Mężczyźni bez kobiet [2] - Haruki Murakami - ebook

Mężczyźni bez kobiet [2] ebook

Haruki Murakami

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Mężczyźni bez kobiet" to siedem historii o miłości, samotności i tajemnicy. Bohaterami są mężczyźni w różnym wieku, którym w życiu brakuje kobiet. Niektóre umarły, inne odeszły, a niektóre nie pojawiły się wcale.

Życie zbudowane jest z tajemnic i miłości. Kiedy zabraknie miłości, nieuchronnie pojawia się samotność. Haruki Murakami potrafi opowiadać o tym jak nikt inny. W jego historiach w szarą codzienność wdziera się fantazja, wkrada się też nostalgia za tym, co nigdy się nie wydarzyło. Autor wykorzystuje elementy humoru, surrealizmu, czasem realizmu magicznego, skłaniając czytelników do głębszej refleksji nad istotą miłości i samotności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 282

Oceny
4,1 (230 ocen)
88
87
46
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
HaniaBrodziak

Nie oderwiesz się od lektury

Murakami jak zawsze głęboko spogląda w nasze dusze i otwiera w nich przestrzeń, której istnienia nawet nie podejrzewamy…. Bezbłędny, jedyny w swoim rodzaju!
10
cloud_

Dobrze spędzony czas

Opowiadania niektóre lepsze niektóre gorsze
10
nataliabuchta

Dobrze spędzony czas

dobra warto przeczytać
10
aniarex

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszające opowiadania... Chciałoby się dowiedzieć, co było dalej.
10
arhkym

Całkiem niezła

Całkiem przyjemne opowiadania, choć żadne nie powaliło mnie na kolana. Dwa mi dość średnio podpasowały. Typowy Murakami.
00

Popularność




Tytuł oryginału:

Mężczyźni bez kobiet

Zakochany Samsa

Z tomuKoi shikute

Projekt serii: Agnieszka Spyrka

Projekt okładki: Karolina Michałowska-Filipowicz

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja techniczna: Karolina Bendykowska

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska

ONNA NO INAI OTOKOTACHI by Haruki Murakami

© 2014 Haruki Murakami

All rights reserved

Originally published by Bungeishunju Ltd., Tokyo

KOI SURU ZAMUZA („Samsa in Love”) by Haruki Murakami

© 2013 Haruki Murakami

Originally published in the anthology, KOI SHIKUTE: Ten Selected Love Stories, by Chuokoron-Shinsha, Inc., Tokyo

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2013, 2020

© for the Polish translation by Anna Zielińska-Elliott

ISBN 978-83-287-1507-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Warszawa 2020

Wydanie II

FRAGMENT

WSTĘP

Nigdy nie piszę wstępów do przekładów Harukiego Murakamiego. Na ogół jego książki nie wymagają dodatkowych wyjaśnień od tłumacza, a jeśli wymagają, mogę umieścić je w przypisach. Tym razem jednak zdecydowałam się napisać o tym, jak po długich wahaniach zastosowałam w jednym z opowiadań w tym zbiorze dość nietypowy zabieg.

Bohaterami Yesterday są dwaj chłopcy, z których jeden, nazwiskiem Kitaru, mówi dialektem z Kansai, regionu Japonii, gdzie położone są Osaka, Kioto i Kobe. Fakt, że mówi dialektem, jest jednym z ważniejszych wątków utworu. Stanowi to dla tłumacza poważne wyzwanie.

Wiem, że kilkoro autorów innych przekładów, które się do tej pory ukazały, zdecydowało się wprowadzić jedynie drobne zmiany w wypowiedziach Kitaru mające sugerować, że mówi on nieco inaczej. Uzasadnione jest to zapewne tym, że dialekt bardzo trudno przełożyć. Wielu badaczy teorii przekładu jest zdania, że lepiej w ogóle tego unikać, gdyż rezultaty są najczęściej komiczne i zniekształcają charakter oryginału. Wyobraźmy sobie na przykład Scarlett O’Harę mówiącą jak ktoś ze Śląska.

Jednak w wypadku tego opowiadania miałam wrażenie, że Kitaru nie może mówić zwyczajnie po polsku, jak jego kolega, ponieważ po japońsku ich wypowiedzi brzmią zupełnie inaczej. Podjęłam więc dość ryzykowną decyzję, a mianowicie postanowiłam, że Kitaru będzie mówił gwarą poznańską.

Dlaczego wybrałam tę gwarę? Od dzieciństwa bywałam w Poznaniu, gdyż mam tam krewnych, i przywykłam nieco do melodii tamtejszej mowy, nieco różnej od warszawskiej. Wydawało mi się, choć trudno to racjonalnie wytłumaczyć, że nastrojem i intonacją nieco przypomina dialekt Kitaru.

Gwara poznańska odbiega od standardowej polszczyzny, a dialekt z Kansai od standardowej japońszczyzny, ale w nieco różny sposób. W dialekcie z Kansai zmieniają się końcówki czasowników i przymiotników, lecz ich rdzenie oraz większość rzeczowników pozostaje ta sama. W gwarze poznańskiej natomiast znacznie zmienia się słownictwo, tak że czytelnik w ogóle jej nieznający nie ma szansy zgadnąć, co znaczy „wyćpnąć bejmy w glajde” (wyrzucić pieniądze w błoto). Jest to oczywiście wielka różnica, gdyż czytelnik japoński, nawet nieobeznany z dialektem z Kansai, czytając opowiadanie Yesterday, zrozumie wszystko, co mówi Kitaru. Czytelnik polski mający przed sobą mój przekład może mieć pewne trudności, choć starałam się tłumaczyć tak, żeby z odpowiedzi rozmówcy Kitaru (który rozumie dialekt z Kansai) wynikało, co zostało wcześniej powiedziane gwarą. Mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć zamierzony efekt: gdy Kitaru po raz pierwszy się odezwie, polski czytelnik będzie kompletnie zaskoczony, tak samo jak zaskoczony był czytelnik japoński.

Proces tworzenia języka Kitaru składał się z kilku etapów. Najpierw przetłumaczyłam jego wypowiedzi, dodając „nie” na końcu niektórych zdań. Uznałam jednak, że to nie wystarczy, i zaczęłam szukać inspiracji w internecie, gdzie trafiłam na „blubry Starego Marycha”. Po dokładnej lekturze miałam gotową listę niektórych słów i charakterystycznych zmian fonetyczno-gramatycznych. Wysłałam je do mieszkającego w Poznaniu kuzyna, Igora Kraszewskiego. Spędził nad opowiadaniem sporo czasu, by uczynić mowę Kitaru bardziej gwarową, ale powiedział, że konieczne są dalsze poprawki. Wprowadziła je pani Danuta Mikołajewska, pisarka również rodem z Poznania. To ona nadała wypowiedziom Kitaru ostateczny kształt i cierpliwie odpowiadała na niezliczone pytania. Polskie wcielenie Kitaru jest więc głównie zasługą tych dwóch osób.

Zdaję sobie sprawę, że zapewne „moja” gwara poznańska nie jest bezbłędna. Wiem, że prawdziwy poznaniak lub dialektolog może zakwestionować prawidłowość jakiegoś wyrażenia czy formy gramatycznej. Postanowiłam jednak podjąć to ryzyko, gdyż wydaje mi się, że dzięki gwarze opowiadanie w polskiej wersji ożyło. Mam nadzieję, że Czytelnicy polubią stylizowanego na poznaniaka Kitaru. Chciałabym, żeby potraktowali ten zabieg jako umowny i mający podkreślić alienację bohatera, a nie nabrali przekonania, że dialekt osakańczyków brzmi tak samo jak gwara poznaniaków.

I na koniec jedna ciekawostka. Być może niektórzy Czytelnicy zauważą, że Misaki, bohaterka opowiadania Drive My Car, pochodzi z miejscowości Górne Dwanaście Wodospadów na wyspie Hokkaido, która pojawiła się wcześniej w Przygodzie z owcą. W pierwszej wersji tego opowiadania, drukowanej w magazynie literackim, Misaki pochodziła z zupełnie innego naprawdę istniejącego miasteczka na tej samej wyspie. Jego mieszkańcy poczuli się dotknięci żartobliwym komentarzem narratora o wyrzucaniu papierosów przez okno samochodu, więc w wersji książkowej Haruki Murakami zmienił nazwę rodzinnego miasteczka Misaki. Dodaje to tekstowi uroku, gdyż jest odwołaniem do wcześniejszego utworu pisarza, który jakby puszcza tutaj oko do Czytelnika. Zresztą, w tym zbiorze takich odwołań jest kilka: są w nim miejsca i postaci, które pojawiają się w więcej niż jednym opowiadaniu. Mam nadzieję, że Czytelnicy z przyjemnością ich poszukają.

Na zakończenie chciałabym serdecznie podziękować osobom, które bardzo pomogły mi przy różnych aspektach tego tłumaczenia. Należą do nich Danuta Mikołajewska, Igor Kraszewski, Sławomir Szulc, Shinko Sasaki-Haściłowicz oraz Sonoko i Kazuto Oshio.

Anna Zielińska-Elliott

Drive My Car

Często miał okazję jeździć samochodami prowadzonymi przez kobiety i z jego obserwacji wynikało, że kobiety zasadniczo należą do jednego z dwóch typów kierowców: albo jeżdżą trochę za agresywnie, albo trochę za ostrożnie. Tych drugich jest znacznie więcej – za co powinniśmy być wdzięczni. Ogólnie rzecz biorąc, kobiety jeżdżą ostrożniej i są bardziej uprzejme od mężczyzn. Oczywiście nie można narzekać na uprzejmość i ostrożną jazdę. A mimo to taki sposób prowadzenia samochodu może czasami irytować innych kierowców.

Większość kobiet należących do szkoły „agresywnej” wierzy, że jeździ świetnie. Wyśmiewają te jeżdżące zbyt ostrożnie i są dumne, że same tak nie prowadzą. Kiedy jednak bezceremonialnie zmieniają pas, nie zauważają chyba, że inni kierowcy zmuszeni są gwałtownie hamować i że wzdychają ciężko albo mamroczą niecenzuralne słowa.

Oczywiście są i takie nienależące do żadnej z tych grup: kobiety, które jeżdżą zupełnie zwyczajnie, ani zbyt agresywnie, ani zbyt ostrożnie. Niektóre z nich są zupełnie dobrymi kierowcami. Kafuku zawsze wyczuwał w nich jednak jakieś napięcie. Nie potrafił konkretnie powiedzieć, na czym to polegało, ale siedząc na miejscu pasażera, wiedział, że w atmosferze „brak harmonii”, i nie mógł się odprężyć. Czuł czasami nieprzyjemną suchość w gardle albo zaczynał jakąś niepotrzebną i nudną rozmowę, żeby tylko wypełnić czymś ciszę.

Oczywiście wśród mężczyzn też są dobrzy i kiepscy kierowcy. Ale ich sposób prowadzenia samochodu zazwyczaj nie wywoływał w Kafuku takiego napięcia. Nie chodziło o to, że mężczyźni wydają się przy prowadzeniu zrelaksowani. W rzeczywistości pewnie niektórzy są spięci. Ale jakoś naturalnie udaje im się – pewnie podświadomie – to napięcie ukryć. Zupełnie normalnie się zachowują i rozmawiają. Jakby jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Kafuku nie rozumiał, skąd biorą się takie różnice.

Zwykle nie myślał w oddzielnych kategoriach o mężczyznach i kobietach, nie odczuwał też prawie nigdy, że kobiety mają inne możliwości intelektualne. Z powodu swojego zawodu stykał się z mniej więcej taką samą liczbą kobiet i mężczyzn, lecz czuł się bardziej odprężony, pracując z kobietami. Bardziej zwracały uwagę na szczegóły, umiały uważnie słuchać rozmówcy. Ale kiedy siedział u boku kobiety za kierownicą, nie mógł przestać myśleć o tym, że to ona prowadzi. Nikomu nie mówił o tym, że tak to odbiera. Zdawało mu się, że byłoby to niewłaściwe.

Dlatego, kiedy właściciel warsztatu, Ōba, polecił mu młodą kobietę, usłyszawszy, że Kafuku poszukuje prywatnego kierowcy, Kafuku był niezbyt zadowolony, chociaż starał się to ukryć. Ōba, widząc jego minę, lekko się uśmiechnął, jakby mówił: „Wiem, co pan myśli”.

– Ale ta dziewczyna świetnie jeździ. Ja to panu stuprocentowo gwarantuję. Może zgodzi się pan chociaż z nią spotkać?

– Dobrze. Skoro pan tak ją zachwala – odparł Kafuku. Potrzebował kierowcy jak najszybciej, a Ōba był człowiekiem godnym zaufania. Znali się już od piętnastu lat. Miał włosy sztywne jak druty i choć z wyglądu przypominał diabełka, w kwestii samochodów można było na nim w pełni polegać.

– Chciałbym na wszelki wypadek sprawdzić geometrię kół, a także inne rzeczy, i jeśli wszystko będzie w porządku, samochód będzie gotów pojutrze o drugiej. Poproszę ją, żeby tu wtedy przyszła. Może pan jej kazać przewieźć się po okolicy. Jeśli się panu nie spodoba, proszę wprost powiedzieć. Nie musi się pan wobec mnie krępować.

– Ile ma lat?

– Myślę, że ze dwadzieścia pięć. Specjalnie jej nie pytałem – powiedział Ōba. Potem lekko się skrzywił. – Tak jak panu mówiłem, co do jazdy nie można jej nic zarzucić, ale…

– Ale?

– Ale jest trochę nietypowa.

– W jakim sensie?

– Szorstka, małomówna i pali jak smok – wyjaśnił Ōba. – Sam pan zobaczy, kiedy ją pan pozna. To nie jest typowa miła dziewczyna. Prawie się nie uśmiecha. I prawdę mówiąc, jest dość brzydka.

– To mi nie przeszkadza. Jakby była ładna, czułbym się nieswojo, poza tym mogłyby się pojawić jakieś dziwne plotki.

– No to może będzie dla pana w sam raz.

– Mówi pan, że świetnie jeździ, tak?

– Bez zarzutu. Nie tylko dobrze jak na kobietę, ale po prostu doskonale.

– A gdzie teraz pracuje?

– Hm… tego to i ja za dobrze nie wiem, ale dorabia chyba jako kasjerka w sklepie całodobowym, dostarcza przesyłki kurierskie. I jakoś żyje z takich prac dorywczych. To takie prace, że mogłaby je od razu rzucić, gdyby znalazła coś lepszego. Przyszła do mnie z polecenia znajomego, ale u nas też teraz interes niezbyt dobrze idzie, więc nie mogę sobie pozwolić na zatrudnianie nowych ludzi. Daję jej znać, kiedy jest potrzebna. Ale myślę, że to bardzo rozsądna dziewczyna. No i nie bierze do ust alkoholu.

Na wzmiankę o piciu alkoholu Kafuku się zachmurzył. Mimowolnie położył palce prawej dłoni na wargach.

– No to spotkam się z nią pojutrze o drugiej – powiedział. Zainteresowała go ta szorstka, małomówna i niezbyt miła dziewczyna.

Dwa dni później, o drugiej, naprawiony żółty saab 900 kabriolet czekał na niego. Wgnieciony prawy błotnik został wyklepany i polakierowany tak, że prawie nie było widać, gdzie się zaczyna nowa warstwa lakieru, silnik został sprawdzony i wyregulowany, skrzynia biegów też wyregulowana, klocki hamulcowe i pióra wycieraczek wymienione. Samochód umyto, wywoskowano i wypolerowano. Robota Oby była jak zwykle bez zarzutu. Kafuku jeździł tym saabem już od dwunastu lat, na liczniku miał ponad sto tysięcy kilometrów. Na płóciennym dachu widać było oznaki zużycia. Kafuku martwiło, że w deszczowe dni przeciekał. Ale w tej chwili nie zamierzał kupować nowego samochodu. Jak dotąd nie miał ze swoim saabem większych problemów, a przede wszystkim był do niego bardzo przywiązany. I latem, i zimą lubił jeździć z opuszczonym dachem. Zimą wkładał gruby płaszcz i owijał szyję szalikiem, a latem nosił czapkę i ciemne okulary przeciwsłoneczne. Jeżdżąc ulicami miasta, z przyjemnością zmieniał biegi, a gdy czekał na zmianę świateł, gapił się w niebo. Obserwował płynące chmury albo ptaki siedzące na drutach elektrycznych. Nie potrafił sobie wyobrazić, że miałby zmienić ten styl życia.

Kafuku obszedł saaba dookoła, sprawdzając różne szczegóły, jak dżokej, który ocenia stan konia przed wyścigiem.

Kiedy kupił ten samochód, jego żona jeszcze żyła. To ona wybrała żółty kolor karoserii. Przez pierwszych kilka lat często we dwoje gdzieś jeździli. Żona nie prowadziła, więc zawsze on był kierowcą. Byli na wielu wycieczkach. Jeździli na półwysep Izu, w góry Hakone, do Nasu. Przez ostatnich dziesięć lat prawie zawsze jeździł sam. Po śmierci żony spotykał się z kilkoma kobietami, ale jakoś nigdy nie miał okazji wozić ich swoim samochodem. Nigdy też nie wybierał się poza miasto z wyjątkiem wyjazdów służbowych.

– Tu i tam widać pierwsze oznaki zużycia, ale jeszcze długo pociągnie – mówił Ōba, klepiąc deskę rozdzielczą, jakby klepał po karku dużego psa. – Można na nim polegać. Kilkanaście lat temu te szwedzkie samochody były bardzo porządnie robione. Trzeba dbać o instalację elektryczną, ale z mechaniką nie ma żadnych problemów. Utrzymuje go pan w dobrym stanie.

Dziewczyna przyszła, kiedy Kafuku podpisywał dokumenty, a Ōba wyjaśniał mu kolejne pozycje na fakturze. Miała około metra sześćdziesięciu pięciu, nie była gruba, ale krępa i szeroka w ramionach. Po prawej stronie szyi miała fioletowe owalne znamię wielkości oliwki, ale chyba nie próbowała go specjalnie ukryć. Gęste kruczoczarne włosy związała z tyłu, żeby jej nie przeszkadzały. Raczej nikt nie mógłby jej uznać za piękność, tak jak mówił Ōba. Miała chłodny wyraz twarzy. Na policzkach zostały jej blizny po trądziku. Przez to bardzo duże oczy wydawały się ciemniejsze, a wyraźnie widoczne źrenice nadawały jej spojrzeniu podejrzliwości. Uszy – duże i odstające – wyglądały jak jakieś urządzenia odbiorcze zainstalowane na dalekiej prowincji.

Miała na sobie męską marynarkę w jodełkę trochę za ciężką na maj, brązowe bawełniane spodnie i czarne trampki Converse. Pod marynarką biały podkoszulek z długimi rękawami, piersi dość duże.

Ōba przedstawił jej Kafuku. Dziewczyna powiedziała, że nazywa się Watari. Misaki Watari.

– Misaki pisane fonetycznie, nie chińskimi znakami. Jeżeli pan sobie życzy, przygotuję życiorys – dodała lekko wyzywającym tonem.

Kafuku potrząsnął głową.

– W tej chwili życiorys mi niepotrzebny. Umiesz prowadzić samochód z ręczną skrzynią biegów, tak?

– Lubię zmieniać biegi – powiedziała chłodno. Zupełnie jak zagorzała wegetarianka, którą zapytano, czy je sałatę.

– To stary samochód, więc nie ma nawigacji.

– Nie trzeba. Przez pewien czas dostarczałam przesyłki, więc plan miasta mam w głowie.

– To może przewieziesz mnie na próbę po okolicy? Pogoda jest ładna, możemy opuścić dach.

– Dokąd pojedziemy?

Kafuku zamyślił się na chwilę. Byli niedaleko Shinohashi.

– Skręcisz w prawo koło Tengenji, wjedziesz na podziemny parking pod sklepem Meijiya, tam zrobię niewielkie zakupy, potem skarpą w górę w stronę parku Arisugawa, przejedziemy obok ambasady francuskiej do ulicy Meiji i wrócimy tutaj.

– Dobrze – zgodziła się.

Nie powtórzyła trasy. Wzięła od Ōby kluczyki, wsiadła, szybko ustawiła siedzenie i lusterka, wiedziała dobrze, co gdzie jest i do czego służy. Wcisnęła sprzęgło i wrzuciła kolejno biegi. Wyciągnęła z kieszeni na piersi zielone okulary przeciwsłoneczne Ray Ban i włożyła. Potem odwróciła się do Kafuku i lekko skinęła głową na znak, że jest go­towa.

– Magnetofon kasetowy – powiedziała jakby do siebie, spojrzawszy na radio samochodowe.

– Lubię kasety – rzekł Kafuku. – Są łatwiejsze w obsłudze niż płyty kompaktowe. I mogę przy nich powtarzać rolę.

– Dawno takiego nie widziałam.

– Kiedy zaczynałem jeździć samochodem, taśmy były jeszcze ośmiościeżkowe.

Misaki nic nie powiedziała, ale sądząc z jej wyrazu twarzy, nie wiedziała, co to znaczy „ośmiościeżkowe”.

Tak jak zapewniał Ōba, była znakomitym kierowcą. Prowadziła płynnie, bez żadnych gwałtownych ruchów. Na ulicy było dużo samochodów, często musieli czekać na zmianę świateł, lecz ona starała się utrzymać obroty silnika na tym samym poziomie. Kafuku zauważył to, bo często spoglądała na obrotomierz. Ale kiedy zmrużył powieki, prawie nie czuł, że nieustannie zmienia biegi. Dopiero gdy wsłuchał się w głos silnika, wiedział, że wrzuciła inny bieg. Przyśpieszała i hamowała miękko i uważnie. Ale najbardziej podobało mu się, że dziewczyna przez cały czas prowadziła w pełni odprężona. Chyba w czasie jazdy przestawała być spięta. Chłodny wyraz jej twarzy łagodniał, oczy nabierały nieco cieplejszego wyrazu, ale nadal była małomówna. Nie odzywała się nie­pytana.

Jednak Kafuku specjalnie się tym nie przejmował. On też na co dzień nie przepadał za pogawędkami. Nie miał nic przeciwko poważnym rozmowom z dobrymi znajomymi, ale w innych wypadkach wolał milczeć. Teraz rozsiadł się wygodnie na siedzeniu pasażera i patrzył nieruchomo na przesuwające się za oknem sceny uliczne. Zwykle sam prowadził, więc widoki miasta widziane z pozycji pasażera wydały mu się świeże i nowe.

Na ruchliwej ulicy Gaiennishi kilka razy poprosił dziewczynę, żeby zaparkowała równolegle, co wykonała efektywnie i precyzyjnie. Miała wyczucie. I świetny refleks. Czekali długo na zmianę świateł, więc zapaliła papierosa. Wyglądało na to, że lubi marlboro. Gdy tylko światło się zmieniło, zgasiła go. Nie paliła podczas jazdy. Na niedopałku nie było śladów szminki. Paznokcie też bez lakieru. Chyba w ogóle się nie malowała.

– Mam do ciebie kilka pytań – powiedział Kafuku w okolicy parku Arisugawa.

– Słucham.

– Gdzie się nauczyłaś jeździć samochodem?

– Wychowałam się w górach na Hokkaido. Jeżdżę od piętnastego roku życia. To takie miejsce, że bez samochodu nie da się żyć. Miasteczko położone w dolinie, słońce prawie nie dochodzi. Przez pół roku drogi są oblodzone. Więc nawet choćby człowiek nie chciał, nauczy się dobrze jeździć.

– Ale na górskich drogach nie da się chyba ćwiczyć równoległego parkowania?

Nie odpowiedziała. Widocznie uznała, że to pytanie nie wymaga odpowiedzi.

– Słyszałaś od pana Ōby, dlaczego nagle potrzebuję kierowcy?

Misaki odpowiedziała głosem pozbawionym modulacji, patrząc prosto przed siebie:

– Jest pan aktorem i gra pan teraz sześć dni w tygodniu. Do pracy dojeżdża pan samochodem. Nie lubi pan metra ani taksówek. Bo lubi pan powtarzać w samochodzie rolę. Ale niedawno miał pan stłuczkę i zabrano panu prawo jazdy. Bo był pan pod niewielkim wpływem alkoholu i ma pan problemy ze wzrokiem.

Kafuku przytaknął. Zdawało mu się, że słucha opowieści o śnie, który się przyśnił komuś innemu.

– Poszedłem do okulisty wskazanego przez policję i okazało się, że mam lekkie objawy jaskry. Podobno mam ograniczone pole widzenia. Z boku po prawej. Nigdy wcześniej się nie zorientowałem.

Co do jazdy pod wpływem alkoholu, jego ilość była tak mała, że udało mu się całą sprawę zatuszować i nic nie wyciekło do prasy. Ale jego agencja nie mogła zigno­rować kwestii ograniczonego pola widzenia. W obecnym stanie mógł nie zauważyć samochodu zbliżającego się od tyłu z prawej strony. Poproszono go, żeby pod żadnym pozorem nie prowadził, póki wyniki badań nie wykażą poprawy.

– Proszę pana – zaczęła Misaki. – Jak mam się do pana zwracać? Czy Kafuku[1] to pana prawdziwe nazwisko?

– Tak, to prawdziwe nazwisko. Powinno przynosić szczęście, ale zdaje się, że nic nie daje. Żaden z moich krewnych nie jest bogaty.

Przez pewien czas panowało milczenie. Następnie Kafuku wymienił sumę, jaką mógłby jej płacić miesięcznie jako prywatnemu kierowcy – niezbyt wysoką, ale jego agencja tylko tyle była skłonna zapłacić. Kafuku był dość znany, jednak nie należał do aktorów grywających główne role w filmach i serialach, a zarobki w teatrze były mimo wszystko ograniczone. Dla aktora jego klasy zatrudnienie prywatnego kierowcy, nawet na parę miesięcy, było naprawdę wyjątkowym luksusem.

– Twój czas pracy zależałby od mojego rozkładu zajęć, ale w tej chwili gram głównie w teatrze, więc w zasadzie przed południem byś nie pracowała. Mogłabyś spać do dwunastej. Wieczorem starałbym się skończyć przed jedenastą. Gdybym potrzebował transportu po jedenastej, wezmę taksówkę. Postarałbym się dać ci jeden wolny dzień w tygodniu.

– To mi odpowiada – powiedziała zwięźle Misaki.

– Myślę, że sama praca nie będzie ciężka. Trudne pewnie będzie to bezczynne czekanie.

Misaki milczała. Zacisnęła tylko usta. Miała taką minę, jakby chciała powiedzieć, że miała dotąd mnóstwo znacznie trudniejszych doświadczeń.

– Nie przeszkadza mi palenie przy opuszczonym dachu, ale prosiłbym, żebyś nie paliła, kiedy dach będzie zamknięty – powiedział Kafuku.

– Dobrze.

– Czy masz jakieś życzenia?

– Nie, specjalnie nie mam.

Zmrużyła oczy, wzięła głęboki oddech i zredukowała bieg. A potem oznajmiła:

– Podoba mi się ten samochód.

Przez resztę czasu milczeli. Wrócili do warsztatu, Kafuku poprosił Ōbę na stronę i oznajmił:

– Postanowiłem ją zatrudnić.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Kafuku w dosłownym tłumaczeniu oznacza „szczęście domowe”.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Marszałkowska 8

00-590 Warszawa

tel. 22 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: 22 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz