Narzeczona dla rolnika - Helena Leblanc - ebook
NOWOŚĆ

Narzeczona dla rolnika ebook

Leblanc Helena

4,6

429 osób interesuje się tą książką

Opis

„I wreszcie nadszedł ten upragniony dzień. W ostatni piątek przed urlopem Adrianna chodziła z głową w chmurach, zupełnie ignorując grawitację. Zamykała wszystkie sprawy i z ulgą żegnała się z nimi na długie dwa tygodnie. Oczyma wyobraźni widziała się już pod parasolem na rajskiej plaży, w nowym kolorowym bikini, stylowym kapeluszu oraz z drinkiem w dłoni. Wyobraźnia podpowiadała jej, że w tej scenerii zobaczy Patryka klękającego przed nią z pierścionkiem i wreszcie spełni się jej marzenie.

–  Patrz przed siebie! – Usłyszała wkurzony głos tuż po tym, jak wlazła komuś na plecy.”

***

Adrianna, trzydziestoletnia księgowa w jednej z wrocławskich korporacji, jest związana z Patrykiem od dziesięciu lat. Oboje mają satysfakcjonującą pracę i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić następny krok… Nic? Wydaje się, że Patryk ma jednak inne zdanie na ten temat. Mimo to Ada wierzy, że podczas najbliższych wakacji chłopak w końcu jej się oświadczy. Przecież już czas…

Radomir, emerytowany żołnierz, po powrocie na rodzinną wieś przygotowuje się do przejęcia ogromnego gospodarstwa, ale rodzice stawiają mu warunek nie do zaakceptowania: musi się ożenić w ciągu roku. Radek kombinuje, jak wyprowadzić rodziców w pole, a w swój plan wciąga przyjaciółkę, zakochaną w nim Zosię.

Te dwie pary nigdy nie powinny się spotkać, ale przypadek stawia ich na tej samej drodze i odtąd już nic nie będzie jak dawniej. Czy miłość może pojawić się tam, gdzie zderzają się dwa różne światy? I czy każda decyzja podjęta w jej imię będzie słuszna?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (26 ocen)
20
4
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaPiw73

Nie oderwiesz się od lektury

Super opowieść
00
Fizioczek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
karo_lina96

Nie oderwiesz się od lektury

Super, czekam teraz na historię Zosi 🤗
00
bkupryjanczyk

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak przyjemnej książki , dobrze napisana z wkładkami 😜autorki jest zachwyt i oczekiwanie na drugi tom
00
Aspera1990

Nie oderwiesz się od lektury

Narzeczoną dla rolnika zaczęłam... Wczoraj po 23! I gdyby nie to, że obiecałam mężowi, że wstanę rano (o 11.00) i spędzimy razem ten dzień... Skończyłabym czytać nad ranem. A tak trzeba było iść po 3 spać. Ale! Skończyłam! I wiecie co... @helenaleblancautor ... MAŁO MI!!! Dawaj mi tu kolejny tom! To było tak... przyjemne. Rozluźniające. Zabawne. Pochłaniające. Mega przyjemna komedia romantyczna z mądrością w tle. No bo jak inaczej. Muszę coś znaleźć w każdej książce. Inaczej nie byłabym sobą. Życie pod listę. Odhaczanie kolejnych punktów na liście idealnego życia. Czy... To jest szczęście? Wszystko zaplanowane. Jak w zegarku. A co, gdy nasz facet, zabierze nas na niezapomniane wakacje... Na wieś?! Zamiast na jakąś wyspę. No bo miał się oświadczyć! A tu nagle mamy... Ładną i zainteresowaną historią Zosię... No i przystojnego rolnika Radka... Czy to było w planie Adrianny ( tylko nie Ady!)? I co na to wszystko Patryk? (Swoją drogą jak on mnie wku... Serio. Tak na 11/10. Adrianna ...
00



Co­py­ri­ght ©2025 by He­le­na Le­blanc

Co­py­ri­ght ©2025 by Li­te­ra In­ven­ta

Wy­da­nie pierw­sze, 2025

Re­dak­cja: Aga­ta Bo­gu­sław­ska

Pierw­sza ko­rek­ta: Re­na­ta No­wak

Dru­ga ko­rek­ta: Jo­an­na Kry­sty­na Ra­dosz

Skład, ła­ma­nie, przy­go­to­wa­nie ebo­oka: Mi­chał Bog­da­ński

Pro­jekt okład­ki: Agniesz­ka Ma­kow­ska

Źró­dła ob­ra­zów: fre­epik.com

ISBN: 978-83-67355-23-0

© Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ksi­ążka ani jej frag­men­ty nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra lub wy­daw­cy.

© All ri­ghts re­se­rved

stu­dio­_li­te­ra.in­ven­ta@outlo­ok.com

Prolog

Ad­rian­na ro­zej­rza­ła się i uzna­ła, że to wresz­cie musi być ten dłu­go wy­cze­ki­wa­ny raj. Wo­kół pi­ęk­na pla­ża, a ona le­ża­ła na bia­łym le­ża­ku, na któ­rym roz­ło­żo­no rów­nie bia­ły ręcz­nik. Nad jej gło­wą roz­po­ście­rał się wiel­ki pa­ra­sol osła­nia­jący od zbyt ostre­go sło­ńca ja­sną, nie­przy­sto­so­wa­ną do tro­pi­kal­ne­go kli­ma­tu skó­rę. Tuż przed sto­pa­mi szu­mia­ło mo­rze; tur­ku­so­we fale pie­ni­ły się i do­pły­wa­ły na­praw­dę bli­sko – nie mo­czy­ły jed­nak ani le­ża­ka, ani ręcz­ni­ka – a po­tem od­pły­wa­ły i cała za­ba­wa za­czy­na­ła się od nowa. Szum–przy­pływ, szum–od­pływ…

Bo­ski re­laks! Tego mi wła­śnie było trze­ba.

Na pal­cu Ad­rian­ny błysz­czał prze­pi­ęk­ny pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy, któ­ry do­sta­ła od chło­pa­ka. Te­raz już na­rze­czo­ne­go. O ma­tu­lu, to na­praw­dę już?

Kel­ner przy­nió­sł jej drin­ka z pa­ra­sol­ką. Po­ci­ągnęła łyk i po­czu­ła bło­gą sło­dycz soku po­łączo­ną z roz­kosz­nym de­li­kat­nym grza­niem spo­wo­do­wa­nym obec­no­ścią nie­wiel­kiej ilo­ści al­ko­ho­lu. Wiatr od mo­rza przy­jem­nie chło­dził jej twarz. Ko­bie­ta nie mia­ła ocho­ty wy­cho­dzić z cie­nia, ale z za­in­te­re­so­wa­niem wpa­try­wa­ła się w przy­stoj­nych mężczyzn wy­nu­rza­jących się z wody, w któ­rej przed chwi­lą nur­ko­wa­li.

Pa­tryk nur­ko­wał? Prze­cież on się boi wody. – Doj­rza­ła ab­sur­dal­no­ść tej sy­tu­acji. A jed­nak przy­stoj­niak z sze­ro­ki­mi ple­ca­mi, wąski­mi bio­dra­mi i bar­dzo zgrab­nym ty­łkiem to jej wła­sny na­rze­czo­ny, tego była pew­na.

Mężczy­zna ob­ró­cił się i pod­sze­dł do niej pew­nym kro­kiem. W ośle­pia­jącym sło­ńcu wi­dzia­ła tyl­ko jego syl­wet­kę. Ale ten mój fa­cet się wy­ro­bił… – po­my­śla­ła, po­dzi­wia­jąc jego męską bu­do­wę cia­ła i pew­no­ść sie­bie.

Po­czu­ła, że ma ocho­tę za­brać go pro­sto do po­ko­ju ho­te­lo­we­go i wy­ko­rzy­stać do wła­snej przy­jem­no­ści to, co le­d­wo zdo­ła­ły ukryć ob­ci­słe czar­ne kąpie­lów­ki. Oj, mają na czym się opi­nać – wes­tchnęła i ob­li­za­ła usta, ga­pi­ąc się bez­czel­nie na jego ga­cie.

– Cze­ść, ko­cha­nie. – Usły­sza­ła, kie­dy przy­stoj­niak na­chy­lił się, żeby ją po­ca­ło­wać.

Do­pie­ro wte­dy zo­ba­czy­ła jego twarz i aż wrza­snęła.

– Kim je­steś?! Gdzie mój na­rze­czo­ny?

– Skar­bie, no coś ty? Do­sta­łaś uda­ru? – spy­tał z tro­ską i po­ło­żył dłoń na jej czo­le.

Ad­rian­na z pi­skiem ze­rwa­ła się z le­ża­ka. Chcia­ła po­biec przed sie­bie, ale mi­ęk­ki pia­sek to unie­mo­żli­wiał. Choć gna­ła ile sił, w ogó­le nie po­ru­sza­ła się do przo­du. Mężczy­zna jej nie go­nił, ale ona mimo wszyst­ko nie mo­gła od nie­go uciec. Co jest, do cho­le­ry? – po­my­śla­ła i w tym mo­men­cie…

…obu­dzi­ła się tak zmęczo­na, jak­by w nocy prze­bie­gła ma­ra­ton. Bo­la­ły ją wszyst­kie mi­ęśnie.

Co mi się dziś śni­ło? – usi­ło­wa­ła so­bie rano przy­po­mnieć, ale nie uda­ło jej się to. Ech, pew­nie si­łow­nia. Wes­tchnęła zre­zy­gno­wa­na. No i zno­wu trze­ba wsta­wać do pra­cy… – jęk­nęła, gdy spoj­rza­ła na ze­ga­rek, któ­ry wska­zy­wał szó­stą.

Obok niej wci­ąż chra­pał Pa­tryk, któ­ry sze­dł do pra­cy pó­źniej. Dziś za­jęcia na uczel­ni za­czy­nał do­pie­ro o dzie­wi­ątej. Ona mu­sia­ła być w biu­rze przed ósmą.

Jesz­cze tro­chę. – Zmo­bi­li­zo­wa­ła się do wy­si­łku. Jak do­brze, że właś­nie za­czął się czer­wiec… Tyl­ko pó­łto­ra mie­si­ąca i w ko­ńcu wy­ma­rzo­ny urlop!

Rozdział I Wakacyjne plany

Wrocław, koniec czerwca 2019

– Już nie­dłu­go urlop i te wy­śnio­ne wa­ka­cje – za­częła Ad­rian­na roz­ma­rzo­nym gło­sem.

Sie­dzia­ła z ko­le­żan­ką na prze­rwie, piła kawę z au­to­ma­tu i prze­gry­za­ła cro­is­san­ta z pacz­ki. Bar­dzo po­trze­bo­wa­ła się wy­ga­dać.

– Pa­tryk po­wie­dział, że zor­ga­ni­zu­je nam w tym roku nie­za­po­mnia­ne wa­ka­cje. Ta­kie, ja­kich ni­g­dy jesz­cze nie mie­li­śmy.

– A do­kąd po­je­dzie­cie? – za­in­te­re­so­wa­ła się Mag­da­le­na.

– Nie wiem. Stwier­dził, że to nie­spo­dzian­ka. Pew­nie wy­ku­pił te wcza­sy na Bali, o któ­rych tak ma­rzy­łam. Wiesz: sło­ńce, la­zu­ro­wa woda, bia­ły pia­sek mi­ęciut­ki jak puch… Jezu, jak mi się chce tych wa­ka­cji! Od­po­cząć od pra­cy, biu­ra, mia­sta. Tyl­ko pla­ża i my… Może w ko­ńcu Pa­tryk mi się oświad­czy?

– Wy­pa­da­ło­by. Je­ste­ście ra­zem już tak dłu­go. Ile to będzie?

– Pra­wie dzie­si­ęć lat. – Ad­rian­na w my­ślach po­li­czy­ła czas od pierw­sze­go spo­tka­nia ze swo­im chło­pa­kiem. Mia­ła wte­dy dwa­dzie­ścia lat i była na dru­gim roku stu­diów. Pa­tryk był na trze­cim. Po­zna­li się na do­mów­ce u wspól­nych zna­jo­mych.

– No rze­czy­wi­ście, ka­wał ży­cia. Kie­dy wy­je­żdża­cie na te wa­ka­cje? – spy­ta­ła ko­le­żan­ka, ob­ra­ca­jąc na pal­cu pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy.

Ten gest tro­chę iry­to­wał Ad­rian­nę.

– W dru­giej po­ło­wie lip­ca – od­po­wie­dzia­ła jed­nak spo­koj­nie.

– Boże, jak ja ci za­zdrosz­czę, Ada…

Ad­rian­na nie zno­si­ła być na­zy­wa­na „Adą”, ale Mag­dzie ucho­dzi­ło to na su­cho. Zna­ły się od za­wsze. Poza tym to jej ko­le­żan­ka wy­cho­dzi­ła za mąż w sierp­niu, spe­łnia­ła swo­je ma­rze­nie. A ona mia­ła tyl­ko je­chać na wa­ka­cje.

– Nie ma cze­go za­zdro­ścić – od­pa­rła. – Wy też prze­cież mo­że­cie się wy­brać w pod­róż po­ślub­ną na tro­pi­kal­ną wy­spę.

– Nie w tym roku – jęk­nęła Mag­da. – We­se­le nas po­chło­nęło. Nie mia­łam po­jęcia, że to kosz­tu­je tyle kasy. W pod­róż po­ślub­ną po­je­dzie­my, ale chy­ba ro­we­rem – za­żar­to­wa­ła. – Tyl­ko ja, Woj­tek, na­miot i je­zior­ko w le­sie. I żad­nych kosz­tów – do­da­ła gro­bo­wym gło­sem.

– Na pew­no nie będzie tak źle. Uzbie­ra­cie pe­łno kasy, we­se­le się wam zwró­ci, będzie­cie mie­li coś na wa­ka­cje.

– Mu­si­my za­pła­cić wkład wła­sny do kre­dy­tu na miesz­ka­nie, pa­mi­ętasz? Nie będę po ślu­bie miesz­ka­ła z te­ścia­mi – stwier­dzi­ła Mag­da.

– No, ja też bym nie chcia­ła – za­uwa­ży­ła Ad­rian­na, my­śląc o ro­dzi­nie Pa­try­ka.

To nie było od­po­wied­nie dla niej to­wa­rzy­stwo – na­uczy­cie­le, w kor­po­ra­cjach zwa­ni bie­da-in­te­li­gen­cją. Ad­rian­na nie sza­no­wa­ła ta­kich lu­dzi. Za­wsze uwa­ża­ła, że mo­żna zna­le­źć lep­szą pra­cę. Nie po to sko­ńczy­ła stu­dia, żeby się mar­no­wać w ja­kie­jś pod­sta­wów­ce.

Ro­dzi­ce jej chło­pa­ka nie mie­li jed­nak wi­ęk­szych am­bi­cji. Całe ży­cie w tej sa­mej szko­le, w tym sa­mym miesz­kan­ku z wiel­kiej pły­ty, ze sta­rym roz­kle­ko­ta­nym sa­mo­cho­dem i wa­ka­cja­mi na Ma­zu­rach, gdzie oj­ciec Pa­try­ka ło­wił ryby, a mat­ka je sma­ży­ła. Brrr… co to w ogó­le jest za ży­cie?

– Uszy do góry, już ju­tro pi­ątek! – Mag­da się za­śmia­ła. – Wpad­nie­my w so­bo­tę z za­pro­sze­niem, okej?

– Ja­sne. – Ad­rian­na wes­tchnęła i spoj­rza­ła na ko­le­żan­kę z mie­sza­ni­ną szczęścia i za­zdro­ści. Su­per, że Mag­da jest szczęśli­wa, ale je­ste­śmy w tym sa­mym wie­ku, zna­my się od wie­lu lat. Ona już będzie mia­ła po­ukła­da­ne ży­cie, a ja?

– Hej, ko­niec prze­rwy, dziew­czy­ny! – Usły­sza­ły głos Ali­cji, kie­row­nicz­ki Ady. – Pi­ątek do­pie­ro ju­tro, zbie­raj­cie się, bo ze­sta­wie­nia same się nie zro­bią.

A oto i dłu­go wy­cze­ki­wa­ny opier­dol – po­my­śla­ła Ad­rian­na i wsta­ła.

Wło­ży­ła ku­bek po ka­wie do zmy­war­ki, wy­rzu­ci­ła opa­ko­wa­nie po cro­is­san­cie, igno­ru­jąc fakt, że to kom­plet­nie nie­eko­lo­gicz­ne, lecz styl kor­po wy­ma­gał po­świ­ęceń, na któ­re się nie przy­go­to­wa­ła, wy­bie­ra­jąc ście­żkę ka­rie­ry. Nie prze­ma­wia­ła do niej prze­sad­na tro­ska o śro­do­wi­sko, ale jak­by na po­kaz. Pra­co­wa­ła w tej fir­mie od po­nad pi­ęciu lat, bo za­częła za­raz po stu­diach, jed­nak ci­ągle mia­ła wra­że­nie, że nie jest dość do­bra, żeby się w tym od­na­le­źć. Bo co komu za­szko­dzi jed­no opa­ko­wa­nie po cro­is­san­cie w fir­mo­wym śmiet­ni­ku?

Ad­rian­na za­wsze szła wła­sną ście­żką i lu­bi­ła ro­bić wszyst­ko ina­czej. Tren­dy ni­g­dy nie były dla niej, choć pra­cu­jąc w mi­ędzy­na­ro­do­wej kor­po­ra­cji od kil­ku lat, sta­ra­ła się do­pa­so­wać i pra­wie jej się to uda­ło. Pra­wie. Ubie­ra­ła się jak ko­le­żan­ki, cho­dzi­ła z nimi na prze­rwy, piła kawę z au­to­ma­tu i mia­ła od fir­my kar­net na si­łow­nię, na któ­rej re­gu­lar­nie po­ja­wia­ła się w ob­ci­słym czar­no-ró­żo­wym stro­ju, po­le­co­nym przez fir­mo­wą gwiaz­dę sty­lu. Po­dob­no blon­dyn­kom do­brze w tych ko­lo­rach. Nie za­da­wa­ła py­tań.

Mimo że cza­sem czu­ła się jak słoń na wy­sta­wie w skle­pie z por­ce­la­ną, usta­li­ła so­bie ży­cio­wą li­stę prio­ry­te­tów i kon­se­kwent­nie ją re­ali­zo­wa­ła. Od­ha­cza­ła punkt po punk­cie. Wy­pe­łnie­nie wszyst­kich było dla niej wy­znacz­ni­kiem uda­ne­go ży­cia.

Na­stęp­ne na chec­kli­ście były za­ręczy­ny i ślub. A Pa­tryk kon­se­kwent­nie omi­jał ten te­mat sze­ro­kim łu­kiem. Naj­pierw pro­blem sta­no­wił jego dok­to­rat, po­tem, kie­dy się obro­nił, cze­kał na do­brą pro­po­zy­cję pra­cy od uni­wer­sy­te­tu, a gdy miał już pra­cę, do­stał grant.

W tym tem­pie nie chajt­nie­my się do eme­ry­tu­ry – my­śla­ła cza­sem Ad­rian­na, któ­ra w maju sko­ńczy­ła trzy­dzie­ści lat i pra­wie za­częła sły­szeć, jak jej ze­gar bio­lo­gicz­ny gło­śno i upar­cie tyka. Nie­kie­dy mia­ła wra­że­nie, że wska­zów­ki przy­spie­sza­ją, by ją oszu­kać, bo to prze­cież nie­mo­żli­we, żeby czas pły­nął tak szyb­ko. Do­pie­ro nie­daw­no sko­ńczy­łam stu­dia, a tu co? Już trzy dy­chy?

Pa­tryk nic so­bie nie ro­bił z roz­te­rek dziew­czy­ny. Uwa­żał, że w wie­ku trzy­dzie­stu je­den lat „ma jesz­cze czas na wszyst­ko”. Prze­cież tak wła­śnie było, praw­da?

– Praw­da, ale to mnie wku­rza, au­tor­ko. – Usły­sza­łam w gło­wie głos mo­jej bo­ha­ter­ki i z wra­że­nia na chwi­lę prze­sta­łam stu­kać w kla­wia­tu­rę.

– Ty ga­dasz?

Ba­łam się, że od­po­wie mi jak osioł ze Shre­ka: „Ga­dam, la­tam, pe­łen ser­wis”, ale nie.

– Stwo­rzy­łaś mnie isto­tą my­ślącą. My­ślę, więc ga­dam – prych­nęła.

– To le­cia­ło: „My­ślę, więc je­stem” – przy­po­mnia­łam.

– Nie każ mi cy­to­wać Kar­te­zju­sza. Pa­mi­ętaj, że wiem to, co ty – od­burk­nęła, choć było do­kład­nie od­wrot­nie. A przy­naj­mniej ja sądzi­łam, że wiem to, co ona, sko­ro ją stwo­rzy­łam.

Jed­nak dziś mu­sia­ła mieć na­praw­dę zły dzień. Zro­bi­ło mi się jej tro­chę żal.

– Okej, sko­ro wszyst­ko cię wku­rza, to ina­czej zor­ga­ni­zu­ję ci ży­cie, Ad­rian­no – spe­cjal­nie uży­łam pe­łnej for­my imie­nia, po­nie­waż wie­dzia­łam, że nic tak nie iry­tu­je mo­jej bo­ha­ter­ki, jak na­zy­wa­nie jej „Adą” przez obce oso­by. – Ale po­do­bał ci się ten żar­cik ze snem w pro­lo­gu?

– Z ja­kim snem? – spy­ta­ła zdzi­wio­na.

Może to do­brze, że tego nie za­pa­mi­ęta­ła? Będzie mia­ła nie­spo­dzian­kę, he, he…

– Nic ta­kie­go, wra­caj­my do pra­cy. Ja do mo­jej, a ty do swo­jej.

Ad­rian­na sko­ńczy­ła na czas ze­sta­wie­nie dla kie­row­nicz­ki. Tego dnia nie po­zwo­li­ła so­bie już wi­ęcej na po­ga­dusz­ki z Mag­dą, żeby nie zo­sta­wać w biu­rze dłu­żej, niż to ko­niecz­ne. Pra­ca po go­dzi­nach była tym, cze­go nie zno­si­ła naj­bar­dziej. Kie­dyś, na po­cząt­ku ka­rie­ry w tej fir­mie, mu­sia­ła wy­ra­biać nad­go­dzi­ny, ale te­raz, po kil­ku la­tach, mia­ła już lep­szą po­zy­cję, a przede wszyst­kim umie­jęt­no­ści. Nie­wie­le mo­gło ją za­sko­czyć.

Za­pi­sa­ła ta­be­lę w chmu­rze, udo­stęp­ni­ła ją Ali­cji, wy­łączy­ła kom­pu­ter, za­bra­ła mar­ko­wą to­reb­kę, któ­ra ide­al­nie pa­so­wa­ła do bu­tów, i wy­szła z biu­ra. Na bram­ce od­bi­ła się elek­tro­nicz­nym iden­ty­fi­ka­to­rem, któ­ry słu­żył rów­nież do mie­rze­nia cza­su pra­cy. Wresz­cie faj­rant.

Ad­rian­na wie­dzia­ła, że do­pie­ro w pi­ątek po­pra­cu­je kró­cej, ale czwart­ko­we po­po­łud­nie pod ko­niec czerw­ca też ku­si­ło uro­kiem. Naj­pierw jed­nak trze­ba było do­je­chać do miesz­ka­nia, uwzględ­nia­jąc po­po­łu­dnio­we kor­ki we Wro­cła­wiu.

Ach, i jesz­cze zro­bić za­ku­py – przy­po­mnia­ła so­bie, bo Pa­tryk, mimo że już daw­no wró­cił do domu, nie na­le­żał do lu­dzi, któ­rzy by za­uwa­ży­li, że cze­goś bra­ku­je. Po­tra­fił się obu­dzić, że nie mie­li chle­ba, kie­dy rano trze­ba było zro­bić ka­nap­ki. Taki typ. Na­uko­wiec… – wes­tchnęła Ada. Żeby jesz­cze ro­bił coś po­ży­tecz­ne­go, ale nie! Ona, ab­sol­went­ka Wy­dzia­łu Za­rządza­nia i Fi­nan­sów, nie mo­gła po­jąć, jak mo­żna zaj­mo­wać się na­uko­wo hi­sto­rią. I to w do­dat­ku hi­sto­rią Pol­ski! Prze­cież to stra­ta cza­su, nie mó­wi­ąc już o tym, że kosz­mar­ne nudy, tak sądzi­ła.

A jed­nak wła­śnie taki Pa­tryk jej się spodo­bał i ta­kie­go po­ko­cha­ła. Stu­dent hi­sto­rii z pa­sją, któ­ra udzie­la­ła się wszyst­kim, kie­dy za­czy­nał o czy­mś opo­wia­dać. Na im­pre­zach wo­kół nie­go za­wsze two­rzy­ło się kó­łecz­ko, gdy mó­wił o tych swo­ich bzdu­rach. Szcze­gól­nie dużo było tam bab.

Wca­le nie dla­te­go, że Pa­tryk to cia­cho – za­kpi­ła z wy­ima­gi­no­wa­nej kon­ku­ren­cji. Jej fa­cet był po pro­stu przy­stoj­nym i in­te­li­gent­nym mężczy­zną, któ­ry przy­ci­ągał uwa­gę. Jej uwa­gę też kie­dyś przy­ci­ągnął.

Tyl­ko że cho­dze­nie z atrak­cyj­nym hi­sto­ry­kiem na stu­diach ni­jak się ma do do­ro­słe­go ży­cia z nim pod jed­nym da­chem – po­my­śla­ła. To ona mu­sia­ła zna­le­źć lo­kum, kie­dy chcie­li ra­zem za­miesz­kać i wy­na­jąć je, bo „on nie miał do tego gło­wy”. Ona pil­no­wa­ła, żeby opła­cić ra­chun­ki i zro­bić za­ku­py, a Pa­tryk cho­dził z gło­wą w chmu­rach, a ra­czej w prze­szło­ści. Do­brze, że przy­naj­mniej do­rzu­cał się do utrzy­ma­nia, od kie­dy za­czął pra­co­wać, bo gdy jesz­cze stu­dio­wał, było z tym kru­cho.

Baby są jed­nak głu­pie – prze­mknęło jej przez myśl, kie­dy we­szła do domu z za­ku­pa­mi i za­sta­ła swo­je­go fa­ce­ta z ksi­ążką na ka­na­pie. Cze­mu ja mu na to po­zwa­lam?

– Bo mnie ko­chasz? – spy­tał z szel­mow­skim uśmie­chem, po czym wstał i pod­sze­dł do niej, żeby się przy­wi­tać.

O cho­le­ra, mu­sia­łam to po­wie­dzieć na głos… No bo chy­ba Pa­tryk nie do­stał na­gle mocy czy­ta­nia w my­ślach?

– Nie, Ad­rian­no. On nie ma ta­kich mo­żli­wo­ści.

– Dzi­ęki Bogu!

– Boga w to nie mie­szaj. To ja usta­lam tu za­sa­dy.

– No to dzi­ęki, au­tor­ko! – par­sk­nęła. – Wiel­kie dzi­ęki, że mój chło­pak nie umie czy­tać mi w my­ślach. Jak­by umiał, toby się już do­my­ślił, że chcę pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy!

– Ale ty też tego nie po­tra­fisz…

– A niby po co mi ta­kie umie­jęt­no­ści?

– A nie chcia­ła­byś?

– W su­mie… Gdy­by się tak za­sta­no­wić…

– Za­po­mnij! Nie by­ło­by hi­sto­rii – uci­ęłam. – Wra­caj­my do swo­ich za­jęć, co? Dziw­nie się czu­ję, kie­dy mu­szę dys­ku­to­wać z głów­ną bo­ha­ter­ką w środ­ku fa­bu­ły.

– Okej. Je­stem cie­ka­wa, co mój chło­pak ma na swo­je uspra­wie­dli­wie­nie.

– Ko­cham cię. I masz szczęście, że tak jest – od­po­wie­dzia­ła Ad­rian­na, szczęśli­wa, bo miał ra­cję. Była w nim za­ko­cha­na. W do­dat­ku strasz­nie się jej po­do­bał. No i ach! Pod­nie­cał ją mimo de­ka­dy w zwi­ąz­ku.

– Wiem, że mam. – Uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej, po czym moc­no przy­ci­ągnął ją do sie­bie i po­ca­ło­wał tak, że aż upu­ści­ła tor­bę z za­ku­pa­mi. Do­brze, że nie było w niej nic de­li­kat­ne­go, bo wszyst­ko by szlag tra­fił.

Nie umia­ła się już na nie­go gnie­wać. W za­sa­dzie nie­wie­le mo­gło­by po­psuć jej w tam­tej chwi­li hu­mor. Po­czu­ła taki zew na­tu­ry, że wąt­pli­wo­ści, ja­kie mia­ła względem swo­je­go chło­pa­ka, wy­pa­ro­wa­ły szyb­ciej niż kie­dyś bim­ber jej dziad­ka na mro­zie.

To dłu­ga hi­sto­ria… Li­czy się tu i te­raz.

– Cho­dź do łó­żka – wy­sa­pa­ła mu pro­sto w usta, na­pa­lo­na jak wszy­scy dia­bli.

– Ale ja głod­ny je­stem – pró­bo­wał za­pro­te­sto­wać i się za­śmiał. – No i nie sko­ńczy­łem roz­dzia­łu – do­dał, wska­zu­jąc na ksi­ążkę le­żącą na ka­na­pie.

– A wpier­dol chcesz? – pró­bo­wa­ła za­brzmieć gro­źnie, po czym po­ci­ągnęła go za rękę w kie­run­ku sy­pial­ni.

Była zde­spe­ro­wa­na. Chcia­ła Pa­try­ka te­raz, już, na­tych­miast. Po­pchnęła go na łó­żko. Opa­dł na nie swo­bod­nie, ci­ągle się śmie­jąc. Ad­rian­na ści­ągnęła mu ko­szul­kę. Po­mó­gł jej. Po­tem od razu za­bra­ła się za roz­po­rek jego dżin­sów.

– Zwol­nij tro­chę, ko­bie­to. – Zno­wu się za­śmiał. – Chcesz mnie zje­ść?

– Roz­wa­ża­łam to – mu­sia­ła przy­znać – ale naj­pierw cię bzyk­nę.

– Czy­li nie mam nic do ga­da­nia?

– A kie­dyś mia­łeś? – spy­ta­ła. Szyb­ko roz­pi­ęła swo­ją bluz­kę i od­rzu­ci­ła ją na krze­sło, a po­tem zsu­nęła spód­ni­cę. Zo­sta­ła w sa­mej bie­li­źnie.

Pa­tryk ob­li­zał się na ten wi­dok, a ona spoj­rza­ła na nie­go z sa­tys­fak­cją. Ści­ągnęła mu spodnie do ko­ńca. Kszta­łt ry­su­jący się pod jego majt­ka­mi zdra­dzał stan po­bu­dze­nia ade­kwat­ny do jej wła­sne­go. Chcę cię tyl­ko w so­bie po­czuć, skar­bie, a po­tem będę się za­sta­na­wiać.

– Nie, ale cza­sem by­ło­by miło – od­pa­rł. Za­ło­żył ręce za gło­wę, czym zdra­dził, że wca­le nie ma nic prze­ciw­ko by­ciu zdo­mi­no­wa­nym w tej roz­gryw­ce.

Le­ni­wiec. Cze­ka, aż ko­bie­ta zro­bi wszyst­ko za nie­go – po­my­śla­ła Ad­rian­na, ale ak­tu­al­nie było jej wszyst­ko jed­no. Li­czy­ło się to, że po­zwa­la jej ze sobą ro­bić, co tyl­ko chcia­ła. A chcia­ła.

Ad­rian­na, jako na­mi­ęt­na ko­bie­ta, uwiel­bia­ła seks. A po­nie­waż od­zna­cza­ła się do­mi­nu­jącą oso­bo­wo­ścią, z przy­jem­no­ścią gó­ro­wa­ła nad swo­im fa­ce­tem, kie­dy tyl­ko chcia­ła. I tym ra­zem tak było. Do­sia­dła go, uje­żdża­ła jak ama­zon­ka, a on pod­dał się jej i przy­jem­no­ści z tego aktu. Ada nie ro­zu­mia­ła, dla­cze­go kie­dyś po­zwa­la­no mężczy­znom na wszyst­ko i go­dzo­no się na to, na co oni mie­li ocho­tę, nie ko­rzy­sta­jąc z do­bro­dziejstw, któ­ry­mi ob­da­ro­wa­ła ko­bie­ty na­tu­ra. Prze­cież to one mają wi­ęcej do po­wie­dze­nia w kwe­stii da­wa­nia i od­bie­ra­nia roz­ko­szy. Mu­szą się tyl­ko tego na­uczyć.

– Zno­wu fi­lo­zo­fu­jesz w łó­żku? – Pa­tryk się za­śmiał, kie­dy zo­ba­czył, że się za­my­śli­ła.

– Leż ci­cho – burk­nęła, zła, że chło­pak psu­je jej na­strój.

Lu­bi­ła od­pły­wać w kra­inę ma­rzeń w cza­sie sek­su. Za­my­ka­ła oczy i wy­obra­ża­ła so­bie, co tyl­ko chcia­ła, czer­pi­ąc jed­no­cze­śnie przy­jem­no­ść z sa­me­go sto­sun­ku.

– A może: „leż jak kło­da”? – za­kpił. – Bra­ku­je tyl­ko: „roz­łóż nogi”. Ale nie, to nie ja je­stem tu­taj od roz­kła­da­nia nóg, skar­bie – od­po­wie­dział Pa­tryk i zła­pał za ty­łek Ady, na­da­jąc jej ru­chom sa­tys­fak­cjo­nu­jące go tem­po.

Po­dzia­ła­ło. Ad­rian­na lu­bi­ła, jak fa­cet się jej sta­wiał. Nie przy­zna­wa­ła tego często, ale to ją bar­dzo pod­nie­ca­ło.

Pa­tryk wie­dział, jak się po­ru­szyć i gdzie na­ci­snąć, żeby zro­bić jej do­brze. W ko­ńcu byli ra­zem dzie­si­ęć lat. To jak sta­re ma­łże­ństwo…

Tyl­ko że my nie je­ste­śmy ma­łże­ństwem. Po dzie­si­ęciu la­tach zwi­ąz­ku, obo­je po trzy­dzie­st­ce, na­dal je­ste­śmy dziew­czy­ną i chło­pa­kiem – przy­po­mnia­ła so­bie wku­rzo­na.

– Ada, nie od­pły­waj zno­wu – za­mru­czał Pa­tryk, pod­nie­co­ny do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści. – No, jesz­cze tro­chę, skar­bie, bo za­raz mnie roz­nie­sie. Daj mi tę przy­jem­no­ść i doj­dź pierw­sza – po­pro­sił.

Lu­bi­ła, kie­dy to ro­bił. Dla niej to zna­czy­ło, że mu za­le­ży, na jego wła­sny, po­kręco­ny spo­sób, że chce, aby czu­ła się szczęśli­wa.

Ko­cha mnie, choć nie mówi tego na co dzień – po­my­śla­ła. Zro­bi­ło jej się miło, co za­raz zna­la­zło od­zwier­cie­dle­nie w in­ten­syw­nym mro­wie­niu naj­wra­żliw­szych miejsc. Zmie­ni­ła po­zy­cję i w ko­ńcu usta­wi­ła się tak, żeby od­czu­wać przy­jem­no­ść jak naj­moc­niej.

– Tak, jesz­cze tro­chę – sap­nęła. Po­ru­sza­ła się na nim co­raz szyb­ciej, czu­jąc, jak roz­kosz zbie­ra się w niej po to, żeby za­raz eks­plo­do­wać obez­wład­nia­jącym or­ga­zmem.

Pa­tryk so­bie nie ża­ło­wał. Kie­dy zo­ba­czył, że ona już… Zła­pał ją moc­niej za ty­łek, wbił pal­ce w jej po­ślad­ki i uno­sząc wła­sne bio­dra, za­czął ją pod­bi­jać na so­bie.

– Agh… – jęk­nął i wy­lał w nią całe na­pi­ęcie. – Grzecz­na dziew­czyn­ka. Do­brze ci ze mną było, co?

Ja? Grzecz­na? – Ada po­ło­ży­ła się obok Pa­try­ka i przy­tu­li­ła do nie­go. I komu z kim jest do­brze? W ko­ńcu to ja wy­ko­na­łam całą ro­bo­tę… – Nie po­wie­dzia­ła jed­nak tego na głos. Raz, kie­dyś, wy­rzu­ci­ła mu, że za mało się sta­ra w łó­żku. Sko­ńczy­ło się na ogrom­nym fo­chu i bra­ku sek­su przez mie­si­ąc. Od tam­tej pory sie­dzia­ła ci­cho i bra­ła, co chcia­ła. Sama. Pa­tryk jej nie od­ma­wiał, ale też nie ini­cjo­wał zbli­żeń. Twier­dził, że jest usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny i ni­cze­go mu nie bra­ku­je.

A może na­praw­dę to ze mną jest coś nie tak? Mam za duże po­trze­by? Eks­plo­atu­ję go?

Osta­tecz­nie żad­ne z nich nie na­rze­ka­ło na tę sfe­rę ofi­cjal­nie. Żyli ze sobą tak dłu­go, na­uczy­li się o so­bie na­wza­jem wy­star­cza­jąco, by uwa­żać, że mo­gli­by prze­żyć ra­zem resz­tę ży­cia. Nie było mi­ędzy nimi wiel­kich unie­sień, ale to ozna­cza­ło też, że wła­ści­wie ni­g­dy się nie kłó­ci­li. Zna­jo­mi i ro­dzi­na uwa­ża­li ich za ide­al­ną parę. Ad­rian­na też tak sądzi­ła. Oby tyl­ko się w ko­ńcu zde­cy­do­wał…

Wresz­cie zła­pa­ła się na tym, że le­żąc przy­tu­lo­na do swo­je­go chło­pa­ka po sek­sie, zno­wu pla­no­wa­ła na­stęp­ne kro­ki w dro­dze do ide­al­ne­go ży­cia, jak z ob­raz­ka, a ra­czej ze zdjęcia na In­sta­gra­mie.

Go­dzi­nę pó­źniej Ad­rian­na wsta­ła pierw­sza. Do­pro­wa­dzi­ła się do po­rząd­ku w ła­zien­ce i prze­bra­ła w do­mo­we ciu­chy. Nie zno­si­ła dre­sów, jed­nak jesz­cze bar­dziej nie lu­bi­ła cho­dzić cały dzień w ciu­chach do pra­cy. Po­nie­waż było już lato, wło­ży­ła lek­ką su­kien­kę i roz­pu­ści­ła ja­sne wło­sy. Wy­gląda­ła świe­żo i swo­bod­nie.

– No, to co na obiad? – spy­tał Pa­tryk, któ­ry też już wstał; w prze­ci­wie­ństwie do Ad­rian­ny nie mył się ani nie prze­bie­rał, tyl­ko wci­ągnął na sie­bie te same rze­czy.

– Tak na szyb­ko to może spa­ghet­ti z so­sem se­ro­wym? – za­pro­po­no­wa­ła. – Zro­bisz sos?

– Z pacz­ki. – Pa­tryk wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Może być i z pacz­ki, byle było co zje­ść – od­pa­rła, po czym na­la­ła wodę do garn­ka i wy­jęła z szaf­ki ma­ka­ron spa­ghet­ti nu­mer pięć.

Pa­tryk sta­nął na wy­so­ko­ści za­da­nia i przy­rządził sos z pacz­ki: 4 sery z bro­ku­ła­mi. Czwart­ko­wy obiad mo­żna było uznać za uda­ny. A przy­naj­mniej Ada go za taki uzna­ła, kie­dy na­je­dzo­na wkła­da­ła na­czy­nia do zmy­war­ki.

– No, nie był to obiad jak u ma­mu­si, ale może być – stwier­dził za to Pa­tryk, czym wy­wo­łał u dziew­czy­ny na­tych­mia­sto­wą iry­ta­cję.

– A miał być? Nie za­uwa­ży­łeś, że ja nie­daw­no wró­ci­łam z pra­cy, a ty już by­łeś w domu? Sam mó­głbyś cza­sem coś ugo­to­wać, za­miast kry­ty­ko­wać! – wark­nęła.

Co ja mó­wi­łam? Że Ad­rian­na i Pa­tryk pra­wie się nie kłó­ci­li? Naj­wy­ra­źniej nie do­ce­ni­łam swo­jej bo­ha­ter­ki. Ada tra­ci­ła ner­wy tyl­ko w jed­nej sy­tu­acji: kie­dy chło­pak w ja­ki­kol­wiek spo­sób po­rów­ny­wał ją do swo­jej mamy. Nie dość, że wy­cho­dzi­ło zwy­kle na nie­ko­rzy­ść Ad­rian­ny, to jesz­cze sam fakt sta­wia­nia jej obok na­uczy­ciel­ki w pó­źnym śred­nim wie­ku, ko­bie­ty, któ­ra na­wet o sie­bie nie dba­ła, był dla niej upo­ka­rza­jący. Naj­wy­ra­źniej dziew­czy­na nie wie­dzia­ła, że fa­ce­ci już tak mają. Ma­mu­sia za­wsze po­zo­sta­nie na pierw­szym miej­scu w ser­cu syn­ka.

– Ach, weź już mnie nie wku­rzaj, au­tor­ko – burk­nęła mi Ad­rian­na.

Za­sko­czy­ła mnie, bo nie mia­łam po­jęcia, że to usły­szy.

– Zgod­nie z ży­cze­niem. Wi­ęcej się nie po­ja­wię – od­po­wie­dzia­łam obu­rzo­na.

Jak ona może mnie tak trak­to­wać? Ja tyl­ko stwier­dzi­łam fakt…

– Prze­cież to ja zro­bi­łem sos – zdzi­wił się Pa­tryk. – Mia­łem chy­ba pra­wo za­uwa­żyć, że nie wy­sze­dł jak obiad u mamy?

– Nie, nie mia­łeś! To mnie wku­rza! – wy­da­rła się Ada.

– Wy­lu­zuj, skar­bie. – Mężczy­zna zmie­nił stra­te­gię i te­raz sta­rał się obła­ska­wić roz­ju­szo­ną ko­bie­tę. – To tyl­ko spa­ghet­ti z so­sem z pacz­ki. Nie ma sen­su go za­wzi­ęcie bro­nić, bo i tak po­le­gnie. – Chciał za­żar­to­wać, ale to nie po­mo­gło. – Do­bra, nie to nie. Ja wra­cam do ksi­ążki – uznał po chwi­li, kie­dy nie uda­ło mu się po­pra­wić hu­mo­ru Ady.

I wy­sze­dł z kuch­ni. Za­raz wy­lądo­wał na ka­na­pie w sa­lo­nie.

– I bar­dzo do­brze! Idź, nie­ro­bie – prych­nęła jesz­cze i do­ko­ńczy­ła sprząta­nie w kuch­ni.

Po­tem się prze­bra­ła i po­szła na si­łow­nię, żeby od­re­ago­wać ner­wy, któ­rych na­ba­wi­ła się przez Pa­try­ka. Jej ob­ci­sły czar­no-ró­żo­wy strój i ja­sne wło­sy zwi­ąza­ne w wy­so­ki ku­cyk przy­ci­ąga­ły uwa­gę męskiej części by­wal­ców si­łow­ni Ci­ty­Fit. Kil­ku na­wet po­de­szło do niej z pro­po­zy­cją po­mo­cy.

– La­lecz­ko, po­trze­bu­jesz asy­sty? – Usły­sza­ła za ple­ca­mi.

Po­czu­ła nie­przy­jem­ny za­pach męskie­go potu. Obej­rza­ła się po­wo­li i po­sła­ła na­tręto­wi lek­ce­wa­żące spoj­rze­nie.

– Nie, dzi­ęku­ję, ra­dzę so­bie – od­pa­rła.

Za­raz z in­nej części sali do­bie­gł gwizd.

– O, pa­trz­cie! Ta w ró­żo­wym to ła­macz­ka męskich serc. – Ktoś so­bie z niej kpił.

Ad­rian­na jed­nak nie zwra­ca­ła uwa­gi na te za­czep­ki, bo szyb­ko so­bie przy­po­mnia­ła, że ża­den z tych bez­mó­zgich pa­ke­rów nie może się rów­nać z Pa­try­kiem. Jej chło­pak był przy­stoj­ny i in­te­li­gent­ny, ko­le­żan­ki jej go za­zdro­ści­ły, więc miał w so­bie po­ten­cjał na ide­al­ne­go męża. No i znaj­do­wał się na li­ście. A po co zmie­niać do­brą li­stę?

Kie­dy wró­ci­ła wie­czo­rem do domu, Pa­tryk na­dal le­żał na ka­na­pie z ksi­ążką, ale ten wi­dok już jej tak nie wku­rzał. Czy­ta, to niech czy­ta. Osta­tecz­nie to le­piej niż gdy­by chlał albo się szla­jał – uzna­ła.

– Co tam? Od­ku­rzy­łaś się tro­chę, skar­bie? – spy­tał.

– Tak – przy­zna­ła.

Ko­cham cię.

Ostat­ni dzień ty­go­dnia pra­cy za­wsze ko­ja­rzył jej się do­brze. Któ­ry kor­posz­czur nie lu­bi­łby pi­ąt­ku? „Pi­ątek – week­en­du po­czątek” oraz „Pi­ątek, pi­ąte­czek, pi­ątu­nio” to ha­sła naj­częściej uży­wa­ne w kor­po­ra­cyj­nych i urzęd­ni­czych me­mach na stro­nie de­mo­ty­wa­to­ry.pl oraz dru­ko­wa­ne, opra­wia­ne w ram­ki i wy­wie­sza­ne w biu­rach.

Ad­rian­na nie sta­no­wi­ła wy­jąt­ku w tej kwe­stii. Od­bęb­ni­ła ro­bo­tę szyb­ciej niż w zwy­czaj­ny dzień ty­go­dnia. Wszyst­ko po to, żeby jak naj­szyb­ciej za­cząć week­end.

Umó­wi­ła się z Mag­dą, że wyj­dą o dwu­na­stej, by ra­zem po­szu­kać su­kien­ki druh­ny tej szczęśli­wej pan­ny mło­dej. Mag­da mia­ła nie­re­al­ne wy­ma­ga­nia od­no­śnie do ko­lo­rów i kro­ju, a prze­cież Ad­rian­na wca­le nie za­mie­rza­ła ubie­rać się na bia­ło ani w dłu­gą roz­ło­ży­stą kre­ację ba­lo­wą. Na­wet je­śli fan­ta­zjo­wa­ła o so­bie w suk­ni ślub­nej, to nie zro­bi­ła­by cze­goś ta­kie­go ko­le­żan­ce. Na swo­im ślu­bie ka­żda pan­na mło­da musi być ksi­ężnicz­ką.

Już mia­ły wy­cho­dzić, kie­dy we­zwa­ła ją do sie­bie Ali­cja.

– A do­kąd się pan­na Ad­rian­na wy­bie­ra? – spy­ta­ła sze­fo­wa, mie­rząc ją kie­row­ni­czym wzro­kiem.

– Nooo… do wy­jścia?

– A ze­sta­wie­nie do SD-21 za czer­wiec?

– W po­nie­dzia­łek? – za­ry­zy­ko­wa­ła.

– W po­nie­dzia­łek o ósmej rano ma być na moim biur­ku, więc nie ra­dzę ci wy­cho­dzić dziś z pra­cy przed za­ko­ńcze­niem go w sys­te­mie i wy­dru­ko­wa­niem. Ko­chaś musi po­cze­kać. – Ali­cja uśmiech­nęła się z wy­ższo­ścią.

Ad­rian­na w my­ślach zwy­zy­wa­ła sze­fo­wą od naj­gor­szych, jed­nak za­cho­wa­ła sztucz­ny uśmiech przy­kle­jo­ny do ust. Był do­pie­ro dwu­dzie­sty ósmy czerw­ca, ostat­ni dzień ro­bo­czy w tym mie­si­ącu. Ter­min zło­że­nia de­kla­ra­cji SD-2 upły­wał siód­me­go lip­ca, a w po­nie­dzia­łek wy­pa­dał pierw­szy dzień no­we­go mie­si­ąca. Mamy na to cały ty­dzień, wred­na ruro.

Jej sze­fo­wa – atrak­cyj­na, czter­dzie­sto­let­nia roz­wód­ka – to jed­no­cze­śnie sa­mot­na mat­ka z dwu­na­sto­let­nim sy­nem i naj­wy­ra­źniej z prze­ro­stem li­bi­do. Kie­dyś na im­pre­zie fir­mo­wej z part­ne­ra­mi tak się przy­kle­iła do Pa­try­ka, że Ada mu­sia­ła in­ter­we­nio­wać. Po­dob­no urze­kło ją, jak mó­wił o hi­sto­rii Pol­ski, któ­ra też ją in­te­re­so­wa­ła. Po im­pre­zie oczy­wi­ście Ali­cja uda­wa­ła, że ni­cze­go nie pa­mi­ęta, i za­sła­nia­ła się nad­mia­rem wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, ale od tam­tej pory mi­ędzy Ad­rian­ną i jej sze­fo­wą pa­no­wa­ła ja­kaś nie­chęć, trud­na do prze­zwy­ci­ęże­nia po obu stro­nach.

– Mój part­ner – pod­kre­śli­ła te sło­wa – o tej po­rze jest jesz­cze w pra­cy.

Ile by dała, aby w tym mo­men­cie móc po­wie­dzieć „mój mąż” albo cho­ciaż „mój na­rze­czo­ny”, ale naj­wy­ra­źniej mu­sia­ła jesz­cze po­cze­kać.

– Sko­ro chce mieć pani to ze­sta­wie­nie aż ty­dzień wcze­śniej, to je zro­bię – do­da­ła i wy­szła z biu­ra sze­fo­wej.

Wszyst­kie nie­zbęd­ne dane mia­ła u sie­bie. Ka­dro­we naj­wy­ra­źniej nie cze­ka­ły do ko­ńca dnia, bo ra­port z sys­te­mu fi­nan­so­wo-ksi­ęgo­we­go był już do­stęp­ny. Ad­rian­na nie sądzi­ła jed­nak, że Ali­cja zmu­si ją do skła­da­nia ca­ło­ści jesz­cze tego sa­me­go dnia.

Prze­kli­na­jąc pod no­sem, od­pa­li­ła kom­pu­ter, po­tem Exce­la i ma­ila, z któ­re­go od razu po­ści­ąga­ła jesz­cze świe­że ra­por­ty cząst­ko­we. Może i w ten pi­ątek nie wy­szła z pra­cy o dwu­na­stej, o czym bo­le­śnie przy­po­mnia­ła jej ta­pe­ta z pla­żą i pal­ma­mi na pul­pi­cie, ale do­bra wia­do­mo­ść była taka, że do wy­ma­rzo­ne­go i wy­cze­ka­ne­go urlo­pu z Pa­try­kiem zo­sta­ły tyl­ko dwa ty­go­dnie. A wte­dy Ali­cja będzie mo­gła mi na­sko­czyć – po­my­śla­ła z sa­tys­fak­cją.

Tuż przed szes­na­stą sko­ńczy­ła pra­cę. Zro­bi­ła ze­sta­wie­nie i spraw­dzi­ła z pięć razy wzdłuż oraz wszerz (zna­czy pod­su­mo­wa­ła ko­mór­ki w pio­nie i po­zio­mie), czy wszyst­ko się zga­dza. Go­to­wy ra­port za­pi­sa­ła na dys­ku, prze­sła­ła w for­mie elek­tro­nicz­nej do Ali­cji, a po­tem z sa­tys­fak­cją wy­łączy­ła kom­pu­ter na cały week­end.

Je­dy­ny pro­blem po­le­gał na tym, że wcze­śniej mu­sia­ła od­wo­łać wy­pad z Mag­dą po su­kien­kę, więc po­zo­sta­ło jej wró­cić do domu i spędzić to pi­ąt­ko­we po­po­łud­nie sa­mot­nie, bo prze­cież rano za­po­wie­dzia­ła Pa­try­ko­wi, że wró­ci naj­wcze­śniej o dwu­dzie­stej, a on uznał, że po pra­cy wy­bie­rze się z kum­plem na piwo. W ko­ńcu nie co dzień ko­ńczy się rok aka­de­mic­ki…

W dro­dze po­wrot­nej do domu my­śla­ła nad tym, co zro­bić z tak kiep­sko roz­po­czętym week­en­dem, aby go nie ża­ło­wać. Po­sta­no­wi­ła za­mó­wić piz­zę na ko­la­cję, ku­pi­ła też w cu­kier­ni cia­sto na słod­ką roz­pu­stę, któ­rą na­za­jutrz mia­ła spa­lić w si­łow­ni.

Mimo pó­źne­go po­po­łud­nia utrzy­my­wa­ła się wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra, a sło­ńce świe­ci­ło jak sza­lo­ne. Ad­rian­na po­my­śla­ła, że to naj­wy­ższy czas, by pla­no­wać urlop. Cie­szy­ła się, bo tym ra­zem, wy­jąt­ko­wo, Pa­tryk wy­ka­zał się ini­cja­ty­wą.

To będą naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­te wa­ka­cje, ja­kie mie­li­śmy w ży­ciu – wy­ra­zi­ła na­dzie­ję. Li­czy­ła ta­kże, że od nich za­cznie się od­li­cza­nie do „żyli dłu­go i szczęśli­wie”.

O wpół do szó­stej do­ta­rła do domu. Pa­tryk jesz­cze nie wró­cił, więc Ad­rian­na po­sta­no­wi­ła się zre­lak­so­wać po ca­łym ty­go­dniu pra­cy. Zro­bi­ła so­bie wiel­ką kąpiel z pia­ną i olej­ka­mi za­pa­cho­wy­mi, ro­ze­bra­ła się i za­nu­rzy­ła w wan­nie. Czu­ła, jak całe cia­ło dzi­ęku­je jej za tę de­cy­zję. Re­laks. W ko­ńcu ten ty­dzień osi­ągnął naj­przy­jem­niej­szy mo­ment – po­my­śla­ła.

Na­wet nie za­uwa­ży­ła, kie­dy mi­nęło pół go­dzi­ny tego od­po­czyn­ku i woda zro­bi­ła się chłod­na. Ad­rian­na wy­szła z wan­ny, po czym wy­ta­rła się do­kład­nie ręcz­ni­kiem, bo nie zno­si­ła mieć mo­krej skó­ry po kąpie­li. Bar­dziej nie lu­bi­ła tyl­ko się bru­dzić. A już szczyt okro­pie­ństwa sta­no­wi­ło dla niej bło­to. Kie­dy pa­dał deszcz, w du­chu dzi­ęko­wa­ła zdo­by­czom cy­wi­li­za­cji, ta­kim jak chod­nik, me­cha­nicz­ne po­jaz­dy z da­cha­mi oraz sta­cjo­nar­ne ro­we­rek i bie­żnia, usta­wio­ne w przy­tul­nym bu­dyn­ku si­łow­ni.

Za­raz po kąpie­li Ada wzi­ęła się za za­bie­gi pie­lęgna­cyj­ne, a przy­naj­mniej wta­rła bal­sam wy­szczu­pla­jący w uda oraz mlecz­ko do su­chej skó­ry w całe cia­ło. W ko­ńcu zde­cy­do­wa­ła, że nie będzie cze­ka­ła na Pa­try­ka z piz­zą, nie mó­wi­ąc już o cie­ście. Prze­cież i tak mia­ła to wszyst­ko spa­lić na­stęp­ne­go dnia na si­łow­ni. Po co się ogra­ni­czać?

Pa­tryk do­to­czył się do domu po dwu­dzie­stej. Za­stał na sto­le pu­sty kar­ton po piz­zy, opa­ko­wa­nie po ciast­kach i swo­ją dziew­czy­nę ogląda­jącą se­rial.

– Co ro­bisz, skar­bie? – wy­be­łko­tał.

– Od­po­czy­wam po ca­łym ty­go­dniu ci­ężkiej pra­cy. A ty?

– A ja się chy­ba po­ło­żę.

– Nic z tego, naj­pierw weź prysz­nic – za­żąda­ła.

– Nie dam rady – od­po­wie­dział pi­jac­kim gło­sem.

– No to śpisz na ka­na­pie. – Uci­ęła te­mat. Boże, je­śli je­steś, to daj mi cier­pli­wo­ść, że­bym wła­sno­ręcz­nie nie za­mor­do­wa­ła tego pi­ja­ka.

– Skar­bie – be­łko­tał da­lej Pa­tryk – ja się wca­le nie na­chla­łem…

– Ko­ńcz waść, wsty­du oszczędź – od­po­wie­dzia­ła mu jego ulu­bio­nym cy­ta­tem, któ­ry po prze­gra­nym star­ciu wy­po­wie­dział w Po­to­pie Kmi­cic do Mi­cha­ła Wo­ło­dy­jow­skie­go.

– Ada, ty wiesz, jak mnie prze­ko­nać. – Za­re­cho­tał po pi­jac­ku. – Jak Ba­śka Wo­ło­dy­jow­ska Mi­cha­ła. Moja ty blon­dy­necz­ko…

– Ale masz po­rów­na­nia – prych­nęła Ad­rian­na. – Może rze­czy­wi­ście le­piej idź już spać.

– A bara-bara?

– Jezu, co ty? W Sim­sy2 gra­łeś ze stu­dent­ka­mi? – za­kpi­ła.

Pa­tryk burk­nął tyl­ko coś pod no­sem i za­wró­cił w miej­scu.

A jed­nak po­fa­ty­go­wał się do ła­zien­ki – za­uwa­ży­ła, gdy usły­sza­ła dźwi­ęk otwie­ra­nych, a po­tem za­my­ka­nych drzwi.

W so­bo­tę rano Ad­rian­na obu­dzi­ła się wy­spa­na i w ca­łkiem nie­złym hu­mo­rze, bo od rana przez ro­le­ty w sy­pial­ni prze­bi­ja­ły się pro­mie­nie sło­ńca za­po­wia­da­jące świet­ną po­go­dę na ostat­ni week­end czerw­ca. Od­sło­ni­ła więc okna, nie zwa­ża­jąc na Pa­try­ka, któ­ry ci­ągle chra­pał.

– Ada, zli­tuj się – jęk­nął i zła­pał się za gło­wę tak, żeby za­sło­nić oczy.

– Ach, wca­le się wczo­raj nie schla­łeś, rze­czy­wi­ście – za­kpi­ła.

– Wiesz, że nie mam wpra­wy – burk­nął i za­krył gło­wę po­dusz­ką.

To była praw­da. Z nich dwoj­ga nie­wąt­pli­wie Ad­rian­na le­piej zno­si­ła pro­cen­ty. Pa­tryk pił al­ko­hol rzad­ko i zwy­kle w nie­wiel­kich ilo­ściach. Jego in­te­li­genc­ka, no­bi­li­to­wa­na gło­wa go­rzej zno­si­ła pi­ja­ństwo niż ple­bej­ski or­ga­nizm Ady, cze­go nie omiesz­kał jej wy­po­mnieć od cza­su do cza­su. Nie­na­wi­dzi­ła tych roz­mów. Pa­tryk za to bar­dzo lu­bił si­ęgać do swo­je­go ro­do­wo­du. Na­zwi­sko su­ge­ro­wa­ło, że jego przod­ko­wie wy­wo­dzi­li się z pol­skiej szlach­ty, któ­ra z cza­sem prze­ro­dzi­ła się w in­te­li­gen­cję. Rze­czy­wi­ście, mężczy­zna miał w ro­dzi­nie ja­kie­goś pro­fe­so­ra i kil­ku na­uczy­cie­li, ale aku­rat jego ro­dzi­ce, jako że uczy­li tyl­ko w pod­sta­wów­ce, nie byli ma­te­ria­łem do po­rów­na­nia. Pa­tryk zro­bił dok­to­rat z hi­sto­rii i pra­co­wał na uni­wer­sy­te­cie, bo uwa­żał, że po­wi­nien za­słu­żyć na miej­sce w ro­dzi­nie.

Naj­gor­sze jest to, że on na­praw­dę wie­rzy w zna­cze­nie tego na­zwi­ska… – po­my­śla­ła z nie­chęcią.

Nie zmie­nia­ło to fak­tu, że chęt­nie przy­jęła­by na­zwi­sko Po­toc­ka, cho­ćby dla­te­go, że to ozna­cza­ło zmia­nę sta­nu cy­wil­ne­go na „za­mężna” i od­ha­czo­ny ko­lej­ny punkt na li­ście.

Ada nie mo­gła się po­chwa­lić wy­bit­ny­mi przod­ka­mi. A jesz­cze bar­dziej nie lu­bi­ła przed ni­kim przy­zna­wać, że wy­cho­wa­ła się na wsi pod Le­gni­cą. Py­ta­na o po­cho­dze­nie za­wsze wska­zy­wa­ła na miej­sce, gdzie sko­ńczy­ła li­ceum.

Od dziec­ka wie­dzia­ła, że uro­dzi­ła się po to, by za­miesz­kać w me­tro­po­lii. Czy wsty­dzi­ła się ro­dzi­ców? Nie, ro­dzi­ców nie. Ale ni­g­dy nie mó­wi­ła zna­jo­mym, gdzie miesz­ka­ją, na­wet je­śli Li­pi­ny były bar­dziej sy­pial­nią mia­sta niż praw­dzi­wą wsią, a pa­ństwo Sta­chu­ro­wie wy­pro­wa­dzi­li się tam z Le­gni­cy z wła­sne­go wy­bo­ru, kie­dy Ad­rian­na przy­szła na świat.

Co im w ogó­le strze­li­ło do gło­wy? – za­sta­na­wia­ła się nie raz i nie dwa. Zwłasz­cza kie­dy jako na­sto­lat­ka nie mo­gła wy­jść ni­g­dzie ze zna­jo­my­mi, bo nie mia­ła jak wró­cić wie­czo­rem do domu. W za­sa­dzie ni­g­dy nie wy­ba­czy­ła ro­dzi­com tej de­cy­zji.

– Ko­cha­nie, przy­nie­siesz mi szklan­kę wody i Apap? – Jęk Pa­try­ka spra­wił, że prze­sta­ła się uża­lać nad wła­snym lo­sem.

– A może od razu 2KC? – spy­ta­ła kpi­ącym to­nem, ce­lo­wo ak­cen­tu­jąc ka­żdą sy­la­bę na­zwy leku.

– Nie, dzi­ęku­ję, je­den kac mi wy­star­czy – od­burk­nął Pa­tryk i zno­wu zła­pał się za gło­wę.

Wy­glądał tak ża­ło­śnie, że Ad­rian­na się zli­to­wa­ła i przy­nio­sła mu wodę oraz ta­blet­kę prze­ciw­bó­lo­wą. A, znaj ła­skę pani – po­my­śla­ła, jed­nak nie wy­po­wie­dzia­ła tego na głos.

– Pro­szę. – Po­da­ła mu szklan­kę i bia­łą pi­gu­łkę. – Mam na­dzie­ję, że nie mu­szę ci przy­po­mi­nać, byś do­sze­dł do sie­bie do po­łud­nia, bo dziś po obie­dzie przy­cho­dzą Mag­da z Wojt­kiem.

– Jezu… A oni po co? – spy­tał Pa­tryk, ro­bi­ąc cier­pi­ęt­ni­czą minę.

– Chcie­li oso­bi­ście przy­nie­ść nam za­pro­sze­nie.

– Ja­kie za­pro­sze­nie? – Mężczy­zna au­ten­tycz­nie się zdzi­wił.

– Na ślub, młot­ku! Prze­cież oni się po­bie­ra­ją w sierp­niu, mó­wi­łam ci.

– Aaa… – Te­raz już Pa­tryk za­czy­nał ko­ja­rzyć fak­ty. – Ale to będzie już po na­szych wa­ka­cjach? – upew­nił się.

– Tak, spo­koj­nie zdąży­my wró­cić. A po­nie­waż zo­sta­nę druh­ną, mam spo­ro obo­wi­ąz­ków.

– Ja­kich? – Pa­tryk po­dra­pał się po gło­wie, na któ­rej bo­la­ły go na­wet wło­sy, i z cier­pie­niem w oczach spoj­rzał na Ad­rian­nę.

– Mu­szę wy­brać su­kien­kę, któ­rą za­ak­cep­tu­je Mag­da. – Wes­tchnęła.

– No to jest rze­czy­wi­ście wy­si­łek – par­sk­nął, ale po chwi­li zno­wu zła­pał się za gło­wę. – Auć, ale boli.

Jak ci fa­ce­ci ni­cze­go nie ro­zu­mie­ją. Ad­rian­na wy­szła z sy­pial­ni, żeby nie prze­wra­cać ocza­mi przy chło­pa­ku.

Zro­bi­ła ja­jecz­ni­cę na śnia­da­nie; gdzieś czy­ta­ła, że to naj­lep­sza po­tra­wa na kaca. A po­tem szyb­ko wło­ży­ła let­nią su­kien­kę w ko­lo­rze zła­ma­ne­go różu. Po­dob­no w ta­kich było blon­dyn­kom najład­niej. Ni­g­dy nie za­szczy­ci­ła tych dwóch teo­rii głęb­szą my­ślą. Po­wta­rza­ła je bez­re­flek­syj­nie, aż w nie uwie­rzy­ła, za­pi­sa­ła na li­ście, a po­tem kon­se­kwent­nie re­ali­zo­wa­ła. Jak za­wsze.

Pa­tryk do­ce­nił jed­nak jej sta­ra­nia, bo kie­dy w ko­ńcu do­czo­łgał się do kuch­ni, jego mina zmie­ni­ła się na bło­gą.

– Ko­cha­nie… – wes­tchnął. Ad­rian­na już cze­ka­ła na to, że jej po­wie, jaka jest pi­ęk­na, kie­dy usły­sza­ła: – …zro­bi­łaś ja­jecz­ni­cę, je­steś anio­łem. Może dzi­ęki to­bie będę umie­rał tro­chę kró­cej.

– Jak­byś tyle nie chlał… – za­częła, ale po chwi­li umil­kła. Do­szła do wnio­sku, że nie war­to dys­ku­to­wać z kimś pi­ja­nym ani na kacu.

Po­dob­no lu­dzie po­pe­łnia­ją w tym sta­nie naj­wi­ęcej mor­derstw…

Tak, Ada na­mi­ęt­nie czy­ty­wa­ła kry­mi­na­ły.

W tym mo­men­cie uzna­łam, że my­śli na­szej bo­ha­ter­ki za­szły za da­le­ko. Mu­sia­łam ją tro­chę na­pro­sto­wać.

– Ow­szem, Ad­rian­no, lu­dzie na kacu po­pe­łnia­ją spo­ro zbrod­ni, ale to nie jest kry­mi­nał ani thril­ler, tyl­ko ko­me­dia ro­man­tycz­na. Nikt tu ni­ko­go nie za­bi­je.

– Mia­łaś się nie wtrącać – za­rzu­ci­ła mi od razu.

– To praw­da, ale cza­sem nie mogę już pi­sać tych two­ich me­an­drów my­śli. Opa­nuj się tro­chę!

– Nie wtrącaj się, au­tor­ko. Chy­ba że chcesz ja­koś na­kło­nić Pa­try­ka do oświad­czyn, to wte­dy dro­ga wol­na.

– Nic z tego. Nie zro­bi­ła­bym ci cze­goś ta­kie­go.

– Co to ma zna­czyć?!

– Nie­wa­żne. Za­po­mnij o tej roz­mo­wie. Pstryk!

Mia­łam na­dzie­ję, że to po­dzia­ła­ło, bo Ad­rian­na za­czy­na­ła mi się po­ma­łu wy­my­kać spod kon­tro­li, a prze­cież ja wca­le nie pla­no­wa­łam być au­tor­ką ty­ra­ni­zu­jącą swo­ich bo­ha­te­rów. To nie zna­czy, że się nie zda­rza­ło. Trze­ba było prze­cież jako tako trzy­mać ich w ry­zach za­pla­no­wa­nej opo­wie­ści. He, he…

– Jak­bym się nie na­pił choć raz, na za­ko­ńcze­nie roku aka­de­mic­kie­go, jaki by­łby ze mnie wy­kła­dow­ca? Sły­sza­łaś kie­dyś o pol­skich pra­cow­ni­kach na­uko­wych, któ­rzy są abs­ty­nen­ta­mi? – pro­wo­ko­wał Ad­rian­nę Pa­tryk. – To chy­ba by­łby oksy­mo­ron?

– Nie, masz ra­cję. U mnie na stu­diach co dru­gi przy­cho­dził na wy­kła­dy pod wpły­wem – przy­zna­ła. – Ale to była po­li­bu­da.

– Na uni­wer­ku nie jest le­piej. A o kon­fe­ren­cjach na­uko­wych to już na­wet nie wspo­mi­nam. – Pa­tryk się za­śmiał, na­kła­da­jąc so­bie dużą por­cję ja­jecz­ni­cy na ma­se­łku. – Mmm, pach­nie obłęd­nie.

– I pew­nie tak też sma­ku­je. – Ad­rian­na się uśmiech­nęła; na­wet drob­ny kom­ple­ment z ust chło­pa­ka ją cie­szył. I nie wspo­mniał o ma­mu­si.

Kil­ka go­dzin pó­źniej Pa­tryk już zu­pe­łnie do­sze­dł do sie­bie, a Ad­rian­na nie mo­gła się do­cze­kać wi­zy­ty Mag­dy i Wojt­ka. Ku­pi­ła w cu­kier­ni ulu­bio­ne ciast­ka przy­ja­ció­łki – pty­sie – i fa­wo­ry­ta Pa­try­ka, czy­li ser­nik. Ona naj­bar­dziej lu­bi­ła cia­sto z ga­la­ret­ką i owo­ca­mi, ale nie chcia­ła prze­sa­dzać, prze­cież do­pie­ro co po­przed­nie­go dnia się nim ob­ja­dła.

Ko­le­żan­ka z na­rze­czo­nym wpa­dli do nich po szes­na­stej.

– Wy­bacz, ko­cha­na, ale ka­żdy nas prze­trzy­mu­je, a mamy jesz­cze tyle za­pro­szeń do roz­nie­sie­nia… – za­częła się tłu­ma­czyć od we­jścia Mag­da­le­na.

– To zna­czy, że nie zo­sta­nie­cie na ka­wie i ciast­ku? – spy­ta­ła zmar­twio­na Ada. W tym wy­pad­ku mu­sia­ła­by zje­ść wszyst­kie pty­sie, bo Pa­tryk nie prze­pa­dał za ciast­ka­mi z kre­mem. A po­tem rok na die­cie – po­my­śla­ła zde­spe­ro­wa­na.

– Coś ty! Pew­nie, że zo­sta­nie­my – wtrącił Woj­tek, któ­ry aż się ob­li­zał na wi­dok tych pysz­no­ści na sto­le.

– Okej – wes­tchnęła Mag­da.

– No to świet­nie! – Ada się ucie­szy­ła.

Mag­da­le­na i Woj­ciech, czy­li przy­szli pa­ństwo Wie­wió­ro­wie, spędzi­li u nich oko­ło go­dzi­ny. Mag­da cały czas sy­pa­ła drew­nia­ny­mi alu­zja­mi w stro­nę Pa­try­ka, ale on spra­wiał wra­że­nie, jak­by ni­cze­go się nie do­my­ślał.

To bez­na­dziej­ne – uzna­ła Ad­rian­na, wi­dząc wy­si­łki przy­ja­ció­łki i jej na­rze­czo­ne­go oraz zu­pe­łny brak od­ze­wu ze stro­ny swo­je­go chło­pa­ka. On się chy­ba nie chce ze mną oże­nić. A może po pro­stu go o to za­py­tam?

W so­bo­tę wie­czo­rem Ada (pst, nie sły­szy mnie te­raz) nie mia­ła jed­nak dość od­wa­gi, żeby pod­jąć ten te­mat, więc spra­wa po­zo­sta­ła otwar­ta.

Kie­dy Ad­rian­na chcia­ła się wy­kąpać, Pa­tryk do­rwał ją w drzwiach ła­zien­ki, ro­ze­brał, a ra­czej roz­rzu­cił ubra­nia po podło­dze, i po­sa­dził ją na pral­ce. Ada za­chi­cho­ta­ła­by, gdy­by nie stra­ci­ła gło­su z wra­że­nia. Nie pa­mi­ęta­ła już, kie­dy ostat­nio jej chło­pak był na nią tak na­pa­lo­ny. Za­miast ba­wić się w de­li­kat­ne gier­ki, roz­pi­ął spodnie i, na­wet ich nie zdej­mu­jąc, do­ci­snął się do jej cip­ki twar­dym jak stal człon­kiem.

– Chcesz mnie, mała? – spy­tał, mo­du­lu­jąc głos jak ra­so­wy uwo­dzi­ciel.

Jesz­cze jak. – Chcia­ła od­po­wie­dzieć, ale była tak za­sko­czo­na, że je­dy­nie po­ki­wa­ła gło­wą i wy­mru­cza­ła:

– Yhm.

Pa­tryk tyl­ko na to cze­kał. Ści­ągnął Adę na kra­wędź pral­ki, roz­sze­rzył mak­sy­mal­nie jej uda i wsze­dł w nią do ko­ńca.

Ad­rian­na mia­ła wra­że­nie, że zna­la­zła się w jed­nym ze swo­ich ero­tycz­nych snów. Co mu się sta­ło? Nie­chcący przy­rządzi­łam coś z afro­dy­zja­kiem?

– Blon­dy­na, nie od­pły­waj – za­żar­to­wał, bo wi­docz­nie za­uwa­żył, że Ada zno­wu coś ana­li­zu­je, za­miast sku­pić się na tym przy­jem­nym za­jęciu we dwo­je. – Chcę mieć two­je cia­ło i my­śli w jed­nym miej­scu, kie­dy cię bzy­kam.

– Nie ga­daj, skar­bie, kon­cen­tru­ję się – od­pa­rła. Ob­jęła go no­ga­mi w pa­sie, od­chy­li­ła gło­wę do tyłu i przy­mknęła oczy.

Pa­tryk pa­trzył z przy­jem­no­ścią na jej ład­ne, krągłe pier­si, któ­re fa­lo­wa­ły w rytm jego pchni­ęć. Wi­dział po jej mi­nie, że ro­bił do­brze, bo Ada przy­gry­za­ła dol­ną war­gę, do tego za­częła od­dy­chać tro­chę szyb­ciej, ale pły­cej, a kie­dy po­czuł, jak się na nim za­ci­ska, zo­ba­czył na jej twa­rzy au­ten­tycz­ną laur­kę dla sie­bie. Z roz­ko­szy za­ci­snęła zęby, za­mknęła oczy, a po­tem z jej ust wy­do­był się gło­śny jęk.

On też uznał, że może so­bie po­zwo­lić na od­pręże­nie, więc jesz­cze przy­spie­szył; pra­wie pod­rzu­cał ją na tej pral­ce. Ada za­ci­snęła pal­ce na kra­wędzi urządze­nia, żeby nie spa­ść, a jej chło­pak do­sze­dł w niej, wy­da­jąc z sie­bie po­mruk god­ny dzi­kie­go zwie­rzęcia.

– By­łeś nie­sa­mo­wi­ty, skar­bie. Co ci się sta­ło? – wy­sa­pa­ła, kie­dy już otwo­rzy­ła oczy i mia­ła siłę mó­wić.

– To ty je­steś dziś nie­sa­mo­wi­ta. Po pro­stu nie mo­głem prze­jść obo­jęt­nie obok two­je­go ape­tycz­ne­go ty­łecz­ka – od­pa­rł non­sza­lanc­ko.

No wow. Po pro­stu wow. Kim je­steś i co zro­bi­łeś z moim Pa­try­kiem?

Ad­rian­na jed­nak tego nie po­wie­dzia­ła, tyl­ko po­ca­ło­wa­ła chło­pa­ka w usta, a po­tem ze­sko­czy­ła z pral­ki i we­szła pod prysz­nic. Pa­tryk po­sze­dł tam za nią. Żad­ne z nich nie mia­ło chwi­lo­wo siły na har­ce, więc po pro­stu się umy­li i po­szli do łó­żka.

O ile on za­snął szyb­ko i bez pro­ble­mu, o tyle ją zno­wu do­pa­dły eg­zy­sten­cjal­ne my­śli.

Z moim chło­pa­kiem dzie­je się coś dziw­ne­go – stwier­dzi­ła Ada, ob­ser­wu­jąc śpi­ące­go Pa­try­ka pół go­dzi­ny pó­źniej. Za często zmie­nia się jego na­sta­wie­nie do mnie. A może wła­śnie to dziś ten dzień, kie­dy trze­ba go było spy­tać o za­ręczy­ny i ślub, a ja to prze­ga­pi­łam? – Ta myśl spo­wo­do­wa­ła, że hu­mor ca­łkiem jej się ze­psuł i już nie umia­ła cie­szyć się tym, co mia­ła. W ko­ńcu jed­nak mu­sia­ła za­snąć, bo zmęcze­nie dało jej się we zna­ki.

Rano Pa­tryk obu­dził się pierw­szy. Zła­pał Ad­rian­nę za pier­si, któ­re wy­ra­źnie od­zna­cza­ły się pod cie­niut­ką sa­ty­no­wą ko­szul­ką, i przy­tu­lił się do jej ple­ców, za­my­ka­jąc w ra­mio­nach.

Co się dzie­je? – Ada pró­bo­wa­ła się prze­bu­dzić, ale była jesz­cze zbyt sen­na i nie wie­dzia­ła, czy to jej się śni, czy już nie.

Zro­bi­ło jej się przy­jem­nie i w pó­łśnie po­ru­szy­ła bio­dra­mi, ocie­ra­jąc się o po­ran­ną erek­cję part­ne­ra. Pa­tryk cze­kał na taką wła­śnie za­chętę.

To był pi­ęk­ny sen. Śni­ła jej się cu­dow­na tro­pi­kal­na pla­ża, na któ­rej znaj­do­wa­li się sami. Sło­ńce już pra­wie za­cho­dzi­ło, a na­rze­czo­ny ko­chał się z nią, przy­tu­lo­ny do jej ple­ców. Wi­dzia­ła tyl­ko jego ręce, któ­re ma­so­wa­ły jej pier­si, i pi­ęk­ny pie­rścio­nek na swo­jej dło­ni. Zro­bi­ło jej się tak przy­jem­nie, że chcia­ła, aby ta chwi­la trwa­ła jak naj­dłu­żej. Obu­dził ją or­gazm – praw­dzi­wy, nie wy­śnio­ny – ręce Pa­try­ka ści­ska­jące jej pier­si i jego usta na jej kar­ku. Nie wie­dzieć cze­mu, po­czu­ła się za­wie­dzio­na, że to tyl­ko sen. Ale nie… Part­ner na­praw­dę się z nią ko­chał! Te do­zna­nia były praw­dzi­we.

– Skar­bie, je­steś cu­dow­ny – wy­szep­ta­ła i wes­tchnęła po obłęd­nej po­bud­ce, kie­dy już do­szła do sie­bie.

– Ty też – jęk­nął Pa­tryk, któ­re­mu już wy­star­czy­ło wra­żeń i zu­pe­łnie po­zbył się na­pi­ęcia nie­da­jące­go mu spać. – Mogę coś jesz­cze dla cie­bie zro­bić? – spy­tał ci­cho, wprost do jej ucha.

Tak! To jest ten mo­ment! – uświa­do­mi­ła so­bie Ad­rian­na. Po­sta­no­wi­ła kuć że­la­zo, póki go­rące.

– Tak, mam jed­no ma­rze­nie… Oprócz wa­ka­cji oczy­wi­ście – przy­zna­ła.

– Ja­kie?

– Chcia­ła­bym pi­ęk­ny zło­ty pie­rścio­nek z błysz­czącym ka­mie­niem, któ­ry będzie pa­so­wał do mo­ich oczu – wy­zna­ła.

– Ale po co ci taki pie­rścio­nek, skar­bie? – spy­tał, czym wy­wo­łał po­iry­to­wa­ne wes­tchnie­nie Ad­rian­ny.

– A po co komu pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy? – wy­pa­li­ła.

Za­uwa­ży­ła, jak jej chło­pak prze­stał na chwi­lę od­dy­chać.

– Jaki? Za­ręczy­no­wy? Prze­cież jesz­cze mamy na to czas… – mio­tał się, nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć.

Ja pier­do­lę! Obo­je je­ste­śmy po trzy­dzie­st­ce. Czy to taka trud­na de­kla­ra­cja? – po­my­śla­ła Ad­rian­na.

– Ka­za­łeś mi wy­po­wie­dzieć ży­cze­nie, więc to zro­bi­łam – od­pa­rła obu­rzo­na, a po­tem od­su­nęła się od Pa­try­ka i strząsnęła z sie­bie jego ręce.

– Ty tak po­wa­żnie? – Wy­da­wał się za­sko­czo­ny.

To jego zdzi­wie­nie chy­ba prze­pe­łni­ło cza­rę go­ry­czy.

– Tak, do cho­le­ry! – wy­da­rła się. – Po­wa­żnie. Je­ste­śmy ra­zem pra­wie dzie­si­ęć lat. Po­trze­bu­jesz jesz­cze cza­su do za­sta­no­wie­nia czy co?

– Tak, ale tyl­ko tro­chę – zre­flek­to­wał się Pa­tryk. – Daj mi, pro­szę, czas do urlo­pu. Zo­ba­czysz, że tych wa­ka­cji nie za­po­mnisz ni­g­dy w ży­ciu – obie­cał.

– Okej, tyle mogę po­cze­kać – pod­da­ła się.

– Nie gnie­waj się już na mnie, pro­szę. – Spoj­rzał na nią ocza­mi kota ze Shre­ka.

– W po­rząd­ku. Wy­bacz, że mnie po­nio­sło, ale wku­rzam się, że Mag­da już ukła­da so­bie ży­cie, a ja ci­ągle nie.

– A masz coś do na­sze­go ży­cia? Uwa­żasz, że nie jest uło­żo­ne? – zdzi­wił się Pa­tryk szcze­rze.

Ad­rian­na się za­sta­no­wi­ła. Wła­ści­wie prze­cież nie było jej źle. Nie mo­gła po­wie­dzieć, że całe jej ży­cie jest do ni­cze­go. Tyl­ko ten pie­rścio­nek Mag­dy ją tak iry­to­wał…

– Nie, wszyst­ko w po­rząd­ku. Masz ra­cję, skar­bie. Po­cze­kam na swo­ją ko­lej. – Po­ca­ło­wa­ła go w usta i wsta­ła z łó­żka. Po­tem skie­ro­wa­ła się do ła­zien­ki. – Wy­po­wiedz ży­cze­nie – prych­nęła po dro­dze. Po co mi to było? Te­raz wy­szłam na ja­kąś de­spe­rat­kę…

Wrocław, początek lipca 2019

Ostat­nie dwa ty­go­dnie przed urlo­pem były dla Ad­rian­ny kosz­ma­rem. Pra­cy nie uby­wa­ło, a w do­dat­ku czu­ła się je­dy­ną ak­tyw­ną oso­bą w domu. Nie po­ma­ga­ła świa­do­mo­ść, że Pa­tryk miał już wol­ne na uczel­ni, bo za­jęcia się sko­ńczy­ły. Jej part­ne­ro­wi zo­stał tyl­ko je­den eg­za­min do prze­pro­wa­dze­nia, resz­tę uda­ło mu się za­ła­twić ze stu­den­ta­mi do ko­ńca czerw­ca. Ich co­dzien­no­ść wy­gląda­ła więc tak, że Ada zry­wa­ła się rano i le­cia­ła do pra­cy, a jej chło­pak w naj­lep­sze so­bie chra­pał.

Zna­jąc Pa­try­ka, Ad­rian­na mia­ła pew­no­ść, że całe dnie spędzał przy ksi­ążkach hi­sto­rycz­nych albo pi­sząc nowy ar­ty­kuł na­uko­wy.

A ja mu­szę się męczyć w biu­rze przy tych dur­nych spra­woz­da­niach – my­śla­ła ka­żde­go ran­ka, wy­cho­dząc do pra­cy.

Ali­cja jej nie oszczędza­ła. Le­d­wo ode­bra­ła ra­port ca­ło­ścio­wy z de­kla­ra­cji SD-2 za czer­wiec, już mu­sia­ła po­go­nić ją do pra­cy nad spra­woz­da­niem do Z-033 za pierw­sze pó­łro­cze do GUS, choć mia­ły jesz­cze na nie czas. To za dru­gi kwar­tał już wy­szło, a ter­min upły­wał do­pie­ro dwu­na­ste­go lip­ca.

Ad­rian­na do­szła do wnio­sku, że sze­fo­wa ro­bi­ła to spe­cjal­nie, żeby za­rzu­cić ją ro­bo­tą przed urlo­pem. A prze­cież to nie moja spra­wa, że po­tem nie będzie miał kto tego ro­bić, praw­da?

Wy­cho­dzi­ło na to, że Ali­cja zwy­czaj­nie wy­ży­wa­ła się na pra­cow­ni­cy, po­nie­waż za nią nie prze­pa­da­ła. A dla­cze­go? Tyl­ko dla­te­go, że Ad­rian­na mia­ła fa­ce­ta, któ­ry kie­dyś wpa­dł jej sze­fo­wej w oko. Ali­cja nie umia­ła o nim za­po­mnieć. Jak wszy­scy spe­cja­li­ści od cu­dzych zwi­ąz­ków uwa­ża­ła, że dok­tor Po­toc­ki sta­no­wił zbyt do­brą par­tię dla zwy­kłej ksi­ęgo­wej. Ona po­tra­fi­ła­by bar­dziej go do­ce­nić.

Ad­rian­na tym­cza­sem za­gry­za­ła zęby i ro­bi­ła swo­je. Dzień po dniu od­ha­cza­ła datę w ka­len­da­rzu, a po­tem na­stęp­ną. Tak bar­dzo pra­gnęła wa­ka­cji, że kon­se­kwent­nie od­li­cza­ła do wy­ma­rzo­ne­go urlo­pu. Wie­dzia­ła, że będzie nie­za­po­mnia­ny. Prze­cież Pa­tryk jej to obie­cał, praw­da?

Nie za­po­mnia­ła też po­twier­dzić Mag­dzie ich obec­no­ści na ślu­bie i we­se­lu. W pi­ątek do­rwa­ła ko­le­żan­kę na prze­rwie śnia­da­nio­wej.

– Przyj­dzie­my, oczy­wi­ście – po­in­for­mo­wa­ła z uśmie­chem.

– A spró­bo­wa­ła­byś po­wie­dzieć, że nie przyj­dziesz – za­żar­to­wa­ła Mag­da, gro­źnie mo­du­lu­jąc głos i ro­bi­ąc miny jak z hor­ro­ru.

– Nie na­da­jesz się do roli Dra­cu­li. – Ad­rian­na się za­śmia­ła. – Masz za krót­kie kły – do­da­ła, na­wet nie si­ląc się na po­wa­gę.

Ze­bra­ła za to kuk­sa­ńca w ra­mię od ko­le­żan­ki.

– Je­steś wal­ni­ęta – żach­nęła się Mag­da. – To kie­dy idzie­my ci wy­brać su­kien­kę? Mu­si­my zdążyć przez two­im urlo­pem.

– Może być na­wet dziś – za­pro­po­no­wa­ła Ada. – Pa­tryk ma jesz­cze eg­za­min ze stu­den­ta­mi za­ocz­ny­mi, więc będzie w domu pó­źniej.

– Kto w dzi­siej­szych cza­sach stu­diu­je za­ocz­nie hi­sto­rię? – par­sk­nęła Mag­da, ale za­raz umil­kła, oba­wia­jąc się re­ak­cji przy­ja­ció­łki.

Ada jed­nak za­częła się śmiać do roz­pu­ku.

– Sama nie od­wa­ży­ła­bym się go o to spy­tać – stwier­dzi­ła i pu­ści­ła oko do ko­le­żan­ki. – Jest strasz­nie prze­wra­żli­wio­ny na tym punk­cie.

– Na ja­kim: hi­sto­rii czy stu­den­tów?

– Hi­sto­rii, oczy­wi­ście. Ko­cha ją tak, że cza­sem mam wra­że­nie, iż nie wi­dzi nic in­ne­go. Na­wet mnie. – Wes­tchnęła.

– Ej, nie ga­daj! – Mag­da klep­nęła ją w ple­cy. – Nie by­li­by­ście ra­zem dzie­si­ęć lat, gdy­by nic w to­bie nie wi­dział.

– Może zo­stał z nią z przy­zwy­cza­je­nia? – za­su­ge­ro­wa­ła Ali­cja, któ­ra wła­śnie wpa­dła do kuch­ni i pod­słu­cha­ła ostat­nie dwa zda­nia.

Ad­rian­na od razu za­go­to­wa­ła się ze zło­ści. Jak ta suka śmie mi ta­kie rze­czy in­sy­nu­ować?

– Niech so­bie pani wy­obra­zi, że nie trzy­mam go siłą. Pa­tryk do­sko­na­le wie, że dro­ga wol­na, i ja­koś wca­le się nie pali do ode­jścia – wark­nęła.

– A któ­ry chłop będzie się ska­rżył, jak ma wy­pra­ne, ugo­to­wa­ne i dupę na ka­żde za­wo­ła­nie? – prych­nęła.

Ja pier­do­lę, za­raz ci wal­nę, jędzo – po­my­śla­ła Ad­rian­na, pio­ru­nu­jąc sze­fo­wą wzro­kiem.

– Pani mąż naj­wy­ra­źniej uznał, że to nie wy­star­czy. – Ada wy­to­czy­ła naj­ci­ęższe dzia­ła.

Ali­cja była prze­czu­lo­na na punk­cie swo­je­go nie­uda­ne­go ma­łże­ństwa, a fakt, że mąż zde­cy­do­wał się opu­ścić ją i ich syna, uwa­ża­ła za ob­ra­zę ma­je­sta­tu. Ob­ró­ci­ła się więc tyl­ko na pi­ęcie i wy­szła z kuch­ni, war­cząc pod no­sem:

– Nie za dłu­gie te prze­rwy w pra­cy?

Kie­dy drzwi za­my­ka­ły się za Ali­cją, Mag­da prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Ona tak za­wsze? – spy­ta­ła.

– Nie­ste­ty, ale co­raz częściej się mnie cze­pia. A szko­da, bo lu­bię tę pra­cę. No i wcze­śniej była spo­ko. Kie­dyś świet­nie się do­ga­dy­wa­ły­śmy.

– A co się sta­ło?

– Jak to co? Na fir­mo­wej wi­gi­lii z ro­dzi­na­mi do­cze­pi­ła się do mo­je­go fa­ce­ta. Mu­sia­łam go wo­ła­mi od­ci­ągać, bo jak za­częli roz­ma­wiać o hi­sto­rii Pol­ski, to obo­je się wkręci­li.

– To wspó­łczu­ję ci sze­fo­wej. – Ko­le­żan­ka wes­tchnęła. – Ja się w su­mie cie­szę, że mam sze­fa.

– Twój na­rze­czo­ny też tak my­śli? – Ad­rian­na na­gle od­zy­ska­ła do­bry hu­mor.

Krzysz­tof, kie­row­nik Mag­dy, był cia­chem. Nie­ste­ty dla ko­le­ża­nek z pra­cy in­te­re­so­wał się tyl­ko nie­zo­bo­wi­ązu­jący­mi re­la­cja­mi, któ­re ko­ńczy­ły się, kie­dy uda­ło mu się za­ci­ągnąć ofia­rę do łó­żka. Po­tem znaj­do­wał so­bie nową zwie­rzy­nę do upo­lo­wa­nia. Ad­rian­na za­wsze igno­ro­wa­ła jego alu­zje, bo ro­man­se w pra­cy uwa­ża­ła za naj­gor­sze zło tego świa­ta.

Mag­da ule­gła sze­fo­wi raz, na po­cząt­ku swo­jej ka­rie­ry w kor­po­ra­cji, i wy­pła­ka­ła po­tem mo­rze łez z jego po­wo­du. Ale wte­dy jesz­cze nie zna­ła Wojt­ka. Od kie­dy spo­tka­ła obec­ne­go na­rze­czo­ne­go, nie mia­ła już wąt­pli­wo­ści, jak po­win­na wy­glądać zdro­wa re­la­cja mi­ędzy ko­bie­tą a mężczy­zną. I dla­te­go to za Wojt­ka za­mie­rza­ła wy­jść za mąż.

O dzi­wo, nie mia­ła pro­ble­mu, żeby pra­co­wać w jed­nym dzia­le z go­ściem, któ­ry zła­mał jej ser­ce. Uzna­ła to za na­ucz­kę na całe ży­cie, na­wet się za­kum­plo­wa­li z Krzysz­to­fem. Te­raz za to wspó­łczu­ła Ad­rian­nie, że sze­fo­wa robi jej pod gór­kę z po­wo­du fa­ce­ta.

– Do­bra, ko­ńcz­my tę prze­rwę, bo Ali­cja zno­wu coś wy­my­śli, żeby mnie prze­trzy­mać po go­dzi­nach w pra­cy, a mamy dzi­siaj iść po tę su­kien­kę dla mnie – stwier­dzi­ła Ad­rian­na.

– Masz ra­cję. Ja też mu­szę coś jesz­cze zro­bić – zgo­dzi­ła się Mag­da.

Ka­żda z nich po­szła w swo­ją stro­nę, ale umó­wi­ły się o szes­na­stej przy wy­jściu.

Wbrew oba­wom Ad­rian­ny tego dnia Ali­cja już się do niej nie od­zy­wa­ła. Nie wy­sła­ła jej też żad­nych no­wych za­dań. Ada do­ko­ńczy­ła to, co za­częła przed po­łud­niem i mo­gła punk­tu­al­nie wy­jść z pra­cy. Ci­ężko wzdy­cha­ła nad tym, że to nie pi­ątek tuż przed urlo­pem, tyl­ko trze­ba cze­kać jesz­cze ty­dzień.

Uda­ne za­ku­py z Mag­dą jed­nak wy­na­gro­dzi­ły jej wszyst­ko. Dziew­czy­ny nie tyl­ko zna­la­zły ra­zem faj­ną su­kien­kę dla Ady jako druh­ny, ale też na­ku­po­wa­ły mnó­stwo in­nych ciu­chów, bu­tów oraz do­dat­ków. Ad­rian­na na przy­kład za­wsze ma­rzy­ła o zło­tych san­da­łkach na szpil­kach i oka­za­ło się, że ta­kie będą ide­al­nie pa­so­wa­ły do wy­bra­ne­go przez Mag­dę ko­lo­ru su­kie­nek dla dru­hen – pu­dro­we­go różu. Za radą ko­le­żan­ki ku­pi­ła więc wszyst­kie do­dat­ki w ko­lo­rze zło­ta. Co praw­da zo­sta­wi­ła w ga­le­rii tro­chę kasy, lecz prze­cież taka oka­zja, żeby ku­pić parę ład­nych rze­czy, nie zda­rza się co dzień. Po­tem dziew­czy­ny po­szły jesz­cze na kawę i ciast­ko, a w ko­ńcu po­że­gna­ły się w świet­nych hu­mo­rach.

Ada wró­ci­ła do miesz­ka­nia, w któ­rym już był Pa­tryk.

– I jak się udał ostat­ni eg­za­min? – spy­ta­ła grzecz­no­ścio­wo, bo tak na­praw­dę nie­wie­le ją to ob­cho­dzi­ło.

– Wszy­scy zda­li – od­pa­rł krót­ko Pa­tryk. – A jak było u cie­bie w pra­cy?

– Ci­ężko – wes­tchnęła. – Ta suka się na mnie wy­zło­śli­wia. Nie wiem, jak wy­trzy­mam jesz­cze ty­dzień do urlo­pu.

– Ja też nie wiem, jak wy­trzy­masz cały ty­dzień do urlo­pu, ale mogę ci tro­chę osło­dzić ocze­ki­wa­nie – za­mru­czał Pa­tryk, wpi­ja­jąc usta w jej kark.

Zwa­żyw­szy na to, że nie ko­cha­li się od po­przed­nie­go week­en­du, Ad­rian­na za­re­ago­wa­ła bar­dzo po­zy­tyw­nie na jego awan­se. Wresz­cie. Czło­wie­ku, ja tu usy­cham…

– W ta­kim wy­pad­ku na­wet nie my­ślę już dziś o wy­jściu na si­łow­nię – za­żar­to­wa­ła, po czym ob­ró­ci­ła się przo­dem do swo­je­go fa­ce­ta.

Pa­tryk zła­pał ją za ty­łek i po­sa­dził na ku­chen­nym bla­cie.

– Hej, ro­ze­rwiesz mi spód­ni­cę – za­pro­te­sto­wa­ła ze śmie­chem, kie­dy pró­bo­wał roz­sze­rzyć jej uda.

– To nie­do­pusz­czal­ne, dro­ga pani. – Pod­nió­sł ją zno­wu i za­nió­sł do sy­pial­ni. – Chcia­łem cię bzyk­nąć na bla­cie ku­chen­nym, blon­di, ale sko­ro to ta­kie trud­ne, będziesz le­ża­ła na łó­żku.

Ad­rian­na nie pro­te­sto­wa­ła, gdy Pa­tryk ści­ągnął jej spód­ni­cę i majt­ki. Czu­ła się szczęśli­wa, choć – gdy­by się do­brze za­sta­no­wić – już od ja­kie­goś cza­su coś jej nie pa­so­wa­ło w za­cho­wa­niu chło­pa­ka. Prze­cież ni­g­dy nie ła­mał tak chęt­nie kon­we­nan­sów, na­wet w sy­pial­ni.

Czy­żby coś się zmie­ni­ło? Nie wy­pa­da­ło jed­nak na­rze­kać. To było jak miła nie­spo­dzian­ka, jak nie­ocze­ki­wa­ny pre­zent.

Week­end spędzi­li w łó­żku, co bar­dzo za­sko­czy­ło Ad­rian­nę, bo w ca­łym ich dzie­si­ęcio­let­nim zwi­ąz­ku ni­g­dy nie za­zna­ła tyle czu­ło­ści. Zi­gno­ro­wa­ła jed­nak dy­so­nans po­mi­ędzy ocze­ki­wa­nia­mi a tym, co do­sta­ła, rze­czy­wi­sto­ść za­dzia­ła­ła na jej ko­rzy­ść. Czu­ła się tak do­brze. Pra­wie za­po­mnia­ła, że zo­stał jej jesz­cze ty­dzień pra­cy…

W po­nie­dzia­łek bu­dzik nie za­dzwo­nił, Ad­rian­na za­spa­ła i, jesz­cze bar­dziej ze­stre­so­wa­na, mu­sia­ła wy­brać się do pra­cy sa­mo­cho­dem, ła­mi­ąc po dro­dze wszel­kie mo­żli­we prze­pi­sy. Wbrew jej oba­wom nie sta­ło się nic złe­go. Może dla­te­go, że Ali­cja aku­rat mia­ła wol­ny dzień.

W dro­dze po­wrot­nej Ad­rian­na za­li­czy­ła jed­nak ko­lej­ne pe­cho­we wy­da­rze­nie z czar­nej se­rii – coś złe­go za­częło się dziać z sa­mo­cho­dem. Wy­bra­ła nu­mer Pa­try­ka, któ­ry co praw­da nie był me­cha­ni­kiem, ale prze­cież jako fa­cet mu­siał się choć tro­chę znać na sa­mo­cho­dach.

W ste­reo­ty­pach za­wsze jest tro­chę praw­dy, więc musi się znać, tak?

– Nie, nie musi, Ad­rian­no. Ty też mo­gła­byś się na­uczyć, co ozna­cza­ją kon­tro­l­ki w sa­mo­cho­dzie. Masz pra­wo jaz­dy od je­de­na­stu lat, praw­da?

– Tak. Ale co z tego? – prych­nęła. – Ty mia­łaś się nie wtrącać!

– Hola, hola! Kto tu się tak rządzi?

– No ja prze­cież – stwier­dzi­ła Ada, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

Czy­żbym zo­sta­ła zde­tro­ni­zo­wa­na i Ad­rian­na prze­jęła ste­ry wła­snej hi­sto­rii?

– Okej, no to radź so­bie sama. Ewen­tu­al­nie z po­mo­cą Pa­try­ka. – Sama się za­śmia­łam z tego po­my­słu. Po­zo­sta­wie­nie Ady w jego rękach w tej sy­tu­acji to pra­wie sa­dyzm.

– Taki wła­śnie mam za­miar – od­po­wie­dzia­ła mi jed­nak z te­atral­nym fo­chem.

Ży­czę wam oboj­gu po­wo­dze­nia… – po­my­śla­łam.

Ad­rian­na wy­bra­ła nu­mer Pa­try­ka. Ode­brał po trzech sy­gna­łach.