Bliski koniec - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka

Bliski koniec ebook i audiobook

Joanna Jax

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

W trudnych czasach, zawsze można liczyć na własną rodzinę!

Losy Wiktorii, Gustawa oraz Fryderyka nie należą do najłatwiejszych. Gustaw musi zmierzyć się ze śmiertelną chorobą żony i szuka dla niej ratunku w Stanach Zjednoczonych, Wiktoria zaś wraz z mężem musi opuścić ukochaną Gdynię i uciekać do Związku Radzieckiego, gdzie wkrótce rozpocznie akcja wymierzona przeciwko mieszkającym tam Polakom. Fryderyk zaś zostaje aresztowany w Berlinie przez gestapo i otrzymuje surowy wyrok za działalność szpiegowską.

Jednak te wszystkie tragedie, które spotykają rodzeństwo, jeszcze bardziej ich do siebie zbliżają. Są gotowi poświęcić własne szczęście i wartości, by ratować swoich bliskich. To właśnie ich wzajemna miłość pozwala mieć nadzieję na szczęśliwe zakończenie kłopotów rodzeństwa Niemojskich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 55 min

Lektor: Joanna Jax
Oceny
4,7 (535 ocen)
423
91
17
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krystynkasz

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita
00
mama007

Nie oderwiesz się od lektury

Cała seria cudowna.
00
Lideczka_1

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała, wartościowa książka ! Polecam!
00
kdjkasia

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra
00
Eeeeineke

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00

Popularność




RedakcjaAnna Seweryn-Sakiewicz
KorektaAnna Mieczkowska
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
Zdjęcie wykorzystane na okładce© Rasstock/Shutterstock
Skład i łamanieAgnieszka Kielak
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2021 © Copyright by Joanna Jax, Warszawa 2021
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66939-88-2
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Fabuła związana z jednym z bohaterów tej powieści, Fryderykiem Niemojskim, oparta jest na fragmentach życiorysu majora Jerzego Sosnowskiego, rotmistrza Wojska Polskiego. Losy tego oficera po roku 1939 owiane są tajemnicą, włącznie z tym, że nie ma także pewności co do dokładnej daty jego śmierci. Historia majora Sosnowskiego jest w mojej opinii jednym z najbardziej haniebnych epizodów w historii wywiadu II Rzeczpospolitej.

1.

Warszawa, 1934

Wiktoria Kondratowicz żyła w dwóch światach. Jeden był poukładany, stabilny i oparty na solidnych podstawach, w drugim wciąż działo się coś niepokojącego. Ten pierwszy to była Gdynia, urocze mieszkanko, jej mąż Piotr i długo wyczekiwany synek – Ksawery. Odkąd zwolniono ją z posady w biurach portu, nie pracowała zarobkowo. Najpierw przeżywała śmierć swojego nienarodzonego dziecka, potem zajmowała się tym, któremu udało się w końcu przyjść na świat.

Piotr zarabiał przyzwoicie i był szczęśliwy, ale zdawał sobie sprawę, że jego żona wciąż tęskni za Warszawą i rodzinnym domem. Dlatego bez protestu pozwalał Wiktorii na częste wizyty w stolicy. Najpewniej przestał zamartwiać się już o dawnego kochanka żony, Friedricha Wagnera, bo jego ukochana nie dawała mu żadnych powodów do zazdrości. Słusznie zresztą, bo Wiktoria starała się nie wracać do tego, co było. Ani czynem, ani też myślami. Poza tym miała inne problemy na głowie, których dostarczał jej ten drugi świat, w Warszawie. Wciąż martwiła się o Fryderyka, który zdawał się nie zauważać, jak niebezpieczne życie prowadzi. Do tego doszła choroba małżonki Gustawa i jego dziwne zachowanie. Zrozumiałaby, gdyby Gucio, zafrasowany stanem zdrowia Magdalenki, chodził przygnębiony albo nerwowy, ale jej brat zrobił się jedynie bardzo tajemniczy. Pracował w szpitalu, prowadził prywatną praktykę, jednak niemal co wieczór znikał z domu i nikt nie wiedział, co w tym czasie robił. Jego żona twierdziła, że nie wraca pijany ani też nie pachniał damskimi perfumami. Wiktoria nie posądzała brata o to, że zdradza żonę. Gucio pierwej by ją odprawił i znalazł kolejną, aniżeli oszukiwał i jedynie udawał dobrego męża.

Magdalenka powiedziała jej kiedyś:

– Gdyby Gucio miał kochankę, wybaczyłabym mu, bo cóż ja teraz mogę zaoferować mężczyźnie, kiedy ledwie powłóczę nogami.

– Nawet tak nie mów. Mój brat zawsze był uczciwy. Niekiedy bywało to bardzo męczące, ale jak mawia, lubi przeglądać się w lustrze i do siebie uśmiechać.

Kobieta pokiwała głową i ściszyła głos.

– Wiesz, ja się boję, że on się wdał w jakieś szemrane interesy...

– Jakież on może mieć szemrane interesy? – Wiktoria prychnęła kpiąco. – Pokątnie wycina ludziom ślepe kiszki czy co?

– Nie wiem, martwię się o niego. – Magdalena wzruszyła ramionami.

– Ja też, dlatego porozmawiam z nim...

– Może on ucieka od mojej choroby? Wiem, to głupio brzmi, bo przecież tym się nie da zarazić jak syfilisem, ale może gdy jest poza domem, zapomina o niej?

– Twoja teoria kupy się nie trzyma. – Wiktoria przewróciła oczami. – Na Boga, przecież on jest lekarzem. Jest bardziej oswojony ze wszelakimi chorobami niż ja i ty razem wzięte.

– Więc dlaczego znika? – jęknęła Magdalena.

Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, a Gustaw uparcie milczał i mówił jedynie, że nie chodzi na dziwki.

Wracała z mieszkania Gucia i była bardzo zamyślona. Zastanawiała się, co też jej brat wykombinował i czy przypadkiem nie ma jakichś kłopotów. Stwierdziła, że najpewniej Gucio bierze dodatkowe dyżury w szpitalu, bo się uparł, żeby uzbierać pieniądze na operację Magdalenki w Ameryce. Coś ścisnęło ją za gardło, bo zdawała sobie sprawę, że szybciej jego żona umrze ze starości, niż on uciuła tak pokaźną sumę. Wszyscy starali się odkładać jakieś pieniądze na ten cel, co nawet ją wzruszało. Matka miała w kredensie specjalny porcelanowy imbryczek, do którego wkładała co rusz jakiś banknot i mówiła: „To na Magdalenkę”. Fryderyk przysyłał z Berlina pieniądze, ona co miesiąc uszczuplała budżet domowy, by też co nieco dołożyć do puli i nawet Brońcia, ocierając łzy z policzków, dodawała do imbryczka parę złotych. Robili, co mogli, a i tak kwota wydawała się nieosiągalna.

Przyśpieszyła kroku, bo było już grubo po piętnastej i w domu przy Alejach Ujazdowskich czekano na nią z obiadem. Przechodziła właśnie koło Foksal trzy, gdzie mieścił się Klub Towarzyski, często odwiedzany przez warszawskie elity, i zobaczyła, że z samochodu wysiada minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki. Przystanęła na chwilę, bo znała tego człowieka jedynie z gazet i chciała się przekonać, czy na żywo jego aparycja jest tak samo nieprzyjemna jak na zdjęciach. Poza niezbyt miłą dla oka fizjonomią podobno minister miał bardzo ostry charakter i mało kto go lubił, jednak jego pozycja w rządzie była niezagrożona, należał bowiem do najbliższych ludzi Piłsudskiego. Niekiedy nazywano go „Bronito Pieratini”, ponieważ każdy wiedział o jego fascynacji Mussolinim.

Wiktoria nie zdążyła nawet dobrze się przyjrzeć Pierackiemu, bo nagle podbiegł do niego młody chłopak z paczką pod pachą. W pierwszej chwili pomyślała, że to jakiś posłaniec, który przywiózł mu z ministerstwa arcyważne dokumenty, ale młodzieniec wyciągnął zza pazuchy pistolet i oddał trzy strzały, z których dwa dosięgnęły tyłu głowy ministra. Pieracki upadł, ktoś wrzasnął, by wezwać ambulans, ktoś inny, by gonić napastnika, i wtedy nastąpiła wrzawa. Chłopak, ubrany w długi zielony płaszcz i cyklistówkę, rzucił pakunek na ziemię i zaczął uciekać. W pogoń za nim pierwszy rzucił się woźny z poselstwa japońskiego, znajdującego się tuż obok, w pałacu Potockich, a potem policjanci, kierowca ministra, a nawet sam premier Leon Kozłowski wraz z ministrem pracy i wojewodą lwowskim. Bez względu na status społeczny czy zajmowane stanowisko każdy, kto żyw, pobiegł za zamachowcem.

Wiktoria pewnie też rzuciłaby się w pogoń za młodzieńcem w cyklistówce, ale była tak oszołomiona, że stała jak słup soli z rozdziawioną buzią i wydawało się jej, iż właśnie jest w kinie i ogląda film. Z tego odrętwienia wyrwał ją jeden z gości Klubu Towarzyskiego.

– Niechże pani stąd idzie, przecież w tej paczce najpewniej jest bomba.

Pomogło, bo Wiktoria niemal natychmiast oddaliła się z Foksal, wciąż oszołomiona tym, co się stało. Po chwili przystanęła i zaczęła łapczywie oddychać, jakby dopiero w tym momencie dotarło do niej, co się przed chwilą wydarzyło. I nie tylko z uwagi na tak bezpardonowy atak na członka rządu, ale uświadomiła sobie, że gdyby owa bomba wybuchła, jej nie byłoby już wśród żywych. Odwykła już od takich historii, wojna skończyła się dawno temu i Wika miała nadzieję, że już nigdy więcej się nie powtórzy.

– Moja droga, zjedliśmy obiad bez ciebie. Ileż można czekać? – zrugała ją matka, gdy tylko Wiktoria stanęła w drzwiach salonu.

Ojciec już chciał dorzucić trzy grosze, ale popatrzył na córkę i zapytał jedynie:

– Wiktorko, co się stało? Jesteś blada jak ściana.

Wiktoria weszła do saloniku, usiadła na kanapie i przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.

– Magdalence się pogorszyło? – zapytała Hortensja Niemojska. – No, mówże wreszcie, bo zaraz umrę z niepokoju.

Wiktoria pokręciła przecząco głową.

– Zamach był. Na Pierackiego – wydukała w końcu.

– Co ty opowiadasz? – Ksawery Niemojski popatrzył na swoją córkę z niedowierzaniem.

– Przed chwilą. Na Foksal. Widziałam to. On na pewno tego nie przeżyje.

Matka się przeżegnała, a ojciec przez chwilę milczał, by w końcu oznajmić:

– Wiesz, kiedy wszyscy zachwycali się wystąpieniem Goebbelsa w Polsce, ja byłem sceptycznie nastawiony do tej jego koncepcji obozów odosobnienia. Teraz jednak myślę, że i u nas powinno coś takiego powstać. Podobno to bardzo dobrze się sprawdza. Tacy odszczepieńcy uczą się pracy i szacunku do ojczyzny. Mam nadzieję, że Piłsudski pójdzie za ciosem i odizoluje tych wszystkich... – nie dokończył, bo chyba nie chciał przekląć przy damach.

– A wiadomo, kogo i za co tam zamykają? – wtrąciła nieśmiało Wiktoria.

Bardzo obawiała się, że podobne wynalazki pojawią się w Polsce. Ona sama nie miała niczego na sumieniu, ale wciąż trzęsła się o Piotra, który choć czynnie nie zajmował się polityką, dość swobodnie wypowiadał się na temat rządów Piłsudskiego. I niestety, nie były to peany na cześć marszałka. Od czasu do czasu brał także udział w spotkaniach Komunistycznej Partii Polski, a ostatnio pojechał nawet na ich zjazd.

– Komunistów, oponentów, którzy wszczynają burdy. Gdy podpalono Reichstag, od razu wzięto się im za... No wiadomo za co. I jest spokój. Kiedy byłem u Fryderyka, to naprawdę poczułem, że jestem w innym państwie. Żadnych bojówkarzy, awantur. Spokój i porządek.

– A kiedyż to tatko był wcześniej w Berlinie, zanim odwiedził Fryderyczka? – zapytała kąśliwie Wika, bo nie pamiętała, by ojciec bywał w tym mieście, odkąd skończyła się wielka wojna.

– Czytam gazety i byłem tam w osiemnastym roku. Jakże oni byli zakochani w Leninie... – prychnął ojciec.

– U nas komunistów jest mało, bo większość siedzi już w więzieniach, a Pieracki walczył raczej z Obozem Wielkiej Polski i Narodowo-Radykalnym.

– I słusznie. Wszystkich ich pozamykać, wynaturzone grupy porozwiązywać i od razu zrobi się porządek – grzmiał ojciec.

Wiktoria nawet nie próbowała z nim dyskutować, bo gdy ojciec był wzburzony, nie dawał sobie nic powiedzieć. Kiedyś podobna awantura skończyła się wyprowadzką Gucia z domu rodzinnego, ale ona już nie musiała się czymś podobnym martwić. Nie chciała jednak, by złość Ksawerego Niemojskiego skupiła się potem na matce, która przez kolejne godziny musiałaby wysłuchiwać, jak źle wychowała swoje dzieci.

– A kiedy zabierasz Ksawerka od Kondratowiczowej? – wtrąciła nagle matka. – Stęskniłam się już za nim.

– Pojutrze po niego pojadę i będzie na Ujazdowskich już do końca mojego pobytu. Zresztą, mamo, do Gdyni jedziemy razem, więc jeszcze ci mały Ksawerek bokiem wyjdzie. – Uśmiechnęła się.

– Byle tylko nie został komunistą, jak jego ojciec – westchnął stary Niemojski, po czym wyciągnął papierosa ze srebrnej cygarnicy, podpalił i zaciągnął się mocno.

Ojciec rzadko kiedy korzystał z tej używki, jedynie w stanie silnego wzburzenia, i chyba właśnie to był jeden z tych momentów. Wiktoria także była wstrząśnięta zamachem na ministra, zwłaszcza że była świadkiem całego zajścia, ale uważała, iż nie należy aż tak bardzo przeżywać śmierci kogoś, kogo się znało jedynie z gazet.

Te zaś od następnego ranka nie pisały o niczym innym, tylko o zamachu na Pierackiego. Każdy przekazywał sobie z ust do ust, w co był ubrany zamachowiec i wszyscy próbowali wypatrzyć w tłumie młodego człowieka w zielonym płaszczu i cyklistówce. Zapanowała tak silna psychoza, że donoszono co chwilę o jakimś człowieku podobnym do sprawcy i takim sposobem zatrzymano co najmniej kilkudziesięciu ludzi, w tym pięćdziesięcioletniego nauczyciela gimnazjum. Tymczasem zamachowiec w jednej z klatek schodowych porzucił i czapkę, i odzież wierzchnią, po czym rozpłynął się w tłumie.

Dwa dni później stało się coś, czego obawiała się Wiktoria. Ogłoszono rozporządzenie, by powołać do życia tak zwane miejsca odosobnienia dla osób mogących stanowić zagrożenie dla porządku publicznego. Doskonale zdawała sobie sprawę, że teraz nawet niewygodną dla władzy wypowiedź będzie można podciągnąć pod owe przepisy i wysłać człowieka do więzienia, ładnie nazywanego miejscem odosobnienia. Zresztą w samym akcie prawnym znalazł się zapis, że można kogoś zamknąć w takim obozie na bazie samego „przypuszczenia”. Jakże jej to przypominało Schutzhaft, czyli areszt prewencyjny, który stosowano na masową skalę w Trzeciej Rzeszy.

Wkrótce wybrano miejsce, Berezę Kartuską, i rychło straszono nią każdego, kto myślał inaczej niż władza. Wiktoria miała jedynie nadzieję, że Piotr nigdy tam nie trafi i nie będzie musiał na własnej skórze przekonać się, czy w istocie jest to miejsce odosobnienia, czy też obóz katorżniczej pracy dla krnąbrnych obywateli Rzeczpospolitej.

Po dwóch dniach pojechała do teściowej po synka. Nawet trochę się za nim stęskniła, bo już przywykła, że zawsze miała go przy sobie. Nie chciała rozmawiać z Kondratowiczową ani o zamachu na Pierackiego, ani też o nowym akcie prawnym. Widziała w jej oczach przerażenie, bo zapewne czytając o powstałym rozporządzeniu, już widziała w swojej wyobraźni syna trafiającego w podobne miejsce. Wiktoria rozumiała ją doskonale, ona także drżała o Piotra i nie tylko dlatego, że miał niewyparzony język, lecz także z uwagi na pogróżki Sabiny Zaleszczyńskiej. Na szczęście matka Piotra nie miała pojęcia o istnieniu kogoś takiego ani o tym, że jej syn był przez bez mała trzy lata szantażowany.

***

Któregoś dnia, bardzo późnym wieczorem, usłyszała ciche pukanie do drzwi. Rodzice spali, Brońcia także. Z reguły ta ostatnia wyczekiwała, aż wszyscy domownicy dotrą do domu, ale teraz i rodzice, i ona byli już na miejscu.

Trochę przerażona podeszła pod drzwi i zapytała drżącym głosem:

– Kto tam?

– Otwórz, Wika. To ja, Gustaw.

Od razu przekręciła klucz i wpuściła brata do środka. Gucio trzymał w dłoni lekarski sakwojaż, ten sam od ponad czternastu lat, i miał panikę w oczach. Zanim zdążyła zarzucić go pytaniami, położył palec na ustach i poszedł wprost do jej pokoju. Usiadł na łóżku i powiedział beztrosko:

– Słuchaj, siostrzyczko, jakby kto pytał, siedzę tu sobie od ósmej, dobra?

Odruchowo zerknęła na stojący na komodzie zegar, który właśnie wskazywał północ.

– Dlaczego? – zapytała zdziwiona.

– Bo cię o to proszę.

– Rozumiem, ale chciałabym wiedzieć, dlaczego miałabym skłamać. I kto miałby mnie pytać?

– Gdyby tu jakiś stójkowy przylazł albo co, to powiedz im, że byłem z tobą od dwudziestej, dobrze?

– No niedobrze, bo nie wiem, w coś się wpakował – jęknęła.

– Zrobisz to dla mnie czy nie? – Rozzłościł się.

– Zrobię, braciszku. Tylko o dwudziestej rodzice jeszcze nie spali, więc jeśli ktoś ich zapyta o ciebie, będzie jasne, że i ty kłamiesz, i ja. Brońcia także była wciąż na nogach i zapewne zauważyłaby, gdybyś pojawił się w domu. Nikt nie uwierzy, że wpuściłam cię do swojego pokoju, a ty nawet się z nikim nie przywitałeś.

– Masz rację – westchnął i zapytał: – A o której poszli spać?

– Mama o dziewiątej, zaraz po niej Brońcia, a ojciec to nawet nie wiem.

– No to przyszedłem po dziewiątej. Mniej więcej, w końcu nie musiałaś patrzyć wtedy na zegarek. Mama z Brońcią spały, a ja myślałem, że ojciec także, więc postanowiłem przywitać się ze wszystkimi rano. Tak będzie dobrze. Prześpię się w moim kawalerskim pokoju.

– A Magdalena? Przecież będzie się martwiła? A w jej stanie...

– Magdalenka myśli, że mam nocny dyżur.

– Aha, czyli ją okłamałeś – wycedziła.

– Tak to można określić – westchnął.

– Guciu, błagam, powiedz mi, co się dzieje. Już i tak zamartwiam się o Fryderyka, to jeszcze do kompletu będę się martwiła o ciebie.

– Nie mogę, siostrzyczko – powiedział cicho.

– Dlaczego? Pamiętasz, w Zakopanem przyrzekliśmy, że będziemy mówili sobie o wszystkim. Cokolwiek się stanie.

– Naprawdę myślisz, że Fryderyk mówi nam całą prawdę? – prychnął Gustaw.

– Pewnych rzeczy nie może nam powiedzieć, bo pracuje w wywiadzie, ale ty? – jęknęła.

– A ja też nie mogę ci powiedzieć pewnych rzeczy.

– Nie ufasz mi? – zapytała ze smutkiem w głosie.

– Kochanie, ufam ci bardziej niż sobie samemu, ale zrozum, nie chcę cię obciążać swoimi problemami. To byłoby... bezduszne.

– Guciu, bardziej bezduszne jest trzymanie mnie w niepewności. Nie widziałam cię od niemal tygodnia, a ty nagle wpadasz do mnie w środku nocy i jedyne, czego ci trzeba, to alibi na wieczór. Powiedz, zabiłeś kogoś?

– Przestań! A po co? Ja jestem od tego, żeby ratować ludzkie życie, a nie je komuś odbierać – obruszył się.

– Więc co, u licha, robisz, że obawiasz się policji? – Wiktoria była nieugięta.

– Powiem ci tylko jedno... Zbieram pieniądze dla Magdalenki, na operację w Ameryce. Tylko to się dla mnie liczy.

– Ale jak zbierasz? Kwestujesz pod kościołem? Guciu...

Wiktoria nagle zamilkła, bo dotarło do niej, że Magdalenka miała rację i Gustaw naprawdę wdał się w jakieś szemrane interesy. Nie wiedziała jednak, co takiego robił, by uzbierać pożądaną kwotę. Popatrzyła na Gucia ze smutkiem, po czym delikatnie ścisnęła jego dłoń i powiedziała:

– Przyszedłeś parę minut po dziewiątej wieczorem... A teraz opowiedz mi o wszystkim, kochany braciszku.

2.

Gdynia, 1934

To, co bagatelizowali inni, dla Piotra miało pierwszorzędne znaczenie. Może dlatego, że wciąż ciepło myślał o swoich przyjaciołach komunistach. Tymczasem dojście Hitlera do władzy zniszczyło najsilniejszą po Związku Radzieckim komórkę partii komunistycznej. Wypadki w Rzeszy odbiły się także rykoszetem na polskich działaczach, ponieważ to w Berlinie mieściła się Centralna Redakcja i Politbiuro KPP, zaś ich gazeta, „Nowy Przegląd”, drukowana była w Gliwicach. Odkąd jednak zaczęto masowo zatrzymywać i więzić komunistów w obozach, należało się stamtąd zwinąć i przenieść gdzie indziej. Wielu działaczy uciekło do Związku Radzieckiego i odwiedzało ojczyznę przez tak zwane okna graniczne, którymi mogli bez przeszkód przedostawać się do Polski.

Na łonie partii dochodziło do coraz większych rozłamów i właściwie nie do końca było wiadomo, jaka jest strategia tej organizacji. Jedni uznali, według Piotra Kondratowicza słusznie, że teraz największym zagrożeniem są Hitler i jego świta, a dopiero później polska burżuazja. Uważał, podobnie jak wielu jego kolegów, że dyskusja nad autonomią Śląska czy Pomorza nie ma już sensu, bo nowy rząd w Rzeszy i tak nie dopuści do podobnych rzeczy, a co więcej, będzie chciał zagarnąć dla siebie także Polskę. Należało się więc skupić na zewnętrznym wrogu, a nie tym w kraju, zwłaszcza po podpisaniu traktatu pokojowego z Moskwą. Jednak kłótniom, przepychankom i wzajemnym szykanom nie było końca, co wróżyło rychły koniec KPP. Piotr przestał rozumieć postulaty, które wzajemnie się wykluczały. Uważał, że należało skupić się na najważniejszych kwestiach. A przede wszystkim na tym, co działo się u zachodnich sąsiadów. Czuł podskórnie, że Hitler za wszelką cenę będzie dążył do wojny z Polską, a dyplomatyczne spotkania i sztuczne uśmiechy stanowiły jedynie pozory przyjaźni.

Kondratowicz miał także inne zmartwienie, a właściwie nawet dwa. Bardzo zaniepokoiło go rozporządzenie o utworzeniu miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej, wzorowanego na obozach koncentracyjnych wymyślonych przez nazistów dla oponentów politycznych. Tajemnicą poliszynela było to, że w owych przedziwnych więzieniach siedzieli głównie komuniści. Bez procesów, wyroków i bez szans na opuszczenie ich żywymi. Piotr obawiał się, że w Polsce stanie się podobnie. Na domiar złego rosły w siłę organizacje skrajnie prawicowe, jak chociażby Obóz Narodowo-Radykalny, który przejął niektóre postulaty wprost od nazistowskiej partii.

Drugi problem był zdecydowanie bardziej banalny. Otóż niebawem miała powrócić do Gdyni jego żona, ale niestety nie sama, tylko w towarzystwie teściowej. Za Wiką i synkiem stęsknił się bardzo, ale wizyta Hortensji Niemojskiej cieszyła go znacznie mniej. Matka żony, chociaż nigdy nie mówiła tego głośno, uważała go za kmiota i nieudacznika, co bardzo go irytowało. Wciąż była burżujką od czubków palców w stopach po same uszy i jedyne, co go pocieszało, to fakt, że jego małżonka już dawno przestała nią być.

Na szczęście na finiszu znalazł się projekt trzeciego etapu rozbudowy portu w Gdyni, który miał być podpisany najdalej w lipcu, więc przeczuwał, że ten słoneczny miesiąc będzie spędzał głównie w biurze. Rzadko kiedy cieszył się z dodatkowych zajęć, bo wówczas mniej czasu poświęcał Ksawerkowi, jednak gdy w grę wchodziła teściowa albo Sabina Zaleszczyńska, nadprogramowe zadania w pracy przynosiły mu nieopisaną ulgę.

– Ładne to mieszkanko, tylko strasznie ciasne – oznajmiła Hortensja Niemojska od razu po przywitaniu.

Jota w jotę powiedziała mu to Sabina, gdy po raz pierwszy złożyła mu wizytę w nowym lokum.

– Mamo... – jęknęła Wiktoria, dla której samodzielne mieszkanie stanowiło niemal szczyt marzeń. Może dlatego, że dość długo musiała znosić niedogodności związane z życiem w wynajętym pokoju przy wiejskiej rodzinie.

– Przecież nic nie mówię – prychnęła Niemojska i zasiadła przy stole.

Po chwili Piotr wniósł do pokoju wazę z zupą, półmisek z ziemniakami i pieczyste. Nauczył się gotować, gdy Wiktoria przechodziła żałobę i stała się kompletną abnegatką, która niechybnie umarłaby z głodu albo brudu, gdyby nie jego starania.

Hortensja popatrzyła zdziwiona na wiktuały i zapytała:

– Kto to wszystko przygotował? Masz kochankę?

Wiktoria przewróciła oczami i wycedziła:

– Nie, mamo. To wszystko przygotował Piotr. Gotuje lepiej ode mnie.

Nalała matce zupę i czekała na jej reakcję. Ta zanurzyła łyżkę w talerzu, posmakowała i zawyrokowała:

– Zięciu mój, ta zupa jest wyśmienita.

– Dziękuję, mamo. Starałem się – powiedział zadowolony Piotr, chociaż doskonale wiedział, że teraz oberwie się jego żonie.

– Wiktorio, jak ci nie wstyd? On naprawdę gotuje lepiej od ciebie. Chociaż... ty nie przywykłaś do stania przy garach, bo od zawsze miałaś wszystko podstawione pod nos.

– Obiecałaś... – jęknęła Wiktoria.

Hortensja Niemojska jakby się zreflektowała, że nie powinna za bardzo krytykować ani swojej córki, ani też jej męża, i zmieniła temat.

– A jak idą prace w porcie? – zapytała. – Naprawdę trudno mi uwierzyć, że kiedyś w tym miejscu była głucha wieś i kilkadziesiąt chałup. Przecież to jest teraz duże miasto.

Piotr odetchnął z ulgą. Temat portu był wygodny i bezpieczny. Przede wszystkim nie dotykał polityki ani też spraw małżeńskich.

– No cóż, wszystkie najważniejsze prace zostały wykonane zgodnie z harmonogramem. Ukończono drugi basen wewnętrzny, zbudowano port drzewny, nabrzeża i dwa pomosty. Przeprowadzono prace pogłębiarskie i powstały podwodne nabrzeża Mola Południowego i część falochronu Basenu Żaglowego. Da mamusia wiarę, że mamy nawet bardzo nowoczesne, zrobione na specjalne zamówienie, skrzynie do pochłaniania fal. Imponujące, prawda? – powiedział Piotr z obłudnym uśmiechem, ponieważ był przekonany, że Hortensja Niemojska nie do końca ma pojęcie, o czym mówi.

– W rzeczy samej... – bąknęła. – Mam nadzieję, że pokażesz mi port i wówczas zrozumiem, o czym teraz z takim przejęciem opowiadasz.

A jednak nie udawała, że wszystko pojęła. Szkoda tylko, iż teraz będzie musiał zrobić jej wycieczkę po porcie.

Po zupie pochwaliła także pieczyste, po czym oznajmiła, że jest bardzo zmęczona podróżą i musi się położyć. Zanim zaszło słońce, mieli ją już z głowy.

– Gdy wstawiłeś tu łóżeczko Ksawerka, już w ogóle nie ma się jak ruszyć. – Wiktoria zachichotała, rozglądając się po pokoju stołowym, który służył im także jako sypialnia.

– Przecież kazałaś wyszykować pokój dla mamusi. – Również zaczął się śmiać.

– Bardzo się za tobą stęskniłam, Piotrusiu, a znowu będę musiała czekać, żebyśmy mogli sobie pobaraszkować.

– Może zgubię ją w porcie, gdy pójdziemy go zwiedzać? Zanim trafi do domu...

– Przestań się wygłupiać. – Szturchnęła go łokciem, po czym dodała z westchnieniem: – Jak dobrze być w domu!

– A w Warszawie coś nie tak? – zatroskał się Kondratowicz.

– Nigdy nie myślałam, że kiedyś to powiem, ale teraz życie w Gdyni wydaje mi się takie ustabilizowane i spokojne. No cóż, byłam świadkiem zamachu na Pierackiego. Na własne oczy widziałam, jak zamachowiec podszedł do ministra i strzelił mu w głowę. Już odwykłam od takich widoków, chociaż kiedyś śmierć, strzelaniny czy pourywane od bomb kończyny stanowiły dla mnie chleb powszedni. Gucio dostał list od tego całego profesora z Ameryki i zbiera teraz pieniądze na wyjazd i operację. Boję się jednak, że taka kwota przerasta jego możliwości. Możliwości nas wszystkich. Coś tam przysyła Fryderyk, my też co miesiąc odkładamy z twojej pensji parę złotych, a nawet wuj Alfred sypnął groszem, ale to wciąż mało.

– To straszne patrzyć, jak umiera twoja żona, i czuć się bezradnym – westchnął Piotr i dodał zupełnie poważnie: – Mam jedynie nadzieję, że umrę przed tobą.

– Nie mów tak. W ogóle nie mów o śmierci. Będziemy jeszcze długo żyli, tak samo jak Magdalenka. Na początku jej nie lubiłam... Bo wiesz, nie taką żonę wymarzyłam sobie dla Gucia, ale teraz widzę, jak oni bardzo się kochają. A przede wszystkim mój brat jest z nią bardzo szczęśliwy, więc jak mogłabym jej nie zaakceptować?

– A Gucio tak się zarzekał, że nigdy się nie zakocha.

– Prawda? A teraz sam wpadł jak śliwka w kompot. I wiesz, co ci powiem...? On wciąż na nią patrzy, jakby dopiero co ją poznał. Widziałam niekiedy w jego oczach zainteresowanie jakąś panną. Oczy mu wtedy błyszczały, wgapiał się w nią z zachwytem, który trudno było mu ukryć, a potem ten błysk blednął, by po jakimś czasie zniknąć zupełnie. Teraz jednak wciąż ma spojrzenie zakochanego sztubaka. Nawet nie dopuszczam myśli, że Magdalenka może umrzeć. Bo nie wiem, co wtedy stanie się z moim bratem. On ją naprawdę kocha.

– A ja tam lubię Magdalenkę. Prawdziwa z niej proletariuszka. – Roześmiał się.

– Boże uchowaj od takich proletariuszek – odparła Wiktoria, przewracając oczami.

– Dobrze, nie mówmy o żonie Gucia. Musimy być jedynie dobrej myśli, chociaż trudno patrzyć optymistycznie w przyszłość, jeśli ma się w rodzinie chorą na raka.

– Ja wierzę, że ta operacja dojdzie do skutku i się uda... Wiesz, to może głupie, co teraz powiem, ale wydaje mi się, że ją uleczy przede wszystkim miłość Gucia.

– To piękne, co mówisz, ale to, niestety, tak nie działa.

– Wiem, Piotrusiu. Bardzo kochałam swoje dzieciątko, zanim jeszcze mogłam poczuć, że porusza się w moim brzuchu, a jednak moja miłość nie zdołała go ochronić. Ani twoja, bo wiem, że ty czułeś to samo, co ja. Jednak wolę myśleć, że w przypadku Gucia będzie inaczej.

– Ja wierzę bardziej w postęp medycyny. – Poklepał ją po dłoni i postanowił zmienić temat. – Przeraża mnie to rozporządzenie o izolowaniu podejrzanych jednostek. Przecież wystarczy donos, pomówienie, cokolwiek, by wylądować w Berezie...

– Myślisz, że Sabina się odważy?

Wzruszył ramionami. Sam się nad tym zastanawiał bezustannie. W sądzie może miałby jakieś szanse, ale przecież oni teraz już nie będą potrzebowali wyroku, by kogoś zamknąć.

– Nie chodzi tylko o Sabinę. W partii roi się od prowokatorów, a ja jednak spotykam się z nimi czasami. Polscy komuniści zawsze powtarzali, że w razie problemów wyjadą do Niemiec, bo tam będą mogli swobodnie działać, ale teraz jest tam jeszcze gorzej niż u nas.

– Mówiłam ci, że ten cały Hitler to szaleniec.

– Masz rację, dlatego tak bardzo się go obawiam.

– No cóż, twoi koledzy zawsze mogą wyjechać do Związku Radzieckiego – odparła z ironią Wiktoria, której wschodni sąsiad Polski jawił się jako najgorszy obóz koncentracyjny.

Postanowił, że nie da się sprowokować.

– To prawda. Prawicowcy za to nie bardzo mają dokąd uciekać, bo Hitler to skrajny nacjonalista i nienawidzi wszystkiego, co nie jest niemieckie.

– Chyba odrobinę demonizujesz, Piotrze. – Uśmiechnęła się i dodała: – Ja już z dwojga złego wolę szaleńca Hitlera niż potwora Stalina. Chociaż w zasadzie to marny wybór.

***

W ciągu następnych dwóch tygodni starał się bywać w domu jak najrzadziej. Umowa na trzeci etap budowy portu stanowiła świetny pretekst. Nie mógł specjalnie narzekać na teściową, która z każdym dniem dokuczała mu coraz mniej, a nawet zatroskana pytała, czy zawsze siedzi w biurze do tak późnej pory. Na szczęście nie dociekała już, czy ma kochankę.

– Nareszcie – westchnęła Wiktoria, gdy za Hortensją Niemojską zamknęły się drzwi pociągu. – Kocham mamę ponad wszystko, ale wolę bywać u niej... My naprawdę mamy za ciasne mieszkanie, by podejmować gości.

– Zwłaszcza że szanowna mamusia przybyła do nas z trzema przepastnymi walizkami... – Zaśmiał się.

– Gdyby wyjeżdżała tak często jak ja, zapewne nauczyłaby się pakować w jedną. – Wiktoria zachichotała.

Wracali z dworca nieśpiesznie, rozkoszując się morską bryzą i widokiem zatoki. Patrzyli na coraz to nowsze budowle, wyrastające w Gdyni niczym grzyby po deszczu. Dochodzili właśnie do swojej kamienicy, gdy Piotr spostrzegł kręcącego się nerwowo Macieja Załęskiego. Mężczyzna zaciągał się mocno papierosem, robił kilka kroków do przodu, a potem zawracał i sprawiał wrażenie, jakby stał na świecy. Zaklął w duchu, bo ostatnia rzecz, której tego wieczoru potrzebował, to rozmowa z kolegą o tym, co się dzieje w partii. Obawiał się także, że ten znowu zacznie namawiać go na bardziej aktywny udział w jej szeregach, a kto wie, może nawet w kierownictwie. Potem zaś Wiktoria będzie mu suszyła głowę.

– Maciej... – jęknął.

Załęski rzucił niedopałek na chodnik i powiedział grobowym tonem:

– Musimy pogadać...

– Dobrze, tylko odprowadzę żonę i syna do domu – odparł i chociaż niechętnie, ale dokonał prezentacji małżonki.

– Myślę, że lepiej będzie, jeśli twoja żona będzie przy tej rozmowie.

Spojrzał na Wiktorię. Ta po chwili konsternacji oświadczyła:

– W takim razie zapraszam na górę. Herbaty panu zrobię... Może pan głodny?

Załęski pokręcił jedynie głową i ruszył za nimi do bramy kamienicy. Piotr zaczął się bać. Załęski nigdy nie mieszał jego rodziny w pewne sprawy, bo już dawno Kondratowicz powiedział mu, że ani żona, ani matka nie mają pojęcia, że od czasu do czasu bywa na spotkaniach partyjnych. Jeśli więc jego kolega złamał tę zasadę i chciał porozmawiać o czymś przy Wiktorii, mogło to oznaczać coś bardzo złego.

– No mówże, do cholery! – zirytował się Piotr, gdy Załęski mieszał herbatę przez jakieś pół minuty i milczał.

– Mam przyjaciela... To nasz towarzysz, który pracuje w policji. Podobno mają coś na ciebie. Coś, co sprawi, że niebawem możesz obudzić się na pryczy w Berezie Kartuskiej. Musicie wyjechać. Z całą rodziną. Wszystko dla was przygotujemy. Warunki może nie będą tak dobre jak tutaj, ale na pewno nie będzie jak w obozie. To mała miejscowość niedaleko Mińska, w Polskim Rejonie Narodowym. Byliście już tam kiedyś, ładne tereny, dużo lasów, wielu Polaków...

Popatrzył kolejny raz na małżonkę. Siedziała pobladła i zaciskała usta. Miał wrażenie, że Wiktoria zaraz się rozpłacze. Zapewne pomyślała w tym momencie o tym samym, co on. O Sabinie Zaleszczyńskiej.

– Jak w ogóle do mnie dotarli? Przecież od ponad czternastu lat jestem potulny jak baranek. To, że czasami bywam na spotkaniach czy biorę w obronę uciskanych robotników, nie czyni jeszcze ze mnie przestępcy – zirytował się Piotr. – Nawet jeśli kiedyś walczyłem w Armii Czerwonej, to było całe wieki temu.

– Wiecie, towarzyszu, że prowokatorów nie brakuje w szeregach naszej partii. I dlatego tak wielu jej członków siedzi teraz w więzieniach. A będzie ich jeszcze więcej, jeśli oni nawet procesu nie potrzebują, by kogoś zamknąć.

– Czy on może nie nazywać cię towarzyszem? – wymamrotała Wika.

– Mamy chyba większe zmartwienia – fuknął Piotr i dodał: – W porządku, niechże mnie więc zamkną. Co ja mogę zrobić?

– Towarzyszu, czytałem o tym miejscu w lipcowym numerze „Robotnika”. Wiecie, jak napisano o Berezie? Nędzna, brudna żydowska mieścina z niebrukowanymi ulicami i cytuję: „gdzie stoją ogromne kałuże błota i wałęsają się kozy”.

– Naprawdę sądzi pan, że mieściny w Związku Radzieckim wyglądają lepiej? – prychnęła Wiktoria.

– To nieważne, bo tacy jak Piotr Kondratowicz nie będą mieli okazji, by nawet te kałuże i kozy zobaczyć. Obóz znajduje się w dawnych carskich koszarach, na kompletnym odludziu, w otoczeniu bagien i lasów. A wiecie, komu podlega obóz w Berezie? Pułkownikowi Kostkowi-Biernackiemu.

Aż zagwizdał. Ów człowiek cieszył się bardzo złą sławą i nazywano go „Kostią-Wieszatielem” albo dyżurnym sadystą Rzeczpospolitej. Wcześniej pełnił funkcję komendanta więzienia w Brześciu, gdzie znęcał się okrutnie nad osadzonymi, głównie opozycjonistami. Piotr stwierdził, że zapewne i w nowym obozie wprowadzi odpowiednie dyrektywy, by dręczyć wywiezionych do Berezy podejrzanych. Gdyby to od niego zależało, spakowałby walizkę i uciekł do Związku Radzieckiego, mimo że w Gdyni miał piękne mieszkanie i dobrą pracę. Jednak w jego życiu istnieli jeszcze Wiktoria i syn. Tylko co oni poczną, jeśli rzeczywiście wyląduje w Berezie Kartuskiej? Z czego będą żyli? Jeszcze do niedawna Wika mogłaby liczyć na braci, ale teraz Gucio ciułał każdy grosz na operację żony, nad Fryderykiem zbierały się zaś czarne chmury i Piotr przeczuwał, że lada moment szwagier trafi do więzienia. A może jako zasłużony dla kraju as wywiadu kolejny raz się za nim wstawi? Tylko czy w ogóle będzie chciał to zrobić, jeśli dowie się, że Kondratowicz jednak nie tak zupełnie zrezygnował z działalności politycznej?

Usłyszał cichy, ale stanowczy głos Wiktorii:

– Kochanie, wyjedziemy do Związku Radzieckiego. Maciej ma rację, zgnijesz tam w brudzie i smrodzie. A poza tym nie będziesz mógł pracować, a ja nie zdołam utrzymać siebie i dziecka. Będę mogła przyjeżdżać do Polski, ale ty nie możesz się tutaj pokazywać, dopóki sytuacja się nie zmieni.

– Wika, co ty mówisz? – wymamrotał.

– Kiedyś przyrzekłam sobie, że nigdy nie trafisz do więzienia... I dotrzymam słowa.

– A jeśli tam... – zaczął.

– Nie – przerwała mu. – Dla nich jesteś, jak widać, człowiekiem bez skazy.

– Masz rację...

– Ile mamy czasu? – zapytała rzeczowo Macieja.

– Nie wiem... Może dwa tygodnie? Jeśli nie mniej. Oni dostali po tym zamachu wścieklizny – westchnął Załęski.

– W takim razie nie mamy wiele czasu. Mieszkanie podnajmiemy, sprzedamy, co się da, i spróbujemy przeczekać w... Gdziekolwiek.

Nie wiedział, co powiedzieć. Nie był zdolny ani do podjęcia ostatecznej decyzji, ani do tego, by przeprosić żonę, że znowu przez niego będzie musiała tułać się po świecie. Jego cudowne i poukładane życie właśnie się zawaliło jak domek z kart.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki