Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy można się zakochać, będąc w pozornie szczęśliwym związku? Helena nigdy się nad tym nie zastanawiała, dopóki nie poznała Didiera. Na pierwszy rzut oka są swoimi przeciwieństwami, które funkcjonują po dwóch stronach prawa. On – dowódca grupy przemytniczej, ona – górska strażniczka, tropiąca przestępców. Jednak wystarcza chwila rozmowy, jedno głębokie spojrzenie w oczy, żeby oboje wiedzieli, że tak naprawdę są identyczni. Są sobie przeznaczeni.
Helena stara się być lojalna wobec swojego męża, jednak nie jest w stanie oprzeć się magnetyzmowi i intelektowi Didiera. Miłość, która nigdy nie powinna się wydarzyć, wkracza w ich życie i bezpowrotnie je zmienia.
Czy nawet największe uczucie, które nie ma prawa nigdy się powtórzyć, może usprawiedliwić zdradę współmałżonka? I jak się odnaleźć w starej rzeczywistości, gdy ma się świadomość, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział I
Widok na Mont Blanc
Czerwiec 2014
Kartka z widokiem na Mont Blanc przeleżała w mojej szafce kilka dni. Przypomniałam sobie o niej dopiero w piątek, kiedy już prawie kończył się koszmarny tydzień pracy w niskiej bazie. Korzystając z tego, że Anity akurat nie było w pokoju, wyjęłam ją i obejrzałam starannie. Przypomniałam sobie o wszystkim. Didier. Co mam mu odpisać?
Przez chwilę biłam się z myślami, ale potem palce same zaczęły wystukiwać słowa wiadomości na klawiaturze. „Drogi D., wiem, że piszę późno. Zaskoczyła mnie ta kartka od Ciebie, potrzebowałam czasu i zastanowienia. Oboje wiemy, że nie ma dla nas przyszłości, ale ja też chciałabym Cię jeszcze zobaczyć. Wiem, że mnie znajdziesz, jeśli będziesz chciał. Ja nie będę Cię szukać dla Twojego bezpieczeństwa. Pozdrawiam i przesyłam buziaki. H.”. Mail wysłany. Jestem okropna. Co ja robię? Jak mogę tak traktować Martina? To już nie jest przygodny seks. Angażuję się emocjonalnie w relację z kimś innym... A jednak nie mogłam inaczej. Nie potrafiłam się uwolnić od Didiera. Pod wieloma względami był taki jak ja. Rozumiałam go, a on rozumiał mnie. Mogliśmy rozmawiać o wszystkim i wiedziałam, że nigdy byśmy się sobą nie znudzili. Taka chemia nie zdarza się często. Zaczęłam myśleć o nim jak o kimś, z kim mogłabym spędzić życie. A jednak... nie mogłabym przecież zostawić mojego Martina. Wiedziałam, że on by tego nie przeżył. Był delikatniejszy niż ja. I już kiedyś go skrzywdzono. Ja miałam go chronić, a nie wbijać mu nóż w serce. Tymczasem jednak nie myślałam o tym w kategoriach ostatecznych. To tylko rozważania, przecież nie zostawię męża dla przemytnika. Chciałam po prostu spotkać się jeszcze ostatni raz z Didierem. Zniszczyłam kartkę od niego i zamknęłam laptopa.
W sobotę miałam popołudniowy patrol z Antoinem. Turystów było naprawdę dużo i często pytali nas o drogę lub wskazówki. Czasem musieliśmy też interweniować, kiedy próbowali zachowywać się nieodpowiednio, schodzić ze szlaków lub gdy po prostu hałasowali i śmiecili. W pewnym momencie jednak, kiedy przechodziła obok nas grupa turystów, podszedł do nas jeden z nich, drobny mężczyzna w białej czapeczce z daszkiem i z dużym plecakiem.
– Przepraszam, którędy dojść na przełęcz Tricot? – spytał, a mi szybciej zabiło serce. Znam ten głos...
– Antoine, zajmę się nim, a ty sprawdź tę grupę, okej? – zaproponowałam. Kolega przytaknął, a ja podeszłam do turysty. Był ubrany lekko, ale miał buty do wspinaczki, a pod czapką długie włosy związane z tyłu gumką. – Co tu robisz? – syknęłam. – Zwariowałeś? Pakujesz się wprost do paszczy lwa?
– Nie złapią mnie. Trzymam się z turystami, a inni strażnicy by mnie przecież nie rozpoznali. Widzieli mnie z dużej odległości, w przebraniu i schowanego za tobą. Tylko ty i dwaj koledzy, których tu nie ma, wiecie, jak wyglądam...
– Jeden jest na urlopie, a drugi był na patrolu rano – dokończyłam za niego myśl.
– Musiałem cię zobaczyć, Hélène. Czy możesz się na chwilę pozbyć kolegi?
– Niestety... musimy zawsze się trzymać razem, wiesz przecież. Mogę za to wyjść przed kolacją na chwilę, ale to ryzykowne, żebyś podchodził tak blisko naszej bazy. Tom mógłby cię zobaczyć. Najłatwiej byłoby nam się spotkać w niedzielę w mieście.
– Będę tam – odpowiedział, a kiedy Antoine zbliżył się do nas, dodał: – Dziękuję pani za wskazówki. Oczywiście, będę uważał. Do widzenia. – I dołączył znów do reszty turystów.
– Dziwna ta grupa – stwierdził Antoine. – Chyba Szwajcarzy.
– Rzeczywiście, dziwny akcent – potwierdziłam. – Chodźmy dalej.
Wróciliśmy do bazy na czas.
– Cieszę się, że skończył się ten tydzień – wyznał Hervé po kolacji. – Od turystów uchroń nas, Panie... – Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami.
– Ja też się cieszę – odpowiedział Antoine. – Teraz już pamiętam, dlaczego wybrałem pracę biurową. – Tym razem nie wykazaliśmy się zrozumieniem. Nasza praca nie należała do lekkich, a w sezonie była prawdziwą udręką, głównie z powodu turystów i niedoborów kadrowych. Ale trudno było jej nie kochać.
W niedzielę rano uporządkowaliśmy bazę i po obiedzie, kiedy przyszła grupa Léi, wyruszyliśmy. O szesnastej byliśmy w bazie w mieście, pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.
Kiedy tylko skręciłam w uliczkę za rogiem, przede mną wyrósł Didier.
– Cześć, Hélène...
– Czy ty masz jakieś zdolności paranormalne? – Zdziwiłam się. – Pojawiasz się i znikasz jak jakiś magik!
– Jedyną osobą, która ma tu zdolności paranormalne, jesteś ty. Zaczarowałaś mnie tak, że nie mogę przestać o tobie myśleć! – Widząc powagę jego ciemnych oczu, wiedziałam, że mówi prawdę. Wiedziałam też, że Martin będzie czekał na mnie w domu, ale to pragnienie było silniejsze ode mnie.
– W takim razie chodź do mnie. – Zdecydowałam, zmieniłam kierunek i ruszyłam w stronę swojego mieszkania.
Co ja robię?! Mogę jeszcze to zatrzymać! Ale wystarczyło mi spojrzenie na tego drobnego faceta obok mnie, żebym była pewna, że tego właśnie chcę. Podałam mu numer mieszkania i poprosiłam tylko, żeby nie wchodził razem ze mną. W niedzielne popołudnie zawsze ktoś mógł nas zobaczyć razem, a ukrywać się trzeba było z wielu powodów. Weszłam do mieszkania, zdjęłam plecak i nastawiłam wodę w czajniku, a po chwili zapukał Didier. Wpuściłam go.
– Masz ochotę na kawę? – zapytałam.
– Herbatę. Zwykle nie piję kawy – odpowiedział, więc zrobiłam dwie herbaty. – Ale najpierw, zanim herbata ostygnie, mam ochotę na ciebie, gorąca strażniczko – dodał. I znów taki jak ja... Zimna herbata, gorący seks.
– Muszę najpierw iść pod prysznic, bo dopiero wróciłam z gór. Idziesz ze mną?
– Oczywiście, boska Ateno.
– Zawsze mi mówią: Afrodyto – zażartowałam.
– To dlatego, że cię nie znają, frajerzy. Jesteś Ateną, bo z ciebie jest nie tylko piękna, ale przede wszystkim mądra i waleczna kobietka – odpowiedział Didier, rozbierając mnie z munduru. Potem objął mnie w talii jedną ręką, a drugą gładził po plecach, jednocześnie całując moją szyję. Umyliśmy się nawzajem i przenieśliśmy do łóżka, gdzie dokończyliśmy to, co zaczęliśmy pod prysznicem. Przy tym mężczyźnie budziły się we mnie dzikie instynkty. Chciałam tylko się rżnąć. To nie mogło być normalne! Zajechalibyśmy się w kilka dni. Nie liczyłam nawet orgazmów. To było jak dobry film porno, ale w realu, z prawdziwymi odczuciami...
– Działasz na mnie jak magnes – stwierdził Didier, wciąż przyklejony do mnie, po dłuższym już przecież czasie.
– Ty na mnie też. Nie wiem, jak to robisz, ale to ciało rządzi mną, kiedy jesteś blisko. Oboje wiemy, że tak nie może być, ale na razie nie umiem zapobiec temu, co przy tobie czuję i że muszę mieć cię tak blisko, jak się tylko da.
– Możesz ze mną wyjechać.
– I co? Porzucić męża, pracę, rodzinę, zerwać kontakt z przyjaciółmi? Ukrywać się?
– Za rok będę miał w Szwajcarii już legalny, dobrze prosperujący biznes, mój portret pamięciowy się rozmyje, twoi koledzy o mnie zapomną, a policja umorzy śledztwo z powodu braku dowodów.
– Sprytnie to przemyślałeś. – W końcu pracował wcześniej i w straży, i w policji – przemknęło mi przez myśl. – A zeznania twoich towarzyszy?
– Nic o mnie nie wiedzieli. Podałem im obce nazwisko, myśleli, że moje imię też jest nieprawdziwe. Poza tym spędzą w więzieniu dobrych parę lat, a kiedy wyjdą, wszystko będzie inne...
– Jesteś taki przekonany, że ci się uda...
– Bo się uda. Do pełnego szczęścia brakuje mi tylko ciebie.
– Nie sądzę, Didierze, żeby mogło nam się to udać... Przecież ty też musisz to rozumieć.
Spojrzałam na niego pytająco. Nic nie rozumiał. Uważał, że wszystko jest możliwe.
– Ale mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – Znów na niego spojrzałam. – Teraz muszę wracać do domu. On na mnie czeka.
Wyraz zawodu na jego twarzy był tak przejmujący.
– Możesz tu zostać do jutra, jeśli chcesz. Przyjdę rano, gdy mój mąż pójdzie do pracy. – Zmieniłam zdanie w ostatniej chwili. Jestem taka żałosna.
– Dobrze, zostanę. Dziękuję, Hélène. Do jutra – odpowiedział. W jego oczach widać było wdzięczność... i coś jeszcze. Pożerał mnie wzrokiem, jakby próbował nasycić się na zapas.
Wróciłam do domu koło osiemnastej. Niewiele później niż zwykle. Martin czekał w salonie na kanapie zamyślony.
– Cześć, kochanie – powiedziałam od wejścia. – Idę od razu pod prysznic, jestem padnięta – zakomunikowałam i poszłam do łazienki. Kąpałam się, starając się zmyć z siebie zapach mężczyzny, który działał na wszystkie moje zmysły. Szorowałam się tak, jakbym próbowała oczyścić się z poczucia winy wobec Martina. Przecież tak się nie da. To tylko woda i żel pod prysznic. Nie zmywają wyrzutów sumienia.
– Zrobiłem kolację, jesteś głodna? – spytał, kiedy wyszłam z łazienki w samym ręczniku.
– Jasne, że tak, tylko się ubiorę i zaraz przyjdę – odpowiedziałam i pomaszerowałam do sypialni, gdzie była szafa z ubraniami. Wybrałam letnią sukienkę, bo był już ciepły koniec czerwca.
Kiedy wyszłam, kolacja była podana. Martin wpatrywał się we mnie smutnym, choć pełnym miłości wzrokiem.
– Co się stało, kochanie? – spytałam, widząc jego zakłopotanie.
– Nie odezwałaś się do mnie przez ostatni tydzień. Co się miało stać? Martwiłem się – odpowiedział z wyrzutem i wtedy uświadomiłam sobie, że rzeczywiście nie dzwoniłam, nie pisałam do niego od czasu zejścia do najniższej bazy... Ale ze mnie żona, szkoda gadać.
– Kochanie, przepraszam. Nie wyobrażasz sobie nawet, co się działo. Nie chciałam cię martwić, ale teraz ci wszystko opowiem – stwierdziłam i zrelacjonowałam mu historię z patrolem, przemytnikami, obserwacją, „wejściem w paszczę lwa”, pościgiem, porwaniem, pomijając oczywiście namiętne nocne spotkanie z szefem bandy i to, że ułatwiłam mu ucieczkę.
– Naprawdę?! – Martin był bardzo zaskoczony. – Weszliście do bazy przemytników, a jeden z nich cię porwał?! Trzech bandytów postrzelonych? Czy ty jesteś szalona?! Po co się było w coś takiego pakować?! – Panikował wstrząśnięty.
– Kochanie, nic się nie stało. To taka praca. – Próbowałam go uspokoić.
– Ale mogło się stać! Mogłem stracić swoją żonę, najdroższą mi osobę, wszystko, co mam na świecie, i nie zobaczyć cię już nigdy, a ty mówisz, że to taka praca?!
– Masz rację, nie pomyślałam, jak to wygląda z drugiej strony. – Widząc łzy w oczach Martina, musiałam go przytulić. – Proszę, nie przejmuj się już. Szajka rozbita, nie ma więcej niebezpieczeństw. Poza tym więcej się tak nie narażę. Szef obiecał, że nas wyleje, jak jeszcze raz nie posłuchamy rozkazów. A ja się nie dam wyrzucić z tej pracy! Hej, już dobrze, jestem tu. Nie martw się – dodałam, tuląc go mocno i czując, jak odnajdują się wszystkie moje pokłady czułości, które schowałam głęboko pod swoją zewnętrzną twardą skorupką. – Kocham cię, Martinie – powiedziałam szczerze. I nikomu nie pozwoliłabym cię skrzywdzić. Nawet sobie. Choć w moich oczach też pojawiły się łzy z tego powodu.
Po kolacji poszliśmy na wieczorny spacer.
– Wiesz, tak sobie właśnie przypomniałem, że dawno nie zaglądałem do twojego mieszkania. Przydałoby się sprawdzić, czy wszystko tam w porządku – stwierdził Martin, a ja wpadłam w panikę. Szybko jednak uspokoiłam się i podałam racjonalny argument przeciw.
– Skoro dawno nie zaglądałeś, to do jutra też się nic nie stanie. Pójdę tam rano. Pewnie trzeba będzie trochę poodkurzać – dodałam, wiedząc, że Martin tego nie znosi. – Teraz chciałabym po prostu się z tobą przejść. Oboje musimy się trochę uspokoić. – Mąż zgodził się ze mną i poszliśmy w przeciwnym kierunku. Uff... – odetchnęłam z ulgą.
Wróciliśmy do domu po dwudziestej pierwszej, ja zdążyłam do tego czasu pozbierać myśli. W domu, jestem w domu z moim mężem, którego kocham – tłumaczyłam sobie w myślach i powoli się uspokoiłam. Wzięliśmy szybki prysznic i wpadliśmy do łóżka. Przytuliłam mocno Martina, pocałowałam go i poczułam, jak wzbiera jego pożądanie. Zawsze robił się wtedy taki gorący.
– Tak dawno cię nie było – wyszeptał, ściągając mi piżamę. – Wiem, że jesteś zmęczona, ale nie mogę czekać do jutra – dodał, kiedy zdjął mi już wszystko i całował mnie po szyi, ramionach, piersiach i brzuchu. Przyciągnęłam go do siebie, zarzuciłam mu ręce na szyję, a w pasie objęłam go nogami. Byłam taka wilgotna, że z łatwością wszedł we mnie. Co z tego, że to było z powodu Didiera? Naprawdę kochałam Martina i chciałam dać mu siebie, tak jak na to zasługiwał. – Kochana... – westchnął po wszystkim – a więc ty też miałaś na mnie ochotę. Przepraszam, że to nie trwało długo. Trzy tygodnie to dla mnie za dużo. – Martin przytulił się do mnie mocno i oboje szybko usnęliśmy.
Rano, jeszcze przez sen poczułam, że pocałował mnie w policzek i wyszedł do pracy, zostawiając mnie w naszym łóżku samą. Cudownie mi się spało i nie miałam ochoty wstawać. Szybko jednak przypomniałam sobie, że muszę się pozbyć Didiera z mieszkania, więc zmobilizowałam się, wstałam i ubrałam się pospiesznie, a po drodze kupiłam bagietkę i dżem truskawkowy na śniadanie.
Byłam w swoim mieszkaniu po ósmej. Didier spał. Musiał być bardzo zmęczony – pomyślałam sobie o ostatnich tygodniach ukrywania się mojego kochanka – poszukiwanego przestępcy. – Ale widzę, że ma do mnie zaufanie.
Poszłam do kuchni, nastawiłam czajnik z wodą na herbatę i pokroiłam bagietkę. Didier musiał mnie usłyszeć, bo po chwili stał już w kuchni, w samej bieliźnie. Wystarczyło, że na niego spojrzałam i zadrżałam z pożądania. Na oko czterdziestoletni, śniady, niewysoki i bardzo szczupły, ale ładnie umięśniony facet z burzą czarnych włosów i czarnymi oczami... Niby przeciętny, ale niezupełnie. Tak magnetyczny, że nie potrafiłam mu się oprzeć.
– Cześć, Ateno – przywitał się i podszedł, żeby mnie pocałować. – Zastanawiałem się, czy przyjdziesz.
– Jak to? Przecież obiecałam.
– Wiesz, nie każdy dotrzymuje obietnic.
– Ja dotrzymuję – odpowiedziałam zupełnie poważnie. – Głodny?
– Jak wilk, ale... nie tylko na śniadanie – odpowiedział, mierząc mnie wzrokiem z lubieżnym uśmiechem na twarzy.
– Najpierw śniadanie, mój drogi – odparłam, udając, że nie widzę jego miny, choć na sam jego widok robiło mi się gorąco. – Mam nadzieję, że lubisz dżem truskawkowy?
– Uwielbiam. To mój ulubiony – potwierdził. I znów taki jak ja.
Zjedliśmy śniadanie, dyskutując o przyszłości mizoginicznej Francji w kwestiach związanych z integracją imigrantów.
– Myślę, że powinnaś szybko dokończyć swój doktorat – stwierdził Didier z przekonaniem. – Ty się naprawdę marnujesz w tej górskiej straży.
– Wiesz co? Gadasz jak mój mąż! – odparłam ironicznie.
– Może i gadam jak twój mąż, ale mogę coś zrobić inaczej niż on – stwierdził z szelmowskim uśmiechem, po czym podszedł, podniósł mnie i zaniósł do łóżka. Zdjął ze mnie tylko majtki, którymi skrępował mi nadgarstki, a potem podniósł mi sukienkę i zaczął pieścić językiem. Pozwolił mi stracić kontrolę nad rzeczywistością i delikatnością osiągnąć szczyty rozkoszy, a potem wszedł we mnie brutalnie i dokończył zabawę w całkiem innym stylu. Emocje. Endorfiny wymieszane z adrenaliną, czysta fizyczność, wręcz zwierzęca. Nie wiedziałam, czemu przy nim nie potrafię nad sobą panować. Po prostu był w pobliżu i mógł robić ze mną, co mu się podoba. Nie umiałabym mu odmówić. Nie chciałabym. Miałam wrażenie, że siedzi w mojej głowie i odczytuje wszystkie moje pragnienia.
– Didier...
– Tak, słońce?
– O co w tym chodzi? Czy ty mi coś dosypujesz do herbaty? Czemu nie umiem się od ciebie uwolnić? Przyszłam tu się pożegnać, a znów wylądowałam z tobą w łóżku. Czemu tak jest?
– Bo mnie kochasz?
– Nie, to niemożliwe. Przecież cię właściwie nie znam.
– Znasz mnie. Wiesz o mnie wszystko, bo jesteśmy tacy sami. Kochasz mnie tak, jak ja ciebie. To, co nam się przytrafiło, to uderzenie pioruna, znane w literaturze od starożytności jako miłość od pierwszego wejrzenia. Coup de foudre...[1]
– To irracjonalne, przyznaj sam. Ty, naukowiec, i wierzysz w mity? Poza tym ja jestem strażniczką, a ty...
– Ja właśnie zostałem uczciwym przedsiębiorcą. I już ci mówiłem, że powinnaś rzucić tę pracę i zająć się czymś poważniejszym. Pracą naukową. Jesteś do niej stworzona.
– A ja ci już mówiłam, że gadasz jak mój mąż... Lubię tę pracę, choć pewnie obaj macie rację. Liczę się z tym, że pewnego dnia sama zrezygnuję. A może nastąpi to szybciej, niż bym chciała... Martin dostanie niedługo nowy przydział. Jeśli to będzie gdzieś daleko stąd, to będę musiała przenieść się z nim. Nie opuszczę go. I nie pozwolę, żeby musiał wybierać między mną a pracą. On też by mi tego nie zrobił.
– Więc nie ma szans na to, żebyś pojechała ze mną do Szwajcarii? – spytał retorycznie.
– Przecież wiesz, że nie. I wolałabym, żebyś dziś wyjechał. Martin wczoraj chciał tu przyjść, ledwo go powstrzymałam.
– Dobrze. Nie chcę ci sprawiać problemów – odpowiedział Didier, ale jakby nieco przygasł blask w jego oczach. – Zobaczymy się jeszcze? – W jego głosie tliła się nadzieja.
– Mam nadzieję, że tak, choć też się tego obawiam. Masz na mnie zgubny wpływ.
Zaśmialiśmy się oboje.
– Jesteś chodzącą doskonałością, Hélène. Mam nadzieję, że gdybyś była sama, nie miałabyś takich wątpliwości co do mnie, jak masz teraz. Że miałbym szansę...
– Pewnie, że wtedy nie miałabym wątpliwości, Didierze... Ty też jesteś dla mnie objawieniem. Nie sądziłam, że może mnie jeszcze spotkać w życiu coś takiego. Ale poznałam cię za późno. Nie mogę opuścić Martina, tak jak ty nie możesz opuścić swoich dzieci. Nie wyjechałbyś przecież ze mną do Polski, prawda?
– To niezupełnie to samo, ale chyba rozumiem, co masz na myśli. Zaraz się spakuję i do południa już mnie nie będzie – dodał smutno.
– Wiesz, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Ty nie będziesz się narażał na spotkanie z policją czy moimi kolegami, a ja nie będę narażona na twój nieodparty urok. – Zakończyłam zabawną puentą i znów się zaśmialiśmy. Didier objął mnie i pocałował.
– Uwielbiam cię i zawsze będę. Jeśli tylko będziesz mnie potrzebowała, napisz. Ja zawsze cię znajdę – dodał poważnie.
– Dobrze. Będę pamiętała – odpowiedziałam i choć czułam, że serce wyrywa mi się do niego, dalej już milczałam. Didier spakował się, ubrał i wyszedł odprowadzony moim tęsknym wzrokiem. Co ja właściwie robię? – pytałam sama siebie. – Właśnie pozbywam się mężczyzny mojego życia, każę mu odejść... Ale nie powiedziałam nic. Uznałam, że to jedyna słuszna droga.
Przypisy
Helena Leblanc
Strażnicy. Z miłości do Mont Blanc. Tom I
Helena wybiera się na wycieczkę do Francji, gdzie jedną z atrakcji jest wejście na Mont Blanc. To była miłość od pierwszego wejrzenia – kobieta była tak bardzo zachwycona górą, że zapragnęła zostać strażniczką górską. Byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby za parę dni nie musiała wrócić do Polski i swojej nudnej pracy w urzędzie. Jednak niedługo potem próbuje nawiązać z nią kontakt Martin – pewien przystojny Francuz, którego poznała podczas pobytu na Mont Blanc.
Wakacyjna znajomość, która zamieni się w płomienny romans, może pociągnąć za sobą poważniejsze konsekwencje, niż spodziewali się Martin i Helena. Jednak aby tak się stało, któreś z nich będzie musiało zdecydować się na odważny krok i przewrócenie swojego życia do góry nogami.