Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszystko, co mi się przydarza, daje okazję do rozmyślań. Gdybym ocalała z katastrofy samolotu, być może zainteresowałabym się historią lotnictwa – mówi Susan Sontag na początku fascynującej rozmowy z Jonathanem Cottem. I wydaje się, że w rzeczy samej każde przeżycie może okazać się dla pisarki pretekstem do głębszej refleksji: wielotygodniowy pobyt w szpitalu zainspiruje ją do napisania esejuChoroba jako metafora, zwyczajne – zdawałoby się – spotkanie z koleżankami i synem prowokuje do rozważań na temat ról społecznych kobiet i mężczyzn.
Rozmowa, która najwyraźniej sprawia przyjemność obojgu interlokutorom, nie pomija niemal żadnego z poważnych i całkiem przyziemnych wątków. Dowiemy się z niej między innymi, jaką Sontag jest feministką, w jakich okolicznościach zaczęła słuchać rock and rolla, jak postrzega granice seksualności, jakie widzi związki faszyzmu z kulturą popularną, kto jest jej ulubionym pisarzem, co myśli o rodzicielstwie, czego nauczyły ją narkotyki oraz w co się ubiera, kiedy siada do pisania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 149
Jest burzycielem intelektualnego spokoju, lecz płaci za to, stając się intelektualnym tułaczem, wędrowcem w intelektualnej Ziemi Niczyjej, który poszukuje innej przystani gdzieś dalej na drodze, za horyzontem. Ci obcy, nieumiejący usiedzieć w miejscu przybysze, nie są ani uprzejmi, ani zadowoleni.
Thorstein Veblen
Kiedy umiera człowiek, tracimy całą bibliotekę.
dawne powiedzenie ludu Kikuju
Przedmowa
„Jedyna metafora zdolna oddać, czym jest życie umysłu – pisze badaczka polityczna Hannah Arendt – musi się odwoływać do doznania życia. Bez oddechu życia ludzkie ciało jest trupem, bez myślenia umysł ludzki jest martwy”1. Susan Sontag zgadzała się z tym poglądem. W drugim tomie swych dzienników (Jak świadomość związana jest z ciałem) napisała: „Jako osoba inteligentna nie uważam, że robię coś »lepiej«. To jedyna forma mojego istnienia. […] Wiem, że boję się bierności (i zależności). Gdy używam umysłu, mam wrażenie, że jestem aktywna (niezależna). To dobrze”2.
Sontag (1933 – 2004) – eseistka, powieściopisarka, realizatorka filmowa i aktywistka polityczna – wyjątkowo wyraźnie uświadamiała sobie, że prowadzenie życia, w którym się myśli, i myślenie o życiu, które się prowadzi, to działania uzupełniające się i wzbogacające egzystencję. Od wydania w 1966 roku Przeciw interpretacji, jej pierwszego zbioru esejów, w którym w bezpretensjonalny, świeży sposób poruszała cały wachlarz tematów: od muzyki The Supremes, przez dzieła Simone Weil, po filmy takie jak Człowiek, który się nieprawdopodobnie zmniejsza i Muriel, interesowała się zarówno kulturą „popularną”, jak i „wysoką”. W posłowiu do wydania tomu, które ukazało się trzydzieści lat po pierwszej edycji, pisze: „Gdybym miała wybierać między The Doors i Dostojewskim, wówczas – oczywiście – wybrałabym Dostojewskiego. Ale czy muszę wybierać?”3.
Sontag, która proponowała zwrot ku „erotyce sztuki”, z francuskim pisarzem Rolandem Barthes’em dzieliła nie tylko opisywaną przezeń „przyjemność tekstu”, lecz także, jak pisała w przedmowie do książki popularyzującej jego myśl, „wizję życia intelektualnego jako takiego, które wypełniają pożądanie, nieskrępowana praca umysłu i przyjemność”4. Pod tym względem szła śladem Williama Wordswortha, który w przedmowie do Ballad lirycznych twierdził, że rola poety to „natychmiastowe ukontentowanie Czytelnika”. Obowiązek ten „jest uznaniem dla piękna wszechświata” i „hołdem składanym przyrodzonej i czystej godności człowieka”, jego wypełnienie zaś będzie „zadaniem łatwym i lekkim dla tego, kto spogląda na świat w duchu miłości”5.
