Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka Baczewskiego składa się z siedmiu części, z siedmiu poematów: Morze II, Ryba, Morze, Marina, Marina II, Hujstoria, Itaka i pewnie zasługuje na miano traktatu poetyckiego. O czym to traktat? Jakkolwiek zabrzmi to głupio, jest to traktat o wszystkim. O żywiole morza, o historii ludzkiego rodzaju i historii cywilizacji, o literaturze, o poprzednim wieku, o samym Baczewskim, o języku, którym Baczewski potrafi obracać jak mało kto. (…) Epicki rozmach, erudycja, ironia, autoironia i liryzm, paradoksalność, umiejętność podejmowania intelektualnego i estetycznego ryzyka składają się na ... , brakuje mi słowa, ale najbliższa będzie pewnie pieśń.
Bohdan Zadura – cyt. za www.instytutksiazki.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 44
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marek Krystian Emanuel Baczewski
Morze i inne morza
Percurrens tumido spumantia carmina versu
credidi in undoso me dare vela freto:
Plana procellosos ructavit pagina fluctus
et velut Oceanas fonte refudit aquas.
Venantius Fortunatus
Morze II
Wystarczy, że zostawisz umysł samemu sobie, a już zaczyna płynąć.
Sam sobie okrętem, katastrofą, szalupą i brakiem nadziei na ratunek.
Oceany, to pewna, nie ruszają w rejs. To, co płynie, jest w nas,
a poza nami jest tylko morze, które stoi w miejscu jak słup ciekłej soli.
I am the master of my fate,
I am the captain of my soul,
pisał Timothy McVeigh w celi
śmierci więzienia Terre Haute.
Jestem kapitanem okrętu mojej duszy. Te słowa
może dziś powiedzieć tylko ktoś, kto chce zawładnąć
innymi duszami. Absolutna wolność nie daje się
wyobrazić, bez krótszego lub dłuższego łańcuszka
sierot i wdów. I pomyśleć, że nie tak dawno wystarczał
do tego szczyt Mont Blanc albo wieża w Tybindze!
Sam jakoś nigdy nie miałem ochoty na rząd dusz.
Zadowalałem się szeregiem ciał.
I nawet to czasami zdawało się za dużo.
Jasne, że należy przystępować do rozważania tych spraw
z umysłem, jeśli już nie czystym, to przynajmniej obficie namydlonym.
Bo przecie są to sprawy tak skomplikowane, że nawet
sam Jezus Chrystus (mam na myśli historię z Marią
Magdaleną) nie potrafił rozróżnić pojęć „czynić dobro”
i „robić dobrze”. A zatem można, bez wahania, powiedzieć:
„kiedy rozum śpi, budzi się moralność”.
No, chyba że to i tamto — to to samo.
Morze jest niepoprawne. Morze jest może.
Na pewno jest umysł i to, co w nim boli.
Dlatego nie pytaj. Choćbyś zgłębił morze,
nie zgłębisz prawdy. Umysł ci będzie przeszkodą.
I raczej nie dotkniesz, bo dotyk jest ścianą.
A gdybyś chciał ujrzeć, wiedz, że nie zobaczysz.
Nie zobaczysz, bo oczy są podszyte mrokiem.
Nie będę mówił o szczeniackich aporiach,
z gatunku „suchych majtek na dnie morza”.
Majtki na szczęście rzadko bywają suche.
To trudne piękno, ale nadal piękno.
Miej morze i patrz w morze. Patrz
bez przerwy. Patrz, wypatruj oczy.
Przyglądaj się własnej skończoności
w tym, co brak rozsądku nazywa rozsądkiem.
Bądź tym, co istnieje, kiedy znika „jest”,
kiedy oko wygasa i pytania nocy
biorą ślepy odwet na odpowiedziach dnia.
Miej morze i patrz w może. Nie ufaj
ortografii. Patrz, wypatruj oczy.
Nie ufaj nawet własnej nieufności,
ona zdradzi cię pierwsza. Na pewno
można mieć tylko niepewność,
nic więcej i nic mniej.
Serce jest samotnym żeglarzem, drogi monsieur Pascal,
nawet bardzo samotnym, a umysł rozbitkiem.
Nie bez powodu piszę ten wiersz w ostatnim listopadzie
XX wieku. Rozbitek z fregaty języka dryfuje na tratwie
pocałunku. Ciało jest jego morzem. Z każdym snem
coraz bardziej umarłe. Dlatego nie pytaj, uwierz raczej,
że z każdą falą przybija do brzegu inne morze
i nic nie wraca, nikt nie wraca, wszystko ginie.
A to, że żyjesz, z równym powodzeniem może oznaczać,
że jesteś opowiadany przez swój własny sen.
Za chwilę i tak wszyscy przejdziemy
do roztrzaskanej i cuchnącej historii.
Nasze ręczniki będą podręcznikami.
Więc życie jako zużycie? Tak.
I jeszcze jako niemożliwość skutku.
Czy jest nadzieja? Jest.
A gdzie jest? Przy nadziei.
Dziś morze jeszcze milczy. Ale jego język
oczekuje rozwiązania. A jego odpowiedź
może być tylko opowieścią.
A zatem przejdźmy z deszczu depresji pod rynnę dygresji.
Nie sądzę, by podręcznik do etyki
był czymś w rodzaju Ars Amandi,
lecz Ars Amandi jest podręcznikiem etyki.
Czymże są bowiem skrupuły, jeśli nie poruszeniem
niecichnących fal miłości, która nie zna innych ruchów
oprócz tektonicznych i nie musi widzieć, by wiedzieć?
Oczywistość serca i serdeczność oka.
Co było na początku, będzie i na końcu.
Ale te dwie zostaną i potem.
Nie bez powodu piszę ten wiersz w ostatnim listopadzie
XX wieku. Bo chciałbym, żeby to, co w nim moralne,
zachłysnęło się słoną wodą wątpliwości.
Jest taka chwila aksamitnej wiedzy
na krawędzi wieków. Byt historyczny mówi:
„goodbye, Fancy”. I świat się staje nagle
pocałunkiem. Nawet nie przypuszczasz,
że za jeden moment zostaniesz wyrzucony z niezbitej pewności
na zbity pysk. I będziesz kroplą wołającą: „Ratuj się kto morze!”.
Nie zdążysz nawet spocząć w poczuciu dobrze
wypełnionej katastrofy. Byt historyczny mówi:
„na początku był koniec”. Zamykasz oczy
i wiesz. Masz jasność. Jasność.
I wiesz, że stoisz po stronie słońca.
Że jesteś kapitanem światła. I czujesz lekkość.
Lekkość. I niech ci lekkość lekką będzie.
Ryba
Wiersz poświęcony sztychowi Bruegla Duże ryby pożerają małe
I
Jest tutaj: chromowana, śliska, groźna.
Są jej córki i wnuczki, płynące do jej gardła.
Jasna ciemność symbolu.
Jest taka, jaka była na początku,
zawarta w jednej bryle, pełna siebie,
wypełniona sobą.
Rybna dogłębnie, zarybiona po wręby,
pewna, że to, z czego jest zrybiona,
jest tak doskonałe, że nie sposób podrybić.
Lepiej przygotowana do bycia rybą
niż człowiek do bycia człowiekiem.
Właściwie nawet nie stworzona: piątego dnia,
tuż po „wielorybach wielkich”, wody „wywiodły hojnie” —
co? „Płaz duszy żywiącéj”. A nazajutrz
na świat wyskoczył człowiek
i zaczął niemiłościwie panować...
A nad czym?
Szkoda, że nie dane nam było
uczestniczyć w tamtej upojnej nocy,
po której zmysłowy kopista
opuścił już w Genezis 1.2
(„...a Duch unosił się ponad
wodami...”) dwa słowa:
„...obserwując spławik”.
II
Człowiek jest zawsze czymś obok siebie,
czymś ponad lub poniżej: czymś chybionym.
Encyklopedie oferują mu zestaw
inwektyw i komplementów.
Człowiek nie jest sobą.
Natomiast w rybie
rybą jest wszystko,
od ikry aż po „ą”,
od płetwy do płetwy.
Być rybą oznacza jakąś służbę,
może nawet moralność.
Nie da się być rybą po prostu,
tak nonszalancko, jak być ssakiem.
Aby być rybą, trzeba się sprężyć,
wytężyć całą ikrę,
na bycie rybą trzeba sobie zarybić.
Nie da się powiedzieć:
„Sum sum et nihil sumanum...”.
Tym bardziej: „Stawrida w tomatie
eta zwuczit gordo...”.
Chwała jest tylko na wysokości,
z głębokości nie ma nawet wołania.
Ich domy, rybie domy, są uboższe o łazienki
i WC. Bogatsze o to, że ich nie ma.
Ich rybie demokracje są skorumpowane,
rybimi monarchiami wstrząsają rybelie.
Czasem obwołują hegemonem batyskaf Cousteau,
zakładają Rady Delegatów Rybich,
czasem poddają się — za wejście do sieci
żadna cena nie wydaje im się zbyt słona.
III
Nie ufam legendzie o dwudysznej barramundzie,
która pod wpływem lektury książki o nadrybie
wyszła na ląd i została płazem.
Wiem, że jest wieczna: nie powstała,
nie ginie, nie zapala się i nie gaśnie.
Wiem, że jest jedna: rozproszona
na ławice i gatunki, płynąca bez przerwy
przez morza i obrazy,
niepodzielna, skupiona.
Jej ruchy nie mają w sobie cienia przygodności.
Boskim machnięciem promienistego ogona
nakazuje wodom rozstąpić się
i wody rozstępują się, bez szemrania,
i przepływa, tnąc brzusznym usterzeniem
rozłożysty matecznik morza.
Dwa są bowiem światy, rozdzielone rybą,
dwa światy osuwają się po fraktalnym pancerzu,
dwa światy otwierają się na dwie strony świata.
Ryba ma dwie strony, jak mądrość.
Jak mądrość, ryba płynie w dwie strony.
Ale jest też rybak, którego nie ma,
bo zszedł z pola widzenia sztuki
i pyka fajkę w czymś, co nazwać muszę
doskonałym spokojem drapieżnika.
Tak, jakby wiedział, że będzie się wcielał po kolei
w dusze wszystkich ryb, które wyłowił z przejrzystej,
chłodnej macicy morza, że będzie przybierał te oszczędne
kształty, jakie przybiera mądrość, wychodząc na ląd.
Długo ociekająca na durszlaku, łatwo jełczejąca,
słona na języku, rozdzielająca wody,
taka jest właśnie mądrość.
Taka jest mądrość: opływowa, obła, ginąca na powierzchni,
ubrana w światłoczuły kostium, dająca tak mało nadziei;
jak Boskość Jakoba Boehmego, pochłaniająca byty niższe.
Ciąg dalszy w wersji pełnej...
Strona redakcyjna
M.K.E Baczewski
Morze i inne morza
Katowice 2015
Copyright © by M.K.E Baczewski, 2015
Okładka: Agata Nawrat
ISBN 978-83-60406-70-0
Wydawnictwo FA–art
Katowice 40-013, ul. Staromiejska 6 lok. 10d
Zamówienia
www.FA–art.pl
prenumerata@FA–art.pl