Mroczny świt - Klaudiusz Szymańczak - ebook + audiobook + książka

Mroczny świt ebook

Klaudiusz Szymańczak

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

SCHOWALI SIĘ TAM, GDZIE NIKT NIE SZUKA

MROCZNY ŚWIT OBNAŻY TO, CO POZOSTAJE W UKRYCIU

ŚWIATŁO I MROK. TO OD CIEBIE ZALEŻY, NA CZYM SKUPISZ UWAGĘ. MASZ NIECAŁĄ MINUTĘ, BY PODJĄĆ DECYZJĘ

Stany Zjednoczone. W luksusowym apartamencie na Manhattanie zostaje znalezione ciało prokuratora. Ślad po nakłuciu, nacięcie na czole, lalki starannie ułożone na fotelu i muzyka klasyczna w tle – oto niecodzienne okoliczności jego śmierci. Dochodzenie prowadzą John Slade, agent FBI o polskich korzeniach, oraz Karen Lee, mająca bacznie obserwować swojego partnera. Wkrótce sprawy zaczynają się komplikować, giną kolejni pracownicy federalni, a śledczy dostrzegają, że każdemu z morderstw towarzyszy zagadkowy szczegół związany z Polską. Tylko co łączy zabójstwa, muzykę Krzysztofa Pendereckiego, swastykę i Nóż w wodzie Romana Polańskiego?

Polska. Nadkomisarz Robert Laurentowicz prowadzi sprawę siatki przestępczej odpowiedzialnej za nagrywanie i rozprowadzanie brutalnej pornografii dziecięcej. Tropy prowadzą do Gdańska, gdzie w domu dla księży emerytów mieszka były proboszcz, w przeszłości związany z Solidarnością. Duchowny, posądzony niegdyś o molestowanie dziewczynki, nigdy nie został skazany, zaś jego oskarżyciel musiał wyjechać z kraju. Laurentowicz zaczyna jednak coraz wyraźniej dostrzegać, że trwające śledztwo może przybrać bardzo nieoczekiwany zwrot.

Równie zaskakujący jak nagłe zniknięcie Slade’a, który wydaje się być kluczem do powiązania tych obydwu spraw…

Polska i USA. Policja i FBI. Zagadkowe morderstwa w kolejnych stanach, tajemnice z czasów PRL-u i międzynarodowa siatka pedofili, którzy schowali się tam, gdzie nikt nie szuka. Czy mroczny świt obnaży to, co od lat pozostaje w ukryciu?

Piotr Bratkowski, „Newsweek”: „Co łączy morderstwo na Manhattanie z filmami porno, kręconymi w starej gazowni na warszawskiej Woli? Klaudiusz Szymańczak w Mrocznym świcie płynnie łączy odległe od siebie światy. Jego bohaterowie są wyraziści i zupełnie niestereotypowi, a wszystko to jest świetnie napisane. Lektura warta zarwanej nocy”.

Vincent V. Severski: „To jedna z tych książek, które połyka się od razu. Klaudiusz Szymańczak udowadnia, że najbardziej mroczne tajemnice drzemią w przeszłości. Historia trzymająca w napięciu i doskonale rozegrana, od początku do końca”.

Adam Szaja, smakksiazki.pl: „Żaden trup w tej książce nie jest przypadkowy. Każdy jest elementem większej, dramatycznej układanki, która połączy Warszawę i Nowy Jork”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 397

Oceny
4,2 (123 oceny)
54
50
12
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Goniasonia1308

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra! super się czyta
00

Popularność




Opieka redakcyjna: EWELINA KOROSTYŃSKA
Redakcja: JOANNA ZABOROWSKA
Adiustacja: MARIA ROLA
Korekta: JACEK BŁACH, ANNA MILEWSKA, ANNA RUDNICKA, MAŁGORZATA WÓJCIK
Projekt okładki i stron tytułowych: TOMASZ MAJEWSKI
Zdjęcia na okładce © Kian Hong Ng/EyeEm/Getty Images © decisiveimages/iStock
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
Copyright © by Klaudiusz Szymańczak By arrangement with Agencja Literacka Syndykat Autorów © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07122-9
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

33 MAIDEN LANEMANHATTAN, NOWY JORK

SOBOTA, 12 MAJA 2018 ROKU

Monumentalne dźwięki orkiestry symfonicznej i śpiew sopranistki wypełniały elegancki apartament przy Maiden Lane na Manhattanie, podczas gdy siedzący w fotelu mężczyzna stopniowo tracił świadomość. Niewiele już czuł i wiedział, że przyjdzie mu umrzeć przy muzyce jednego ze swoich ulubionych kompozytorów. Mimo że zmysły powoli odmawiały mu posłuszeństwa, nie mógł przestać myśleć o surrealistycznym widoku, który najwyraźniej miał być ostatnim, jaki zobaczy. Było kilka minut po wpół do szóstej i w słabym blasku promieni wschodzącego słońca, wpadających przez okno, widział kilkanaście szmacianych lalek siedzących na oparciu kanapy, na której tak często zasypiał, słuchając muzyki lub czytając książkę. Paraliżujący strach, który towarzyszył mu od kilkunastu minut, minął bezpowrotnie, zastąpiło go błogie otępienie, jednak teraz już nie mógł ruszyć żadną częścią ciała, porażonego działaniem jakiejś substancji chemicznej. Utrata świadomości postępowała z każdą sekundą, ale udało mu się jeszcze przenieść wzrok na lustro wiszące na jednej ze ścian salonu. Zobaczył w nim uchylone drzwi łazienki. Za nimi widać było plecy mężczyzny w garniturze, golącego twarz powolnymi, starannymi ruchami. Chwilę później słońce wzeszło na dobre i półmrok w salonie musiał ustąpić. Źrenice gospodarza reagowały jeszcze na światło wpadające do pomieszczenia, pomimo że mężczyzna nic już nie czuł. Jedna z lalek siedzących na oparciu kanapy przechyliła się i upadła na podłogę. Świeżo ogolony mężczyzna wyszedł z łazienki, podszedł do leżącej na podłodze zabawki i umieścił ją z powrotem na swoim miejscu.

Styropianowe pudełka pełne sushi wypadły z rąk przerażonego dostawcy i pacnęły o ciemnobrązową podłogę. Pękła papierowa torba, ozdobiona logo baru w kolorze chrzanu wasabi. Sos sojowy rozbryznął się dookoła, brukając mleczną biel ścian. Chłopak zrobił krok naprzód, rozdeptując to, co zostało z dania, które właśnie dostarczył. Ryż przyklejony do białych podeszew jego trampek rozmazywał się po podłodze, kiedy przechodził z przedpokoju do salonu, gdzie w fotelu siedział martwy mężczyzna w garniturze.

– O kurwa... – wymamrotał chłopak i podszedł bliżej zwłok.

Z twarzy zmarłego emanował osobliwy spokój. Głowa spoczywała na oparciu fotela. Na czole widniała pionowa linia, prawdopodobnie wycięta nożem. Chłopak sięgnął niepewnie po pilota, leżącego na stoliku obok fotela, aby wyłączyć grającą w tle muzykę – wydawała mu się równie dziwna, jak sytuacja, w której się znalazł. W pokoju zapanowała cisza. Kierowany niezdrową ciekawością, wpatrywał się przez moment w twarz denata, słysząc jedynie swój przyspieszony oddech. Nigdy przedtem nie widział martwego człowieka. Ciszę w pomieszczeniu przerwał szelest: to głowa zmarłego osunęła się po miękkim oparciu i teraz, nienaturalnie wygięta, wyglądała makabrycznie.

Wystraszony dostawca rzucił pilota z powrotem na stolik. Urządzenie uderzyło o blat, pokrywa odskoczyła i jedna z baterii wypadła, po czym poturlała się głośno po stoliku i spadła na but denata. Chłopak wybiegł z pokoju, ponownie wdepnął w resztki jedzenia, poślizgnął się i upadł. Klnąc pod nosem, wstał i ruszył prosto do windy. Drzwi apartamentu zamknęły się z hukiem.

Agent Slade trzymał w dłoni fotografie wykonane podczas oględzin miejsca zbrodni. Przedstawiały starannie zaprojektowane nowojorskie mieszkanie. Bez śladów włamania i czegokolwiek, co wskazywałoby na użycie przemocy, z wyjątkiem pilota od zestawu audio, z którego wypadła bateria. Denat, siedzący w fotelu pośrodku salonu, miał na sobie ciemny garnitur i białą koszulę – nie były nawet wygniecione. Na sofie naprzeciwko ktoś posadził kilkanaście szmacianych lalek. Wpatrywały się pustymi oczami w trupa, który sam przypominał lalkę.

– Gdzieś go chyba widziałem. – Slade oderwał wzrok od fotografii i spojrzał na swojego szefa, dyrektora Davisa, trochę nerwowo popijającego cappuccino z wielkiej filiżanki.

