Mrożek. Biografia - Anna Nasiłowska - ebook + książka

Mrożek. Biografia ebook

Anna Nasiłowska

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nareszcie: Pierwsza biografia Sławomira Mrożka!

Sławomir Mrożek (1930–2013) – dramaturg, prozaik i rysownik, jeden z najważniejszych polskich pisarzy XX wieku. Był postacią tajemniczą, a nawet zagadkową, do dziś jego osobowość stanowi zagadkę. Unikał rozgłosu, w ostatnich dekadach w zasadzie nawet nie udzielał wywiadów. Fakty można wyłuskiwać z opublikowanych tomów listów, dzienników, z autobiograficznego Baltazara – jednak obraz, jaki się z nich wyłania, jest fragmentaryczny, pełen niedopowiedzeń.

Mrożek przez całe życie uciekał: z Krakowa do Warszawy, potem do Włoch, stamtąd do Paryża, następnie do Meksyku, ponownie do Krakowa i do Nicei. Czego chciał uniknąć? Czego się bał? Z początku nie chciał jednoznacznego wpisania w środowisko literackie, potem obawiał się zamknięcia w PRL, pozbawienia paszportu i odcięcia od Zachodu. Aż przyszedł rok 1968, gdy opublikował oświadczenie przeciwko wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji. Nie chciał jednak funkcjonować jako pisarz emigracyjny, pragnął, by jego twórczość była dostępna w księgarniach, a sztuki – wystawiane w polskich teatrach. Udawało mu się długo godzić sprzeczne racje, ale kolejne kryzysy polityczne w Polsce sprawiały, że znów trzeba było układać się z historią na nowo. Nie uciekał jednak przed sobą – na przykład w przeciwieństwie do wielu kolegów po piórze nie ukrywał wstydliwie socrealistycznych początków własnej kariery.

Ludzi i świat obserwował zwykle z boku, z ukosa, z dystansu. Milczek – ale dusza towarzystwa, ponurak – ale humorysta. Był znany z nieśmiałości, jednak kobiet w jego życiu było zwykle więcej niż przewiduje zwyczaj, co powodowało trudne do uniknięcia kolizje. Paradoksy i sprzeczności składające się na legendę Sławomira Mrożka można by mnożyć, ale Anna Nasiłowska postawiła sobie na szczęście inny cel: opierając się na materiałach źródłowych i kreśląc kontekst historyczny, wypełniła białe plamy i złożyła te pozornie niepasujące do siebie elementy w kompletną, spójną i wciągającą biografię. Znakomita biografistka wyjaśnia też tajemnicę „podwójnego debiutu” Sławomira Mrożka, przybliża postać jego pierwszej żony i rzuca nowe światło na okoliczności wyjazdu pisarza z Krakowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 830

Oceny
4,3 (7 ocen)
3
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iwonac07

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie, drobiazgowo i ciekawie napisana biografia. Jest bezstronna i nietendencyjna, ujawnia trudne szczegóły życiorysu niełatwego w codzienności I współżyciu z innymi człowieka a jednocześnie genialnego pisarza i rysownika. Jeszcze raz zobaczyłam jak wysoka jest cena talentu płacona przez artystę osobiście ale też przez jego otoczenie. Utwory pozostały i ciągle są żywe a dramaturg odsłonił poprzez biografię kilka swoich tajemnic.
00
Voncohn

Całkiem niezła

Gwiazdek byłoby więcej gdyby nie irytująca obecność biografii i narzucanie przez nią domniemanych poglądów Autora. Sporo faktów, także mniej znanych, wnikliwe wejście w mental socu, to i tym bardziej szkoda.
01

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: ANITA KA­SPE­REK
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: HEN­RYKA SA­LAWA, MA­RIA ROLA, Pra­cow­nia 12 A, JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA, MI­CHAŁ KO­WAL, SE­BA­STIAN BREJ­NAK, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki, układ ty­po­gra­ficzny: ANNA POL-PAW­ROW­SKA
Opra­co­wa­nie gra­ficzne: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
Zdję­cie na okładce: Sła­wo­mir Mro­żek w 1959 roku, PAP/CAF/Ar­chi­wum
Ry­sunki Sła­wo­mira Mrożka i wy­brane zdję­cia – Ar­chi­wum Sła­wo­mira Mrożka w Fun­da­cji im. Jana Mi­chal­skiego.
© Co­py­ri­ght by Anna Na­si­łow­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07884-6
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA­CZEGO O MROŻKU?

Sła­wo­mir Mro­żek lu­bił czy­tać ame­ry­kań­skie bio­gra­fie, ga­tu­nek cie­szący się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych dużą po­pu­lar­no­ścią, sza­no­wany, uwa­żany za nie­zwy­kle istotną część pro­cesu two­rze­nia pa­mięci hi­sto­rycz­nej. Bio­gra­fie by­wają różne: sen­sa­cyjne, po­chwalne, mi­to­lo­gi­zu­jące, kry­tyczne, do­ku­men­talne, po­mni­kowe... Gdy Mro­żek miesz­kał w Pa­ryżu przy ave­nue Franco-Russe – za­pa­mię­tała jego przy­ja­ciółka – za­chwy­cał się pewną książką. Była to bio­gra­fia de­ma­ska­tor­ska, śmiało od­sła­nia­jąca różne ta­jem­nice i ukryte sła­bo­ści bo­ha­tera, na­pi­sana po do­cie­kli­wych po­szu­ki­wa­niach źró­dło­wych i po prze­pro­wa­dze­niu wy­wia­dów z ży­ją­cymi świad­kami. Dość bez­względ­nie ob­na­żała ży­cie pry­watne po­staci, bo prze­cież nie­rzadko bo­ha­ter, kan­dy­dat na po­mniki, ma na su­mie­niu różne nie­chlubne sprawy. Je­den nad­mier­nie lu­bił pie­nią­dze, inny ko­biety, a wzór spra­wie­dli­wo­ści w spra­wach pu­blicz­nych bywa bar­dzo nie­spra­wie­dliwy wo­bec naj­bliż­szych.

– O! Tak wła­śnie po­winno się pi­sać bio­gra­fie! – wy­krzyk­nął Mro­żek.

– Ale li­czysz się z tym, że ktoś może na­pi­sać twoją?

Ro­ze­śmiał się. Nie po­wie­dział jed­nak: o nie, mo­jego ży­cia pro­szę nie ty­kać, wy­pra­szam so­bie! A więc tego nie wy­klu­czał. Był dość scep­tyczny. W fil­mie Pawła Ło­ziń­skiego, na­krę­co­nym pod ko­niec po­bytu Mrożka w Mek­syku, za­strze­gał się, że opo­wia­da­nie o nim sa­mym nie mia­łoby sensu. Ży­cie pi­sa­rza jest po pro­stu dość jed­no­stajne – sie­dzi w sa­mot­no­ści i pi­sze.

Ni­niej­sza bio­gra­fia nie jest ani de­ma­ska­tor­ska, ani na­wet de­mi­to­lo­gi­zu­jąca, choć od­sła­nia różne ta­jem­nice i ujaw­nia ukryte sła­bo­ści bo­ha­tera. Nie ata­kuje mitu Mrożka. Jakże mia­ła­bym to ro­bić, je­śli to był je­den z pięk­nych mi­tów mo­jej li­te­rac­kiej mło­do­ści?

Mro­żek to­wa­rzy­szył mi od cza­sów li­ce­al­nych i pierw­szych lek­tur jego opo­wia­dań, pa­mię­tam także, że rów­no­le­gła klasa wy­sta­wiła Mę­czeń­stwo Pio­tra Ohey’a na sce­nie za­im­pro­wi­zo­wa­nej na ko­ry­ta­rzu szkol­nym. Były też ry­sunki w „Prze­kroju”, pi­smo to za­wsze le­żało u cioci na sto­liku i w ra­zie nud­nych roz­mów do­ro­słych można było je so­bie po­czy­tać. Mam wra­że­nie, że to je­den z naj­waż­niej­szych mi­tów PRL-u. Był ktoś, kto na­zwał wszech­obecny ab­surd i na­wet dał mu swoje na­zwi­sko. Wtedy bar­dzo wiele zja­wisk ży­cia było „jak z Mrożka”. „To czy­sty Mro­żek!” – mó­wiono i wia­domo było, o co cho­dziło: że pol­ska co­dzien­ność urąga za­sa­dom lo­giki. Wska­zu­jąc „Mrożka” w co­dzien­nym ży­ciu, sta­wia­li­śmy dia­gnozę, że oto coś stoi na gło­wie, i wie­rzy­li­śmy, że wy­star­czy to od­wró­cić, a bę­dzie do­brze.

Okres, gdy Mro­żek two­rzył celne uję­cia sa­ty­ryczne rze­czy­wi­sto­ści PRL-u, nie był długi, obej­mo­wał lata 1953–1963. Wy­jeż­dża­jąc z Pol­ski w 1963 roku, pi­sarz po­zba­wił się do­pływu świe­żego ma­te­riału. To nie spo­wo­do­wało jed­nak, że o nim za­po­mniano, na­wet dziś sporo „Mrożka” w pol­skim ży­ciu się po­ka­zuje.

Nie zna­łam Sła­wo­mira Mrożka. Być może wi­dzia­łam go w Pa­ryżu u pal­lo­ty­nów w 1988 roku, ale było tam tak wiele zna­nych osób, że ni­kogo wy­raź­nie nie pa­mię­tam. Pod­czas tam­tego po­bytu spo­tka­łam w Bi­blio­tece Pol­skiej Zbi­gniewa Her­berta, jego pa­mię­tam, bo z nim roz­ma­wia­łam. Póź­niej, w 2010 roku, Sła­wo­mir Mro­żek otrzy­mał Na­grodę Pol­skiego Pen Clubu im. Jana Pa­ran­dow­skiego. Miesz­kał już wtedy w Ni­cei, by­wał jed­nak w Pol­sce – udało się uzgod­nić ter­min wrę­cze­nia na­grody w Domu Li­te­ra­tury w War­sza­wie w trak­cie jed­nego z ta­kich po­by­tów. Przy­był w to­wa­rzy­stwie żony, Su­sany. Za­zwy­czaj lau­reat wy­gła­sza ja­kieś oko­licz­no­ściowe prze­mó­wie­nie, ma oka­zję, by po­wie­dzieć coś waż­nego; zo­sta­li­śmy uprze­dzeni, żeby na to nie li­czyć. Mro­żek był po uda­rze; wia­domo też, że pu­bliczne za­bie­ra­nie głosu ni­gdy nie było jego spe­cjal­no­ścią. Choć skutki afa­zji się cof­nęły, nie na­le­żało nad­uży­wać sił lau­re­ata. Po­wie­dział tylko kilka słów. W trak­cie lau­da­cji czę­sto cy­to­wano go, gdy przy­wo­ły­wano ja­kiś za­bawny frag­ment – śmiał się z wła­snych dow­ci­pów, nie kry­jąc za­do­wo­le­nia. Kie­dyś na­pi­sał, że ten, kto pła­cze ze wzru­sze­nia nad wła­snymi tek­stami – to gra­fo­man. Śmiech to inna sprawa, działa z za­sko­cze­nia. Czuł, że jego dow­cipy są wciąż świeże, jak wtedy, gdy je wy­my­ślił. 2010 rok – to już jed­nak nie był czas Mrożka. Z nie­ja­kim za­że­no­wa­niem wspo­mniano o wy­po­wie­dzi pew­nej mło­dej re­ży­serki, która obie­gła me­dia: „Mro­żek? On mnie nie in­te­re­suje, on pi­sze ca­łymi zda­niami...”, a więc na­le­żeć miałby z tego po­wodu do prze­szło­ści. „Ona mnie też nie in­te­re­suje!” – szep­nął ci­cho lau­reat do pro­wa­dzą­cych uro­czy­stość.

Mro­żek in­te­re­so­wał mnie bar­dzo, ale to nie po­wód, by na­rzu­cać swoją obec­ność czło­wie­kowi, który, lekko przy­gar­biony, po­ru­szał się nieco sztywno i wy­raź­nie był eskor­to­wany przez Su­sanę, która za­pew­niała mu bez­pie­czeń­stwo. Czuło się, że sporo wy­siłku wkłada w sa­mo­kon­trolę i nie­wiele po­zo­staje mu ener­gii na kon­takty. Przy­po­mi­nał żół­wia w sko­ru­pie, który bez­rad­nie wy­sta­wia z niej głowę. Za­wsze uwa­ża­łam, że pi­sa­rzy się po pro­stu czyta, a nie na­ga­buje. Wy­star­czyło, że był to wła­śnie kla­syczny Mro­żek: w tren­czu i ka­pe­lu­siku, jak ze zdjęć, tylko wy­raź­nie star­szy. Dość szybko wy­szli i udali się do ho­telu, za­po­mi­na­jąc o pięk­nych kwia­tach, przy­sła­nych wraz z bi­le­ci­kami gra­tu­la­cyj­nymi. Przy­znam się do dys­ku­syj­nego po­stępku: po za­koń­cze­niu uro­czy­sto­ści za­bra­łam je­den z po­zo­sta­wio­nych bu­kie­tów do domu. Moje córki ni­gdy jesz­cze nie wi­działy tak pięk­nej kom­po­zy­cji kwia­to­wej i do tej pory to pa­mię­tają. Może z tego po­wodu po­wstała ta książka: trzeba było od­pra­co­wać bu­kiet po­rwany.

Mó­wiąc jed­nak cał­kiem se­rio, pod­ję­cie się tej pracy wy­ni­kało ra­czej z po­czu­cia, że na styku bio­gra­fii i twór­czo­ści pi­sa­rza po­zo­stało do wy­ja­śnie­nia wiele spraw. Za­sad­ni­cze fakty z ży­cia Mrożka są znane po­wszech­nie: że wy­je­chał z Pol­ski, miesz­kał długo w Pa­ryżu, oże­nił się z Mek­sy­kanką Su­saną Oso­rio i osiadł na ran­cho w Mek­syku, a po­tem wraz z żoną wró­cił do Kra­kowa. Prze­szedł tu udar, le­czył się i w trak­cie te­ra­pii na­pi­sał au­to­bio­gra­ficzną książkę Bal­ta­zar. Po­tem jed­nak oboje prze­nie­śli się do Ni­cei, gdzie w 2013 roku Mro­żek zmarł.

To jed­nak tro­chę mało, w do­datku ten szkic ży­cio­rysu eks­po­nuje przede wszyst­kim póź­niej­sze zda­rze­nia, pod­czas gdy ogromne zna­cze­nie miał wcze­sny okres ży­cia pi­sa­rza. Za­ry­so­wa­nie roz­woju wcze­snej twór­czo­ści wy­maga umiesz­cze­nia jej w ta­kiej wer­sji rze­czy­wi­sto­ści PRL-u, z jaką Mro­żek się ze­tknął. Jak się wy­daje, w ob­ra­zie Pol­ski Lu­do­wej od dość dawna za­czy­nają do­mi­no­wać ste­reo­typy, które są ła­twiej­sze niż zniu­an­so­wany ob­raz hi­sto­ryczny i po­woli za­czy­nają go za­stę­po­wać. Żeby zo­ba­czyć i zro­zu­mieć Mrożka na tle lat pięć­dzie­sią­tych czy sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, trzeba się­gnąć po prasę i do­ku­menty. Szu­ka­łam od­po­wie­dzi na kon­kretne py­ta­nia: z ja­kiego tła spo­łecz­nego wy­rósł pi­sarz? Jaki był za­sób jego naj­wcze­śniej­szych do­świad­czeń hi­sto­rycz­nych? Jak długo trwał przy ide­olo­gicz­nym ob­ra­zie świata z lat pięć­dzie­sią­tych? Kto z przy­ja­ciół miał na niego wpływ? Ja­kiego ro­dzaju? Dla­czego wy­je­chał? Kiedy i w jaki spo­sób stał się emi­gran­tem? Jak, miesz­ka­jąc za gra­nicą, re­ago­wał na zda­rze­nia w Pol­sce? Jak roz­wi­jała się jego twór­czość bez kon­taktu z na­szym świa­tem na opak? Po­nie­waż dał swoje na­zwi­sko pol­skim ab­sur­dom, od­po­wiedź na te wszyst­kie py­ta­nia jest ważna.

Mro­żek sporo na­pi­sał o so­bie; ta książka ko­rzy­sta, oczy­wi­ście, z do­stęp­nych świa­dectw au­to­bio­gra­ficz­nych, choć przy za­cho­wa­niu ko­niecz­nego kry­ty­cy­zmu. Tam, gdzie opo­wieść au­to­bio­gra­ficzna jest do­kładna (na przy­kład w pew­nych roz­dzia­łach Bal­ta­zara), sta­ram się wieść czy­tel­nika tro­chę in­nymi dro­gami, prze­pro­wa­dzi­łam także kwe­rendę ar­chi­walną, za­po­zna­łam się z do­ku­men­tami i roz­ma­wia­łam z wie­loma oso­bami. Pracę za­czę­łam w 2018 roku. Mia­łam już sporo ma­te­ria­łów, gdy na prze­szko­dzie w dal­szych roz­mo­wach i po­szu­ki­wa­niach sta­nęła pan­de­mia. Nie­które sprawy, jak wy­jazd do Pa­ryża, od­kła­da­łam na póź­niej, po­tem się oka­zało, że na­wet w War­sza­wie trudno się z kim­kol­wiek spo­tkać, a wy­jazd do Kra­kowa – to cała wy­prawa. Do Pa­ryża udało mi się po­le­cieć do­piero pod sam ko­niec pracy. Te obiek­tywne trud­no­ści, zwią­zane z cza­sem gro­ma­dze­nia ma­te­ria­łów i pi­sa­nia, w pew­nym stop­niu wpły­nęły na kształt książki. Może na­wet ogra­ni­cze­nie po­szu­ki­wań wy­szło jej na do­bre.

Nie jest to bio­gra­fia to­talna, ale spro­fi­lo­wana: na pierw­szym pla­nie znaj­dują się kwe­stia re­la­cji Mrożka z rze­czy­wi­sto­ścią po­li­tyczną PRL-u oraz li­nia roz­woju jego twór­czo­ści. Upra­wiam hi­sto­rię li­te­ra­tury – po­wsta­wa­nie utwo­rów, ich zwią­zek z tłem po­li­tycz­nym i we­wnętrzna lo­gika roz­woju twór­czo­ści Mrożka są dla mnie za­sad­ni­czym te­ma­tem. Bio­gra­fizm w pol­skiej tra­dy­cji fi­lo­lo­gicz­nej długo był wy­klęty i do­piero nie­dawno pi­sa­nie w ten spo­sób o pi­sa­rzach po­wró­ciło do łask, a w ostat­nich la­tach po­ja­wił się wręcz za­lew tego typu ksią­żek. Dla mnie istotą bio­gra­fii jest ze­tknię­cie hi­sto­rii z in­dy­wi­du­al­no­ścią kon­kret­nego czło­wieka. Nie na­leży tego spro­wa­dzać do pro­stej obrony za­gro­żo­nej jed­nostki przed „mły­nami hi­sto­rii”, sprawa jest dużo bar­dziej skom­pli­ko­wana.

Klu­czo­wych i naj­trud­niej­szych wy­bo­rów do­ko­nał Mro­żek przede wszyst­kim w pierw­szej po­ło­wie ży­cia, póź­niej po­dą­żał już ob­raną drogą. Był wy­jąt­kiem wśród pol­skich pi­sa­rzy emi­gran­tów, jego utwory rze­czy­wi­ście prze­biły się na Za­cho­dzie, a suk­ces te­atralny dra­ma­tów (w dużo mniej­szym stop­niu – opo­wia­dań) stał się pod­stawą eko­no­miczną jego co­dzien­nego bytu. Nie mu­siał ko­ła­tać o wspar­cie do róż­nych fun­du­szy, utrzy­my­wał się z pi­sa­nia.

Nie mia­łam moż­li­wo­ści, by szcze­gó­łowo przed­sta­wić suk­cesy dra­ma­tur­gii Mrożka i jej re­cep­cję w in­nych kra­jach; to wy­ma­ga­łoby dłuż­szych ba­dań lub po­słu­że­nia się już ist­nie­ją­cymi roz­po­zna­niami. Tym­cza­sem są one cząst­kowe. Pi­sarz, miesz­ka­jąc za gra­nicą, utrzy­my­wał kon­takt li­stowny z wie­loma oso­bami w róż­nych stro­nach świata; był wy­trwały i pra­co­wity, jego do­ro­bek jako au­tora li­stów jest ogromny i wy­bitny. Opu­bli­ko­wa­nych zo­stało wiele zbio­rów ko­re­spon­den­cji, ale sporo jesz­cze świa­dectw tego typu spo­czywa w ar­chi­wach lub po­zo­staje w rę­kach pry­wat­nych. Sta­ra­łam się – tam gdzie to było moż­liwe i wska­zane – ko­rzy­stać z li­stów trud­niej do­stęp­nych. Nie wi­dzę też po­trzeby opi­sy­wa­nia jesz­cze raz, z więk­szą do­kład­no­ścią, na przy­kład okresu po­bytu w Mek­syku, skoro wy­dana zo­stała w 2021 roku książka Su­sany Oso­rio-Mro­żek Przy­lepka i Po­twór, wcze­śniej nie­dużą książkę o tym cza­sie opu­bli­ko­wał Ja­cek Ża­kow­ski, po­wstał też film do­ku­men­talny Pawła Ło­ziń­skiego Sła­wo­mir Mro­żek przed­sta­wia, wresz­cie sam Mro­żek opi­sał to do­świad­cze­nie w Dzien­niku po­wrotu. Au­tor bio­gra­fii w tej sy­tu­acji mógłby je­dy­nie po­wie­lać ist­nie­jące za­pisy.

Jest wiele po­wo­dów, by pa­mię­tać o Mrożku jako pi­sa­rzu. To pewna li­nia roz­woju pol­skiej prozy i dra­matu. W 1991 roku w Min­ne­apo­lis Jeff Hat­cher, dra­ma­turg i sce­na­rzy­sta, za­py­tał Mrożka, w ja­kim stu­le­ciu chciałby żyć, gdyby miał na to wpływ[1]. Mro­żek od­po­wie­dział: w epoce oświe­ce­nia. Uza­sad­nił to pa­nu­jącą w wieku XVIII rów­no­wagą mię­dzy na­turą a cy­wi­li­za­cją. Jego roz­mówca był Ame­ry­ka­ni­nem, nie za­py­tał o ro­man­tyzm. W Pol­sce ta­kie py­ta­nie za­pewne by pa­dło i może na­wet po­ja­wi­łoby się zdzi­wie­nie: cóż cie­ka­wego można zna­leźć w epoce oświe­ce­nia? A jed­nak – w dzie­jach świa­to­wej my­śli oświe­ce­nie jest po­cząt­kiem no­wo­cze­sno­ści. Ja­sne jest też, że Mro­żek wo­lał Pol­skę ra­cjo­nalną, in­te­li­gentną i dow­cipną od pa­te­tycz­nej, tak jak wo­lał zda­nia do­brze na­pi­sane od roz­wle­kłych i nie­do­koń­czo­nych, choćby dyk­to­wało je na­tchnie­nie. A nad wszystko przed­kła­dał ro­zum, do­brze wie­dząc, że i w niego na­leży cza­sem wąt­pić.

Lyt­ton Stra­chey, je­den z oj­ców mo­der­ni­stycz­nego prze­łomu bio­gra­ficz­nego, pod­kre­ślał, że w bio­gra­fii trzeba za­cho­wać zwię­złość, na­leży pi­sać tylko to, co ko­nieczne. Ba! Ła­two wy­ra­zić taką opi­nię, trud­niej roz­strzy­gnąć, co jest ko­nieczne, a co zbędne. Nad­miar fak­tów, na­sta­wie­nie na aneg­doty i ja­łowe psy­cho­lo­gi­zo­wa­nie za­wsze są wro­gami ja­snej kon­cep­cji, która musi wy­ło­nić się z dzieł, do­ku­men­tów, świa­dectw, wspo­mnień, wy­wia­dów, re­cen­zji i ar­ty­ku­łów, a więc z praw­dzi­wego mo­rza słów. Cza­sami jed­nak trzeba było umie­ścić głów­nego bo­ha­tera na tle zda­rzeń i osób, które miały wpływ na jego losy i sy­tu­ację li­te­ra­tury, tym bar­dziej że Mro­żek ma wielu czy­tel­ni­ków, któ­rzy w ogóle nie pa­mię­tają PRL-u. W róż­nych oko­licz­no­ściach hi­sto­rycz­nych tkwi czę­sto roz­wią­za­nie tej lub in­nej za­gadki, a więc trzeba było przyj­rzeć się z bli­ska spra­wom, które działy się w oto­cze­niu li­te­ra­tury. Bio­gra­fia Mrożka jest też pew­nym por­tre­tem czasu i po­li­tycz­nych wy­zwań, z któ­rymi przy­szło się mie­rzyć nie tylko temu pi­sa­rzowi.

Naj­le­piej, gdy w po­wie­ści czy bio­gra­fii wi­dzimy, jak wraz z upły­wem czasu zmie­nia się jej bo­ha­ter. Mro­żek jed­nak od mo­mentu osią­gnię­cia wcze­snej doj­rza­ło­ści twór­czej mało się zmie­niał. Za to oko­licz­no­ści wo­kół niego zmie­niały się szybko, co miało istotny wpływ na jego de­cy­zje ży­ciowe i na twór­czość. Rok 1953 to nie to samo co 1951, a w 1955 na­stą­piło już ta­kie roz­luź­nie­nie po­li­tycz­nego gor­setu, że pi­sząc o zda­rze­niach tego czasu, za­czę­łam po­woli wąt­pić, czy „prze­łom 1956” jest traf­nym sym­bo­lem zrzu­ce­nia gor­setu sta­li­ni­zmu. To się stało wcze­śniej. Tym bar­dziej że już w roku 1964 w Pol­sce wo­kół Mrożka roz­pę­tała się afera, w któ­rej, miesz­ka­jąc we Wło­szech, nie brał udziału. Wie­dział jed­nak, że gdyby wró­cił, by­łoby mu bar­dzo trudno spo­koj­nie pi­sać ko­lejne dzieła. Stra­ciłby też moż­li­wość swo­bod­nego po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji o wy­sta­wie­niach swo­ich dra­ma­tów w róż­nych kra­jach i jego mię­dzy­na­ro­dowa ka­riera by­łaby nie­moż­liwa.

Mro­żek więk­szość twór­czego ży­cia spę­dził poza Pol­ską, lecz wszel­kie prze­miany po­li­tyczne, za­kręty pol­skiej hi­sto­rii i wa­ha­nia ko­niunk­tury, dzie­jące się na za­ple­czu po­li­tycz­nym li­te­ra­tury – do­ty­czyły go bez­po­śred­nio. I to jest pew­nie naj­więk­sza ta­jem­nica pi­sa­rza: że wciąż ucie­kał przed bez­po­śred­nią pre­sją oko­licz­no­ści hi­sto­rycz­nych, a mimo to po­zo­sta­wał w za­sięgu głów­nych na­pięć ide­olo­gicz­nych, w kręgu – jak to się te­raz mówi – ście­ra­ją­cych się w Pol­sce nar­ra­cji i dys­kur­sów. I choć opu­ścił kraj w wieku trzy­dzie­stu trzech lat i po­wró­cił do niego po ko­lej­nych trzy­dzie­stu trzech la­tach, wciąż był au­to­rem obec­nym. Żył na Za­cho­dzie, stał się emi­gran­tem, ale nie był pi­sa­rzem emi­gra­cyj­nym. Ucie­kał – bro­niąc się jako czło­wiek przed róż­nymi uwi­kła­niami, ale jako twórca da­wał klucz do ro­zu­mie­nia wielu sy­tu­acji, któ­rych sam unik­nął.

Z matką i star­szym bra­tem Je­rzym (zmar­łym w wieku czte­rech lat), Po­ro­nin 1932.

KRAJ LAT DZIE­CIN­NYCH

Z do­ku­men­tów wy­nika, że 10 stycz­nia 1927 roku w Bo­rzę­ci­nie panna Zo­fia Kę­dzior, córka wła­ści­ciela wiej­skiej mle­czarni, po­ślu­biła An­to­niego Mrożka, kie­row­nika poczty w Bo­rzę­ci­nie, po­wiat Brze­sko w Ma­ło­pol­sce, mię­dzy Kra­ko­wem a Tar­no­wem. On miał lat dwa­dzie­ścia cztery, ona dwa­dzie­ścia je­den. Nie­wiele wiemy o uro­czy­sto­ści i o oso­bach, które się zde­cy­do­wały na mał­żeń­stwo, po­zo­staje więc ana­liza fo­to­gra­fii. Nie lu­bię tego chwytu, są zresztą dwie fo­to­gra­fie róż­niące się uję­ciem. Na zdję­ciu prze­cież każdy wi­dzi to samo, ob­raz mówi sam za sie­bie, ale co zro­bić, mu­szę spró­bo­wać. Zdję­cie ślubne pary, za­miesz­czone przez syna w au­to­bio­gra­fii Bal­ta­zar, przed­sta­wia oboje ra­czej w po­rze wio­sen­nej, mo­gło jed­nak zo­stać wy­ko­nane póź­niej. I za­pewne tak było: jest to kla­syczna fo­to­gra­fia, wy­ko­nana w pro­fe­sjo­nal­nym ate­lier przy sztucz­nym oświe­tle­niu. Naj­bli­żej mo­gli taką fo­to­gra­fię wy­ko­nać w Brze­sku. Nie jest to ślubne mo­ni­dło, ko­lo­ro­wany por­tret ślubny, po­pu­larny w tym cza­sie na wsi; spo­sób uję­cia świad­czy o wyż­szym sta­tu­sie i pew­nych aspi­ra­cjach spo­łecz­nych i kul­tu­ral­nych. Panna młoda pre­zen­tuje się w ja­snym, za­pewne be­żo­wym ko­stiu­miku. Spód­nica ma dwie kon­tra­fałdy z przodu, ca­łość do­peł­niają tro­chę zbyt ob­szerny ża­kiet ze srebr­nym li­sem i modny ka­pe­lusz z końca lat dwu­dzie­stych, z ma­łym wy­wi­nię­tym ron­dem. Trzyma w ręku pła­ską to­rebkę ko­pertę. Poń­czo­chy je­dwabne, w do­brym ga­tunku, świad­czy o tym de­li­katny po­łysk. Buty be­żowe, nie­zbyt kształtne, za­pewne dzieło pro­win­cjo­nal­nego szewca, na ni­skim ob­ca­sie. To ważne, bo pan młody le­d­wie do­rów­nuje jej wzro­stem i Zo­fia lekko się garbi, aby pre­zen­to­wali się jako ide­alna para.

Zo­fia Kę­dzior i An­toni Mro­żek, zdję­cie ślubne, lata 20. XX w.

An­toni Mro­żek, w ciem­nym gar­ni­tu­rze z ka­mi­zelką i wy­kwint­nej ko­szuli fra­ko­wej z wy­wi­nię­tymi ro­gami, z białą muszką, trzyma w ręku kla­syczny ka­pe­lusz bor­sa­lino i białe rę­ka­wiczki.

Młode pary w tym cza­sie sta­rały się o ele­gan­cję, pod­kre­ślały swoje aspi­ra­cje, ale i chciały wy­ka­zać się prak­ty­cy­zmem. Na pro­win­cję do­tarły prze­ko­na­nia mo­der­ni­za­cyjne – po co suk­nia na jedną oka­zję, także we­lon to prze­ży­tek, a jako alu­zja do nie­win­no­ści panny mło­dej – rzecz w złym gu­ście. Jesz­cze długo po dru­giej woj­nie, tro­chę z ko­niecz­no­ści, obo­wią­zy­wał ten styl, do­piero po trans­for­ma­cji za­pa­no­wał w Pol­sce ame­ry­kań­ski gla­mour: ko­ronki, we­lony, treny i wiel­kie we­sela. Wcze­śniej uwa­żano, że ubra­nia po­winny być nowe, ele­ganc­kie, uszyte na tę oka­zję, ale nie prze­sadne, ta­kie, żeby można było je po­tem no­sić przy nie­dzieli. A we­sele – nie­po­trzebne, wy­star­czy obiad. Srebrny lis przy ża­kie­cie panny mło­dej był od­pi­nany, więc to strój ca­ło­roczny.

W tym sa­mym ko­stiu­mie Zo­fia Mro­żek pre­zen­tuje się na zro­bio­nym kilka lat póź­niej zdję­ciu z Po­ro­nina, nie ma tylko ślub­nego lisa. Ot, zwy­czajna miesz­czań­ska para, choć ślub od­był się na wsi.

Stroje ślubne mó­wiły o aspi­ra­cjach, spo­kojny ko­stium panny mło­dej nada­wał się na nie­dzielny spa­cer po miej­skim parku, a gar­ni­tur pana mło­dego był uni­wer­salny, mógł słu­żyć jako strój na wszel­kie ofi­cjalne oka­zje. Wła­śnie tak trzeba było wy­glą­dać: prak­tycz­nie, funk­cjo­nal­nie, no­wo­cze­śnie.

Ro­dzice Sła­wo­mira Mrożka, zdję­cie ślubne.

Za­pewne ślub Mroż­ków był te­ma­tem dla ca­łego Bo­rzę­cina, bo on przy­stojny, nowy we wsi, po­cho­dził bo­wiem z Po­rąbki Uszew­skiej, pra­cow­nik poczty, więc wiele pa­nien zer­kało na niego chęt­nym okiem. I jesz­cze uczest­nik wojny 1920 roku, żoł­nierz pie­choty w wy­pra­wie na Ki­jów, więc poza mun­du­rem Poczty Pol­skiej wcze­śniej no­sił mun­dur woj­skowy, a mun­dur – to nie­wąt­pliwy mę­ski pre­stiż i ho­nor. Ona wy­soka, piękna, sub­telna, po­cho­dziła z Bo­rzę­cina. Obie miej­sco­wo­ści po­ło­żone są w pew­nej od­le­gło­ści od li­nii ko­le­jo­wej Kra­ków – Tar­nów, Po­rąbka Uszew­ska na po­łu­dnie, w stronę Be­skidu Są­dec­kiego, a Bo­rzę­cin na pół­noc, na Pod­gó­rzu Kra­kow­skim, które jest pła­skie. O ile Bo­rzę­cin wy­gląda w pła­skim kra­jo­bra­zie jak punkt po­środku ogrom­nej mapy, o tyle Po­rąbka Uszew­ska jest oto­czona przez wzgó­rza. To miej­sce ka­me­ralne, ukryte.

Bo­rzę­cin pi­sze się przez „rz”, a więc wy­daje się, że na­zwa wsi nie od Boga po­cho­dzi, tylko od bo­rów, które nie­gdyś mu­siały tu ro­snąć, po­tem wy­parte przez pola i łąki, nie­zbędne, by zbie­rać siano dla mlecz­nych krów. A jed­nak pro­sta ety­mo­lo­gia za­wo­dzi – na­zwa wzięła się od bi­skupa kra­kow­skiego Bo­dzęty herbu Po­raj, skon­flik­to­wa­nego z Ka­zi­mie­rzem Wiel­kim. Spór do­ty­czył mię­dzy in­nymi do­cho­dów bi­skup­stwa kra­kow­skiego z pod­le­głych mu wsi. Pier­wot­nie miej­sco­wość na­zy­wać się miała Bo­dzę­cin, ale w Kro­ni­kach Dłu­go­sza w 1470 roku fi­gu­ruje jako Bo­dzan­ci­nek.

To jedna z naj­lud­niej­szych wsi w re­gio­nie. „Zie­mia od Wi­sły ku wscho­dowi nie może się zrów­nać z zie­mią po­dol­ską i po­kucką, jest bo­wiem mniej uro­dzajna, piasz­czy­sta, a czę­sto­kroć żwi­ro­wata i bo­rami po­kryta. Mimo to udaje się tu psze­nica, hreczka, owies i jęcz­mień” – pi­sali au­to­rzy Hi­sto­rii i geo­gra­fii Ga­li­cji[1] w dru­giej po­ło­wie XIX wieku. „Zie­mie tu uro­dzajne, gleba psze­niczna” – in­for­mo­wał Słow­nik geo­gra­ficzny Kró­le­stwa Pol­skiego. Lasy da­wały opał i ma­te­riał bu­dow­lany. A jed­nak Ga­li­cja była biedna, prze­lud­niona, okre­śle­nie „nę­dza ga­li­cyj­ska” stało się przy­sło­wiowe dzięki pracy Sta­ni­sława Szcze­pa­now­skiego z 1888 roku.

Dużo póź­niej­szy au­tor, nie­jaki Sa­lami Ko­żer­ski, czyli Ma­rian Eile, twórca i re­dak­tor na­czelny pi­sma „Prze­krój”, pi­sał w 1968 roku, że wieś Bo­rzę­cin li­czy sie­dem ty­sięcy miesz­kań­ców (te­raz liczba ta spa­dła pra­wie o po­łowę). I da­lej opi­sy­wał ją tak:

„Wieś znana jest z za­ni­ka­ją­cego już cha­łup­nic­twa płó­cien ko­nop­nych i lnia­nych. Lasy w od­le­gło­ści kilku ki­lo­me­trów: na za­chód Pusz­cza Wy­godzka (ok. 30 km2), na wschód – Ra­dłow­ska. Są to resztki daw­nych więk­szych ze­spo­łów so­sno­wych. W Pusz­czy Wy­godz­kiej po­lany wy­ko­rzy­sty­wane są do wy­pasu źreb­ców z PGR w Strzel­cach Wiel­ko­pol­skich. Ho­dowla koni jest tra­dy­cją oko­licy, od­by­wają się tu jar­marki na ko­nie”[2].

Spra­gnioną kon­kretu wy­obraź­nię mogą w tym mo­men­cie nie­po­koić dwa py­ta­nia: czy taki wy­chów źreb­ców był opła­calny i jak na owe po­lany trans­por­to­wano stada aż z Wiel­ko­pol­ski. Ob­raz „wia­tro­no­gów rżą­cego mnó­stwa” (z So­fiówki Sta­ni­sława Trem­bec­kiego) prze­ko­nuje jed­nak, że kraj uro­dze­nia wiel­kiego pi­sa­rza po­sia­dał ja­kieś mi­tyczne zwie­rzęta, które bro­dziły po brzu­chy w gę­stej tra­wie na le­śnych po­la­nach.

Mi­tyczna jest także data przyj­ścia na świat pi­sa­rza. Ta wpi­sana w więk­szo­ści do­ku­men­tów, 26 czerwca 1930, jak on sam twier­dził, jest fał­szywa, choć spro­sto­wa­nie jej było trudne[3]. Całe ży­cie prze­żył więc nie­jako „na fał­szy­wych pa­pie­rach”. Na­prawdę uro­dzić się miał 29 czerwca. Od­na­le­ziony przez dzien­ni­ka­rza „No­wej Try­buny Opol­skiej” wpis w księ­dze pa­ra­fial­nej w Bo­rzę­ci­nie mówi o udzie­lo­nym 15 sierp­nia 1930 roku (a więc w święto Wnie­bo­wzię­cia Matki Bo­skiej) chrzcie dziecka uro­dzo­nego 26 czerwca w Bo­rzę­ci­nie z matki Zo­fii z domu Kę­dzior, lat dwa­dzie­ścia cztery, ojca An­to­niego, lat dwa­dzie­ścia sie­dem. Chłopcu nadano imiona Sła­wo­mir Piotr Pa­weł. Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego czerwca przy­pada uro­czy­stość Świę­tych Pio­tra i Pawła, to by się wią­zało z wy­bra­nymi pa­tro­nami, aż dwoma. Pierw­szy był „opoką”, za­ło­ży­cie­lem Ko­ścioła jako in­sty­tu­cji, drugi – pa­tro­nem wcze­snej du­cho­wo­ści, jako au­tor li­stów apo­stol­skich. Ro­dzi­cami chrzest­nymi było ro­dzeń­stwo matki, Ju­lian Kę­dzior i Jo­anna Kę­dzio­równa, za­no­to­wano także na­zwi­sko aku­szerki: Ro­za­lia Ko­by­łecka[4].

Do­kład­ność w do­ku­men­tach stanu cy­wil­nego jest osią­gnię­ciem sto­sun­kowo nie­daw­nym. Sta­ni­sław Lem uro­dził się 13 wrze­śnia 1921 roku, ale za­pi­sano datę 12 wrze­śnia, żeby unik­nąć pe­cho­wej trzy­nastki. Kło­pot z datą uro­dze­nia miał Fry­de­ryk Cho­pin, który uro­dził się 22 lu­tego bądź 1 marca. Tę pierw­szą datę za­pi­sano w pa­ra­fii w Bro­cho­wie, gdzie zo­stał ochrzczony, drugą wska­zy­wał kom­po­zy­tor w li­stach i tak świę­to­wano w ro­dzi­nie rocz­nicę jego uro­dzin. W ży­cio­ry­sie Mrożka za­miana 29 na 26 może być także efek­tem lek­kiej dys­gra­fii u osoby do­ko­nu­ją­cej wpisu do ksiąg pa­ra­fial­nych, a wresz­cie – kon­se­kwen­cją faktu, że do­ku­ment spi­sano do­piero po 15 sierp­nia. I w wy­padku Mrożka, i w wy­padku Cho­pina świad­czy to ra­czej o nie­sta­ran­no­ści w pro­wa­dze­niu me­tryk i jest do­wo­dem, że po nowo na­ro­dzo­nych chłop­cach ani w Bro­cho­wie, ani w Bo­rzę­ci­nie nie spo­dzie­wano się zbyt wiele. Ot, dziecko płci mę­skiej. Tak czy siak – Mro­żek to zo­dia­kalny Rak.

Dla pi­sa­rza kil­ka­krot­nie spo­rzą­dzano ho­ro­skopy, na­wet trafne, była w nich mowa o wpły­wie ży­wiołu wod­nego, zwią­za­nego z in­tu­icją i zdol­no­ściami ar­ty­stycz­nymi. Aby spo­rzą­dzić do­kładny ho­ro­skop, po­trzebna była jesz­cze go­dzina uro­dzin: miał pe­wien kło­pot z jej po­da­niem, py­tał ojca, ale ten pa­mię­tał tylko, że było to pod wie­czór. Jak się czę­sto zda­rzało – nie był wtedy trzeźwy.

Bo­rzę­cin leży na roz­le­głej rów­ni­nie, po­środku pła­skich, otwar­tych pól. W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym trudno było od­ro­bić wszyst­kie za­le­gło­ści eko­no­miczne prze­lud­nio­nego re­gionu. Uczest­ni­czył w tym pro­ce­sie mię­dzy in­nymi dzia­dek Sła­wo­mira Mrożka, wła­ści­ciel lo­kal­nej mle­czarni. Jej pro­dukty, na przy­kład osełki świe­żego ma­sła, dzięki po­bli­skiej li­nii ko­le­jo­wej można było wy­sy­łać pocztą do Kra­kowa. Ro­dzice Mrożka po­znali się, gdy Zo­fia nada­wała paczki z pro­duk­tami na po­czcie. Po­dobno po­ra­ziła ich mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia.

Przez Po­rąbkę Uszew­ską i Bo­rzę­cin prze­pływa rzeka Uszwica; w wy­żej po­ło­żo­nej Po­rąbce Uszew­skiej jest ona wi­ją­cym się wśród zie­leni po­to­kiem, który miło szem­rze, a prze­do­sta­wa­nie się z jed­nego brzegu na drugi umoż­li­wiają ma­low­ni­cze mostki. Pod jed­nym z nich miał się kryć Uto­piec – Mro­żek sły­szał o tym w dzie­ciń­stwie, choć nie ma wia­do­mo­ści, by spo­tkał owego Utopca. Kto wie, ja­kie są ukryte siły wód! Różne rze­czy w Po­rąbce Uszew­skiej opo­wia­dano. Jako do­ro­sły Mro­żek nie lu­bił wody, nie zno­sił pły­wa­nia, plaży, ką­pieli mor­skich – lęk przed wodą miał się za­cząć od pod­to­pie­nia go przez wiej­skich chło­pa­ków w dzie­ciń­stwie.

W Bo­rzę­ci­nie Uszwica na­biera do­sto­jeń­stwa spo­koj­nej rzeki, poza okre­sami wio­sen­nych i let­nich wez­brań, gdy po­trafi być groźna, to­też wieś prze­zor­nie od­su­nęła się od nurtu, po­zo­sta­wia­jąc rzece wolny pas po­środku na różne nie­spo­dzianki. Wy­nie­siony w górę most, zbu­do­wany po­nad bie­gnącą wzdłuż rzeki drogą, wy­gląda zbyt po­waż­nie w sto­sunku do roz­miaru rzeczki, ale ob­li­czony jest na przy­bór wód. W po­ło­żo­nym na pła­skim te­re­nie Bo­rzę­ci­nie Uszwica ma bo­wiem ce­chy rzeki gór­skiej; spe­cja­li­styczne opra­co­wa­nia mó­wią, że do za­la­nia do­cho­dzi na­gle, trzy do czte­rech go­dzin po więk­szych opa­dach, gdyż spływ wód na­stę­puje szybko.

Hy­dro­log An­drzej Kę­dzior (1851–1938), o któ­rego związ­kach z ro­dziną Kę­dzio­rów z Bo­rzę­cina nic nie wia­domo, ale była to po­stać wy­bitna, pi­sał w książce z 1928 roku: „z po­wodu wiel­kich szkód, ja­kie wy­rzą­dza Uszwica przez za­to­pie­nie grun­tów i osad nad­brzeż­nych, wy­ko­nał rząd au­striacki ob­wa­ło­wa­nie bez rów­no­cze­snego ure­gu­lo­wa­nia po­toku”[5]. Pod­to­pie­nia zo­stały więc prze­wi­dziane, zda­rzają się jed­nak i po­wo­dzie, prze­waż­nie la­tem, nisz­czące siano dla zwie­rząt i uprawy. Już za ży­cia Sła­wo­mira Mrożka na­de­szła wielka po­wódź, w 1934 roku. On jej nie pa­mię­tał, miesz­kał zresztą już wtedy z ro­dzi­cami gdzie in­dziej, co nie zna­czy, że wielka woda nie po­zo­sta­wiła śla­dów. W fa­cho­wych opra­co­wa­niach pod­kre­śla się nie­do­bry wpływ tego typu za­gro­żeń na psy­chikę lu­dzi osie­dlo­nych w re­jo­nie za­le­wo­wym. Ła­two stać się fa­ta­li­stą, wy­star­czy więk­szy deszcz, by ciężka praca i zgro­ma­dzony do­by­tek po­szły na marne. Uszwica do tej pory jest groźna, wy­lała w lipcu 1970, w sierp­niu 1972, w kwiet­niu i czerwcu 1998 oraz w lipcu 2001 roku.

Ko­ściół w Bo­rzę­ci­nie na pocz­tówce z 1908 roku.

Po­rąbka Uszew­ska. Grota Naj­święt­szej Ma­ryi Panny z Lo­ur­des. Wi­do­kówka z uro­czy­sto­ści ko­ściel­nej, 1910.

Stoją od le­wej: Li­to­sława Mro­żek, He­lena Mro­żek, ks. Wła­dy­sław Mro­żek, żona An­drzeja Mrożka, Anna Mro­żek. Sie­dzą na krze­słach: bab­cia Ju­lia i dzia­dek Ignacy Mroż­ko­wie, na tra­wie: An­drzej, An­toni, Jan Mroż­ko­wie, zdję­cie po­wo­jenne.

Ro­dzice Sła­wo­mira Mrożka po­cho­dzili więc z tego sa­mego te­renu, a ich miej­sco­wo­ści ro­dzinne dzieli od­le­głość nie­trudna do prze­by­cia dla pie­chura w ciągu jed­nego dnia. Na­wi­ga­cja Go­ogle ob­li­cza czas mar­szu z Bo­rzę­cina do Po­rąbki Uszew­skiej na 3 go­dziny 16 mi­nut, w prze­ciw­nym kie­runku tro­chę kró­cej, bo z górki. Wie­lo­krot­nie ro­dzina Mroż­ków prze­by­wała tę drogę pie­chotą i dra­mat Pie­szo to­po­gra­ficz­nie od­twa­rza tę wę­drówkę, a po­dana w Bal­ta­za­rze dłu­gość mar­szu dwu­krot­nie prze­kra­cza sza­cun­kowe wy­li­cze­nia wuja Go­ogle’a. Jak wia­domo, od­czu­cia czasu i od­le­gło­ści są re­la­tywne, gdy ma się dzie­cinne lub na­sto­let­nie nogi – było to bar­dzo da­leko.

Miej­sce ro­dzinne An­to­niego Mrożka po­ło­żone jest bli­żej gór, za­tem mał­żeń­stwo od­twa­rza kla­syczną kon­fi­gu­ra­cję za­wartą w ty­tule pierw­szej pol­skiej opery (czy też wo­de­wilu) Woj­cie­cha Bo­gu­sław­skiego Kra­ko­wiacy i Gó­rale, z tym że ani jedno, ani dru­gie nie wy­stę­po­wało w for­mie moc­nej, a więc ani gó­rale w por­t­kach, ani kra­ko­wiacy ze wstąż­kami i pa­wimi pió­rami, star­czy jed­nak, by po­ja­wiło się lek­kie na­pię­cie, bo panna stąd, a ka­wa­ler ską­d­inąd, co, jak wia­domo, od za­wsze do­brze wpływa na wza­jem­ność za­in­te­re­so­wa­nia. Do ta­kiego mał­żeń­stwa mo­głoby dojść, na­wet gdyby nie uła­twił sprawy prze­bieg pro­ce­sów mo­der­ni­za­cji i eman­cy­pa­cji, które mocno wpły­nęły na ży­cie obu ro­dzin w wieku XX. Ani jedna, ani druga nie utrzy­my­wała się z roli, czy wy­łącz­nie z roli, choć obie miały ko­rze­nie chłop­skie. Od re­al­nej ge­ne­alo­gii waż­niej­sze jest to, ja­kie ślady zo­sta­wiła ona w psy­chice pi­sa­rza, co z niej było od­czu­wane jako ba­last, a co wspo­mi­nane jako mały, oso­bi­sty świat dzie­ciń­stwa i mło­do­ści.

Na­zwi­sko „Mro­żek” w Po­rąbce Uszew­skiej na­leży do czę­stych, co wi­dać na miej­sco­wym cmen­ta­rzu. Po­twier­dzają to za­soby do­stęp­nych on­line me­tryk – już w XVIII wieku w pa­ra­fii Po­rąbka Uszew­ska Mroż­ko­wie że­nili się, ro­dzili i umie­rali. Na przy­kład w 1747 roku An­toni Mro­żek po­ślu­bił Re­ginę Kor­man, a w 1750 Pa­weł Mro­żek (pew­nie brat lub ku­zyn po­przed­niego) za­warł mał­żeń­stwo z Te­resą Kor­man (sio­strą albo ku­zynką Re­giny)[6], i pew­nie któ­raś z tych par była pra-pra-pra uro­dzo­nego w XX wieku Sła­wo­mira. Na ta­blicy upa­mięt­nia­ją­cej miesz­kań­ców wsi po­le­głych w cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej jest także dwóch Mroż­ków: Cy­prian i Waw­rzy­niec. Na gro­bach po­wta­rzają się imiona: An­toni, Wła­dy­sław, Cze­sław, Anna...

Dru­gim rów­nie czę­stym na­zwi­skiem jest „Mleczko”. Kto wie, może bije gdzieś nad Uszwicą pra­źró­dło pol­skiego hu­moru? Kto się z niego na­pije, zy­skuje zdol­ność skró­to­wego, ale prze­śmiew­czego wi­dze­nia i ła­pa­nia w po­staci ry­sun­ko­wej swo­jego czasu. Obaj pa­no­wie, Sła­wo­mir Mro­żek i An­drzej Mleczko, znali się i nie w da­le­kich ge­ne­alo­giach wi­dzieli swoje po­kre­wień­stwo, ale w sto­sunku ich obu do rze­czy­wi­sto­ści. Mro­żek na­pi­sał na­wet wstęp do zbioru ry­sun­ków Mleczki Anor­malka, wy­da­nego w 1980 roku. Usi­ło­wał w nim wy­tłu­ma­czyć, czym jest hu­mor, nie zga­dzał się na wy­dzie­la­nie czar­nego, bia­łego i in­nych ro­dza­jów dow­cipu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

SPIS ŹRÓ­DEŁ RY­SUN­KÓW I ILU­STRA­CJI

Wszyst­kie ry­sunki Sła­wo­mira Mrożka po­cho­dzą z Ar­chi­wum Sła­wo­mira Mrożka w Fun­da­cji im. Jana Mi­chal­skiego.

Zdję­cia na stro­nach: 14, 18, 20, 26 – Ar­chi­wum Sła­wo­mira Mrożka w Fun­da­cji im. Jana Mi­chal­skiego

s. 25 (góra) – Po­lona; (dół) – ze zbio­rów por­talu Po­lo­niae Amici pol­ska-org.pl

PRZY­PISY

DLA­CZEGO O MROŻKU?

[1] Ar­chi­wum Mrożka w Mon­tri­cher w Szwaj­ca­rii, nie­pu­bli­ko­wany w Pol­sce wy­wiad.

ROZ­DZIAŁ I: DZIE­CIŃ­STWO I DO­RA­STA­NIE

[1] H. Za­demb­ski, A.I. Hol­len­der, Hi­sto­ria i geo­gra­fia Ga­li­cji dla szkół lu­do­wych, Ko­ło­myja 1885.
[2] Sa­lami Ko­żer­ski (M. Eile), wstęp do: Przez oku­lary Sła­wo­mira Mrożka, War­szawa 1968, s. 5.
[3] Na gro­bowcu Mrożka w ko­ściele Świę­tych Pio­tra i Pawła w Kra­ko­wie wid­nieje data 29 czerwca 1930.
[4] J. Szczu­pał, „Co mi tam ja­kiś Mro­żek, za­raza mi się na ziem­niaki rzu­ciła”, „Nowa Try­buna Opol­ska” z 29–30 lipca 1996.
[5]Ro­boty wodne i me­lio­ra­cyjne w po­łu­dnio­wej Ma­ło­pol­sce wy­ko­nane z ini­cja­tywy Sejmu i Wy­działu Kra­jo­wego, cz. 1: Ogólna, ze­sta­wił A. Kę­dzior, Lwów 1928 (praca zbio­rowa; cztery czę­ści wy­da­wane w la­tach 1928–1932). Por. także: te­goż, W spra­wie trwa­łego za­bez­pie­cze­nia do­liny Wi­sły i jej do­pły­wów przed po­wo­dzią, Kra­ków 1934 (do­stęp: Po­lona).
[6] Zob. https://ge­ne­teka.ge­ne­alo­dzy.pl, Po­rąbka Uszew­ska, Ma­ło­pol­ska.