Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Helena wybiera się na wycieczkę do Francji, gdzie jedną z atrakcji jest wejście na Mont Blanc. To była miłość od pierwszego wejrzenia – kobieta była tak bardzo zachwycona górą, że zapragnęła zostać strażniczką górską. Byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby za parę dni nie musiała wrócić do Polski i swojej nudnej pracy w urzędzie. Jednak niedługo potem próbuje nawiązać z nią kontakt Martin – pewien przystojny Francuz, którego poznała podczas pobytu na Mont Blanc.
Wakacyjna znajomość, która zamieni się w płomienny romans, może pociągnąć za sobą poważniejsze konsekwencje, niż spodziewali się Martin i Helena. Jednak aby tak się stało, któreś z nich będzie musiało zdecydować się na odważny krok i przewrócenie swojego życia do góry nogami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Poranek, 9 czerwca 2014
Zaczynał się nowy dzień. Słońce wschodziło wśród różowych obłoków unoszących się nad górami. Eos w pełnej krasie witała nas w pracy... Ptaki śpiewały cudnie, powietrze było rześkie, a dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny. Każdy z nas z uśmiechem wpadał do kuchni i witał się z pozostałymi.
– Cześć, co słychać?
– Siema, jak leci?
– Dzień dobry wszystkim, piękny mamy dziś dzień!
– Co za cudowny poranek!
Tak. Od rana byliśmy w najlepszych nastrojach. Przecież wszyscy uwielbiamy swoją pracę. To takie dziwne? Pytacie, kim jesteśmy?
Mam na imię Helena, moja koleżanka to Anita, a koledzy – Hervé (nasz dowódca), Jean-Marc, Tom, Tiago i Adama. Jesteśmy strażnikami parku narodowego masywu Mont Blanc we Francji. Jest jeszcze Lilly, żona Adamy. Nadal walczy na rehabilitacji o pełną sprawność, bo tej zimy złamała nogę. Trochę nam jej brakuje, ale wiemy, że niedługo wróci do zdrowia i już zapowiada swój powrót w góry. I znów będzie nas ośmioro... Drużyna w komplecie. Tymczasem o szóstej rano zaczęła się nasza służba. Przybyliśmy do bazy już wczoraj wieczorem. Przyjeżdżamy w wysokie góry na tydzień; mamy tu domek, który w tym czasie służy nam za biuro i mieszkanie.
Po tygodniu w tej bazie zmieni nas druga grupa, dowodzona przez Théo Balda. To nasz główny dowódca, człowiek, który wszystko zorganizował – prawdziwa legenda parku i wszystkich strażników. Jest jeszcze trzecia grupa, dowodzona przez Roberta, i czwarta grupa – Léi. Kiedy na nasze miejsce w wysokie góry wejdzie grupa druga, my kolejny tydzień spędzimy w średnim masywie, położonym niżej, w mniej spokojnym rejonie. Potem czeka nas trzeci tydzień służby, najtrudniejszy, który spędzimy w bazie położonej najniżej w górach. A my wszyscy najbardziej nie lubimy właśnie tego trzeciego tygodnia, kiedy musimy obsługiwać trasy wycieczkowe na najniższym pułapie masywu. Każdy chce czasem odpocząć w wysokich górach, dlatego zmieniamy się co tydzień.
Turyści są największym utrapieniem gór, parku, strażników... wszystkich. Wchodzą tam, gdzie nie wolno, często opuszczają wyznaczone szlaki i się gubią, strasznie śmiecą i nieziemsko hałasują. Płoszą zwierzęta, niszczą rośliny i wywołują lawiny, stwarzając zagrożenie dla siebie i innych – to prawdziwa plaga. W trzecim tygodniu służby wszyscy jesteśmy wykończeni i wtedy też najczęściej zdarzają się wypadki. Tak właśnie Lilly złamała nogę tej zimy, ratując pijanego turystę...
Czwarty tydzień z kolei mamy wolny. Schodzimy wtedy „na dół” do miasta i... nie zawsze umiemy odnaleźć się w cywilizacji. Dlatego tak bardzo stęskniliśmy się za wysokimi górami.
Wyobrażacie sobie, jak pięknie jest w czerwcu na Mont Blanc??? Zjawiskowo!
Wszyscy kochamy to miejsce. Nawet marudzenie Tiagona nie byłoby w stanie zepsuć nam tego pięknego dnia. Przynajmniej większości z nas.
Tiago Fortes to prawdziwy zrzęda... czterdziestodwuletni Portugalczyk, urodzony we Francji, po rodzicach zagorzały katolik i wieczny malkontent. Zawsze widzi wszystko z najgorszej strony, a problemy wyolbrzymia. Jeśli pojawia się jakakolwiek trudność i ktoś miałby być niezadowolony, to tylko on. Ale pod tą surową konserwatywną powłoką kryje się dobry człowiek. Ten facet ma złote serce. Zawsze można na niego liczyć. Z Anitą ciągle sobie dokuczają. Być może dlatego, że pochodzą z podobnych kulturowo obszarów, ale pewnie bardziej przez dzielące ich różnice charakteru.
Czterdziestoletnia Anita Pérez to całkowite przeciwieństwo Tiagona. Jest wysoką, dobrze zbudowaną i krótko ostrzyżoną Latynoską, mistrzynią sztuk walki, która przyjechała do Francji z rodzicami jako dziecko i nigdy nie chciała wracać do rodzinnej Wenezueli. Została tu, mimo że jej rodzice, już jako emeryci, wrócili do kraju swojego pochodzenia. Anita jest we Francji sama, bez żadnej rodziny, ma tylko pracę i nas. Nie da się ukryć, że ta dwójka kontrastów się lubi, a szorstkością pokrywają głęboką przyjaźń i zaangażowanie. Oboje są doskonałymi strażnikami, kochają swoją pracę i nigdy nie pracowali w innym miejscu. Wiele mnie nauczyli, szczególnie Anita, która uznała, że musi objąć nowicjuszkę opieką i szkoleniem. Wiadomo, nie ma zbyt wielu kobiet strażników na Mont Blanc.
I ten dzień zaczął się zwyczajową złośliwością Tiagona:
– Olá[1], Anita – zaczepił koleżankę. – Czy mi się zdaje, czy poszerzałaś ostatnio spodnie? – zapytał ten przygarbiony chudzielec, wiedząc, że jej reakcja będzie dla niego bolesna... Nie pomylił się. Anita obróciła się na pięcie i zdzieliła go w twarz otwartą dłonią.
– Hola[2], Tiago! Ty masochisto – odpowiedziała. To było ich zwyczajowe powitanie. – Nie możesz zacząć dnia bez lania? – spytała z uśmiechem.
Miło było patrzeć, jak ci dwoje rozpromieniają się na swój widok. Niezrozumiałe dla nas jest, czemu przez tyle lat nie powiedzieli sobie, że się kochają? Jak zwykle skwitowaliśmy tę sytuację uśmiechem. Tylko Adama się zasmucił. Od kiedy Lilly leżała w szpitalu, ciężko mu było w pracy. Od czasu jej wypadku spędzał z nami trzy tygodnie w górach i tylko tydzień z nią, a przecież wcześniej byli nierozłączni. Podobno poznali się i zaprzyjaźnili jeszcze w przedszkolu, ale mamy nadzieję, że to tylko plotki...
Adama Djiri ma trzydzieści trzy lata i pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie się urodził, choć jego matka jest Francuzką. Podobno pewnego dnia zabrała pięcioletniego wówczas syna i wróciła do Francji, zostawiając jego ojca w Afryce. Nie wiemy dlaczego. Adama nigdy nie mówi o ojcu. To bardzo uczuciowy facet i niesamowicie utalentowany. Czasem dla nas śpiewa i gra na gitarze. Od zawsze zastanawiamy się, dlaczego został akurat górskim strażnikiem. Takie „ciacho”, z takim głosem... Mógłby być gwiazdorem. Ale cieszymy się, że jest z nami. To dobry kolega, a do tego urozmaica nam deszczowe listopadowe wieczory, kiedy nie ma zbyt wielu turystów i nie mamy dużo pracy w terenie.
– A wy jak zwykle? – zapytał nagle Hervé, nasz szef, który wpadł do kuchni jako ostatni i zastał wkurzoną Anitę, Tiagona, pocierającego obolały policzek, i Adamę z zasmuconą miną.
– Tak jest, szefie – odpowiedział Tom, salutując z szelmowskim wyrazem twarzy. – Melduję, że wszystko po staremu.
– A kto cię pytał, Angolu? – odparł na to Hervé. – Hela, przytul no Adasia, żeby mu tak smutno nie było – zasugerował złośliwie.
– Hej, no! Co szefa ugryzło? – Oburzyłam się. – Nie będę nikogo przytulać!
– A mogę ja, mogę ja? – zapytał wesoło Tom i wtedy wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. A szef warknął niezadowolony.
Hervé Gérard, nasz dowódca, to góral i prawdziwy twardziel. Ma pięćdziesiąt lat, urodził się i wychował pod Mont Blanc, więc góry zna od podszewki. Jako młody strażnik współpracował z Théo Baldem i uważa się za wyrocznię. Nie znosi sprzeciwu ani głupich żartów, a jednocześnie sprawia wrażenie, że on może sobie pozwolić na wszystko. Przecież jest szefem. Z drugiej strony jednak jest fachowcem oddanym służbie i każdemu z nas – choć raz – uratował skórę. Trudno przecenić w górach jego doświadczenie i poświęcenie pracy.
Co do Toma, to nie wiem, co tak naprawdę o nim myśleć. Dlaczego on w ogóle został strażnikiem? Co go skłoniło do wyboru takiej ścieżki kariery? Nie kwestionuję jego przydatności, bo pracuje doskonale, ale kiedy go jeszcze nie znałam dobrze, pomyślałam nie raz, że tu nie pasuje.
Tom Hopkins to wydelikacony trzydziestosiedmioletni Anglik, przesadnie zadbany. Nigdy nie chodzi w przybrudzonym mundurze, a w każdym zwęził nogawki. Potrafi przebierać się trzy razy dziennie. Zawsze ma perfekcyjnie wyglancowane buty, a przecież pracujemy głównie w terenie... Nigdy nam się nie zdradził ze swoją orientacją, ale czasem rzuca takie komentarze, jak choćby ten o przytulaniu Adamy, a do tego ma tak specyficzne poczucie humoru, że nieustannie się zastanawiamy, o co mu chodzi.
– Uspokójcie się wszyscy i bierzmy się do roboty – odezwał się w końcu Jean-Marc, najmłodszy z nas i jedyny – oprócz Hervé – stuprocentowy Francuz.
Dwudziestopięcioletni Jean-Marc Leignel dołączył do naszej grupy w zeszłym roku, zaraz po studiach, w miejsce konfliktowego Christiana, który zrezygnował z pracy po niecałym roku. Jak na razie to Jean-Marc tylko narzeka. Głównie na brak „chętnych lasek” w drużynie. Anita za stara, Lilly chora, ja zajęta. Poza tym nie cierpię bezczelnych Francuzów. Można by w takiej sytuacji zapytać: „To co ty tam w ogóle robisz?”. To jest bardzo dobre pytanie, ale niełatwo na nie odpowiedzieć jednym zdaniem. Opowiem więc najpierw coś o sobie...
Mam trzydzieści jeden lat i pochodzę z małego miasteczka na południu Polski. Od prawie dwóch lat jestem strażniczką parku narodowego. Moja przygoda z Mont Blanc rozpoczęła się też w czerwcu, dokładnie trzy lata temu. Miałam wtedy dwadzieścia osiem lat i pojechałam na kilkudniową wycieczkę na południe Francji. Namówili mnie znajomi i to oni wszystko zorganizowali. Jednym z punktów zwiedzania był właśnie Mont Blanc. Moja francuska babcia opowiadała mi kiedyś o nim jako o najpiękniejszym miejscu na ziemi... „Raz zobaczysz i nigdy nie zapomnisz, wnusiu”, mówiła. Nie wierzyłam, dopóki sama tam nie przyjechałam.
Spędziliśmy ze znajomymi kilka dni w górach, spacerowaliśmy szlakami widokowymi, nocowaliśmy w schronisku, gdzie poznaliśmy turystów takich jak my, z różnych stron świata. Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Schodząc szlakiem, po prostu podeszłam do domku strażników, poprosiłam o rozmowę z szefem i wprost zapytałam zdumionego starszego faceta, czy nie potrzebuje pracownika, bo ja chcę tu zostać i pracować dla Białej Góry. Oczywiście najpierw mnie wyśmiał, podobnie jak moi znajomi. Ale kiedy zobaczył w moich oczach determinację i zrozumiał, że mówię poważnie, potraktował mnie inaczej. Zadał jedno pytanie, przenikliwie patrząc mi w oczy:
– Dlaczego?
Odpowiedziałam równie konkretnie:
– Bo zakochałam się w tym miejscu i nie chcę stąd wyjeżdżać.
– Ależ możesz zamieszkać w miasteczku na dole – zaproponował, przechodząc w naturalny dla sześćdziesięciolatka i mundurowca sposób na „ty” z kimś o tyle młodszym od siebie.
– Nie – odpowiedziałam stanowczo. – Mont Blanc do mnie przemówił. Chcę go chronić. To moje powołanie.
Facet pokiwał głową.
– W porządku. To się rzadko zdarza, ale wierzę, że są tacy ludzie, do których mówią góry. Sam to przeżyłem w młodości. No to zobaczymy, jak będzie z tobą... – Uśmiechnął się pobłażliwie, ale i z sympatią.
Nie miałam pojęcia, jak wygląda praca strażnika, to trzeba przyznać, więc legendarny Théo Bald – bo o nim mowa – kazał mi przeczytać całą stertę dokumentów dotyczących pracy w korpusie służby cywilnej we Francji. Jako obywatelka Unii Europejskiej miałam ograniczony dostęp tylko do nielicznych posad w strategicznych ministerstwach oraz służbach takich jak wojsko i policja, i zasad przyznawania posad w ramach konkursów publicznych. Potem dał mi informator dla kandydatów do pracy strażnika w parku narodowym, z wymaganiami i zasadami wykonywania zawodu, i kazał zgłosić się za tydzień, jak wszystko przeczytam. Za tydzień?
Dwa dni później byłam już przecież z powrotem w Polsce i znów musiałam iść do mojej nielubianej urzędniczej pracy. Zaczynało się upalne lato, temperatura w biurach dochodziła do trzydziestu stopni. Koszmar. Potem wracałam z pracy do pustego mieszkania, a jedyną radość dawały mi wycieczki rowerowe do lasu albo nad jezioro. Wolałam spokój, ciszę i kontakt z przyrodą od zgiełku i tłumów miasta. Nie lubiłam wychodzić do klubów, nie chodziłam na dyskoteki. Miasto i jego rozrywki, to zdecydowanie nie było miejsce dla mnie. Przyjaciółki martwiły się o mnie także z innego powodu. Od zawsze miałam wybitny talent do wiązania się z palantami, a historię moich nieudanych związków można by zamknąć w dobry scenariusz do telenoweli.
I to był właśnie czas na zmianę.
Przypisy
Helena Leblanc
Strażnicy. Bratnie Dusze. Tom II
Czy można się zakochać, będąc w pozornie szczęśliwym związku? Helena nigdy się nad tym nie zastanawiała, dopóki nie poznała Didiera. Na pierwszy rzut oka są swoimi przeciwieństwami, które funkcjonują po dwóch stronach prawa. On – dowódca grupy przemytniczej, ona – górska strażniczka, tropiąca przestępców. Jednak wystarcza chwila rozmowy, jedno głębokie spojrzenie w oczy, żeby oboje wiedzieli, że tak naprawdę są identyczni. Są sobie przeznaczeni.
Helena stara się być lojalna wobec swojego męża, jednak nie jest w stanie oprzeć się magnetyzmowi i intelektowi Didiera. Miłość, która nigdy nie powinna się wydarzyć, wkracza w ich życie i bezpowrotnie je zmienia.
Czy nawet największe uczucie, które nie ma prawa nigdy się powtórzyć, może usprawiedliwić zdradę współmałżonka? I jak się odnaleźć w starej rzeczywistości, gdy ma się świadomość, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.