Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znany adwokat zostaje zamordowany. Kapitan Rybka i prokurator Klecz rozpoczynają śledztwo. Tu roją się od zagadek, dochodzeniowy wciąż obracają się w kręgu poszlak, a każdy nowy ślad wprowadza śledztwo w martwy punkt... Zapraszamy do Warszawy - lata 50! Polecamy równiez "Teodozja i cien zabójczy" oraz kolejny tom serii "Szyfr zbrodni".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 190
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jerzy Żukowski
Martwy punkt
Najlepsze kryminały PRL Lata 50.
Kawiarenka była mała i ciemna jak dziupla. Rozchwiane krzesełka, kulawe stoliki i drewniane boazerie; wszystko sczerniałe jakby od tytoniowego dymu, przesiąknięte mocnym aromatem kawy. Wentylator umieszczony nad wąskim okienkiem wychodzącym na ślepe, zaśmiecone podwórko szumiał monotonnie, zagłuszając gwar rozmów. Prokurator Klecz, zasłonięty płachtą dziennika, dojadał drugiego z kolei ptysia. Skończył, oblizał ukradkiem łyżeczkę, odłożył gazetę i na jego długiej, ziemistej twarzy pojawił się wyraz nie ukrywanego zadowolenia. Przygładził dłonią rzedniejące włosy i rozejrzał się po salce.
Między stolikami przepychał się korpulentny, lekko utykający mężczyzna. Miał tu widocznie sporo znajomych, gdyż raz po raz wymieniał ukłony i uśmiechy.
Prokurator zdjął okulary w rogowej oprawie, siedzące dotychczas jak w siodle na jego zadartym nosie. Sięgnął do kieszeni staromodnego tużurka. Przetarł starannie chustką wypukłe, zielonkawe szkła i spojrzał raz jeszcze na salę. Utykający mężczyzna, który w tej chwili odwrócił głowę i dostrzegł prokuratora, pokiwał przyjaźnie w jego stronę ręką.
– Można się przysiąść? – zapytał podchodząc bliżej.
– Ależ proszę, panie mecenasie – odparł Klecz wstając na przywitanie. – Ja zresztą zaraz uciekam, cały stolik będzie wolny.
Seweryn Marzec odsunął krzesło i rozsiadł się wygodnie. Strzepnął niewidzialny pyłek z klapy modnie skrojonego garnituru i zapalił papierosa.
– Piękną mamy pogodę – westchnął, dając dłonią znaki kelnerce, by podeszła do stolika. Na palcu złocił się gruby sygnet.
– Pan prokurator lada dzień wyrwie się z pewnością na urlop?
Klecz uśmiechnął się smętnie.
– Już drugi rok z rzędu urlop wypada mi jesienią. Pech! Sądzę, że i w tym roku nic się nie zmieni – dodał grzebiąc w przepastnych kieszeniach tużurka. – Może pan się poczęstuje? – wydobył wreszcie zmiętą torebkę. – Doskonałe miętówki – zachęcił i wyłuskał z papierka seledynowy krążek.
– Dziękuję, wolę papierosa… Drogi prokurator pewno wcale nie wie, że dzięki swojej namiętności do miętówek zyskał pan przydomek. Cała palestra nie nazywa prokuratora inaczej jak namiętowy oskarżyciel – zachichotał dobrodusznie mecenas łapiąc za rękaw przechodzącą obok kelnerkę. Zamówił dużą kawę, po czym znów zwrócił się do Klecza. – Słyszałem – chrząknął – że pan prokurator wziął w swoje ręce sprawę Wilkosza. Będziemy więc znów mieli sposobność skrzyżować szpady.
Wypukłe, zielonkawe szkła opancerzające oczy Klecza nie przepuściły na zewnątrz błysku zainteresowania.
– O, nie wiedziałem, że mecenas podjął się obrony. Przecież to stracona pozycja. Zwyrodniały zbrodniarz zasługujący na stryczek, i kropka.
Twarz Marca pociemniała, lecz nadal uśmiechał się przymilnie.
– Ferowanie wyroków pozostawmy sądowi – odparł twardo, prawie niegrzecznie. Ton nie licował z wyglądem. Po chwili jednak złagodniał. Stał się lekko ironiczny. – Cieszy mnie – rzekł adwokat – że pan prokurator zdeklarował tak jasno swoje stanowisko w tej sprawie.
– Nie rozumiem?…
– Miałem właśnie zamiar zapytać drogiego prokuratora – głos Marca stał się znów słodziutki – jakiego wyroku będzie się pan domagał.
– Co? – zdziwił się szczerze Klecz. – Co takiego? Przecież, nie mam nawet prawa panu tego powiedzieć. To byłoby wyraźne naruszenie przepisów!
Jowialne oblicze Marca tchnęło nie tajonym lekceważeniem. Poprawił muszkę przy kołnierzyku i ujął krótkimi palcami filiżankę z kawą.
– A jednak, pan przed chwilą naruszył te przepisy. Takie malutkie przekroczenie nie jest chyba dostatecznym powodem, aby prokurator musiał się wyłączyć ze sprawy?
Klecz wyciągnął torebkę cukierków i nie częstując adwokata włożył miętówkę do ust.
– Czy mam to rozumieć jako groźbę? – powiedział powoli.
– Broń Boże! Broń Boże! – zaśmiał się swobodnie Marzec. – Gdybym zamierzał panu grozić, to na pewno nie tym.
Klecz wstał, złożył gazetę i wsunął ją do kieszeni tużurka. Sięgnął po duży, czarny parasol zawieszony na poręczy i ukłonił się sztywno mecenasowi.
– Nie będę panu przeszkadzał. Żegnam – powiedział i skierował się ku wyjściu.
Marzec przytrzymał prokuratora za ramię.
– O Boże! – jęknął nieszczerze. – Widzę, że pan się na mnie obraził. Byłoby mi niesłychanie przykro, gdybyśmy się, drogi prokuratorze, rozstali w takim nastroju. – Poderwał się z krzesełka. – Jeśli pan pozwoli, wyjdziemy razem i wszystko wyjaśnię. – Rzucił dwudziestozłotowy banknot na tacę przechodzącej kelnerki. – Trudny z pana człowiek – westchnął – i uparty. Bardzo lubię pana, ale czy nie zdaje sobie drogi prokurator sprawy z tego, że podobne postępowanie przysparza mu tylko wrogów? Powinien pan to wreszcie zrozumieć. Przecież pański zawód podobnie jak mój – chciałem powiedzieć nasz wspólny zawód prawnika, wymaga dużej znajomości życia. A życie – ciągnął mentorskim tonem, rzucając pożegnalne spojrzenie siedzącej przy stoliku obok wyjścia wysokiej blondynce – życie uczy, że nigdy nie można przewidzieć, czego się będzie jeszcze od bliźnich potrzebowało. Raz jest się na wozie, raz pod wozem… Niech pan sam powie: czy warto dla takiego głupstwa jak informacja, której wzdragał pan się udzielić mi, zrażać oddanego sobie człowieka?
Klecz milczał. Ulica powitała ich lipcowym żarem. Z przecznicy wyjechała polewaczka. Strugi wody parowały w zetknięciu z rozgrzanym asfaltem. Do kawiarni-ogródka naprzeciwko przywieziono nowy transport lodów; zmęczona ekspedientka w niezbyt czystym fartuchu kwitowała odbiór towaru.
Prokurator stąpał wolno, z powagą, wlokąc za sobą parasol, który nosił chyba tylko po to, by nadać jeszcze bardziej groteskowy wygląd swej dziwacznej sylwetce. Mecenas szedł obok w milczeniu, wyraźnie utykając. Ręce miał założone do tyłu i zamyślony patrzył w dal. Odnosiło się wrażenie, że układa w tej chwili przemówienie na swoją obronę.
– Drogi prokurator – zaczął wreszcie – nie zrozumiał w ogóle moich intencji. A przecież chciałem z życzliwości, z sympatii do pana udzielić pewnej rady, ostrzec…
Klecz przystanął gwałtownie.
– Ostrzec?… Pan mi grozi, mecenasie?…
Marzec teatralnym gestem zasłonił się obiema rękami.
– Broń Boże! Broń Boże! Cóż też za myśli przychodzą drogiemu prokuratorowi do głowy. Na ileż nieprzyjemności narażam się tylko dlatego, że pragnąłbym pana uchronić od poważnych przykrości… Zresztą – tu przymrużył znacząco oko – gdybym nawet groził panu czymkolwiek, to i tak uszłoby mi to na sucho. Nie ma świadków, nie ma świadków, drogi prokuratorze.
Na twarzy Klecza pojawił się nieprzyjemny grymas.
– Mam wyjątkowy wstręt do ludzi bezczelnych – wycedził drewnianym głosem.
Marzec ujął łagodnie prokuratora pod ramię i westchnął rozbrajająco.
– Co za człowiek! Co za człowiek… Na żartach też się nie zna. I na domiar złego – lekkomyślny, popędliwy. Wszystko robi, by odstręczyć przyjaciół… – przemawiał jak do niemądrego, upartego dziecka.
– Czego pan chce, niech pan wreszcie powie, u licha, albo idzie do stu diabłów! – wybuchnął prokurator.
– Chcę pana poinformować o pewnej nader ważnej dla pana sprawie i chcę, aby właściwie ocenił pan moje intencje – odparł Marzec zmieniając nagle ton. – Przed kilkunastu minutami wyraził pan zdziwienie, że podjąłem się obrony Wilkosza. To zdziwienie było dla mnie bardzo pochlebne. Znając mnie jednak, powinien pan prokurator wiedzieć, że nigdy się nie uchylam od obrony w tak zwanych beznadziejnych sprawach… I dosyć często udaje mi się je wygrać. A wie pan dlaczego? – zrobił dłuższą pauzę i zakończył akcentując każde słowo: – Bo mam wielu przyjaciół… Bardzo wielu. Chciałbym, żeby i pan znalazł się w ich gronie. Dlatego na początek ja wyciągnę rękę i powiem panu coś, czego się niedawno dowiedziałem.
Marzec uniósł się na palcach i pospiesznie zaczął coś szeptać do ucha Kleczowi. Skutek jego słów był piorunujący. Prokurator nagle przystanął i złapał się za serce. Mecenas, jakby był na taką reakcję przygotowany, podtrzymał go troskliwie. Klecz przez dłuższą chwilę chciwie łapał otwartymi ustami powietrze. Wreszcie wystękał:
– Kto… kto panu o tym powiedział?
– Zgłosiła się do mnie jakaś daleka krewna Wilkosza.
– Wilkosza?
– Tak. Chciała natychmiast wykorzystać posiadany atut. Ledwo ją powstrzymałem. Ale w tej sytuacji… Drogi prokurator sam rozumie, że trzeba będzie pójść na jakieś ustępstwa…
Klecz powoli przychodził do siebie. Stał na środku ulicy bezradny, a jego gładkie, zwiotczałe policzki obwisły smętnie.
– A więc tak… A więc tak… – kiwał łysiejącą głową. – Rozumiem. Dobrze rozumiem.
Zrobił kilka kroków naprzód i znów przystanął. Marzec uważnie śledził każdy jego ruch; przypominał lekarza, który z zadowoleniem stwierdza prawidłowość reakcji po podaniu silnie działającego specyfiku. Wreszcie, gdy uznał, że nadeszła już właściwa pora, zapytał pełnym współczucia głosem:
– No i co drogi prokurator zadecydował?
Klecz wyprostował się nagle i odzyskując jakby utraconą równowagę powiedział ostro:
– Na razie nic! Doszedłem jednak do wniosku, że ludzie pańskiego pokroju powinni dbać o swoje zdrowie, bo rzadko kiedy dochodzą do sędziwego wieku…
Zaskoczony Marzec nie wiedział w pierwszym momencie, co odpowiedzieć.
– Pan mi grozi, prokuratorze? – wymamrotał.
– A gdyby nawet? Nie ma świadków, drogi mecenasie. Nie ma świadków! – zasyczał Klecz ukazując duże, żółte zęby.
Mecenas cofnął się pół kroku.
– Jak to? – bąknął zaskoczony. – Zresztą – ochłonął zaraz – pańska wola. Ja się tam nie chcę mieszać w cudze sprawy. Żeby tylko pan prokurator nie miał do siebie żalu za skutki własnego postępowania. Umywam ręce. Jeśli pan nie chce zrozumieć moich intencji…
Klecz niezdecydowanym ruchem obracał rączkę parasola.
– Tak – rzekł wreszcie. Widać było, że stracił nagle całą energię. Pod oczami wystąpiły mu fioletowe worki, twarz nieco przybladła. – Proszę mi jednak pozwolić zastanowić się.
– Ależ oczywiście, oczywiście, drogi prokuratorze. Jestem do usług.
Znów ruszyli ulicą.
– Ale gorąco – niespodziewanie odezwał się Klecz. – Pan jest szczęśliwy, mecenasie.
– Jak to? – zdziwił się Marzec. Nie rozumiał nagłej zmiany tematu. – Dlaczego?
– Ma pan – ciągnął prokurator – willę, własny ogród. Ja na pana miejscu prawie nie wychodziłbym z domu. I dzielnica piękna. Nie to co ja – kawalerka w czynszowej kamienicy, słońce tylko trzy godziny dziennie. Jak w więzieniu.
– No tak… – mruknął mecenas. Zupełnie nie rozumiał, ku czemu prokurator zmierza.
– Ciekawe, ile też taka willa kosztuje? – zainteresował się z widocznym ożywieniem Klecz.
– Około miliona. Chciałby pan kupić?
– Może, może – odparł Klecz. – Brakuje tylko człowiekowi najważniejszego: pieniędzy…
– Och, pieniądze leżą na ulicy, trzeba się schylić i podnieść – uśmiechnął się Marzec.
– A owszem – nieoczekiwanie łatwo zgodził się prokurator. Znów kroczył w milczeniu.
– Mógłby pan zresztą kupić willę pod miastem – doradził adwokat. – Zawsze by taniej wypadło…
Klecz przystanął i obrzucił Marca taksującym spojrzeniem. Widać było, że waha się z decyzją.
– Mieszkam tu niedaleko – rzekł przeciągając słowa. – Może pan mecenas wstąpi na chwilę? Zaparzyłbym mocnej kawy, znajdzie się jakiś likierek. Bo widzi pan, chciałbym porozmawiać szczerze i konkretnie. Zastanowiły mnie niektóre pańskie uwagi. Rzeczywiście, z ludźmi trzeba umieć żyć…
– O, tak, tak – potwierdził Marzec. – Nie można iść przeciw fali. Jestem do pańskiej dyspozycji: mam co najmniej dwie godziny.
– A więc chodźmy – powiedział prokurator. Energiczny głos nie licował z jego wyglądem. Wyraźnie postarzał się, zgarbił, zwiotczał jak kukła, a przygnębienie osiadło mu w każdej bruździe twarzy. – Chodźmy – powtórzył.
Mieszkał rzeczywiście niedaleko. Skręcili w przecznicę. Po kilku minutach prokurator zatrzymał się przed bramą starej czynszowej kamienicy.
– Chciałem tylko prosić szanownego mecenasa – zastrzegł się – żeby nikomu nie opowiadał o tej wizycie.
– Nie jestem dzieckiem – zaśmiał się adwokat. Klecz nie odpowiedział. Przez bramę weszli na ciemne podwórko, a stąd na schody bocznej klatki.
– Będziemy musieli iść piechotą na piąte piętro – zapowiedział zażenowany Klecz. – Windy nie ma.
Prokurator przestawał na każdym piętrze, sapał, wzdychał. Wreszcie dotarli na miejsce.
– Proszę, panie mecenasie – powiedział Klecz otwierając drzwi. Przystanął z boku. Marzec wszedł do ciemnego korytarzyka i zatrzymał się niezdecydowany. Nagle oślepił go ostry strumień światła.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
Marek Romański
, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1
Stanisław Antoni Wotowski
, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2
Stanisław Antoni Wotowski
, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3
Stanisław Antoni Wotowski
, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4
Marek Romański
, W walce z Arsène Lupin. Tom 5
Marek Romański
, Mister X. Tom 6
Marek Romański
, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7
Marek Romański
, Szpieg z Falklandów. Tom 8
Marek Romański
, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9
Marek Romański
, Pająk. Tom 10
Marek Romański
, Znak zapytania. Tom 11
Marek Romański,
Prokurator Garda. Tom 12
Marek Romański,
Złote sidła, pierwsza część. Tom 13
Marek Romański,
Defraudant, druga część. Tom 13
Marek Romański
, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14
Marek Romański,
Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15
Marek Romański
, Salwa o świcie, druga część. Tom 15
Marek Romański
, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16
Kazimierz Laskowski,
Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17
Walery Przyborowski
, Czerwona skrzynia. Tom 18
Walery Przyborowski
, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19
Antoni Hram
, Upiór podziemi. Tom 20
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
Alibi. Tom 1
Opera śmierci. Tom 2
Człowiek z Kimberley. Tom 3
Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4
Grobowiec Ozyrysa. Tom 5
Skok w otchłań. Tom 6
Puama E. Tom 7
As Pik. Tom 8
Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9
Najciekawsze kryminały PRL
Tadeusz Starostecki
, Plan Wilka. Tom 1
Zuzanna Śliwa
, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2
Janusz Faber
, Ślady prowadzą w noc. Tom 3
Kazimierz Kłoś
, Listy przyniosły śmierć. Tom 4
Janusz Roy
, Czarny koń zabija nocą. Tom 5
Zuzanna Śliwa
, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6
Jerzy Żukowski
, Martwy punkt. Tom 7
Jerzy Marian Mech
, Szyfr zbrodni. Tom 8
G.R Tarnawa
, Zakręt samobójców. Tom 9
I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik
, Trucizna działa. Tom 10
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
Tajemnica szpilki. Tom 1
Czerwony Krąg. Tom 2
Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3
Szajka Zgrozy. Tom 4
Kwadratowy szmaragd. Tom 5
Numer Szósty. Tom 6
Spłacony dług. Tom 7
Łowca głów. Tom 8
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1
Czarna Gwiazda. Tom 2
Tajemnica torpedy. Tom 3
Pokój zmarłego. Tom 4
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
Lista sześciu. Tom 1.
Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.
Zamknięci. Tom 3
Poza granicą szaleństwa. Tom 4
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
Sekret włoskiego orzecha. Tom 1
W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1
Mordercza proteza. Tom 2
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
Syryjska legenda. Tom 1
Meksykańska hekatomba. Tom 2
www.lindco.se
e-mail: [email protected]
lindcopl (facebook & instagram)
Tytuł oryginału:
Jerzy Żukowski
Martwy punkt
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.
Wydanie I, 1957. Ta edycja na podstawie wydania II, 2017
Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa
Projekt okładki: Studio Karandasz
Zdjęcia na okładce: Digital-Clipart / AdobeStock, Aerial Mike / AdobeStock
Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021
ISBN 978-91-8019-027-5
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek