Naznaczeni na zawsze - Emelie Schepp - ebook + audiobook + książka

Naznaczeni na zawsze ebook

Emelie Schepp

4,1
33,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jak sprawy zatajone w dzieciństwie mogą rzutować na dorosłe życie? Jakie konsekwencje niosą za sobą decyzje podjęte przez rodziców przed narodzeniem dziecka? Pewnego letniego dnia roku 1991, dziewięcioletnia Jana Berzelius budzi się w szpitalu. Nie jest w stanie przypomnieć sobie kim jest, ani skąd pochodzi. Kilkanaście lat później, jako ceniona i rozpoznawalna prokuratorka, podejmuje się prowadzenia śledztwa dotyczącego morderstwa szefa imigracyjnego Hansa Juhlena. Sprawa nabiera tempa, kiedy odnalezione zostaje kolejne ciało, tym razem małego chłopca, którego odciski palców pasują do tych znalezionych na pierwszym ciele. Uwagę młodej prokurator przykuwa jednak znamię na szyi chłopca. Jest niemal pewna, że widziała je już wcześniej... Przewrotna i trzymająca w napięciu intryga, której złożoności nie powstydziłby się Nesbø ani Kepler. „DAST Magazine” Pisarka uwodzi nas, czytelników, aż do ostatniej strony snując swoją historię z językową finezją. Taka właśnie powinna być powieść kryminalna. „Sundsvalls Tidning” Bezgranicznie porywająca aż do ostatniej strony. Anna Jansson, bestsellerowa szwedzka pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 426

Oceny
4,1 (98 ocen)
38
32
26
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kacured

Nie oderwiesz się od lektury

Intryga z zadziwiającym zakończeniem, wartka, szybka akcja
20
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

"Naznaczeni na zawsze" ukazała się nakładem wydawnictwa Sonia Draga we wrześniu tego roku. Czaiłam się na nią i czaiłam. Różne opinie, często negatywne sprawiły, że z jednej strony miałam ochotę powiedzieć "nie, szkoda czasu", a z drugiej strony postanowiłam, że trzeba mieć własne zdanie. Czy pożałowałam decyzji i faktycznie recenzje polewające jadem tę książkę były słuszne? Poznajemy główną bohaterkę, która obecnie jest prokuratorką i to jedną z lepszych, znanych i cenionych, a w 1991 roku przytrafiła jej się sytuacja, która mogłaby przerazić chyba każdego. Jak dziecko, dziewięcioletnie, trafia do szpitala i nie pamięta kim jest. Ale żeby dowiedzieć się o co chodzi, musicie przeczytać sami. Oprócz Jany, naszej głównej bohaterki, poznajemy także świetnych ludzi, komisarza Levina i aspirantkę Bolander. Cała trójka rozwiązuje sprawy kryminalne. I tak, w tym miejscu zaznaczę, że "Naznaczeni na zawsze" to początek serii kryminalnej. W pierwszym tomie przychodzi im próba rozwiąz...
20
SylwiaKasia

Nie oderwiesz się od lektury

super
10
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny thriller. Mroczna, wręcz klaustrofobiczna atmosfera. Świetnie nakreśleni bohaterowie. Nie potrafiłan oderwać się od lektury. Polecam!
10
bozanka

Całkiem niezła

To jest słabo napisana powieść. kryminalna. Nie dokończyłam, bo straciłam zainteresowanie w trakcie czytania. Nie polecam.
00

Popularność




Märkta för livet

© 2013 Emelie Schepp

First published by Emelie Schepp, Sweden

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2021 for the Polish translation by Anna Kicka

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Wojciech Wawoczny |

Zdjęcie autorki: © Thron Ullberg

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Marta Chmarzyńska

ISBN: 978-83-8230-215-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2021

Dla H

Niedziela, 15 kwietnia

– Numer alarmowy sto dwanaście, co się stało?

– Mój mąż nie żyje…

Operatorka Anna Bergström usłyszała drżący głos kobiety i szybko spojrzała w dolny róg ekranu komputera. Zegar wskazywał dziewiętnastą czterdzieści dwa.

– Poproszę pani nazwisko.

– Kerstin Juhlén. Mój mąż nazywa się Hans. Hans Juhlén.

– Skąd pani wie, że nie żyje?

– Nie oddycha. Po prostu leży. Już tak leżał, kiedy przyszłam do domu. I krew. Na dywanie jest krew. – Kobieta szlochała.

– Czy pani też jest ranna?

– Nie.

– Czy ktoś inny jest ranny?

– Nie, mój mąż nie żyje!

– Rozumiem. Gdzie pani się teraz znajduje?

– W domu.

Kobieta w słuchawce wzięła głęboki wdech.

– Czy może pani podać mi adres?

– Ulica Östanvägen dwieście cztery, w Lindö. To taki żółty dom. Z dużymi donicami na zewnątrz.

Anna szybko wstukała adres i wyszukała go w systemie.

– Wysyłam pomoc – powiedziała spokojnym głosem. – Prosiłabym też, żeby do czasu jej przybycia pozostała pani ze mną na linii.

Nie było odpowiedzi. Przycisnęła słuchawki do ucha.

– Halo? Jest tam pani?

– On naprawdę nie żyje.

Kobieta szlochała. Po chwili szloch przeszedł w histeryczny płacz, a potem Anna słyszała jedynie przepełniony strachem krzyk.

***

Komisarz Henrik Levin i aspirantka Maria Bolander wysiedli z volva w Lindö. Zimne morskie powietrze znad Bałtyku owiało Henrika ubranego tylko w cienką wiosenną kurtkę. Zapiął ją pod szyją i ukrył dłonie w kieszeniach.

Na kamiennym podjeździe stał czarny mercedes, dwa policyjne radiowozy i karetka. Kawałek dalej, za taśmą odgradzającą, przystanęły jeszcze dwa pojazdy, które, sądząc po naklejonej na nich reklamie, należały do konkurujących ze sobą lokalnych gazet.

Dwaj niecierpliwi dziennikarze napierali na policyjną taśmę tak, że aż się odciskała na ich puchowych kurtkach.

– To będzie, kurwa, super.

Aspirantka Maria Bolander, czy też Mia, jak wszyscy ją nazywali, pokręciła z irytacją głową.

– Mają nawet rzeźby ogrodowe.

Wbiła wzrok w granitowego lwa. A potem w metrowe donice stojące obok.

Henrik Levin bez słowa ruszył oświetloną ścieżką w stronę domu przy Östanvägen 204. Na kostce widniały gdzieniegdzie niewielkie kupki śniegu, świadczące o tym, że zima jeszcze się nie poddała. Henrik skinął głową posterunkowemu Gabrielowi Mellqvistowi, stojącemu przed wejściem.

Komisarz otrzepał śnieg z butów, otworzył przed Mią ciężkie drzwi i oboje weszli do środka.

Wewnątrz okazałej willi panowała gorączkowa aktywność. Technicy systematycznie przeczesywali dom w poszukiwaniu ewentualnych odcisków palców oraz innych śladów. Zdążyli już sprawdzić drzwi i klamki. Teraz zajęli się ścianami. Od czasu do czasu błyskały flesze aparatów. Ciało mężczyzny leżało na pasiastym dywanie w salonie.

– Ożeż kurwa – powiedziała Mia.

– Wyjęłaś mi to z ust – stwierdził Henrik.

– Kto go znalazł?

– Żona, Kerstin Juhlén. Znalazła go tutaj po powrocie do domu – odpowiedział Henrik.

– Gdzie jest teraz?

– Na piętrze. Z Hanną Hultman.

Henrik Levin przyglądał się leżącemu przed nim ciału. Zmarłym był Hans Juhlén, dyrektor operacyjny Działu Postępowań Uchodźczych w Urzędzie Imigracyjnym.

Henrik obszedł martwego człowieka i pochylił się nad jego twarzą. Studiował masywną szczękę, ponurą twarz z siwiejącą brodą i skroniami. Hans Juhlén często się pojawiał w mediach. Ale wykorzystywane przy takich okazjach archiwalne zdjęcia nijak się miały do podstarzałego mężczyzny leżącego na dywanie. Ubrany był w odprasowane spodnie i koszulę w paski w bladoniebieskim odcieniu, który coraz bardziej nikł pod powiększającą się plamą krwi na klatce piersiowej.

– Patrz, ale nie dotykaj.

Anneli Lindgren, technik kryminalistyczny, rzuciła Henrikowi wymowne spojrzenie spod ogromnego okna, przy którym właśnie stała.

– Zastrzelony?

– Na to wygląda, dwie rany wlotowe.

Henrik podniósł się i rozejrzał po pokoju zdominowanym przez kanapę i dwa skórzane fotele. Pośrodku stał stół ze szklanym blatem. Na ścianach wisiały obrazy Ulfa Lundella.

Przejechał dłonią po policzku i poczuł pod palcami twardy zarost. Umeblowanie sprawiało wrażenie nienaruszonego. Nic nie zostało przewrócone.

– Żadnych śladów walki – powiedział, odwracając się do stojącej za nim Mii.

– Zgadza się – odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z owalnej konsoli.

Leżał na niej brązowy skórzany portfel, z którego wystawały trzy pięćsetkoronówki. Mia poczuła chęć, by ich dotknąć, poczuć pod palcami. Najchętniej wyciągnęłaby je wszystkie. Albo chociaż jedną. Tak po prostu, po cichu. Powstrzymała się jednak i pomyślała, że to już za wiele. Że musi się opanować.

Wzrok Henrika powędrował w stronę ogromnego wykuszu wychodzącego na ogród i zatrzymał się na Anneli Lindgren, nanoszącej właśnie proszek daktyloskopijny w poszukiwaniu odcisków palców.

– Masz coś?

Anneli spojrzała na niego znad okularów.

– Jeszcze nie, ale według żony to okno było otwarte, gdy przyszła do domu. Mam więc nadzieję, że znajdę tu coś więcej niż tylko jej odciski palców.

Anneli wróciła do swojej pracy. Posuwała się powoli i systematycznie.

Henrik przeczesał dłonią włosy i zwrócił się do Mii.

– Pogadamy z żoną?

– Idź pierwszy, ja się tu jeszcze chwilę porozglądam – odpowiedziała Mia, zataczając palcem dwa okręgi w powietrzu.

***

Kerstin Juhlén, okryta kocem, siedziała na podwójnym łóżku w sypialni, tępo wpatrując się w nocny stolik.

Starsza posterunkowa Hanna Hultman z szacunkiem się odsunęła, po czym zamknęła drzwi za Henrikiem.

Idąc na górę, komisarz wyobrażał sobie drobną, delikatną postać w eleganckim stroju. Stała przed nim jednak znacznie odbiegająca od jego wizji przysadzista kobieta, dość szeroka w talii, ubrana w sprany podkoszulek, cienki sweter i ciemne streczowe dżinsy. Jej twarz była opuchnięta i czerwona od płaczu. Miała zbyt mocno rozjaśnione włosy obcięte na boba, a ciemne odrosty świadczyły o tym, że dawno nie była u fryzjera.

Henrik rozglądał się z zaciekawieniem po pokoju. Jego wzrok padł najpierw na komodę, a potem na ścianę pełną fotografii. Pośrodku, najwyraźniej od wielu lat, wisiało nieco wyblakłe zdjęcie szczęśliwej młodej pary.

Nagle zdał sobie sprawę, że wdowa się mu przygląda.

– Nazywam się Henrik Levin, jestem komisarzem policji – powiedział, łapiąc się na tym, że mówi szeptem. – Moje kondolencje. Przepraszam najmocniej, ale niestety muszę pani zadać kilka pytań.

Kerstin otarła rękawem swetra spływającą po policzku łzę.

– Rozumiem.

– Czy mogłaby pani opowiedzieć, co się wydarzyło po pani powrocie do domu?

– Wróciłam i… On… On tam po prostu leżał.

– Wie pani, która była godzina?

– Około wpół do ósmej.

– Jest pani pewna?

– Tak.

– Czy w domu był wtedy ktoś jeszcze?

– Nie. Tylko mój mąż…

Głos jej zadrżał. Ukryła twarz w dłoniach.

Henrik zdawał sobie sprawę, że nie jest to najlepszy moment na bardziej szczegółowe przesłuchanie, postanowił więc się streszczać.

– No więc tak, zaraz otrzyma pani pomoc, ale zanim dam pani spokój, muszę jeszcze potwierdzić parę szczegółów.

Kerstin położyła ręce na kolana.

– Tak?

– Wspomniała pani, że gdy przyszła do domu, okno w salonie było otwarte i że je pani zamknęła.

– Tak.

– Nie zauważyła pani wtedy na zewnątrz nic szczególnego?

– Nie… Nie.

Kerstin wyjrzała przez okno sypialni. Henrik wsadził ręce do kieszeni i przez chwilę się zastanawiał.

– Zanim wyjdę, czy chciałaby pani, żebyśmy po kogoś zadzwonili? Po przyjaciół albo rodzinę? Albo do dzieci?

Kobieta spojrzała na swoje trzęsące się dłonie. Z jej ust wydobył się ledwie słyszalny szept.

– Przepraszam, czy mogłaby pani powtórzyć?

Kerstin zamknęła na chwilkę oczy, po czym powoli odwróciła umęczoną twarz w stronę komisarza. Wzięła głęboki wdech i otworzyła usta, by odpowiedzieć.

***

Na dole w salonie Anneli Lindgren poprawiła okulary.

– Chyba coś znalazłam – powiedziała, przyglądając się oprószonemu parapetowi.

Mia podeszła do niej i zauważyła wyraźny odcisk dłoni.

– A tutaj jeszcze jeden. – Anneli wskazała palcem. – Należy do dziecka.

Była tego pewna. Sięgnęła po aparat, by udokumentować znalezisko.

Podczas gdy Mia z trudem usiłowała ukryć ziewanie, Anneli stanęła przy oknie i ustawiła odpowiednią ostrość na swoim EOS-ie 1D. Henrik właśnie schodził. Rękę trzymał pięć centymetrów nad poręczą i ostrożne stawiał nogi na olejowanych dębowych stopniach.

Anneli przewiesiła aparat przez szyję i kiwnęła w stronę komisarza.

– Chodź coś zobaczyć. Znaleźliśmy odciski.

– Interesujące – odparł Henrik, stając obok Mii.

– Niewielkie – dodała Anneli, podniosła aparat, ustawiła ostrość i zrobiła jeszcze jedno zdjęcie.

– Znaczy się dziecięce – doprecyzowała Mia, ziewając.

Henrik zrobił zdziwioną minę. Zmarszczył czoło tak mocno, że jego brwi prawie złączyły się w jedną kreskę. Pochylił się w stronę okna, by się dokładnie przyjrzeć. Stał tak przez chwilę, obserwując linie tworzące uporządkowany wzór. Wyjątkowy. Odcisk niewielkiej dłoni.

– Dziwne – wymamrotał, prostując się.

Chwilę się zastanawiał, ale doszedł do takich samych wniosków.

– To bardzo, bardzo dziwne – powtórzył. Tym razem głośniej.

– Dlaczego? – zapytała Mia.

Henrik spojrzał na nią.

– Oni nie mają dzieci.

Poniedziałek, 16 kwietnia

Proces właśnie się skończył, a wyrok zadowolił prokuratorkę Janę Berzelius. Była pewna, że oskarżony jest winny pobicia ze szczególnym okrucieństwem. Skopał do nieprzytomności siostrę na oczach jej czteroletniego dziecka, po czym zostawił ją umierającą w mieszkaniu. Nie było wątpliwości, że to przemoc na tle honorowym. Mimo to adwokat Peter Ramstedt wiercił się zakłopotany, gdy ogłaszano wyrok.

Jana skinęła mu głową, zanim opuściła salę sądową. Nie chciała z nikim dyskutować na temat wyroku, a w szczególności nie z czekającymi na zewnątrz uzbrojonymi w kamery i mikrofony reporterami. Udała się więc w stronę wyjścia ewakuacyjnego i pchnęła białe przeciwpożarowe drzwi. Szybkim krokiem zbiegła ze schodów, spoglądając jednocześnie na zegarek. Była jedenasta trzydzieści pięć.

Unikanie dziennikarzy stało się dla niej rutyną. Zupełnie inaczej wyglądało to przed trzema laty, gdy Jana rozpoczęła pracę w prokuraturze w Norrköpingu. Doceniała wtedy zainteresowanie, którym darzyły ją media. Gazeta „Norrköpings Tidningar” opublikowała między innymi artykuł opatrzony tytułem: Wzorowa studentka na właściwym miejscu, w którym można było znaleźć sformułowania typu „błyskawiczna kariera” i „następczyni prokuratora generalnego”. Ale zbiegając teraz po schodach, wcale już o tym nie myślała.

Telefon zawibrował w kieszeni jej marynarki i Jana przystanęła przed wejściem do garażu, by go wyłowić. Szybko spojrzała na ekran, zanim odebrała. Otworzyła drzwi prowadzące do ogrzewanego garażu.

– Cześć, ojcze – przywitała się.

– No i jak poszło?

– Dwa lata więzienia i dziewięćdziesiąt tysięcy odszkodowania.

– Jesteś zadowolona?

Karlowi Berzeliusowi nigdy nie przyszłoby na myśl gratulować córce wygranej sprawy, a Jana już się przyzwyczaiła do powściągliwości ojca. Kiedy była dzieckiem, nawet jej matka, Margaretha, wolała sprzątać niż się z nią bawić. Wieszać pranie niż czytać bajki. Wolałaby też umyć okna niż kłaść córkę wieczorem do łóżka.

Trzydziestoletnia Jana traktowała teraz swoich rodziców z takim samym beznamiętnym szacunkiem, w jakim została wychowana.

– Jestem zadowolona – odparła dobitnie.

– Matka się zastanawia, czy odwiedzisz nas pierwszego maja. Najwyraźniej zaplanowała rodzinny obiad.

– O której?

– Punkt dziewiętnasta.

– Będę.

Jana się rozłączyła, otworzyła drzwi do czarnego bmw X6 i usiadła za kierownicą. Rzuciła aktówkę na skórzany fotel pasażera i położyła telefon na kolanach.

Jej matka również miała w zwyczaju dzwonić po zakończonym procesie. Ale nigdy przed ojcem. Taką mieli zasadę. Tak więc gdy Jana znów usłyszała dzwonek telefonu, natychmiast podniosła aparat i przyłożyła go do ucha, jednocześnie z precyzją wyjeżdżając z wąskiego garażu.

– Cześć, matko – przywitała się.

– Cześć, Jana – odpowiedział jej męski głos.

Jana nacisnęła hamulec i samochód natychmiast się zatrzymał. Głos należał do prokuratora rejonowego Torstena Granatha, jej przełożonego. Był podekscytowany.

– No i?

Janę zdziwiła nieco jego ciekawość, ale krótko zrelacjonowała wyrok sądu.

– Dobrze. Dobrze, ale w sumie dzwonię w zupełnie innej sprawie. Chciałbym, żebyś mi pomogła w jednym śledztwie. Zatrzymano kobietę, która wezwała policję do swojego zabitego męża. Pracował jako szef działu w Urzędzie Imigracyjnym. Według policji został zastrzelony. Zamordowany. Daję ci wolną rękę.

Jana się nie odezwała, więc Torsten mówił dalej:

– Gunnar Öhrn i jego zespół czekają na ciebie na komendzie. Co ty na to?

Jana spojrzała na deskę rozdzielczą. Jedenasta czterdzieści osiem. Wzięła krótki oddech i ruszyła.

– Jadę tam od razu.

***

Jana Berzelius weszła szybko przez główne drzwi komendy w Norrköppingu i wjechała windą na trzecie piętro. Stukot jej szpilek niósł się po szerokim korytarzu. Idąc, patrzyła prosto przed siebie. Skinęła głową dwóm umundurowanym policjantom.

Szef zespołu śledczego Gunnar Öhrn czekał na nią przed swoim gabinetem.

– Dzień dobry – powiedział i wskazał jej drogę do sali konferencyjnej na końcu korytarza.

Wewnątrz jedną ze ścian tworzyły okna wychodzące na rondo Norrtullsrondellen, na którym właśnie się zaczynał okołolanczowy ruch. Naprzeciw zawieszono sporych rozmiarów białą tablicę oraz ekran. U sufitu był zamocowany projektor.

Jana podeszła do owalnego stołu, przy którym czekał na nią zespół. Przywitała się z komisarzem Henrikiem Levinem, a następnie, zanim usiadła, skinęła głową w stronę Oli Söderströma, Anneli Lindgren i Mii Bolander.

– Z polecenia prokuratora rejonowego Torstena Granatha, Jana Berzelius będzie prowadziła śledztwo w sprawie Hansa Juhléna.

– Aha.

Mia Bolander zacisnęła szczęki, skrzyżowała ręce na piersiach i odchyliła się na krześle. Podejrzliwie przyglądała się swojemu obiektowi nienawiści, dochodząc do wniosku, że śledztwo prowadzone przez Janę Berzelius, jej równolatkę, będzie męczące.

Dotychczasowe sporadyczne przypadki, w których Mia zmuszona była współpracować z prokuratorką, nie nastawiły jej do niej pozytywnie. Według Mii Jana nie miała żadnej osobowości. Była drętwa. Nigdy nie odpuszczała. Współpracownicy powinni lepiej się znać. Mogliby czasem grupą wybrać się po pracy na piwo, albo chociaż we dwie, i pogadać. O wszystkim. I o niczym. Tymczasem Mia bardzo szybko się przekonała, że dla Jany takie relacje nie mają znaczenia. Nawet na proste osobiste pytanie odpowiadała uniesieniem brwi.

Mia uważała, że prokuratorka to zadufana w sobie pieprzona primadonna. Niestety nikt nie podzielał jej zdania. Wręcz przeciwnie, wszyscy przytaknęli teraz z zadowoleniem, gdy Gunnar ją przedstawił.

To, czego Mia najbardziej w niej nie cierpiała, to jej status dziewczyny z wyższych sfer. Janie dobrze się powodziło. A ona, pochodząca z klasy robotniczej, ciągle miała jakieś długi. Już samo to wystarczało, by nie zawierać bliższej znajomości z panną dziwaczką.

Kątem oka Jana zauważyła nienawistne spojrzenie aspirantki, ale postanowiła je zignorować. Otworzyła aktówkę, wyjęła z niej notes i długopis z monogramem.

Gunnar Öhrn dopił resztę wody z butelki i rozdzielił sześć kopii akt zawierających wszystko, co do tej pory ustalono w sprawie.

Znajdowało się tam zgłoszenie zdarzenia, zdjęcia z miejsca przestępstwa i jego najbliższego otoczenia, plan domu małżeństwa Juhlénów, gdzie znaleziono matwego Hansa Juhléna, oraz krótki opis ofiary. Wśród dokumentów była też lista ze wszystkimi podjętymi do tej pory czynnościami.

Gunnar wskazał ręką na linię czasową narysowaną na białej tablicy. Przedstawił również raport z rozmowy z żoną ofiary, Kerstin Juhlén, podpisany przez posterunkowych z radiowozu.

– Kontakt z żoną był jednak utrudniony – dodał Gunnar. – Prawie wpadła w histerię, krzyczała i mówiła nieskładnie. W pewnym momencie zaczęła nawet szybko i gwałtownie oddychać. Przez cały czas powtarzała, że to nie ona. I że ona go tylko znalazła. Martwego.

– Podejrzewamy ją? – zapytała Jana, widząc jednocześnie, że Mia nadal wlepia w nią wzrok.

– Tak, jej przypadek jest interesujący. Nie ma jeszcze alibi.

Gunnar wertował leżący przed nim stos dokumentów.

– Okej, podsumowując: Hans Juhlén został zamordowany wczoraj, gdzieś między godziną piętnastą a dziewiętnastą. Sprawca nieznany. Badanie kryminalistyczne potwierdziło, że do morderstwa doszło w domu. W takim razie ciało nie zostało przeniesione z innego miejsca. Tak?

Skinął głową w stronę Anneli Lindgren.

– Zgadza się. Zginął na miejscu – dodała techniczka.

– Ciało zostało zabrane do Zakładu Medycyny Sądowej o godzinie dwudziestej drugiej dwadzieścia jeden. Wy zostaliście w domu Juhlénów aż do świtu. – Gunnar kontynuował podsumowanie.

– Tak. Znalazłam wtedy to.

Anneli wyłożyła na stół dziesięć kartek A4.

– Leżały dobrze ukryte w garderobie w sypialni. Listy z pogróżkami.

– Wiadomo od kogo? – zapytał Henrik, sięgając po kartki.

Siedząca obok Jana zapisała informację o nich w notatniku.

– Nie. Dziś rano dostaliśmy te kopie z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, ale pewnie zejdzie parę dni, zanim otrzymamy jakąś odpowiedź – wyjaśniła Anneli.

– Co w nich jest? – zapytała Mia.

Wsadziła ręce w rękawy wełnianego swetra, zaplotła je na piersi i patrzyła z ciekawością na Anneli.

– To samo zdanie w każdym: „Zapłać teraz albo cena będzie wyższa”.

– Wymuszenie – dodał Henrik.

– Ktoś to zgłaszał? – zapytała Jana, marszcząc czoło.

– Nie, nic takiego nie zostało zarejestrowane. Ani Juhlén czy jego żona, ani nikt inny nie zawiadomił o tym służb – odpowiedział Gunnar.

– A narzędzie zbrodni? – dopytała Jana.

– Nie znaleziono. Ani na miejscu, ani w okolicy – odparł Gunnar, spoglądając na Anneli, która skinieniem głowy potwierdziła jego słowa.

– Jakieś DNA albo ślady butów?

– Nie – zaprzeczyła Anneli. – Ale mamy odciski palców. Gdy Kerstin przyszła do domu, okno w salonie było otwarte, i wydaje się całkiem pewne, że sprawca wyskoczył właśnie przez nie. Niestety Kerstin je zamknęła, co znacznie utrudniło nam pracę. Udało się jednak znaleźć dwa interesujące odciski dłoni.

– Czyje? – zapytała Jana, gotowa do zapisania nazwiska w notesie.

– Nie wiem, ale wiele wskazuje na to, że zostawiło je dziecko. Co zaskakujące, para nie ma potomstwa.

Jana podniosła wzrok znad notesu.

– Ale czy to koniecznie musi coś znaczyć? Zapewne znają kogoś z dziećmi. Jakichś przyjaciół? Rodzinę? – zapytała.

– Niestety nie udało nam się przesłuchać Kerstin Juhlén w tym zakresie – powiedział Gunnar.

– W takim razie jej przesłuchanie powinno być naszym priorytetem. Najlepiej zrobić to od razu.

Jana wyciągnęła kalendarz z aktówki. Rozpięła skórzany pasek okładki i przewertowała strony do dzisiejszej daty. Przypomnienia, godziny i nazwiska widniały równo zapisane na jasnożółtych kartkach.

– Chciałabym, żebyśmy porozmawiali z nią jeszcze dzisiaj.

– Zadzwonię do jej adwokata Petera Ramstedta – powiedział Gunnar.

– Cudownie – odparła Jana, która zrozumiała, że nie będzie mogła od razu wpisać spotkania do kalendarza. Zatrzasnęła go tak mocno, że Mia aż drgnęła i ponownie wlepiła w nią wzrok. – Dajcie mi znać, jak go złapiecie – zwróciła się do Gunnara, wkładając kalendarz do odpowiedniej przegródki w aktówce. – À propos przesłuchań. Rozmawialiście z sąsiadami?

– Tak, tymi najbliższymi – odpowiedział Gunnar.

– I?

– Nic. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.

– W takim razie trzeba przepytać kolejnych. Zapukajcie do każdych drzwi na ich ulicy i sprawdźcie całą okolicę. Lindö to wiele domów, większość z ogromnymi oknami – dorzuciła Jana.

– Tak, doskonale o tym wiesz – wtrąciła Mia.

Jana wbiła w nią wzrok.

– Chodzi mi o to, że ktoś musiał coś widzieć.

Mia próbowała wytrzymać jej spojrzenie, ale po chwili spuściła głowę.

– Co wiemy o Hansie Juhlénie? – kontynuowała Jana.

– Zdaje się, że wiódł całkiem zwyczajne życie – odparł Gunnar, spoglądając w dokumenty. – Urodzony w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku, miał więc pięćdziesiąt dziewięć lat. Miejsce urodzenia – Kimstad, tam też się wychowywał. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym roku, gdy miał dwanaście lat, jego rodzina przeprowadziła się do Norrköpingu. Studiował ekonomię, potem pracował przez cztery lata w biurze rachunkowym i kolejne osiem w urzędzie skarbowym. Stamtąd trafił do działu rachunkowego w Urzędzie Imigracyjnym. Kerstin Juhlén poznał, gdy miał osiemnaście lat, rok później wzięli cywilny ślub. Letni domek w okolicy jeziora Vättern. To chyba wszystko.

– Jego krąg znajomych? – zapytała skwaszonym tonem Mia. – Sprawdziliśmy to?

– Nic nie wiemy o przyjaciołach. Ale pracujemy nad tym – odpowiedział Gunnar.

– Bardziej szczegółowa rozmowa z Kerstin jest absolutnie konieczna – dorzucił Henrik.

– Wiem – przytaknął Gunnar.

– A komórka denata? – zapytała Jana.

– Zażądałem od operatora billingów. Miejmy nadzieję, że dostaniemy je już jutro.

– Co wiemy z obdukcji?

– Na razie to, że Hans Juhlén został śmiertelnie postrzelony i zmarł w miejscu, w którym go znaleziono. Wstępny raport patologa będziemy mieli jeszcze dziś – wyjaśnił Gunnar.

– Poproszę w takim razie jego kopię.

– Henrik i Mia idą do niego po naszym spotkaniu.

– Świetnie. W takim razie pójdę z wami – powiedziała Jana. Uśmiechnęła się w duchu, słysząc ciężkie westchnięcie aspirantki Mii Bolander.

Fale były ogromne. To tylko potęgowało odór w ciasnym pomieszczeniu.

Siedmiolatka siedziała w kącie. Nos zakrywała kawałkiem spódnicy mamy. Wyobrażała sobie, że leży w łóżku, w domu. Albo w kołysce. Kołyszący się na falach statek bardzo to przypominał.

Dziewczynka oddychała szybko. Z każdym wydechem materiał zakrywający jej usta nieznacznie się unosił. Przy wdechu opadał, oblepiając jej wargi. Wciągnęła szybko powietrze, a następnie wypuściła je tak mocno, jak tylko potrafiła. Materiał uniósł się i odkleił od twarzy. Wyciągnęła na oślep dłoń, by go złapać. W przytłumionym świetle zauważyła na ziemi swoje lusterko. Różowe, z motylem. I dużym pęknięciem na szkle. Znalazła je w worku na śmieci, wyrzuconym na ulicę, przy której mieszkała. Podniosła je teraz i przeglądnęła się w nim. Odgarnęła z czoła kosmyk włosów i badawczo przyjrzała się ciemnej poniszczonej czuprynie, dużym oczom i długim rzęsom.

Ktoś zakasłał gwałtownie i dziewczynka drgnęła. Próbowała dojrzeć, kto to, ale w ciemności nie udało się jej rozpoznać twarzy.

Zastanawiała się, kiedy dotrą na miejsce, ale nie miała już odwagi więcej o to pytać. Ojciec ją uciszył, gdy po raz piąty dopytywała, jak dużo czasu spędzą jeszcze w tej głupiej żelaznej szafie.

Mama też zakasłała. Tu w środku naprawdę ciężko było oddychać. O niewielką ilość powietrza walczyło wiele osób.

Dziewczynka przesunęła dłonią po ścianie. Poczuła miękki materiał maminej spódnicy i znów naciągnęła go sobie na nos.

Podłoga była twarda, więc zmieniła pozycję, zanim ponownie wróciła do zabawy ręką po ścianie. Wyciągnęła dwa palce i galopowała nimi tam i z powrotem po ścianie i podłodze. Mamie zawsze podobała się ta zabawa i często ze śmiechem na ustach powtarzała, że trafiła jej się prawdziwa koniara. W domu, w szopie w La Pintana, dziewczynka zbudowała sobie stajnię pod stołem i udawała, że jej lalka to koń. Od trzech lat jej wymarzonym urodzinowym prezentem był kucyk. Wiedziała, że to niemożliwe. Rzadko otrzymywała podarki i wcale nie było pewne, czy na urodziny w ogóle jakiś dostanie. Ojciec zwykł powtarzać, że ledwie starcza im na jedzenie.

Mimo to marzyła o własnym kucyku. Mogłaby jeździć na nim do szkoły. Tak samo szybko, jak teraz galopowała palcami po ścianie.

Tym razem jednak mama się nie śmiała. Pewnie jest zbyt zmęczona, pomyślała dziewczynka, spoglądając na twarz matki.

Ach! Ile jeszcze przed nami? Co za głupia podróż! Przecież, gdy pakowali ubrania do plastikowych worków, tata powiedział, że to nie będzie trwało długo. Wybierali się na wycieczkę, dużą wyprawę i mieli płynąć łodzią, ale tylko chwilę, do nowego domu. Pozna całą gromadę nowych przyjaciół. Ale fajnie, uwielbiała się przecież bawić z kolegami, a w domu miała ich wielu. Niektórzy z nich byli tu razem z nią. Danilo i Ester.

Lubiła Danila, był miły, nie to co Ester. Ona potrafiła być czasem taka głupia. I dokuczliwa. Wraz z nimi podróżowały też inne dzieci, ale ich nie znała. Nigdy wcześniej ich nie widziała. Nie podobała im się ta wyprawa łodzią. Zwłaszcza najmniejszemu, niemowlakowi, który cały czas krzyczał. Chociaż teraz akurat był cicho.

Dziewczynka galopowała palcami tam i z powrotem po ścianie. Wyciągnęła rękę bardziej w bok, by palce sięgnęły jeszcze dalej. W kącie na samym dole poczuła wybrzuszenie. Zaciekawiona wytężyła wzrok, by zobaczyć, co to jest. Jakiś szyld.

Pochyliła się i dokładnie przyglądała srebrnej tabliczce przykręconej do ściany. Próbowała odczytać, co jest na niej napisane. V. P. A potem litera, której nie znała.

– Mamo, co to za literka? – szepnęła.

– X – odpowiedziała matka. – X.

X, pomyślała dziewczynka. V, P, X, O. I jeszcze kilka cyfr.

Policzyła do sześciu. Cyfr było sześć.

Salę sekcyjną oświetlały mocne jarzeniówki zawieszone u sufitu. Środek zajmował metalowy stół, na którym pod białym prześcieradłem rysowały się kontury ludzkiego ciała. Na stoliku ze stali nierdzewnej umieszczono w rzędzie plastikowe pojemniki oznaczone numerami identyfikacyjnymi. Obok leżała piła do kości czaszki. Pomieszczenie wypełniał metaliczny zapach mięsa.

Jana Berzelius stanęła przy stole sekcyjnym, przywitała się z patologiem Björnem Ahlmannem i wyciągnęła notatnik.

Henrik zajął miejsce tuż obok niej, a Mia Bolander pozostała w wejściu i oparła się plecami o drzwi. Henrik też wolałby tam być. Nigdy nie lubił sal sekcyjnych i nie rozumiał fascynacji, jaką Björn Ahlmann darzył martwe ciała. Zastanawiało go, jak patolog każdego dnia był w stanie pracować z trupami i pozostawać niewzruszonym. Mimo że należało to do obowiązków służbowych Henrika, trudno mu było przyglądać się śmierci z bliska i nadal, nawet po siedmiu latach służby, wykrzywiał się za każdym razem, gdy pokazywano mu zwłoki. Jana tymczasem sprawiała wrażenie niewzruszonej. Nawet nie drgnęła i Henrik zaczął się już zastanawiać, czy cokolwiek jest w stanie wywołać jej reakcję. Wiedział, że nie są to wybite zęby, wydłubane oczy czy też odrąbane palce. Ani pogryzione języki czy poparzenia trzeciego stopnia. W przeciwieństwie do Jany, u niego zawsze kończyło się to wymiotami.

Mimika prokuratorki rzeczywiście była bardzo zachowawcza. Nigdy nie widział jej osowiałej czy przybitej, prawie wcale nie okazywała jakichkolwiek odczuć. Rzadko się uśmiechała, a jeśli nawet opornie pojawiał się na jej twarzy uśmiech, to przypominał raczej kreskę. Wymuszoną kreskę.

Henrik uważał, że jej surowa osobowość wcale nie pasuje do wyglądu. Długie ciemne włosy, brązowe oczy i jasna skóra zasługiwały na żywszą mowę ciała. Przeszło mu przez myśl, że może jest to po prostu służbowa postawa. Może właśnie tak chciała się prezentować. Jej sztywne zachowanie pasowało do surowej marynarki, spódnicy do pół łydki i szpilek, które zawsze nosiła – sprawiały one, że miała więcej niż sto siedemdziesiąt dwa centymetry figurujące w jej dowodzie osobistym. Może dawała upust swoim uczuciom po pracy? A może nie.

Henrik trochę się wyprostował, by dorównać Janie wzrostem.

Björn Ahlmann odchylił ostrożnie prześcieradło, odsłaniając nagie ciało Hansa Juhléna.

– Zobaczmy, co my tu mamy. Jeden otwór wlotowy tutaj, a drugi tutaj – powiedział, wskazując na dwie otwarte rany na klatce piersiowej. – Obie kule mogły spowodować śmierć, jednak zabiła go ta.

Björn przesunął rękę w kierunku rany umiejscowionej najwyżej na ciele.

– Dwa strzały – potwierdził Henrik.

– Dokładnie tak.

Björn wskazał na zdjęcie z tomografu komputerowego.

– Chronologicznie wygląda na to, że najpierw dostał pierwszy strzał w dolną część klatki piersiowej i upadł do tyłu. To spowodowało krwotok do przestrzeni podtwardówkowej w tyle głowy. Spójrzcie tutaj.

Björn wskazał na czarny obszar na zdjęciu rentgenowskim.

– Ale ani strzał, ani upadek nie spowodowały jeszcze śmierci. Zakładam, że gdy Hans Juhlén upadł, sprawca podszedł do niego i strzelił jeszcze raz. Tutaj.

Wskazał na drugą ranę wlotową w ciele Juhléna.

– Tym razem kula przeszła przez chrząstkę żebrową w klatce piersiowej i trafiła prosto w serce. Śmierć nastąpiła natychmiast.

– Zginął w takim razie od kuli numer dwa – powtórzył za patologiem Henrik.

– Tak.

– Broń?

– Wyjęte pociski wskazują, że został zastrzelony z dobrze wam znanej broni. Z glocka.

– W takim razie trudno go będzie wyśledzić – dodał Henrik.

– Dlaczego? – zapytała Jana.

W tym samym momencie wszyscy usłyszeli cichą wibrację telefonu w jej kieszeni. Jana nie zwróciła jednak na nią uwagi.

– Dość selektywnie podchodzisz do rozmów telefonicznych – Mia rzuciła spod drzwi. – Ta nie była wystarczająco ważna?

Jana zignorowała zaczepkę i powtórzyła pytanie.

– Dlaczego?

– Bo glock to bardzo popularna broń. W Szwecji używa jej wojsko, a na całym świecie policja, więc lista pozwoleń będzie długa – wyjaśnił Henrik.

– W takim razie najlepiej będzie, jak zajmie się tym ktoś cierpliwy – odparła Jana. Znów poczuła krótką wibrację w kieszeni. Ktoś zostawił wiadomość głosową.

– Jakieś obrażenia obronne? – zapytanie doleciało spod drzwi.

– Nie. Żadnych oznak przemocy. Zero zadrapań, siniaków czy też oznak duszenia. Został zastrzelony, szybko i sprawnie.

Björn podniósł wzrok na Henrika i Janę.

– Ilość krwi w miejscu znalezienia zwłok wskazuje na to, że nie były one przenoszone, ale…

– Gunnar już nam o tym mówił. – Mia mu przerwała.

– Tak, rozmawiałem z nim rano. Ale…

– Jakieś odciski palców? – pytała dalej Mia.

– Nie. Ale…

– Narkotyki?

– Nie, żadnych narkotyków ani alkoholu. Ale…

– Złamania?

– Nie. Czy dasz mi wreszcie dokończyć?

Mia zamilkła.

– Dziękuję. To, co wydaje się interesujące, to położenie rany wlotowej w stosunku do wylotowej. W tej ranie wlotowej… – Björn wskazał na otwór umiejscowiony wyżej. – …nie ma nic szczególnego. Kula przeszła prosto przez ciało. Z kolei tor lotu drugiej kuli jest zakrzywiony. Można z tego wywnioskować, że oddając pierwszy strzał, sprawca klęczał, leżał albo siedzał. Potem, jak już wspomniałem, gdy ofiara upadła na ziemię, podszedł i wystrzelił drugą kulę prosto w serce.

– Egzekucja? – zapytała Mia.

– Ocenę zostawiam wam, ale, no cóż, tak to wygląda.

– Mówisz więc, że on stał, gdy trafiła go kula numer jeden? – zapytał Henrik.

– Tak, i strzelono do niego z przodu.

– Ale jakim cudem ktoś mógł przed nim klęczeć lub też leżeć i strzelić do niego z przodu? Nie brzmi to zbyt sensownie. Dziwne – powiedziała Mia. – Chodzi mi o to, że to strasznie dziwne, iż ktoś miałby usiąść przed nim na podłodze i dopiero wtedy strzelić. Przecież denat zdążyłby zareagować.

– Może zdążył. A może znał mordercę – dodał Henrik.

– Albo był to jakiś pieprzony karzeł lub coś takiego – dopowiedziała Mia, wybuchając śmiechem.

Henrik westchnął.

– To już możecie rozstrzygnąć między sobą – stwierdził Björn. – W każdym razie według mnie Hans Juhlén zginął dokładnie w taki sposób. Tutaj macie moją oficjalną opinię.

Björn trzymał w ręku raport z sekcji zwłok. Henrik i Jana sięgnęli po swoje kopie.

– Umarł gdzieś między osiemnastą a dziewiętnastą w niedzielę. Macie to w raporcie.

Jana przekartkowała protokół, szczegółowy i pełen detali, jak zwykle u Björna Ahlmanna.

– Dzięki za sprawozdanie – rzuciła, zanim wyłowiła z kieszeni telefon, by odsłuchać zaległą wiadomość głosową.

Nadawcą był Gunnar Öhrn, który zdecydowanym głosem wypowiedział jedno krótkie zdanie. „Przesłuchanie Kerstin Juhlén o piętnastej trzydzieści”. Nic więcej. Nawet się nie przedstawił.

Jana włożyła telefon do kieszeni.

– Przesłuchanie o wpół do czwartej – szepnęła do Henrika.

– Co? – zapytała Mia.

– Przesłuchanie o wpół do czwartej – powtórzył głośno Henrik.

Mia chciała coś odpowiedzieć, ale Jana jej przerwała.

– I wszystko jasne – powiedziała.

Patolog poprawił okulary na nosie.

– Zadowoleni?

– Tak.

Lekarz ponownie przykrył nagie zwłoki prześcieradłem.

Mia otworzyła drzwi i odsunęła się tak, aby nie dotknąć przechodzącej Jany.

– Wrócimy w razie pytań – dodał Henrik, opuszczając salę sekcyjną.

Ruszył w stronę windy.

– Nie ma problemu – odpowiedział Björn. – Wiecie, gdzie mnie szukać. – Ostatnie zdanie zginęło jednak w dudniącym odgłosie rur wentylacyjnych przy suficie.

***

W skład prokuratury w Norrköpingu wchodziło dwunastu etatowych pracowników, którymi dowodził prokurator rejonowy Torsten Granath.

Przed piętnastoma laty, gdy Granath został szefem oddziału, średnia wieku pracowników była dość wysoka. Za jego rządów nastąpiły spore zmiany. Odmłodził znacząco personel, podziękował wielu zaufanym podwładnym, zwolnił znudzonych pracowników administracyjnych i pomógł rozżalonym specjalistom znaleźć nową ścieżkę kariery.

Gdy Jana Berzelius rozpoczynała pracę, udało mu się odchudzić prokuraturę do czterech stanowisk. Tego samego roku zwiększono im obszar działania i poza przestępstwami z rejonu Norrköpingu przydzielono również Finspång, Söderköping i Valdemarsvik. Narastający w tym czasie handel narkotykami zmusił ich do ponownego zwiększenia liczby etatów. Torsten Granath zatrudnił dodatkowy personel i teraz pracowało z nim dwanaście osób.

Dzięki spójnej polityce Granatha prokuratura mogła się pochwalić młodym kompetentnym zespołem. Średnia wieku spadła do czterdziestu lat. Jedynym, który ją zawyżał, był sam prokurator rejonowy. Z sześćdziesięcioma dwoma latami na karku zwolnił nieco tempo i zaczął coraz częściej marzyć o zielonych polach golfowych. Ale sercem pozostał w prokuraturze. Praca stanowiła jego życiową pasję i nie zamierzał z niej rezygnować. Aż do emerytury.

Jego biuro było przytulnie urządzone. W oknach wisiały długie zasłony, na biurku w pozłacanych ramkach stały fotografie jego wnuków, a podłogę zdobił zielony wełniany dywan. Prokurator ciągle chodził po nim tam i z powrotem, rozmawiając przez telefon. Także teraz, gdy Jana Berzelius weszła do działu. Przywitała krótko urzędniczkę Yvonne Jansson, która pracowała w prokuraturze od dwudziestu lat.

– Dzień dobry!

Yvonne zatrzymała ją w pół kroku, wręczając żółtą karteczkę z dobrze jej znanym nazwiskiem.

– Mats Nylinder z „Norrköpings Tidningar” prosi o komentarz w sprawie morderstwa Hansa Juhléna. Dostali najwyraźniej cynk, że to pani prowadzi śledztwo. Mats powiedział, że jest mu pani winna kilka słów po tym, jak uciekła pani dziś przed południem z sądu. Czekał na panią ponad godzinę w nadziei na wypowiedź w sprawie wyroku – przekazała urzędniczka.

Jana nie odpowiedziała, więc Yvonne mówiła dalej:

– Co gorsza, dzwonił nie tylko on. To morderstwo postawiło na nogi redakcje wszystkich gazet w Szwecji. Dziennikarze chcą czegoś na jutrzejszą pierwszą stronę.

– Ode mnie tego nie dostaną. Może ich pani skierować do rzecznika policji. Ja nie udzielam żadnych komentarzy.

– Żadnych komentarzy, rozumiem.

– Może to pani też przekazać Matsowi Nylinderowi – dodała Jana i ruszyła w stronę swojego gabinetu.

Stukot jej szpilek, odbijający się echem w jasnym korytarzu, wytłumiła nieco ciemna wykładzina. Jana weszła do gabinetu, którego podłogę pokrywał parkiet.

Pomieszczenie urządzono wręcz po spartańsku, ale z eleganckim akcentem. Znajdowało się w nim tekowe biurko i funkcjonalne tekowe półki mieszczące niezliczone czarne segregatory opatrzone etykietami opisanymi czcionką Times New Roman. Na biurku po prawej stronie stał srebrny trzypoziomowy sorter na dokumenty, a po lewej lampa, również w kolorze srebrnym, i telefon. Środek zajmował laptop marki HP z siedemnastocalowym ekranem. Na parapecie okna kwitły dwie białe orchidee w wysokich doniczkach.

Jana zamknęła za sobą drzwi i powiesiła marynarkę na skórzanym fotelu biurowym. Przyglądała się kwiatom na parapecie, czekając, aż uruchomi się komputer. Lubiła swój gabinet. Był przestronny i jasny. Ustawiła biurko plecami do okna tak, aby przez szklaną szybę móc obserwować to, co się dzieje na korytarzu.

Obok komputera położyła spory stos z pozwami sądowymi. Wyższy niż sama klawiatura. Miał co najmniej pięć centymetrów. Jeśli nie więcej.

Szybko rzuciła okiem na zegarek. Do przesłuchania Kerstin Juhlén zostało niecałe półtorej godziny.

Nagle poczuła znudzenie, pochyliła głowę i podrapała się po karku. Wolno przesuwała koniuszkami palców po nierównej skórze. Poprawiła włosy, przygładziła je na czubku głowy i zaczesała na plecy.

Po chwili bezrefleksyjnego przeglądania pozwów sądowych poszła do kuchni po kawę. Gdy wróciła do gabinetu, odłożyła dokumenty na bok.

***

Wyposażenie pomieszczenia o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych stanowiły krzesła i stół. Po jednej jego stronie było zwykłe zakratowane okno, a po drugiej lustro weneckie. Henrik Levin włączył magnetofon. Głośno i wyraźnie wypowiedział imię i nazwisko Kerstin Juhlén oraz jej numer ewidencyjny.

– Jest poniedziałek, szósty kwietnia, godzina piętnasta trzydzieści. Przesłuchanie prowadzi komisarz Henrik Levin, asystuje aspirantka Mia Bolander. Obecna jest również prokuratorka Jana Berzelius oraz adwokat Peter Ramstedt.

Kerstin Juhlén siedziała obok Petera Ramstedta z rękami złożonymi na stole. Miała bladą, nieumalowaną twarz i nieuczesane włosy. Dziś nie włożyła kolczyków.

– Wiecie, kto go zabił? – zapytała.

– Nie, na to jeszcze za wcześnie – odpowiedział Henrik, przyglądając się jej poważnie.

– Uważacie, że to ja? Że zabiłam własnego męża?

– My nic nie uważamy.

– Ale to nie ja! To nie ja!

– Jak już mówiłem, my nic nie uważamy, ale musimy się dowiedzieć, jak do tego doszło. Dlatego chciałbym jeszcze raz prosić, żeby opowiedziała pani o wczorajszym dniu, po tym jak wróciła do domu.

Kerstin zrobiła dwa głębokie wdechy. Rozluźniła dłonie, położyła je na kolanach i odchyliła się na krześle.

– Wróciłam do domu… Ze spaceru.

– Spacerowała pani sama, czy miała towarzystwo?

– Sama, do kąpieliska i z powrotem.

– Proszę mówić dalej.

– Po powrocie ściągnęłam płaszcz. Zawołałam Hansa, bo wiedziałam, że o tej porze zwykle jest już w domu.

– Która była wtedy godzina?

– Około wpół do ósmej.

– Proszę kontynuować.

– Nikt nie odpowiadał, więc założyłam, że coś go zatrzymało. Czasem pracował nawet w niedziele. Weszłam do kuchni, napiłam się wody, zauważyłam kartony z pizzą na stole i zrozumiałam, że jednak jest w domu. Zwykle jedliśmy pizzę w niedziele. Tak, więc… Zawołałam go ponownie i miałam… Nie pamiętam już, chciałam coś przynieść, chyba sztućce, tak, dokładnie, sztućce z zastawy, weszłam do salonu i… On tam leżał. Wtedy zadzwoniłam na policję.

– Kiedy to było?

– Od razu po tym jak… Jak go znalazłam.

– Co zrobiła pani później?

– Poszłam na górę. Kobieta, z którą rozmawiałam przez telefon, tak mi doradziła. Że mam go nie ruszać, więc poszłam na górę.

Henrik spojrzał na Kerstin. Była zrozpaczona. Zdenerwowana. Skubała palcami jasnoszare spodnie. Jej oczy poruszały się niespokojnie.

– Już o to wcześniej pytałem, ale musimy jeszcze do tego wrócić. Czy widziała pani kogoś w domu?

– Nie.

– A na zewnątrz?

– Nie, mówiłam już przecież.

– Jakiś samochód na ulicy?

– Nie – odpowiedziała głośno Kerstin. Przechyliła się nieco w bok i dotknęła palcami stopy. Jakby próbowała się podrapać.

– Proszę opowiedzieć o mężu – poprosił Henrik.

– Co chce pan wiedzieć?

Jej głos znów zrobił się miękki.

– Był dyrektorem w Urzędzie Imigracyjnym?

– Tak. I dobrze mu tam szło.

– Mogłaby nam pani opowiedzieć coś więcej?

– Zajmował się wszystkim po trochu. Był przecież szefem…

Kerstin zamilkła i spuściła głowę.

Henrik zauważył, że ciężko przełyka ślinę. Najwyraźniej, by powstrzymać łzy.

– Jeśli pani chce, możemy zrobić przerwę – dodał.

– Nie, nie ma takiej potrzeby. Nie trzeba.

Kerstin zrobiła głęboki wdech. Spojrzała szybko na adwokata, który wziął właśnie do ręki leżący na stole długopis, i zaczęła opowiadać:

– Mój mąż rzeczywiście był dyrektorem. Lubił swoją pracę, piął się po szczeblach kariery, poświęcił jej całe swoje życie. Jest… Był typem, który lubi ludzi. Zawsze miły, nieważne, skąd pochodzili. Nie miał uprzedzeń. Chciał im pomóc. Dlatego tak lubił tę pracę. Nawet bardzo.

Kerstin przerwała na chwilę.

– Urząd Imigracyjny był ostatnio mocno krytykowany.

Henrik przytaknął. Krajowa Izba Kontroli potępiła procedury urzędu dotyczące zakupu mieszkań dla azylantów. W poprzednich latach związane z tym koszty wyniosły pięćdziesiąt milionów koron, z czego dziewięć milionów wykorzystano na niedozwolone w tym przypadku zamówienia bezpośrednie. Media szeroko rozpisywały się o kontroli, podczas której nie tylko wykryto nielegalne umowy z wynajmującymi, ale również to, że w wielu przypadkach umów wcale nie zawarto.

– Hans źle zniósł krytykę. Do Szwecji przybyło więcej uchodźców, niż się spodziewano. Musieli szybko znaleźć im jakieś lokum. I niestety nie do końca się to udało.

Kerstin umilkła. Drżały jej wargi.

– Było mi go szkoda.

– Wygląda na to, że całkiem nieźle orientowała się pani w pracy męża? – zapytał Henrik.

Kerstin nie odpowiedziała. Otarła łzę pod okiem i przytaknęła w zamyśleniu.

– Oczywiście zdarzały się też problemy z utrzymaniem porządku.

Na jednym wydechu opowiedziała o pobiciach i kradzieżach w ośrodkach dla uchodźców. Wśród nowo przybyłych panowała napięta atmosfera i niejednokrotnie dochodziło do incydentów. Zatrudniony przez urząd personel ośrodka nie mógł sobie poradzić.

– Zdajemy sobie z tego sprawę – wtrącił Henrik.

– Oczywiście – przytaknęła Kerstin i poprawiła się na krześle. – Wiele osób czuło się źle psychicznie i Hans robił, co tylko się dało, żeby ułatwić im pobyt. Ale to było trudne. Kilka nocy z rzędu ktoś włączał alarm przeciwpożarowy. Ludzie wpadli w panikę, więc Hans nie miał wyboru i zatrudnił więcej personelu do nadzoru ośrodka. Mój mąż bardzo się w to wszystko angażował, musicie wiedzieć, że włożył w tę działalność całe swoje serce.

Henrik odchylił się na krześle i przyglądał Kerstin. Nie wyglądała już na taką nieszczęśliwą. Teraz biło od niej coś innego, może jakiś rodzaj ulgi?

– Hans spędzał dużo czasu w pracy. Wieczorami nie było go w domu, jeździł też do biura w każdą niedzielę. Nigdy nie wiedziałam, o której godzinie wróci, i nie mogłam przygotowywać obiadów, więc zamiast tego zawsze przywoził ze sobą pizzę. Także wczoraj. Jak zwykle.

Kerstin ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową. Natychmiast wrócił niepokój i żal.

– Ma pani prawo przerwać przesłuchanie – powiedział Peter Ramstedt, kładąc delikatnie rękę na jej ramieniu.

Jana zwróciła uwagę na ten gest. Prawnik zawsze miał słabość do kobiet i nigdy nie odmawiał im pocieszenia. Czasem nawet nie odmawiał im czegoś więcej.

Kerstin uniosła nieznacznie ramię, wskazując adwokatowi, że powinien zabrać dłoń. Wyciągnął chusteczkę, a Kerstin wzięła ją z wdzięcznością i głośno wysiąkała w nią nos.

– Przepraszam – powiedziała.

– Nic się nie stało – odparł Henrik. – Jeśli dobrze rozumiem, to praca pani męża była wyczerpująca.

– Nie, to znaczy… Tak, w sumie to nie wiem. Nie mogę… Myślę, że… Najlepiej będzie, jak o jego pracy porozmawiacie państwo z jego sekretarką.

Henrik zmarszczył czoło.

– A to dlaczego?

– Tak będzie najlepiej – wyszeptała Kerstin.

Henrik westchnął i pochylił się nad stołem.

– Jak nazywa się sekretarka pani męża?

– Lena Wikström. Pracowała dla niego przez prawie dwadzieścia lat.

– Oczywiście porozmawiamy z nią.

Kerstin opuściła ramiona. Splotła dłonie, dzięki czemu w końcu przestały się trząść.

– Jeśli mogę zapytać – kontynuował Henrik. – Czy byliście państwo z mężem blisko?

– Co pan ma na myśli? Oczywiście, że byliśmy sobie bliscy.

– Mieliście może odmienne zdanie na jakiś temat? Często się sprzeczaliście?

– Do czego pan zmierza, komisarzu? – zapytał Peter, pochylając się nad stołem i jednocześnie dwukrotnie klikając ze złością długopisem.

– Do wyjaśnienia sprawy – odparł Henrik.

– Nie, rzadko się kłóciliśmy – odpowiedziała wolno Kerstin.

– Z kim jeszcze był blisko, poza panią?

– Niestety, jego rodzice od dawna nie żyją. Oboje zmarli na raka. Nie miał bliskich przyjaciół, można powiedzieć, że krąg naszych znajomych był dość ograniczony. Ale nam to odpowiadało.

– Rodzeństwo?

– Przyrodni brat, mieszka w Finspång. Ale nigdy nie utrzymywali bliskich relacji. Bardzo się od siebie różnili.

– W jaki sposób?

– Tak po prostu.

– Jak nazywa się brat?

– Lars Johansson. Mówimy na niego Lasse.

Do tej pory Mia Bolander przysłuchiwała się w ciszy, z rękami założonymi na piersiach. Teraz położyła je na stole i zapytała wprost:

– Dlaczego nie macie państwo dzieci?

Pytanie tak bardzo zaskoczyło Kerstin, że aż skuliła nogi pod stołem. Jeden but zsunął jej się ze stopy.

Henrik i Mia wymienili spojrzenia. On poirytowane, ona pełne dumy z zadanego pytania.

Kerstin pochyliła się i jęknęła, próbując ponownie założyć obuwie. Potem wyprostowała się na krześle i położyła ręce na stole. Jedną dłoń na drugiej.

– Tak po prostu wyszło – stwierdziła krótko.

– Dlaczego? – Mia nie odpuszczała. – Nie mogliście mieć dzieci?

– Nie, nie sądzę. Po prostu tak wyszło.

Henrik odchrząknął, uniemożliwiając Mii zadanie kolejnych pytań.

– Okej. Wspomniała pani, że nie utrzymywaliście zbyt wielu znajomości – powiedział.

– Zgadza się.

– Kiedy ostatnio mieliście gości?

– Dawno temu. Mąż był zapracowany…

– Żadnych odwiedzin, fachowców lub kogoś innego?

– W okolicach świąt pojawił się mężczyzna sprzedający losy na loterii, ale poza nim to…

– Jak wyglądał?

Kerstin spojrzała zdziwiona na Henrika.

– Wysoki, jasne włosy. Miły. Ale nie kupiłam od niego żadnych losów.

– Były z nim dzieci?

– Nie. Dlaczego pan pyta?

– Znacie kogoś z dziećmi?

– Hm, przyrodniego brata.

– Ma dzieci?

– Tak, ośmioletniego syna.

– Który był u was w domu?

Kerstin wlepiła wzrok w Henrika.

– Nie za bardzo rozumiem, o co panu chodzi… Ale, nie, nie było go u nas od bardzo dawna.

Jana Berzelius notowała przebieg rozmowy. Zakreśliła kółkiem nazwisko brata. Lars Johansson.

– Ma pani w ogóle jakieś przypuszczenia, kto to mógł zrobić? – zapytała.

Kerstin poprawiła się na krześle.

– Nie.

– Czy pani mąż miał jakichś wrogów? – zapytał Henrik.

– Nie.

– Na nikogo nie był zły, z nikim się nie pokłócił?

Kerstin jakby nie usłyszała pytania.

– Proszę pani?

– Słucham?

– Nikt nie był na niego zły?

Pokręciła głową tak energicznie, że wisząca na podbródku skóra aż zafalowała.

– To dziwne – dodał Henrik i wyłożył na stół kopie listów z pogróżkami. – Znaleźliśmy je u państwa w domu.

– Co to takiego?

– Właśnie tego chcielibyśmy się od pani dowiedzieć.

– Ale ja nie wiem, co to jest.

– Zdaje się, że to próba szantażu. Tak więc pani mąż musiał mieć jakiegoś wroga albo wrogów.

– Ale, nie…

Kerstin patrzyła zdumiona na komisarza.

– Bardzo chętnie się dowiemy, kto je wysyłał.

– Nie mam pojęcia – oznajmiła Kerstin.

– Nie?

– Nie, nigdy wcześniej ich nie widziałam.

Klik-klik. Ponownie rozległ się dźwięk pstrykania długopisem.

– Moja klientka już państwu powiedziała, że nie rozpoznaje tych dokumentów. Czy mogliby to państwo odnotować? Unikniemy dzięki temu ciągłego powtarzania tych samych pytań.

– Pan mecenas jest zapewne zaznajomiony z tym, jak wygląda przesłuchanie. Bez pytań nie ma odpowiedzi – odparł Henrik.

– Poproszę w takim razie o pytania, które coś wnoszą. Moja klientka  n i e  widziała wcześniej tych dokumentów.

Peter przyglądał się intensywnie Henrikowi – ten w końcu spuścił wzrok. KLIK-KLIK.

– W takim razie nie wie pani, czy mąż czuł się w jakiś sposób zagrożony?

– Nie.

– Jakieś dziwne telefony?

– Nie wydaje mi się.

– Nie wydaje się pani czy pani nie wie?

– Nie, żadnych dziwnych telefonów.

– Nie zna pani nikogo, kto chciałby go przestraszyć? Albo się zemścić?

– Nie… Ale jego praca sama w sobie nie należała do najłatwiejszych.

– Co ma pani na myśli?

– Cóż… Mój mąż uważał, że cały proces decyzyjny jest uciążliwy. Nie lubił wydawać odmownych orzeczeń, nawet jeśli to nie on sam przekazywał je zainteresowanym. Wiedział, że ludzie są zdruzgotani tym, że nie mogą tu zostać. Ale nikt mu nie groził. Ani nie próbował się mścić, jeśli o to państwo pytacie.

Henrik się zastanawiał, czy kobieta mówi prawdę. Hans Juhlén rzeczywiście mógł zataić przed żoną listy z pogróżkami. Jednakże wydawało się to wręcz nieprawdopodobne, że przez wszystkie lata w urzędzie ani razu nikogo się nie bał i nie rozmawiał o tym z żoną.

***

– Z pewnością Hansowi Juhlénowi groziło niebezpieczeństwo – powiedział Henrik do Jany po zakończeniu przesłuchania.

Oboje wolnym krokiem, jedno za drugim, opuścili pokój przesłuchań.

– Zgadza się – przytaknęła Jana.

– Co myślisz o Kerstin?

Jana zatrzymała się na korytarzu, czekając, aż Henrik zamknie drzwi.

– W domu nie było żadnych oznak walki – stwierdziła.

– Może dlatego, że wszystko dobrze zaplanowano.

– Myślisz więc, że ona jest winna?

– Przecież żona chyba zawsze jest winna. – Henrik się uśmiechnął.

– Taak, prawie zawsze. Ale w obecnej sytuacji nie mamy nic, co łączy ją z morderstwem.

– A to, że była zdenerwowana?

– To nie wystarczy.

– Wiem. Ale mam wrażenie, że nie mówi nam prawdy.

– Pewnie tak jest, ale do jej aresztowania potrzebujemy czegoś więcej. Jeśli nie zacznie mówić albo nie pojawią się jakieś nowe dowody w sprawie, będę ją musiała wypuścić. Macie trzy dni.

Henrik przeczesał ręką włosy.

– A sekretarka? – zapytał.

– Sprawdźcie, co wie. Odwiedźcie ją jutro. Ja mam jeszcze cztery inne sprawy, którymi muszę się zająć, więc nie dam rady z wami pojechać. Ale wiem, że mogę na was polegać.

– Pewnie! Przesłuchamy ją z Mią.

Jana się pożegnała i ruszyła korytarzem wzdłuż pozostałych pięciu sal przesłuchań w areszcie.

Jako prokurator regularnie odwiedzała to miejsce. Według grafiku przez kilka weekendów i nocy w roku miała dyżur i musiała być dostępna pod telefonem w razie nagłych wypadków, na przykład konieczności podjęcia decyzji o zatrzymaniu kogoś.

Niejeden raz wzywano ją w nocy, aby w dużym pośpiechu zatwierdziła areszt.

Tym razem było tu tłoczno i Jana uniosła głowę do góry, dziękując wszystkim świętym za to, że kolejny jej dyżur nie wypada w najbliższy weekend. Jednocześnie przypomniała sobie, że na nią kolej przypada w następnym tygodniu. Zwolniła kroku i przystanęła. Wyciągnęła z aktówki kalendarz i przewertowała go do soboty, dwudziestego ósmego kwietnia. Żadnych notatek. Niedziela, dwudziesty dziewiąty kwietnia. Też nic.

Zmarszczyła czoło, przekonana, że musiała się pomylić. Przecież to wtedy wypadał dyżur. Przejrzała jeszcze kilka następnych kartek i zobaczyła notatkę na stronie z wtorkiem. Pierwszego maja. Dyżur. Od razu przyszedł jej do głowy obiad z matką i ojcem. No nie! Dyżur tego samego dnia nie wchodził w grę. Oczywiście mogła nie iść do rodziców, ale to sprawiłoby ojcu przykrość.

Muszę się z kimś zamienić, pomyślała, wkładając kalendarz do aktówki. Wyprostowała się i ruszyła korytarzem do drzwi, rozmyślając, kto to mógłby być. Padło na Pera Åströma, szanowanego prokuratora i lubianego pracownika socjalnego. Jana doceniała go jako współpracownika, a przez ostatnich pięć lat wytworzył się między nimi jakiś rodzaj przyjaźni.

Per miał trzydzieści trzy lata i był wysportowany. We wtorki i czwartki grał w tenisa. Miał jasne włosy, niewielki dołeczek na brodzie i oczy w różnych kolorach. Pachniał Fahrenheitem. Był trochę marudny, ale miły. Tylko tyle. Nic więcej.

Jana miała cichą nadzieję, że uda jej się przekonać Pera do zamiany. W przeciwnym wypadku będzie go musiała przekupić. Winem. Ale czerwonym czy białym? Rozmyślała nad wyborem, przemierzając korytarz, wypełniony stukotem jej szpilek. Czerwone czy białe? Czerwone czy białe? Czerwone czy białe?

Przez chwilę zastanawiała się nad schodami, ale w końcu wybrała windę i skręciła w jej stronę. Gdy zauważyła, że tak samo zrobił mecenas Peter Ramstedt, natychmiast zwolniła i ustawiła się w bezpiecznej odległości od niego.

– Pani prokurator – odezwał się Peter, gdy zauważył jej obecność.

Jana kołysała się lekko w przód i w tył.

– Słyszałem, że była pani przyjrzeć się ciału Hansa Juhléna.

– A gdzie pan to słyszał?

– Tu i ówdzie.

Peter uśmiechnął się szeroko, odsłaniając wybielone zęby.

– Lubi pani zmarłych?

– Nie, po prostu prowadzę śledztwo.

– Jestem adwokatem od dziesięciu lat i nigdy nie słyszałem, żeby jakiś prokurator był przy sekcji zwłok.

– To raczej więcej mówi o pozostałych prokuratorach niż o mnie.

– Nie lubi pani swoich współpracowników?

– Tego nie powiedziałam.

– Czy nie łatwiej robić tak jak inni, pozwolić policji odwalić brudną robotę, a samemu koordynować wszystko telefonicznie?

– Nie interesują mnie proste rozwiązania.

– Wie pani, jako prokurator może pani przecież utrudniać dochodzenie.

– Niby jak?

– Na przykład wyróżniając się.

Po tych słowach Jana postanowiła jednak skorzystać ze schodów. Z każdym krokiem przeklinała mecenasa Petera Ramstedta.

Przestało kołysać. Płynęli spokojniej, zamknięci w ciemnym kontenerze.

– Czy już jesteśmy na miejscu? – zapytała dziewczynka.

Mama nie odpowiadała. Tata też nie. Wyglądali na podenerwowanych. Mama kazała jej się podnieść. Dziewczynka posłuchała. Pozostali również zaczęli się ruszać. Zrobiło się nieprzyjemnie, wiele osób kaszlało, dziewczynka czuła, jak ciepłe zatęchłe powietrze dociera do jej płuc.

Nawet ojciec wydał z siebie rzężący dźwięk.

– Jesteśmy już na miejscu? – zapytała ponownie dziewczynka. – Mamo, mamo!

– Cicho! – odpowiedział ojciec. – Musisz być teraz cicho!

Obraziła się i demonstracyjne podciągnęła kolana do brody.

Nagle zatrzęsła się pod nią podłoga. Dziewczynka osunęła się na bok, wyciągając ręce, by się czegoś uchwycić. Matka złapała ją i mocno przytuliła do siebie.

Nastała długa cisza. Potem nagle poczuli, jakby kontener unosił się w powietrzu. Wszyscy ścisnęli się na niewielkiej powierzchni. Dziewczynka kurczowo obejmowała matkę w pasie, mimo to uderzyła się w głowę, gdy kontener ciężko wylądował na ziemi. W ich nowym kraju. W ich nowym życiu.

Matka podniosła się i pomogła jej wstać. Dziewczynka spoglądała na Danila, który z szeroko otwartymi oczami wciąż siedział oparty o ścianę. Nasłuchiwał dźwięków dochodzących z zewnątrz. Przez ściany było to trudne, ale koncentrując się odpowiednio mocno, słyszeli ciche głosy. Tak przecież było? Tak, ktoś rozmawiał na zewnątrz. Dziewczynka spojrzała na ojca. Uśmiechnął się do niej i to był ostatni obraz, jaki zapamiętała, zanim drzwi kontenera się otworzyły i wpadło do niego ostre światło.

Na zewnątrz stało trzech mężczyzn. Trzymali coś w rękach, dużego i srebrnego. Dziewczynka widziała to już wcześniej, ale czerwone i plastikowe, wystrzeliwujące strugi wody.