Czas zapomnienia. O północy w Berlinie - Joanna Jax - ebook
BESTSELLER

Czas zapomnienia. O północy w Berlinie ebook

Joanna Jax

4,2

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Najnowsza powieść bestsellerowej autorki – Joanny Jax!

Pod koniec lat czterdziestych dochodzi w Berlinie do serii tajemniczych morderstw. Pozornie ofiary nic nie łączy, jednak oficer prowadzący śledztwo odkrywa, że każda z tych osób przebywała w czasie wojny na terenie Afryki Północnej. Brak motywów, niewiele śladów pozostawionych na miejscu zbrodni a także zmowa milczenia sprawiają, że śledztwo utyka w martwym punkcie. Zdesperowany śledczy prosi o pomoc swojego dobrego znajomego, byłego oficera brytyjskiego wywiadu, który spędził na Bliskim Wschodzie wiele lat, licząc, że ten, dzięki znajomościom w tamtym regionie świata zdoła rozwikłać zagadkę niewyjaśnionych zabójstw. Mężczyzna, który po kapitulacji Rzeszy przybywa do zniszczonego Berlina, postanawia podjąć wyzwanie. Nie spodziewa się jednak, że korzenie całej historii sięgają początku wieku i mają również związek z pewną upalną nocą, kiedy to poznał pełną uroku tancerkę, która niedługo potem złamała mu serce i zrujnowała karierę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (153 oceny)
77
45
20
8
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anmanika

Z braku laku…

ciekawsza od tej książki byłaby telefoniczna, więcej osób by w niej występowało. poza tym co i rusz coś się powtarzało, jakby to wyciąć to pewnie jeden tom by się ostał.drugiej części not będę czytać szkoda czasu. nie to, że nie lubię autorki wręcz przeciwnie.
10
Gutkoool

Całkiem niezła

Autorka zabiera nas w wielowątkową opowieść sensacyjno-kryminalno-historyczną która opiera się na dwóch głównych czasach w historii - końcówce XIX i początku XX w oraz na latach 40stych XX w. Końcówka lat 40stych. Berlin. Tajemnicze morderstwa. Wydawałoby się, że te sprawy się nie łączą, jednak w śledztwie tropy prowadzą do czasów wojny i terenów Afryki Północnej. Jednak mimo to, śledztwo nie posuwa się do przodu. Oficer, który je prowadzi prosi o pomoc znajomego, który dochodzi do zaskakujących wniosków. Chyba nie nadaję się do czytania tak rozbudowanych pod względem wątków historii, bo mimo lektury nadal nie ogarniam niektórych rzeczy. Mnogość bohaterów, różne czasy, przenikające się wątki, które wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego... Ta historia będzie zdecydowanie dla tych z Was, którzy lubią książki wymagające (w moim odczuciu) pełnego skupienia w czasie lektury. Ja nie mogłam się odnaleźć w tej powieści i chyba potrzebowałbym kilku osobnych historii żeby sobie to poukła...
10
victorix21

Całkiem niezła

Powrót do literatury pani Jax. Tym razem na tapetę wzięte czasy powojenne w samym sercu Niemiec Berlinie, a także w odległym czasie 1902 roku w Kairze. Mam wrażenie, że trochę galimatiasu wkradło się do tej książki. Żeby poznać i zrozumieć należy przeczytać całość, tym bardziej, że kończy się tak, aby szybko rozpocząć tom drugi. Zrobię to, ale przyznam, że nie mogę wgryźć się w charaktery bohaterów, a nie ukrywam, że w innych książkach mojej ulubionej autorki to się szybko udawało. Jak zwykle u pani Jax dobrze ukazane ówczesne czasy i to wcale nie łatwe czasy. Zrozumieć Niemców? ...i tak się nie da, czy autorce na tym zależało? nie wiem...może będę mądrzejsza po tomie drugim. Polecam.
00
arafina

Z braku laku…

Ilość postaci, wątków i historycznych terminów jest tak duża, że trudno się w tym połapać. Książkę trzeba czytać w dużym skupieniu, a i tak ma się wrażenie zlepka różnych historii zupełnie ze sobą niezwiązanych. Zmęczyła mnie ta powieść, zarówno bestialstwem przedstawionych zdarzeń, jak i pomysłem na fabułę, ale przede wszystkim rozczarowała, bo do końca wierzyłam, że ostatecznie wszystko się połączy w jedną całość i po prostu wyjaśni. Niestety. Ale i tak nie jestem na tyle ciekawa, żeby sięgnąć po kolejny tom. To kolejna książka tej autorki, która mocno mnie rozczarowuje. Mam wrażenie, że zaczęła pisać na ilość, a nie na jakość. Nie podobała mi się. A zakończenie, które nic nie wyjaśnia, jest jak kpina z czytelnika...
00
Mariola-1963
(edytowany)

Nie polecam

Wszystkie książki Pani Joanny połknęłam na raz. Tej nie mogę zmęczyć już od tygodnia. Mnóstwo wątków, postaci, opisów historycznych. Męczę się czytając. Do tego gubię w wątkach i postaciach. Jak dla mnie to jest wyjątkowo nudna pozycja. Drugiej części czytać nie będę, bo mi szkoda czasu. Z pierwszej części zostało mi 100 stron, ale już nie dam rady dokończyć. Usypiam. Wielki zawód.
00

Popularność




Re­dak­cjaAnna Se­we­ryn-Sa­kie­wicz
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Jo­anna Jax, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-98-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

Ber­lin, 1947

To była wy­jąt­kowo duszna noc. Od kilku dni przez Eu­ropę prze­le­wała się fala kosz­mar­nych upa­łów i więk­szość jej miesz­kań­ców tę­sk­nym wzro­kiem wpa­try­wała się w za­mglone niebo. Cze­kali na deszcz. Lep­kie po­wie­trze zwia­sto­wało na­dej­ście bu­rzy, która przy­nio­słaby orzeź­wie­nie, ale z od­dali sły­chać było je­dy­nie nie­mrawe po­mruki. Od czasu do czasu ciem­ność roz­ci­nały bły­ska­wice, ale nic nie wska­zy­wało na to, że na­stąpi gwał­towna zmiana po­gody i ry­chło do­trze do Ber­lina długo wy­cze­ki­wane ochło­dze­nie.

Młoda ko­bieta, ubrana w zbyt ob­szerne spodnie od mun­duru po­lo­wego i czarną ko­szulkę, nie zwra­cała naj­mniej­szej uwagi na aurę. Była przy­zwy­cza­jona do znacz­nie wyż­szych tem­pe­ra­tur i mimo du­żej wil­got­no­ści po­wie­trza zno­siła po­dobną po­godę dużo le­piej niż inni.

Przy­po­mniała so­bie ostat­nią zimę, kiedy to Ber­lin na­wie­dziła fala mro­zów, przez co zgi­nęło masę lu­dzi. Pa­mię­tała do­kład­nie, jak wów­czas mar­zła i chwi­lami od­no­siła wra­że­nie, że chłód czuje na każ­dym cen­ty­me­trze ciała. Gdyby miesz­kańcy mieli wy­bór, wo­le­liby chyba duszne noce od ta­kich, kiedy w po­miesz­cze­niach za­ma­rzała w wia­drach woda.

Do­okoła pa­no­wały ciem­no­ści bez mała egip­skie, ale prądu bra­ko­wało na­wet w do­mach, więc nie­oświe­tlone ulice ni­kogo nie dzi­wiły. Zwłasz­cza że więk­szość la­tarni zo­stała znisz­czona pod­czas bom­bar­do­wa­nia, po­dob­nie jak wszystko inne w tym mie­ście.

Do­tarła do Kur­für­sten­straße i skrę­ciła w lewo. Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach zna­la­zła się na wła­ści­wej ulicy – Pa­ri­ser Straße – w ber­liń­skiej dziel­nicy Char­lot­ten­burg-Wil­mers­dorf. Omio­tła wą­skim sno­pem świa­tła la­tarki trzy­pię­trowy bu­dy­nek. Za­bite de­skami otwory okienne świad­czyły, że ktoś zde­cy­do­wał się na za­miesz­ka­nie w tej na wpół zruj­no­wa­nej ka­mie­nicy.

Drzwi wej­ściowe z wy­raź­nymi śla­dami po po­ci­skach nie miały klamki i były nie­do­mknięte. Obok nich, na ob­łu­pa­nej ścia­nie, ktoś przy­twier­dził po­wy­gi­naną ta­bliczkę z nu­me­rem bu­dynku. Zer­k­nęła na nią i ode­tchnęła. Tra­fiła pod wła­ściwy ad­res.

Przy­szła tu, by spo­tkać się z czło­wie­kiem, który miał jej prze­ka­zać ja­kieś bar­dzo ważne in­for­ma­cje. Czuła lęk, po­nie­waż znała tego męż­czy­znę bar­dzo słabo. Wi­działa go kilka razy w Ka­irze i za­mie­niła z nim za­le­d­wie parę zdań. Na­zy­wał się Al­fred Klein i był le­ka­rzem. Na­le­żał do zna­jo­mych jej wuja i to w jego domu go po­znała.

***

Ann-Ka­trin Schne­ider mu­siała ukry­wać swoją toż­sa­mość, po­nie­waż nie była pewna, czy znaj­duje się w Cen­tral­nym Re­je­strze Zbrod­nia­rzy Wo­jen­nych i Po­dej­rza­nych. Nie za­mie­rzała jed­nak tego spraw­dzać, mimo że w jej do­ku­men­tach wid­niały zu­peł­nie inne dane. Oba­wiała się trud­nych py­tań ze strony pra­cu­ją­cych w tej in­sty­tu­cji żoł­nie­rzy sił alianc­kich.

Te­raz na­zy­wała się Ka­ren Bre­ner i po­dzie­lała los więk­szo­ści ber­liń­czy­ków. Nie wie­działa jed­nak, czy może spać spo­koj­nie, dla­tego po­sta­no­wiła do­trzeć do in­for­ma­cji o so­bie w nieco inny spo­sób. Po­znała pewną dziew­czynę zaj­mu­jącą się po­szu­ki­wa­niem osób za­gi­nio­nych przy Mię­dzy­na­ro­do­wym Czer­wo­nym Krzyżu. Ka­ren czę­sto wpa­dała do niej na her­batę i uma­wiały się na mie­ście, by po­plot­ko­wać o ty­po­wych dam­skich spra­wach, i gdy uznała, że ich re­la­cja za­cie­śniła się wy­star­cza­jąco mocno, po­pro­siła ją o małą przy­sługę.

Któ­re­goś dnia, gdy sie­działy w biu­rze Gi­sele, zwró­ciła się do ko­le­żanki, sta­ra­jąc się, by w jej gło­sie nie sły­chać było po­de­ner­wo­wa­nia czy nad­mier­nej cie­ka­wo­ści.

– Słu­chaj, Gi­sele, czy mo­gła­byś spraw­dzić taką jedną, moją zna­jomą ze szkoły. Wiesz, jak to dzi­siaj jest. Wy­star­czy, że pra­co­wała w nie­wła­ści­wym re­sor­cie, a już mo­gła tra­fić na czarną li­stę. A ja nie chcę być cią­gana przez alian­tów tylko dla­tego, że ją zna­łam.

– Ja­sne, że wiem, jak to jest. Bry­tyj­scy i ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze cią­gle do nas przy­łażą... I dają co­dzien­nie nową li­stę. A my mamy zgła­szać wszyst­kie in­for­ma­cje na te­mat ta­kiej osoby – wes­tchnęła Gi­sele i za­cią­gnęła się pa­pie­ro­sem.

– Mo­gła­byś usta­lić, czy ktoś jej szuka? – za­py­tała nie­pew­nie.

– Ja­sne, po­daj mi jej dane, spraw­dzę na li­stach. – Gi­sele pu­ściła do niej oko.

– Ann-Ka­trin Schne­ider, uro­dzona w Ka­irze dwu­dzie­stego lipca ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­stego roku – wy­de­kla­mo­wała.

– Bę­dziesz mu­siała po­cze­kać, to może tro­chę po­trwać. Chyba że wpad­niesz ju­tro rano.

Nie chciała, by Gi­sele się do­my­śliła, jak bar­dzo jej na tym za­leży.

– Nie ma po­śpie­chu, może być ju­tro. – Mach­nęła ręką.

Na­za­jutrz, gdy tylko skoń­czyła pracę, udała się do Gi­sele. Ta była bar­dzo pod­eks­cy­to­wana.

– Słu­chaj, tej two­jej przy­ja­ciółki szuka bry­tyj­ski wy­wiad – po­wie­działa szep­tem.

– Spo­dzie­wa­łam się, że może mieć kło­poty – od­parła rów­nie ci­cho Ann-Ka­trin.

– Ale ktoś jesz­cze o nią roz­py­tuje...

Za­marła. Gdyby nie to, że od­szu­kała swo­jego wuja i nie miał po­trzeby, by zgła­szać się do MCK w celu jej od­na­le­zie­nia, za­pewne by o nim po­my­ślała. Serce za­częło jej dud­nić jak osza­lałe, po­nie­waż w tej sy­tu­acji w grę wcho­dzili tylko dwaj męż­czyźni, i żad­nego z nich nie chciała wi­dzieć na oczy.

– Kto to taki? – za­py­tała ze ści­śnię­tym gar­dłem.

Dziew­czyna zer­k­nęła na świ­stek pa­pieru i prze­czy­tała:

– Ja­kiś Al­fred Klein.

Była kom­plet­nie za­sko­czona i wga­piała się w Gi­sele z otwartą bu­zią. W pew­nej chwili jakby ock­nęła się z osłu­pie­nia i po­wie­działa, niby od nie­chce­nia:

– To jej wuj... Słu­chaj, a jak się z nim skon­tak­to­wać?

– My­ślisz, że może coś o niej wie­dzieć, a nie przy­szło mu do głowy, jak wielu in­nym, by nas o tym po­in­for­mo­wać? Masz ra­cję, ta­kich przy­pad­ków jest mnó­stwo, po­tem się oka­zuje, że od dawna ro­dzina mieszka ra­zem – wy­de­du­ko­wała Gi­sele.

– Wła­śnie. – Po­ki­wała głową, wdzięczna, że ko­le­żanka sama zna­la­zła wy­ja­śnie­nie dla jej do­cie­kli­wo­ści.

– Po­dał, że pra­cuje jako le­karz w szpi­talu Cha­rité. Ale wiesz, to jest ra­dziecka strefa.

– Dam so­bie radę – za­pew­niła.

– Tylko uwa­żaj na sie­bie, tam po­dobno można obe­rwać.

– Nie martw się, mam le­gi­ty­ma­cję pra­sową, nic mi nie zro­bią – do­dała.

Jesz­cze tego sa­mego dnia od­na­la­zła dok­tora Kle­ina w Cha­rité.

Zo­ba­czyła go, gdy szedł w bia­łym ki­tlu i żywo roz­ma­wiał z pie­lę­gniarką, szczu­płą blon­dyną o wy­ra­zi­stych ry­sach twa­rzy i spo­rym biu­ście.

– Prze­pra­szam, dok­to­rze... – wtrą­ciła się Ann-Ka­trin.

Pie­lę­gniarka otak­so­wała ją wzro­kiem, a Klein za­czął ner­wowo się roz­glą­dać, po czym ze sztucz­nym uśmie­chem po­wie­dział do swo­jej to­wa­rzyszki:

– Prze­pra­szam, moja nie­sforna pa­cjentka przy­szła.

Pod­szedł do niej i szep­nął:

– Nie tu­taj i nie te­raz. Miesz­kam przy Pa­ri­ser Straße trzy­dzie­ści cztery. Lo­kal nu­mer dwa. To w bry­tyj­skiej stre­fie, nie­da­leko Kur­für­sten­straße...

– Tak, wiem, gdzie jest ta ulica.

– Niech pani po­słu­cha... Spo­tkamy się u mnie dzi­siaj w nocy. Około dru­giej. Wiem, jak to brzmi, ale le­piej dla nas obojga, żeby nikt się nie do­wie­dział o na­szym spo­tka­niu. Po­mię­dzy dwu­dzie­stą czwartą a szó­stą rano wy­łą­czają prąd na tej ulicy i na kilku są­sied­nich, więc nikt pani nie za­uważy. Pro­szę uwa­żać, czy nikt pani nie śle­dzi. Czy da pani radę prze­mknąć nie­po­strze­że­nie?

– Tak, ja­sne – od­parła, za­sko­czona jesz­cze bar­dziej niż wtedy, gdy Gi­sele wy­mie­niła na­zwi­sko dok­tora.

– Pro­szę, to ważne... Je­stem pani wi­nien prawdę. Będę cze­kał na pa­nią. Może to pani zi­gno­ro­wać, ale za­leży mi na tym spo­tka­niu. I przy­się­gam, nie za­mie­rzam zro­bić pani krzywdy. – Osta­nie słowa po­wie­dział wręcz de­spe­racko. Po chwili bez po­że­gna­nia od­szedł w kie­runku bloku ope­ra­cyj­nego.

Mu­siała spraw­dzić, o co cho­dzi. Przez ostat­nie lata to­wa­rzy­szyło jej tyle ta­jem­nic i nie­wy­ja­śnio­nych spraw, że nie za­mie­rzała przez resztę ży­cia się za­sta­na­wiać, czego chciał od niej ten czło­wiek.

***

W kom­plet­nej ciem­no­ści do­tar­cie pod wska­zany ad­res oka­zało się o wiele trud­niej­sze, niż my­ślała. Nie mo­gła przez cały czas przy­świe­cać so­bie la­tarką, żeby nie zwró­cić czy­jejś uwagi. Co prawda, od kilku mie­sięcy nie obo­wią­zy­wała już go­dzina po­li­cyjna, ale wo­lała unik­nąć spo­tka­nia z bry­tyj­skim pa­tro­lem. I z kim­kol­wiek in­nym.

Gdy sta­nęła przed drzwiami miesz­ka­nia dok­tora, spo­strze­gła, że jedno ze skrzy­deł jest nie­do­mknięte. To była dość duża nie­fra­so­bli­wość ze strony Kle­ina. Kra­dzieże, wła­ma­nia czy na­pady sta­no­wiły w tym mie­ście co­dzien­ność. Wy­nędz­niała i spo­nie­wie­rana lud­ność sta­rała się prze­trwać i na­wet naj­bar­dziej prawi nie­gdyś miesz­kańcy mia­sta do­pusz­czali się prze­stępstw. Zda­wali so­bie także sprawę, że po­zo­staną bez­karni, bo po­li­cjan­tów było mało i nie mieli zbyt wiel­kich moż­li­wo­ści, żeby ści­gać tego typu prze­stęp­ców, sta­cjo­nu­jący zaś w bry­tyj­skiej stre­fie oku­pa­cyj­nej żoł­nie­rze obar­czeni byli in­nymi, znacz­nie waż­niej­szymi obo­wiąz­kami.

Przez uchy­lone drzwi wsu­nęła się do środka. W miesz­ka­niu pa­no­wała wręcz gro­bowa ci­sza. We­szła do środka i po­wie­działa dość gło­śno:

– Dok­to­rze Klein! Pa­nie Al­fre­dzie! Jest pan tu­taj?

Jej py­ta­nie po­zo­stało bez od­po­wie­dzi. Prze­szła przez nie­wielki przed­po­kój i zna­la­zła się w ma­łym sa­lo­nie. Zde­ze­lo­wane ka­napy oraz znisz­czone me­ble ni­kogo nie dzi­wiły, ale to, co zo­ba­czyła w miesz­ka­niu dok­tora, ją prze­ra­ziło... Na pod­ło­dze le­żały po­wy­rzu­cane z sza­fek i ko­mód rze­czy, a ta­pi­cerki na oto­ma­nie i sto­ją­cym obok fo­telu były po­cięte i po­roz­ry­wane. Wy­be­be­szono z nich wło­sie, które wa­lało się po ca­łym po­koju.

We­szła do ko­lej­nego po­miesz­cze­nia i za­sto­po­wało ją. Z dwóch po­wo­dów – po pierw­sze, klepki pod­ło­gowe zo­stały po­wy­ry­wane i roz­rzu­cone bez­ład­nie, a po dru­gie, męż­czy­zna le­żący na wą­skim łóżku z me­ta­lo­wym wez­gło­wiem był naj­praw­do­po­dob­niej mar­twy. Za­krwa­wiona ko­szulka i mocno po­kie­re­szo­wane ciało mó­wiły same za sie­bie. Za­tem ktoś mu­siał mal­tre­to­wać dok­tora, za­nim do­bił go strza­łami w serce. Twarz męż­czy­zny była opuch­nięta, a koło nosa i ust zo­ba­czyła za­krze­płą krew. Ktoś wy­rwał mu kilka pa­znokci i chyba po­ła­mał palce, po­nie­waż były nie­na­tu­ral­nie po­wy­krzy­wiane.

Oprawca zde­mon­to­wał pod­łogę, jed­nak znaj­du­jąca się na­prze­ciwko okna szafa bez jed­nego skrzy­dła drzwi i sto­jąca przy łóżku nieco ob­łu­pana biała ko­moda w stylu Lu­dwika XVI były nie­tknięte. Być może sprawca na­pa­ści zo­stał spło­szony i nie zdą­żył wy­be­be­szyć ko­lej­nych me­bli.

Ann-Ka­trin była w szoku, bo prze­cież nie da­lej jak dzie­sięć go­dzin temu roz­ma­wiała z Kle­inem na szpi­tal­nym ko­ry­ta­rzu. Zga­siła na chwilę la­tarkę, oparła się rę­kami o ko­modę i za­częła łap­czy­wie od­dy­chać. Od razu przy­po­mniała so­bie dzień, kiedy zna­la­zła do­go­ry­wa­ją­cego i okrut­nie po­bi­tego ojca. Je­dyne, co mo­gła wtedy zro­bić, to być przy nim, do­póki nie przy­je­dzie le­karz. Nie po­zwa­lała mu mó­wić, ale nie po­słu­chał jej. Do dzi­siaj trak­to­wała jego osta­nie słowa jak swo­isty te­sta­ment, po­nie­waż za­nim przy­szła po­moc, jej tata sko­nał.

Nie od razu opu­ściła to kosz­marne miej­sce. Mu­siała spraw­dzić, czy Klein nie daje żad­nych oznak ży­cia. Włą­czyła z po­wro­tem la­tarkę i na­chy­liła się nad męż­czy­zną. Do­tknęła jego szyi, ale nie wy­czuła pulsu. Ciało dok­tora za­czy­nało sztyw­nieć, więc na ja­ką­kol­wiek po­moc było już zde­cy­do­wa­nie za późno. Po­świe­ciła na swoją dłoń. Była za­bru­dzona krwią. Ze­mdliło ją, a po chwili do­tarło do niej, że po­winna jak naj­szyb­ciej stąd ucie­kać. Nie tylko z uwagi na to, iż sprawca mógł się ukryć w po­bliżu i za­ata­ko­wać rów­nież ją, ale nie mo­gła rów­nież być wmie­szana w taką sprawę.

Nie pla­no­wała ni­kogo po­wia­da­miać o tej zbrodni, po­nie­waż nie chciała stać się ję­zycz­kiem u wagi. Nie wie­działa, jak wy­tłu­ma­czy­łaby śled­czym, co ro­biła w miesz­ka­niu de­nata o tej po­rze. Nie ży­czyła so­bie, by kto­kol­wiek ją z nim po­wią­zał, a po­tem oskar­żył o zbrod­nię, któ­rej nie po­peł­niła. Albo o współ­udział, jak kie­dyś. I tak miała wy­star­cza­jąco dużo kło­po­tów.

Wy­bie­gła do przed­po­koju, a po­tem na klatkę scho­dową. Nie zwa­żała ani na skrzy­pie­nie drzwi, ani na dźwięki do­bie­ga­jące z miesz­ka­nia na końcu ko­ry­ta­rza. Wy­szła z bu­dynku i szyb­kim kro­kiem ru­szyła w stronę swo­jego miesz­ka­nia, o ile norę, w któ­rej zna­la­zła miej­sce do ży­cia, można było na­zwać tym mia­nem. Gdzieś w od­dali usły­szała war­kot sa­mo­chodu, a po­tem zo­ba­czyła świa­tła. Czmych­nęła za stertę gruzu, któ­rego jesz­cze nie zdą­żono wy­wieźć, i po­cze­kała, aż auto prze­je­dzie. Na szczę­ście za­raz po­tem po­jazd skrę­cił w są­sied­nią prze­cznicę.

Była spo­cona jak mysz i mi­nęło do­brych kilka mi­nut, za­nim wy­szła z ru­mo­wi­ska. Mu­siała się uspo­koić i po­ukła­dać so­bie w gło­wie pewne sprawy. A przede wszyst­kim za­sta­no­wić się, czy do mor­der­stwa przy Pa­ri­ser Straße do­szło dla­tego, że po­sta­no­wiła przyjść tu­taj i po­roz­ma­wiać z Kle­inem, czy po pro­stu miała pe­cha.

Nie mo­gło być mowy o zwy­kłym wła­ma­niu i pró­bie ogra­bie­nia dok­tora. Zło­dziej nie za­dałby so­bie trudu, by od­ry­wać klepki pod­ło­gowe. Oprawca naj­wy­raź­niej szu­kał kon­kret­nej rze­czy, ale nie miała po­ję­cia czego. W tej chwili było to zresztą dla niej naj­mniej ważne.

Nie wie­działa także, czego mógł chcieć od niej Al­fred Klein i co ta­kiego za­mie­rzał jej po­wie­dzieć. Za­dał so­bie jed­nak trud, by szu­kać jej przez MCK, a te­raz kiedy się przed nim ujaw­niła, zgi­nął...

W pierw­szej chwili chciała po­je­chać do wuja, Her­manna Da­gen­hardta, i po­roz­ma­wiać z nim o Kle­inie, w końcu mu­sieli do­brze się znać, skoro dok­tor był czę­stym go­ściem w jego domu, ale coś jej w tym wszyst­kim nie grało. Wuj wie­dział, że Ann-Ka­trin miesz­kała w Ber­li­nie i pra­co­wała w „Die Neue Ze­itung”, więc dla­czego Klein nie za­py­tał o nią w re­dak­cji? Nie wie­dział, że Da­gen­hard­to­wie prze­nie­śli się do Eu­ropy? A może ist­niało coś, o czym jej wuj ni­gdy nie po­wi­nien się do­wie­dzieć?

Przy­po­mniała so­bie ostat­nie słowa ojca... by ni­komu nie ufała. Nie do­dał, co prawda, że do­ty­czyło to także naj­lep­szego przy­ja­ciela jej dziadka, Jo­se­pha, który po­wie­rzył Her­man­nowi opiekę nad swoją ro­dziną, ale wo­lała dmu­chać na zimne. Już raz zlek­ce­wa­żyła ostrze­że­nie taty i bar­dzo źle na tym wy­szła...

Do­tarła do sie­bie go­dzinę póź­niej. We­szła do po­miesz­cze­nia piw­nicz­nego, w któ­rym się urzą­dziła, i za­pa­liła lampę naf­tową, bo w tej oko­licy także była prze­rwa w do­sta­wie prądu. Nie chciała sie­dzieć w ciem­no­ści, bo się oba­wiała, że wszę­dzie bę­dzie jej ma­ja­czyła zma­sa­kro­wana twarz dok­tora Kle­ina.

Znowu za­częła się za­sta­na­wiać, dla­czego dok­tor zgi­nął aku­rat tej nocy. Ni­komu nie mó­wiła, że za­mie­rza się z nim spo­tkać. Czy to okrutny zbieg oko­licz­no­ści, czy może ktoś śle­dził Kle­ina? Albo ją?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki