Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Poruszająca historia ludzi, którzy muszą zacząć budować swoje życie w zupełnie nowym, nieznanym im miejscu.
Po opuszczeniu Wołynia, Wissarion, Nadia, Marcel i Marta z bratem przyjeżdżają do Wrocławia, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Na miejscu czują się rozczarowani, ponieważ wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiała to radziecka prasa. Dla Lemańskiego i jego przyjaciół powojenny rozgardiasz to dobry moment na zarobienie dużych pieniędzy, dla Andrzeja i jego rodziny to ciężka próba zmiany swojego życia a nawet wartości, którymi się dotychczas kierowali. Obraz Ziem Odzyskanych, ponura epoka stalinizmu w której bohaterowie powieści muszą się odnaleźć, by przetrwać.
Joanna Jax kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią w osadzaniu opowieści w historycznych realiach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jeden doświadczony lekarzwart jest stu wojowników
HOMER
Powieść tę dedykuję
Dr n.med. Katarzynie Mróz
Z podziękowaniami za wielkie sercei zaangażowanie w wypełnianiu swojej misji.
1.
Okolice Kudowy, 1948
Maksim Fiodorow okazał Wissarionowi najokrutniejszy rodzaj miłosierdzia. Jeszcze niespełna pół roku wcześniej, gdy Zinowjew stał niemal dokładnie w tym samym miejscu co teraz, żałował, że jego życie zakończy się zbyt szybko i nie zdoła zrealizować swoich marzeń o wspólnym życiu z Nadią i Oleńką. Teraz towarzyszyły mu zupełnie inne myśli. Był zawiedziony postawą pułkownika, przez całą drogę do Kudowy żywił bowiem nadzieję, że ten w końcu wykona na nim wyrok.
W akcie desperacji popełnił straszny błąd. Zapewne dlatego, że nadeszła taka chwila w jego życiu, iż nie był w stanie myśleć o innych. Pragnął, by ta męczarnia się skończyła. Przegrał, ale nie potrafił się z tym pogodzić i chyba dlatego tak bardzo chciał umrzeć. Owładnięty złością i przeżarty na wskroś rozpaczą nie zastanowił się, że nawet jeśli odejdzie z tego świata, Nadia tu zostanie i wskutek tego, co powiedział Maksimowi, jej życie może zamienić się w gehennę.
Nie miał pojęcia, co sobie wyobrażał jeszcze pół godziny wcześniej. Liczył, iż Fiodorow jest w stanie wybaczyć swojej żonie każdą podłość? Jednak czy jakikolwiek mężczyzna przyjąłby podobną informację ze spokojem? Maksim tak bardzo się starał, by urzeczywistnić marzenie o wspólnym potomstwie z Nadeńką, a teraz się dowiedział, że być może wcale nie zostanie ojcem, a jego ukochana perfidnie go zdradziła. Kolejny raz...
W jednej kwestii Maksim miał słuszność – pozostawienie go przy życiu było dla niego większą karą aniżeli śmierć, ponieważ Wisza nadal czuł nieznośny ból w swojej duszy. Stracił nadzieję, a to było najgorsze, co mogło mu się przytrafić.
Wciąż nie oddalał się z miejsca, w którym zostawił go Maksim, jedynie chodził w kółko jak obłąkany. Nie miał pojęcia, co zrobić i dokąd się udać, ale czuł, że z zimna drętwieją mu stopy. Musiał podjąć jakąś decyzję i znaleźć schronienie. Doszedł do wniosku, iż Bóg ma najwyraźniej inne plany wobec niego i na razie śmierć nie jest mu pisana.
Fiodorow liczył, że Zinowjew spróbuje przedostać się na Zachód, ale bez dobrego przewodnika nie miał na to szans. Zarówno polska, jak i czechosłowacka straż graniczna działały coraz skuteczniej, by jak najmniej ludzi uciekło z Polski. Z kraju, który z każdym dniem robił się coraz bardziej ponury i niebezpieczny, i nawet ci, którzy na początku cieszyli się z wyzwolenia przez Armię Czerwoną, mieli powoli dosyć terroru, biedy i lęku o każde wypowiedziane słowo.
Doświadczonego i sprytnego przewodnika może by znalazł, ponieważ wiedział, do kogo powinien się udać, by nawiązać kontakt z takim człowiekiem. Problem polegał na tym, że w tej chwili nie śmierdział groszem, a za darmo nikt by mu nie pomógł. Nie wiedział także, co się dzieje z jego bratem, który mógłby go wesprzeć finansowo i opłacić mu przeprawę przez granicę.
Jedyne, co posiadał, to trochę drobnych w kieszeni i zaszyte pod podszewką kufajki dokumenty Dariusza Łuczaka. Być może dzięki nim znajdzie jakąś pracę w okolicy. Podobno nieźle płacono w kopalniach, więc gdyby udał się do Wałbrzycha, mógłby tam znaleźć zatrudnienie i otrzymać kwaterę. Słyszał o pewnej kopalni, która niegdyś nosiła piękną nazwę „Julia”. Od dwudziestego ósmego roku należała do Niederschlesische Bergbau, a po wojnie przeszła w polskie ręce i została przemianowana na Biały Kamień. Oczywiście nie mógł pojechać tam od razu, ponieważ nadszedł wieczór i zapewne nie zastałby nikogo z administracji, więc musiał gdzieś spędzić noc. Latem przespałby się w lesie, ale o tej porze roku nie wchodziło to w grę.
Nagle przypomniał sobie starą, opuszczoną chatę, która latem stanowiła punkt zborny dla uciekinierów i obok której swoje życie zakończyła głupiutka Klarysa. Nie sądził, by domostwo zostało zasiedlone, ponieważ już latem było w opłakanym stanie. Ścisnął więc mocniej króliczka Oleńki, którego Maksim wyrzucił z samochodu, i ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że trafi we właściwe miejsce i wtedy spokojnie przemyśli, co dalej zrobić. A gdy już się osiedli na stałe, napisze do Nadii list. Nie na jej adres, ale do Lemańskich. Może jej przekażą. Będzie żebrał o wybaczenie za to, co powiedział jej mężowi. Nawet w ostatnim akordzie, gdy już było jasne, że nie będą razem i nie stworzą rodziny, musiał jej przysporzyć problemów i narazić na gniew Fiodorowa. Miał ochotę tłuc głową o wybrukowaną drogę, ale i tak by to niczego nie zmieniło, bo w żaden sposób nie mógł cofnąć wypowiedzianych słów.
Gdy był młody, wszyscy mu mówili, że jest narwany, ale prorokowali, iż przejdzie mu to, gdy wyjdzie z szalonego wieku, kiedy człowiek nie zastanawia się nad konsekwencjami swoich poczynań. Niestety, pomylili się i chociaż bardzo się starał panować nad sobą, wystarczyła iskra, by wzniecił potężny pożar.
Stawiał ostrożnie kroki, bo nie miał ze sobą nawet latarki. Jedynie światło księżyca wskazywało mu drogę. Nie mógł czekać, aż nieco się rozwidni, bo zamarzłby przez tyle godzin, musiał więc zaryzykować i spróbować po ciemku odnaleźć stary dom na zalesionym wzgórzu.
Kolejny raz trafił do sennej osady, w której słychać było jedynie szczekanie psów, a potem minął ostatnią chałupę we wsi i dotarł do znanej mu ścieżki. Tutaj było już gorzej, ponieważ gęsty las skutecznie zasłaniał księżyc i Wissarion szedł kompletnie po omacku. Jak ślepiec, który się obawia, że następny krok będzie jego ostatnim.
Kiedy wspiął się na stromy pagórek, wiedział, że teraz będzie już zdecydowanie łatwiej. Wyrównał oddech i wciąż bardzo ostrożnie ruszył przed siebie. W pewnym momencie zdawało mu się, że zobaczył w oddali jakieś światło, i momentalnie czmychnął w gęstwinę. Stwierdził, że to musi być patrol graniczny, bo nie sądził, by jakiś tubylec czy turysta przechadzał się po lesie o tej porze. Nasłuchiwał i wgapiał się w świetlny punkcik, ale ten się nie poruszył. Nie słyszał także żadnych kroków lub innych niepokojących odgłosów. Poczekał jeszcze trochę i po kilku minutach odgadł, że światło pada z chałupy, do której miał dotrzeć. Któż, u licha, mógł się tam zadekować? Może Stiepan?
Podszedł do domku i zajrzał przez brudne okienko. Rzeczywiście w środku ktoś był, ale na pewno nie jego brat. Mężczyzna był zdecydowanie starszy od Stiepana, miał zaniedbaną siwą brodę i powoli poruszał się po izbie. Wziął szczapę drewna i dorzucił do zdezelowanej kuchenki, na której stał zaśniedziały garnek. Wisza przełknął ślinę. Od rana nie miał niczego w ustach i przemarzł na kość. Nie zamierzał jednak robić krzywdy starcowi, by skorzystać z jego dóbr, ale pomyślał, że może ów człowiek okaże mu litość i pozwoli zostać do rana w chałupie, a nawet poczęstuje go ciepłą strawą.
Zapukał do drzwi, chociaż te już od dawna nie miały zamka i mógłby swobodnie wejść. Nie chciał jednak zbyt mocno wystraszyć znajdującego się w domu mężczyzny. Po chwili usłyszał szuranie i w progu stanął starzec z lampą naftową w dłoni. Nawet w tak kiepskim świetle Wisza mógł zobaczyć przerażenie w jego oczach.
– Dobry wieczór – powiedział cicho Zinowjew. – Proszę się nie obawiać, nie zrobię panu krzywdy, potrzebuję pomocy.
– Dobry... – odparł mężczyzna. – Sądziłem, że to milicja albo pogranicznicy. Zająłem tę chałupę bez zezwolenia.
– Mogę wejść? – zapytał prosząco. – Jestem zmarznięty i głodny.
– Wejdź. Nawet jeśli spróbowałbym cię posłać do diabła, co by to dało? Nie będę się przecież szarpał z takim drabem.
Wissarion wszedł do izby i od razu poczuł przyjemne ciepło. Chałupa nie miała dobrej izolacji i był w niej dziurawy dach, więc zapewne większość osób uznałaby, że w środku panuje chłód, ale on miał wrażenie, iż był na wpół zamarznięty i dopiero teraz zaczął odtajać.
Mężczyzna wskazał mu miejsce na drewnianej ławie, przykrytej zjedzoną przez mole derką, i postawił przed nim metalową miskę wypełnioną parującą zupą.
– Kartoflanka, bardzo cienka – oznajmił. – Mów mi Dionizy.
– Nazywam się Dariusz Łuczak – odparł Wisza, nie zamierzając wyjawiać starcowi swojego prawdziwego imienia czy nazwiska.
– Powinienem powiedzieć, że bardzo miło cię poznać, ale nie jestem tego pewny. – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Dlaczego pan tu mieszka? Przecież ta chałupa ledwie trzyma się kupy i w każdej chwili może się zawalić – zainteresował się Wisza, a potem ochoczo zabrał się do pałaszowania zupy. W istocie była wodnista i tylko od czasu do czasu trafiał na kawałek ziemniaka, ale nie narzekał. Był taki czas w jego życiu, że za podobną strawę mógłby zabić.
– To dobre miejsce dla kogoś, kto chce się ukryć przed światem – westchnął Dionizy.
– Popełnił pan przestępstwo? – zapytał Wisza.
– Młody człowieku, ja nie dociekam, dlaczego tu trafiłeś, więc i ty nie zadawaj mi niepotrzebnych pytań.
– Słusznie, ma pan rację. Dzisiaj lepiej wiedzieć mniej aniżeli więcej. – Uśmiechnął się Wisza, ale wciąż bacznie przyglądał się lokatorowi rozpadającego się domostwa.
Ten na pierwszy rzut oka wyglądał jak włóczęga, który od lat wiódł życie pustelnika, ale jego ruchy i wypowiadane słowa świadczyły o tym, że kiedyś należał do dystyngowanych mężczyzn. Poza tym z bliska nie wydawał się tak stary, jak się Wiszy początkowo wydawało. Jeśli miał to być kamuflaż, wyszedł całkiem nieźle.
– Zamierzasz uciec z kraju? – zapytał Dionizy, gdy Wisza skończył posiłek.
Zawahał się, czy powinien na ten temat rozmawiać z człowiekiem, którego przed chwilą poznał, ale doszedł do wniosku, że starzec nie jest groźny, a kto wie, może zna te tereny na tyle dobrze, by wskazać mu bezpieczną drogę przez granicę. Pokiwał więc głową i zapytał:
– Wie Dionizy, jak mógłbym to zrobić, by nie skończyć z kulką w plecach?
– Nie mam pojęcia, nie zamierzam uciekać, jestem na to za stary. Modlę się jedynie o rychłą i spokojną śmierć. Mam nadzieję, że do tego czasu nikt mnie stąd nie wypędzi.
– To pustelnia... Nie ma Dionizy żadnej rodziny?
– Masz słuszność, tutaj jedynym moim towarzyszem jest nieboszczyk, którego pochowano kilka metrów stąd. Nie wiem, kim był ów człowiek, natknąłem się jedynie na prowizoryczny krzyż i stąd wiem, że ktoś tu zginął. I zastanawiam się niemal codziennie, czy ja nie będę następny. – Mężczyzna udał, że nie usłyszał pytania o krewnych.
Wissarion przełknął ślinę. Wiedział, kto leży w prymitywnym grobie, ale nie zamierzał o tym opowiadać Dionizemu.
– Nikt pana nie zamorduje, najwyżej stąd przepędzi. – Machnął ręką.
– Nie jestem żadnym panem, tylko Dionizym i uwierz, młody człowieku, nie jestem tu tak zupełnie z własnej woli... – Najwyraźniej mężczyzna nabrał ufności do Wiszy i powoli zaczynał się przed nim otwierać.
– A zatem popełnił pan przestępstwo... Powie pan jakie? Bo nie wiem, czy jeśli tu zasnę, jutro się obudzę – zainteresował się.
– Nie popełniłem, ale niektórzy uważają inaczej. Wolę więc umrzeć w tej ruderze jako wolny człowiek, aniżeli zgnić w więzieniu. Miałem kiedyś żonę i dwóch synów. Moje dzieci nie żyją, więc została mi jedynie moja ukochana Irminka. Wydawało mi się, że zawsze będziemy razem, los jednak okazał się okrutny.
– Umarła?
– Nie, wciąż żyje, ale straciłem ją na zawsze. Jeśli ktoś lub coś znajduje się w zasięgu naszych rąk, nie potrafimy tego ani docenić, ani uszanować. Wydaje się, że to się nam po prostu należy. Kiedy odeszła z mojego życia, zrozumiałem, że nic nie jest dane na zawsze i należy docenić każdą minutę spędzoną u boku bliskiego nam człowieka. Pewnie teraz sobie wyobrażasz, że kiedyś połączyła nas szalona miłość, ale ona taka nie była. Wszystko działo się powoli, bez wzlotów i upadków. Ot, zmagaliśmy się razem z życiem i tragedią, która nas spotkała, gdy straciliśmy obu synów. Niekiedy miałem dosyć mojej połowicy, czasami nachodziła mnie chęć, żeby jej przyłożyć, ale dzisiaj oddałbym wiele, by była ze mną. Nawet nie wiem, co się z nią teraz dzieje. Może siedzi w więzieniu, a może dali jej spokój, bo w końcu bliżej jej do tamtego świata aniżeli tego doczesnego. A ty kogo straciłeś, młody człowieku?
Wissarion milczał przez chwilę, wpatrując się w dobrotliwe oczy mężczyzny. Nie miał pojęcia, jakie przestępstwo mógł popełnić ów człowiek, ale nie zamierzał go już wypytywać. Dionizy przewiercał go wzrokiem, jakby usiłował wyczytać, jakaż to tragedia spotkała jego gościa. Wissarion poczuł zaciskającą się na jego gardle obręcz.
– Wszystkich... Straciłem wszystkich... – wydukał, a potem się rozpłakał.
2.
Wrocław, 1948
Ostatnio życie lubiło zaskakiwać Nadię Fiodorową. Nie inaczej było i tym razem, gdy zniecierpliwiona czekała na powrót Maksima. Chciała wiedzieć, czy udało mu się dopaść tego drania, Stiepana, i wymierzyć mu jedyną właściwą karę za to, co zrobił Oleńce. Wiedziała, że gdy Wisza dowie się o śmierci lub zatrzymaniu przez Urząd Bezpieczeństwa jego brata, wpadnie w rozpacz i nawet momentami żałowała, iż przyłożyła do tego rękę. Nie miała natomiast wyrzutów sumienia w stosunku do tego bezmyślnego i pozbawionego uczuć bydlaka.
Nie spodziewała się jednak tego, co usłyszy od męża. Wszedł do domu tak wściekły, że bała się odezwać.
– Nie udało się złapać Stiepana – stwierdziła w końcu.
Pokiwał głową.
– Nie martw się, kochanie, pewnego dnia go dorwiesz – dodała niepewnie, bo Maksim nawet na nią nie patrzył, tylko wciąż miał minę mordercy i milczał.
Po dłuższej chwili ciszy, która Nadii wydawała się wiecznością, usłyszała coś, co kompletnie ją zszokowało, a czego zupełnie się nie spodziewała.
– Nie martwię się, dopadliśmy tego drugiego Zinowjewa. Wissariona – syknął.
Poczuła, że uginają się pod nią nogi. Zachwiała się, a potem osunęła na krzesło. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Nie mogła dzielić z Wiszą życia, ale pragnęła, by istniał. Myśli o nim i uczucia, które do niego żywiła, były jej potrzebne niczym powietrze.
– Nie zapytasz, czy żyje? – zadrwił Fiodorow.
– Nawet jeśli go nie zabiłeś, zapewne zrobi to niedługo pluton egzekucyjny. Wiem, jakie wyroki dostają członkowie UPA – wymamrotała.
– Puściłem go wolno – oświadczył przez zaciśnięte zęby.
– Dziękuję – powiedziała cicho.
Kamień spadł jej z serca. Nie rozumiała tylko, dlaczego jej mąż był rozgniewany, skoro sam podjął taką decyzję.
– Zrobiłem to, ponieważ to nie on zasłużył na śmierć w męczarniach, ale ty – burknął.
Westchnęła głośno.
– Znowu mnie obwiniasz za porwanie Oleńki? Maksimie, nigdy nie chciałam, żeby stała się jej jakaś krzywda, przecież wiesz. Odchodziłam od zmysłów, gdy nie wróciła do domu. Kocham ją tak samo jak ty.
– Nie chodzi o Oleńkę, ale o ciebie. – Podszedł do niej i chwycił za ramiona. Ścisnął je boleśnie i warknął z desperacją w głosie: – Powiedz, że mi tego nie zrobiłaś! Błagam, przyrzeknij, że nie byłaś aż tak podła!
Popatrzyła na niego spanikowana.
– Nie wiem, o czym mówisz – wydukała nieco przerażona zachowaniem męża.
Wydawało się jej, że pewne sprawy mają już za sobą i cokolwiek złego zrobiła, Maksim jej wybaczył i uwierzył, iż odprawiła Wiszę na dobre, bez względu na uczucia, które do niego żywiła.
– Powiedz, że to jest moje dziecko, a nie tego gnoja – wyszeptał.
– Skąd ci w ogóle przyszły do głowy podobne myśli? – żachnęła się. – Któryś z moich przyjaciół tak powiedział? A może przerażona Ilse Schlesinger? Mówiłam ci, że ze strachu będą gotowi zeznać wszystko.
– To nie oni. Nawet z nimi na ten temat nie rozmawiałem, bo dlaczego bym miał? Uważasz, że nie czułem się dostatecznie upokorzony? – powiedział z ironią.
– Co więc ci chodzi po głowie? – zapytała już nieco uspokojona, że nikt z jej znajomych nie oczernił jej przed Maksimem.
– Poinformował mnie o tym Wissarion Zinowjew! – warknął i w końcu przestał zaciskać dłonie na jej ramionach.
Poczuła, jakby otrzymała siarczysty policzek. Nie mogła pojąć, jak Wisza mógł zrobić coś podobnego i narazić ją na gniew małżonka.
– Nie wierzę... – szepnęła.
– To uwierz. Powiedział to, patrząc mi prosto w oczy. Nawet wiem, dlaczego to zrobił. Sądził, że wpadnę we wściekłość i go zastrzelę. I właśnie to zamierzałem zrobić, ale pomyślałem, iż on jedynie skorzystał z okazji, gdy rozłożyłaś przed nim nogi i nie powinienem mieć do niego pretensji, ale do ciebie. Stawałem na głowie, żebyśmy mogli zostać rodzicami, a ty łajdaczyłaś się z innym...
Maksim nie krzyczał, wręcz przeciwnie, mówił cicho, ale w jego głosie pobrzmiewał wyrzut. A to oznaczało, że tracił cierpliwość. Kiedy mówił wolno, wręcz flegmatycznie, bała się go najbardziej, bo wiedziała, że jej mąż tak łatwo nie da się uspokoić. Rozumiała jego gniew, bo jeśli rzeczywiście nosiła pod sercem dziecko Wiszy, bardziej parszywej kary nie byłaby mu w stanie wymyślić.
– Co ci powiedział? – zapytała cicho.
– Że był tutaj przez cały czas i robił to z tobą...
– Maksimie... – Chciała zaprzeczyć. Wmówić mężowi, że Wisza pragnął jedynie się na nim odegrać i go zranić, ale głos uwiązł jej w gardle. Po chwili jednak wymamrotała: – Posłuchaj, ja ci to wszystko wytłumaczę...
Przerwał jej:
– Zamknij się... Po prostu się zamknij. Jesteście siebie warci. Dałem ci wszystko, a ty okazałaś się zwykłą wywłoką. Podłą suką, która tylko czyhała na moment, by mnie upokorzyć. Korzystałaś z przywilejów, które ci oferowałem, a odpłaciłaś mi czymś takim? To ja szukałem rozwiązania twojego problemu, trzymałem cię za rękę, gdy pojechaliśmy do lekarza i pocieszałem, że wciąż będę cię kochał, bez względu na to, czy zabieg się uda, czy nie. Ja, nie on...
Rzadko kiedy zgadzała się z mężem, ale teraz musiała przyznać mu rację. Czuła się podle, bo naprawdę nie miała pojęcia, kto jest ojcem jej maleństwa. A Wisza? W tym momencie znienawidziła go. Tak jakby jej wielka miłość nagle zamieniła się w czystą niechęć i pogardę. Maksim nie zasłużył, by coś takiego usłyszeć. Opiekował się dzieckiem innego mężczyzny jak najczulszy ojciec i darował mu życie, chociaż już dawno mógł mu je odebrać, a Wissarion odpłacił mu się czymś takim. A co z nią? Kolejny raz jej kochanek pomyślał jedynie o sobie i nie zastanowił się nad tym, co się stanie z nią.
– Niech go piekło pochłonie. Razem z jego braciszkiem – wydukała i podniosła się z krzesła. – I nie zamierzam dłużej słuchać tych obelg.
– Ale mnie wysłuchasz, bo jeszcze nie skończyłem. – Zagrodził jej drogę.
– Chcę wyjść, puść mnie! – krzyknęła.
– Nie ma mowy! Nie tym razem! – Maksim również podniósł głos, a potem popchnął ją w stronę krzesła.
Nadia się zachwiała, chciała się podeprzeć o stół, ale straciła równowagę i runęła na podłogę. Fiodorow otrzeźwiał w jednej chwili. Pochylił się nad nią, pomógł wstać i posadził na krześle. Nie chciała zostać w pokoju z Maksimem, więc się podniosła, by pójść do sypialni i nieco się uspokoić, ale po chwili znowu opadła na siedzisko, bo poczuła silny ucisk w podbrzuszu. Jakby oberwała kopniaka. Sądziła, że to chwilowe, ale ból nie ustępował. Musiała zrobić się blada, a może jedynie miała przerażenie wymalowane na twarzy, bo Maksim zapytał z troską:
– Nadio, co ci jest?
– Nie wiem... Coś jest nie tak... – jęknęła i dodała: – Jeśli stracę to dziecko, nigdy wam tego nie wybaczę. Ani Wiszy, ani tobie.
– Uspokój się, kochanie. Zaraz pojedziemy do lekarza. Nie panikuj. Nadeńko, przepraszam. Proszę, już się nie denerwuj. Wszystko będzie dobrze... – mówił przerażony Maksim.
Jak zwykle, gdy nie wiedział, co robić, zaczął się miotać bez celu. Nie mógł się zdecydować, czy ma wyjść z pokoju, by wezwać swoich ludzi, czy zostać i zająć się Nadią. Pragnął ją uspokoić i powtarzał jak zdarta płyta, że wszystko będzie dobrze, ale ona czuła, iż tym razem nie będzie. Bała się ruszyć, jakby się obawiała, że gdy tylko wstanie, dziecko, które nosiła w łonie, umrze.
– Martha! – wydarł się Fiodorow.
Kobiecina zjawiła się natychmiast, bo rzadko kiedy jej pracodawca wydawał z siebie podobne ryki.
– Co się stało, pułkowniku? – zapytała przerażona.
– Wezwij Stefana, niech natychmiast podstawi samochód. Musimy jechać do szpitala, z moją żoną dzieje się coś niedobrego... – Ostatnie zdanie wypowiedział ze łzami w oczach.
– Już biegnę – odparła Martha i niedługo potem Maksim prowadził żonę do auta.
Nie miała pojęcia, czy ma to sens, bo przeczucia jej nie myliły i gdy tylko podniosła się z krzesła, zobaczyła na nim krwawą plamę. Mąż mówił jej, żeby nie panikowała, że może uda się jeszcze coś zrobić, ale ona już wiedziała, iż to koniec jej marzeń o urodzeniu dziecka. Straciła swoje maleństwo, na które czekała tyle lat. Przez Wiszę i przez Maksima. Obaj deklarowali dozgonną miłość i oddanie, a teraz odebrali jej to, co miała w życiu najcenniejszego. Jej dzieciątko.
Nie płakała, nawet na to nie miała siły. Wiedziała jedno – odejdzie od Fiodorowa. Nawet jeśli nie zechce oddać jej Oleńki, co było wysoce prawdopodobne. Jednak bez względu na wszystko nie chciała już go widzieć. Ani Wiszy. Nigdy więcej.
Dopiero gdy lekarz potwierdził jej przypuszczenia, gorące łzy potoczyły się po jej policzkach. Maksim także płakał i żebrał, by Nadia mu wybaczyła. Prosił, by zrozumiała jego wybuch i wyrzuty, które jej czynił, ale słowa męża nic jej nie obchodziły. Znowu poczuła się samotna, opuszczona i oszukana przez los. Bóg pozwolił jej nacieszyć się maleństwem przez tak krótki czas, a gdy jej szczęście sięgało zenitu, postanowił jej tę radość z macierzyństwa odebrać. Może ukarał ją za niewierność, a może za to, że przez wiele miesięcy modliła się do niego, by nie zajść w ciążę z Maksimem?
– Zostaw mnie samą – szepnęła.
– Jesteś pewna, kochanie? – zapytał żałośnie, ocierając łzy z jej policzka. – Przecież możemy spróbować raz jeszcze. Lekarz mówił, że takie rzeczy się zdarzają i... Zostawi cię na kilka dni w szpitalu, żeby zrobić dodatkowe badania, ale jest dobrej myśli. Jutro pojadę po Mączyńskiego, niech i on cię zbada...
Przerwała mu:
– Proszę, idź już.
Puścił jej dłoń i wstał z taboretu. Widziała rozpacz w jego oczach, jednak nie zamierzał się upierać przy swoim i tkwić przy jej łóżku. Chciał ją pocałować na pożegnanie, ale odwróciła głowę. I pozostała w bezruchu, ze wzrokiem wbitym w ścianę, dopóki Maksim Fiodorow nie wyszedł i nie zamknął za sobą drzwi.