Strażnicy. Bratnie dusze. Tom II - Helena Leblanc - ebook

Strażnicy. Bratnie dusze. Tom II ebook

Leblanc Helena

4,5

Opis

Czy można się zakochać, będąc w pozornie szczęśliwym związku? Helena nigdy się nad tym nie zastanawiała, dopóki nie poznała Didiera. Na pierwszy rzut oka są swoimi przeciwieństwami, które funkcjonują po dwóch stronach prawa. On – dowódca grupy przemytniczej, ona – górska strażniczka, tropiąca przestępców. Jednak wystarcza chwila rozmowy, jedno głębokie spojrzenie w oczy, żeby oboje wiedzieli, że tak naprawdę są identyczni. Są sobie przeznaczeni.

Helena stara się być lojalna wobec swojego męża, jednak nie jest w stanie oprzeć się magnetyzmowi i intelektowi Didiera. Miłość, która nigdy nie powinna się wydarzyć, wkracza w ich życie i bezpowrotnie je zmienia.

Czy nawet największe uczucie, które nie ma prawa nigdy się powtórzyć, może usprawiedliwić zdradę współmałżonka? I jak się odnaleźć w starej rzeczywistości, gdy ma się świadomość, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
9
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
renata120773

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka polecam.
00
hexalineamarta

Nie oderwiesz się od lektury

Teraz już mogę powiedzieć coś o całości: Piękna, choć trudna i pełna dylematów historia osadzona w niezwykłych okolicznościach przyrody. Zupełnie różna niż większość polskich powieści obyczajowych - pokazuje Francję i Francuzów w innym świetle. Ciekawie.
00
diamentovs

Nie oderwiesz się od lektury

To było świetne! Zupełnie nowe spojrzenie na powieść obyczajową. Mam nadzieję na kontynuację.
00
barbarazewuzem

Nie oderwiesz się od lektury

Połknęłam tę część jeszcze szybciej niż pierwszy tom. Co za emocje! Do tego nowe wątki, które aż proszą się o kontynuację. Spodziewam się, że tom II nie będzie ostatnim. Aż się prosi, żeby ten zamek z piasku runął... Fantastyczna historia.
00
uszka

Nie polecam

nudna i to bardzo
00

Popularność




Co­py­ri­ght © He­lena Le­blanc Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-70-0
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział I

Wi­dok na Mont Blanc

Czer­wiec 2014

Kartka z wi­do­kiem na Mont Blanc prze­le­żała w mo­jej szafce kilka dni. Przy­po­mnia­łam so­bie o niej do­piero w pią­tek, kiedy już pra­wie koń­czył się kosz­marny ty­dzień pracy w ni­skiej ba­zie. Ko­rzy­sta­jąc z tego, że Anity aku­rat nie było w po­koju, wy­ję­łam ją i obej­rza­łam sta­ran­nie. Przy­po­mnia­łam so­bie o wszyst­kim. Di­dier. Co mam mu od­pi­sać?

Przez chwilę bi­łam się z my­ślami, ale po­tem palce same za­częły wy­stu­ki­wać słowa wia­do­mo­ści na kla­wia­tu­rze. „Drogi D., wiem, że pi­szę późno. Za­sko­czyła mnie ta kartka od Cie­bie, po­trze­bo­wa­łam czasu i za­sta­no­wie­nia. Oboje wiemy, że nie ma dla nas przy­szło­ści, ale ja też chcia­ła­bym Cię jesz­cze zo­ba­czyć. Wiem, że mnie znaj­dziesz, je­śli bę­dziesz chciał. Ja nie będę Cię szu­kać dla Two­jego bez­pie­czeń­stwa. Po­zdra­wiam i prze­sy­łam bu­ziaki. H.”. Mail wy­słany. Je­stem okropna. Co ja ro­bię? Jak mogę tak trak­to­wać Mar­tina? To już nie jest przy­godny seks. An­ga­żuję się emo­cjo­nal­nie w re­la­cję z kimś in­nym... A jed­nak nie mo­głam ina­czej. Nie po­tra­fi­łam się uwol­nić od Di­diera. Pod wie­loma wzglę­dami był taki jak ja. Ro­zu­mia­łam go, a on ro­zu­miał mnie. Mo­gli­śmy roz­ma­wiać o wszyst­kim i wie­dzia­łam, że ni­gdy by­śmy się sobą nie znu­dzili. Taka che­mia nie zda­rza się czę­sto. Za­czę­łam my­śleć o nim jak o kimś, z kim mo­gła­bym spę­dzić ży­cie. A jed­nak... nie mo­gła­bym prze­cież zo­sta­wić mo­jego Mar­tina. Wie­dzia­łam, że on by tego nie prze­żył. Był de­li­kat­niej­szy niż ja. I już kie­dyś go skrzyw­dzono. Ja mia­łam go chro­nić, a nie wbi­jać mu nóż w serce. Tym­cza­sem jed­nak nie my­śla­łam o tym w ka­te­go­riach osta­tecz­nych. To tylko roz­wa­ża­nia, prze­cież nie zo­sta­wię męża dla prze­myt­nika. Chcia­łam po pro­stu spo­tkać się jesz­cze ostatni raz z Di­die­rem. Znisz­czy­łam kartkę od niego i za­mknę­łam lap­topa.

W so­botę mia­łam po­po­łu­dniowy pa­trol z An­to­inem. Tu­ry­stów było na­prawdę dużo i czę­sto py­tali nas o drogę lub wska­zówki. Cza­sem mu­sie­li­śmy też in­ter­we­nio­wać, kiedy pró­bo­wali za­cho­wy­wać się nie­od­po­wied­nio, scho­dzić ze szla­ków lub gdy po pro­stu ha­ła­so­wali i śmie­cili. W pew­nym mo­men­cie jed­nak, kiedy prze­cho­dziła obok nas grupa tu­ry­stów, pod­szedł do nas je­den z nich, drobny męż­czy­zna w bia­łej cza­peczce z dasz­kiem i z du­żym ple­ca­kiem.

– Prze­pra­szam, któ­rędy dojść na prze­łęcz Tri­cot? – spy­tał, a mi szyb­ciej za­biło serce. Znam ten głos...

– An­to­ine, zajmę się nim, a ty sprawdź tę grupę, okej? – za­pro­po­no­wa­łam. Ko­lega przy­tak­nął, a ja po­de­szłam do tu­ry­sty. Był ubrany lekko, ale miał buty do wspi­naczki, a pod czapką dłu­gie włosy zwią­zane z tyłu gumką. – Co tu ro­bisz? – syk­nę­łam. – Zwa­rio­wa­łeś? Pa­ku­jesz się wprost do pasz­czy lwa?

– Nie zła­pią mnie. Trzy­mam się z tu­ry­stami, a inni straż­nicy by mnie prze­cież nie roz­po­znali. Wi­dzieli mnie z du­żej od­le­gło­ści, w prze­bra­niu i scho­wa­nego za tobą. Tylko ty i dwaj ko­le­dzy, któ­rych tu nie ma, wie­cie, jak wy­glą­dam...

– Je­den jest na urlo­pie, a drugi był na pa­trolu rano – do­koń­czy­łam za niego myśl.

– Mu­sia­łem cię zo­ba­czyć, Hélène. Czy mo­żesz się na chwilę po­zbyć ko­legi?

– Nie­stety... mu­simy za­wsze się trzy­mać ra­zem, wiesz prze­cież. Mogę za to wyjść przed ko­la­cją na chwilę, ale to ry­zy­kowne, że­byś pod­cho­dził tak bli­sko na­szej bazy. Tom mógłby cię zo­ba­czyć. Naj­ła­twiej by­łoby nam się spo­tkać w nie­dzielę w mie­ście.

– Będę tam – od­po­wie­dział, a kiedy An­to­ine zbli­żył się do nas, do­dał: – Dzię­kuję pani za wska­zówki. Oczy­wi­ście, będę uwa­żał. Do wi­dze­nia. – I do­łą­czył znów do reszty tu­ry­stów.

– Dziwna ta grupa – stwier­dził An­to­ine. – Chyba Szwaj­ca­rzy.

– Rze­czy­wi­ście, dziwny ak­cent – po­twier­dzi­łam. – Chodźmy da­lej.

Wró­ci­li­śmy do bazy na czas.

– Cie­szę się, że skoń­czył się ten ty­dzień – wy­znał He­rvé po ko­la­cji. – Od tu­ry­stów uchroń nas, Pa­nie... – Wszy­scy zgod­nie po­ki­wa­li­śmy gło­wami.

– Ja też się cie­szę – od­po­wie­dział An­to­ine. – Te­raz już pa­mię­tam, dla­czego wy­bra­łem pracę biu­rową. – Tym ra­zem nie wy­ka­za­li­śmy się zro­zu­mie­niem. Na­sza praca nie na­le­żała do lek­kich, a w se­zo­nie była praw­dziwą udręką, głów­nie z po­wodu tu­ry­stów i nie­do­bo­rów ka­dro­wych. Ale trudno było jej nie ko­chać.

W nie­dzielę rano upo­rząd­ko­wa­li­śmy bazę i po obie­dzie, kiedy przy­szła grupa Léi, wy­ru­szy­li­śmy. O szes­na­stej by­li­śmy w ba­zie w mie­ście, po­że­gna­li­śmy się i każdy po­szedł w swoją stronę.

Kiedy tylko skrę­ci­łam w uliczkę za ro­giem, przede mną wy­rósł Di­dier.

– Cześć, Hélène...

– Czy ty masz ja­kieś zdol­no­ści pa­ra­nor­malne? – Zdzi­wi­łam się. – Po­ja­wiasz się i zni­kasz jak ja­kiś ma­gik!

– Je­dyną osobą, która ma tu zdol­no­ści pa­ra­nor­malne, je­steś ty. Za­cza­ro­wa­łaś mnie tak, że nie mogę prze­stać o to­bie my­śleć! – Wi­dząc po­wagę jego ciem­nych oczu, wie­dzia­łam, że mówi prawdę. Wie­dzia­łam też, że Mar­tin bę­dzie cze­kał na mnie w domu, ale to pra­gnie­nie było sil­niej­sze ode mnie.

– W ta­kim ra­zie chodź do mnie. – Zde­cy­do­wa­łam, zmie­ni­łam kie­ru­nek i ru­szy­łam w stronę swo­jego miesz­ka­nia.

Co ja ro­bię?! Mogę jesz­cze to za­trzy­mać! Ale wy­star­czyło mi spoj­rze­nie na tego drob­nego fa­ceta obok mnie, że­bym była pewna, że tego wła­śnie chcę. Po­da­łam mu nu­mer miesz­ka­nia i po­pro­si­łam tylko, żeby nie wcho­dził ra­zem ze mną. W nie­dzielne po­po­łu­dnie za­wsze ktoś mógł nas zo­ba­czyć ra­zem, a ukry­wać się trzeba było z wielu po­wo­dów. We­szłam do miesz­ka­nia, zdję­łam ple­cak i na­sta­wi­łam wodę w czaj­niku, a po chwili za­pu­kał Di­dier. Wpu­ści­łam go.

– Masz ochotę na kawę? – za­py­ta­łam.

– Her­batę. Zwy­kle nie piję kawy – od­po­wie­dział, więc zro­bi­łam dwie her­baty. – Ale naj­pierw, za­nim her­bata osty­gnie, mam ochotę na cie­bie, go­rąca straż­niczko – do­dał. I znów taki jak ja... Zimna her­bata, go­rący seks.

– Mu­szę naj­pierw iść pod prysz­nic, bo do­piero wró­ci­łam z gór. Idziesz ze mną?

– Oczy­wi­ście, bo­ska Ateno.

– Za­wsze mi mó­wią: Afro­dyto – za­żar­to­wa­łam.

– To dla­tego, że cię nie znają, fra­je­rzy. Je­steś Ateną, bo z cie­bie jest nie tylko piękna, ale przede wszyst­kim mą­dra i wa­leczna ko­bietka – od­po­wie­dział Di­dier, roz­bie­ra­jąc mnie z mun­duru. Po­tem ob­jął mnie w ta­lii jedną ręką, a drugą gła­dził po ple­cach, jed­no­cze­śnie ca­łu­jąc moją szyję. Umy­li­śmy się na­wza­jem i prze­nie­śli­śmy do łóżka, gdzie do­koń­czy­li­śmy to, co za­czę­li­śmy pod prysz­ni­cem. Przy tym męż­czyź­nie bu­dziły się we mnie dzi­kie in­stynkty. Chcia­łam tylko się rżnąć. To nie mo­gło być nor­malne! Za­je­cha­li­by­śmy się w kilka dni. Nie li­czy­łam na­wet or­ga­zmów. To było jak do­bry film porno, ale w re­alu, z praw­dzi­wymi od­czu­ciami...

– Dzia­łasz na mnie jak ma­gnes – stwier­dził Di­dier, wciąż przy­kle­jony do mnie, po dłuż­szym już prze­cież cza­sie.

– Ty na mnie też. Nie wiem, jak to ro­bisz, ale to ciało rzą­dzi mną, kiedy je­steś bli­sko. Oboje wiemy, że tak nie może być, ale na ra­zie nie umiem za­po­biec temu, co przy to­bie czuję i że mu­szę mieć cię tak bli­sko, jak się tylko da.

– Mo­żesz ze mną wy­je­chać.

– I co? Po­rzu­cić męża, pracę, ro­dzinę, ze­rwać kon­takt z przy­ja­ciółmi? Ukry­wać się?

– Za rok będę miał w Szwaj­ca­rii już le­galny, do­brze pro­spe­ru­jący biz­nes, mój por­tret pa­mię­ciowy się roz­myje, twoi ko­le­dzy o mnie za­po­mną, a po­li­cja umo­rzy śledz­two z po­wodu braku do­wo­dów.

– Spryt­nie to prze­my­śla­łeś. – W końcu pra­co­wał wcze­śniej i w straży, i w po­li­cji – prze­mknęło mi przez myśl. – A ze­zna­nia two­ich to­wa­rzy­szy?

– Nic o mnie nie wie­dzieli. Po­da­łem im obce na­zwi­sko, my­śleli, że moje imię też jest nie­praw­dziwe. Poza tym spę­dzą w wię­zie­niu do­brych parę lat, a kiedy wyjdą, wszystko bę­dzie inne...

– Je­steś taki prze­ko­nany, że ci się uda...

– Bo się uda. Do peł­nego szczę­ścia bra­kuje mi tylko cie­bie.

– Nie są­dzę, Di­die­rze, żeby mo­gło nam się to udać... Prze­cież ty też mu­sisz to ro­zu­mieć.

Spoj­rza­łam na niego py­ta­jąco. Nic nie ro­zu­miał. Uwa­żał, że wszystko jest moż­liwe.

– Ale mam na­dzieję, że się jesz­cze spo­tkamy. – Znów na niego spoj­rza­łam. – Te­raz mu­szę wra­cać do domu. On na mnie czeka.

Wy­raz za­wodu na jego twa­rzy był tak przej­mu­jący.

– Mo­żesz tu zo­stać do ju­tra, je­śli chcesz. Przyjdę rano, gdy mój mąż pój­dzie do pracy. – Zmie­ni­łam zda­nie w ostat­niej chwili. Je­stem taka ża­ło­sna.

– Do­brze, zo­stanę. Dzię­kuję, Hélène. Do ju­tra – od­po­wie­dział. W jego oczach wi­dać było wdzięcz­ność... i coś jesz­cze. Po­że­rał mnie wzro­kiem, jakby pró­bo­wał na­sy­cić się na za­pas.

Wró­ci­łam do domu koło osiem­na­stej. Nie­wiele póź­niej niż zwy­kle. Mar­tin cze­kał w sa­lo­nie na ka­na­pie za­my­ślony.

– Cześć, ko­cha­nie – po­wie­dzia­łam od wej­ścia. – Idę od razu pod prysz­nic, je­stem pad­nięta – za­ko­mu­ni­ko­wa­łam i po­szłam do ła­zienki. Ką­pa­łam się, sta­ra­jąc się zmyć z sie­bie za­pach męż­czy­zny, który dzia­łał na wszyst­kie moje zmy­sły. Szo­ro­wa­łam się tak, jak­bym pró­bo­wała oczy­ścić się z po­czu­cia winy wo­bec Mar­tina. Prze­cież tak się nie da. To tylko woda i żel pod prysz­nic. Nie zmy­wają wy­rzu­tów su­mie­nia.

– Zro­bi­łem ko­la­cję, je­steś głodna? – spy­tał, kiedy wy­szłam z ła­zienki w sa­mym ręcz­niku.

– Ja­sne, że tak, tylko się ubiorę i za­raz przyjdę – od­po­wie­dzia­łam i po­ma­sze­ro­wa­łam do sy­pialni, gdzie była szafa z ubra­niami. Wy­bra­łam let­nią su­kienkę, bo był już cie­pły ko­niec czerwca.

Kiedy wy­szłam, ko­la­cja była po­dana. Mar­tin wpa­try­wał się we mnie smut­nym, choć peł­nym mi­ło­ści wzro­kiem.

– Co się stało, ko­cha­nie? – spy­ta­łam, wi­dząc jego za­kło­po­ta­nie.

– Nie ode­zwa­łaś się do mnie przez ostatni ty­dzień. Co się miało stać? Mar­twi­łem się – od­po­wie­dział z wy­rzu­tem i wtedy uświa­do­mi­łam so­bie, że rze­czy­wi­ście nie dzwo­ni­łam, nie pi­sa­łam do niego od czasu zej­ścia do naj­niż­szej bazy... Ale ze mnie żona, szkoda ga­dać.

– Ko­cha­nie, prze­pra­szam. Nie wy­obra­żasz so­bie na­wet, co się działo. Nie chcia­łam cię mar­twić, ale te­raz ci wszystko opo­wiem – stwier­dzi­łam i zre­la­cjo­no­wa­łam mu hi­sto­rię z pa­tro­lem, prze­myt­ni­kami, ob­ser­wa­cją, „wej­ściem w pasz­czę lwa”, po­ści­giem, po­rwa­niem, po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście na­miętne nocne spo­tka­nie z sze­fem bandy i to, że uła­twi­łam mu ucieczkę.

– Na­prawdę?! – Mar­tin był bar­dzo za­sko­czony. – We­szli­ście do bazy prze­myt­ni­ków, a je­den z nich cię po­rwał?! Trzech ban­dy­tów po­strze­lo­nych? Czy ty je­steś sza­lona?! Po co się było w coś ta­kiego pa­ko­wać?! – Pa­ni­ko­wał wstrzą­śnięty.

– Ko­cha­nie, nic się nie stało. To taka praca. – Pró­bo­wa­łam go uspo­koić.

– Ale mo­gło się stać! Mo­głem stra­cić swoją żonę, naj­droż­szą mi osobę, wszystko, co mam na świe­cie, i nie zo­ba­czyć cię już ni­gdy, a ty mó­wisz, że to taka praca?!

– Masz ra­cję, nie po­my­śla­łam, jak to wy­gląda z dru­giej strony. – Wi­dząc łzy w oczach Mar­tina, mu­sia­łam go przy­tu­lić. – Pro­szę, nie przej­muj się już. Szajka roz­bita, nie ma wię­cej nie­bez­pie­czeństw. Poza tym wię­cej się tak nie na­rażę. Szef obie­cał, że nas wy­leje, jak jesz­cze raz nie po­słu­chamy roz­ka­zów. A ja się nie dam wy­rzu­cić z tej pracy! Hej, już do­brze, je­stem tu. Nie martw się – do­da­łam, tu­ląc go mocno i czu­jąc, jak od­naj­dują się wszyst­kie moje po­kłady czu­ło­ści, które scho­wa­łam głę­boko pod swoją ze­wnętrzną twardą sko­rupką. – Ko­cham cię, Mar­ti­nie – po­wie­dzia­łam szcze­rze. I ni­komu nie po­zwo­li­ła­bym cię skrzyw­dzić. Na­wet so­bie. Choć w mo­ich oczach też po­ja­wiły się łzy z tego po­wodu.

Po ko­la­cji po­szli­śmy na wie­czorny spa­cer.

– Wiesz, tak so­bie wła­śnie przy­po­mnia­łem, że dawno nie za­glą­da­łem do two­jego miesz­ka­nia. Przy­da­łoby się spraw­dzić, czy wszystko tam w po­rządku – stwier­dził Mar­tin, a ja wpa­dłam w pa­nikę. Szybko jed­nak uspo­ko­iłam się i po­da­łam ra­cjo­nalny ar­gu­ment prze­ciw.

– Skoro dawno nie za­glą­da­łeś, to do ju­tra też się nic nie sta­nie. Pójdę tam rano. Pew­nie trzeba bę­dzie tro­chę po­od­ku­rzać – do­da­łam, wie­dząc, że Mar­tin tego nie znosi. – Te­raz chcia­ła­bym po pro­stu się z tobą przejść. Oboje mu­simy się tro­chę uspo­koić. – Mąż zgo­dził się ze mną i po­szli­śmy w prze­ciw­nym kie­runku. Uff... – ode­tchnę­łam z ulgą.

Wró­ci­li­śmy do domu po dwu­dzie­stej pierw­szej, ja zdą­ży­łam do tego czasu po­zbie­rać my­śli. W domu, je­stem w domu z moim mę­żem, któ­rego ko­cham – tłu­ma­czy­łam so­bie w my­ślach i po­woli się uspo­ko­iłam. Wzię­li­śmy szybki prysz­nic i wpa­dli­śmy do łóżka. Przy­tu­li­łam mocno Mar­tina, po­ca­ło­wa­łam go i po­czu­łam, jak wzbiera jego po­żą­da­nie. Za­wsze ro­bił się wtedy taki go­rący.

– Tak dawno cię nie było – wy­szep­tał, ścią­ga­jąc mi pi­żamę. – Wiem, że je­steś zmę­czona, ale nie mogę cze­kać do ju­tra – do­dał, kiedy zdjął mi już wszystko i ca­ło­wał mnie po szyi, ra­mio­nach, pier­siach i brzu­chu. Przy­cią­gnę­łam go do sie­bie, za­rzu­ci­łam mu ręce na szyję, a w pa­sie ob­ję­łam go no­gami. By­łam taka wil­gotna, że z ła­two­ścią wszedł we mnie. Co z tego, że to było z po­wodu Di­diera? Na­prawdę ko­cha­łam Mar­tina i chcia­łam dać mu sie­bie, tak jak na to za­słu­gi­wał. – Ko­chana... – wes­tchnął po wszyst­kim – a więc ty też mia­łaś na mnie ochotę. Prze­pra­szam, że to nie trwało długo. Trzy ty­go­dnie to dla mnie za dużo. – Mar­tin przy­tu­lił się do mnie mocno i oboje szybko usnę­li­śmy.

Rano, jesz­cze przez sen po­czu­łam, że po­ca­ło­wał mnie w po­li­czek i wy­szedł do pracy, zo­sta­wia­jąc mnie w na­szym łóżku samą. Cu­dow­nie mi się spało i nie mia­łam ochoty wsta­wać. Szybko jed­nak przy­po­mnia­łam so­bie, że mu­szę się po­zbyć Di­diera z miesz­ka­nia, więc zmo­bi­li­zo­wa­łam się, wsta­łam i ubra­łam się po­spiesz­nie, a po dro­dze ku­pi­łam ba­gietkę i dżem tru­skaw­kowy na śnia­da­nie.

By­łam w swoim miesz­ka­niu po ósmej. Di­dier spał. Mu­siał być bar­dzo zmę­czony – po­my­śla­łam so­bie o ostat­nich ty­go­dniach ukry­wa­nia się mo­jego ko­chanka – po­szu­ki­wa­nego prze­stępcy. – Ale wi­dzę, że ma do mnie za­ufa­nie.

Po­szłam do kuchni, na­sta­wi­łam czaj­nik z wodą na her­batę i po­kro­iłam ba­gietkę. Di­dier mu­siał mnie usły­szeć, bo po chwili stał już w kuchni, w sa­mej bie­liź­nie. Wy­star­czyło, że na niego spoj­rza­łam i za­drża­łam z po­żą­da­nia. Na oko czter­dzie­sto­letni, śniady, nie­wy­soki i bar­dzo szczu­pły, ale ład­nie umię­śniony fa­cet z bu­rzą czar­nych wło­sów i czar­nymi oczami... Niby prze­ciętny, ale nie­zu­peł­nie. Tak ma­gne­tyczny, że nie po­tra­fi­łam mu się oprzeć.

– Cześć, Ateno – przy­wi­tał się i pod­szedł, żeby mnie po­ca­ło­wać. – Za­sta­na­wia­łem się, czy przyj­dziesz.

– Jak to? Prze­cież obie­ca­łam.

– Wiesz, nie każdy do­trzy­muje obiet­nic.

– Ja do­trzy­muję – od­po­wie­dzia­łam zu­peł­nie po­waż­nie. – Głodny?

– Jak wilk, ale... nie tylko na śnia­da­nie – od­po­wie­dział, mie­rząc mnie wzro­kiem z lu­bież­nym uśmie­chem na twa­rzy.

– Naj­pierw śnia­da­nie, mój drogi – od­par­łam, uda­jąc, że nie wi­dzę jego miny, choć na sam jego wi­dok ro­biło mi się go­rąco. – Mam na­dzieję, że lu­bisz dżem tru­skaw­kowy?

– Uwiel­biam. To mój ulu­biony – po­twier­dził. I znów taki jak ja.

Zje­dli­śmy śnia­da­nie, dys­ku­tu­jąc o przy­szło­ści mi­zo­gi­nicz­nej Fran­cji w kwe­stiach zwią­za­nych z in­te­gra­cją imi­gran­tów.

– My­ślę, że po­win­naś szybko do­koń­czyć swój dok­to­rat – stwier­dził Di­dier z prze­ko­na­niem. – Ty się na­prawdę mar­nu­jesz w tej gór­skiej straży.

– Wiesz co? Ga­dasz jak mój mąż! – od­par­łam iro­nicz­nie.

– Może i ga­dam jak twój mąż, ale mogę coś zro­bić ina­czej niż on – stwier­dził z szel­mow­skim uśmie­chem, po czym pod­szedł, pod­niósł mnie i za­niósł do łóżka. Zdjął ze mnie tylko majtki, któ­rymi skrę­po­wał mi nad­garstki, a po­tem pod­niósł mi su­kienkę i za­czął pie­ścić ję­zy­kiem. Po­zwo­lił mi stra­cić kon­trolę nad rze­czy­wi­sto­ścią i de­li­kat­no­ścią osią­gnąć szczyty roz­ko­szy, a po­tem wszedł we mnie bru­tal­nie i do­koń­czył za­bawę w cał­kiem in­nym stylu. Emo­cje. En­dor­finy wy­mie­szane z ad­re­na­liną, czy­sta fi­zycz­ność, wręcz zwie­rzęca. Nie wie­dzia­łam, czemu przy nim nie po­tra­fię nad sobą pa­no­wać. Po pro­stu był w po­bliżu i mógł ro­bić ze mną, co mu się po­doba. Nie umia­ła­bym mu od­mó­wić. Nie chcia­ła­bym. Mia­łam wra­że­nie, że sie­dzi w mo­jej gło­wie i od­czy­tuje wszyst­kie moje pra­gnie­nia.

– Di­dier...

– Tak, słońce?

– O co w tym cho­dzi? Czy ty mi coś do­sy­pu­jesz do her­baty? Czemu nie umiem się od cie­bie uwol­nić? Przy­szłam tu się po­że­gnać, a znów wy­lą­do­wa­łam z tobą w łóżku. Czemu tak jest?

– Bo mnie ko­chasz?

– Nie, to nie­moż­liwe. Prze­cież cię wła­ści­wie nie znam.

– Znasz mnie. Wiesz o mnie wszystko, bo je­ste­śmy tacy sami. Ko­chasz mnie tak, jak ja cie­bie. To, co nam się przy­tra­fiło, to ude­rze­nie pio­runa, znane w li­te­ra­tu­rze od sta­ro­żyt­no­ści jako mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia. Coup de fo­udre...[1]

– To ir­ra­cjo­nalne, przy­znaj sam. Ty, na­uko­wiec, i wie­rzysz w mity? Poza tym ja je­stem straż­niczką, a ty...

– Ja wła­śnie zo­sta­łem uczci­wym przed­się­biorcą. I już ci mó­wi­łem, że po­win­naś rzu­cić tę pracę i za­jąć się czymś po­waż­niej­szym. Pracą na­ukową. Je­steś do niej stwo­rzona.

– A ja ci już mó­wi­łam, że ga­dasz jak mój mąż... Lu­bię tę pracę, choć pew­nie obaj ma­cie ra­cję. Li­czę się z tym, że pew­nego dnia sama zre­zy­gnuję. A może na­stąpi to szyb­ciej, niż bym chciała... Mar­tin do­sta­nie nie­długo nowy przy­dział. Je­śli to bę­dzie gdzieś da­leko stąd, to będę mu­siała prze­nieść się z nim. Nie opusz­czę go. I nie po­zwolę, żeby mu­siał wy­bie­rać mię­dzy mną a pracą. On też by mi tego nie zro­bił.

– Więc nie ma szans na to, że­byś po­je­chała ze mną do Szwaj­ca­rii? – spy­tał re­to­rycz­nie.

– Prze­cież wiesz, że nie. I wo­la­ła­bym, że­byś dziś wy­je­chał. Mar­tin wczo­raj chciał tu przyjść, le­dwo go po­wstrzy­ma­łam.

– Do­brze. Nie chcę ci spra­wiać pro­ble­mów – od­po­wie­dział Di­dier, ale jakby nieco przy­gasł blask w jego oczach. – Zo­ba­czymy się jesz­cze? – W jego gło­sie tliła się na­dzieja.

– Mam na­dzieję, że tak, choć też się tego oba­wiam. Masz na mnie zgubny wpływ.

Za­śmia­li­śmy się oboje.

– Je­steś cho­dzącą do­sko­na­ło­ścią, Hélène. Mam na­dzieję, że gdy­byś była sama, nie mia­ła­byś ta­kich wąt­pli­wo­ści co do mnie, jak masz te­raz. Że miał­bym szansę...

– Pew­nie, że wtedy nie mia­ła­bym wąt­pli­wo­ści, Di­die­rze... Ty też je­steś dla mnie ob­ja­wie­niem. Nie są­dzi­łam, że może mnie jesz­cze spo­tkać w ży­ciu coś ta­kiego. Ale po­zna­łam cię za późno. Nie mogę opu­ścić Mar­tina, tak jak ty nie mo­żesz opu­ścić swo­ich dzieci. Nie wy­je­chał­byś prze­cież ze mną do Pol­ski, prawda?

– To nie­zu­peł­nie to samo, ale chyba ro­zu­miem, co masz na my­śli. Za­raz się spa­kuję i do po­łu­dnia już mnie nie bę­dzie – do­dał smutno.

– Wiesz, że tak bę­dzie le­piej dla nas obojga. Ty nie bę­dziesz się na­ra­żał na spo­tka­nie z po­li­cją czy mo­imi ko­le­gami, a ja nie będę na­ra­żona na twój nie­od­party urok. – Za­koń­czy­łam za­bawną pu­entą i znów się za­śmia­li­śmy. Di­dier ob­jął mnie i po­ca­ło­wał.

– Uwiel­biam cię i za­wsze będę. Je­śli tylko bę­dziesz mnie po­trze­bo­wała, na­pisz. Ja za­wsze cię znajdę – do­dał po­waż­nie.

– Do­brze. Będę pa­mię­tała – od­po­wie­dzia­łam i choć czu­łam, że serce wy­rywa mi się do niego, da­lej już mil­cza­łam. Di­dier spa­ko­wał się, ubrał i wy­szedł od­pro­wa­dzony moim tę­sk­nym wzro­kiem. Co ja wła­ści­wie ro­bię? – py­ta­łam sama sie­bie. – Wła­śnie po­zby­wam się męż­czy­zny mo­jego ży­cia, każę mu odejść... Ale nie po­wie­dzia­łam nic. Uzna­łam, że to je­dyna słuszna droga.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Dosł. ude­rze­nia pio­runa, przen. mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia.

He­lena Le­blanc

Straż­nicy. Z mi­ło­ści do Mont Blanc. Tom I

He­lena wy­biera się na wy­cieczkę do Fran­cji, gdzie jedną z atrak­cji jest wej­ście na Mont Blanc. To była mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia – ko­bieta była tak bar­dzo za­chwy­cona górą, że za­pra­gnęła zo­stać straż­niczką gór­ską. By­łoby to znacz­nie ła­twiej­sze, gdyby za parę dni nie mu­siała wró­cić do Pol­ski i swo­jej nud­nej pracy w urzę­dzie. Jed­nak nie­długo po­tem pró­buje na­wią­zać z nią kon­takt Mar­tin – pe­wien przy­stojny Fran­cuz, któ­rego po­znała pod­czas po­bytu na Mont Blanc.

Wa­ka­cyjna zna­jo­mość, która za­mieni się w pło­mienny ro­mans, może po­cią­gnąć za sobą po­waż­niej­sze kon­se­kwen­cje, niż spo­dzie­wali się Mar­tin i He­lena. Jed­nak aby tak się stało, któ­reś z nich bę­dzie mu­siało zde­cy­do­wać się na od­ważny krok i prze­wró­ce­nie swo­jego ży­cia do góry no­gami.