Na obcej ziemi. Czas pokuty - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Na obcej ziemi. Czas pokuty ebook i audiobook

Joanna Jax

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poruszająca historia ludzi, którzy muszą zacząć budować swoje życie w zupełnie nowym, nieznanym im miejscu.

Po opuszczeniu Wołynia, Wissarion, Nadia, Marcel i Marta z bratem przyjeżdżają do Wrocławia, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Na miejscu czują się rozczarowani, ponieważ wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiała to radziecka prasa. Dla Lemańskiego i jego przyjaciół powojenny rozgardiasz to dobry moment na zarobienie dużych pieniędzy, dla Andrzeja i jego rodziny to ciężka próba zmiany swojego życia a nawet wartości, którymi się dotychczas kierowali. Obraz Ziem Odzyskanych, ponura epoka stalinizmu w której bohaterowie powieści muszą się odnaleźć, by przetrwać.

Joanna Jax kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią w osadzaniu opowieści w historycznych realiach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 8 min

Lektor: Barbara Liberek
Oceny
4,7 (736 ocen)
578
117
35
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
danusia2392

Dobrze spędzony czas

Książka ogólnie jest dobra ale Jedna z głównych postaci tej książki; Nadia działała mi na nerwy. Myślę że autorka trochę przesadziła z kreacją tej postaci.. Uważam Nadię za egoistyczna idiotkę..
10
lorelei_l

Z braku laku…

Zawsze ceniłam książki Jax, bo pokazywały losy RÓŻNYCH bohaterów w ciekawych czasach. Ale tutaj mamy równie pochyłą, 20% książki to wydarzenia w Kudowie opowiedziane przez narratora, potem przez Nadię a potem przez Wiszę. Reszta też nie jest ciekawsza, jedna wielka Nadia-drama. Brakuje mi historii innych postaci, które są wspomniane po łebkach.
10
Amelka84

Dobrze spędzony czas

Jax jak zwykle dobrze opowiada. Natomiast wątek niestabilnej Nadii jest już nudny
10
Agnes35q

Nie oderwiesz się od lektury

czuję niedosyt i czekam na kolejny tom, mam nadzieję że będzie.
10
Agaga74

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna seria, czyta się z wielką przyjemnością a lektorka spisała się doskonale. Bardzo polecam!!!
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Se­we­ryn-Sa­kie­wicz
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Jo­anna Jax, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-25-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Je­den do­świad­czony le­karzwart jest stu wo­jow­ni­ków

Ho­mer

Po­wieść tę de­dy­kuję

Dr n.med. Ka­ta­rzy­nie Mróz

Z po­dzię­ko­wa­niami za wiel­kie serce i za­an­ga­żo­wa­nie w wy­peł­nia­niu swo­jej mi­sji.

1.

Oko­lice Ku­dowy, 1948

Ci­sza. Zło­wroga, zwia­stu­jąca na­dej­ście naj­gor­szego...

Wis­sa­rion czuł się tak, jakby zna­lazł się po­mię­dzy ży­ciem a śmier­cią. Na­wet nie pró­bo­wał się za­sta­na­wiać nad roz­wią­za­niem tej sy­tu­acji. Zna­leźli się z Nadią w pu­łapce, z któ­rej nie było wyj­ścia. Ko­lejny raz ją za­wiódł, a sam za chwilę umrze. Może nie od razu, ale na pewno do tego doj­dzie, i to bar­dzo szybko. Być może Mak­sim ze­chce naj­pierw po­znę­cać się nad nim, jed­nak jego dni były po­li­czone. Ni­gdy nie zna­lazł się w po­dob­nej sy­tu­acji. Czy te­raz po­wi­nien w bły­ska­wicz­nym tem­pie przy­po­mnieć so­bie całe swoje ży­cie albo wszyst­kie złe uczynki, któ­rych się do­pu­ścił? A może wpaść w pa­nikę, pła­kać, że­brać o li­tość, pro­sić o ła­skę? Nie wie­dział tego, bo miał w gło­wie pustkę. Pa­trzył na prze­ra­żoną twarz Na­deńki i po­wta­rzał w du­chu: „Prze­pra­szam, prze­pra­szam...”. Kie­dyś, dawno temu, ura­to­wał jej ży­cie, a te­raz? Znowu odda ją w łapy czło­wieka, któ­rego ni­gdy nie ko­chała i który pew­nego dnia zro­bił z niej swoją nie­wol­nicę. A jego Oleńka? Ona wyj­dzie z tego bez szwanku. Dla niej oj­cem był Fio­do­row, po ob­cym męż­czyź­nie na­wet nie za­pła­cze. Śmierć Wis­sa­riona Zi­now­jewa roz­wią­za­łaby wszyst­kie pro­blemy. Jego rów­nież.

Ta ci­sza go do­bi­jała. Mak­sim za­dał py­ta­nie Nadii, a ono wciąż po­zo­sta­wało bez od­po­wie­dzi. Jed­nak wi­siało w po­wie­trzu i dud­niło w uszach wszyst­kich obec­nych osób. Ko­bieta mil­czała i na­wet nie pa­trzyła na męża, ale na Wi­szę. W kiep­skim świe­tle re­flek­to­rów sa­mo­cho­do­wych nie był w sta­nie do­strzec, czy przy­gląda się mu z wy­rzu­tem, z mi­ło­ścią, a może z ża­lem, że ko­lejny raz ją za­wiódł.

Żoł­nie­rze z pe­pe­szami cze­kali je­dy­nie na roz­kaz Mak­sima, ale i on nic nie mó­wił, jakby chciał się za­ba­wić ich stra­chem. Naj­pew­niej to miała być na­groda za nad­wą­tlone ego. Wielki puł­kow­nik, po­strach Dol­nego Ślą­ska, dzier­żący ogromną wła­dzę i ma­jący do dys­po­zy­cji cały apa­rat re­pre­sji, łącz­nie z oso­bi­stą ochroną, zo­stał wy­wie­dziony w pole przez żoł­nie­rza UPA i wła­sną żonę. To mu­siała być gorzka pi­gułka.

Skrzy­pie­nie drzwi auta za­brzmiało jak zgrzyt otwie­ra­nych wrót pie­kiel­nych. Po chwili usły­szał ra­do­sny głos córki:

– Ta­tuś?

Dziew­czynka pod­bie­gła do Mak­sima, a ten wziął ją na ręce i mocno uści­snął. Od­wró­cił głowę w kie­runku to­wa­rzy­szą­cych mu męż­czyzn i na­ka­zał, żeby opu­ścili broń. Wis­sa­rion mógłby w tym mo­men­cie uciec i mieć na­dzieję, że umknie tym zbi­rom, ale był prze­ko­nany, iż Fio­do­row nie za­grał w ciemno. Za­pewne w któ­rymś z ga­zi­ków znaj­do­wała się ra­dio­sta­cja, w po­bliżu zaś cały plu­ton żoł­nie­rzy KBW, któ­rzy tylko cze­kali na roz­kaz puł­kow­nika. A na­wet je­śli się my­lił i Mak­sim przy­był tu tylko z naj­bliż­szymi współ­pra­cow­ni­kami, nie mógł za­cho­wać się jak tchórz i zo­sta­wić Nadii. Mu­siał wy­trwać przy niej do sa­mego końca. Chciał, żeby wie­działa, iż go­tów jest od­dać za nią ży­cie.

– Co się stało, ta­tu­siu? – za­py­tała za­spa­nym gło­sem Oleńka.

– Sa­mo­chód się ze­psuł – oświad­czył bez­tro­sko Mak­sim, cho­ciaż głos lekko mu drżał. – I dla­tego przy­by­łem z po­mocą.

– To pój­dziesz z nami na wy­cieczkę. I na lody – szcze­bio­tała i wciąż wtu­lała się w ra­miona Fio­do­rowa.

Wi­sza miał ochotę rzu­cić się na niego i siłą wy­rwać mu dziecko z ob­jęć. Tylko co by mu to dało, je­śli jego córka ko­chała tego czło­wieka, a Zi­now­jew był dla niej kimś ob­cym?

– Cze­ka­łem na was. – Puł­kow­nik uśmiech­nął się do ma­łej.

– I co te­raz? Na­pra­wisz sa­mo­chód?

– Spró­buję, skar­bie. Ale jest noc, a ty je­steś bar­dzo zmę­czona. Ci mili żoł­nie­rze za­wiozą cię do ta­kiego ład­nego domku i po­ło­żysz się do wy­god­nego łóżka, a my zaj­miemy się sa­mo­cho­dem.

Mak­sim Fio­do­row tro­chę się ją­kał, ale sta­rał się nad­ra­biać swoje za­kło­po­ta­nie czu­łymi ge­stami. Za­pewne ro­bił wszystko, aby Oleńka nie wpa­dła w pa­nikę, pa­trząc na tę scenę. Prawdę mó­wiąc, Wi­sza był mu za to bar­dzo wdzięczny. Nie chciał, aby jego córka była świad­kiem krwa­wej jatki.

– A mama? Po­je­dzie z nami?

– My z ma­mu­sią przy­je­dziemy nie­długo. Mu­simy za­brać ba­gaże, na wy­pa­dek gdyby ten po­psuty sa­mo­chód nie dał się na­pra­wić.

– Do­brze, tato – od­parła spo­koj­nie Oleńka, przy­zwy­cza­jona do obec­no­ści funk­cjo­na­riu­szy w swoim ży­ciu. Za­pewne byli dla niej bar­dzo mili i trak­to­wali ją jak księż­niczkę, nie chcąc na­ra­żać się na gniew Fio­do­rowa.

A jed­nak Wis­sa­rion nie wy­trzy­mał, gdy ja­kiś obcy męż­czy­zna wziął dziew­czynkę na ręce i za­czął po­dą­żać do jed­nego z ga­zi­ków. Mak­sim za­gro­dził mu drogę.

– Stój, do cho­lery! – syk­nął mu do ucha. – Oszczędź dzie­cia­kowi tego po­nu­rego spek­ta­klu.

Nie pró­bo­wał omi­nąć Fio­do­rowa, gdyż ten miał słusz­ność – co­kol­wiek się sta­nie za chwilę, jego córka nie po­winna tego oglą­dać. Oleńka po­da­ro­wała mu kilka mi­nut ży­cia i mógł cho­ciaż na nią po­pa­trzeć, za­nim odej­dzie do in­nego świata.

– Mogę się z nią po­że­gnać? – za­py­tał, zde­spe­ro­wany, rów­nie ci­cho.

– Nie! – wark­nął Mak­sim. – Nie mie­szaj jej w gło­wie. Dla jej do­bra. I nie chcę żad­nych cyr­ków przy mo­ich żoł­nier­zach.

Za­ci­snął usta i przy­mknął po­wieki. Miał ochotę roz­pła­kać się jak dziecko, ale nie chciał, żeby Mak­sim oglą­dał go za­ła­ma­nego i po­ko­na­nego. Je­śli miał za chwilę zgi­nąć, po­wi­nien umrzeć z god­no­ścią. Przez chwilę stał w mil­cze­niu na­prze­ciwko puł­kow­nika i dwóch uzbro­jo­nych w pi­sto­lety ma­szy­nowe męż­czyzn. Na­wet te­raz byli z Nadią bez szans.

Gdy sa­mo­chód wraz z Oleńką znik­nął im z oczu, już nic nie po­wstrzy­my­wało Mak­sima, by wy­dać roz­kaz i po­zbyć się na za­wsze swo­jego naj­więk­szego kon­ku­renta. Nadia bę­dzie mu­siała w końcu po­go­dzić się z jego śmier­cią i nikt już nie bę­dzie stał Fio­do­ro­wowi na dro­dze do serca uko­cha­nej.

Po­zo­stali na miej­scu żoł­nie­rze po­now­nie pod­nie­śli broń i wy­ce­lo­wali, tym ra­zem tylko w niego. Wis­sa­rion otwo­rzył oczy i pa­trzył tępo w dwa świetlne punk­ciki, które z każdą chwilą co­raz bar­dziej się od nich od­da­lały. I wtedy usły­szał głos Nadii.

– Zro­bię to, zro­bię... – wy­du­kała, tym ra­zem wbi­ja­jąc wzrok w swo­jego męża.

Po­pa­trzył na nią i prze­ra­ził się tym, co uj­rzał. Wy­ko­rzy­stu­jąc za­mie­sza­nie, ko­bieta wy­cią­gnęła z kie­szeni pi­sto­let, który Wi­sza dał jej po dro­dze, i przy­ło­żyła pod swoją brodę.

– Na­deńko, nie! – krzyk­nął spa­ni­ko­wany.

Na­wet nie od­wró­ciła wzroku w jego stronę, tylko wciąż pa­trzyła na Mak­sima swo­imi ogrom­nymi oczami, peł­nymi prze­raź­li­wego smutku. Te­raz w końcu zo­ba­czył, że w spoj­rze­niu Nadii nie ma ani zło­ści, ani żalu, ale au­ten­tyczna roz­pacz.

Fio­do­row był rów­nie prze­ra­żony, co Wis­sa­rion. Chciał do niej po­dejść, ale wrza­snęła:

– Nie pod­chodź, Mak­si­mie! Za­biję się, ro­zu­miesz? Ni­gdy wię­cej mnie nie zo­ba­czysz, nie usły­szysz i nie do­tkniesz... Przy­się­gam, zro­bię to!

– Na­deńko, bła­gam, odłóż broń – po­pro­sił cie­pło, a po­tem po­wie­dział do sto­ją­cych w po­bliżu żoł­nie­rzy: – Opuść­cie broń! Na­tych­miast!

Wi­dział, że trzyma pa­lec na spu­ście. Pa­trzył z prze­ra­że­niem, jak trzęsą się jej ręce i oba­wiał, że Nadia może wy­strze­lić zu­peł­nie nie­chcący. Te­raz jej oczy były pełne sza­leń­stwa. Na­prawdę była go­towa to zro­bić.

– Po­zwól mu odejść, Mak­si­mie! Sły­szysz? Po­zwól, żeby za­brał sa­mo­chód i od­je­chał stąd. Je­śli on umrze, umrę wraz z nim. Sły­szysz?! – Za­częła łkać.

Wi­sza wie­dział, że Nadia nie ble­fuje. I chyba Mak­sim rów­nież to zro­zu­miał, bo po­wie­dział:

– Do­brze. Tylko bła­gam, nie rób głupstw. Córka na nas czeka. Je­ste­śmy te­raz jej ro­dzi­cami, mu­simy się nią za­opie­ko­wać. Nie mo­żesz na­szej Oleńki zo­sta­wić sa­mej. – Fio­do­row pró­bo­wał za­grać naj­moc­niej­szą kartą.

– Nie pod­chodź, Mak­si­mie! I po­zwól mu od­je­chać! Do gra­nicy jest bli­sko, Wis­sa­rion za kilka go­dzin bę­dzie już po tam­tej stro­nie...

Nadia beł­ko­tała, ale Zi­now­jew miał wra­że­nie, że zdo­łała prze­my­śleć tę par­szywą sy­tu­ację i była w tej chwili zde­ter­mi­no­wana, by ura­to­wać ży­cie uko­cha­nego. Cóż z tego, je­śli on nie chciał ucie­kać bez niej. Przy­rzekł, że już ni­gdy jej nie zo­stawi, a je­śli rze­czy­wi­ście Fio­do­row do­trzyma słowa i po­zwoli mu odejść, a po­tem prze­do­stać się do Cze­cho­sło­wa­cji, nie bę­dzie mógł już po­wró­cić do Pol­ski. Chyba tylko po to, by skoń­czyć swój ży­wot w celi albo pod ścianą stra­ceń. Po­go­dził się z fak­tem, iż musi umrzeć, ale oba­wiał się, że za­nim to na­stąpi i doj­dzie do pro­cesu, funk­cjo­na­riu­sze UB za­mie­nią jego ży­cie w pa­smo bólu, cier­pie­nia i psy­chicz­nych ka­tu­szy. Wo­lałby już, żeby Mak­sim to zro­bił jed­nym strza­łem.

– Wsia­daj do sa­mo­chodu! – syk­nął do niego puł­kow­nik. – I od­jedź.

– Nie – od­po­wie­dział sta­now­czo.

– Wy­noś się stąd, czło­wieku, je­śli nie chcesz zo­ba­czyć tu za chwilę trupa Nadii! Pra­gniesz uniesz­czę­śli­wić swoją córkę? Już jedną matkę przez cie­bie stra­ciła, masz ochotę zro­bić to ko­lejny raz i po­zba­wić jej naj­waż­niej­szej ko­biety w ży­ciu? – Fio­do­row był na­prawdę wście­kły, a jed­no­cze­śnie prze­ra­żony, że za chwilę może się stać coś nie­od­wra­cal­nego.

Nie miał wy­boru. Był także prze­ko­nany, że gdy tylko kry­zys mi­nie i Mak­sim od­bie­rze broń Na­deńce, na­każe, by jego pod­ko­mendni do­pa­dli Wis­sa­riona i wszyst­kich in­nych, któ­rzy za­mie­rzali tej nocy prze­do­stać się przez gra­nicę. Prze­cież Nadia i tak się nie do­wie, czy zgi­nął, czy uciekł. Ale może le­piej by­łoby, gdyby ży­wiła się ir­ra­cjo­nalną na­dzieją, że on gdzieś jest i może jesz­cze się kie­dyś spo­tkają?

Wsiadł do fur­go­netki, drżą­cymi dłońmi prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyjce i ru­szył przed sie­bie. Nie mógł zro­zu­mieć, jak mo­gło do tego dojść. Ow­szem, ist­niało ry­zyko, że wpadną w łapy po­gra­nicz­ni­ków, ale Fio­do­row cze­kał na nich, jakby do­sko­nale wie­dział, co kom­bi­nują. Mu­siał się orien­to­wać, że za­pla­no­wali ucieczkę w dniu otwar­cia wy­stawy i przy­jazdu Bie­ruta. Jed­nak pier­wotny ter­min im­prezy zo­stał prze­su­nięty o nie­mal ty­dzień. Nikt ze zna­jo­mych Nadii, któ­rzy byli wta­jem­ni­czeni w ich plan, nie mieli po­ję­cia, czy para zmie­niła datę wy­jazdu, czy też nie.

A po­tem coś przy­szło mu do głowy... Może ra­czej ktoś – jego brat. Za­trzy­mali go, a po­tem wy­pu­ścili, jak gdyby ni­gdy nic. Czy na­prawdę to było dzia­ła­nie pre­wen­cyjne i spraw­dze­nie, czy pod­zie­mie ukra­iń­skie cze­goś nie szy­kuje pod­czas otwar­cia wy­stawy, czy młody Zi­now­jew za­ofe­ro­wał w za­mian za wol­ność coś, czego Fio­do­row nie mógł zi­gno­ro­wać?

Ktoś mu­siał ich wy­dać. I była tylko jedna osoba, która mo­gła to zro­bić – Stie­pan. Nikt inny nie miałby w tym żad­nego in­te­resu, ale dla mło­dego Zi­now­jewa była to walka o ży­cie. I wy­bór po­mię­dzy śmier­cią swoją a Wis­sa­riona. A może li­czył, że Mak­sim z wdzięcz­no­ści da­ruje ży­cie rów­nież jego bratu? Czy za­zwy­czaj nie­ufny Stie­pan na­prawdę dałby się na to na­brać? Każdy żoł­nierz UPA wie­dział, jak to się od­by­wało. Funk­cjo­na­riu­sze obie­cy­wali złote góry w za­mian za in­for­ma­cje, a gdy już do­stali to, czego chcieli, mieli w no­sie swoje de­kla­ra­cje. Sły­szał, że je­den z ich kom­pa­nów, funk­cyjny w Służ­bie Bez­pie­czeń­stwa OUN-u, sprze­dał po­nad stu czter­dzie­stu swo­ich ko­le­gów, po czym i tak go aresz­to­wano, a pod­czas pro­cesu ska­zano na karę śmierci.

Było coś jesz­cze... Ta­kie za­cho­wa­nie cho­ler­nie nie pa­so­wało do jego bra­ciszka. Może gdyby go tor­tu­ro­wano, pękłby, ale nic nie wska­zy­wało na to, by do­znał w aresz­cie ja­kichś strasz­nych krzywd. Może drę­czono go psy­chicz­nie albo obe­rwał kilka razy, jed­nak nie wy­glą­dał na czło­wieka prze­ży­wa­ją­cego po­tworne męki, które zwy­kli za­da­wać człon­kom UPA funk­cjo­na­riu­sze UB. Za­pewne dla zwy­kłych lu­dzi, któ­rzy ni­gdy nie wal­czyli w par­ty­zantce, ta­kie kil­ku­dniowe za­trzy­ma­nie w aresz­cie by­łoby pa­skud­nym do­świad­cze­niem, ale nie dla czło­wieka po­kroju Stie­pana. Na­wet gdy NKWD dep­tało im po pię­tach i stało się ja­sne, że dni UPA są po­li­czone, nie skła­dał broni i wal­czył w Biesz­cza­dach, do­póki nie zo­stał ciężko ranny pod­czas do­ko­ny­wa­nia wraz ze swo­imi kom­pa­nami za­ma­chu na Ka­rola Świer­czew­skiego...

Nikt nie je­chał za Wis­sa­rio­nem przez na­stępne dzie­sięć ki­lo­me­trów, a on nie miał po­ję­cia, co po­wi­nien te­raz zro­bić. Szu­kać córki? Spró­bo­wać się do­stać do punktu zbor­nego, skąd ich grupa miała wy­ru­szyć przez zie­loną gra­nicę do Cze­cho­sło­wa­cji i udać się tam wraz z nimi? A może zgło­sić się na naj­bliż­szy po­ste­ru­nek mi­li­cji i oznaj­mić, że musi się pil­nie skon­tak­to­wać z Cen­tral­nym Ko­mi­te­tem Po­mocy we Wro­cła­wiu albo Re­fe­ra­tem Pracy w Pań­stwo­wym Urzę­dzie Re­pa­tria­cyj­nym?

Nic nie wska­zy­wało na to, by cią­gnął za sobą ogon. Za­tem Fio­do­row do­trzy­mał słowa, li­cząc na to, że jego ucieczka na Za­chód sku­tecz­nie od­izo­luje go od Nadii i Oleńki, nie­mal jak jego śmierć. W końcu do­szedł do wnio­sku, że mar­twy na pewno nie po­może Nadii. Ni­gdy też nie bę­dzie miał szansy, by cho­ciaż z da­leka po­pa­trzyć na swoje dziecko i spraw­dzić, czy nie dzieje się mu ja­kaś krzywda.

Ro­zej­rzał się do­okoła. Zbli­żał się do mia­sta, więc za chwilę po­wi­nien skrę­cić w le­śny dukt pro­wa­dzący do jed­nej z wio­sek, a po­tem po­zo­sta­wić w niej auto i ru­szyć pie­szo do od­da­lo­nej o kilka ki­lo­me­trów od osady cha­łupy, w któ­rej cze­kali na niego inni ucie­ki­nie­rzy: Stie­pan, Kla­rysa i Da­nyło. Przed świ­tem za­mie­rzali wy­ru­szyć do punktu, w któ­rym spo­tkają się z po­zo­sta­łymi zbie­gami.

Nie chciał jed­nak po­ka­zy­wać się sa­mo­cho­dem w wio­sce. Był prze­ko­nany, że jej miesz­kańcy na pewno za­uważą sto­jący w po­bliżu ich do­mostw pu­sty po­jazd i zgło­szą to na mi­li­cję, po­czę­sto­waw­szy się znaj­du­ją­cymi się na pace do­brami. Po­rzu­cił więc auto nie­opo­dal głów­nej drogi, nie­mal przy ro­gat­kach mia­sta, po­nie­waż uznał, że naj­ciem­niej bywa pod la­tar­nią. Nie po­zo­sta­wił go jed­nak w wi­docz­nym miej­scu, na po­bo­czu szosy, ale w ma­łym za­gaj­niku znaj­du­ją­cym się tuż przy niej.

Wy­jął ze skrytki pi­sto­let, wziął ple­cak z pro­wian­tem i pie­niędzmi, po czym wy­siadł z auta i ru­szył w kie­runku osady. Wciąż oglą­dał się za sie­bie, ale nie za­uwa­żył ni­czego nie­po­ko­ją­cego. Nie sły­szał od­głosu sil­ni­ków sa­mo­cho­do­wych ani też nie wi­dział świetl­nych punk­ci­ków la­ta­rek. Do­tarł do pierw­szych za­bu­do­wań, gdy już za­częło świ­tać. Od razu, gdy się po­ja­wił w po­bliżu do­mostw, roz­le­gło się szcze­ka­nie psów. Na wy­pa­dek gdyby były spusz­czone z łań­cu­cha, pod­niósł z ziemi drąg i ru­szył da­lej. Za ostat­nią cha­łupą skrę­cił na le­śną ścieżkę, wio­dącą na dość strome wzgó­rze. Ma­czuga, która miała ochro­nić go przed zwie­rzyną, za­częła mu cią­żyć, bo w pew­nej chwili wą­ska dróżka zro­biła się nie­mal pio­nowa. Nie miał po­ję­cia, jak szedłby po niej z Oleńką na ple­cach. Wy­rzu­cił kij i, dy­sząc jak pa­ro­wóz, ru­szył da­lej.

Nie wie­dział, jak długo ma­sze­ro­wał, gdy w końcu zo­ba­czył skrytą po­mię­dzy drze­wami chatę. Miał na­dzieję, że do­brze tra­fił i znaj­dzie w nieco zde­wa­sto­wa­nym do­mo­stwie swoją grupę. A przede wszyst­kim brata.

Czuł, że pot spły­wał mu po ple­cach i twa­rzy. Nie było go­rąco, w le­sie pa­no­wał przy­jemny chłód, ale od­wykł już od dłu­gich i wy­czer­pu­ją­cych mar­szrut. Kiedy na­le­żał do sotni i prze­mie­rzali co­dzien­nie ogromne po­ła­cie, ucie­ka­jąc przed Istrie­bi­tiel­nymi Ba­ta­lio­nami, taka prze­chadzka nie by­łaby ni­czym mę­czą­cym, ale ostat­nio spę­dzał czas głów­nie w sa­mo­cho­dzie.

Drzwi cha­łupy za­skrzy­piały i w progu sta­nął Stie­pan. Prze­cią­gnął się, ziew­nął, a po­tem wy­su­płał z kie­szeni spodni paczkę pa­pie­ro­sów i wy­cią­gnął z niej jed­nego. Nie zdą­żył już wy­jąć za­pa­łek, bo Wi­sza za­ata­ko­wał go jak roz­ju­szone zwie­rzę swoją ofiarę.

– Ty pier­do­lony zdrajco! – krzyk­nął i po­wa­lił go na zie­mię.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki