41,50 zł
Pewnego deszczowego dnia policja odnajduje zwłoki brutalnie zamordowanej kobiety, już drugie w ciągu kilku dni. W obu przypadkach nogi ofiar zostały ze sobą zszyte, a ich ciała – porzucone w rzece przepływającej przez Norrköping. Szybko staje się jasne, że morderstw dokonał ten sam sprawca. Kim jest i dlaczego zależy mu, by jego ofiary wyglądały jak syreny? I czy kolejną porwaną kobietę spotka taki sam los? Zespół śledczych z Janą Berzelius na czele odkrywa powiązania ze zbrodnią sprzed lat. Jej sprawca, Simon Norell, może okazać się kluczem do rozwiązania zagadki. Najpierw jednak ktoś musi nawiązać z nim kontakt. Jedyną osobą, której może się to udać, jest Danilo Peña, osadzony wraz z Simonem w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Brat to pełna napięcia powieść o mierzeniu się z brutalną przeszłością, o sile relacji między rodzeństwem oraz o odkupieniu. To już piąta część serii o prokuratorce Janie Berzelius, kolejna, która osiągnęła międzynarodowy sukces. Jeden z najlepszych kryminałów, jakie kiedykolwiek czytałam. Anna Jansson, pisarka Szczęśliwi ci, którzy jeszcze mają twórczość Schepp przed sobą… „Göteborgs-Posten”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 425
Broder Jakob
© 2019 Emelie Schepp
First published by HarperCollins Nordic, Sweden
Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Anna Kicka
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński/monikaimarcin.com
Zdjęcie użyte na okładce: © Toni Frissell/domena publiczna
Zdjęcie autorki: © Thron Ullberg
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Kinga Dolczewska, Edyta Malinowska-Klimiuk, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8230-663-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2023
W sali terapii regionalnego zakładu psychiatrycznego w Vadstenie zapadła cisza. Słychać było jedynie uparte uderzenia kropli deszczu o szybę.
Danilo Peña i pozostali zaspani pacjenci siedzieli na krzesłach ustawionych w kole. Danilo przesunął po nich wzrokiem, a potem znów spojrzał na Annie Rosvall. Rudowłosa psycholożka założyła nogę na nogę. Spódnica sięgała jej ledwie za kolano, a bluzka nieco rozchylała się na piersi. Mimo twarzy lalki jej spojrzenie było intensywne, tak jakby próbowała się czegoś doszukać w pacjencie.
– Miał pan więc siedem lat, gdy zmarli pańscy rodzice? – zapytała, mając nadzieję, że opowie coś więcej.
– Tak – potwierdził, przeklinając w duchu porę sesji.
Nienawidził terapii grupowej, a opowiadanie o swoim życiu o tak wczesnej godzinie było dla niego istną torturą.
– Co takiego się wydarzyło? – zapytała psycholożka.
– Nie mówiłem już?
– Odkąd pan się tu pojawił, prawie nie powiedział pan słowa – stwierdziła Annie.
– No właśnie! – rzuciła siedząca na prawo od Danila kobieta. – Wyduś to z siebie. Co się wydarzyło?
Nazywała się Sophie Engman i miała dwadzieścia pięć lat. Z wylewającym się ze spodni brzuchem i rozjaśnionymi włosami wyglądała jak wata cukrowa. Danilo wiedział, że została skierowana do zakładu psychiatrycznego ze względu na powtarzające się próby samobójcze w poprzednich ośrodkach, w których spędziła większość swojego życia. Ostatnim razem podłożyła ogień i dwoje pracowników domu opieki doznało poważnych obrażeń.
Westchnął.
– To był… wypadek, że tak to ujmę.
Wcale nie miał ochoty mówić im prawdy o tym, że jego rodzice zostali zastrzeleni na jego oczach, gdy był jeszcze dzieckiem.
Siedział ukryty w kontenerze razem z matką i ojcem oraz pozostałymi rodzinami. Przez Atlantyk zmierzali do Szwecji, w nadziei na lepsze życie. Niestety potem było już tylko gorzej.
Gdy statek dotarł do lądu, czekało na nich trzech mężczyzn. Spośród całej grupy wybrano szóstkę dzieci, w tym jego, a pozostałych zamordowano. Dzieci wywieziono na wyspę u wybrzeży Norrköpingu, gdzie wyszkolono je na płatnych morderców, których zadaniem była ochrona narkotykowego syndykatu. Nauczono ich technik walki, posługiwania się bronią oraz zabijania – zarówno z jej pomocą, jak i bez niej. Dostały też nowe imiona. Imiona, które wyryto im na skórze, tak by przypominały im o tym, kim się stali i kim już na zawsze pozostaną.
Hades, bóg śmierci, to imię zostało wyryte na jego karku i Danilo nie miał zamiaru go ukrywać. Nie obchodziło go też, co przydarzyło mu się w dzieciństwie. Zostawił to już za sobą, a wszystkich ciekawskich idiotów, dopytujących o znaczenie skaryfikacji, odsyłał do diabła.
– I to wtedy… – Annie spojrzała w notatki – …to wtedy trafił pan do rodziny zastępczej?
– Coś w tym stylu – przytaknął Danilo, odwracając wzrok w stronę ciężkiego od deszczowych chmur nieba za oknem.
– Było tam więcej dzieci?
– Początkowo tak, ale potem zostałem tylko ja i ona – kontynuował Danilo, patrząc znów na psycholożkę.
– A więc masz siostrę? – zapytał mężczyzna siedzący naprzeciwko.
Większość pacjentów na lekach psychotropowych tyła, ale Nils Andersson był wyjątkiem. Wyglądał jak przecinek i trzęsły mu się ręce. Ten niepozorny mężczyzna cierpiał na omamy słuchowe, które doprowadziły do tego, że pociął własną matkę, by uciszyć tykający w jej brzuchu zegar. Schizofrenia została już jednak opanowana i za kilka dni pacjent miał zostać przeniesiony na oddział otwarty.
– Nie jesteśmy rodzeństwem – syknął Danilo.
– Oczywiście, przepraszam – powiedział Nils, uśmiechając się nerwowo do siedzącego obok czwartego w ich grupie pacjenta, Simona Norella ze zwisającą dolną wargą i masywnymi pięściami spoczywającymi na kolanach.
– Ale to ktoś, z kim pan dorastał? – zapytała Annie, przechylając głowę.
Danilo się wyprostował.
– Tak, ale nic nas już teraz nie łączy – wyjaśnił.
– Ma pan z nią kontakt?
– Nie mam kontaktu z nikim z mojego dzieciństwa.
– Jak ma na imię? Chciałby pan nam o niej opowiedzieć?
Danilo potrząsnął głową. Nie chciał wymówić jej nazwiska – Jana Berzelius. Nie chciał zdradzić psycholożce ani nikomu innemu w grupie, że również na jej karku widniało imię: Ker. Bogini śmierci. W przeciwieństwie do niego zrobiłaby wszystko, żeby je ukryć. Dosłownie wszystko. Co mu bardzo pasowało.
Jako jedyni przeżyli na wyspie. Wspólnie postanowili uciec, ale po drodze się rozdzielili. Ona uległa wypadkowi, a gdy się obudziła w szpitalu, nie miała pojęcia, kim jest, co oznacza imię na jej karku i co do tej pory przeżyła. Niedługo później została adoptowana przez prokuratora generalnego Karla Berzeliusa i z biegiem czasu, gdy dorosła, poszła w jego ślady i zaczęła pracę w prokuraturze.
Potem jednak pojawiły się sny i wspomnienia oraz chęć dowiedzenia się, kim była przed adopcją. Któregoś dnia stanęła w progu mieszkania Danila. W markowym płaszczu, z prostymi długimi włosami i garścią pytań.
Na samą myśl aż się uśmiechnął. Całą sobą reprezentowała wszystko to, co jemu nigdy nie było dane. Wszystko dostała na jebanej srebrnej tacy. A jemu pozostała przemoc i powoli tracił już rachubę, ile osób przez lata zginęło z jego rąk.
– O czym pan myśli? – zapytała Annie.
– O niczym – odparł krótko.
– Rozumiem – przytaknęła psycholożka, a jej spojrzenie nieco przygasło.
Wiedział, czego chce. Odpowiedzi, opisów i wyjaśnień. Proste. Ale nie miał nic do powiedzenia. Nigdy nie rozmyślał nad przeszłością. Wyłączył uczucia, jak tylko jego stopa dotknęła brzegu wyspy.
– O czymś jednak musisz myśleć – powiedziała z irytacją w głosie Sophie.
– Sophie. – Annie westchnęła.
– Ale Danilo zawsze to robi.
– Niby co? – zapytał Danilo.
– Unikasz odpowiedzi. Za każdym razem.
– A niby skąd to, kurwa, wiesz? – zapytał Danilo, zaciskając pięść.
Sophie przewróciła oczami.
– Nic nie czujesz, nie masz zdania, o niczym nie rozmyślasz…
– Zamknij się! – rzucił Danilo tak ostro, że Nils aż podskoczył na krześle.
– Spokojnie, spokojnie – przerwała psycholożka. – Proszę, aby wszyscy na chwilę wstali i zrobili kilka głębokich wdechów.
– Niby po co? – zapytała Sophie.
– Żeby znaleźć siłę na dalszą rozmowę. Wiesz, jak to działa, Sophie. Dopóki nie skończymy, to ja i tylko ja zadaję pytania.
***
Charles Olsson jechał szybko czarnym rowerem górskim, przecinając zimny deszcz. Dotarcie do Nory nie zajęło mu dużo czasu. Mieściła się zaraz obok rzeki przepływającej przez Norrköping.
Nie miał pojęcia, do czego służyła wcześniej. Teraz ukrywali tu wódkę i papierosy, a nazwa wzięła się stąd, że pomieszczenie znajdowało się pod ziemią, niczym królicza nora.
Kevin był już na miejscu. Przynajmniej Charles tak zakładał, bo niebieski rower kolegi z klasy leżał w mokrej trawie przy krzakach, które prawie całkowicie zakrywały wejście do Nory. Kevin miał tyle lat co Charles, ale był co najmniej dziesięć centymetrów wyższy i dziesięć kilo cięższy. Plus miał mocne pięści, których chętnie używał, zdobywając poważanie na szkolnym podwórku. Charles robił wszystko, by mu nie podpaść, dlatego też nie mógł odmówić, gdy ten poprosił o dostarczenie nowej paczki papierosów.
Porzucił rower tuż obok Kevinowego, odchylił gałęzie zasłaniające wejście do Nory i zawołał do środka:
– Halo?
Odpowiedziało mu echo.
Niechętnie zdjął mokry plecak, wrzucił go przez otwór, a następnie zszedł po metalowej drabince.
Uderzył go zatęchły zapach wilgoci i brudu. Na dole było dziwnie cicho, dochodził go jedynie szum rzeki. Kurwa, ależ tu ciemno, pomyślał.
– Kevin? – zawołał Charles.
Znów echo.
Jego głos brzmiał teraz inaczej. Słychać w nim było strach. Strach przed ciemnością. Szybko wyciągnął telefon i poświecił nim po ścianach, podłodze i tunelu przed sobą. Czego się jednak spodziewał? Wampirów? Duchów?
Potrząsnął głową, sam się sobie dziwiąc, podniósł plecak i ruszył przed siebie. Dopiero teraz zauważył, że drzwi na końcu stały otworem.
Podszedł do nich i poświecił telefonem w pomieszczeniu. Nikogo w nim nie było. Przyszło mu do głowy, że ktoś jeszcze mógł się tu jednak znajdować. Ktoś obcy. Przeszły go ciarki. Żeby tylko znaleźć te fajki i jak najszybciej zniknąć z tej dziury.
Na podłodze pod ścianą zauważył zardzewiałe pudełko po pierniczkach, pochylił się nad nim i zaczął w nim grzebać.
Zapalniczka, nożyczki i…
Usłyszał za sobą cichy odgłos.
Zatrzymał się w pół ruchu, włosy podniosły mu się na karku.
Wolno odwrócił głowę w stronę drzwi. Podniósł wzrok i aż krzyknął, gdy zobaczył twarz.
– Kurwa, aleś mnie przestraszył!
Kevin roześmiał się, odsłaniając nierówne zęby.
– I o to chodziło – rzucił. – Co tak siedzisz na podłodze?
– Szukam fajek.
– No chyba nie myślałeś, że będą leżeć w tym pudełku? Przecież wtedy każdy głupek by je znalazł. Zawsze je chowam na rurze przy suficie. Chodź, pokażę ci.
Charles odetchnął z ulgą, gdy ponownie wspięli się po metalowej drabince. Podnosząc z mokrej trawy rower, postanowił, że to już ostatni raz. Nigdy więcej tam nie zejdzie.
Szprychy w kołach dźwięczały lekko, gdy zjeżdżali w dół, w stronę rzeki. Ramię w ramię przez most Dragbron w stronę starej dzielnicy przemysłowej.
Gdy dotarli do zgliszcz po spalonej restauracji Kopparhammaren, skręcili w stronę wody. Tuż przy brzegu Kevin puścił rower na ziemię i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Otworzył ją, wyjął z niej dwa papierosy i podał jednego Charlesowi.
– Proszę – powiedział. – I dzięki za pomoc.
– Przecież i tak na nic się nie przydałem – odparł Charles i drżącymi palcami wsadził papierosa do ust.
Nie miał odwagi się przyznać, że nigdy wcześniej nie palił.
– Wiem – przytaknął Kevin, zapalając mu papierosa. – Ale mam nadzieję, że jeszcze się przydasz.
– Kiedy? – zapytał Charles.
– Gdy zaczniesz dla mnie sprzedawać.
Charles wiedział, że powinien się czuć zaszczycony zleceniem, ale wcale tak nie było. Niechcący zaciągnął się za mocno. Żołądek od razu zrobił woltę. Chłopak natychmiast rzucił rower i przechylił się w stronę rzeki.
Kaszląc i powstrzymując wymioty, zauważył coś dziwnego. Kilka metrów od niego na wodzie unosiła się jasna piłka.
Nie, nie piłka, pomyślał i zmrużył oczy.
– Co jest z tobą, kurwa? – zapytał stojący za nim Kevin.
Charles nie odpowiedział. Gapił się na wodę.
Teraz był już pewien.
To nie piłka. Tylko głowa.
***
Jana Berzelius wchodziła po schodach do biura prokuratury, które znajdowało się na siódmym piętrze brązowego budynku w centrum Norrköpingu. Ciemne włosy falowały jej na plecach, a czarna skórzana aktówka ciążyła w dłoni.
Gdy doszła na drugie piętro, zauważyła jasnowłosego mężczyznę w obcisłych spodniach i zielonej sportowej kurtce, stojącego plecami do niej. Zatrzymała się w pół kroku.
Czyżby to był Per?
Mężczyzna się odwrócił. Jana opuściła ramiona, gdy zauważyła, że to tylko kurier próbujący się dostać do biura rachunkowego.
Z ulgą uśmiechnęła się do niego.
– Pani tutaj? – zapytał kurier.
Pokręciła głową.
Mężczyzna zaklął pod nosem i zbiegł ze schodów.
Jana ruszyła wolnym krokiem w górę, nie przestając myśleć o Perze. Były prokurator to jedyna osoba, z którą kiedykolwiek utrzymywała jakiś kontakt i którą naprawdę lubiła. Spotykali się po pracy, wspólnie jedli i rozmawiali. Powoli sprawiał, że się przed nim otwierała, dopuszczając go do swojego zaplanowanego w szczegółach życia, w którym tak dobrze do tej pory się czuła. Udało mu się ją nawet namówić na spróbowanie jego ulubionej dyscypliny sportu – tenisa.
Jednak przed ośmioma miesiącami Per zerwał z nią kontakt, a ponieważ Jana doskonale wiedziała, że wina leżała po jej stronie, nie mogła przestać myśleć o tym, co do tego doprowadziło.
W tym samym czasie Per zrezygnował z pracy w prokuraturze i zatrudnił się w jednym z najlepszych biur adwokackich w mieście. Nieraz widziała go w tłumie w sądzie, on pewnie też ją zauważał, ale nigdy ze sobą nie rozmawiali, nawet się nie witali.
Ona przez całe swoje dorosłe życie pracowała jako prokuratorka. Było oczywiste, że pójdzie w ślady ojca, nigdy nie zaakceptowałby innej ścieżki jej kariery. O dziwo, zawsze lubiła swoją pracę, mimo że sama jej nie wybrała.
W końcu dotarła na siódme piętro i weszła do biur prokuratury.
– Jana?
Podniosła wzrok i zauważyła przełożonego w grafitowym garniturze, stojącego kawałek dalej na korytarzu.
– Muszę z tobą porozmawiać – rzucił Torsten Granath z poważnym wzrokiem.
– O czym?
– Najlepiej będzie, jak przyjdziesz do mnie.
– Daj mi chociaż chwilę, żebym się rozpłaszczyła – powiedziała.
– Widzimy się za dwadzieścia minut.
***
Z kubkiem ciepłej kawy w dłoniach komisarz Henrik Levin wyglądał przez mokrą szybę kuchennego okna domu w dzielnicy willowej Smedby. Ulicą przejechało kilka samochodów z zestresowanymi ludźmi w drodze do szkoły i pracy. Ich twarze są równie pochmurne jak ta kwietniowa pogoda, pomyślał Henrik, odwracając się do najmłodszego syna Vilgota, walczącego w dziecięcym krzesełku ze swoją kanapką.
Chwilę później dotarły do niego głosy Felixa i Vilmy, przekomarzających się, kto pierwszy zbiegł ze schodów. Zwrócił im uwagę, żeby się nie kłócili. W tym samym momencie Vilgot rozlał mleko na podłogę. Jego twarz aż się rozpromieniła, gdy zamoczył na wpół nadgryzioną kanapkę w białej kałuży na stoliku doczepionym do krzesełka.
Henrik z westchnieniem odstawił kubek z kawą, oderwał kilka kawałków papierowego ręcznika z rolki, wytarł rozlane mleko i wyrzucił papier do kosza na śmieci.
– Mógłbyś dziś zabrać Vilgota do przedszkola? A ja zawiozę Felixa i Vilmę do szkoły.
Emma weszła do kuchni, by zabrać przygotowany wcześniej w pudełku obiad z wczoraj. Dopiero co przyzwyczaił się do nowego rozkładu dnia żony, która po roku pobytu na macierzyńskim właśnie wróciła do pracy. Miała teraz na sobie czarne spodnie, wełniany sweter, upięte wysoko włosy i makijaż. Lubił ją taką: w roli pedagożki szkolnej.
– Oczywiście – odparł.
– Nie wiem, jak załatwisz odwożenie dzieci do szkoły, gdy ja będę na konferencji – kontynuowała Emma, sięgając po pudełko z posiłkiem leżące na górnej półce lodówki.
– Nie będzie cię tylko dwie noce. Nie myśl o tym, dam sobie radę. O której jedziesz w środę?
– Pociąg mam o drugiej po południu.
– No to mogę cię podwieźć na dworzec.
Emma uśmiechnęła się, podchodząc do niego.
– Będziemy siedzieć na szkoleniu całymi dniami, więc pomyślałam, że spacer na stację dobrze mi zrobi.
Odłożyła pudełko z jedzeniem, objęła go, przycisnęła swoje usta do jego i powiedziała, że będzie za nim tęsknić.
– Ja za tobą też – szepnął Henrik.
Emma szybkim ruchem przejechała dłonią po jego ramieniu i bliźnie, pamiątce po wydarzeniach na budowie w dzielnicy Ljurafältet, które rozegrały się zeszłej jesieni. Henrik został postrzelony, gdy usiłował uratować porwanego chłopca. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby kula trafiła w klatkę piersiową.
Niedługo później zarezerwował dla rodziny wycieczkę do Tajlandii, podczas której zrozumiał, że możliwe jest odcięcie się od pracy i spędzanie czasu na kąpielach w morzu, jedzeniu i seksie z Emmą, gdy dzieci pójdą już spać.
Uśmiechnął się na samą myśl, jak dobrze im było razem, jacy byli szczęśliwi. Przekonywał samego siebie, że została mu jedynie ta sprawa z martwą kobietą znalezioną dwa dni temu w rzece. Potem zwolni, więcej czasu poświęci rodzinie. Przekroczył już czterdziestkę, poza tym już dawno obiecał to Emmie.
Odsunął kosmyk włosów z jej czoła i zapytał:
– Co chciałabyś dostać na urodziny?
Emma pokręciła głową.
– Nie miałam jeszcze czasu, żeby o tym pomyśleć.
– Ale twoje urodziny są za mniej niż dwa tygodnie. Musisz mi jakoś pomóc, a przynajmniej dać jakąś wskazówkę, co mógłbym ci kupić.
– Nic mi nie musisz kupować. Nadal cieszę się z tej bransoletki, którą dostałam w zeszłym roku – powiedziała Emma, przesuwając po niej palcami. – Wystarczy mi, że spędzimy ten dzień wspólnie, całą rodziną.
– No dobrze – przytaknął Henrik.
– Muszę lecieć, spotkanie z personelem świetlicy środowiskowej niedługo się zaczyna, a mój szef raczej nie będzie zachwycony, jeśli się spóźnię – powiedziała Emma, wyciągając z szafki reklamówkę i pakując do niej pudełko z jedzeniem.
Henrik podszedł do Vilgota, nadal zajętego rozmoczoną kanapką.
– Chodź, bąku. Dzisiaj jedziesz z tatą – powiedział, podnosząc syna z krzesełka.
W tym samym momencie usłyszał dzwonek telefonu. Na ekranie wyświetlił się numer przełożonego. Henrik przycisnął aparat do ucha.
– Gdzie jesteś? – zapytał Gunnar Öhrn.
– W domu.
– Chciałbym, żebyś pojechał do Kopparhammaren. Od razu.
– Po co? – zapytał Henrik, balansując z Vilgotem na jednej ręce i z telefonem w drugiej. – Coś się stało?
– Dostaliśmy zgłoszenie o kolejnym ciele w rzece.
Henrik spojrzał znacząco na Emmę. Westchnęła, odebrała od niego Vilgota i powiedziała:
– Chodź, bąku. Dziś pojedzieszz mamą.
– Ma pan jeszcze siłę?
Danilo nie odpowiedział psycholożce. Powiódł spojrzeniem po pozostałych pacjentach znajdujących się razem z nim w sali terapii zakładu psychiatrycznego: Nilsie, Simonie i Sophie. Te terapeutyczne bzdety trwają już stanowczo za długo, pomyślał. W sumie nie miał problemu z tym, by spędzać ten czas z Annie, była naprawdę piękną kobietą. Przynajmniej biorąc pod uwagę obecne warunki. Pełne usta, intensywne spojrzenie, rude włosy i to ciało… Nie miałby nic przeciwko temu, by zedrzeć z niej ubranie, poczuć jej kształty, sprężystość, piersi.
Nie lubił natomiast, gdy się uśmiechała. Ciepło i ze zrozumieniem, tak jakby naprawdę próbowała do niego dotrzeć. Ale czy aby na pewno?
Co by powiedziała, gdyby spędziła w jego głowie choć minutę i dowiedziała się o wszystkich morderstwach, które popełnił?
– Wspominał pan wcześniej, że jako dziecko doświadczył różnego rodzaju przemocy – powiedziała Annie. – Czy byłby pan skłonny opowiedzieć nam, kiedy po raz pierwszy się z nią zetknął?
– Sporo o niej wiem – przyznał Danilo. – Nie mam jednak ochoty o tym mówić.
Sophie prychnęła, ale psycholożka to zignorowała.
– Dlaczego nie? – zapytała.
– Gorszy dzień, tak jak w przypadku Simona – podsumował Danilo.
Wyrośnięty mężczyzna natychmiast podniósł rękę, tak jakby chciał się uszczypnąć w ramię, ale się powstrzymał. Danilo niejednokrotnie widział u niego ten ruch.
– Ostatnim jednak razem był na tyle silny, żeby nam opowiedzieć, jak traktował go jego własny ojciec.
Simon uszczypnął się w ramię, kiwając wolno głową, tak jakby wracał myślami do tamtych chwil.
– Tata mawiał zawsze, że piwnica jest moim miejscem na ziemi i… bił mnie, bo nie byłem taki…
– Jeśli jeszcze raz usłyszę, że to twoja wina, to chyba się porzygam, serio. Bo to nie była twoja wina – powiedziała Sophie.
Od jej głosu Danila rozbolała głowa. Każde jej słowo brzmiało tak, jakby ktoś drapał czymś ostrym o tablicę kredową. Zdusił to jednak w sobie i nic nie powiedział. Annie też się powstrzymała od komentarza, rzuciła jej jedynie zmęczone spojrzenie.
– No co? – żachnęła się Sophie. – On uważa, że to jego wina, że był bity i prześladowany i że nauczyciele nic z tym nie zrobili, a ja…
– Proszę, abyśmy wszyscy nieco się uspokoili – przerwała jej Annie. – Nils, podaję to pytanie dalej do ciebie.
Mężczyzna siedzący naprzeciwko Danila spojrzał na nią rozkojarzonym wzrokiem.
– Czy mógłbyś opowiedzieć o tym, kiedy po raz pierwszy doświadczyłeś przemocy?
– A muszę?
– Człowiek często powtarza błędy, których się nauczył. Ludzie doświadczeni przemocą w dzieciństwie sami już jako dorośli bywają przemocowi.
– Z tym że ja nie do końca pamiętam, co się stało – wyznał Nils, patrząc przepraszająco na psycholożkę.
– Ja natomiast tak – rzuciła Sophie. – Pamiętam dokładnie.
– Dobrze – powiedziała Annie, odwracając się w jej stronę. – Ile miałaś wtedy lat?
– Z dziesięć. Dostałam od ojca dwa króliki. Myślał, że to dwa samce, aż jeden z nich się okocił. Sześć sztuk. Z matką musiało być jednak coś nie tak, bo któregoś dnia poodgryzała im łapki. Leżały tak potem całe we krwi. Tata uderzał nią o ścianę, aż złamał jej kark, a potem wsadził młode do worka i zmusił mnie do tego, żebym je utopiła.
Sophie umilkła i obciągnęła rękawy swetra, starając się ukryć blizny od żyletek i przypalenia od papierosów.
– To już na zawsze pozostało w mojej głowie – dodała.
– Często o tym myślisz? – zapytała Annie.
– Tak – przytaknęła Sophie. – Ale pierwszy raz…
– O tym mówisz?
– Na terapii grupowej? Tak.
– Jak się z tym czujesz?
– Nie jest to… łatwe.
– Rozumiem – powiedziała Annie. – Zdaję sobie sprawę, w jakiej was stawiam sytuacji. Pomysł na terapię grupową na tym oddziale jest nowy i dość odważny. Nie ma też pewności, że czas, który na nią poświęcamy, przyniesie zamierzone rezultaty, ale chciałabym dać nam szansę. Każde z was ma w sobie coś, czego chce się pozbyć. Ważne, by móc dzielić z innymi swoje najskrytsze uczucia.
– Tyle że najwięcej z nas wszystkich gadam ja – pożaliła się Sophie, ponownie obciągając rękawy swetra.
– Tak, wiem. Mam dla was na jutro zadanie. Chciałabym, by każde z was opowiedziało mi jakiś swój sen. Od początku do końca, dobrze?
– Ale ja przecież niedługo wychodzę… – zaoponował Nils.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ważne jest jednak, żebyś mimo ogromnego postępu w ciągu tych dwunastu lat, które tutaj spędziłeś, nadal trenował rozmowę o sobie i swoich uczuciach przed innymi.
– No rozumiem, rozumiem – przytaknął Nils.
– Simon?
Mężczyzna skinął głową.
– Dobrze, a ty, Sophie?
– Jeśli chodzi o mnie, to OK. Ale Danilo też się musi zgodzić, inaczej nie ma to sensu i możemy sobie to wszystko odpuścić, co nie? Nils, Simon?
Spojrzenia wszystkich skierowały się na niego i Danilo zrozumiał, że nie pozostaje mu nic innego, niż się zgodzić.
– Niech będzie.
***
– Zamknij za sobą drzwi – powiedział Torsten, nie patrząc na nią.
Jana weszła do gabinetu szefa na końcu korytarza. Pomieszczenie było duże, z ogromnym biurkiem i wieloma zdjęciami żony, ich dzieci i wnuków.
Siwowłosy mężczyzna stał z rękami założonymi za plecami i wzrokiem skierowanym przez okno na sklepy przy Drottninggatan. Do emerytury zostało mu jedynie kilka lat i mimo że wciąż starał się wykazywać zaangażowanie, to Jana dobrze wiedziała, że praca już go znudziła i coraz więcej czasu spędzał na rozciągających się niedaleko polach golfowych.
– Ciężki poranek – zaczął Torsten.
– Najlepiej powiedz od razu, dlaczego mnie wezwałeś – rzuciła Jana.
Przełożony odwrócił się do niej z uśmiechem podobnym do tego, jakim rodzic obdarza przekorne dziecko. Najwyraźniej bawiło go, że Jana nie ma ochoty na pogawędki, tylko od razu przechodzi do rzeczy.
– Dobrze – przytaknął i usiadł za biurkiem. – No więc jeden z twoich oskarżonych zawnioskował o zwolnienie go z odbywanej kary.
– Zdarza się – odparła Jana.
– Tak, ale to pierwszy raz w przypadku tego oskarżonego.
Jana zmarszczyła czoło.
– O kim mowa?
– O Danilu Peñi.
Torsten zamilkł, tak jakby się spodziewał, że Jana coś powie. Jednak ona mogła jedynie myśleć o mężczyźnie, który wchodził do jej życia i z niego wychodził, niszcząc wszystko dookoła. Chęć zabicia go znów w niej zapłonęła.
– Danilo Peña został skierowany do zamkniętego zakładu psychiatrycznego bez możliwości wcześniejszego zakończenia leczenia – skomentowała Jana z nadzieją, że nie widać po niej, jak bardzo wali jej serce.
– Racja – potwierdził Torsten, pochylając się nad biurkiem. Grafitowy garnitur napiął mu się na plecach. – Nie mieliśmy okazji wcześniej o tym porozmawiać, ale nie wydaje ci się to dziwne, że nie został skazany na więzienie?
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że Jana się spięła.
– Pan Peña zdążył się już odwołać ze skutkiem odmownym we wszystkich instancjach – odpowiedziała najbardziej neutralnym głosem, na jaki było ją stać.
– No tak, ale się nie poddaje. Teraz już sąd administracyjny zadecyduje, czy nadal ma przebywać w zamkniętym zakładzie, czy nie. A ty jako jego oskarżyciel masz złożyć oświadczenie, czy zgadzasz się, czy też odrzucasz jego wniosek.
– Cóż mogę powiedzieć? Jeśli dostał już odmowę we wszystkich…
– Jana – przerwał jej Torsten, odchylając się na krześle. – Nie musisz mi się tłumaczyć.
Prokuratorka spuściła wzrok.
– Nie chcę się wtrącać, ale wiem, że sprawa Peñi była burzliwa, a jego zachowanie przed procesem wzbudziło w tobie wiele emocji.
Jana pokręciła głową.
– Nic mnie z nim nie łączy.
– Nie to miałem na myśli, chodziło mi o to, co się stało z Perem Åströmem. Że Peña mu groził.
Jana podniosła wzrok i przełknęła ślinę.
– Ostrzegałam Pera, ale mimo to postanowił pominąć wymóg obiektywizmu i dalej ciągnąć tę sprawę.
– Znów mi się tłumaczysz – powiedział Torsten, uśmiechając się. – To było pewnie dla ciebie trudne, ale musisz wiedzieć, że uważam, iż postąpiłaś słusznie, zgłaszając mi w tym przypadku konflikt interesów. Nie twoja wina, że Per zrezygnował z pracy, to była wyłącznie jego decyzja.
To akurat nieprawda, pomyślała Jana. Per odszedł przez nią. Gdyby nie Danilo, nigdy by się to nie wydarzyło. Tak bardzo chciała to wyjaśnić, niestety było to niemożliwe. Nikomu nie mogła wyjawić, że dzielili z Danilem krwawą przeszłość.
Danilo doskonale zdawał sobie sprawę, że Jana zrobi wszystko, by zachować to w tajemnicy. Wiedział też, ile znaczy dla niej Per. Wykorzystał to, gdy został oskarżony o przemyt narkotyków na dużą skalę, porwanie, próbę zabójstwa i pobicie.
To Perowi przydzielono jego sprawę i to on miał ją prowadzić. Danilo zrozumiał, że ryzykuje długoletnią odsiadkę w więzieniu i groźbami oraz przemocą próbował przekonać go do porzucenia sprawy. Per nie wziął jednak jego pogróżek na poważnie. Mało tego, odebrał je jako prywatną potwarz i jeszcze bardziej zafiksował się na doprowadzeniu Danila przed oblicze sprawiedliwości i wymierzeniu mu surowej kary.
Per nie miał jednak pojęcia, do czego zdolny był Danilo.
Skąd miał to niby wiedzieć?
Nikt nie miał o tym pojęcia.
Nikt poza nią.
Gdy Danilo oznajmił, że zabije Pera, wiedziała, że nie żartuje. Chcąc ratować mu życie, wykorzystała fakt, że proces stał się dla niego zbyt osobisty. Zgłosiła w jego przypadku konflikt interesów i sama przejęła prowadzenie sprawy.
Per nie zrozumiał jej powodów i poczuł się zdradzony. Bolało ją, że nigdy nie będzie mogła wyjawić mu prawdy.
To się nie skończy, dopóki nie zemści się na Danilu. Zniszczył jej życie. I nigdy już nie pozwoli mu zrobić tego ponownie. Nigdy.
Torsten odchrząknął.
– Miałem na myśli, że o wiele logiczniejsze wydawałoby się, że Danilo zostanie skazany na długoletnie więzienie – powiedział.
– O to też wnosiłam.
– Wnosiłaś o krótkoterminowy pobyt w więzieniu, Jano. Stanowczo za krótki, jeśli o mnie chodzi, a teraz, gdy myślę o tym procesie, to…
Zamilkł, spojrzał na nią poważnym wzrokiem.
– W żaden inny sposób nie mogłam już wpłynąć na wynik postępowania – wyjaśniła Jana.
Torsten ponownie odchylił się na krześle, tak że skórzane obicie aż zaskrzypiało.
– Co do ciebie nie mam żadnych wątpliwości.
– Co je w takim razie wzbudza? – zapytała.
– Czy to był właściwy wyrok.
***
Przestało padać, ale zimne powietrze podwiewało znoszoną już przeciwdeszczową kurtkę Mii Bolander. Trzydziestodwuletnia aspirantka policji wytężała wszystkie zmysły, stojąc na drewnianym pomoście przy szczątkach spalonej restauracji Kopparhammaren.
Z tego miejsca mogła swobodnie obserwować szaroniebieską wodę spływającą z tamy na moście Bergbro zmierzającą dalej w stronę Bråviken i przysłuchiwać się jej.
Po obu stronach rzeki rozpościerały się charakterystyczne, otynkowane na żółto budynki przemysłowe, niegdyś mieszczące fabryki przędzy i papieru, a obecnie zamienione na biura i restauracje.
Mia zdawała sobie sprawę z obecności uzbrojonych w telefony gapiów zebranych przy taśmie odgradzającej. Specjalnie zablokowali teren jak najdalej od nabrzeża. Teraz nawoływali ją dziennikarze, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Odwróciła się w stronę wody i skupiła na głowie unoszącej się na powierzchni.
Ponton z nurkami cumował tuż obok Mii. Siedziało w nim trzech mężczyzn, starannie i bez pośpiechu sprawdzając cały sprzęt. Miała ochotę krzyknąć, by ich pospieszyć, wiedziała bowiem, co woda czyni z ciałem i jak katastrofalne skutki ma to dla ewentualnych śladów.
Niecierpliwie sięgnęła po telefon. Przesunęła palcami po ekranie, najchętniej włączyłaby Tindera – na samą myśl o tym się zawstydziła. Jak coś takiego mogło jej, do cholery, przyjść do głowy w takim momencie? Nie powinna pisać z Antonym, na pewno nie teraz, z unoszącym się przed nią w wodzie ciałem. Później. Powtarzała to sobie raz za razem, a mimo to i tak stała tu teraz z telefonem w dłoni.
– Jesteś pewna, że to Frida Norberg?
Henrik przystanął obok niej, trzęsąc się z zimna. Jak zwykle miał na sobie dżinsy i niebieską puchówkę. Mii przeszło przez myśl, że kolega jest wciąż zamyślony, poważny i wręcz przygnębiony, tak jakby jego umysł detektywa zawsze był włączony.
– Całkowitej pewności nie mamy, ale cholernie bym się zdziwiła, gdyby to nie była ona – odparła Mia, wkładając telefon do kieszeni.
Henrik kiwnął wolno głową.
– Kto ją znalazł?
– Taki chłopaczek, czternaście lat, Charles Olsson – powiedziała Mia, nie spuszczając wzroku z pontonu z nurkami, którzy właśnie skończyli przegląd sprzętu.
Jeden z nich skinął głową i zaraz potem zanurzył się w wodzie.
Powoli podpływał do martwej kobiety. Zanim jednak zdążył do niej dotrzeć, głowa przechyliła się na bok i ciało zniknęło pod powierzchnią.
– Nie możemy jej zgubić – rzucił Henrik i ruszył pędem po pomoście.
Mia ruszyła za nim, wbijając wzrok w wodę w poszukiwaniu kobiety, ale bez skutku.
– Tam! – krzyknęła nagle i wskazała palcem na taflę.
Głowa ponownie pojawiła się na powierzchni, wraz z nurkiem. Mężczyzna podniósł kciuk w stronę kolegów w łodzi, a następnie podholował ciało tak, by można je było wyciągnąć z wody.
Mia pochyliła się i zajrzała do pontonu, gdy ten dopłynął do brzegu.
Martwa kobieta leżała na plecach. Miała bladą twarz, a włosy poprzyklejały się jej wokół tatuażu na szyi i ramieniu. Duże podłużne otarcia widoczne były na całym nagim korpusie.
Mia spojrzała niżej i wciągnęła głęboko powietrze.
Skóra między nogami kobiety była zszyta od krocza aż do kostek.
To nie może być prawda, pomyślała Mia i potrząsnęła głową. To nie może być prawda.
Już wcześniej widziała coś podobnego.
***
Jana siedziała w gabinecie w prokuraturze ze wzrokiem wbitym w biurko. Po rozmowie z przełożonym ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie. Nie podobało jej się, że podawano w wątpliwość jej pracę, ale w głębi duszy wiedziała, że Torsten ma rację.
Wyrok Danila był niewłaściwy.
Zdecydowała się w jego wypadku wnieść o najniższy możliwy wymiar kary, tak by jak najszybciej móc się na nim zemścić po jego wyjściu z więzienia. Proces zakończył się jednak zupełnie inaczej, niż zakładała.
Danilo wykazywał wprawdzie psychopatyczne cechy, z pewnością jednak nie był psychicznie chory. Mimo to skierowano go do zamkniętego zakładu psychiatrycznego bez możliwości przedterminowego zakończenia leczenia i Jana nie była w stanie zmienić wyroku sądu.
Wszystko zostało już postanowione i zaplanowane.
Drgnęła, gdy do gabinetu wszedł Oscar Nordvall. Spojrzał na nią z uśmiechem na twarzy, całkowicie nieświadomy tego, co Jana myśli o ludziach, którzy wchodzą bez pukania.
Dwudziestosześcioletni prokurator wyglądał jeszcze jak chłopiec, z jasnymi oczami i gęstymi, niedającymi się ułożyć włosami. Był nowy w prokuraturze. Do tej pory Janie udawało się dość skutecznie unikać jego dociekliwych pytań dotyczących ich służbowych obowiązków.
– O co chodzi? – zapytała, przyglądając się białej poszetce wciśniętej z rozmachem do górnej kieszeni marynarki Oscara.
– Chciałem tylko o coś zapytać – wyjaśnił prokurator, wodząc wzrokiem po czarnych segregatorach perfekcyjnie ustawionych na półkach.
– O co? – Jana ponowiła pytanie, tłumiąc irytację.
Uśmiech zniknął z twarzy Oscara.
– No więc przenoszę się tu do pokoju obok i gdy otworzyłem jedną z szuflad w biurku, znalazłem notatnik. Nie był podpisany, ale ponieważ wcześniej gabinet należał do Pera Åströma, to zakładam, że jest jego.
– Nie rozumiem pytania – odparła Jana, demonstracyjnie podnosząc telefon.
Przez to, że był wyciszony, przegapiła dwie rozmowy i esemesa od Henrika z informacją, że przy Kopparhammaren znaleziono kolejne ciało i że w komendzie policji niedługo odbędzie się odprawa, na której powinna być.
Oscar nie załapał znaczenia gestu.
– Wiesz może, czy należy do Pera? – zapytał i wyciągnął w jej stronę czarny notatnik.
Jana rzuciła na niego okiem, wstając z krzesła.
– Skąd niby miałabym to wiedzieć?
– Byliście chyba blisko?
Jana spojrzała na niego ostro i podniosła aktówkę.
– Sam go możesz zapytać – powiedziała, mijając go w drodze do wyjścia.
– Masz jego numer? – zawołał za nią Oscar.
– Już nie – rzuciła Jana.
Henrik siedział przy stole w pokoju konferencyjnym i przyglądał się wiszącym na ścianie zdjęciom martwej kobiety. W pomieszczeniu byli też Mia, Jana, szef zespołu śledczego Gunnar Öhrn, technik kryminalna Anneli Lindgren i informatyk śledczy Ola Söderström. Nikt się nie odzywał, tak jakby wszyscy potrzebowali jeszcze chwili, by ta okrutna zbrodnia, którą mieli się zająć, dotarła do nich, zanim zaczną o niej rozmawiać.
– Kobieta na zdjęciu to Frida Norberg – odezwał się w końcu Gunnar, podciągając rękawy bordowego swetra. – Jej zaginięcie zgłoszono dwa dni temu. Jak widzicie na zdjęciach, które Anneli dopiero co zrobiła w miejscu, gdzie ją znaleziono, modus operandi jest taki sam jak przy zabójstwie Sonji Eriksson. Z dwiema ofiarami to dochodzenie zaczyna się robić coraz większe i coraz bardziej złożone…
Gunnar zamilkł i Henrik doskonale rozumiał dlaczego. Mimo że nie mieli zbyt wielu poszlak, miał nadzieję, że sprawa zabójstwa Sonji Eriksson zostanie szybko rozwiązana.
– Jakieś ślady tym razem? – zapytał Gunnar, patrząc na Anneli.
Białą koszulkę polo Anneli zapięła pod samą szyję. Techniczka miała rozluźnioną twarz, ale skupiony wzrok. Mimo trudnej separacji z Gunnarem nadal dzielnie znosiła go jako przełożonego. Henrik wiedział, że w pracy nigdy nie okazywali sobie uczuć. Skupiali się jedynie na śmierci i przemocy, na ich prywatne życie nie było tu miejsca.
– Na razie nic nie mamy – wyjaśniła Anneli. – Ale nasi technicy są jeszcze na miejscu. Wracam do nich zaraz po zebraniu.
Myśli Henrika powróciły do Fridy Norberg. Była mężatką, miała dziesięcioletniego syna, pracowała jako masażystka w ośrodku sportowo-rekreacyjnym w mieście, a w wolnym czasie lubiła pływać. W sobotę koło piątej po południu podjechała do zamkniętego już ośrodka, żeby zabrać stamtąd jakieś dokumenty do księgowości. Później miała się udać do Ica Maxi w centrum handlowym Ingelsta.
Nigdy tam nie dojechała.
Jej mąż, Thomas Norberg, próbował się z nią skontaktować, a po kilku godzinach zaczął jej szukać. Gdy przed budynkiem ośrodka zauważył jej porzucony samochód, zaalarmował policję. Przesłuchania współpracowników, przyjaciół i krewnych nie przyniosły rezultatów. Poszukiwania w szybkim tempie objęły też media społecznościowe, ale mimo łatwych do rozpoznania cech szczególnych: czerwonego kolczyka w brwi i wytatuowanej na szyi róży, nikt nie wiedział, co się z nią stało.
Henrik przeniósł wzrok na fotografie Sonji, które również zawieszono na ścianie. Siwowłosa kobieta ze złotymi kolczykami w uszach zniknęła w czwartek po wieczornym kursie w Folkuniversitetet mieszczącym się w centrum. Jej samochód stał na parkingu przed budynkiem, w którym odbywały się zajęcia, ale po sześćdziesięciodwuletniej emerytce nie pozostał żaden ślad. Dwa dni po zaginięciu, w sobotę, znalazł ją spacerowicz z psem przy moście Bergbron.
Tego samego dnia, gdy odnaleziono jej ciało, policja dostała zgłoszenie o Fridzie.
– Dwie martwe kobiety – podsumował Henrik. – Dwa dni pomiędzy znalezieniem ciał. Co poza tym wiemy o linii czasowej?
– Björn nie zaczął jeszcze nawet sekcji zwłok Sonji, tak więc linia czasowa pozostaje niepewna – odparł Gunnar. – Wiemy jedynie, kiedy ofiary zniknęły i kiedy je znaleziono, jednak nie mamy pojęcia, jak ani kiedy umarły. Od teraz sprawa ma najwyższy priorytet, poprosiłem też Björna, żeby przyspieszył pracę. Musimy być szybcy, stąd też zawnioskowałem o dodatkowe wsparcie. Przydzielono nam jeszcze czterech funkcjonariuszy. To ja zajmę się komunikacją między nami wszystkimi. Henrik, Mia i Jana, wy współpracujecie jeszcze ściślej, zrozumiano?
Jana kiwnęła głową.
– Zacznijmy od tego, dlaczego sprawca wybrał akurat Sonję i Fridę – dodała. – Co je łączy?
– Niełatwo znaleźć u nich jakieś cechy wspólne – powiedziała Mia. – Mam na myśli, że Sonja to emerytka mieszkająca w mieście razem z mężem, a Frida to masażystka z domu pod miastem. Z mężem i synem.
– Możemy w takim razie założyć, że nie zostały wybrane na podstawie miejsca zamieszkania, wieku czy też zawodu – stwierdził Henrik.
– Obie jednak potraktowano z niebywałym okrucieństwem – dodała Jana. – Co myślicie o motywie?
– Do tej pory zakładaliśmy, że sprawca pochodzi z bliskiego otoczenia Sonji – wtrącił Gunnar. – Teraz jednak, po zabójstwie Fridy, myślę, że mamy do czynienia z całkiem innym typem sprawcy.
– Lub sprawców – dodała Mia.
– Trochę trudno mi uwierzyć w to, że zabójstw dokonała sadystyczna grupa szaleńców – kontynuował Gunnar. – Możemy, myślę, przyjąć, że chodzi o jednego sprawcę. Ale motyw? Nie mam pojęcia, co nim kieruje.
– Albo nią – dorzuciła Mia.
– Możliwe, że to kobieta? – zapytała Anneli.
– Trochę bym się zdziwił – odezwał się Ola, który do tej pory siedział cicho. – Statystyki pokazują, że większość przestępstw związanych z przemocą popełniają mężczyźni.
Ola poprawił żółtą czapkę, którą nosił nawet wewnątrz budynku. Henrik zawsze darzył sympatią tego upartego i trzeźwo myślącego faceta, który całe dni spędzał przed ekranem komputera w pogoni za wirtualnymi śladami. I prawie zawsze udawało mu się coś znaleźć.
– Może chodzi o władzę, chęć przeżycia jakichś emocji albo zemstę? – zasugerował Henrik.
– Ale to zszywanie nóg – wtrąciła Mia. – Nie wydaje ci się to trochę zagmatwanym sposobem na zemstę? Kto, do kurwy nędzy, robi coś takiego?
– Nie wiem – odparł Henrik – ale nie mogę przestać myśleć o tym, że może mamy do czynienia z seryjnym mordercą.
– A tacy najczęściej działają w pojedynkę – zauważył Gunnar.
– Zgłosili się jacyś świadkowie? – zapytała Jana.
– Nie – zaprzeczył Gunnar.
– To akurat wydaje mi się dziwne – stwierdziła Mia. – Ktoś przecież musiał coś widzieć, wokół rzeki kręci się sporo ludzi.
– Serio myślisz, że zabijał je na miejscu? – zapytał Henrik. – To raczej dość skomplikowana i czasochłonna procedura. Nie sądzę, żeby przeprowadzał ją na zewnątrz. Myślę, że raczej zabijał je w jednym miejscu, a porzucał w innym.
– W takim razie ktoś powinien zauważyć, jak je porywał albo porzucał w wodzie – zauważyła Mia. – Przecież nie wylądowały tam same.
– Też tak sądzę – dodał Gunnar. – Na razie jednak nie wpłynęły do nas jakiekolwiek sensowne informacje.
– W międzyczasie przygotowałem już listę osób skazanych lub podejrzanych o zabójstwa, które obecnie są na wolności – wtrącił się Ola. – Problem jedynie w tym, że żadna z nich nie pasuje do naszej sprawy, więc wiele to nie wnosi.
Henrik się nie odzywał. Nie opuszczała go myśl, że sprawca prawdopodobnie znów uderzy. A może nawet już to zrobił.
– Wyglądasz na zmartwionego – zauważył Gunnar.
– Nadal zastanawia mnie linia czasowa – odparł Henrik, opierając się łokciami o stół.
– Dobra, w takim razie mów, co ci leży na sercu.
– Zaginięcie Fridy zgłoszono w dniu znalezienia ciała Sonji. To mogłoby oznaczać, że porywa kolejną kobietę zaraz po porzuceniu wcześniejszej.
– Myślisz, że dziś zniknie, albo już zniknęła, jeszcze jedna kobieta? – podsumował Gunnar.
– Jeśli sprawca utrzyma tempo, to tak.
– Ola – powiedział Gunnar. – Chcę, żebyś natychmiast przejrzał wszystko, co mamy o zaginionych osobach. Najlepiej jeszcze przed konferencją prasową.
– Robi się – rzucił Ola.
– Na którą ją zaplanowaliście? – zapytała Jana.
Gunnar rzucił okiem na wiszący na ścianie zegar. Była za pięć dziesiąta.
– Za godzinę. Oczywiście jak zwykle powiem jak najmniej. W międzyczasie musimy sprawdzić osoby z otoczenia Fridy i dowiedzieć się, czy łączy ją coś z Sonją.
– Musimy też jak najszybciej porozmawiać z Thomasem Norbergiem – dodała Jana. – Trzeba mu powiedzieć, co się stało z jego żoną, zanim dowie się tego z prasy.
– Racja – przytaknął Gunnar. – Henrik i Mia, jedźcie do niego od razu. Jana, a ty…
– Tak?
– Chodź ze mną.
***
Odkąd przekroczyli próg nowo wybudowanego domu w Marby, jakieś dziesięć kilometrów pod Norrköpingiem, Thomas Norberg nie odezwał się do nich ani słowem. Skinął jedynie głową, wskazał dłonią na zieloną kanapę, na której mieli usiąść, a sam od razu zapadł się w fotelu, ukrywając twarz w dłoniach.
Mia nie miała pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć. W ciszy przyglądała się czterdziestopięciolatkowi, zawieszając wzrok na jego półdługich włosach opadających na dłonie. Z piętra dochodził ledwie słyszalny łoskot. Nie, lepiej będzie, jak Henrik poprowadzi rozmowę. Albo Jana, siedząca bez ruchu obok niej, z nogami założonymi jedna na drugą.
Ileż to razy Mia miała nadzieję, że do prowadzenia dochodzenia prokuratura zaproponuje kogoś innego?
Nie lubiła ostrych rysów Jany, błyszczących włosów i idealnych ust. Nienawidziła jej ciemnych oczu i twarzy, która nigdy nie ujawniała, co prokuratorka tak naprawdę myśli i czuje. Jedyne, co w niej lubiła, to to, że gdy gdzieś jechali, Jana zawsze upierała się, że weźmie swój samochód.
– Zanim przejdziemy do szczegółów, chciałbym tylko zapytać, czy w domu ktoś jeszcze… – zaczął Henrik, ale przerwał.
Z kuchni dobiegł ich zaniepokojony męski głos:
– Kto to? Thomas, kto to przyszedł?
W drzwiach pojawił się starszy mężczyzna koło siedemdziesiątki z ręcznikiem kuchennym w ręku. Zarówno ścierka, jak i koszula, którą miał na sobie, były koloru chabrowego.
– Kim państwo są? – zapytał.
– Jesteśmy z policji – wyjaśnił Henrik. – A pan to kto?
– Ojciec Fridy Norberg. Sören. Znaleźliście ją? Gdzie jest? Co się z nią stało?
Thomas spojrzał na niego.
– Usiądź, proszę – powiedział.
Widząc poważną minę zięcia, Sören od razu zrozumiał, co policja miała im do powiedzenia. Przełknął głośno ślinę, przysunął krzesło i ciężko opadł na nie obok Thomasa.
– Czy w domu jeszcze ktoś jest? – zapytał Henrik.
Thomas nie odpowiedział, patrzył tylko tępo na Mię zaszklonymi od łez oczami.
– Myliła się pani – powiedział.
– Myliłam się? – zdziwiła się policjantka.
– W rozmowie tuż po zaginięciu Fridy mówiła pani, że niektóre osoby znikają, bo chcą trochę pobyć same i że prawie zawsze wracają. Powiedziała pani, że Frida gdzieś tam jest i że żyje. Teraz jednak przyszliście, żeby nas powiadomić o jej śmierci, prawda?
Mia czuła rosnącą w żołądku gulę.
– Przykro mi – wydusiła. – Nie wiem, co powiedzieć.
– Proszę powiedzieć, że to nieprawda, proszę powiedzieć, że to nieprawda – szepnął Sören.
Mia nienawidziła tej najtrudniejszej części pracy, w której musieli powiadamiać rodzinę i krewnych. Nie odezwała się.
– Proszę panów… – Henrik przejął rozmowę. – Niestety zmuszeni jesteśmy potwierdzić, że dziś rano znaleziono Fridę martwą.
– Nie, nie, nie…
Strach i szok zalały Sörena.
– Moje jedyne dziecko – zawył. – Moja Frida…
Thomas objął go mocno i trzymał długo w uścisku, tak jakby poza nimi w pomieszczeniu nikogo nie było.
Minęło dobrych kilka chwil, zanim Sören w końcu wyswobodził się z objęć zięcia.
– Co się stało? – zapytał. – Jak do tego doszło?
– Niestety tego nie mogę jeszcze panom powiedzieć – wyjaśnił Henrik. – Wkrótce jednak wszystkiego się dowiecie.
– Gdzie ona teraz jest? Czy możemy ją zobaczyć?
– Musicie państwo niestety zaczekać, dopóki nie zostanie przeprowadzona sekcja. Dopiero wtedy będziecie panowie mogli się z nią pożegnać – wtrąciła się Jana.
Sören znowu wybuchnął płaczem, ale powstrzymał się, gdy z góry dobiegł kolejny stukot. Zaraz potem całkiem zamilkł.
– Macie może panowie pomysł, kto mógłby mieć jakieś niewyjaśnione sprawy z Fridą? – zapytał Henrik po chwili, gdy obaj już się nieco uspokoili.
– Nie – zaprzeczył Thomas, ocierając łzy z policzków. – Frida nie poznała nikogo innego. Byliśmy dobrym małżeństwem. A ja nigdy bym… To znaczy, wiadomo, że się czasem sprzeczaliśmy, zresztą jak wszyscy, ale nigdy nie zrobiłbym jej krzywdy. Nie mam z tym nic wspólnego.
– Nic takiego nie insynuujemy – powiedział Henrik. – Musimy jednak wiedzieć, jak zachowywała się Frida przed zniknięciem. Zwrócił pan uwagę na coś szczególnego?
– Nie, niestety nie, Sören zresztą też nie.
Henrik przeniósł wzrok na starszego mężczyznę, ale tamten nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, walczył z myślą, że wraz ze śmiercią córki ich życie zmieni się już na zawsze.
– Sören był właśnie u nas w odwiedzinach w sobotę, gdy Frida nie wróciła do domu – wyjaśnił Thomas. – I został aż do teraz.
Henrik wyciągnął telefon.
– Chcielibyśmy zapytać, czy znacie może panowie tę kobietę.
Odwrócił ekran aparatu w ich stronę i pokazał zdjęcie Sonji Eriksson.
– Coś w jej twarzy wydaje się znajome, ale nie mam pojęcia, czy już ją kiedyś wcześniej widziałem – powiedział Thomas.
– Więc ją pan rozpoznaje?
– Tak – przyznał Thomas, przyglądając się zdjęciu jeszcze raz. Tym razem dłużej. – Chwila, a czy to nie ona… Czy to nie ją znaleziono martwą w rzece? Dlaczego o nią pytacie?
Henrik nie odpowiedział.
– Czy to znaczy, że Frida również została tam znaleziona? – Thomas nie dawał za wygraną. – Że… Że…
Na krześle obok niego Sören ponownie wybuchnął płaczem.
– Ale dlaczego? – zapytał Thomas. – Kto miałby…
Zamilkł i potrząsnął głową.
– Panie Norberg, proszę mnie posłuchać, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by się dowiedzieć, kto zabił pańską żonę – powiedział Henrik.
W pokoju zapadła cisza.
– Zanim wyjdziemy, czy jest jeszcze coś, czym chcieliby się panowie z nami podzielić? – zapytała Jana.
– Nie – odparł Thomas. – Wszystko już państwu powiedzieliśmy.
– Tato? – Ze schodów dobiegł nagle dziecięcy głos.
Thomas drżącą ręką zakrył usta.
– Boże drogi, jak ja mam…? Jak ja mam mu to wszystko wyjaśnić?
***
– Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to musi być trudne.
Jana spojrzała pytająco na Henrika stojącego ze wzrokiem wbitym w ziemię. Dochodziła jedenasta przed południem, opuścili już dom Norbergów i przystanęli obok samochodów przy białym ogrodzeniu. Po gwałtownym porannym deszczu na asfalcie utworzyły się spore kałuże.
– Co? – zapytała Jana.
– Powiedzenie dziecku, że jego mama nie żyje. Zastanawiam się, co sam bym powiedział, gdyby Emmie coś się przytrafiło.
– Nie jesteś w stanie tego przewidzieć – powiedziała Jana.
– Raczej nie – przytaknął Henrik i spojrzał na Mię, tak jakby się spodziewał, że policjantka coś dopowie.
Ale ona stała tylko z ponurą miną obok niebieskiego volva.
Jana się domyślała, że głowę zaprzątał jej fakt, iż za dużo obiecała, wyjaśniając Thomasowi, że Frida prawdopodobnie zniknęła z własnej woli.
– Co myślicie o mężu? – zapytała po chwili.
– Teść poświadczył, że Thomas był cały czas w domu, od zniknięcia Fridy aż do momentu, kiedy ją znaleziono, a więc ma alibi. Poza tym, jak sami stwierdziliśmy, sytuacja uległa całkowitej zmianie, bo w grę wchodzą dwa podobne do siebie morderstwa.
– Ale kogo my tak właściwie szukamy? Jakiegoś szaleńca seksualnego? – zapytała Mia.
– Tego dowiemy się po sekcji zwłok – rzuciła Jana.
– Po co jednak sprawca miałby porzucać ofiary nagie, ze zszytymi nogami i kroczem, jeśli nie chodzi tu o seks? – ciągnęła Mia.
– Może chciał je poniżyć – zasugerowała Jana. – Wygląda na to, że chciał, żeby zostały znalezione. Inaczej nie pozwoliłby im wypłynąć, tylko odpowiednio obciążył.
– Po co je w takim razie w ogóle zostawiać w rzece? – zapytała Mia.
– To pytanie powinniśmy sobie zadać już dawno temu – wtrącił się Henrik. – Możliwe, że sprawca jest z nią jakoś powiązany albo chce nam w ten sposób coś przekazać.
– Niby co? – Mia zmarszczyła czoło.
– Nie wiem – powiedział Henrik. – Ale musi istnieć jakiś powód, dla którego postanowił zostawić ciała właśnie tam.
– Albo chce po prostu zatrzeć ślady – stwierdziła Jana.
– Może i tak. – Henrik westchnął głośno.
– Co tak wzdychasz? – zapytała Mia.
– Bo nie mamy żadnych konkretów. Dopóki nie dostaniemy wyników sekcji, nie wiemy nawet, jak i kiedy zmarły.
– W takim razie zabierzmy się za to.
Mia otworzyła drzwi samochodu.
– Chcesz jechać do zakładu medycyny sądowej? – zapytał Henrik.
– Dokładnie tak – przytaknęła Mia. – No chodź.
– Jana, co ty na to? – zapytał Henrik.
– Mia ma rację – odparła prokuratorka. – Widzimy się na miejscu.
Danilo siedział na łóżku w swoim pokoju na oddziale zamkniętym. Udało mu się przebrnąć przez kolejną rozmowę podczas terapii grupowej. Zachował spokój, a na pytania odpowiadał wymijająco. Nigdy wcześniej nie mówił o sobie i teraz też nie chciał, ale wiedział, że będzie musiał to zrobić, jeśli jeszcze kiedyś chce stąd wyjść. Zależało to od psychologa, a w sumie od ordynatorki oddziału. Wmawiał sobie, że podczas terapii chodziło wyłącznie o słowa, a te przecież nic nie znaczyły.
Wstał i podszedł do okna. Niebo na zewnątrz miało ciemnoszary kolor, a ciężkie chmury wisiały niczym kołdra nad niewielkim średniowiecznym miasteczkiem Vadstena.
Właściwie to całkowicie absurdalne, że tak hipernowoczesny zakład psychiatryczny umieszczono wśród niewielkich domków, historycznych zabudowań i uliczek wyłożonych kocimi łbami. Z przeznaczeniem dla najbardziej chorych, niebezpiecznych i wymagających pacjentów z całego kraju.
Wokół zakładu nie było wysokiego muru, wszystkie zabezpieczenia i technikę wbudowano w sam obiekt. W każdym pokoju znajdowały się przytwierdzone do ściany łóżko, szafa i biurko. Telewizor mieścił się w szafce, a umywalkę, prysznic i toaletę wyposażono w sensory ruchu, tak aby pacjenci nie mogli odkręcić poszczególnych części i przy ich użyciu zrobić sobie krzywdy.
Przydatne, zwłaszcza jeśli ktoś przejawiał zachowania autodestrukcyjne, musiał przyznać Danilo. Jemu samemu to jednak nie groziło. Nie cierpiał na żadną chorobę psychiczną i nie brał leków.
Mimo to został tu zamknięty. Dokładnie wiedział, czyja to wina. Szczęki zaciskały mu się mimowolnie, gdy tylko pomyślał o tym, ile dni spędził już przy tym oknie, gapiąc się na toczące się na zewnątrz życie, wyłącznie dlatego, że uznano go za zbyt niebezpiecznego, by był jego aktywną częścią.
Danilo spojrzał na swoje ręce, sieć żył widocznych pod skórą na przedramionach. Przyszło mu do głowy, że przemoc jest jego nieodłączną częścią. Nie ta poważna, ale ta ekstremalna. Przeciwników, którzy kiedykolwiek pojawili się na jego drodze, nie postrzegał jako jednostki, tylko cele.
Nie bał się nikogo i niczego. Dlatego też zamknięcie nie powinno stanowić dla niego problemu. Mimo to czuł, że zaczyna się dusić, umierać. Osiem cholernie nudnych miesięcy, ciągła walka z monotonnymi obowiązkami, zaryglowanymi drzwiami, idiotycznymi zasadami i przedziwną ciszą.
Poza tym ci pacjenci tutaj. Brakowało im piątej klepki, słyszeli głosy z podłogi, głodzili się albo wypijali żrące ciecze, byli agresywni lub wręcz zabijali po to tylko, by uśmierzyć własny stres, lęk czy uczucie niezadowolenia, czy co też ich tam dręczyło.
Strach nie znikał jednak wraz z zamknięciem ich tutaj. Czasami noce przepełniały ich głosy. Danilo leżał wtedy, wsłuchując się w krzyki, uderzenia pięściami o ściany, dopóki nie pojawiał się personel, który ich przytrzymywał, próbując uspokoić, do momentu, aż zaaplikowane leki zaczną działać. Jedyną zaletą tego było to, że te poranione dusze nie miały potem siły na nic więcej poza gapieniem się tępo w ściany oraz przemieszczaniem między swoją celą a stołami w pokoju dziennym i z powrotem. Nikt go o nic nie pytał, nikt nie przejmował się nikim poza sobą samym.
On też się nikim nie przejmował.
Zawsze sam.
Dwa słowa, które ukształtowały całe jego dorosłe życie.
Po wyjściu stąd nadal będzie sam.
Jeśli stąd wyjdzie.
Nie miało bowiem znaczenia, ile technik walki poznał i na ile planów wpadł, i tak nie mógł się stąd wydostać. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Nikt też nie potrafił mu powiedzieć, jak długo tu zostanie.
Danilo przejechał dłonią po włosach. To wszystko wina Jany. Nic jednak nie mógł jej zrobić, przynajmniej na razie. Jak tylko nadarzy się okazja, to się z nią rozprawi. Oparł głowę o szybę. Musiał przyznać, że dawno za niczym tak nie tęsknił.
***