„Co sprawia, że czuję się silna?” – pyta Sontag w dzienniku i odpowiada: „Bycie kochaną i praca”6. Mówi też o swojej tendencji do „gorących uniesień umysłu”7. Miłość, pożądanie i myślenie najwyraźniej były dla niej podobne w swej istocie. W fascynującej książce Eros the Bittersweet poetka i filolożka klasyczna Anne Carson, którą Sontag bardzo podziwiała, twierdzi: „Wydaje się, że istnieje pewne podobieństwo między tym, jak Eros działa w umyśle człowieka kochającego, a tym, jak nabywanie wiedzy wpływa na umysł myśliciela”8. Carson dodaje także: „Kiedy umysł sięga po wiedzę, wkracza na płaszczyznę pożądania”. Echo tych słów słychać w eseju o Rolandzie Barthesie, w którym Sontag stwierdza: „pisanie jest obejmowaniem, byciem obejmowanym; każda idea jest ideą, która wychodzi ku światu”.
W 1987 roku, na poświęconym postaci Henry’ego Jamesa sympozjum pod patronatem PEN American Center, Sontag rozwinęła myśl Carson, że istnieje nierozerwalna więź między pożądaniem i wiedzą. Uznała za niesłuszną krytykę słownictwa Jamesa, któremu zarzucano, że jest suche i abstrakcyjne. Argumentowała: „Jego słownictwo cechują bogactwo, mnogość, pożądanie, radość, ekstaza. Świat Jamesa jest światem, w którym zawsze jest więcej – więcej tekstu, więcej świadomości, więcej przestrzeni, więcej złożoności w przestrzeni, więcej pożywki, którą może przeżuwać świadomość. Swe powieści buduje w oparciu o zasadę pożądania, która wydaje mi się czymś nowatorskim. Jest to pożądanie epistemologiczne, pożądanie wiedzy. Często przypomina pożądanie cielesne, które naśladuje lub zwielokrotnia”. W swoich dziennikach Sontag „życie umysłu” opisuje następującymi słowami: „Entuzjazm, apetyt, łaknienie, pożądanie, pociąg, nienasycenie, uniesienie, zapał”9. Być może uznałaby, że Anne Carson wypowiada się również w jej imieniu, gdy mówi: „zakochiwanie się i nabywanie wiedzy to rzeczy, dzięki którym naprawdę czuję, że żyję”.
We wszystkich swoich przedsięwzięciach Sontag starała się podważyć stereotypowe kategorie, takie jak męskie – kobiece czy młody – stary, które skłaniają ludzi, by nie przekraczać granic i prowadzić życie pełne zahamowań. Nieustannie badała prawdziwość i zasadność swojego przekonania, że rzekome przeciwieństwa, takie jak myślenie i odczuwanie bądź świadomość i zmysłowość, to w istocie aspekty jednego zjawiska przypominające włoski na aksamicie, które zależnie od kierunku przesuwania dłoni dostarczają różnych doznań, mają dwa różne odcienie i dają się dwojako postrzegać.
W powstałym w 1965 roku eseju O stylu Sontag pisze na przykład: „Jeśli nazwiemy Triumf woli (1934) i Olimpiadę (1938) Leni Riefenstahl arcydziełami, nie będzie to traktowaniem propagandy nazistowskiej z estetyczną pobłażliwością. Propaganda nazistowska jest w tych filmach niewątpliwie obecna. Obecne jest w nich jednak coś jeszcze […] misterne poruszenia inteligencji, wdzięk i zmysłowość”10. Dekadę później w eseju Fascynujący faszyzm Sontag odsłania inny odcień aksamitu, twierdząc, że Triumf woli to „najczystszy przykład filmu propagandowego wszech czasów, którego sama idea wyklucza coś więcej niż samą propagandę”11. O ile dawniej Sontag skupiała się na „formalnych implikacjach treści”, o tyle później, jak wyjaśnia, interesowała ją „treść ukryta w pewnych koncepcjach formy”.
Określająca się mianem „szalonej estetki” i „obsesyjnej moralistki” Sontag zgodziłaby się zapewne ze słowami Wordswortha, że „nie odczuwamy innych wzruszeń niż te, które rodzą się z ukontentowania”, a „ilekroć współczujemy z bólem, okazuje się, że nasze współczucie wzięło swój początek w subtelnych związkach z ukontentowaniem”12. Nie jest więc niczym zaskakującym, że choć Sontag w pełni cieszyła się przyjemnościami „pluralistycznej, polimorficznej kultury”, nigdy nie odwracała oczu od „widoku cudzego cierpienia” – taki tytuł nadała swej ostatniej książce – i nie zaprzestawała wysiłków, by temu cierpieniu ulżyć.
W 1968 roku pojechała do Hanoi na zaproszenie rządu północnowietnamskiego jako uczestniczka delegacji amerykańskich aktywistów antywojennych. O podróży tej pisała: „kazała mi [ona] ponownie przemyśleć własną tożsamość i formy świadomości, a także psychiczne formy mojej kultury, znaczenie »szczerości«, język, decyzje moralne, sposoby ekspresji psychologicznej”13. W latach dziewięćdziesiątych dziewięciokrotnie odwiedziła Sarajewo, stając się świadkiem cierpień jego trzystu osiemdziesięciu tysięcy mieszkańców, którzy żyli wówczas w warunkach ciągłego oblężenia. Podczas jej drugiej wizyty w 1993 roku sarajewski producent teatralny zaproponował jej wyreżyserowanie Czekając na Godota Samuela Becketta z udziałem trupy najwybitniejszych aktorów mieszkających w tym mieście. Wystrzały karabinów snajperskich i wybuchy pocisków moździerzowych stanowiły tło dźwiękowe zarówno dla prób, jak i przedstawień, na które przychodzili oficjele rządowi, lekarze z głównego sarajewskiego szpitala i frontowi żołnierze, a także inwalidzi i pogrążeni w żałobie mieszkańcy. „Ten, kogo wiecznie zaskakuje istnienie deprawacji – napisała w eseju Widok cudzego cierpienia – kto wciąż odczuwa rozczarowanie (lub wręcz niedowierzanie) wobec dowodów tego, jakie makabryczne okrucieństwa ludzie są w stanie wyrządzić innym ludziom, nie jest jeszcze moralnie ani psychologicznie dorosły”14. Innym razem stwierdziła natomiast: „niemożliwa jest […] prawdziwa kultura bez altruizmu”15.
Poznałem Susan Sontag na początku lat sześćdziesiątych, kiedy ona wykładała, a ja studiowałem na Columbia University. Przez trzy lata pisałem teksty i pracowałem jako redaktor dla dodatku literackiego do „Columbia Spectator”, dziennika wydawanego w Columbia College, do którego w 1961 roku Sontag napisała esej o Normanie O. Brownie zatytułowany Życie przeciwko śmierci, zamieszczony później w zbiorze Przeciw interpretacji. Po jego lekturze pewnego popołudnia bezczelnie postanowiłem zajrzeć do jej gabinetu, by powiedzieć, że tekst bardzo mi się spodobał. Spotkaliśmy się później jeszcze kilka razy na kawie.
Po skończeniu Columbia College w 1964 roku poszedłem na anglistykę na University of California i wpadłem tam w wir wydarzeń, które składały się na wielkie społeczne, kulturowe i polityczne przebudzenie Ameryki. „Rozkoszą w świt ten było, że się żyje”16, napisał Wordsworth dwa wieki wcześniej na temat początków rewolucji francuskiej. Teraz codzienność znów stawała się najprawdziwszym przedstawieniem i gdziekolwiek się poszło, „nocą w knajpach grali, a w powietrzu pachniało rewolucją”, jak śpiewał Bob Dylan w piosence Tangled Up in Blue. Wspominając tamte czasy mniej więcej trzydzieści lat później, Sontag pisze w posłowiu do wznowienia tomu Przeciw interpretacji: „Jak cudowne to wszystko się wydaje, gdy spojrzeć wstecz. Jak bardzo by się chciało wciąż mieć tamtą śmiałość, optymizm i pogardę dla komercjalizacji. Uczucia typowe dla dzisiejszych czasów to na jednym biegunie nostalgia, a na drugim upodobanie do utopii. Być może najciekawszą cechą okresu zaszufladkowanego dziś jako Lata Sześćdziesiąte jest to, że czuło się wówczas tak mało nostalgii. I w tym sensie żyliśmy w czasie utopijnym”17.
Pewnego popołudnia 1966 roku szczęśliwym trafem wpadłem na Susan na kampusie uniwersytetu w Berkeley. Powiedziała mi, że przyjechała na zaproszenie z wykładem, ja zaś odparłem, że od niedawna tworzę i prowadzę nocny program publicystyczny o swobodnej formule w radiu KPFA. Dodałem, że razem z Tomem Luddym – który później został kuratorem Pacific Film Archive – będziemy tego wieczora gościć w studiu filmowca Kennetha Angera, a tematem spotkania będzie jego film Wschód skorpiona. Dała się zaprosić na rozmowę. (W swoich dziennikach zamieszcza Inauguration of the Pleasure Dome Angera na liście najlepszych filmów).
W 1967 roku przeprowadziłem się do Londynu i zostałem pierwszym europejskim redaktorem magazynu „Rolling Stone”, dla którego pisałem i pracowałem także po powrocie do Nowego Jorku w 1970 roku. Susan i ja mieliśmy wielu wspólnych przyjaciół i w następnych latach od czasu do czasu spotykaliśmy się na przyjęciach, seansach filmowych, koncertach (zarówno rockowych, jak i muzyki klasycznej) czy wiecach politycznych. Zawsze chciałem przeprowadzić z nią wywiad dla „Rolling Stone”, ale nie potrafiłem się zmobilizować, by ją o to zagadnąć. Wreszcie w lutym 1978 roku doszedłem do wniosku, że chyba nadszedł właściwy moment. Rok wcześniej ukazał się jej świetnie przyjęty esej O fotografii, a niebawem na rynku miały się pojawić dwie kolejne książki: zbiór ośmiu opowiadań I, etcetera, który opisała kiedyś jako „kilka przygód z pierwszą osobą”, oraz esej Choroba jako metafora. Między rokiem 1974 a 1977 Susan przeszła operację oraz leczenie z powodu nowotworu piersi i doświadczenie bycia pacjentką onkologiczną wykorzystała do napisania tej książki. Gdy wreszcie się zdecydowałem spytać ją, czy zechciałaby mi udzielić wywiadu, proponując zarazem, byśmy za punkt wyjścia przyjęli trzy wymienione wyżej książki, zgodziła się bez wahania.
Niektórzy pisarze o udzielaniu wywiadów skłonni są stwierdzić to, co poeta Kenneth Rexroth powiedział o pewnym wyjątkowo nużącym wieczorku – to jak „wsadzanie języka do kontaktu przed obiadem”. Jednym z takich pisarzy był Italo Calvino. W krótkim tekście Rozmyślania przed udzieleniem wywiadu pisał: „Każdego ranka mówię sobie: dziś muszę dużo napisać, a potem dzieje się coś, co mi to uniemożliwia. A dziś […], co to ja miałem dziś zrobić? Ach tak, mam udzielać wywiadu. Boże, dopomóż!”. Jeszcze większy sceptycyzm wykazał J. M. Coetzee, który w połowie wywiadu z Davidem Attwellem oznajmił: „Gdybym był choć trochę przewidujący, od samego początku trzymałbym się z dala od dziennikarzy. […] W dziewięciu przypadkach na dziesięć […] [wywiad] jest wymianą zdań z kimś zupełnie obcym, komu jednak konwencje gatunku literackiego zezwalają na przekroczenie granic kultury osobistej obowiązujących w rozmowie obcych ludzi. […] W moim odczuciu jednak prawda wiąże się z milczeniem, z refleksją, z praktyką pisarską. Mowa nie jest skarbnicą prawdy, lecz bladą i prowizoryczną wersją pisania. A rapier zaskoczenia, jakim włada sędzia śledczy lub dziennikarz przeprowadzający wywiad, to nie narzędzie wydobywania prawdy, lecz – przeciwnie – broń, świadectwo konfrontacyjnego charakteru dokonywanej transakcji”18.
Susan Sontag widziała to inaczej. „Podoba mi się forma wywiadu – powiedziała mi pewnego razu – a to dlatego, że lubię konwersację, dialog, a znaczną część moich przemyśleń zainspirowały rozmowy. Jednym z najtrudniejszych wyzwań pisarskich jest to, że trzeba w izolacji prowadzić rozmowę z samą sobą, co jest zupełnie nienaturalne. Ja lubię rozmawiać z innymi – unikam w ten sposób zamknięcia się we własnym świecie, w trakcie rozmowy zaś mam okazję dowiedzieć się, co sama myślę. Nie interesuje mnie szeroka publiczność, ponieważ jest to byt abstrakcyjny, natomiast pragnę wiedzieć, co myśli konkretna osoba. Aby poznać jej zdanie, muszę się z nią spotkać twarzą w twarz”.
W jednym z wpisów z 1965 roku w swoim dzienniku Susan postanawia „nie udzielać żadnych wywiadów, dopóki nie będę brzmieć równie klarownie, autorytatywnie + bezpośrednio jak Lillian [Hellman] w »Paris Review«”19. Trzynaście lat później pewnego słonecznego czerwcowego popołudnia przyjechałem do jej paryskiego mieszkania w szesnastej dzielnicy. Usiedliśmy na dwóch sofach w salonie. Na stoliku stojącym pomiędzy nimi położyłem magnetofon. Gdy słuchałem jej klarownych, autorytatywnych i bezpośrednich odpowiedzi na moje pytania, stało się dla mnie jasne, że Susan nauczyła się rozmawiać tak, jak to sobie zamierzyła wiele lat wcześniej. W przeciwieństwie do niemal wszystkich innych osób, z którymi przeprowadziłem wywiady (drugim wyjątkiem jest pianista Glenn Gould), Susan nie operowała zdaniami, lecz starannie wypracowanymi, rozbudowanymi akapitami. Uderzyła mnie precyzja i „moralna oraz językowa dokładność” – jak kiedyś określiła styl pisarski Henry’ego Jamesa – z jaką przedstawiała i rozwijała swoje myśli, starannie cyzelując znaczenia dodawanymi w nawiasie uwagami i okolicznikami („czasem”, „okazjonalnie”, „przeważnie”, „w większości wypadków”, „niemal za każdym razem”). W bogactwie i płynności jej wypowiedzi brzmiało, jak to mówią Francuzi, ivresse du discours – upojenie słowem mówionym. W jednym z wpisów w dzienniku Sontag oznajmia, że zależy jej na „prowadzeniu dialogu kreatywnego”, uznając go za „główną metodę osiągania zbawienia”20.
Po trzech godzinach rozmowy Susan powiedziała mi, że musi zrobić sobie przerwę przed proszoną kolacją, na którą wybierała się owego wieczora. Nagrałem już dość materiału do wywiadu dla „Rolling Stone”. Ku mojemu zaskoczeniu Susan powiedziała mi jednak, że niebawem wraca na pół roku do swojego nowojorskiego mieszkania, a ponieważ chciałaby poruszyć ze mną jeszcze kilka innych tematów, spytała, czy możemy dokończyć rozmowę w Nowym Jorku.
Pięć miesięcy później, pewnego zimnego listopadowego popołudnia, przyszedłem do jej przestronnego apartamentu z oknami wychodzącymi na rzekę Hudson przy skrzyżowaniu Riverside Drive i 106 Ulicy. Mieszkała tam w otoczeniu ośmiu tysięcy książek, o których mówiła „mój własny system wyszukiwawczy” i „moje archiwum tęsknot”. W tym uświęconym miejscu siedzieliśmy i rozmawialiśmy do późnej nocy.
W październiku 1979 roku w magazynie „Rolling Stone” ukazała się jedna trzecia mojego wywiadu z Susan Sontag. Dziś po raz pierwszy mogę w całości zaprezentować rozmowę, którą miałem przywilej prowadzić trzydzieści pięć lat temu w Paryżu i Nowym Jorku z niezwykłą, inspirującą osobą, której intelektualne credo – tak jak zawsze je sobie wyobrażałem – najlepiej wyraża jej własny krótki tekst z 1996 roku zatytułowany A Letter to Borges21:
Powiedziałeś, że literaturze zawdzięczamy wszystko, czym jesteśmy i czym byliśmy. Jeśli znikną książki, zniknie historia, znikną ludzie. W pełni się z Tobą zgadzam. Książki to nie tylko prosta suma naszych marzeń, nasza pamięć. Dają nam także możliwość wykraczania poza samych siebie. Niektórzy ludzie uznają czytanie wyłącznie za rodzaj ucieczki –ucieczki z „prawdziwego” świata codzienności do domeny wyobraźni, uniwersum książek. Książki są czymś znacznie więcej. To sposób na osiągnięcie pełni człowieczeństwa.
Kiedy cztery lata temu zdiagnozowano u ciebie raka, od razu zaczęłaś rozmyślać o tej chorobie. Przypomina mi to słowa Nietzschego: „Psycholog zna niewiele tak pociągających zagadnień jak stosunek zdrowia do filozofii, a w razie gdy sam zachoruje, całą swą naukową ciekawość wnosi w swoją chorobę”22. Czy na podobnej zasadzie zaczęłaś planować Chorobę jako metaforę?
Moja choroba na pewno sprawiła, że zaczęłam myśleć o chorowaniu jako takim. Wszystko, co mi się przydarza, daje okazję do rozmyślań. Myślenie jest jedną z rzeczy, którymi się zajmuję. Gdybym ocalała z katastrofy samolotu, być może zainteresowałabym się historią lotnictwa. Jestem pewna, że doświadczenia ostatnich dwóch i pół roku pojawią się w mojej prozie, choć znacznie przetworzone. Lecz pytanie, które zadawała eseistycznie zorientowana cząstka mnie w związku z tym, co mi się przydarzyło, nie brzmiało: czego doświadczam?, lecz: co tak naprawdę dzieje się w świecie chorych? Jakie idee mają ludzie? Badałam własne przekonania w tym zakresie, ponieważ sama także miałam różne fantastyczne wizje na temat chorób, a raka w szczególności. Nigdy na poważnie nie zastanawiałam się nad zagadnieniem choroby. Jeśli nie rozmyślasz o różnych sprawach, stajesz się nosicielem bardziej czy mniej rozsądnych, lecz jednak stereotypowych twierdzeń na ich temat.
Nie wyznaczyłam sobie żadnego specjalnego zadania – „No, skoro już zachorowałam, to teraz będę o tym rozmyślać” – po prostu myślałam o chorobie siłą rzeczy. Leżysz w szpitalnym łóżku, przychodzi lekarz i mówi w ten swój specyficzny sposób… a ty słuchasz i zaczynasz się zastanawiać, co to wszystko znaczy, co znaczą informacje, które dostajesz, i jak je ocenić. A przy tym myślisz: jakie to dziwne, że ludzie mówią w taki sposób, po czym nagle uświadamiasz sobie, że jest to skutek istnienia zespołu przekonań utrwalonego w świecie ludzi chorych. Można więc powiedzieć, że zaczęłam na ten temat „filozofować”, choć nie lubię używać takich pretensjonalnych słów, gdyż zbyt wysoko cenię filozofię. W szerszym znaczeniu filozofować można jednak na każdy temat: jeśli się zakochasz, zaczynasz myśleć o naturze miłości, o ile rzecz jasna masz odpowiedni temperament.
Jeden z moich przyjaciół, specjalista od Prousta, odkrył, że jego żona ma romans. Czuł się strasznie zazdrosny i pokrzywdzony. Powiedział mi, że zaczął odczytywać to, co Proust mówił o zazdrości, w nowym świetle. Rozmyślał nad istotą zazdrości i rozwijał te koncepcje. Stopniowo zaczął się zupełnie inaczej odnosić zarówno do tekstów Prousta, jak i własnych przeżyć. Naprawdę cierpiał i w jego cierpieniu nie było nic nieautentycznego – na pewno nie uciekał od bólu w rozmyślania – ale do tej pory nigdy nie doświadczył głębokiej zazdrości seksualnej. Gdy wcześniej czytał o niej u Prousta, przyjmował ją do wiadomości tak, jak przyjmuje się rzeczy, które nie stanowią części własnego doświadczenia. Człowiek nie czuje pewnych spraw, póki jego samego nie spotkają.
Nie jestem pewny, czy w chwili odczuwania potwornej zazdrości chciałbym jeszcze o niej czytać. Na podobnej zasadzie podejrzewam, że doświadczanie choroby i jednoczesne rozmyślanie na jej temat musiało wymagać od ciebie wielkiego wysiłku i być może również pewnego zobojętnienia.
Wprost przeciwnie – wielkim wysiłkiem byłoby dla mnie nie myśleć o chorobie. Rozmyślanie o tym, co ci się przytrafia, to najprostsza rzecz na świecie. Oto leżę w szpitalu i myślę, że umrę – musiałabym zmobilizować wielkie siły, by móc zobojętnieć na tyle, aby nie rozważać swojej sytuacji. Bardzo wiele trudu kosztowało mnie oddalenie się od tego tematu, by po okresie, kiedy w ogóle nie mogłam pracować, dokończyć książkę O fotografii. Myślałam, że oszaleję. Kiedy mogłam już wrócić do pracy – było to sześć czy siedem miesięcy po otrzymaniu diagnozy – eseje fotograficzne nie były jeszcze gotowe, ale w głowie ja już tę książkę skończyłam i musiałam włożyć wiele wysiłku w to, żeby ją starannie, w atrakcyjny, przekonujący sposób dopracować. Doprowadzało mnie to do szału, bo musiałam pisać o czymś, czego w danym momencie nie czułam. Chciałam pisać tylko Chorobę jako metaforę