Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nareszcie: Pierwsza biografia Sławomira Mrożka!
Sławomir Mrożek (1930–2013) – dramaturg, prozaik i rysownik, jeden z najważniejszych polskich pisarzy XX wieku. Był postacią tajemniczą, a nawet zagadkową, do dziś jego osobowość stanowi zagadkę. Unikał rozgłosu, w ostatnich dekadach w zasadzie nawet nie udzielał wywiadów. Fakty można wyłuskiwać z opublikowanych tomów listów, dzienników, z autobiograficznego Baltazara – jednak obraz, jaki się z nich wyłania, jest fragmentaryczny, pełen niedopowiedzeń.
Mrożek przez całe życie uciekał: z Krakowa do Warszawy, potem do Włoch, stamtąd do Paryża, następnie do Meksyku, ponownie do Krakowa i do Nicei. Czego chciał uniknąć? Czego się bał? Z początku nie chciał jednoznacznego wpisania w środowisko literackie, potem obawiał się zamknięcia w PRL, pozbawienia paszportu i odcięcia od Zachodu. Aż przyszedł rok 1968, gdy opublikował oświadczenie przeciwko wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Nie chciał jednak funkcjonować jako pisarz emigracyjny, pragnął, by jego twórczość była dostępna w księgarniach, a sztuki – wystawiane w polskich teatrach. Udawało mu się długo godzić sprzeczne racje, ale kolejne kryzysy polityczne w Polsce sprawiały, że znów trzeba było układać się z historią na nowo. Nie uciekał jednak przed sobą – na przykład w przeciwieństwie do wielu kolegów po piórze nie ukrywał wstydliwie socrealistycznych początków własnej kariery.
Ludzi i świat obserwował zwykle z boku, z ukosa, z dystansu. Milczek – ale dusza towarzystwa, ponurak – ale humorysta. Był znany z nieśmiałości, jednak kobiet w jego życiu było zwykle więcej niż przewiduje zwyczaj, co powodowało trudne do uniknięcia kolizje. Paradoksy i sprzeczności składające się na legendę Sławomira Mrożka można by mnożyć, ale Anna Nasiłowska postawiła sobie na szczęście inny cel: opierając się na materiałach źródłowych i kreśląc kontekst historyczny, wypełniła białe plamy i złożyła te pozornie niepasujące do siebie elementy w kompletną, spójną i wciągającą biografię. Znakomita biografistka wyjaśnia też tajemnicę „podwójnego debiutu” Sławomira Mrożka, przybliża postać jego pierwszej żony i rzuca nowe światło na okoliczności wyjazdu pisarza z Krakowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 830
DLACZEGO O MROŻKU?
Sławomir Mrożek lubił czytać amerykańskie biografie, gatunek cieszący się w Stanach Zjednoczonych dużą popularnością, szanowany, uważany za niezwykle istotną część procesu tworzenia pamięci historycznej. Biografie bywają różne: sensacyjne, pochwalne, mitologizujące, krytyczne, dokumentalne, pomnikowe... Gdy Mrożek mieszkał w Paryżu przy avenue Franco-Russe – zapamiętała jego przyjaciółka – zachwycał się pewną książką. Była to biografia demaskatorska, śmiało odsłaniająca różne tajemnice i ukryte słabości bohatera, napisana po dociekliwych poszukiwaniach źródłowych i po przeprowadzeniu wywiadów z żyjącymi świadkami. Dość bezwzględnie obnażała życie prywatne postaci, bo przecież nierzadko bohater, kandydat na pomniki, ma na sumieniu różne niechlubne sprawy. Jeden nadmiernie lubił pieniądze, inny kobiety, a wzór sprawiedliwości w sprawach publicznych bywa bardzo niesprawiedliwy wobec najbliższych.
– O! Tak właśnie powinno się pisać biografie! – wykrzyknął Mrożek.
– Ale liczysz się z tym, że ktoś może napisać twoją?
Roześmiał się. Nie powiedział jednak: o nie, mojego życia proszę nie tykać, wypraszam sobie! A więc tego nie wykluczał. Był dość sceptyczny. W filmie Pawła Łozińskiego, nakręconym pod koniec pobytu Mrożka w Meksyku, zastrzegał się, że opowiadanie o nim samym nie miałoby sensu. Życie pisarza jest po prostu dość jednostajne – siedzi w samotności i pisze.
Niniejsza biografia nie jest ani demaskatorska, ani nawet demitologizująca, choć odsłania różne tajemnice i ujawnia ukryte słabości bohatera. Nie atakuje mitu Mrożka. Jakże miałabym to robić, jeśli to był jeden z pięknych mitów mojej literackiej młodości?
Mrożek towarzyszył mi od czasów licealnych i pierwszych lektur jego opowiadań, pamiętam także, że równoległa klasa wystawiła Męczeństwo Piotra Ohey’a na scenie zaimprowizowanej na korytarzu szkolnym. Były też rysunki w „Przekroju”, pismo to zawsze leżało u cioci na stoliku i w razie nudnych rozmów dorosłych można było je sobie poczytać. Mam wrażenie, że to jeden z najważniejszych mitów PRL-u. Był ktoś, kto nazwał wszechobecny absurd i nawet dał mu swoje nazwisko. Wtedy bardzo wiele zjawisk życia było „jak z Mrożka”. „To czysty Mrożek!” – mówiono i wiadomo było, o co chodziło: że polska codzienność urąga zasadom logiki. Wskazując „Mrożka” w codziennym życiu, stawialiśmy diagnozę, że oto coś stoi na głowie, i wierzyliśmy, że wystarczy to odwrócić, a będzie dobrze.
Okres, gdy Mrożek tworzył celne ujęcia satyryczne rzeczywistości PRL-u, nie był długi, obejmował lata 1953–1963. Wyjeżdżając z Polski w 1963 roku, pisarz pozbawił się dopływu świeżego materiału. To nie spowodowało jednak, że o nim zapomniano, nawet dziś sporo „Mrożka” w polskim życiu się pokazuje.
Nie znałam Sławomira Mrożka. Być może widziałam go w Paryżu u pallotynów w 1988 roku, ale było tam tak wiele znanych osób, że nikogo wyraźnie nie pamiętam. Podczas tamtego pobytu spotkałam w Bibliotece Polskiej Zbigniewa Herberta, jego pamiętam, bo z nim rozmawiałam. Później, w 2010 roku, Sławomir Mrożek otrzymał Nagrodę Polskiego Pen Clubu im. Jana Parandowskiego. Mieszkał już wtedy w Nicei, bywał jednak w Polsce – udało się uzgodnić termin wręczenia nagrody w Domu Literatury w Warszawie w trakcie jednego z takich pobytów. Przybył w towarzystwie żony, Susany. Zazwyczaj laureat wygłasza jakieś okolicznościowe przemówienie, ma okazję, by powiedzieć coś ważnego; zostaliśmy uprzedzeni, żeby na to nie liczyć. Mrożek był po udarze; wiadomo też, że publiczne zabieranie głosu nigdy nie było jego specjalnością. Choć skutki afazji się cofnęły, nie należało nadużywać sił laureata. Powiedział tylko kilka słów. W trakcie laudacji często cytowano go, gdy przywoływano jakiś zabawny fragment – śmiał się z własnych dowcipów, nie kryjąc zadowolenia. Kiedyś napisał, że ten, kto płacze ze wzruszenia nad własnymi tekstami – to grafoman. Śmiech to inna sprawa, działa z zaskoczenia. Czuł, że jego dowcipy są wciąż świeże, jak wtedy, gdy je wymyślił. 2010 rok – to już jednak nie był czas Mrożka. Z niejakim zażenowaniem wspomniano o wypowiedzi pewnej młodej reżyserki, która obiegła media: „Mrożek? On mnie nie interesuje, on pisze całymi zdaniami...”, a więc należeć miałby z tego powodu do przeszłości. „Ona mnie też nie interesuje!” – szepnął cicho laureat do prowadzących uroczystość.
Mrożek interesował mnie bardzo, ale to nie powód, by narzucać swoją obecność człowiekowi, który, lekko przygarbiony, poruszał się nieco sztywno i wyraźnie był eskortowany przez Susanę, która zapewniała mu bezpieczeństwo. Czuło się, że sporo wysiłku wkłada w samokontrolę i niewiele pozostaje mu energii na kontakty. Przypominał żółwia w skorupie, który bezradnie wystawia z niej głowę. Zawsze uważałam, że pisarzy się po prostu czyta, a nie nagabuje. Wystarczyło, że był to właśnie klasyczny Mrożek: w trenczu i kapelusiku, jak ze zdjęć, tylko wyraźnie starszy. Dość szybko wyszli i udali się do hotelu, zapominając o pięknych kwiatach, przysłanych wraz z bilecikami gratulacyjnymi. Przyznam się do dyskusyjnego postępku: po zakończeniu uroczystości zabrałam jeden z pozostawionych bukietów do domu. Moje córki nigdy jeszcze nie widziały tak pięknej kompozycji kwiatowej i do tej pory to pamiętają. Może z tego powodu powstała ta książka: trzeba było odpracować bukiet porwany.
Mówiąc jednak całkiem serio, podjęcie się tej pracy wynikało raczej z poczucia, że na styku biografii i twórczości pisarza pozostało do wyjaśnienia wiele spraw. Zasadnicze fakty z życia Mrożka są znane powszechnie: że wyjechał z Polski, mieszkał długo w Paryżu, ożenił się z Meksykanką Susaną Osorio i osiadł na rancho w Meksyku, a potem wraz z żoną wrócił do Krakowa. Przeszedł tu udar, leczył się i w trakcie terapii napisał autobiograficzną książkę Baltazar. Potem jednak oboje przenieśli się do Nicei, gdzie w 2013 roku Mrożek zmarł.
To jednak trochę mało, w dodatku ten szkic życiorysu eksponuje przede wszystkim późniejsze zdarzenia, podczas gdy ogromne znaczenie miał wczesny okres życia pisarza. Zarysowanie rozwoju wczesnej twórczości wymaga umieszczenia jej w takiej wersji rzeczywistości PRL-u, z jaką Mrożek się zetknął. Jak się wydaje, w obrazie Polski Ludowej od dość dawna zaczynają dominować stereotypy, które są łatwiejsze niż zniuansowany obraz historyczny i powoli zaczynają go zastępować. Żeby zobaczyć i zrozumieć Mrożka na tle lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych ubiegłego wieku, trzeba sięgnąć po prasę i dokumenty. Szukałam odpowiedzi na konkretne pytania: z jakiego tła społecznego wyrósł pisarz? Jaki był zasób jego najwcześniejszych doświadczeń historycznych? Jak długo trwał przy ideologicznym obrazie świata z lat pięćdziesiątych? Kto z przyjaciół miał na niego wpływ? Jakiego rodzaju? Dlaczego wyjechał? Kiedy i w jaki sposób stał się emigrantem? Jak, mieszkając za granicą, reagował na zdarzenia w Polsce? Jak rozwijała się jego twórczość bez kontaktu z naszym światem na opak? Ponieważ dał swoje nazwisko polskim absurdom, odpowiedź na te wszystkie pytania jest ważna.
Mrożek sporo napisał o sobie; ta książka korzysta, oczywiście, z dostępnych świadectw autobiograficznych, choć przy zachowaniu koniecznego krytycyzmu. Tam, gdzie opowieść autobiograficzna jest dokładna (na przykład w pewnych rozdziałach Baltazara), staram się wieść czytelnika trochę innymi drogami, przeprowadziłam także kwerendę archiwalną, zapoznałam się z dokumentami i rozmawiałam z wieloma osobami. Pracę zaczęłam w 2018 roku. Miałam już sporo materiałów, gdy na przeszkodzie w dalszych rozmowach i poszukiwaniach stanęła pandemia. Niektóre sprawy, jak wyjazd do Paryża, odkładałam na później, potem się okazało, że nawet w Warszawie trudno się z kimkolwiek spotkać, a wyjazd do Krakowa – to cała wyprawa. Do Paryża udało mi się polecieć dopiero pod sam koniec pracy. Te obiektywne trudności, związane z czasem gromadzenia materiałów i pisania, w pewnym stopniu wpłynęły na kształt książki. Może nawet ograniczenie poszukiwań wyszło jej na dobre.
Nie jest to biografia totalna, ale sprofilowana: na pierwszym planie znajdują się kwestia relacji Mrożka z rzeczywistością polityczną PRL-u oraz linia rozwoju jego twórczości. Uprawiam historię literatury – powstawanie utworów, ich związek z tłem politycznym i wewnętrzna logika rozwoju twórczości Mrożka są dla mnie zasadniczym tematem. Biografizm w polskiej tradycji filologicznej długo był wyklęty i dopiero niedawno pisanie w ten sposób o pisarzach powróciło do łask, a w ostatnich latach pojawił się wręcz zalew tego typu książek. Dla mnie istotą biografii jest zetknięcie historii z indywidualnością konkretnego człowieka. Nie należy tego sprowadzać do prostej obrony zagrożonej jednostki przed „młynami historii”, sprawa jest dużo bardziej skomplikowana.
Kluczowych i najtrudniejszych wyborów dokonał Mrożek przede wszystkim w pierwszej połowie życia, później podążał już obraną drogą. Był wyjątkiem wśród polskich pisarzy emigrantów, jego utwory rzeczywiście przebiły się na Zachodzie, a sukces teatralny dramatów (w dużo mniejszym stopniu – opowiadań) stał się podstawą ekonomiczną jego codziennego bytu. Nie musiał kołatać o wsparcie do różnych funduszy, utrzymywał się z pisania.
Nie miałam możliwości, by szczegółowo przedstawić sukcesy dramaturgii Mrożka i jej recepcję w innych krajach; to wymagałoby dłuższych badań lub posłużenia się już istniejącymi rozpoznaniami. Tymczasem są one cząstkowe. Pisarz, mieszkając za granicą, utrzymywał kontakt listowny z wieloma osobami w różnych stronach świata; był wytrwały i pracowity, jego dorobek jako autora listów jest ogromny i wybitny. Opublikowanych zostało wiele zbiorów korespondencji, ale sporo jeszcze świadectw tego typu spoczywa w archiwach lub pozostaje w rękach prywatnych. Starałam się – tam gdzie to było możliwe i wskazane – korzystać z listów trudniej dostępnych. Nie widzę też potrzeby opisywania jeszcze raz, z większą dokładnością, na przykład okresu pobytu w Meksyku, skoro wydana została w 2021 roku książka Susany Osorio-Mrożek Przylepka i Potwór, wcześniej niedużą książkę o tym czasie opublikował Jacek Żakowski, powstał też film dokumentalny Pawła Łozińskiego Sławomir Mrożek przedstawia, wreszcie sam Mrożek opisał to doświadczenie w Dzienniku powrotu. Autor biografii w tej sytuacji mógłby jedynie powielać istniejące zapisy.
Jest wiele powodów, by pamiętać o Mrożku jako pisarzu. To pewna linia rozwoju polskiej prozy i dramatu. W 1991 roku w Minneapolis Jeff Hatcher, dramaturg i scenarzysta, zapytał Mrożka, w jakim stuleciu chciałby żyć, gdyby miał na to wpływ[1]. Mrożek odpowiedział: w epoce oświecenia. Uzasadnił to panującą w wieku XVIII równowagą między naturą a cywilizacją. Jego rozmówca był Amerykaninem, nie zapytał o romantyzm. W Polsce takie pytanie zapewne by padło i może nawet pojawiłoby się zdziwienie: cóż ciekawego można znaleźć w epoce oświecenia? A jednak – w dziejach światowej myśli oświecenie jest początkiem nowoczesności. Jasne jest też, że Mrożek wolał Polskę racjonalną, inteligentną i dowcipną od patetycznej, tak jak wolał zdania dobrze napisane od rozwlekłych i niedokończonych, choćby dyktowało je natchnienie. A nad wszystko przedkładał rozum, dobrze wiedząc, że i w niego należy czasem wątpić.
Lytton Strachey, jeden z ojców modernistycznego przełomu biograficznego, podkreślał, że w biografii trzeba zachować zwięzłość, należy pisać tylko to, co konieczne. Ba! Łatwo wyrazić taką opinię, trudniej rozstrzygnąć, co jest konieczne, a co zbędne. Nadmiar faktów, nastawienie na anegdoty i jałowe psychologizowanie zawsze są wrogami jasnej koncepcji, która musi wyłonić się z dzieł, dokumentów, świadectw, wspomnień, wywiadów, recenzji i artykułów, a więc z prawdziwego morza słów. Czasami jednak trzeba było umieścić głównego bohatera na tle zdarzeń i osób, które miały wpływ na jego losy i sytuację literatury, tym bardziej że Mrożek ma wielu czytelników, którzy w ogóle nie pamiętają PRL-u. W różnych okolicznościach historycznych tkwi często rozwiązanie tej lub innej zagadki, a więc trzeba było przyjrzeć się z bliska sprawom, które działy się w otoczeniu literatury. Biografia Mrożka jest też pewnym portretem czasu i politycznych wyzwań, z którymi przyszło się mierzyć nie tylko temu pisarzowi.
Najlepiej, gdy w powieści czy biografii widzimy, jak wraz z upływem czasu zmienia się jej bohater. Mrożek jednak od momentu osiągnięcia wczesnej dojrzałości twórczej mało się zmieniał. Za to okoliczności wokół niego zmieniały się szybko, co miało istotny wpływ na jego decyzje życiowe i na twórczość. Rok 1953 to nie to samo co 1951, a w 1955 nastąpiło już takie rozluźnienie politycznego gorsetu, że pisząc o zdarzeniach tego czasu, zaczęłam powoli wątpić, czy „przełom 1956” jest trafnym symbolem zrzucenia gorsetu stalinizmu. To się stało wcześniej. Tym bardziej że już w roku 1964 w Polsce wokół Mrożka rozpętała się afera, w której, mieszkając we Włoszech, nie brał udziału. Wiedział jednak, że gdyby wrócił, byłoby mu bardzo trudno spokojnie pisać kolejne dzieła. Straciłby też możliwość swobodnego podejmowania decyzji o wystawieniach swoich dramatów w różnych krajach i jego międzynarodowa kariera byłaby niemożliwa.
Mrożek większość twórczego życia spędził poza Polską, lecz wszelkie przemiany polityczne, zakręty polskiej historii i wahania koniunktury, dziejące się na zapleczu politycznym literatury – dotyczyły go bezpośrednio. I to jest pewnie największa tajemnica pisarza: że wciąż uciekał przed bezpośrednią presją okoliczności historycznych, a mimo to pozostawał w zasięgu głównych napięć ideologicznych, w kręgu – jak to się teraz mówi – ścierających się w Polsce narracji i dyskursów. I choć opuścił kraj w wieku trzydziestu trzech lat i powrócił do niego po kolejnych trzydziestu trzech latach, wciąż był autorem obecnym. Żył na Zachodzie, stał się emigrantem, ale nie był pisarzem emigracyjnym. Uciekał – broniąc się jako człowiek przed różnymi uwikłaniami, ale jako twórca dawał klucz do rozumienia wielu sytuacji, których sam uniknął.
Z matką i starszym bratem Jerzym (zmarłym w wieku czterech lat), Poronin 1932.
KRAJ LAT DZIECINNYCH
Z dokumentów wynika, że 10 stycznia 1927 roku w Borzęcinie panna Zofia Kędzior, córka właściciela wiejskiej mleczarni, poślubiła Antoniego Mrożka, kierownika poczty w Borzęcinie, powiat Brzesko w Małopolsce, między Krakowem a Tarnowem. On miał lat dwadzieścia cztery, ona dwadzieścia jeden. Niewiele wiemy o uroczystości i o osobach, które się zdecydowały na małżeństwo, pozostaje więc analiza fotografii. Nie lubię tego chwytu, są zresztą dwie fotografie różniące się ujęciem. Na zdjęciu przecież każdy widzi to samo, obraz mówi sam za siebie, ale co zrobić, muszę spróbować. Zdjęcie ślubne pary, zamieszczone przez syna w autobiografii Baltazar, przedstawia oboje raczej w porze wiosennej, mogło jednak zostać wykonane później. I zapewne tak było: jest to klasyczna fotografia, wykonana w profesjonalnym atelier przy sztucznym oświetleniu. Najbliżej mogli taką fotografię wykonać w Brzesku. Nie jest to ślubne monidło, kolorowany portret ślubny, popularny w tym czasie na wsi; sposób ujęcia świadczy o wyższym statusie i pewnych aspiracjach społecznych i kulturalnych. Panna młoda prezentuje się w jasnym, zapewne beżowym kostiumiku. Spódnica ma dwie kontrafałdy z przodu, całość dopełniają trochę zbyt obszerny żakiet ze srebrnym lisem i modny kapelusz z końca lat dwudziestych, z małym wywiniętym rondem. Trzyma w ręku płaską torebkę kopertę. Pończochy jedwabne, w dobrym gatunku, świadczy o tym delikatny połysk. Buty beżowe, niezbyt kształtne, zapewne dzieło prowincjonalnego szewca, na niskim obcasie. To ważne, bo pan młody ledwie dorównuje jej wzrostem i Zofia lekko się garbi, aby prezentowali się jako idealna para.
Zofia Kędzior i Antoni Mrożek, zdjęcie ślubne, lata 20. XX w.
Antoni Mrożek, w ciemnym garniturze z kamizelką i wykwintnej koszuli frakowej z wywiniętymi rogami, z białą muszką, trzyma w ręku klasyczny kapelusz borsalino i białe rękawiczki.
Młode pary w tym czasie starały się o elegancję, podkreślały swoje aspiracje, ale i chciały wykazać się praktycyzmem. Na prowincję dotarły przekonania modernizacyjne – po co suknia na jedną okazję, także welon to przeżytek, a jako aluzja do niewinności panny młodej – rzecz w złym guście. Jeszcze długo po drugiej wojnie, trochę z konieczności, obowiązywał ten styl, dopiero po transformacji zapanował w Polsce amerykański glamour: koronki, welony, treny i wielkie wesela. Wcześniej uważano, że ubrania powinny być nowe, eleganckie, uszyte na tę okazję, ale nie przesadne, takie, żeby można było je potem nosić przy niedzieli. A wesele – niepotrzebne, wystarczy obiad. Srebrny lis przy żakiecie panny młodej był odpinany, więc to strój całoroczny.
W tym samym kostiumie Zofia Mrożek prezentuje się na zrobionym kilka lat później zdjęciu z Poronina, nie ma tylko ślubnego lisa. Ot, zwyczajna mieszczańska para, choć ślub odbył się na wsi.
Stroje ślubne mówiły o aspiracjach, spokojny kostium panny młodej nadawał się na niedzielny spacer po miejskim parku, a garnitur pana młodego był uniwersalny, mógł służyć jako strój na wszelkie oficjalne okazje. Właśnie tak trzeba było wyglądać: praktycznie, funkcjonalnie, nowocześnie.
Rodzice Sławomira Mrożka, zdjęcie ślubne.
Zapewne ślub Mrożków był tematem dla całego Borzęcina, bo on przystojny, nowy we wsi, pochodził bowiem z Porąbki Uszewskiej, pracownik poczty, więc wiele panien zerkało na niego chętnym okiem. I jeszcze uczestnik wojny 1920 roku, żołnierz piechoty w wyprawie na Kijów, więc poza mundurem Poczty Polskiej wcześniej nosił mundur wojskowy, a mundur – to niewątpliwy męski prestiż i honor. Ona wysoka, piękna, subtelna, pochodziła z Borzęcina. Obie miejscowości położone są w pewnej odległości od linii kolejowej Kraków – Tarnów, Porąbka Uszewska na południe, w stronę Beskidu Sądeckiego, a Borzęcin na północ, na Podgórzu Krakowskim, które jest płaskie. O ile Borzęcin wygląda w płaskim krajobrazie jak punkt pośrodku ogromnej mapy, o tyle Porąbka Uszewska jest otoczona przez wzgórza. To miejsce kameralne, ukryte.
Borzęcin pisze się przez „rz”, a więc wydaje się, że nazwa wsi nie od Boga pochodzi, tylko od borów, które niegdyś musiały tu rosnąć, potem wyparte przez pola i łąki, niezbędne, by zbierać siano dla mlecznych krów. A jednak prosta etymologia zawodzi – nazwa wzięła się od biskupa krakowskiego Bodzęty herbu Poraj, skonfliktowanego z Kazimierzem Wielkim. Spór dotyczył między innymi dochodów biskupstwa krakowskiego z podległych mu wsi. Pierwotnie miejscowość nazywać się miała Bodzęcin, ale w Kronikach Długosza w 1470 roku figuruje jako Bodzancinek.
To jedna z najludniejszych wsi w regionie. „Ziemia od Wisły ku wschodowi nie może się zrównać z ziemią podolską i pokucką, jest bowiem mniej urodzajna, piaszczysta, a częstokroć żwirowata i borami pokryta. Mimo to udaje się tu pszenica, hreczka, owies i jęczmień” – pisali autorzy Historii i geografii Galicji[1] w drugiej połowie XIX wieku. „Ziemie tu urodzajne, gleba pszeniczna” – informował Słownik geograficzny Królestwa Polskiego. Lasy dawały opał i materiał budowlany. A jednak Galicja była biedna, przeludniona, określenie „nędza galicyjska” stało się przysłowiowe dzięki pracy Stanisława Szczepanowskiego z 1888 roku.
Dużo późniejszy autor, niejaki Salami Kożerski, czyli Marian Eile, twórca i redaktor naczelny pisma „Przekrój”, pisał w 1968 roku, że wieś Borzęcin liczy siedem tysięcy mieszkańców (teraz liczba ta spadła prawie o połowę). I dalej opisywał ją tak:
„Wieś znana jest z zanikającego już chałupnictwa płócien konopnych i lnianych. Lasy w odległości kilku kilometrów: na zachód Puszcza Wygodzka (ok. 30 km2), na wschód – Radłowska. Są to resztki dawnych większych zespołów sosnowych. W Puszczy Wygodzkiej polany wykorzystywane są do wypasu źrebców z PGR w Strzelcach Wielkopolskich. Hodowla koni jest tradycją okolicy, odbywają się tu jarmarki na konie”[2].
Spragnioną konkretu wyobraźnię mogą w tym momencie niepokoić dwa pytania: czy taki wychów źrebców był opłacalny i jak na owe polany transportowano stada aż z Wielkopolski. Obraz „wiatronogów rżącego mnóstwa” (z Sofiówki Stanisława Trembeckiego) przekonuje jednak, że kraj urodzenia wielkiego pisarza posiadał jakieś mityczne zwierzęta, które brodziły po brzuchy w gęstej trawie na leśnych polanach.
Mityczna jest także data przyjścia na świat pisarza. Ta wpisana w większości dokumentów, 26 czerwca 1930, jak on sam twierdził, jest fałszywa, choć sprostowanie jej było trudne[3]. Całe życie przeżył więc niejako „na fałszywych papierach”. Naprawdę urodzić się miał 29 czerwca. Odnaleziony przez dziennikarza „Nowej Trybuny Opolskiej” wpis w księdze parafialnej w Borzęcinie mówi o udzielonym 15 sierpnia 1930 roku (a więc w święto Wniebowzięcia Matki Boskiej) chrzcie dziecka urodzonego 26 czerwca w Borzęcinie z matki Zofii z domu Kędzior, lat dwadzieścia cztery, ojca Antoniego, lat dwadzieścia siedem. Chłopcu nadano imiona Sławomir Piotr Paweł. Dwudziestego dziewiątego czerwca przypada uroczystość Świętych Piotra i Pawła, to by się wiązało z wybranymi patronami, aż dwoma. Pierwszy był „opoką”, założycielem Kościoła jako instytucji, drugi – patronem wczesnej duchowości, jako autor listów apostolskich. Rodzicami chrzestnymi było rodzeństwo matki, Julian Kędzior i Joanna Kędziorówna, zanotowano także nazwisko akuszerki: Rozalia Kobyłecka[4].
Dokładność w dokumentach stanu cywilnego jest osiągnięciem stosunkowo niedawnym. Stanisław Lem urodził się 13 września 1921 roku, ale zapisano datę 12 września, żeby uniknąć pechowej trzynastki. Kłopot z datą urodzenia miał Fryderyk Chopin, który urodził się 22 lutego bądź 1 marca. Tę pierwszą datę zapisano w parafii w Brochowie, gdzie został ochrzczony, drugą wskazywał kompozytor w listach i tak świętowano w rodzinie rocznicę jego urodzin. W życiorysie Mrożka zamiana 29 na 26 może być także efektem lekkiej dysgrafii u osoby dokonującej wpisu do ksiąg parafialnych, a wreszcie – konsekwencją faktu, że dokument spisano dopiero po 15 sierpnia. I w wypadku Mrożka, i w wypadku Chopina świadczy to raczej o niestaranności w prowadzeniu metryk i jest dowodem, że po nowo narodzonych chłopcach ani w Brochowie, ani w Borzęcinie nie spodziewano się zbyt wiele. Ot, dziecko płci męskiej. Tak czy siak – Mrożek to zodiakalny Rak.
Dla pisarza kilkakrotnie sporządzano horoskopy, nawet trafne, była w nich mowa o wpływie żywiołu wodnego, związanego z intuicją i zdolnościami artystycznymi. Aby sporządzić dokładny horoskop, potrzebna była jeszcze godzina urodzin: miał pewien kłopot z jej podaniem, pytał ojca, ale ten pamiętał tylko, że było to pod wieczór. Jak się często zdarzało – nie był wtedy trzeźwy.
Borzęcin leży na rozległej równinie, pośrodku płaskich, otwartych pól. W dwudziestoleciu międzywojennym trudno było odrobić wszystkie zaległości ekonomiczne przeludnionego regionu. Uczestniczył w tym procesie między innymi dziadek Sławomira Mrożka, właściciel lokalnej mleczarni. Jej produkty, na przykład osełki świeżego masła, dzięki pobliskiej linii kolejowej można było wysyłać pocztą do Krakowa. Rodzice Mrożka poznali się, gdy Zofia nadawała paczki z produktami na poczcie. Podobno poraziła ich miłość od pierwszego wejrzenia.
Przez Porąbkę Uszewską i Borzęcin przepływa rzeka Uszwica; w wyżej położonej Porąbce Uszewskiej jest ona wijącym się wśród zieleni potokiem, który miło szemrze, a przedostawanie się z jednego brzegu na drugi umożliwiają malownicze mostki. Pod jednym z nich miał się kryć Utopiec – Mrożek słyszał o tym w dzieciństwie, choć nie ma wiadomości, by spotkał owego Utopca. Kto wie, jakie są ukryte siły wód! Różne rzeczy w Porąbce Uszewskiej opowiadano. Jako dorosły Mrożek nie lubił wody, nie znosił pływania, plaży, kąpieli morskich – lęk przed wodą miał się zacząć od podtopienia go przez wiejskich chłopaków w dzieciństwie.
W Borzęcinie Uszwica nabiera dostojeństwa spokojnej rzeki, poza okresami wiosennych i letnich wezbrań, gdy potrafi być groźna, toteż wieś przezornie odsunęła się od nurtu, pozostawiając rzece wolny pas pośrodku na różne niespodzianki. Wyniesiony w górę most, zbudowany ponad biegnącą wzdłuż rzeki drogą, wygląda zbyt poważnie w stosunku do rozmiaru rzeczki, ale obliczony jest na przybór wód. W położonym na płaskim terenie Borzęcinie Uszwica ma bowiem cechy rzeki górskiej; specjalistyczne opracowania mówią, że do zalania dochodzi nagle, trzy do czterech godzin po większych opadach, gdyż spływ wód następuje szybko.
Hydrolog Andrzej Kędzior (1851–1938), o którego związkach z rodziną Kędziorów z Borzęcina nic nie wiadomo, ale była to postać wybitna, pisał w książce z 1928 roku: „z powodu wielkich szkód, jakie wyrządza Uszwica przez zatopienie gruntów i osad nadbrzeżnych, wykonał rząd austriacki obwałowanie bez równoczesnego uregulowania potoku”[5]. Podtopienia zostały więc przewidziane, zdarzają się jednak i powodzie, przeważnie latem, niszczące siano dla zwierząt i uprawy. Już za życia Sławomira Mrożka nadeszła wielka powódź, w 1934 roku. On jej nie pamiętał, mieszkał zresztą już wtedy z rodzicami gdzie indziej, co nie znaczy, że wielka woda nie pozostawiła śladów. W fachowych opracowaniach podkreśla się niedobry wpływ tego typu zagrożeń na psychikę ludzi osiedlonych w rejonie zalewowym. Łatwo stać się fatalistą, wystarczy większy deszcz, by ciężka praca i zgromadzony dobytek poszły na marne. Uszwica do tej pory jest groźna, wylała w lipcu 1970, w sierpniu 1972, w kwietniu i czerwcu 1998 oraz w lipcu 2001 roku.
Kościół w Borzęcinie na pocztówce z 1908 roku.
Porąbka Uszewska. Grota Najświętszej Maryi Panny z Lourdes. Widokówka z uroczystości kościelnej, 1910.
Stoją od lewej: Litosława Mrożek, Helena Mrożek, ks. Władysław Mrożek, żona Andrzeja Mrożka, Anna Mrożek. Siedzą na krzesłach: babcia Julia i dziadek Ignacy Mrożkowie, na trawie: Andrzej, Antoni, Jan Mrożkowie, zdjęcie powojenne.
Rodzice Sławomira Mrożka pochodzili więc z tego samego terenu, a ich miejscowości rodzinne dzieli odległość nietrudna do przebycia dla piechura w ciągu jednego dnia. Nawigacja Google oblicza czas marszu z Borzęcina do Porąbki Uszewskiej na 3 godziny 16 minut, w przeciwnym kierunku trochę krócej, bo z górki. Wielokrotnie rodzina Mrożków przebywała tę drogę piechotą i dramat Pieszo topograficznie odtwarza tę wędrówkę, a podana w Baltazarze długość marszu dwukrotnie przekracza szacunkowe wyliczenia wuja Google’a. Jak wiadomo, odczucia czasu i odległości są relatywne, gdy ma się dziecinne lub nastoletnie nogi – było to bardzo daleko.
Miejsce rodzinne Antoniego Mrożka położone jest bliżej gór, zatem małżeństwo odtwarza klasyczną konfigurację zawartą w tytule pierwszej polskiej opery (czy też wodewilu) Wojciecha Bogusławskiego Krakowiacy i Górale, z tym że ani jedno, ani drugie nie występowało w formie mocnej, a więc ani górale w portkach, ani krakowiacy ze wstążkami i pawimi piórami, starczy jednak, by pojawiło się lekkie napięcie, bo panna stąd, a kawaler skądinąd, co, jak wiadomo, od zawsze dobrze wpływa na wzajemność zainteresowania. Do takiego małżeństwa mogłoby dojść, nawet gdyby nie ułatwił sprawy przebieg procesów modernizacji i emancypacji, które mocno wpłynęły na życie obu rodzin w wieku XX. Ani jedna, ani druga nie utrzymywała się z roli, czy wyłącznie z roli, choć obie miały korzenie chłopskie. Od realnej genealogii ważniejsze jest to, jakie ślady zostawiła ona w psychice pisarza, co z niej było odczuwane jako balast, a co wspominane jako mały, osobisty świat dzieciństwa i młodości.
Nazwisko „Mrożek” w Porąbce Uszewskiej należy do częstych, co widać na miejscowym cmentarzu. Potwierdzają to zasoby dostępnych online metryk – już w XVIII wieku w parafii Porąbka Uszewska Mrożkowie żenili się, rodzili i umierali. Na przykład w 1747 roku Antoni Mrożek poślubił Reginę Korman, a w 1750 Paweł Mrożek (pewnie brat lub kuzyn poprzedniego) zawarł małżeństwo z Teresą Korman (siostrą albo kuzynką Reginy)[6], i pewnie któraś z tych par była pra-pra-pra urodzonego w XX wieku Sławomira. Na tablicy upamiętniającej mieszkańców wsi poległych w czasie drugiej wojny światowej jest także dwóch Mrożków: Cyprian i Wawrzyniec. Na grobach powtarzają się imiona: Antoni, Władysław, Czesław, Anna...
Drugim równie częstym nazwiskiem jest „Mleczko”. Kto wie, może bije gdzieś nad Uszwicą praźródło polskiego humoru? Kto się z niego napije, zyskuje zdolność skrótowego, ale prześmiewczego widzenia i łapania w postaci rysunkowej swojego czasu. Obaj panowie, Sławomir Mrożek i Andrzej Mleczko, znali się i nie w dalekich genealogiach widzieli swoje pokrewieństwo, ale w stosunku ich obu do rzeczywistości. Mrożek napisał nawet wstęp do zbioru rysunków Mleczki Anormalka, wydanego w 1980 roku. Usiłował w nim wytłumaczyć, czym jest humor, nie zgadzał się na wydzielanie czarnego, białego i innych rodzajów dowcipu.
SPIS ŹRÓDEŁ RYSUNKÓW I ILUSTRACJI
Wszystkie rysunki Sławomira Mrożka pochodzą z Archiwum Sławomira Mrożka w Fundacji im. Jana Michalskiego.
Zdjęcia na stronach: 14, 18, 20, 26 – Archiwum Sławomira Mrożka w Fundacji im. Jana Michalskiego
s. 25 (góra) – Polona; (dół) – ze zbiorów portalu Poloniae Amici polska-org.pl
PRZYPISY
DLACZEGO O MROŻKU?
ROZDZIAŁ I: DZIECIŃSTWO I DORASTANIE