Przygoda z owcą - Haruki Murakami - ebook + audiobook + książka

Przygoda z owcą ebook

Haruki Murakami

4,6

Opis

Słuchaj pieśni wiatru i Flipper roku 1973 to dwie najwcześniejsze powieści Harukiego Murakamiego nigdy niepublikowane dotąd w Europie ani Stanach Zjednoczonych. Są to również dwie pierwsze części tak zwanej „tetralogii Szczura”, do której należą Przygoda z owcą i Tańcz, tańcz, tańcz. Ukazanie się ich w Polsce to prawdziwa gratka dla miłośników Murakamiego. Po raz pierwszy pojawia się w nich bezimienny bohater dobrze znany z kolejnych powieści, jego przyjaciel Szczur, chiński barman Jay, a także Naoko z Norwegian Wood.

Akcja obu utworów toczy się we wczesnych latach siedemdziesiątych. W pierwszym, bohater jest studentem i spędza letnie wakacje w rodzinnym mieście w okolicach Kobe, w drugim ma dwadzieścia kilka lat i prowadzi z kolegą firmę tłumaczeniową. Jak zwykle u Murakamiego obie powieści przepełnione są muzyką popularną i klasyczną, aluzjami do filmów i książek, ale znajdziemy też cytat z ewangelii wg św. Mateusza, historie o Trockim, o tajemniczych bliźniaczkach, opowieść o konstruktorze flippera i stosunkach społecznych panujących na planecie Wenus...

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (16 ocen)
11
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DonB7

Nie oderwiesz się od lektury

Pełen surrealizm
00

Popularność



Kolekcje



Tytuł oryginału japońskiego: Hitsuji-o meguru bōken

Tytuł przekładu angielskiego: A Wild Sheep Chase

Projekt okładki: Przemek Dębowski

Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Magda Schroeder

© 1982 by Harukimurakami Archival Labyrinth

Originally published by Kodansha Ltd.

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2006, 2024

© for the Polish translation by Anna Zielińska-Elliott

ISBN 978-83-287-3343-5

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie VI

Warszawa 2024

–fragment–

Rozdział pierwszy25 XI 1970

1. Piknik w środę po południu

O jej śmierci powiedział mi przyjaciel, który przypadkowo przeczytał o tym w gazecie. Krótka wzmianka w porannym wydaniu. Przeczytał ją powoli przez telefon. Zwyczajna notatka, jakby napisał ją dla wprawy początkujący dziennikarz świeżo po studiach.

Któregoś tam na jakimś tam rogu ktoś potrącił kogoś ciężarówką. Trwa śledztwo, gdyż istnieje podejrzenie, że była to wina kierowcy.

Brzmiało to trochę jak jeden z tych krótkich wierszy, które drukuje się czasem na okładce pisma.

– Gdzie będzie pogrzeb? – zapytałem.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział. – Czy ona w ogóle miała jakąś rodzinę?

Okazało się, że nawet ona miała jakąś rodzinę. Tego samego dnia zadzwoniłem na policję, poprosiłem o adres i numer telefonu jej rodziców, a potem zadzwoniłem do nich i zapytałem o datę pogrzebu. Tak jak ktoś kiedyś powiedział: gdy człowiekowi nie szkoda czasu, to prawie wszystkiego może się dowiedzieć.

Jej rodzice mieszkali w najstarszej dzielnicy Tokio. Otworzyłem plan miasta i zakreśliłem okolice ich domu czerwonym długopisem. Był to jeden z najbardziej typowych zakątków dawnego Tokio. Linie kolejki, metra i trasy autobusów przeplatały się tam jak fragmenty jakiejś nieregularnej pajęczyny, a liczne kanały i uliczki tworzyły istny labirynt.

W dniu pogrzebu wsiadłem do tramwaju w Waseda, a wysiadłem dopiero gdzieś niedaleko pętli. Rozłożyłem plan, ale w tej okolicy mógłbym równie dobrze posłużyć się globusem. Zanim w końcu dotarłem do jej domu, musiałem kilka razy kupić papierosy, pytając o drogę.

Dom był stary, drewniany, otoczony płotem z brązowych desek. Za bramą po lewej mały zaniedbany ogródek, na tyle jednak duży, że można by go jakoś wykorzystać. W rogu porzucony nieprzydatny już ceramiczny piecyk, w którym zebrało się z piętnaście centymetrów deszczówki. Ziemia w ogrodzie była czarna i bardzo wilgotna.

Może dlatego, że wyprowadziła się z domu, mając szesnaście lat, pogrzeb był cichy, tylko dla rodziny. Większość żałobników stanowili krewni w podeszłym wieku. Ceremonię prowadził jej trzydziestoparoletni brat, a zresztą może to był szwagier.

Ojciec, drobny mężczyzna po pięćdziesiątce, był ubrany w czarny garnitur z żałobną opaską na rękawie. Stał przy bramie, prawie się nie poruszając. Skojarzył mi się z asfaltową drogą zaraz po deszczu.

Wychodząc, ukłoniłem mu się w milczeniu, on odpowiedział tym samym.

Poznałem ją jesienią sześćdziesiątego dziewiątego roku. Miałem wtedy dwadzieścia, a ona siedemnaście lat. Niedaleko uniwersytetu znajdowała się mała kawiarnia, w której często umawiałem się ze znajomymi. Nie była to zbyt dobra kawiarnia, ale można się tam było napić wyjątkowo niesmacznej kawy i posłuchać hard rocka.

Zawsze siadała w tym samym miejscu i oparłszy łokcie na stoliku, zatapiała się w lekturze. Nosiła okulary przywodzące na myśl aparat do prostowania zgryzu i miała kościste dłonie, ale było w niej coś atrakcyjnego. Zawsze siedziała nad zimną kawą i popielniczką pełną niedopałków. Tylko tytuły książek się zmieniały. Czasami był to Mickey Spillane, czasami Oe Kenzaburo, a czasami zbiór wierszy Ginsberga. To znaczy, że wszystko jej było jedno, co czytała, byle tylko czytać. Studenci przychodzący do kawiarni pożyczali jej książki, a ona czytała je od początku do końca, tak jakby metodycznie obgryzała kolbę kukurydzy. W tamtych czasach ludzie chętnie pożyczali sobie książki, więc książek nigdy jej chyba nie brakowało.

To były też czasy The Doors, The Rolling Stones, Deep Purple i The Moody Blues. W powietrzu było coś wibrującego, wydawało się, że wystarczy jeden mały ruch, a prawie wszystko wokół się rozleci.

Żyliśmy wszyscy z dnia na dzień, pijąc tanią whisky, uprawiając nudny seks, wiodąc nieprowadzące do niczego rozmowy i pożyczając sobie nawzajem książki. I tak te niewydarzone lata sześćdziesiąte próbowały dobiec końca i opuścić ze zgrzytem kurtynę.

Zapomniałem, jak miała na imię.

Mógłbym wyciągnąć ten wycinek z gazety i przypomnieć sobie, ale wydaje mi się, że teraz to już nie ma znaczenia. Zapomniałem, jak miała na imię. To wszystko.

Gdy spotykam się ze znajomymi, czasem przy okazji jakiejś rozmowy ktoś ją wspomina. Oni też nie pamiętają jej imienia. Pamiętacie, była taka dziewczyna, która z każdym szła do łóżka. Jakże ona się nazywała? Zupełnie zapomniałem. Ja też z nią parę razy spałem. Ciekawe, co ona teraz robi. Pewnie głupio by mi było, gdybym spotkał ją przypadkiem na ulicy.

… Dawno temu była dziewczyna, która z każdym szła do łóżka.

Takie teraz jest jej imię.

Oczywiście nie szła do łóżka z każdym spotkanym facetem. Miała na pewno jakieś swoje kryteria.

Ale nawet zakładając, że tak było, faktem jest, że spała prawie ze wszystkimi.

Kiedyś z czystej ciekawości spytałem ją o te kryteria.

– Hm… – zamyśliła się na pół minuty. – Oczywiście, że nie wszystko jedno z kim. Przecież zdarza się, że ktoś mi się nie podoba. Ale ja chyba po prostu chcę poznać różnych ludzi. Albo sposób, w jaki świat jest urządzony.

– Idąc do łóżka z różnymi facetami?

– Tak.

Teraz ja z kolei się zamyśliłem.

– No i… udało ci się trochę poznać?

– Trochę tak.

Od zimy sześćdziesiątego dziewiątego do lata roku siedemdziesiątego prawie jej nie widywałem. Uniwersytet był kilka razy okupowany przez studentów albo zamykany, a ja, jak to ja, miałem własne prywatne kłopoty.

Kiedy jesienią siedemdziesiątego roku znów poszedłem do tej kawiarni, znalazłem tam już zupełnie inne twarze – jedyna znajoma była jej. Jak przedtem z głośników dobiegał hard rock, lecz powietrze utraciło dawne wibracje. Tylko ona i niesmaczna kawa były takie same jak przed rokiem.

Usiadłem naprzeciw niej i popijając kawę, zaczęliśmy rozmawiać o dawnych znajomych. Wielu z nich zrezygnowało ze studiów. Jeden popełnił samobójstwo, drugi zniknął bez śladu. Tak sobie zwyczajnie rozmawialiśmy.

– Co robiłeś przez ten rok? – zapytała.

– Różne rzeczy – odpowiedziałem.

– Dużo się nauczyłeś?

– Trochę.

Tej nocy spałem z nią po raz pierwszy.

O jej przeszłości nie wiem prawie nic. Czasami mam wrażenie, że ktoś mi o tym opowiadał, a może to ona sama coś wspomniała, kiedy poszliśmy do łóżka. W pierwszej klasie szkoły średniej strasznie pokłóciła się z ojcem i odeszła z domu (a jednocześnie ze szkoły). Jakaś taka historia. Nikt z nas nie wiedział, gdzie właściwie mieszkała i z czego żyła.

Siedziała cały dzień w tej rockowej kawiarni, piła niezliczone kawy, paliła jednego papierosa za drugim i przewracając kartki książki, czekała na kogoś, kto zapłaci za kawę i papierosy (wtedy nie były to dla nas duże pieniądze). A potem zwykle szła do łóżka z tą osobą.

To wszystko, co o niej wiem.

Od tamtej jesieni do wiosny następnego roku przychodziła raz w tygodniu, we wtorkowe wieczory, do mojego mieszkania w Mitaka. Jadła przygotowaną przeze mnie prostą kolację, wypełniała popielniczkę niedopałkami i kochała się ze mną, słuchając Far East Network[1]. W środę rano budziliśmy się i szliśmy na spacer po lesie aż na teren ICU[2], gdzie w stołówce zjadaliśmy obiad. Po południu wypijaliśmy w holu słabą kawę, a jeśli pogoda była ładna, to leżeliśmy na trawniku i patrzyliśmy w niebo.

Nazywała to środowym piknikiem.

– Zawsze, kiedy tu przychodzimy, wydaje mi się, że jestem na prawdziwym pikniku.

– Na prawdziwym pikniku?

– Tak. Tu jest otwarta przestrzeń, trawniki ciągną się kilometrami, ludzie wyglądają na szczęśliwych…

Usiadła na trawie i zapaliła papierosa, marnując przy tym kilka zapałek.

– Słońce wschodzi i zachodzi. Ludzie przychodzą i odchodzą. Czas płynie. Nie wydaje ci się, że jest jak na pikniku?

Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat i za parę tygodni kończyłem dwadzieścia dwa. Nie zapowiadało się, że szybko skończę studia, a nie miałem też specjalnego powodu, by ze studiów rezygnować. I tak żyłem przez parę miesięcy w tym dziwnym pogmatwanym stanie rozczarowania, nie mogąc zrobić kroku w żadnym nowym kierunku.

Świat posuwał się naprzód i zdawało się, że tylko ja tkwię w miejscu. Jednak jesienią siedemdziesiątego roku świat przybrał jakiś smutny wygląd i zaczął szybko tracić barwy. Blask słońca, zapach trawy, nawet cichy dźwięk deszczu zaczęły mnie denerwować.

Wiele razy śnił mi się nocny pociąg. Milczący, zatłoczony nocny pociąg wypełniony dymem papierosowym i zapachem toalety. Tak zatłoczony, że nie ma gdzie nogi postawić, a do siedzenia przyklejone są wyschnięte wymiociny. Nie mogąc tego znieść, wstaję i wysiadam na jakiejś stacji. Jest to dzika okolica i nigdzie nie widać świateł domów. Na stacji nie ma nawet żadnych kolejarzy. Nie ma zegara ani rozkładu jazdy, nic. Zawsze dokładnie taki sam sen.

Wydaje mi się, że w tym okresie kilka razy byłem dla niej niemiły. Nie mogę już sobie dokładnie przypomnieć, o co chodziło. Może chciałem być niemiły sam dla siebie. W każdym razie wyglądało na to, że wcale się tym nie przejmowała. A może wręcz sprawiało jej to przyjemność. Nie wiem dlaczego. Ona chyba nie łagodności we mnie szukała. Nawet teraz ciągle jeszcze mnie to dziwi. Popadam w smutny nastrój, jakbym nagle dotknął niewidzialnej, unoszącej się w powietrzu ściany.

Nawet teraz dokładnie pamiętam to dziwne popołudnie dwudziestego piątego listopada siedemdziesiątego roku. Liście miłorzębów strącone przez silny deszcz pokrywały leśną ścieżkę, czyniąc ją podobną do żółtego wyschniętego koryta rzeczki. Spacerowaliśmy tą ścieżką z rękami w kieszeniach płaszczy. Słychać było tylko szelest deptanych przez nas liści i głośny śpiew ptaków.

– Nad czym tak rozmyślasz? – spytała nagle.

– To nic ważnego – powiedziałem.

Wysunęła się naprzód, usiadła na poboczu ścieżki i zapaliła papierosa. Siadłem obok niej.

– Zawsze masz złe sny?

– Często mam złe sny. Zazwyczaj o tym, że automat nie wydaje mi reszty.

Zaśmiała się i dotknęła mojego kolana.

– Chyba nie chcesz o tym mówić.

– Chyba nie wiem, jak o tym opowiedzieć – rzuciła na ziemię w połowie wypalonego papierosa i dokładnie zgniotła go tenisówką.

– Zwykle trudno opowiedzieć o tym, o czym naprawdę chce się opowiedzieć. Nie uważasz?

– Nie wiem – powiedziałem.

Dwa ptaki zerwały się z szumem do lotu i zniknęły na bezchmurnym niebie, tak jakby się w nim rozpłynęły. Przez pewien czas w milczeniu wpatrywaliśmy się w miejsce, w którym zniknęły. Potem ona wzięła gałązkę i zaczęła rysować na ziemi niezrozumiałe kształty.

– Jak śpię z tobą, to czasem robi mi się bardzo smutno.

– Przykro mi – powiedziałem.

– To nie twoja wina. I to też nie dlatego, że trzymając mnie w ramionach, myślisz o innej dziewczynie. To mi nie przeszkadza. Ja… – Przerwała nagle i narysowała na ziemi trzy równoległe linie. – A zresztą sama nie wiem.

– Nie staram się zamykać przed tobą – powiedziałem po chwili. – Sam jeszcze dobrze nie wiem, co się stało. Staram się obiektywnie zrozumieć różne rzeczy. Nie chcę niczego niepotrzebnie wyolbrzymić ani uczynić niepotrzebnie realnym. Ale na to trzeba czasu.

– Ile czasu?

Potrząsnąłem głową.

– Nie wiem. Może rok, a może dziesięć lat.

Rzuciła gałązkę na ziemię, wstała i zdjęła z płaszcza źdźbło suchej trawy.

– Nie wydaje ci się, że dziesięć lat to prawie wieczność?

– Tak – powiedziałem.

Wyszliśmy z lasu, dotarliśmy aż na uniwersytet i tak jak zwykle usiedliśmy w holu, jedząc hot dogi. Była druga po południu i w telewizji bez przerwy pokazywali Yukio Mishimę[3]. Dźwięk był uszkodzony i prawie nic nie było słychać, ale nam i tak było to obojętne. Skończyliśmy hot dogi i wypiliśmy po kawie. Jakiś student wszedł na krzesło i kręcił gałką dźwięku, ale po chwili zrezygnował, zszedł i gdzieś zniknął.

– Pragnę cię – powiedziałem.

– Dobrze – odrzekła i uśmiechnęła się.

Z rękami w kieszeniach powoli ruszyliśmy w stronę mieszkania.

Gdy się obudziłem, cicho płakała. Wątłe ramiona drżały pod kocem. Włączyłem piecyk i spojrzałem na zegarek. Druga nad ranem. Pośrodku nieba unosił się biały księżyc.

Poczekałem, aż przestanie płakać, potem wstałem, zagotowałem wodę i zaparzyłem herbatę z torebek. Wypiliśmy ją razem. Bez cukru, cytryny ani mleka, zwykłą gorącą herbatę. Potem zapaliłem dwa papierosy i podałem jej jednego. Trzy razy zaciągnęła się i wypuściła dym, potem zakaszlała.

– Czy chciałeś kiedyś mnie zabić? – zapytała.

– Ciebie?

– Tak.

– Dlaczego pytasz o coś takiego?

Z papierosem w ustach potarła palcem powiekę.

– Tak sobie pytam, bez powodu.

– Nigdy – odpowiedziałem.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Dlaczego miałbym cię zabić?

– Masz rację – przytaknęła znudzona. – Tylko tak nagle pomyślałam, że nie byłoby źle, gdyby mnie ktoś zabił. Podczas głębokiego snu.

– Ja nie mam morderczych skłonności.

– Nie?

– Chyba nie.

Roześmiała się, zgasiła papierosa w popielniczce, dopiła herbatę i zapaliła nowego.

– Dożyję dwudziestu pięciu lat – powiedziała. – A potem umrę.

Umarła w lipcu siedemdziesiątego ósmego roku, mając dwadzieścia sześć lat.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Rozgłośnia radiowa dla żołnierzy amerykańskich stacjonujących w Japonii.

[2] ICU – Międzynarodowy Uniwersytet Chrześcijański (International Christian University).

[3] Yukio Mishima – znany pisarz japoński. 25 XI 1970 r. popełnił rytualne samobójstwo po nieudanym zamachu stanu.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz