Czas zapomnienia. Kair, czwarta rano - Joanna Jax - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Czas zapomnienia. Kair, czwarta rano ebook i audiobook

Joanna Jax

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

55 osób interesuje się tą książką

Opis

Najnowsza powieść bestsellerowej autorki – Joanny Jax!

Pod koniec lat czterdziestych dochodzi w Berlinie do serii tajemniczych morderstw. Pozornie ofiary nic nie łączy, jednak oficer prowadzący śledztwo odkrywa, że każda z tych osób przebywała w czasie wojny na terenie Afryki Północnej. Brak motywów, niewiele śladów pozostawionych na miejscu zbrodni a także zmowa milczenia sprawiają, że śledztwo utyka w martwym punkcie. Zdesperowany śledczy prosi o pomoc swojego dobrego znajomego, byłego oficera brytyjskiego wywiadu, który spędził na Bliskim Wschodzie wiele lat, licząc, że ten, dzięki znajomościom w tamtym regionie świata zdoła rozwikłać zagadkę niewyjaśnionych zabójstw. Mężczyzna, który po kapitulacji Rzeszy przybywa do zniszczonego Berlina, postanawia podjąć wyzwanie. Nie spodziewa się jednak, że korzenie całej historii sięgają początku wieku i mają również związek z pewną upalną nocą, kiedy to poznał pełną uroku tancerkę, która niedługo potem złamała mu serce i zrujnowała karierę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 12 min

Lektor: Jacek Rozenek

Oceny
4,5 (88 ocen)
60
14
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnOK

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca i trzymająca w napięciu.
21
jolkastanko2312

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

Muszę Wam powiedzieć, że drugi tom był jeszcze ciekawszy. W tym tomie skoki czasowe mniej mi przeszkadzały, może dlatego, że czytałam w większym skupieniu. Pierwsza część tej dylogii pozostawia wiele niewyjaśnionych wątków. Ann-Kathrin była pogrążona w żałobie po ojcu i siostrze - myślała, że to jej były kochanek przyczynił się do ich śmierci. Connor Evans był z kolei przekonany o udziale Ann-Katrin w morderstwie, w sprawie, którego prowadził śledztwo. W tej części dochodzi do konfrontacji byłych kochanków i ich przekonań. Czy ich zachowanie było słuszne? Czy oboje zostali zmanipulowani? Nie mogę Wam tego zdradzić, ale polecam przeczytać oba tomy. Historia jest absolutnie intrygująca. Klimat historyczny jest utrzymany na bardzo wysokim poziomie. W tym tomie otrzymujemy rozwiązanie i rozwinięcie uciętych wątków z poprzedniego tomu. Fundamentem fabuły w dalszym ciągu jest Berlin i jego powojenne gruzy, gdzie dochodzi do wielu zbrodni i nie wszystkie zostają wyjaśnione. Jednak Connor u...
00
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Se­we­ryn-Sa­kie­wicz
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Jo­anna Jax, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-00-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

Ber­lin, 1947

Spo­dzie­wała się tego... Ann-Ka­trin Schne­ider od chwili gdy zo­ba­czyła sie­dzą­cego za kie­row­nicą woj­sko­wego ga­zika Con­nora, my­ślała nie­ustan­nie o tym, kiedy i w ja­kich oko­licz­no­ściach ją za­trzyma. A jed­nak gdy usiadł na­prze­ciwko i uśmiech­nął się drwiąco, je­dyną jej re­ak­cją było rzu­ce­nie się do ucieczki. Zimny i sta­now­czy głos przy­wo­łał ją jed­nak do po­rządku i opa­dła z po­wro­tem na krze­sło.

Evans ni­gdy nie dzia­łał w ciemno. Je­śli rzu­cił po­dobne zda­nie, ozna­czało, że przy drzwiach wpad­nie na jego straż przy­boczną i po­wrócą do punktu wyj­ścia.

W tle są­czyła się spo­kojna mu­zyka, do jej uszu do­bie­gały ci­che roz­mowy ja­kiejś pary, a za ba­rem uwi­jała się młoda dziew­czyna. Ann-Ka­trin za wszelką cenę pra­gnęła sku­pić się na czymś in­nymi niż na so­bie. Po kilku mi­nu­tach, kiedy to ani ona, ani Con­nor nie po­wie­dzieli choćby słowa, pod­jęła de­cy­zję. Wy­cią­gnęła w jego stronę ręce i wes­tchnęła:

– W po­rządku, Evans, je­stem go­towa.

Zer­k­nął na jej dło­nie i za­py­tał z iro­nią w gło­sie:

– Mam cię w nie uca­ło­wać? Czy wsu­nąć pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy na pa­lec?

– Aresz­tuj mnie.

– Nie mogę tego zro­bić, mu­siał­bym we­zwać po­li­cję.

– To na co cze­kasz? – wy­szep­tała.

– Naj­pierw po­roz­ma­wiamy. Na po­czą­tek mam do cie­bie py­ta­nie. Bar­dzo ła­twe. Ann-Ka­trin, kim ty, do ja­snej cho­lery, je­steś?

– Ann-Ka­trin Schne­ider albo Ka­ren Bre­ner, wy­bierz so­bie – prych­nęła.

– Gdzie miesz­kasz? Ad­res po­pro­szę – za­żą­dał.

Od tak dawna go nie wi­działa. Gdyby nie jego zbrod­nia po­peł­niona na La­ti­fie, mo­głaby mu na­wet wy­ba­czyć to, że ją okradł. Na­prawdę była idiotką...

Po­dała mu ad­res. Nie było sensu tego ukry­wać, cho­ciaż wła­ści­wie po tym, co zo­ba­czyła w swo­jej piw­nicy, mo­gła na­zy­wać sie­bie bez­domną. Za żadne skarby świata nie za­mie­rzała wra­cać na stałe do tego miej­sca.

Sie­działa ze spusz­czoną głową, bo nie chciała pa­trzyć na Con­nora.

– Mam na­dzieję, że Gi­sele nie bę­dzie miała przeze mnie kło­po­tów – po­wie­działa ci­cho.

– Gi­sele Rich­ter bar­dzo cię lubi. Ją też na­bra­łaś, dla­tego nie będę się nad nią znę­cał. Ona rów­nież jest twoją ofiarą. Tak jak kilka in­nych osób.

– Po­pro­si­łam ją tylko o to, by mnie spraw­dziła. To taka wielka zbrod­nia? – szep­nęła.

– A przy oka­zji na­kło­ni­łaś ją, by za­cho­wała mil­cze­nie i po­mi­nęła twoją osobę, gdy ko­mi­sarz Erik We­ber wy­słał pi­smo z py­ta­niem o osoby, które miały zwią­zek z Al­fre­dem Kle­inem. Po­wiedz mi, z nim także spa­łaś? Z We­be­rem? To po­rządny fa­cet... – Jad ska­py­wał z ust Con­nora.

– Prze­cież chciał nas wy­swa­tać – burk­nęła.

– Może miał cię do­syć... To jak było? Spa­łaś z nim?

Uśmiech­nęła się pół­gęb­kiem i w końcu na niego spoj­rzała.

– Jakby to po­wie­dzieć... Wła­ści­wie mo­gła­bym za­dać ci to samo py­ta­nie.

– Nie bar­dzo ro­zu­miem... – Con­nor zmarsz­czył brwi. Mo­men­tal­nie na jego czole po­ja­wiła się bruzda, a twarz na­brała su­ro­wo­ści.

– Erik We­ber woli męż­czyzn – od­parła i z dziką sa­tys­fak­cją pa­trzyła, jak zmie­nia się mi­mika Evansa. Był kom­plet­nie za­sko­czony.

– Nie wie­dzia­łem – bąk­nął.

– Nie szko­dzi i tak uwa­żasz, że sy­piam z każ­dym, kto na mnie kiw­nie pal­cem. Je­den w tę, je­den w tamtą... Jaka to róż­nica, Con­nor? Niech twoi lu­dzie po­wia­do­mią ko­mi­sa­rza, że czeka na niego oszustka. Bę­dzie za­wie­dziony, bo mnie tak po ludzku po­lu­bił, ale im szyb­ciej bę­dziemy mieli to za sobą, tym le­piej.

– Za­pewne w końcu to zro­bię, ale za­nim się zde­cy­duję na ten krok, po­roz­ma­wiasz ze mną – od­parł.

– A je­śli nie? – za­py­tała hardo.

Mil­czał przez dłuż­szą chwilę, co okrop­nie ją de­ner­wo­wało. Jaka to róż­nica, czy Erik po­zna prawdę o niej te­raz, czy na­za­jutrz? Trudno, We­ber straci zna­jomą, ale być może zro­zu­mie, dla­czego ukry­wała swoją toż­sa­mość. Nie spo­dzie­wała się jed­nak tego, co za chwilę usły­szy.

– Dla­czego za­mor­do­wa­łaś Al­freda Kle­ina? – za­py­tał Con­nor to­nem „złego po­li­cjanta”.

Nie mo­gła po­jąć, w jaki spo­sób do­szedł do ta­kich wnio­sków. Evans ni­gdy nie ble­fo­wał, więc skąd wie­dział, że w noc za­bój­stwa była w domu Kle­ina?

– Nie zro­bi­łam tego. I nie za­mor­do­wa­łam puł­kow­nika Win­tera. Tylko ty je­steś zdolny do ta­kich zbrodni – po­wie­działa z na­ci­skiem.

– Ja? – Evans był szcze­rze zdu­miony.

– Tak. Ty, Con­nor – od­parła z wes­tchnie­niem.

– Do­brze, prze­rwijmy tę miłą po­ga­wędkę, do­koń­czymy ją u cie­bie. Mam cię skuć kaj­dan­kami czy wyj­dziesz stąd do­bro­wol­nie?

– Ro­zu­miem, że gdy już tam do­trzemy, za­strze­lisz mnie bez zbęd­nych for­mal­no­ści, a po­tem zwa­lisz winę na ja­kie­goś ra­bu­sia? To ta­kie w twoim stylu.

– A taka się wy­da­wa­łaś cwana i bły­sko­tliwa – prych­nął. – Nie­stety, do­piero te­raz wi­dzę, że tak na­prawdę po pro­stu je­steś głu­pia.

Nie­na­wi­dziła go, ale wy­po­wie­dziane przez niego słowa spra­wiały jej przy­krość. Wstała zza sto­lika i wes­tchnęła:

– Jedźmy, chcę to już za­koń­czyć. Po­wiem szcze­rze, mam do­syć. Rób, co chcesz, tylko prze­stań się ba­wić moim stra­chem.

Po dro­dze żadne z nich nie wy­po­wie­działo ani słowa. Było tak, jak wtedy gdy spo­tkali się ostat­nim ra­zem przed ho­te­lem She­phe­ard w Ka­irze – ich wza­jemna nie­chęć była wręcz na­ma­calna.

We­szli do jej piw­nicy, która wy­glą­dała te­raz jak po­bo­jo­wi­sko. Ann-Ka­trin nie zwra­cała na to jed­nak naj­mniej­szej uwagi. I tak tu nie zo­sta­nie, bo albo trafi do aresztu, albo nie wyj­dzie stąd żywa. Jedno było pewne – osoba, która zro­biła ten po­tworny ki­pisz, tego wie­czoru już nie wróci. A je­śli na­wet, na­tknie się na Con­nora. O ile to nie on był sprawcą tego ba­ła­ganu.

Evans ro­zej­rzał się z nie­sma­kiem po zim­nym, po­nu­rym po­miesz­cze­niu, po któ­rym wa­lały się po­tłu­czone na­czy­nia, po­ła­mane me­ble, wło­sie z sien­nika i dam­ska bie­li­zna.

– Boże, Ann-Ka­trin, co to ma być? – za­py­tał prze­ra­żony.

– My­śla­łam, że to twoja sprawka. – Wzru­szyła ra­mio­nami.

Usia­dła na po­sadzce, oparła się ple­cami o ścianę i za­pa­trzyła się w piw­niczne okienko. Była go­towa na prze­słu­cha­nie. A po­tem niech się dzieje, co chce.

Kuc­nął przy niej i za­py­tał:

– Po­wiedz, w coś ty się znowu wpa­ko­wała. – W jego gło­sie nie było sły­chać ani drwiny, ani na­gany.

Po­pa­trzyła na niego męt­nym wzro­kiem.

– Nie wiem – od­parła ci­cho. – Są­dzi­łam, że to ty się wy­ży­łeś na mo­ich me­blach, które przy­wle­kłam tu na wła­snych ple­cach. Na­wet nie masz po­ję­cia, ile wy­siłku wło­ży­łam w to, żeby ta po­nura nora za­częła przy­po­mi­nać dom... I wszystko szlag tra­fił.

Chyba za­uwa­żył, że była kom­plet­nie za­ła­mana. A ona do­szła do nie­wi­dzial­nej ściany i nie wie­działa już, co w jej ży­ciu jest prawdą, a co kłam­stwem. Na­wet nie po­tra­fi­łaby po­wie­dzieć, kim tak na­prawdę jest Con­nor Evans.

Przy­po­mniał się jej dzień, kiedy całe jej ży­cie za­częło się sy­pać. Któ­re­goś dnia, gdy we­szła do domu, zo­ba­czyła ob­ra­zek po­dobny do tego, który wi­działa te­raz w swo­jej piw­nicy...

***

Wró­ciła z Al­la­dyna jak zwy­kle – była głę­boka noc, gdy prze­krę­cała klucz w drzwiach. Ze zmę­cze­nia le­d­wie po­włó­czyła no­gami. Nocą pra­co­wała, w ciągu dnia zaj­mo­wała się do­mo­wymi spra­wami i po­ma­gała w na­uce La­ti­fie. Dziew­czynka dość czę­sto opusz­czała za­ję­cia w szkole, po­nie­waż dużo cho­ro­wała i sama nie po­ra­dzi­łaby so­bie z nad­ro­bie­niem za­le­gło­ści. Po­po­łu­dnia zaś na­le­żały do Con­nora. Nie miała kiedy od­po­cząć, ale go­towa była sy­piać po trzy go­dziny na dobę, byle nie uro­nić ani jed­nej chwili z uko­cha­nym. Na­prawdę kom­plet­nie zwa­rio­wała na jego punk­cie.

We­szła do sa­lo­niku, za­pa­liła świa­tło i zo­ba­czyła u swo­ich stóp prze­wró­cony ze­gar. Wciąż cho­dził, mimo że szyba w drzwicz­kach roz­biła się w drobny mak. Naj­wy­raź­niej jed­nak cały me­cha­nizm oca­lał. Ro­zej­rzała się. Z bi­blio­teczki ktoś wy­rzu­cił wszyst­kie książki, które te­raz le­żały po­roz­rzu­cane po ca­łym po­miesz­cze­niu. Okru­chy szkła wa­lały się po dy­wa­nie, sto­liku i ko­mo­dzie.

Nie zo­ba­czyła w sa­lo­nie La­tify i wpa­dła w pa­nikę. Je­śli ktoś na­padł na ich dom, mógł prze­cież zro­bić krzywdę jej uko­cha­nej sio­strzyczce.

– La­tifa! La­tifa! – za­częła krzy­czeć jak opę­tana.

Roz­glą­dała się po miesz­ka­niu, ale ni­g­dzie nie zo­ba­czyła dziew­czynki i w końcu we­szła na ma­lut­kie pa­tio za do­mem. La­tifa le­żała na ka­mien­nych płyt­kach, zwi­nięta w kłę­bek, i ci­cho szlo­chała. Miała pod­bite oko i roz­ciętą wargę. Przy­klę­kła przy niej.

– La­tifa! Ko­chana La­tifo, co ci jest? – Po­gła­skała ją po ra­mie­niu, ale dziew­czyna za­drżała pod wpły­wem tego do­tyku.

– On mnie ko­pał, wszę­dzie... – wy­chli­pała. – Boli mnie całe ciało.

– Za­raz pójdę po le­ka­rza, nie martw się, wszystko bę­dzie do­brze – po­cie­szała ją Ann-Ka­trin.

– Nie zo­sta­wiaj mnie sa­mej! Nic mi nie jest, tylko tro­chę boli. Ale za­raz prze­sta­nie, obie­cuję.

– Do­brze, wy­my­ślimy coś, że­byś czuła się bez­piecz­nie. A te­raz po­mogę ci wstać...

– Ann-Ka­trin, on to za­brał... Ja mu po­wie­dzia­łam... On mnie tak strasz­nie bił... Prze­pra­szam, Ann-Ka­trin. Ja nie chcia­łam nic mó­wić, ale on mnie zmu­sił. Bła­gam, wy­bacz mi, Ann-Ka­trin! – La­tifa za­częła łkać, a ona za­marła w bez­ru­chu.

Po­pa­trzyła w stronę znaj­du­ją­cego się za do­mem po­dwó­rza. Na mi­kro­sko­pij­nym pa­sku ziemi rósł nie­wielki ole­an­der. Jed­nak krył pod sobą ta­jem­ni­czy pa­ku­nek, który oj­ciec na­ka­zał jej za­brać z ro­dzin­nego domu. Te­raz uj­rzała wy­ko­pany koło krzewu spory do­łek. Gdyby nie La­tifa, do­sta­łaby szału, ale w tam­tym mo­men­cie jej uko­chana przy­szy­wana sio­stra była naj­waż­niej­sza.

Opa­trzyła jej rany, ale nic wię­cej nie mo­gła zro­bić. La­tifa trzy­mała jej dłoń i bła­gała, żeby nie zo­sta­wiała jej sa­mej.

– Ko­cha­nie, wiesz, kto to był? – za­py­tała, gdy dziew­czynka nieco do­szła do sie­bie.

– Nie znam go. Ni­gdy wcze­śniej go nie wi­dzia­łam.

– Ale to był ktoś stąd czy biały?

– Biały – wy­du­kała.

– Jak wy­glą­dał? Roz­po­zna­ła­byś go?

– Miał na gło­wie ka­pe­lusz, taki jak nosi pan Mar­kus, ale to nie był on. Twarz bym roz­po­znała, ale to na pewno nie był pan Stern – po­wie­działa.

Na­wet je­śli Mar­kus nie zro­bił tego oso­bi­ście, na­słał na La­tifę ja­kie­goś ban­dziora. Ann-Ka­trin pa­mię­tała, że cią­gnął ją za ję­zyk i wy­py­ty­wał, czy ma wię­cej dia­men­tów. Oczy­wi­ście po­wie­działa mu wów­czas, że to je­dyny cenny ka­mień, który po­siada, a oj­ciec ni­czego wię­cej jej nie po­zo­sta­wił. Za­pewne się do­my­ślił, że kła­mała. Twier­dził, że pie­nią­dze mu się koń­czą, więc po­sta­no­wił ją ogra­bić. A było z czego. Po­sta­no­wiła, że Stern za to za­płaci. Za La­tifę i za cenny po­da­ru­nek od taty.

Znik­nęły pra­wie dwa ki­lo­gramy cho­ler­nych dia­men­tów po­cho­dzą­cych z ko­palni jej dziadka. To było jej dzie­dzic­two i za­bez­pie­cze­nie dla niej i La­tify, a więc na­gle ich spo­kojna przy­szłość sta­nęła pod wiel­kim zna­kiem za­py­ta­nia. Zda­wała so­bie sprawę, że w jej za­wo­dzie ka­riera koń­czy się wów­czas, gdy na twa­rzy po­ja­wiają się pierw­sze zmarszczki, a ona po­tra­fiła tylko śpie­wać i tań­czyć. Nie miała jed­nak wy­bit­nego głosu, któ­rym mo­głaby za­ra­biać przez całe ży­cie. Wy­stępy w Al­la­dy­nie to był szczyt jej moż­li­wo­ści.

La­tifa za­snęła, trzy­ma­jąc ją za rękę. Jed­nak ona nie mo­gła zmru­żyć oka. Prze­pła­kała całą noc. Wszy­scy ją za­wie­dli. Gdzie byli, u li­cha, Irving i jego lu­dzie? Jak pil­no­wali jej domu? Po­tem gdy ochło­nęła, mu­siała stwier­dzić, że cze­pia się nie­słusz­nie. Stern wy­je­chał i ci, któ­rzy do­tych­czas cho­wali się po krza­kach, by ob­ser­wo­wać jej dom, po­szli za nim, gdy tylko ten prze­kro­czył próg. Naj­pew­niej udał się do jed­nej ze swo­ich mło­dziut­kich ko­cha­nek, które po­ma­gały mu szpic­lo­wać bry­tyj­skich ofi­ce­rów. Ja­kim cu­dem Irving nie od­krył jesz­cze źró­dła prze­cieku? Być może Stern my­lił tropy, za­cie­rał ślady i był od nich spryt­niej­szy, ale czy aż tak? To wy­dało się jej mało praw­do­po­dobne. Czyżby Wil­liam Irving był tak kiep­skim wy­wia­dowcą? Była pewna, że gdyby sprawą za­jął się Evans, Mar­kus już od kilku ty­go­dni sie­działby w wię­zie­niu.

W Al­la­dy­nie uda­wała osobę, która za­wsze wie, co robi, po­dob­nie w domu, by La­tifa czuła się przy niej bez­tro­sko. Kie­dyś po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa za­pew­niał im Adio Schne­ider i gdy od­szedł z tego świata, dziew­czynka po­czuła się nie­swojo. Być może się oba­wiała, że Ann-Ka­trin ode­śle ją z po­wro­tem do krew­nych.

A jed­nak jej nie ochro­niła, mimo że tak bar­dzo się sta­rała. La­tifa była dla niej naj­waż­niej­sza na świe­cie i była go­towa od­dać za nią ży­cie. W tam­tym mo­men­cie nie wie­działa, czy po­winna ża­ło­wać, że po­słu­chała ojca i nie spie­nię­żyła dia­men­tów po dziadku od razu, czy wręcz prze­ciw­nie. Może wła­śnie po­nio­sła karę, po­nie­waż pew­nego dnia po­sta­no­wiła sprze­dać je­den z ka­mieni i zlek­ce­wa­żyć ostrze­że­nie Adio.

Mar­kus wró­cił, gdy na dwo­rze zro­biło się już zu­peł­nie ja­sno. La­tifa za­snęła, a ona sprzą­tała ba­ła­gan, który zro­bił agre­sor, za­nim wy­mu­sił na dziew­czynce wy­zna­nie prawdy. Kiedy Ann-Ka­trin zo­ba­czyła w progu Sterna, po­my­ślała, że ten czło­wiek nie ma su­mie­nia, je­śli po czymś ta­kim miał czel­ność wró­cić do jej domu, jak gdyby nocą się nic nie wy­da­rzyło.

– Ro­bisz po­rządki? – za­py­tał, jak się jej wy­da­wało, ob­łud­nie.

– Coś w tym ro­dzaju – mruk­nęła.

– Chyba ci nie po­mogę, je­stem sko­nany. Idę spać – oznaj­mił.

Ogar­nęła ją wście­kłość. Miała ochotę za­mor­do­wać Sterna. Nie miała wów­czas wąt­pli­wo­ści, że to on stoi za tym na­pa­dem. Tylko dwie osoby wie­działy, że jest w po­sia­da­niu bar­dzo cen­nego ka­mie­nia. A Mar­kus był na­wet prze­ko­nany, iż nie tylko ten je­den prze­ka­zał jej oj­ciec. W tam­tej chwili na­wet nie wzięła pod uwagę, że Con­nor mógłby mieć z tym coś wspól­nego.

– Idź, nie będę ha­ła­so­wać – po­wie­działa zimno.

– Na szczę­ście za­ła­twi­łem sprawę i nie będę mu­siał już oglą­dać każ­dego funta, za­nim go wy­dam. – Uśmiech­nął się do niej, a ona miała ochotę krzy­czeć. Pro­blem w tym, że nie miała po­ję­cia, do czego mógłby być jesz­cze zdolny Stern, gdyby rzu­ciła mu pro­sto w twarz, iż jest zło­dzie­jem i ban­dzio­rem.

La­tifa obu­dziła się po po­łu­dniu. Na­dal wy­glą­dała źle i Ann-Ka­trin na­mó­wiła ją na wi­zytę u le­ka­rza. Ten orzekł, że fi­zycz­nie nic dziew­czynce nie do­lega, ale na pewno przez kilka dni bę­dzie cho­dziła obo­lała.

– Ko­cha­nie, może po­pro­szę Her­manna, że­byś mo­gła przez ja­kiś czas u nich po­miesz­kać? – Nic mą­drzej­szego nie przy­szło wów­czas Ann-Ka­trin do głowy.

– Oni mnie na­zy­wają małpą. A ja prze­cież nie je­stem taka głu­pia. Nie chcę u nich za­miesz­kać. On już nie wróci, prze­cież za­brał nam wszystko – jęk­nęła.

– Do­brze, ale naj­pierw zgło­simy to na po­li­cję – od­parła.

– I tak go nie zła­pią – wes­tchnęła i do­dała, nie­malże pła­cząc: – Nie wzy­waj po­li­cji, Ann-Ka­trin. Te­raz nie wróci, bo nie ma po co, ale je­śli się do­wie, że po­szły­śmy na po­li­cję, może znowu zro­bić mi krzywdę. Wiem, że zro­bi­łam źle i to przeze mnie je­ste­śmy te­raz biedne...

– Do­brze, je­śli się tak bo­isz, to nie pój­dziemy. Ale mu­szę prze­cież pra­co­wać i nie je­stem w sta­nie być z tobą przez cały czas. I to nie jest twoja wina, że stra­ci­ły­śmy na­sze dzie­dzic­two. Już prę­dzej moja. Nie ob­wi­niaj się więc, ko­cha­nie.

Ona także wąt­piła w sku­tecz­ność po­li­cji i nie mia­łaby jak udo­wod­nić, że za­ko­pała w ogródku for­tunę. Prze­cież ni­komu o tym nie po­wie­działa. Na­wet Con­no­rowi. On wie­dział tylko o jed­nym ka­mie­niu.

– Te­raz wró­cił pan Stern...

Za­ci­snęła zęby. A po­tem wpa­dła na sza­tań­ski po­mysł.

– W po­rządku, bę­dzie, jak ze­chcesz, ale obie­cuję ci, że ten, kto to zro­bił, za­płaci nam za to.

Za­mie­rzała się ode­grać na Mar­ku­sie Ster­nie. Po­sta­no­wiła, że nie pój­dzie na po­li­cję, ale za­ła­twi go w inny spo­sób.

***

Con­nor na­wet nie chciał sły­szeć o tym, że Ann-Ka­trin za­mie­rza jed­nak przy­jąć ich wcze­śniej­szą pro­po­zy­cję i szpic­lo­wać Sterna. Nie mógł zro­zu­mieć, dla­czego zmie­niła zda­nie. W końcu się pod­dał, po­nie­waż wie­dział, że po­trafi być cho­ler­nie uparta, ale nie kiw­nął w tej spra­wie pal­cem i sama mu­siała iść do Irvinga. Evans są­dził za­pewne, że się wy­cofa, skoro nie za­apro­bo­wał jej po­my­słu, ale ona nie za­mie­rzała tego zro­bić. Po­sta­no­wiła, że znaj­dzie kreta, wyda Mar­kusa i obu pa­nów za­trzy­mają na go­rą­cym uczynku. A wów­czas za­pewne skażą ich na karę śmierci. Jed­nego za szpie­go­stwo, dru­giego za zdradę oj­czy­zny.

Nie znała się kom­plet­nie na tych wszyst­kich szpie­gow­skich sztucz­kach, ale była zde­ter­mi­no­wana, aby Stern wpadł i w do­datku nie zgi­nął jak nie­miecki bo­ha­ter, ale nie­udacz­nik i zdrajca. Była tak roz­gnie­wana, że ani przez chwilę nie po­my­ślała o kon­se­kwen­cjach tego, co za­mie­rzała zro­bić. Stern na­le­żał do nie­bez­piecz­nych lu­dzi i nie miałby żad­nych opo­rów, by ko­goś za­mor­do­wać, je­śli ten mógłby się oka­zać dla niego za­gro­że­niem. Tak, chęć ode­gra­nia się na Mar­ku­sie ode­brała jej nie tylko zdol­ność ra­cjo­nal­nego my­śle­nia, ale także po­czu­cie lęku.

Aby osią­gnąć swój cel, mu­siała się spo­tkać z Wil­lia­mem Irvin­giem i miała na­dzieję, że ten pod­chwyci jej po­mysł. Wie­czo­rem od­na­la­zła go w klu­bie. Przy­wi­tał się z nią szar­mancko i jak zwy­kle sta­rał się być dla niej cza­ru­jący. Zda­wała so­bie sprawę, że miałby ochotę pójść z nią do łóżka, jak więk­szość go­ści tego lo­kalu. Nie cho­dziło na­wet o to, że była ja­kąś osza­ła­mia­jącą pięk­no­ścią, ale ucho­dziła w tym światku za nie­do­stępną i prze­spa­nie się z nią bar­dzo mocno po­ła­sko­ta­łoby ego aman­tów. Za­zwy­czaj była chłodna i zdy­stan­so­wana, ale tego wie­czoru uśmiech­nęła się za­lot­nie do Irvinga i po­pro­siła, by po wy­stę­pie przy­szedł do jej gar­de­roby.

Zro­bił to w kilka mi­nut po jej zej­ściu ze sceny. Nie zdą­żyła się ani prze­brać, ani też zmyć ma­ki­jażu. Sie­działa przed to­a­letką i zdej­mo­wała przy­pięty do jej koka ozdobny grze­bień. Wil­liam pod­szedł do niej i po­ło­żył dło­nie na jej ra­mio­nach.

– To był re­we­la­cyjny wy­stęp – po­wie­dział.

Pod­nio­sła się z pufy i od­parła chłodno:

– Wil­lia­mie, nie chcia­łam się z tobą zo­ba­czyć, bo mam ochotę na flirt. Wy­bacz, że tak to ode­bra­łeś. Mam do cie­bie zu­peł­nie inną sprawę.

– Więc o co cho­dzi, moja droga? – za­py­tał nieco za­wie­dziony.

– Chcę w to wejść. Do­pro­wa­dzę was do kreta, ale mu­sisz mi obie­cać, że do­pil­nu­jesz, aby Stern do­stał karę śmierci.

– Za­lazł ci za skórę, moja śliczna?

– Wła­śnie... – wes­tchnęła.

– Wiesz, że nie mogę ci tego obie­cać. Nie ja fe­ruję wy­roki... Jego po­przed­nik jesz­cze żyje, po­nie­waż mię­dzy in­nymi dzięki niemu od­nie­śli­śmy zwy­cię­stwo pod El-Ala­mejn.

– Do­brze, więc niech cho­ciaż zgnije w wię­zie­niu.

– O to mo­żesz być spo­kojna. Ma na su­mie­niu za­bój­stwo bry­tyj­skiego żoł­nie­rza i być może kilku in­nych osób, a to do­dat­kowo go ob­ciąża. Nie są­dzę także, by wła­dzom za­le­żało na do­ga­da­niu się z nim, w końcu ar­mia Rom­mla nie ra­dzi już so­bie tak do­brze jak kie­dyś.

– Ro­zu­miem, że ka­pi­tan Evans nie bę­dzie czy­nił prze­szkód, bym się w to za­an­ga­żo­wała? – za­py­tała ze ści­śnię­tym gar­dłem.

Na­zy­wa­nie Con­nora ka­pi­ta­nem Evan­sem bu­dziło jej we­wnętrzny sprze­ciw, ale nie chciała, by kto­kol­wiek wie­dział o ich ro­man­sie. Przy­naj­mniej na ra­zie. Gdyby przy­znała się do niego Irvin­gowi, ten za­pewne z uwagi na swo­jego przy­ja­ciela od­pu­ściłby sprawę kreta.

– To moja ope­ra­cja, nie ka­pi­tana Evansa – oznaj­mił.

– Do­brze, w ta­kim ra­zie za­czy­namy – oświad­czyła.

Nie miała żad­nych opo­rów ani wy­rzu­tów su­mie­nia. Zwłasz­cza gdy Stern na­gle za­czął sza­stać pie­niędzmi. Nie wie­rzyła w po­dobne przy­padki. Jed­nego nie ro­zu­miała... Dla­czego Mar­kus uwa­żał ją za taką idiotkę? Czy na­prawdę nie są­dził, że po­wiąże pewne fakty? A może uznał, że wła­śnie jego bez­czel­ność od­su­nie od niego wszel­kie po­dej­rze­nia?

***

Con­nor usiadł koło niej, ale mil­czał. Cze­kał na wy­ja­śnie­nia, a ona nie miała po­ję­cia, czy po­winna rzu­cić mu prawdę w twarz. Na­prawdę się go bała. Gdy Evans wpa­dał w złość, po­tra­fił być nie­obli­czalny.

– Za­strze­lisz mnie? – za­py­tała ci­cho.

– Nie wiem. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Przede wszyst­kim chcę po­znać prawdę.

– A czy jako ska­zana na śmierć mogę mieć ostat­nie ży­cze­nie?

– Śmiało. – Uśmiech­nął się smutno.

– Mo­żemy stąd iść? Nie mam po­ję­cia do­kąd, ale nie chcę tu zo­stać.

– Ten ktoś... Od razu mó­wię, że to nie ja, cho­ciaż nie wiem, czy mi uwie­rzysz... Czy ten ktoś zna­lazł to, czego szu­kał?

– Nie wiem, czego szu­kał – burk­nęła.

– Znowu za­czy­nasz po­ka­zy­wać pa­zurki – wes­tchnął. – Zro­zum, Ann-Ka­trin, prze­gra­łaś.

– Nie ufam ci – szep­nęła.

– To świet­nie, bo ja to­bie rów­nież. Po­słu­chaj, zo­sta­wię cię w spo­koju. Na trzy­dzie­ści dni. Masz cały mie­siąc, żeby pod­jąć de­cy­zję. I albo do­wiem się, co się wy­da­rzyło, i spró­buję cię ochro­nić, albo sta­niesz przed są­dem. Mo­żesz też znowu zwiać, ale wiesz, że nie można przez całe ży­cie ucie­kać, a ja ci nie od­pusz­czę. Do czasu gdy wy­znasz mi wszyst­kie swoje grzeszki, bę­dziesz na­dal Ka­ren Bre­ner, a ja będę miał cię na oku. Za­sta­nów się, co bę­dzie lep­sze. We­ber ci nie po­da­ruje, a ja mam dość nad­sta­wia­nia dla cie­bie karku.

– Evans, ja wiem, że to ty. Że to ty mnie ogra­bi­łeś i za­bi­łeś La­tifę. A na­wet je­śli nie zro­bi­łeś tego oso­bi­ście, na pewno zle­ci­łeś to mor­der­stwo, żeby oca­lić ty­łek – wy­rzu­ciła z sie­bie nie­mal na jed­nym wde­chu.

Je­śli tak bar­dzo pra­gnął wie­dzieć, dla­czego chciała zruj­no­wać mu ka­rierę, to pro­szę bar­dzo. Może w końcu prze­sta­nie ją trak­to­wać jak głu­pie za­ko­chane dziew­czątko.

Zde­ner­wo­wał się i pod­niósł z po­sadzki. Są­dziła, że za chwilę wy­cią­gnie z ka­bury pi­sto­let, przy­stawi jej do skroni i na­ci­śnie na spust.

– Wiesz co, Ann-Ka­trin, na­prawdę je­steś nic nie­warta, je­śli by­łaś w sta­nie wy­my­ślić po­dobną bzdurę, żeby się wy­bie­lić. To obrzy­dliwe. Masz trzy­dzie­ści dni, po­tem spusz­czę swoje psy goń­cze. I nie speł­nię two­jego ostat­niego ży­cze­nia ska­zańca – po­wie­dział lo­do­wa­tym to­nem, a po­tem wy­szedł, trza­ska­jąc me­ta­lo­wymi drzwiami tak mocno, że ze ściany od­padł ka­wa­łek tynku.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki