Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Intelektualistka. Kochanka. Pisarka. Aktywistka. Matka. Córka. Polemistka. To różne, choć nie wszystkie wcielenia Susan Sontag w drugim tomie jej dzienników, obejmującym okres rozkwitu i dojrzałości autorki. W tym czasie pisze ona m.in. powieść Zestaw do śmierci i kilka ważnych esejów, kręci filmy, podróżuje między Stanami Zjednoczonymi i Europą, odwiedza Tanger, jedzie do Hanoi. Protestuje przeciw wojnie w Wietnamie i wykuwa swoją postawę polityczną. Zmaga się z chorobami, przeżywa zawiedzione i spełnione miłości. Intensywnie pracuje, notuje przemyślenia na marginesie obejrzanych filmów i przeczytanych książek. Przez karty dziennika przewijają się dziesiątki artystów i pisarzy, m.in. Jane i Paul Bowlesowie, Peter Brook, Jerzy Grotowski i wreszcie wielki przyjaciel Susan Sontag, Josif Brodski. Pasjonująca lektura dająca głębszy wgląd w życie, odczuwanie i sposób myślenia amerykańskiej pisarki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 438
Na początku lat dziewięćdziesiątych moja matka niezobowiązująco rozważała pomysł napisania autobiografii. Zaskoczyło mnie to, ponieważ zawsze unikała pisania o sobie. Pewnego razu powiedziała dziennikarzowi z „The Boston Review”: „Pisanie głównie o sobie byłoby dość pokrętną drogą do tego, o czym chcę pisać. (…) Nigdy nie sądziłam, że moje gusta czy wydarzenia z mojego życia, te pozytywne i negatywne, mogłyby służyć za przykład”.
Matka powiedziała to w 1975 roku, przechodząc bardzo wyczerpującą chemioterapię. Lekarze mieli nadzieję – choć, jak powiedział mi jeden z nich, bardzo niewielką – że jeśli terapia nie wyleczy jej z metastatycznego nowotworu piersi w czwartej fazie, który zdiagnozowano rok wcześniej, to przynajmniej zapewni długi okres remisji choroby. (Działo się to jeszcze w czasach, kiedy członkom rodziny pacjenta mówiono więcej o jego stanie zdrowia niż samemu pacjentowi). Co ciekawe, gdy tylko wyzdrowiała na tyle, by znów móc pracować, napisała serię esejów dla „The New York Review of Books”, które później wydano w postaci książki O fotografii. Moja matka jest w niej pod względem autobiograficznym całkowicie nieobecna, a ponadto niemal w ogóle nie pojawia się również w eseju Choroba jako metafora, którego z pewnością nie napisałaby, gdyby nie padła ofiarą stygmatyzacji wiążącej się z rakiem zarówno w tamtych czasach, jak i dzisiaj, choć obecnie stygmatyzacja ta przybiera przeważnie postać piętna, którym chory naznacza sam siebie.
Przypominam sobie jedynie cztery teksty, w których jako pisarka otwarcie poruszała kwestie autobiograficzne. Pierwszym z nich jest opowiadanie Project for a Trip to China opublikowane w 1973 roku na krótko przed jej pierwszą podróżą do Chin. W znacznej mierze stanowiło ono medytację na temat własnego dzieciństwa oraz ojca, przedsiębiorcy, który większą część niesprawiedliwie krótkiego życia spędził w Chinach, gdzie zmarł, kiedy moja matka miała cztery lata. (Ona sama nigdy nie towarzyszyła rodzicom w żadnej z podróży do brytyjskiej koncesji w mieście noszącym dziś nazwę Tiencin – zostawiali ją pod opieką krewnych i niani). Drugim tekstem z autobiograficznymi elementami jest opowiadanie Unguided Tour opublikowane w „The New Yorkerze” w 1977 roku. Trzeci to opowiadanie Pilgrimage, wydrukowane w tym samym czasopiśmie dziesięć lat później. Opowiada o wizycie u żyjącego na uchodźstwie w Los Angeles Thomasa Manna, z którą jako nastolatka udała się w 1947 roku do jego domu w Pacific Palisades. Historia ta stanowi jednak przede wszystkim hołd złożony pisarzowi, którego moja matka bardzo w owych czasach podziwiała, natomiast, co charakterystyczne, elementy autoportretu pojawiają się wyłącznie w trzecim planie. Doszło wówczas, jak pisała, do spotkania „wstydliwej, rozgorączkowanej, upojonej literaturą dziewczynki z żyjącym na uchodźstwie bogiem”. I wreszcie autobiograficzne fragmenty pojawiają się pod koniec trzeciej powieści mojej matki, Miłośnika wulkanów, wydanej w 1992 roku, w której otwarcie – w sposób, w jaki nigdy wcześniej nie pisała i nie wypowiadała się w wywiadach – mówi o byciu kobietą; kilka urywkowych wspomnień z dzieciństwa znajduje się również w ostatniej powieści, W Ameryce, wydanej w 2000 roku.
„Moje życie to mój kapitał, kapitał wyobraźni”, powiedziała w przywołanym wcześniej wywiadzie w „The Boston Review”, dodając, że lubi „kolonizować”. Wypowiedź ta była o tyle intrygująca, że moja matka zupełnie nie interesowała się pieniędzmi i nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej w prywatnej rozmowie użyła jakiejś finansowej metafory. Wydaje mi się jednak zarazem, że w ten sposób bardzo trafnie opisała swoje życie jako pisarki. Zaskoczyła mnie jej chęć napisania autobiografii, ponieważ, skoro jesteśmy już przy finansowych porównaniach, przedsięwzięcie to byłoby dla niej nie tyle skapitalizowaniem odsetek, ile czerpaniem z żelaznych rezerw, a więc czymś całkowicie nierozsądnym, czy to w dziedzinie finansów, czy zarządzania twórczym materiałem na powieści, opowiadania i eseje.
Pomysł ten ostatecznie spalił na panewce. Moja matka napisała Miłośnika wulkanów, uznając, że w ten sposób wróciła do roli powieściopisarki, za którą pragnęła się uważać nawet w czasach, gdy tworzyła najlepsze ze swych esejów. Sukces książki dał jej pewność siebie, której, jak twierdziła, brakowało jej od czasu wydania w 1967 roku poprzedniej książki, Zestaw do śmierci. Zestaw… otrzymał mieszane recenzje, które bardzo rozczarowały matkę. Po Miłośniku wulkanów zaangażowała się na dłuższy czas w sprawy Bośni i oblężonego Sarajewa – był to temat, który całkowicie ją pochłonął. Wreszcie jednak wróciła do prozy, nie wspominając już więcej, o ile mi wiadomo, o pisaniu tekstów autobiograficznych.
Gdy popuszczam wodze fantazji, wyobrażam sobie czasem, że dzienniki mojej matki – niniejszy ich tom jest drugim z trzech – nie tylko pełnią funkcję autobiografii, do której napisania nigdy w końcu nie zasiadła (a gdyby to zrobiła, stworzyłaby zapewne tekst wysoce literacki i fragmentaryczny w rodzaju wielce przez nią podziwianej Self-Consciousness Updike’a), lecz także wielkiej autobiograficznej powieści, której nigdy nawet nie zamierzała napisać. Jeśli dalej pociągnąć tę fantazję, pierwszy tom dzienników, Odrodzona, stanowiłby bildungsroman, historię o dorastaniu – jej wersję Buddenbrooków, by przywołać Manna, lub jej Martina Edena Jacka Londona, powieść, którą czytała jako nastolatka i do końca życia ciepło wspominała. Niniejszy tom, który postanowiłem zatytułować jednym z padających w nim zdań – Jak świadomość związana jest z ciałem – byłby historią o przepełnionej energią i naznaczonej sukcesami dorosłości. O trzecim, ostatnim tomie, nie będę się na razie wypowiadał.
Kłopot z niniejszą książką polega na tym, że moja matka, do czego sama się ochoczo i z dumą przyznawała, przez całe życie była studentką. Oczywiście w Odrodzonej bardzo młoda Susan Sontag świadomie tworzyła – lub raczej od-twarzała – siebie jako osobę, którą chciała się stać, w miejscach odległych od świata, w którym się urodziła i wychowała. W niniejszym tomie nie ma już nic o fizycznym uciekaniu z Arizony i Los Angeles dzieciństwa do University of Chicago, Paryża i Nowego Jorku w poszukiwaniu spełnienia (należy wyraźnie odróżnić je od szczęścia, które moja matka rozumiała zupełnie inaczej i, obawiam się, nie stanowiło ono dla niej źródła, z którego potrafiłaby głęboko zaczerpnąć). Lecz wielkie sukcesy pisarskie, które matka opisuje w tym tomie, przebywanie w towarzystwie pisarzy, artystów i intelektualistów wszelkiej proweniencji – od Lionela Trillinga, przez Paula Bowlesa, Jaspera Johnsa, Josifa Brodskiego i Petera Brooka, po György Konráda – a także gotowość do wyruszenia w podróż dosłownie w każdej chwili, nie stały w sprzeczności z jej obrazem jako studentki. Można stwierdzić, że wręcz go utrwalały.
Przy redakcji drugiego tomu pamiętników moją uwagę przykuło zwłaszcza to, że moja matka z łatwością przemieszczała się pomiędzy różnymi światami. Częściowo zdolność tę zawdzięczała ambiwalencjom i sprzecznościom obecnym we własnej myśli, które moim zdaniem nie tylko jej nie umniejszają, lecz czynią głębszą, bardziej interesującą i, w gruncie rzeczy, mniej podatną na… tak, na interpretację. Jeszcze ważniejsze, jak sądzę, jest jednak to, że o ile moja matka nie cierpiała głupców (a jej definicja głupoty była, najdelikatniej mówiąc, ekumeniczna), o tyle przy ludziach, których autentycznie podziwiała, nie występowała w roli nauczycielki, którą zawsze pragnęła być, lecz studentki. Dlatego też w mojej opinii najmocniejsze fragmenty Jak świadomość związana jest z ciałem dotyczą podziwu dla różnych osób, zwłaszcza jednak do Jaspera Johnsa i Josifa Brodskiego, których szanowała z zupełnie różnych powodów. Lektura tych fragmentów prowadzi do lepszego zrozumienia tych z esejów mojej matki – mam na myśli głównie teksty o Walterze Benjaminie, Rolandzie Barthesie i Eliasie Canettim – które są przede wszystkim hołdem.
Wyobrażam sobie, że niniejszy tom można z powodzeniem nazwać polityczną bildungsroman, biorąc pod uwagę to, że stanowi zapis kształcenia i dojrzewania autorki. W początkowych partiach książki moją matkę wypełniają gniew, a zarazem przerażenie spowodowane szaleństwem wojny rozpętanej przez Amerykę w Wietnamie, przeciw której matka aktywnie protestowała. Sądzę jednak, że nawet ona skrzywiłaby się na wspomnienie pewnych rzeczy, które pisała podczas wizyty w bombardowanym przez amerykańskie wojska Hanoi. Zamieściłem jednak te notatki bez wahania, podobnie jak wiele innych zapisków na rozmaite tematy, które wprawiały mnie w konsternację lub były dla mnie osobiście bolesne. Jeśli chodzi o Wietnam, dodam tylko, że potworności wojny, które sprawiły, że matka zajęła skrajne pozycje, nie były bynajmniej wytworem jej wyobraźni. Być może wypowiadała się nierozważnie, lecz faktem jest, że wojna ta prowadziła do straszliwych potworności i pod tym względem matka miała wówczas niechybnie rację.
Moja matka nigdy nie przestała sprzeciwiać się wojnie. Zaczęła jednak żałować swojej wiary w emancypacyjną moc komunizmu – nie tylko w postaci radzieckiej, chińskiej czy kubańskiej, lecz jako ustroju – i w przeciwieństwie do wielu jej kolegów po piórze (pozostanę w tej materii dyskretny, lecz uważny czytelnik będzie wiedział, o których pisarzy tamtego pokolenia chodzi), publicznie się tej wiary wyparła. Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, że doznałaby tej odmiany serca i umysłu, gdyby nie przyjaźń z Josifem Brodskim, będąca być może jedynym głębokim emocjonalnym związkiem w jej życiu. Nie sposób przecenić wpływu Brodskiego na moją matkę – czy to w zakresie estetyki, polityki czy ludzkich spraw – pomimo faktu, że na pewien czas przed śmiercią poety oddalili się od siebie. Na łożu śmierci w nowojorskim Memorial Hospital, przedostatniego dnia życia, walcząc o każdy oddech i każdą chwilę, gdy nagłówki prasowe krzyczały o tsunami w Azji, matka mówiła tylko o dwóch osobach – matce i Brodskim. Parafrazując Byrona, własne serce było jej trybunałem.
Serce nierzadko złamane: znaczną część tego tomu wypełniają obszerne wynurzenia o utracie kochanej osoby. W pewnym stopniu prowadzi to do powstania fałszywego obrazu życia mojej matki. Bierze się on stąd, że miała ona skłonność do częstego wykonywania wpisów w dzienniku, gdy była nieszczęśliwa, jeszcze częstszego, gdy tkwiła na samym dnie rozpaczy, a rzadkiego, gdy wszystko było w porządku. Lecz o ile proporcje emocji zawartych w notatkach nie są zgodne z rzeczywistością, o tyle sądzę, że brak szczęścia w miłości przekładał się na równie ważną część osobowości mojej matki jak głębokie poczucie spełnienia, które czerpała z pisarstwa, oraz pasja, z jaką – zwłaszcza w chwilach wolnych od pisania – oddawała się ciągłemu studiowaniu i przyjmowaniu roli doskonałej czytelniczki wielkiej literatury i admiratorki wielkich dzieł sztuki, teatru, filmu i muzyki. Tak zatem dzienniki te, prawdziwie zaświadczając o mojej matce, czyli o życiu, jakie prowadziła, opisują drogę do utraty erudycji i z powrotem. To, że nie pragnąłem, by jej życie w ten sposób wyglądało, nie ma żadnego znaczenia.
Moją redakcję dzienników znacznie ulepszył Robert Walsh, który wielkodusznie zgodziwszy się zaopiniować jej ostateczną wersję, wskazał znaczną liczbę błędów i luk.
Odpowiedzialność za wszelkie pozostałe usterki ponoszę oczywiście tylko i wyłącznie ja.
David Rieff
Wszystkie uwagi zamieszczone w nawiasach kwadratowych pochodzą od Davida Rieffa, syna S.S. i redaktora oryginalnego wydania. Polskie wydanie oddaje też, na ile to możliwe, interpunkcję i skład oryginału (przyp. red.).
[Niedatowane luźne kartki:]
Język staje się ciągiem martwych, „białych” dźwięków
***
Osoba, która (jako człowiek) ma (?) tonację doskonałą
***
Nie obchodzi mnie, czy ktoś jest inteligentny; przy każdym spotkaniu, kiedy dwie osoby zachowują się wobec siebie naprawdę po ludzku, powstaje „inteligencja”
***
Pisarze sądzą, że słowa znaczą to samo –
***
[S.S. w latach sześćdziesiątych czyniła w dziennikach liczne notatki, lecz z biegiem lat datowała je coraz bardziej niedbale lub w ogóle tego nie robiła. Poniższe zapiski pochodzą z zeszytu oznaczonego 1965 – Powieść, zapiski zebrane. Ich kolejność oraz dzienna data powstania jest nieznana. Poniżej przytaczam te z zapisków, które, jak sądzę, mówią o S.S. coś więcej niż typowe notatki do powieści o ich twórcy].
[Przekreślone, lecz czytelne:]
Zwróć uwagę, jak Burroughs w Nagim lunchu przechodzi od I do III osoby i z powrotem bez żadnej formalnej zapowiedzi.
Zwróć też uwagę na wiedzę w objaśniających komentarzach w nawiasach
[Przekreślone, lecz czytelne:]
Jakiego rodzaju jest „ja”? Czy trzeba wierzyć, że Bóg jest Kobietą, aby mówić „ja” w rodzaju żeńskim i pisać o ludzkiej kondycji.
Kto ma prawo mówić „ja”? Czy trzeba sobie na nie zasłużyć?
Element oniryczny.
[Przekreślone, lecz czytelne:]
narkotyczna ekstaza [–] zob. obraz [Francisa] Picabii Universal Prostitution, powszechne cudzołóstwo
Przedstawienie fantazji erotycznej: „ani piękne, ani brzydkie”, żadnej wagi emocjonalnej, nic ponad to, czym jest – po prostu „podniecające”
Dobry temat powieściowy – fantazje przeplatające się jak sny w The Benefactor
…
Nie poszukuję fabuły – szukam „tonu”, „barwy”, reszta sama się pojawi
Co, gdyby wszystko było tak samo, ale nikt by nie rozmawiał.
…
Powieść jako gra (Burt [Belchman, pisarz amerykański, przyjaciel S.S.]) – ustalenie „reguł”, które następnie określają postać + sytuację
Problem: rozwodnienie mojego pisarstwa. Jest ubogie, od zdania do zdania. Zbyt architektoniczne, zanadto dyskursywne.
Cudowna małomówność Jaspera [Johnsa, z którym S.S. w połowie lat sześćdziesiątych była w związku] – budzi respekt – plus jego kłótliwość