– Pewnie w telewizji. Slade, na Boga, pan jest pijany czy niewyspany? – Davis odwrócił się i spojrzał na wielki zegar wiszący między dwoma oknami, za którymi rozciągała się panorama Manhattanu. – Dziewiąta piętnaście, więc wolałbym, żeby był pan jednak niewyspany. To prokurator okręgowy Mark Williams, agencie Slade, a zważywszy na to, czym się pan zajmuje zawodowo, zapewne poznał pan tego dżentelmena podczas pracy w policji i teraz w FBI – skomentował sarkastycznie i rozparł się wygodnie w obrotowym fotelu, który cicho zaskrzypiał. – Znaleziony martwy przez dostawcę sushi we własnym mieszkaniu. Żadnych śladów włamania, zero śladów walki, małe nakłucie na przedramieniu i to pionowe nacięcie. – Palcem wskazał na głowę denata. – W mieszkaniu nie znaleziono żadnych igieł ani strzykawek. Odciski palców należały albo do domowników, albo do dostawcy sushi, który poinformował o tym, co zastał na miejscu zbrodni, ochronę budynku, oni z kolei wezwali policję. Żona i córka denata były w tym czasie w Filadelfii. Podobno dziś koło południa mają lądować w Nowym Jorku na JFK.

– Czy dostawcę sushi ktoś przeszukał na tę okoliczność? Może on miał strzykawkę i igłę? – Slade starał się skupić uwagę na słowach przełożonego. – Co pana skłoniło, żeby akurat mnie dać tę robotę?

Dyrektor Davis spojrzał z politowaniem na agenta i pokręcił głową. W tej samej chwili zabrzmiał cichy, drażniący dzwonek telefonu stojącego na biurku.

– Oczywiście, niech wejdzie, i poproszę jedno mocne espresso, Kate, mamy tu nagły i ciężki przypadek – rzucił do słuchawki Davis, po czym odłożył ją powoli na miejsce, nie odrywając wzroku od twarzy podwładnego. – Gość, który go znalazł, nie miał przy sobie żadnych strzykawek. Z jego zeznań i ustaleń naszych techników wynika, że kiedy wszedł do mieszkania, grała tam muzyka Krzysztofa Pendereckiego. Kojarzy pan takie nazwisko?

– Miałem ciężką noc, ale kojarzę. Polski kompozytor. Współczesna muzyka poważna. Coś dla koneserów – odparł Slade. – Liczy pan na jakieś polskie wątki?

– Dopuszczam taką możliwość, a ze wszystkich moich ludzi pan jedyny wie cokolwiek o polskiej kulturze i zna ten język.

Zapanowała niezręczna cisza, ale wtedy otworzyły się drzwi gabinetu i stanęła w nich sekretarka Davisa. Trzymała małą srebrną tacę z filiżanką espresso. Odwróciła się, skinieniem głowy i uśmiechem zaprosiła do środka osobę, która czekała w sekretariacie, po czym ruszyła prosto do biurka szefa, a cały pokój wypełnił się wonią świeżej kawy i delikatnych perfum. Kate postawiła espresso tuż obok filiżanki z resztkami cappuccino.

– To dla niego, Kate. – Davis wskazał głową na Slade’a. – Widzisz przecież, jak wygląda – dodał półgłosem i wstał z fotela, uwalniając go od ciężaru swego masywnego ciała.

Wszystkie dźwięki i zapachy docierały do mózgu agenta Slade’a ze zdwojoną siłą, ale jego zdolność percepcji była na tyle ograniczona, że dopiero kiedy odbierał kawę od Kate, zauważył, że obok stoi jakaś kobieta.

– Poznajcie się. – Tubalny głos Davisa pozbawił Slade’a nadziei na to, że w gabinecie choć na chwilę zagości spokój. – Agentka Karen Lee, agent John Slade.

Entuzjastyczny ton Davisa i obecność kobiety sprawiły, że Slade jednym haustem wypił espresso, parząc sobie przy tym język, odstawił filiżankę i gwałtownie wstał. Z nieco sztucznym uśmiechem wyciągnął dłoń na powitanie. Smukła, drobna dłoń agentki miała silniejszy uścisk niż o wiele większa ręka Slade’a. Zerknął na jej paznokcie, pomalowane ciemnoczerwonym lakierem, i pomyślał, że nie wybrała tego koloru przypadkowo.

– John Slade, miło mi poznać – wycedził z trudem, próbując jednocześnie zrobić szybki wdech i schłodzić poparzony język.

– Lee... Karen Lee. – Kobieta przyglądała się uważnie nowo poznanemu koledze, który na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie dziwaka.

Dyrektor Davis w zamyśleniu wskazał sofę i fotele, gdzie po chwili usiedli wszyscy troje. Agenci na dwóch końcach sofy, ich szef w jednym z foteli.

– Agentka Lee – zaczął Davis – trafiła do nas z biura w Waszyngtonie w związku ze sprawą śmierci prokuratora okręgowego. Będziecie w tym śledztwie pracować razem. Pańska nowa koleżanka, agencie Slade... – spojrzał na swojego podwładnego, który niezbyt dyskretnie próbował chłodzić język, gwałtownie wciągając powietrze – mimo młodego wieku kończy doktorat z kryminalistyki, co z pewnością okaże się bardzo pomocne.

– Rozumiem... Imponujące. Gratuluję, Karen. – Slade pokiwał głową z uznaniem i uniósł brew, wykrzywiając jednocześnie usta w dziwacznym grymasie.

– Dziękuję, ale jeśli pozwolicie, wolałabym porozmawiać raczej o śmierci prokuratora niż o mnie. – Wymowne milczenie szefa i partnera przerwał bulgot stojącego w rogu gabinetu baniaka z wodą, który stworzył komiczny akompaniament do nieco niezręcznej sytuacji. – Czy Williams zajmował się może jakąś sprawą, którą mógł się komuś narazić na tyle, żeby ten postanowił się go pozbyć? – Karen chciała podsumować rozmowę.

– Sprawdziłem to od razu – odparł bez namysłu Davis. – Mieli się niebawem zająć przebierańcami udającymi agentów urzędu imigracyjnego. Prześladują i okradają tych nieszczęśników z Meksyku. O tym, że urząd prokuratora planuje jakieś działania w tej sprawie, wiedziało może kilka osób, w tym ktoś od nas. Mieliśmy z nimi współpracować. Ale nie wydaje mi się, żeby to był motyw. Kilkunastu cwaniaków przebranych za agentów, którzy okradają nielegalnych imigrantów, nie będzie mordowało prokuratora. To bez sensu... Ale możecie się temu przyjrzeć. – Davis wstał, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.

Para agentów opuściła gabinet szefa i przeszła w milczeniu do niewielkiego hallu, w którym znajdowały się windy. Slade wcisnął przycisk i spróbował nawiązać rozmowę.

– Skoro mamy razem pracować, muszę ci zadać jedno pytanie. – Wsunął dłonie do kieszeni spodni niczym mały chłopiec, który chce sobie dodać pewności.

– Zamieniam się w słuch – odparła, zerkając na przemian na Slade’a i na wyświetlacz, wskazujący, że winda jest dopiero na trzecim piętrze.

– Czy jesteś, albo chcesz być, tak zwanym profilerem i dlatego przydzielili cię do tej sprawy?

– Z tego, co się orientuję, profilerami, jak to określiłeś, są zazwyczaj policjanci i agenci z długim stażem – odpowiedziała po chwili. – Ja dopiero zaczynam, więc chyba nie jestem... Na razie chcę dokończyć doktorat i być dobrą agentką. To wszystko. A co do profilerów, zawsze wydawało mi się to... – dzwonek windy, z której wysiadło kilka osób, przerwał jej wypowiedź – ...ciekawe – dokończyła, gdy weszli do środka i zasunęły się za nimi drzwi.

Slade wybrał poziom zero i mocno, choć dyskretnie pociągnął nosem, by lepiej poczuć woń perfum swojej nowej partnerki, które bardzo mu się spodobały.

– Nie jedziemy na parking? – Zdumiony głos koleżanki przerwał mu analizę osmologiczną.

– Lubię jeździć metrem. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, rzecz jasna. Poza tym przez Maiden Lane samochodem będziemy jechać dwa razy dłużej.

– Ostrzegali mnie, że trochę dziwak jesteś i filozof. – Uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd się spotkali, odsłaniając równe, nienaturalnie białe zęby.

Slade jako jeden z nielicznych w biurze miał zwyczaj dojeżdżać metrem na miejsce zbrodni. Koledzy Slade’a rzadko podzielali jego dziwaczną fascynację nowojorskim transportem publicznym, który miał co prawda imponujący zasięg i można było dzięki niemu dotrzeć niemal wszędzie, jednak jakość tych podróży pozostawiała wiele do życzenia.

Nowoczesny, kilkunastopiętrowy beżowy apartamentowiec przy Maiden Lane świetnie komponował się z otaczającymi go starymi kamienicami i był usytuowany dosłownie nad stacją metra. Idealne miejsce do zamieszkania dla kogoś, kto poruszał się głównie po Manhattanie, gdzie mieściło się biuro prokuratora okręgowego.

Słońce lekko przebijało się przez chmury. Slade stanął na rogu ulicy, żując gumę i przypatrując się uważnie budynkowi, w którym mieszkał prokurator. Agentka Lee zatrzymała się kilka metrów dalej, zdziwiona, że jej partner nagle zniknął. Zawróciła i wolnym krokiem podeszła do niego.

– John, wszystko okej? – spytała, zasłaniając dłonią twarz przed słońcem. – Zapomniałeś rano wziąć leki?

Otaczające ich wąskie, jednokierunkowe uliczki były naszpikowane malutkimi sklepikami i punktami usługowymi, których kolorowe szyldy tworzyły nieco kiczowatą, ale klimatyczną mozaikę.

– Trochę za dużo tu się dzieje, żeby tak po prostu wejść do budynku, zabić prokuratora okręgowego i wyjść. Wszędzie są kamery. Ktoś wszedł na pewniaka. Nie bojąc się, że go zdemaskują. Prokurator chyba naprawdę lubił jakieś konkretne sushi, skoro mieszkając tutaj, zamawiał coś z dostawą. – Slade wskazał szerokim gestem bary i restauracje, których wokół było z kilkanaście.

– Robota czeka, pozwiedzamy później. – Karen ruszyła do przodu.

Parter zajmowały wielkie sklepy z ogromnymi, przeszklonymi witrynami. W środku uderzał rozmach, z jakim zaprojektowano wnętrze, budynek przypominał bardziej dworzec kolejowy lub świątynię niż apartamentowiec czy biurowiec. Przeszli powoli w kierunku recepcji, w której siedział starszy, dystyngowany mężczyzna w eleganckim uniformie. Wielki monitor ustawiony na kontuarze służył strażnikowi głównie do tego, aby się za nim chować i drzemać, wtedy gdy hall był niemal pusty, tak jak teraz. Kiedy agenci podeszli, mężczyzna wstał z obrotowego fotela, poprawił marynarkę i przeczesał dłonią przydługie, siwe włosy. Slade sięgnął do kieszeni po legitymację FBI i już miał wyjaśnić cel wizyty, gdy znudzony ochroniarz wycedził przez zęby:

– Dziesiąte piętro. Na korytarzu siedzi jakiś młody.

Legitymacja FBI nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia, z czego Slade wywnioskował, że to najprawdopodobniej były policjant, który znalazł sobie ciepłą posadę na emeryturze. Agent uśmiechnął się i pozwolił mężczyźnie wrócić na obrotowy fotel, aby mógł kontynuować drzemkę. Przeszli kilka kroków dalej w stronę wind i Slade nacisnął stylizowany przycisk, wkomponowany w ścianę tak doskonale, że jubilerzy od Tiffany’ego nie powstydziliby się takiej roboty. Cichy dźwięk dzwonka przerwał mu podziwianie misternych ozdób. Stylowe, acz nowoczesne drzwi rozsunęły się powoli, zapraszając do wnętrza kabiny.

– Matko kochana... Ta winda ma wyższy standard wykończenia niż moje mieszkanie – wymamrotał Slade, rozglądając się dookoła. – Skąd prokurator okręgowy miał kasę na apartament w takim budynku?

– Pewnie był utrzymankiem tego faceta z sushi baru, który tak naprawdę jest ekscentrycznym milionerem, ale ma nietypowe fantazje seksualne, na przykład przebiera się za dostawców jedzenia i uprawia seks z nieznajomymi starszymi mężczyznami. – Agentka Lee nie mogła powstrzymać się od ironii.

– O tym piszesz doktorat? – Slade nie dawał za wygraną.

– Nie. Doktorat piszę o facetach, którzy dobiegają czterdziestki, zaczynają mieć problemy z życiem seksualnym i wąchają w windach koleżanki z pracy. – Spojrzała na niego z góry, unosząc brew, i stanęła na palcach w swoich nieco za dużych butach na wysokich obcasach.

Korytarz na dziesiątym piętrze wyglądał niemal tak samo jak wnętrza nowojorskiego Metropolitan Museum of Art. Na marmurowych ścianach wisiało kilka abstrakcyjnych obrazów, których kolorystyka idealnie harmonizowała z otoczeniem. Mieszkanie prokuratora znajdowało się na końcu korytarza, gdzie przed drzwiami, na niewielkim składanym krześle, siedział młody mężczyzna ubrany na czarno, najwyraźniej funkcjonariusz w cywilu. Slade wyciągnął dłoń na powitanie, a jego partnerka w tej samej chwili pokazała legitymację służbową. Policjant ożywił się i wstał z niewygodnego krzesła.

– Byli tu już jacyś ludzie od was, technicy też. Taka jedna agentka, Latynoska... naprawdę superdziewczyna, nie ma pan może telefonu do niej? – Policjant uśmiechnął się szelmowsko, po czym spojrzał na agentkę Lee i nieco się zmieszał. – Zrobili swoje i poszli. Od kilku godzin zastanawiam się, po jaką cholerę tu siedzę.

– Pewnie po to, żebym ci powiedział, że ta agentka, która ci wpadła w oko, nazywa się Sylvia Ramirez. – Slade nie przepuścił okazji do wyswatania koleżanki. – Pracuje w biurze FBI na Manhattanie i z tego, co wiem, nie ma faceta, jeśli jednak dalej będziesz się tak czaił, to ktoś ci ją sprzątnie sprzed nosa. Mam jej numer telefonu, ale bez jej wiedzy go nie podam. Skoro los skrzyżował tutaj wasze drogi, to dalej kombinuj sam.

Funkcjonariusz uśmiechnął się trochę już dyskretniej i uchylił powoli drzwi. Nie przestępując progu, wyciągnął dłoń przed siebie.

– Zapraszam. – Zerknął ponownie na wciąż otwartą legitymację FBI. – Agentko Lee... Panie przodem... Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

Slade zrobił krok i popchnął ciężkie skrzydło z ciemnego drewna. Otworzyło się bezszelestnie na oścież, ukazując szeroki korytarz, prowadzący z jednej strony do kuchni, a z drugiej do trzech pokoi. Agentka Lee wyminęła kolegę.

– Na prawo. – Głos policjanta odbił się echem od kamiennej posadzki i pokrytych stiukiem ścian.

Wnętrze wykończone było niemal ascetycznie, ale z dużym wyczuciem stylu. Nieliczne ozdoby stały albo na parapecie w kuchni, albo na jednej z wielu jasnobrązowych drewnianych szafek w przedpokoju. Agenci przeszli do pokoju, który wskazał im policjant. Niewielka, lecz solidna kanapa, obita grubą skórą, stała na wprost wejścia. Spoglądając na siedzące na jej oparciu szmaciane lalki, wpatrujące się pustym wzrokiem w dal, Slade pomyślał o zdjęciu ofiary, które pokazano mu wcześniej. Przy ścianie za sofą stał wysoki regał, wypełniony książkami, a naprzeciwko niego duży fotel. Agent przycupnął ostrożnie na kanapie, starając się nie zrzucić lalek z oparcia, i zwrócił się do swojej partnerki:

– Jakieś pomysły, Karen? – W czarnym garniturze obok szmacianych zabawek wyglądał niemal komicznie.

– Na razie nie. – Usiadła w fotelu naprzeciwko Slade’a, opierając łokcie na szeroko rozstawionych kolanach. – Samobójstwo? Egzekucja? Wiadomo, jaka była przyczyna śmierci?

– Trzeba jeszcze poczekać na toksykologię, ale nakłucie na ramieniu jednoznacznie sugeruje jakiś zastrzyk. Żadnych śladów włamania, przemocy... Tylko to nacięcie na czole właściwie wyklucza samobójstwo. – Rozejrzał się po mieszkaniu, które było wysprzątane jak pokój hotelowy przed wizytą gości. – Jedyny punkt zaczepienia to te lalki. Przypadkiem się tu raczej nie znalazły.

– Raczej nie. To może być wiadomość od zabójcy. – Karen pochyliła się nad lalkami, szukając jakiejś wskazówki.

Slade wstał z kanapy i podszedł do sprzętu audio, stojącego w rogu przy oknie. Włączył wzmacniacz, po czym uruchomił odtwarzacz CD i zdjął z półki puste pudełko po płycie, leżące okładką do dołu. Odwrócił je i zrobił zdjęcie, nie rejestrując nawet, co było na niej napisane. Po chwili rozległy się dźwięki kontrabasu i wiolonczeli oraz niezwykły sopran śpiewaczki i towarzyszącego jej chóru. Monumentalny utwór brzmiał tak doniośle, że przywoływał atmosferę meczów futbolowych.

– Chryste, John! Przycisz to! – Karen się skrzywiła i przeszła do kuchni, stukając obcasami po drewnianym parkiecie.

Slade usiadł w fotelu prokuratora, ściszył muzykę i przyglądał się lalkom, które przypominały niemą dziecięcą widownię na tle wielkiego regału z książkami, w większości z zakresu prawa karnego.

– Ława przysięgłych? – mruknął Slade i szybko policzył lalki. – Dwanaście – powtórzył głośno i zrobił zdjęcie sofy i regału. Podszedł szybko do półki, na której leżało pudełko po płycie CD, i sprawdził, jaki utwór był odtwarzany. – Te Deum, Lacrimosa – mamrocząc pod nosem, spojrzał na wyświetlacz. Utwór, którego właśnie słuchali, był trzeci na płycie. – Lacrimosa... – Sięgnął po smartfona i wpisał tytuł w wyszukiwarkę. – „Utwór Krzysztofa Pendereckiego dedykowany Lechowi Wałęsie i napisany z okazji odsłonięcia pomnika upamiętniającego stoczniowców, którzy zginęli podczas protestów przeciwko komunistycznemu rządowi” – odczytał na głos informację z internetu. – Protest przeciwko rządowi...? Pan prokurator komuś podpadł? Jakaś organizacja anarchistyczna? – Slade cały czas mówił do siebie.

Liczba lalek i sposób ich ułożenia wydawały mu się nieprzypadkowe.

– W kuchni na patelni jest olej. Niezużyty. – Karen wróciła do salonu, zaciekawiona monologiem Slade’a. – Gdyby chciał się zabić, to raczej nie zaczynałby przygotowywać jedzenia. Nalał oleju na patelnię, ale zorientował się, że w lodówce czegoś brakuje, więc zamówił sushi.

Przytomna uwaga koleżanki wyrwała Slade’a z zamyślenia.

– Oleju? – Oderwał wzrok od smartfona i spojrzał na Karen. – Masz rację – dodał beznamiętnie, po czym wybrał numer agentki Ramirez, która była na miejscu w trakcie przeprowadzania oględzin.

– Cześć, Sylvia. Posłuchaj, czy w mieszkaniu prokuratora grała muzyka, kiedy znalazł go dostawca? – Słuchając, jak koleżanka opowiada o tym, czego już wcześniej dowiedział się od Davisa, chodził powoli wokół fotela. – Okej, dzięki. Aha, jeszcze jedno. Na korytarzu siedzi taki młody policjant, mówił, że coś tu chyba zostawiłaś czy zgubiłaś podczas oględzin, chciał ci to oddać, mogę mu dać twój numer? Jasne – zakończył rozmowę i schował telefon.

– Łajdak. No i? – Karen wpatrywała się w Slade’a, licząc na nowe informacje.

– Jak przyjechali nasi, to muzyka nie była włączona. Trzeba jechać do tego dostawcy, do baru, i go dopytać, ale... – Spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. – Żona Williamsa wraca w południe z Filadelfii, z nią też trzeba by zamienić słowo.

– No, to wszystko jasne. Ja jadę pogadać z facetem od sushi, ty porozmawiasz z tą babką – zawyrokowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Lecimy, Johnny.

– Johnny? – powtórzył Slade, zdziwiony, i ruszył za partnerką do wyjścia. Zatrzymał się przy czekającym na zewnątrz funkcjonariuszu i spytał cicho: – Gadałem z nią, chcesz ten numer?

– Jasne. – Twarz policjanta się rozjaśniła; wyjął telefon, żeby zapisać cenny kontakt.

– Tylko musisz szybko wymyślić, co tu zgubiła albo zostawiła, bo oficjalnie będziesz dzwonił w takiej właśnie sprawie, kolego – rzucił Slade z uśmiechem i zaczął gonić Karen, która była już na drugim końcu korytarza, ale zostawiła za sobą echo obcasów stukających o posadzkę.

Wrócili do wielkiego hallu, gdzie drzemiący przed wielkim monitorem strażnik udawał, że pracuje. Gdy usłyszał dzwonek windy, przerwał drzemkę i odwrócił się leniwie. Para agentów podeszła do kontuaru.

– Wie pan zapewne o tym, co zdarzyło się na dziesiątym piętrze? – zagaił Slade.

– Owszem, wasi koledzy już mnie na tę okoliczność przesłuchiwali. Poza tym dwadzieścia lat pracowałem w policji w Chicago, więc znam procedury. Sprawdzali wejścia i wyjścia, monitoring. Tutaj każdy, kto wchodzi i wychodzi, jest jakoś zarejestrowany.

– Czy zauważył pan może coś dziwnego? – Karen włączyła się do rozmowy.

– Jedynie to, że ten gość, no, ten prokurator... zamawiał żarcie o tej porze, ale w sumie zdarzało mu się wracać późno do domu.

– Znaliście się? Skąd pan wie, że był prokuratorem? – kontynuowała agentka.

– Znaliśmy to za dużo powiedziane. Kiedyś w jakiejś rozmowie wyszło, że pracowałem w policji, więc zrewanżował się szczerością. Wie pani, ta sama branża. – Mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem.

– O tego dostawcę, co go znalazł, też już pewnie pana pytali? – Slade przejął pałeczkę.

– Jasne. Jego na pewno też już przemaglowali. Po prostu przyjechał tu z tym jedzeniem, jeszcze się wracał, bo zapomniał sosu, a chwilę później zjechał na dół spanikowany i powiedział, że tam na górze gość nie żyje. Wezwałem policję, przesłuchali go, później zdjęli odciski palców. Standardowa procedura. Poza tym ja go znam, nie wiem, jak się nazywa, na imię ma Jack. Często tu przyjeżdża.

– Pamięta pan nazwę tego baru sushi? – Slade i Lee zapytali niemal jednocześnie.

– Haru Sushi, mam tu jakieś ich reklamy. Sam czasem coś od nich zamawiam. – Strażnik sięgnął po ulotkę z ofertą sieci restauracji. – Wiem, że znacie się na swojej robocie, ale na moje oko, a też się na tym trochę znam, ten gość nie ma z tym nic wspólnego.

– Dlaczego pan tak uważa? – Slade na moment skupił całą uwagę na rozmówcy.

– No niech pan pomyśli, agencie...

– Slade... Przepraszam, nie przedstawiłem się. – Wyciągnął dłoń.

– Brown, Chris Brown. – Mężczyzna odwzajemnił uścisk. – Ten dostawca bywa tu kilka razy w tygodniu. Ja i kilkanaście osób z tego budynku jesteśmy z nim po imieniu. Gdyby tego gościa załatwił, potem zawiadomił policję i na dodatek usunął wszystkie ślady, i jednocześnie nie wysypał się z niczym w trakcie przesłuchania, to byłby geniuszem zbrodni, a on potrafi się pierdolnąć przy wydawaniu reszty z dwudziestu dolarów albo wraca kilka razy do swojego skutera czy roweru, bo czegoś zapomniał z tej torby na żarcie. Poza tym jaki motyw miałby dostawca sushi mordujący prokuratora okręgowego? – Znudzony strażnik na moment odzyskał błysk w oku.

– Też mi się to nie klei. – Uśmiechnął się agent, utwierdzając mężczyznę w przekonaniu, że ten ma rację.

Pożegnali się, a Slade, idąc powoli do wyjścia, zapisywał jednocześnie w notatniku, by sprawdzić strażnika.

– Myślisz, że coś kręci? – Karen zwróciła się do niego chwilę po tym, jak opuścili budynek.

– Nie wydaje mi się, ale... – Slade podniósł głos, próbując przebić się przez zgiełk nowojorskiej ulicy. Schował notatnik i ołówek do wewnętrznej kieszeni marynarki i spojrzał na partnerkę. – Jeśli ktoś kręci, stresuje się albo próbuje coś ukryć w trakcie rozmowy z policją lub FBI, to wiadomo, że chciałby powiedzieć prawdę, ale coś tam ma za uszami. Do pewnego stopnia to naturalne, że w takiej sytuacji się denerwujesz. A jeżeli ktoś ma w głowie gotowe scenariusze, zawsze mi się to wydaje jakieś dziwne. Jakby się przygotował, nie?

– Nie przesadzasz? Przecież ten facet pół życia był policjantem. Czym miałby się denerwować? – Karen zwolniła kroku, bo Slade za nią nie nadążał.

– Niby tak, ale ta jego znajomość z prokuratorem i trochę teatralny luz wydają mi się podejrzane – odparł, lekko zdyszany, bo ciągle musiał podbiegać za partnerką.

Krótko po tym, jak weszli na stację metra, na peron z hukiem wtoczył się pociąg. Kolorowy tłum ruszył w kierunku drzwi, wpychając agentów do środka wagonu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki