zagrzejemy. Wczoraj Mati podsłuchał rozmowę Marciniaka. Narzekał komuś, że słabo mu idzie z gazetą i ma zamiar zamknąć ten burdel z nadejściem wiosny.

– No trudno. Trzeba to będzie jakoś przeżyć. Od jutra siadam i rozsyłam dokumenty aplikacyjne. Wszędzie, gdzie się da. Ostatnio pomyślałam, że dobrym kierunkiem jest też marketing. Napiszę do różnych agencji, może szukają kogoś z dobrym piórem.

– Świetny pomysł. Bo za długo to my u Marciniaka nie wytrzymamy. – Na te słowa Roksany rozdzwonił się jej telefon. – Widzisz, o wilku mowa.

– Pewnie dzwoni z ochrzanem, że tak długo nas nie ma. – Lili wiele się nie pomyliła. Marciniak natychmiast wzywał je do siedziby redakcji.

Na miejscu wypytał, jak poszedł im wywiad z Szydłowską. Akurat ona była jedną z osób, które regularnie wykupowały reklamę w tygodniku. Marciniak dbał zatem o nią jak o największy skarb. Kiedy zdały mu relację, znowu zagonił je do dzwonienia po firmach. Po czwartej wyszły tak zmęczone, jakby przebiegły maraton. Pożegnały się przy skrzyżowaniu. Roksana ruszyła prosto do domu, a Lili zamierzała odwiedzić Zuzę, która razem ze swoją matką prowadziła ogromny warzywniak. Interes świetnie się kręcił.

Do przystanku miała dosłownie rzut beretem. Swoje miasteczko lubiła choćby za to, że niemal wszędzie było blisko. Poza tym Otwock słynął z różnych ciekawych miejsc, dość burzliwej historii, kilku szpitali i uzdrowisk. Dzięki dobremu połączeniu ze stolicą szybko można było się tam dostać.

Lili nie narzekała też na miejskie autobusy. Kolejny podjechał dosyć szybko, wsiadła do niego i zaczęła słuchać audiobooka. Po dziesięciu minutach wysiadła niedaleko hali, w której codziennie można było kupić dosłownie wszystko – od warzyw po ubrania. Jedno z największych stanowisk zajmował warzywniak prowadzony przez Danutę Pawelczyk, matkę Zuzy. Dziewczyna akurat układała pomidory. Na widok Lili aż się rozpromieniła. Przywitały się wylewnie.

– Biznes się kręci? – zapytała wesoło Lili.

– Dzisiaj sprzedałyśmy chyba rekordową ilość kapusty kiszonej. Ludzie biorą ją prawie że na tony. – Zuza poprawiła czapkę z daszkiem i pociągnęła nosem. Chyba zmarzła, bo miała mocno czerwone policzki.

– Przecież kiszonki są bardzo zdrowe. O tej porze roku trzeba dbać o odporność. A ty jak zwykle biegasz w bluzie. Potem będziesz narzekała, że cię w krzyżu boli.

– W krzyżu to boli ze starości.

– Raczej z braku rozsądku. Masz rację, Lili. Zuza biega z odkrytymi plecami, a potem jest chora. Nie mam już do niej siły. Weź jej to jakoś przetłumacz – odezwała się Pawelczyk.

– Bardzo bym chciała, ale Zuza nie słucha nikogo. – Lili była bezwzględna.

– Dzięki, jak zwykle można na ciebie liczyć. – Zuza się zaśmiała. – Dobra, na dzisiaj swoje już zrobiłam. Mamo, od teraz musisz sobie radzić sama.

– W porządku. Idźcie i zajmijcie się swoimi sprawami. Zamknę pewnie za godzinę.

– Dzięki. To co? Może kawka? U mnie w domu czy w Krysztale? – zapytała Zuza, mając na myśli lokalną kawiarnię, którą często odwiedzały.

– Wybieram naszą ulubioną miejscówkę. Mam ochotę na napoleonkę.

– Okej, to ja zapraszam.

Zuza miała lekkie wyrzuty sumienia, że urwała się z pracy i zostawiła matkę samą. Na szczęście Lili szybko przegoniła jej czarne myśli. Poszły do kawiarni. Zamówiły po filiżance ulubionej kawy, a do niej napoleonkę. To był ich rytuał. Przychodziły tu co najmniej raz w tygodniu. A do tego miały małe zniżki, bo za kasą stała ich koleżanka ze szkoły.

– Opowiadaj, jak przetrwałaś dzień – zagaiła Zuza. Mocno trzymała w dłoniach ciepłą filiżankę, chcąc się od niej ogrzać.

– Z trudem. Marciniak jak zwykle szaleje. Ciągle mu mało i mało. Dobrze, że dzisiaj z Roksaną byłyśmy na tym wywiadzie u Szydłowskiej, to jakoś dotrwałam do końca pracy.

– Jaka ona jest?

– Miło mnie zaskoczyła. Wydawać by się mogło, że jest lekko wyniosła i taka mało dostępna dla innych, ale to tylko pozory. Była bardzo uprzejma, sporo żartowała. Powiedziała nam o sobie więcej, niż można by się było spodziewać.

– Moja mama ją trochę zna i mówi, że równa z niej babka.

– Na to wychodzi. Wiesz, nie wyspałam się po naszym wczorajszym wypadzie – przyznała Lili, wspominając wspólne wyjście do klubu, który słynął z tego, że przychodzili do niego ludzie przed trzydziestką.

– Przystojniak poznany przy barze się odezwał?

– Nie. I całe szczęście. Nie był w moim typie. No i to jego ciągłe gadanie o ekologii. Nie szukam gościa, który na każdym kroku będzie mi wypominał, że zatruwam planetę – zaśmiała się, przypominając sobie jego poważną minę, gdy opowiadał o tym, jak to picie piwa wpływa na roztapianie się lodowców na Antarktydzie.

– Przystojny, ale nudny.

– A takich nie chcemy – przytaknęła Lili. – A ten twój Borys?

– Pisze od rana.

– I co tam?

– Wyciąga mnie na randkę w sobotę.

– Pójdziesz?

– Jeszcze nie wiem. Gość nie za bardzo mi się podoba. Wiesz, że nie lubię blondynów.

– Ale to taki ciemny blondyn, a do tego ma fajną brodę.

– Którą pewnie głaszcze sto razy częściej niż kobietę. Sama widziałaś. – Zuza była bezlitosna. Jej bezpośredniość zazwyczaj przeszkadzała innym, ale Lili ją za to kochała.

– Jak gadka się będzie kleiła, to możecie się umówić.

– Zobaczę. Na razie muszę dotrwać do weekendu. Jestem bardzo zmęczona. Śpię po kilka godzin, a potem zasuwam.

– To rezygnujesz z pracy czy z imprez?

– Żartujesz? Imprezy to moje życie – dodała z szelmowskim uśmiechem.

Lili popatrzyła na nią z wielką życzliwością. Przyjaźniły się od piaskownicy. Razem chodziły do podstawówki, gimnazjum i liceum. Ich drogi rozeszły się dopiero na etapie wyboru studiów. Zuza marzyła o ekonomii w trybie dziennym. Dostała się. Jednak po pierwszym semestrze przeszła na studia zaoczne. Dzięki temu mogła pracować w rodzinnym biznesie. Matka co miesiąc wypłacała jej normalną pensję. Ten układ był dość dobry, choć Zuza po cichu marzyła o znalezieniu pracy w jakiejś korporacji.

Poza tym najwięcej czasu spędzała z Lili. Były niemal nierozłączne. Obie marzyły o spotkaniu fajnego faceta, z którym mogłyby iść przez życie. Nie, wcale nie miały w głowie idealnej wizji miłości. Wręcz przeciwnie. Twardo stąpały po ziemi. Szczególnie Lili, ponieważ ponad rok temu rozpadł się jej kilkuletni związek. Z Tymonem byli parą od czasów liceum. Planowali wspólne życie. Jednak on nie dotrzymał słowa. Przez pewien czas zwodził Lili, oszukiwał. Wreszcie przypadkiem się dowiedziała, że zwyczajnie ją zdradza. Okazało się też, że zażywa narkotyki i zadaje się z jakimś szemranym towarzystwem.

Dla Lili był to wielki cios. Straciła nie tylko kogoś, kogo kochała, ale też wiarę w drugiego człowieka i poczucie własnej wartości. Zuza pomogła jej się z tego jakoś podnieść. Jednak od tamtej pory obie były dość powściągliwe w relacjach z mężczyznami. Mimo to gdzieś w głębi duszy wierzyły, że kiedyś spotkają kogoś wyjątkowego.

– Widzisz tego gościa na kanapie w rogu? – zagaiła cicho Zuza.

– Gapisz się na niego od kwadransa. Ślepa nie jestem. – Lili ukradkiem też na niego spojrzała. Był bardzo w typie jej przyjaciółki. – Idź do niego i zagadaj.

– Wolę, by on to zrobił.

– No to sobie poczekasz do lata.

– Zołza.

– Tak to z tobą jest. Dużo gadasz, mało robisz.

– Odezwała się ta, co wyrywa gości jednego za drugim. – Zuza się oburzyła.

– Nie wyrywam. A poza tym na razie nie bardzo mam czas na facetów. Studia, praca, pomoc ojcu. Kiedy mam randkować? No i muszę już naprawdę szukać nowego zajęcia. Natychmiast.

– W redakcji aż tak źle?

– Albo i gorzej. Marciniak jest nie do zniesienia. Obawiam się, że jutro będzie nam kazał stanąć na głównym skrzyżowaniu i rozdawać ulotki z informacją o reklamie w prasie.

– W sumie niezła ironia losu. Facet sprzedaje miejsce na reklamę, a sam nie potrafi rozhulać swojej gazety. – Zuza nie kryła rozbawienia.

– I jeszcze zrzuca winę na pracowników. Zwykły palant. Mam takie przeczucie, że wywinie nam jakiś numer. Zniknie z dnia na dzień albo coś w tym stylu.

– Dlatego ty powinnaś pierwsza stamtąd uciec.

– Jak najszybciej. Do Warszawy. Nasza mieścina jest fajna, ale to nie miejsce dla nas.

– Ja na razie nie mam wyboru. Po śmierci ojca chcę pomagać mamie. Ale sądzę, że za jakieś pół roku zacznę bardziej myśleć o sobie.

– Myśleć możesz już teraz. A tym bardziej szukać pracy. Tak się niby mówi, że teraz można przebierać w ofertach, ale to guzik prawda – stwierdziła Lili.

– Ogarniemy to, laska. Kto jak nie my?

– Spróbować zawsze można. W razie czego pójdziemy do wróżki.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz