Strażnicy. Z miłości do Mont Blanc. Tom I - Leblanc Helena - ebook

Strażnicy. Z miłości do Mont Blanc. Tom I ebook

Leblanc Helena

4,2

Opis

Helena wybiera się na wycieczkę do Francji, gdzie jedną z atrakcji jest wejście na Mont Blanc. To była miłość od pierwszego wejrzenia – kobieta była tak bardzo zachwycona górą, że zapragnęła zostać strażniczką górską. Byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby za parę dni nie musiała wrócić do Polski i swojej nudnej pracy w urzędzie. Jednak niedługo potem próbuje nawiązać z nią kontakt Martin – pewien przystojny Francuz, którego poznała podczas pobytu na Mont Blanc.

Wakacyjna znajomość, która zamieni się w płomienny romans, może pociągnąć za sobą poważniejsze konsekwencje, niż spodziewali się Martin i Helena. Jednak aby tak się stało, któreś z nich będzie musiało zdecydować się na odważny krok i przewrócenie swojego życia do góry nogami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (15 ocen)
11
0
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozenasup

Z braku laku…

Książka "Strażnicy" okazała się dla mnie dużym rozczarowaniem. Fabuła to zapis poczyniań głównej bohaterki... gdzie była, co robiła, kogo spotkała i tak w kółko. Nie ma tu akcji ani żadnych zaskakujących wydarzeń. Cały czas czekałam na jakiś przełom, ale się przeliczyłam. Portrety psychologiczne i emocjonalne są zredukowane do minimum, a właściwie wcale ich nie ma. Bohaterka jest jedną z tych, którzy wiedzą najlepiej i wszystko udaje się jej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zdecydowanie nie odnalazłam w tej książce tego, co inni czytelnicy.
10
renata120773

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka polecam.
00
hexalineamarta

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia. I taka inna niż wszystkie. Czytam dalej...
00
diamentovs

Nie oderwiesz się od lektury

Tu się nie można nudzić. Aż chciałoby się pojechać na Mont Blanc i przeżyć te same przygody. Pochłonęła mnie ta historia i biorę się za drugi tom.
00
barbarazewuzem

Nie oderwiesz się od lektury

Mówi się, że co kraj, to obyczaj. Cóż, francuskich obyczajów całkiem sporo w tej książce. Można się wiele dowiedzieć o tym kraju. A co czuje człowiek, który ma uporządkowane życie i nagle poznaje kogoś, kto przewraca jego świat do góry nogami? Mechanizm fascynacji , która popycha do zdrady jest tu świetnie pokazany. Czytam dalej, z niecierpliwością oczekując rozwiązania zagadki .
00

Popularność




Co­py­ri­ght © He­lena Le­blanc Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-69-4
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pro­log

Po­ra­nek, 9 czerwca 2014

Za­czy­nał się nowy dzień. Słońce wscho­dziło wśród ró­żo­wych ob­ło­ków uno­szą­cych się nad gó­rami. Eos w peł­nej kra­sie wi­tała nas w pracy... Ptaki śpie­wały cud­nie, po­wie­trze było rześ­kie, a dzień za­po­wia­dał się cie­pły i sło­neczny. Każdy z nas z uśmie­chem wpa­dał do kuchni i wi­tał się z po­zo­sta­łymi.

– Cześć, co sły­chać?

– Siema, jak leci?

– Dzień do­bry wszyst­kim, piękny mamy dziś dzień!

– Co za cu­downy po­ra­nek!

Tak. Od rana by­li­śmy w naj­lep­szych na­stro­jach. Prze­cież wszy­scy uwiel­biamy swoją pracę. To ta­kie dziwne? Py­ta­cie, kim je­ste­śmy?

Mam na imię He­lena, moja ko­le­żanka to Anita, a ko­le­dzy – He­rvé (nasz do­wódca), Jean-Marc, Tom, Tiago i Adama. Je­ste­śmy straż­ni­kami parku na­ro­do­wego ma­sywu Mont Blanc we Fran­cji. Jest jesz­cze Lilly, żona Adamy. Na­dal wal­czy na re­ha­bi­li­ta­cji o pełną spraw­ność, bo tej zimy zła­mała nogę. Tro­chę nam jej bra­kuje, ale wiemy, że nie­długo wróci do zdro­wia i już za­po­wiada swój po­wrót w góry. I znów bę­dzie nas ośmioro... Dru­żyna w kom­ple­cie. Tym­cza­sem o szó­stej rano za­częła się na­sza służba. Przy­by­li­śmy do bazy już wczo­raj wie­czo­rem. Przy­jeż­dżamy w wy­so­kie góry na ty­dzień; mamy tu do­mek, który w tym cza­sie służy nam za biuro i miesz­ka­nie.

Po ty­go­dniu w tej ba­zie zmieni nas druga grupa, do­wo­dzona przez Théo Balda. To nasz główny do­wódca, czło­wiek, który wszystko zor­ga­ni­zo­wał – praw­dziwa le­genda parku i wszyst­kich straż­ni­ków. Jest jesz­cze trze­cia grupa, do­wo­dzona przez Ro­berta, i czwarta grupa – Léi. Kiedy na na­sze miej­sce w wy­so­kie góry wej­dzie grupa druga, my ko­lejny ty­dzień spę­dzimy w śred­nim ma­sy­wie, po­ło­żo­nym ni­żej, w mniej spo­koj­nym re­jo­nie. Po­tem czeka nas trzeci ty­dzień służby, naj­trud­niej­szy, który spę­dzimy w ba­zie po­ło­żo­nej naj­ni­żej w gó­rach. A my wszy­scy naj­bar­dziej nie lu­bimy wła­śnie tego trze­ciego ty­go­dnia, kiedy mu­simy ob­słu­gi­wać trasy wy­ciecz­kowe na naj­niż­szym pu­ła­pie ma­sywu. Każdy chce cza­sem od­po­cząć w wy­so­kich gó­rach, dla­tego zmie­niamy się co ty­dzień.

Tu­ry­ści są naj­więk­szym utra­pie­niem gór, parku, straż­ni­ków... wszyst­kich. Wcho­dzą tam, gdzie nie wolno, czę­sto opusz­czają wy­zna­czone szlaki i się gu­bią, strasz­nie śmiecą i nie­ziem­sko ha­ła­sują. Pło­szą zwie­rzęta, nisz­czą ro­śliny i wy­wo­łują la­winy, stwa­rza­jąc za­gro­że­nie dla sie­bie i in­nych – to praw­dziwa plaga. W trze­cim ty­go­dniu służby wszy­scy je­ste­śmy wy­koń­czeni i wtedy też naj­czę­ściej zda­rzają się wy­padki. Tak wła­śnie Lilly zła­mała nogę tej zimy, ra­tu­jąc pi­ja­nego tu­ry­stę...

Czwarty ty­dzień z ko­lei mamy wolny. Scho­dzimy wtedy „na dół” do mia­sta i... nie za­wsze umiemy od­na­leźć się w cy­wi­li­za­cji. Dla­tego tak bar­dzo stę­sk­ni­li­śmy się za wy­so­kimi gó­rami.

Wy­obra­ża­cie so­bie, jak pięk­nie jest w czerwcu na Mont Blanc??? Zja­wi­skowo!

Wszy­scy ko­chamy to miej­sce. Na­wet ma­ru­dze­nie Tia­gona nie by­łoby w sta­nie ze­psuć nam tego pięk­nego dnia. Przy­naj­mniej więk­szo­ści z nas.

Tiago For­tes to praw­dziwy zrzęda... czter­dzie­sto­dwu­letni Por­tu­gal­czyk, uro­dzony we Fran­cji, po ro­dzi­cach za­go­rzały ka­to­lik i wieczny mal­kon­tent. Za­wsze wi­dzi wszystko z naj­gor­szej strony, a pro­blemy wy­ol­brzy­mia. Je­śli po­ja­wia się ja­ka­kol­wiek trud­ność i ktoś miałby być nie­za­do­wo­lony, to tylko on. Ale pod tą su­rową kon­ser­wa­tywną po­włoką kryje się do­bry czło­wiek. Ten fa­cet ma złote serce. Za­wsze można na niego li­czyć. Z Anitą cią­gle so­bie do­ku­czają. Być może dla­tego, że po­cho­dzą z po­dob­nych kul­tu­rowo ob­sza­rów, ale pew­nie bar­dziej przez dzie­lące ich róż­nice cha­rak­teru.

Czter­dzie­sto­let­nia Anita Pérez to cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo Tia­gona. Jest wy­soką, do­brze zbu­do­waną i krótko ostrzy­żoną La­ty­no­ską, mi­strzy­nią sztuk walki, która przy­je­chała do Fran­cji z ro­dzi­cami jako dziecko i ni­gdy nie chciała wra­cać do ro­dzin­nej We­ne­zu­eli. Zo­stała tu, mimo że jej ro­dzice, już jako eme­ryci, wró­cili do kraju swo­jego po­cho­dze­nia. Anita jest we Fran­cji sama, bez żad­nej ro­dziny, ma tylko pracę i nas. Nie da się ukryć, że ta dwójka kon­tra­stów się lubi, a szorst­ko­ścią po­kry­wają głę­boką przy­jaźń i za­an­ga­żo­wa­nie. Oboje są do­sko­na­łymi straż­ni­kami, ko­chają swoją pracę i ni­gdy nie pra­co­wali w in­nym miej­scu. Wiele mnie na­uczyli, szcze­gól­nie Anita, która uznała, że musi ob­jąć no­wi­cjuszkę opieką i szko­le­niem. Wia­domo, nie ma zbyt wielu ko­biet straż­ni­ków na Mont Blanc.

I ten dzień za­czął się zwy­cza­jową zło­śli­wo­ścią Tia­gona:

– Olá[1], Anita – za­cze­pił ko­le­żankę. – Czy mi się zdaje, czy po­sze­rza­łaś ostat­nio spodnie? – za­py­tał ten przy­gar­biony chu­dzie­lec, wie­dząc, że jej re­ak­cja bę­dzie dla niego bo­le­sna... Nie po­my­lił się. Anita ob­ró­ciła się na pię­cie i zdzie­liła go w twarz otwartą dło­nią.

– Hola[2], Tiago! Ty ma­so­chi­sto – od­po­wie­działa. To było ich zwy­cza­jowe po­wi­ta­nie. – Nie mo­żesz za­cząć dnia bez la­nia? – spy­tała z uśmie­chem.

Miło było pa­trzeć, jak ci dwoje roz­pro­mie­niają się na swój wi­dok. Nie­zro­zu­miałe dla nas jest, czemu przez tyle lat nie po­wie­dzieli so­bie, że się ko­chają? Jak zwy­kle skwi­to­wa­li­śmy tę sy­tu­ację uśmie­chem. Tylko Adama się za­smu­cił. Od kiedy Lilly le­żała w szpi­talu, ciężko mu było w pracy. Od czasu jej wy­padku spę­dzał z nami trzy ty­go­dnie w gó­rach i tylko ty­dzień z nią, a prze­cież wcze­śniej byli nie­roz­łączni. Po­dobno po­znali się i za­przy­jaź­nili jesz­cze w przed­szkolu, ale mamy na­dzieję, że to tylko plotki...

Adama Djiri ma trzy­dzie­ści trzy lata i po­cho­dzi z Wy­brzeża Ko­ści Sło­nio­wej, gdzie się uro­dził, choć jego matka jest Fran­cuzką. Po­dobno pew­nego dnia za­brała pię­cio­let­niego wów­czas syna i wró­ciła do Fran­cji, zo­sta­wia­jąc jego ojca w Afryce. Nie wiemy dla­czego. Adama ni­gdy nie mówi o ojcu. To bar­dzo uczu­ciowy fa­cet i nie­sa­mo­wi­cie uta­len­to­wany. Cza­sem dla nas śpiewa i gra na gi­ta­rze. Od za­wsze za­sta­na­wiamy się, dla­czego zo­stał aku­rat gór­skim straż­ni­kiem. Ta­kie „cia­cho”, z ta­kim gło­sem... Mógłby być gwiaz­do­rem. Ale cie­szymy się, że jest z nami. To do­bry ko­lega, a do tego uroz­ma­ica nam desz­czowe li­sto­pa­dowe wie­czory, kiedy nie ma zbyt wielu tu­ry­stów i nie mamy dużo pracy w te­re­nie.

– A wy jak zwy­kle? – za­py­tał na­gle He­rvé, nasz szef, który wpadł do kuchni jako ostatni i za­stał wku­rzoną Anitę, Tia­gona, po­cie­ra­ją­cego obo­lały po­li­czek, i Adamę z za­smu­coną miną.

– Tak jest, sze­fie – od­po­wie­dział Tom, sa­lu­tu­jąc z szel­mow­skim wy­ra­zem twa­rzy. – Mel­duję, że wszystko po sta­remu.

– A kto cię py­tał, An­golu? – od­parł na to He­rvé. – Hela, przy­tul no Ada­sia, żeby mu tak smutno nie było – za­su­ge­ro­wał zło­śli­wie.

– Hej, no! Co szefa ugry­zło? – Obu­rzy­łam się. – Nie będę ni­kogo przy­tu­lać!

– A mogę ja, mogę ja? – za­py­tał we­soło Tom i wtedy wszy­scy wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem. A szef wark­nął nie­za­do­wo­lony.

He­rvé Gérard, nasz do­wódca, to gó­ral i praw­dziwy twar­dziel. Ma pięć­dzie­siąt lat, uro­dził się i wy­cho­wał pod Mont Blanc, więc góry zna od pod­szewki. Jako młody straż­nik współ­pra­co­wał z Théo Bal­dem i uważa się za wy­rocz­nię. Nie znosi sprze­ciwu ani głu­pich żar­tów, a jed­no­cze­śnie spra­wia wra­że­nie, że on może so­bie po­zwo­lić na wszystko. Prze­cież jest sze­fem. Z dru­giej strony jed­nak jest fa­chow­cem od­da­nym służ­bie i każ­demu z nas – choć raz – ura­to­wał skórę. Trudno prze­ce­nić w gó­rach jego do­świad­cze­nie i po­świę­ce­nie pracy.

Co do Toma, to nie wiem, co tak na­prawdę o nim my­śleć. Dla­czego on w ogóle zo­stał straż­ni­kiem? Co go skło­niło do wy­boru ta­kiej ścieżki ka­riery? Nie kwe­stio­nuję jego przy­dat­no­ści, bo pra­cuje do­sko­nale, ale kiedy go jesz­cze nie zna­łam do­brze, po­my­śla­łam nie raz, że tu nie pa­suje.

Tom Hop­kins to wy­de­li­ka­cony trzy­dzie­sto­sied­mio­letni An­glik, prze­sad­nie za­dbany. Ni­gdy nie cho­dzi w przy­bru­dzo­nym mun­du­rze, a w każ­dym zwę­ził no­gawki. Po­trafi prze­bie­rać się trzy razy dzien­nie. Za­wsze ma per­fek­cyj­nie wy­glan­co­wane buty, a prze­cież pra­cu­jemy głów­nie w te­re­nie... Ni­gdy nam się nie zdra­dził ze swoją orien­ta­cją, ale cza­sem rzuca ta­kie ko­men­ta­rze, jak choćby ten o przy­tu­la­niu Adamy, a do tego ma tak spe­cy­ficzne po­czu­cie hu­moru, że nie­ustan­nie się za­sta­na­wiamy, o co mu cho­dzi.

– Uspo­kój­cie się wszy­scy i bierzmy się do ro­boty – ode­zwał się w końcu Jean-Marc, naj­młod­szy z nas i je­dyny – oprócz He­rvé – stu­pro­cen­towy Fran­cuz.

Dwu­dzie­sto­pię­cio­letni Jean-Marc Le­ignel do­łą­czył do na­szej grupy w ze­szłym roku, za­raz po stu­diach, w miej­sce kon­flik­to­wego Chri­stiana, który zre­zy­gno­wał z pracy po nie­ca­łym roku. Jak na ra­zie to Jean-Marc tylko na­rzeka. Głów­nie na brak „chęt­nych la­sek” w dru­ży­nie. Anita za stara, Lilly chora, ja za­jęta. Poza tym nie cier­pię bez­czel­nych Fran­cu­zów. Można by w ta­kiej sy­tu­acji za­py­tać: „To co ty tam w ogóle ro­bisz?”. To jest bar­dzo do­bre py­ta­nie, ale nie­ła­two na nie od­po­wie­dzieć jed­nym zda­niem. Opo­wiem więc naj­pierw coś o so­bie...

Mam trzy­dzie­ści je­den lat i po­cho­dzę z ma­łego mia­steczka na po­łu­dniu Pol­ski. Od pra­wie dwóch lat je­stem straż­niczką parku na­ro­do­wego. Moja przy­goda z Mont Blanc roz­po­częła się też w czerwcu, do­kład­nie trzy lata temu. Mia­łam wtedy dwa­dzie­ścia osiem lat i po­je­cha­łam na kil­ku­dniową wy­cieczkę na po­łu­dnie Fran­cji. Na­mó­wili mnie zna­jomi i to oni wszystko zor­ga­ni­zo­wali. Jed­nym z punk­tów zwie­dza­nia był wła­śnie Mont Blanc. Moja fran­cu­ska bab­cia opo­wia­dała mi kie­dyś o nim jako o naj­pięk­niej­szym miej­scu na ziemi... „Raz zo­ba­czysz i ni­gdy nie za­po­mnisz, wnu­siu”, mó­wiła. Nie wie­rzy­łam, do­póki sama tam nie przy­je­cha­łam.

Spę­dzi­li­śmy ze zna­jo­mymi kilka dni w gó­rach, spa­ce­ro­wa­li­śmy szla­kami wi­do­ko­wymi, no­co­wa­li­śmy w schro­ni­sku, gdzie po­zna­li­śmy tu­ry­stów ta­kich jak my, z róż­nych stron świata. Za­ko­cha­łam się w tym miej­scu od pierw­szego wej­rze­nia. Scho­dząc szla­kiem, po pro­stu po­de­szłam do domku straż­ni­ków, po­pro­si­łam o roz­mowę z sze­fem i wprost za­py­ta­łam zdu­mio­nego star­szego fa­ceta, czy nie po­trze­buje pra­cow­nika, bo ja chcę tu zo­stać i pra­co­wać dla Bia­łej Góry. Oczy­wi­ście naj­pierw mnie wy­śmiał, po­dob­nie jak moi zna­jomi. Ale kiedy zo­ba­czył w mo­ich oczach de­ter­mi­na­cję i zro­zu­miał, że mó­wię po­waż­nie, po­trak­to­wał mnie ina­czej. Za­dał jedno py­ta­nie, prze­ni­kli­wie pa­trząc mi w oczy:

– Dla­czego?

Od­po­wie­dzia­łam rów­nie kon­kret­nie:

– Bo za­ko­cha­łam się w tym miej­scu i nie chcę stąd wy­jeż­dżać.

– Ależ mo­żesz za­miesz­kać w mia­steczku na dole – za­pro­po­no­wał, prze­cho­dząc w na­tu­ralny dla sześć­dzie­się­cio­latka i mun­du­rowca spo­sób na „ty” z kimś o tyle młod­szym od sie­bie.

– Nie – od­po­wie­dzia­łam sta­now­czo. – Mont Blanc do mnie prze­mó­wił. Chcę go chro­nić. To moje po­wo­ła­nie.

Fa­cet po­ki­wał głową.

– W po­rządku. To się rzadko zda­rza, ale wie­rzę, że są tacy lu­dzie, do któ­rych mó­wią góry. Sam to prze­ży­łem w mło­do­ści. No to zo­ba­czymy, jak bę­dzie z tobą... – Uśmiech­nął się po­błaż­li­wie, ale i z sym­pa­tią.

Nie mia­łam po­ję­cia, jak wy­gląda praca straż­nika, to trzeba przy­znać, więc le­gen­darny Théo Bald – bo o nim mowa – ka­zał mi prze­czy­tać całą stertę do­ku­men­tów do­ty­czą­cych pracy w kor­pu­sie służby cy­wil­nej we Fran­cji. Jako oby­wa­telka Unii Eu­ro­pej­skiej mia­łam ogra­ni­czony do­stęp tylko do nie­licz­nych po­sad w stra­te­gicz­nych mi­ni­ster­stwach oraz służ­bach ta­kich jak woj­sko i po­li­cja, i za­sad przy­zna­wa­nia po­sad w ra­mach kon­kur­sów pu­blicz­nych. Po­tem dał mi in­for­ma­tor dla kan­dy­da­tów do pracy straż­nika w parku na­ro­do­wym, z wy­ma­ga­niami i za­sa­dami wy­ko­ny­wa­nia za­wodu, i ka­zał zgło­sić się za ty­dzień, jak wszystko prze­czy­tam. Za ty­dzień?

Dwa dni póź­niej by­łam już prze­cież z po­wro­tem w Pol­sce i znów mu­sia­łam iść do mo­jej nie­lu­bia­nej urzęd­ni­czej pracy. Za­czy­nało się upalne lato, tem­pe­ra­tura w biu­rach do­cho­dziła do trzy­dzie­stu stopni. Kosz­mar. Po­tem wra­ca­łam z pracy do pu­stego miesz­ka­nia, a je­dyną ra­dość da­wały mi wy­cieczki ro­we­rowe do lasu albo nad je­zioro. Wo­la­łam spo­kój, ci­szę i kon­takt z przy­rodą od zgiełku i tłu­mów mia­sta. Nie lu­bi­łam wy­cho­dzić do klu­bów, nie cho­dzi­łam na dys­ko­teki. Mia­sto i jego roz­rywki, to zde­cy­do­wa­nie nie było miej­sce dla mnie. Przy­ja­ciółki mar­twiły się o mnie także z in­nego po­wodu. Od za­wsze mia­łam wy­bitny ta­lent do wią­za­nia się z pa­lan­tami, a hi­sto­rię mo­ich nie­uda­nych związ­ków można by za­mknąć w do­bry sce­na­riusz do te­le­no­weli.

I to był wła­śnie czas na zmianę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Port. – cześć.
[2] Hiszp. – cześć.

He­lena Le­blanc

Straż­nicy. Brat­nie Du­sze. Tom II

Czy można się za­ko­chać, bę­dąc w po­zor­nie szczę­śli­wym związku? He­lena ni­gdy się nad tym nie za­sta­na­wiała, do­póki nie po­znała Di­diera. Na pierw­szy rzut oka są swo­imi prze­ci­wień­stwami, które funk­cjo­nują po dwóch stro­nach prawa. On – do­wódca grupy prze­myt­ni­czej, ona – gór­ska straż­niczka, tro­piąca prze­stęp­ców. Jed­nak wy­star­cza chwila roz­mowy, jedno głę­bo­kie spoj­rze­nie w oczy, żeby oboje wie­dzieli, że tak na­prawdę są iden­tyczni. Są so­bie prze­zna­czeni.

He­lena stara się być lo­jalna wo­bec swo­jego męża, jed­nak nie jest w sta­nie oprzeć się ma­gne­ty­zmowi i in­te­lek­towi Di­diera. Mi­łość, która ni­gdy nie po­winna się wy­da­rzyć, wkra­cza w ich ży­cie i bez­pow­rot­nie je zmie­nia.

Czy na­wet naj­więk­sze uczu­cie, które nie ma prawa ni­gdy się po­wtó­rzyć, może uspra­wie­dli­wić zdradę współ­mał­żonka? I jak się od­na­leźć w sta­rej rze­czy­wi­sto­ści, gdy ma się świa­do­mość, że już nic nie bę­dzie ta­kie jak kie­dyś.