Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Nadchodzi rok 1939. Ustabilizowane życie Marty, Nadii, Wissariona i Andrzeja nagle legło w gruzach. Tymczasem dla Marcela Lemańskiego wybuch wojny jest szansą na opuszczenie murów więzienia. Okupacja sowiecka a potem niemiecka odciska na bohaterach głębokie piętno, zaś ukraińscy nacjonaliści, kibicujący Trzeciej Rzeszy, liczą na utworzenie niepodległego państwa. Ich zawiedzione nadzieje i gorycz porażki doprowadzają do tragedii, która kosztuje życie tysięcy niewinnych ludzi. Różne postawy, dylematy moralne i skrajne emocje a wreszcie nieustanny lęk towarzyszą bohaterom od pierwszego dnia wojny i malują obraz ponurej rzeczywistości Wołynia i Lwowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 469
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Orliczyn, 1939
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, otulając pomarańczową poświatą soczyście zielone łąki i odbijając światło na tafli niewielkiego jeziora. Horyzont wyznaczała linia ciemnego gęstego lasu, a ścieżki przecinające pola przypominały wijące się cienkie wstążki.
Dla Wissariona Zinowjewa wiosna oznaczała jednak wzmożone prace polowe i robotę od świtu do nocy. Nie narzekał, ponieważ uciekając ze Związku Sowieckiego, nauczył się, że szczęście to nie euforia i ciągła ekscytacja, ale spokój i brak zmartwień.
Odkąd otrzymał stanowisko zarządcy w dworku Walewskich, wiodło mu się zupełnie dobrze, a głód, który był jego udziałem jeszcze kilka lat wcześniej, stał się tylko mglistym, chociaż bardzo ponurym wspomnieniem. Starał się nie wracać myślami do tego strasznego czasu, jednak niekiedy wyobrażał sobie, że pewnego dnia zobaczy swoich rodziców, dziadków i młodszych braci. Jakby wciąż, nawet po tylu latach, nie chciał przyjąć do wiadomości, że z całej rodziny Zinowjewów z Nikołajewki pozostał mu jedynie brat, Stiepan. I Nadia, nosząca teraz dumnie nazwisko Osadkowska, choć ona do rodziny Zinowjewów nigdy nie należała.
Za każdym razem, gdy przymykał oczy i wyobrażał sobie dziewczynę, coś ściskało go w dołku. Minęły trzy lata, odkąd wyszła za Andrzeja i wyjechała do Lwowa, a jednak pustka, którą po sobie pozostawiła, nie była w stanie się niczym wypełnić.
Pewnego dnia Julianna Walewska, pokątna kochanka młodego Zinowjewa, oświadczyła mu, że jej ojciec, chociaż szczodry i pozytywnie nastawiony do Wissariona, nigdy nie zgodzi się na ich ślub. Dziewczyna szlochała, groziła, że rzuci się w odmęty jeziora, ale jemu ulżyło, gdy to usłyszał. Lubił Juliannę i wiele jej zawdzięczał, gdyby jednak się z nią ożenił, czułby się jak oszust. Nie kochał córki dziedzica ani też nie zauroczył się żadną inną panną. Ani z Orliczyna, ani też z sąsiedniej Horałki, bo nadal i niezmiennie w jego sercu istniała tylko jedna kobieta. Nadia.
Niekiedy przyjeżdżała z małżonkiem do Orliczyna i wtedy odwiedzała go w jego nowym lokum, które otrzymał, gdy awansował na zarządcę. Nie była już tą samą zahukaną i wychudzoną dziewczynką z ogromnymi oczami, ale elegancką damą. Nosiła fikuśne kapelusze, suknie z najlepszych tkanin i miała chyba z dziesięć par pantofelków. Z jednej strony, gdy na nią patrzył, czuł dumę, że dziewczyna, która tak wiele przeszła i zaznała niewyobrażalnej nędzy, mogła się teraz pławić w luksusie, z drugiej – wielki żal ściskał go za gardło, bo nie należała już do niego.
– Wiedziałem, że cię tutaj znajdę. – Usłyszał za plecami głos swojego brata Stiepana.
Chłopak wyglądał teraz dokładnie tak samo, jak Wisza w jego wieku. Wystrzelił w górę w ciągu ostatniego roku tak bardzo, że teraz przypominał chudą tyczkę. Mimo że nie głodował, wciąż narzekał, iż nie jest tak dobrze zbudowany jak jego brat. Wissarion tłumaczył mu wówczas, że z czasem nabierze masy, bo przecież nie będzie rósł bez końca.
– Lubię to miejsce – odparł i uśmiechnął się smutno.
Nie zamierzał jednak mówić bratu, że to uroczysko kojarzyło mu się z Nadią i tymi chwilami, kiedy oboje przychodzili nad jezioro. Trzymali się wówczas za ręce, szeptali miłosne zaklęcia, a gdy nadchodził zmierzch, całowali się i pieścili, jakby to miał być ich ostatni wspólny wieczór.
Stiepan przysiadł obok starszego brata i oparł plecy o szeroki pień drzewa, którego powykrzywiane konary pochylały się nad taflą wody.
– Wisza... – powiedział cicho, ale dość stanowczo. – Ty przestań pracować dla Lachów.
– Niby dlaczego? – żachnął się Wissarion. – Lepszej roboty w okolicy nie znajdę.
– I tak zaraz będzie wojna – mruknął Stiepan.
– Jeśli nadejdzie, wtedy będę się martwił. – Wisza wzruszył ramionami.
– Zaciągniesz się do wojska? – zapytał.
– Nie. Zresztą i tak bym nie mógł. Nie jestem polskim obywatelem.
– Jak Niemcy przyjdą, będą brali każdego.
– Miałbym wstąpić do szwabskiego wojska? – zdziwił się starszy z Zinowjewów.
– Na wojnie każdy żołnierz się liczy. A ty po której stronie staniesz?
– Polska to teraz moja ojczyzna, choć, prawdę mówiąc, nie miałbym ochoty na wojaczkę. Ani za Polskę, ani za Rzeszę.
– Ojczyzna?! – krzyknął Stiepan. – Twoją ojczyzną jest Ukraina!
– Stiepan, nie ma państwa ukraińskiego. My nie mamy swojej ojczyzny i nie zanosi się, by w najbliższym czasie powstała. Mnie jest w Polsce dobrze, bo za cholerę nie chciałbym wrócić do Sowietów. Tamci chcieli zniszczyć cały naród, jakby mało im było, że przywłaszczyli sobie nasze ziemie.
– Głupiś, Wisza. Jak wybuchnie wojna, to będzie dla nas szansa na powstanie niepodległej Ukrainy.
– Mamy się o nią bić z Niemcami? – Wisza nie bardzo rozumiał, do czego zmierzał Stiepan.
W domu jego wuja, Artema Zinowjewa z Horałki, wciąż prawiono o polityce. Jednak nigdy nie brał ich wywodów na poważnie, bo uważał, że o istnieniu bądź eliminacji Ukraińców czy powstaniu państwa ukraińskiego będą decydowały wielkie mocarstwa, a nie garstka zapaleńców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.
– Nie, mamy się z nimi dogadać, a wtedy podarują nam ojczyznę.
– To nie maślana bułka, żeby Hitler ot tak podarował nam własne państwo. – Wissarion pstryknął palcami.
– Jeśli do nich dołączymy, kto wie... – odparł rozmarzonym głosem Stiepan i dodał: – Musimy wybić w pień wszystkich Polaków, którzy tu mieszkają. Nas jest więcej...
– Przestań mówić brednie, Stiepan – burknął Wissarion. – Wasyl nagadał ci głupot, a ty w to wszystko wierzysz, jakbyś miał pięć lat.
– Przyjdź na spotkanie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. A oni ci wytłumaczą, że kiedy dojdzie do wojny, będzie to dla nas wielka szansa na samostijną Ukrainę.
– Dajże spokój, Stepan Bandera cudem uniknął stryczka, ale z więzienia już nigdy nie wyjdzie. Ja nie zamierzam tam trafić, mnie niczego nie brakuje. No, może oprócz żony i dzieci.
– Dzięki Lachom. – Stiepan wydął usta.
– Gdyby nie oni, pozdychalibyśmy z głodu i żaden z Zinowjewów by się nie uchował.
– Bracie, Nadia się skundliła, wychodząc za Lacha, ale ona zawsze była zwykłą szmatą, która nawet z kacapem się puszczała. Ty już nie musisz się zadawać z Polakami. We Lwowie nasi na pewno znaleźliby ci jakieś zajęcie, jeśli nie chciałbyś zostać w Horałce na garnuszku wuja. A jak wejdą Niemcy, to i tak z Polski pozostaną tylko popioły.
– Żeby tylko z Ukraińców nie zostały – mruknął.
– Gdyby nie Niemcy, nasza organizacja nigdy by nie przetrwała. Od samego początku współpracowaliśmy z niemieckim wywiadem i dostawaliśmy od nich broń i pieniądze. Jeszcze gdy istniała Ukraińska Organizacja Wojskowa, którą zresztą pomogli nam w Czechosłowacji założyć.
– I ty myślisz, że oni tak bezinteresownie to robili? – westchnął. – Szwaby nigdy nie robią niczego za darmo. Kiedyś i nam wystawią taki rachunek, że się nie pozbieramy. Wypisz się z tego całego OUN-u, bo ściągniesz tylko na siebie kłopoty.
– Problemy to możesz mieć ty, Wisza. Nie darują ci, że zadajesz się z Lachami.
– Naprawdę? Tylko że to Lachy pomogły nam najbardziej i nie pozwoliły, abyśmy żyli w nędzy – prychnął. – A Wasyl taki mądry, ale całe lata przyjaźnił się z Andrzejem Osadkowskim i nawet jego ojciec się nie sprzeciwił, gdy Nadia przyjęła oświadczyny syna lekarza.
– Nadia to znajda... To nie jest prawdziwa Ukrainka.
– Uratowała nam kiedyś życie... – powiedział cicho.
Nie dodał nic więcej, ponieważ nie chciał mówić bratu, co dziewczyna musiała robić, żeby zdobyć dla nich odrobinę jedzenia. Stiepan nie zrozumiałby tego. I zapewne jeszcze bardziej by nią pogardzał. Chłopak pamiętał z dzieciństwa jakieś strzępki ich rozmów i słyszał plotki roznoszone przez chłopów po Nikołajewce, ale nie miał żadnej pewności, bo Wissarion nigdy owych pomówień nie potwierdził.
– Nieważne, Wisza. Po prostu skończ z Lachami i przyłącz się do nas. Tego by sobie życzył nasz ojciec, który walczył z Polakami o wolną Ukrainę jeszcze w dziewiętnastym roku.
– A jednak gdy umieraliśmy z głodu, nakazał, byśmy uciekali do Polski.
– To prawda, ale wróg to wróg. Polski czy radziecki. A tu jest, bracie, Ukraina, i tylko my mamy prawo tu żyć. Co komu zrobiliśmy, żeby nie mieć własnego państwa? Piłsudski tak się naobiecywał, a na końcu nawet przehandlował Sowietom kawałek Wołynia.
– A dajże mi spokój, Stiepan. – Wissarion podniósł się z ziemi i ruszył w stronę folwarku.
– To chociaż przyjdź na zebranie OUN-u i posłuchaj, może wtedy ci się coś odmieni. Jeśli nie wyrwiemy siłą naszej ojczyzny, nikt nam jej nie poda na tacy.
Nie chciał już dyskutować z bratem, dlatego pokiwał tylko głową i postanowił zakończyć spotkanie z nim. Rozumiał go i innych Ukraińców, że pragnęli mieć własne państwo, tak jak Polacy, ale nie chciał wracać do czasów, gdy zasypiał, nie wiedząc, czy obudzi się następnego dnia.
Wszedł do swojej izby i zapalił lampę, bo zrobiło się już prawie zupełnie ciemno. Usiadł przy stole i wziął chleb leżący pod ściereczką. Przytknął go do nosa, a potem pocałował. Wiedział, że nie zaśnie głodny, z obłędnymi myślami o strawie, i to mu teraz wystarczało.
Nazajutrz była niedziela, więc nie czekała go znojna praca, jak w pozostałe dni tygodnia. Postanowił, że wybierze się do wuja i porozmawia z nim o zaangażowaniu Stiepana w działalność OUN-u. Dwaj synowie Artema wciąż siedzieli w więzieniu za napad w Gródku Jagiellońskim i było mu teraz bardzo ciężko, bo pozostał na gospodarce tylko z Wasylem. Teraz pomagał mu Stiepan, ale co będzie, jeśli i ci dwaj trafią za kratki?
Tak, najpierw pojedzie do cerkwi, oddalonej od Horałki kilkanaście kilometrów, a potem pogada z wujem. Przed snem przygotował odświętne ubranie i stwierdził, że jeszcze kilka lat temu mógł sobie jedynie o czymś takim pomarzyć. A teraz? Miał własną izbę, najadał się do syta, a od czasu do czasu mógł nawet pojechać do Włodzimierza i sprawić sobie odrobinę przyjemności, chociażby idąc do kina, na lody czy do fryzjera.
Nazajutrz ogolił się starannie brzytwą i włożył nowiutką białą koszulę. Przeczesał krótkie ciemne włosy i zerknął w małe lustro wiszące nad miednicą. Musiał przyznać, że gdy nabrał ciała, stał się prawdziwym muskularnym i przystojnym mężczyzną. W cerkwi panny zapewne będą łypały na niego z nadzieją, że i on zwróci na którąś uwagę, ale jeszcze nie spotkał takiej, która choćby przypominała mu Nadię. Zadowalał się więc potajemnymi schadzkami z Julianną i mrzonkami o tym, jakby wyglądało jego życie, gdyby na dobre zagościła w nim jego młodzieńcza miłość.
Miał już opuścić izbę, gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Był pewny, że to młoda Walewska, i powiedział z westchnieniem:
– Niech wejdzie.
Drzwi zaskrzypiały, ale do izby zamiast Julianny wkroczyła Nadia Osadkowska. Miała na sobie jasny płaszcz, czarne pantofle na obcasach i mały kapelusik przekrzywiony na jedną stronę. Nawet pachniała pięknie, mieszaniną tuberozy i róży, a na jej drobnej dłoni połyskiwała złota obrączka.
– Dzień dobry, Wissarionie – powiedziała cicho i uśmiechnęła się delikatnie.
Spojrzał na nią i jak zawsze, gdy ją widywał, serce zaczęło mu szybciej bić. Jednak mimo uśmiechu Nadia nie wyglądała na szczęśliwą. Wręcz przeciwnie, w jej ogromnych oczach zobaczył autentyczną rozpacz. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło, ale od razu się zdenerwował. Czyżby Andrzej zrobił jej jakąś krzywdę? Podszedł do niej, mocno przytulił, a potem musnął ustami jej policzek.
2.
Orliczyn, 1939
Nawet gdyby Nadia chciała udawać radosną i szczęśliwą, Wissarion i tak wiedziałby, że oszukuje. Znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Tym razem jednak nie zamierzała zbyt długo się wygłupiać, bo miała problem i musiała komuś o nim powiedzieć.
Przywitała się z Wiszą czule, a potem odsunęła od niego i podeszła do okna. Wpatrywała się w klepisko przed domem, po którym dostojnie chodziły kury i jeden dumny kogut. Przygryzła wargę, a potem wyznała szybko:
– Nie mogę zajść w ciążę...
Wissarion podszedł do niej i ponownie oplótł ją ramionami.
– Przykro mi – odparł cicho.
Najpewniej powiedział to jedynie kurtuazyjnie, bo w duchu cieszył się z takiego obrotu spraw. Pozwolił, żeby wyszła za Andrzeja Osadkowskiego, ale gdyby urodziła mężowi dzieci, Wissarion przeżyłby to bardziej niż ich ślub.
– Andrzej chce, żebyśmy pojechali do Krakowa, do takiego specjalnego lekarza, który powie mi, dlaczego tak się dzieje – wydukała.
– To dobrze, Nadio. Widać Andrzejowi zależy na tobie i na tym, byście stworzyli prawdziwą rodzinę. – Kolejny raz wyczuła w głosie mężczyzny fałszywe tony.
– Nie w tym rzecz, Wissarionie. Ja się boję tego, co powie ten doktor.
– Nie trać nadziei, kochanie. – On naprawdę nie rozumiał zdenerwowania Nadii.
– Wisza, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Nikołajewce, zaszłam w ciążę. Z Grigorijem. Ani on, ani ja nie byliśmy z tego powodu szczęśliwi, więc Woroszyłow zawiózł mnie do lekarza, do Szepetówki, a ten pozbył się dzieciaka. Boję się, że to z tego powodu nie mogę teraz być brzemienna. Nasłuchałam się dość, by wiedzieć, jak może się skończyć spędzanie płodu.
Uścisk Wissariona momentalnie zelżał. Odsunął się od niej, a potem usiadł na łóżku i zasłonił dłońmi twarz. Wiedziała, że każda wzmianka o tym potworze Woroszyłowie doprowadzała chłopaka do szału, ale ona naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić. A przede wszystkim obawiała się reakcji Andrzeja, gdy ten pozna powód, dla którego wciąż byli bezdzietnym małżeństwem.
Usiadła obok niego i zaczęła płakać. Wisza jednak nie przytulił jej kolejny raz, tylko wycedził:
– A ty beczałaś za tym bydlakiem jak za najczulszym kochankiem.
– Nieprawda – żachnęła się. – Po prostu wydawało mi się, że jeśli on umrze, ja zaraz po nim, bo nie będzie nikogo, kto zdoła mnie nakarmić.
– Pewnie, ja nigdy nie potrafiłem o ciebie zadbać – jęknął.
– Wtedy nie miałeś jak. Nie byłeś partyjnym kacykiem, a chłopcy w brygadach nie zarabiali tyle, by móc wyżywić kilka osób. A ty miałeś do wykarmienia jeszcze rodziców i braci. Poza tym dobrze wiesz, że gdybym odeszła od Grigorija, twoja kariera w brygadzie skończyłaby się z dnia na dzień – powiedziała ciepło.
– Przepraszam... – szepnął. – Powiesz mężowi?
– Nie chciałabym, żeby poznał moją przeszłość. Do tej chwili wstydzę się tego, co robiłam. Wiem, że nie miałam wówczas wyboru, ale czy ktoś, kto nigdy nie głodował, byłby w stanie mnie zrozumieć? Ty mi wybaczyłeś, bo się przekonałeś, co to znaczy być naprawdę głodnym.
– Tobie wybaczyłem, ale sobie wciąż nie potrafię. To przeze mnie musiałaś rozkładać nogi przed tym cuchnącym potworem, to przeze mnie nie możesz mieć teraz dzieci...
– Nie mów tak, Wisza. – Nadia pogłaskała go po dłoni.
– A tak poza tym, Nadio, dobrze ci z Andrzejem? – zapytał i popatrzył na nią.
Jego ciemne oczy ciskały gromy, mimo iż starał się, by jego głos był ciepły i życzliwy.
– Andrzej to dobry człowiek, ale chwilami mam wrażenie, jakby nie pasowało mu to, że jestem Ukrainką. Wiesz, we Lwowie dzieją się różne rzeczy, niekiedy Ukraińcy z OUN-u dopuszczają się aktów terroru i coraz więcej Polaków patrzy na nas wilkiem. Tym bardziej że na salonach ciągle mówi się o wojnie. I o tym, że jeśli Niemcy naprawdę na nas napadną, Ukraińcy staną po ich stronie.
– Co za bzdura! – prychnął Wissarion. – Tysiące Ukraińców, mieszkających na tych ziemiach i posiadających polskie obywatelstwo, służy w wojsku polskim.
– Ale Andrzej mówił, że Niemcy finansują OUN. Tak jak wcześniej Ukraińską Organizację Wojskową.
– Od kiedy znasz się na polityce? – zapytał bez złośliwości.
– Odkąd mam męża oficera i chodzę na różne rauty i spotkania. Teraz gdy powstał Fundusz Obrony Narodowej, we Lwowie ciągle coś się dzieje. Jakieś występy, bale, odczyty... A to wszystko, żeby uzbierać jak najwięcej pieniędzy. Polski znam coraz lepiej, a głucha nigdy nie byłam. W szkole dostawałam dobre stopnie, nie jestem też taka głupia, jak myślisz. Jednak wciąż mam wiele braków i to chyba także irytuje mojego męża.
– Nigdy tak o tobie nie myślałem. Że jesteś głupia... – Wissarion się zdenerwował. – Martwię się tylko, że te paniczyki będą patrzeć na ciebie jak na wroga za każdym razem, gdy komuś wybiją w oknach szyby.
– Ja bardziej obawiam się reakcji Andrzeja... A jeśli mnie zostawi? – zapytała żałośnie.
– Wiesz, że moje ramiona zawsze są dla ciebie otwarte. Cokolwiek zrobisz.
Popatrzyła na niego. I wciąż nie ufała, że gdyby naprawdę tak się stało, spędziłby z nią resztę życia.
– Dobrze, że jesteś, Wissarionie, jednak teraz tym bardziej miałabym wątpliwości. Pewnego dnia zechcesz mieć dzieci, a ja być może nigdy nie będę mogła ci ich dać.
– Każdy mężczyzna chciałby wybudować dom, posadzić drzewo i spłodzić potomka. Ale mnie wystarczysz ty. – Uśmiechnął się smutno.
– Przytul mnie, proszę.
– A jeśli... Jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli? – zapytał, a jego oddech zrobił się szybszy.
– Oboje byśmy się źle z tym czuli. I jeszcze bardziej tęsknili za sobą. Poza tym mój mąż nie zasłużył, bym potraktowała go w podobny sposób. Dzisiaj bądź mi bratem i najlepszym przyjacielem.
– Masz rację, Nadio. – Zdjął z niej wytworny kapelusik, pogłaskał po włosach, a potem mocno przytulił. – Jak pojedziesz do tego doktora, to porozmawiaj z nim i wyznaj szczerze, co cię strasznego spotkało. Andrzej nie musi wiedzieć, dlaczego masz problem z wydaniem potomstwa na świat.
– Boże... – jęknęła. – Znowu będę musiała go okłamać.
– A kiedy jeszcze nie powiedziałaś mu prawdy? – zainteresował się Wisza.
– Gdy przyjęłam jego oświadczyny, gdy opowiadałam mu o tobie... właściwie codziennie go okłamuję. On wciąż pyta, czy jestem szczęśliwa, a ja każdego dnia powtarzam, że bardzo.
– A nie jesteś, Nadio? – zapytał czule.
– Wisza, to nie mój świat. Swoją edukację zakończyłam, gdy miałam dwanaście lat, a przez następne trzy lata walczyłam o przetrwanie. Polski znam już dobrze, ale nie potrafię zachować się na eleganckich przyjęciach, a kiedy jego znajomi na mnie patrzą, odnoszę wrażenie, jakbym miała paskudne znamię na ciele.
– Dajże spokój, Nadeńko. Oni ci zazdroszczą. Mężczyźni, bo marzą o takiej żonie, a kobiety, bo chciałyby wyglądać tak jak ty. Jesteś prześliczna... A teraz gdy nabrałaś krągłości, niejedna wielka aktorka chciałaby się z tobą zamienić fizjonomią.
– Piękno z czasem powszednieje... A my z Andrzejem? Niekiedy musi mi tłumaczyć świat i rzeczy, które są dla niego oczywiste. A ja wciąż nie rozumiem, dlaczego niektórzy polscy studenci nękają Żydów albo z jakich powodów Ukraińcy tak strasznie nienawidzą Polski, jeśli mają w niej tak dobrze. Wiele się nauczyłam przy mężu, a jednak przy nim albo jego znajomych wciąż czuję się jak niewyedukowana prostaczka. Co gorsza, ten świat wcale mnie nie pociąga i nie fascynuje.
– Pewnie dlatego, że nigdy nie mieszkali pod rządami bolszewików. A Żydzi... Ich wszyscy mają dosyć. Nadio, ty nawet nie wiesz, jak wielkie postępy zrobiłaś. Mówisz jak wielka pani, która od dzieciństwa miała prywatnych nauczycieli.
– Ech... Jakby ci ludzie tak pożyli w Nikołajewce albo Charkowie przez miesiąc, od razu doceniliby, co mają. Polscy robotnicy ciągle strajkują i protestują, bo nie chcą pracować przy robotach publicznych, a ja w Nikołajewce wiele bym dała, żeby choć takie zajęcie podłapać. Tak, to prawda, nabrałam pewnej ogłady, ale chyba musiałabym się narodzić na nowo, by nie czuć skrępowania we lwowskim towarzystwie.
Spędziła z Wissarionem całe przedpołudnie, a miałaby ochotę zostać z nim o wiele dłużej, i nie tylko dlatego, że wciąż była do niego przywiązana jak pies. Po prostu on jeden ją rozumiał i akceptował. Przed nim nie musiała udawać kogoś, kim nie była.
Wiedziała, że powinna już wracać do domu teściów, bo pani Osadkowska zamierzała tego dnia wyprawić uroczysty obiad dla całej familii, a przy okazji omówić ich wyjazd do Krakowa. Andrzej był podekscytowany podróżą do miejsca, które bardzo lubił, ale ona drżała na samą myśl o tym wypadzie. Owszem, ciekawiło ją to miasto, gdzie podobno było najpiękniej w całej Polsce, ale to właśnie tam zamierzali z Andrzejem odwiedzić pewnego profesora, który miał zaradzić ich problemowi.
Jej mąż potrafił wybaczyć jej bardzo wiele. Braki w edukacji i etykiecie, godziny ciszy, kiedy myślami odpływała do gorących nocy spędzonych z Wissarionem Zinowjewem, ale czy byłby w stanie przyjąć ze spokojem fakt, że kiedyś była już brzemienna? Czy on, chłopak wychowany w zamożnej rodzinie, w której dzieciakom nie brakowało nawet ptasiego mleka, zrozumiałby jej położenie? Nie miała pojęcia, czy Andrzej by to pojął i za nic w świecie nie chciała się o tym przekonać.