W imię syna - Emelie Schepp - ebook + audiobook + książka

W imię syna ebook

Emelie Schepp

4,2
41,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pewnego letniego wieczoru sześcioletni Jonathan dzwoni do ojca. Przerażony opowiada, że ktoś włamał się do ich domu w Norrköpingu. Kiedy ojciec dociera na miejsce, po chłopcu nie ma śladu. Prokuratorka Jana Berzelius razem z komisarzem Henrikiem Levinem i aspirantką Mią Bolander szukają przyczyny zaginięcia Jonathana. Im bliżej prawdy, tym bardziej osobiste dla Jany staje się całe dochodzenie. Mają mało, bardzo mało czasu, by znaleźć chłopca. Tymczasem bezlitosny Danilo Peña żąda spotkania z Janą w areszcie. Gdy prokuratorka w końcu się zgadza, zostaje wrzucona w przerażający wir walki na śmierć i życie, w której na szali leży dosłownie wszystko i niczego nie może być pewnym. Historia jest porywająca i ma wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji, nie można odgadnąć, co się stanie. Zakończenie jest naprawdę nieprzewidywalne z dodatkowym przełomem. Boklysten

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 417

Oceny
4,2 (71 ocen)
32
25
10
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „W imię syna” to tom czwarty z serii szwedzkich kryminałów o prokuratorce Janie Berzelius pióra Emelie Schepp, ale nieznajomość poprzednich trzech nie wyklucza możliwości lektury tego tytułu – mówię z doświadczenia, choć teraz przyznam, że koniecznie muszę nadrobić tomy poprzednie, bo kreacja Jany jest naprawdę niesamowicie oryginalna, a ten tom tylko wzbudził moją ciekawość co do jej postaci! Historia kryminalna skupia się na porwaniu sześcioletniego chłopca, którego niejako świadkiem był ojciec dziecka – właśnie w momencie, gdy porywacz wszedł do domu, rozmawiali ze sobą przez telefon. W czasie porwania śmierć poniosła matka chłopca, a choć ojciec jest przepełniony rozpaczą, to jego zachowanie od początku wydaje się podejrzane – co ukrywa? Coś na pewno, ale czy mógł wziąć udział w tej zbrodni? Historia przedstawiona jest w krótkich fragmentach naprzemiennie obserwujących kilka postaci – ojca dziecka, jak i śledczych zajmujących się tą sprawą. Każda kreacja jest ...
20
Aldona160392

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na kolejną część 😊
00
Aniapie

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Mike781

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, wciągająca akcja. Polecam
00
coolturka

Dobrze spędzony czas

"W imię syna" to czwarta część serii Emelie Schepp o prokuratorce Janie Berzelius. "- Tato... Ktoś jest u nas w domu" te słowa słyszy Sam przez telefon z ust swego sześcioletniego syna. Chłopiec zostaje porwany ze swojego domu, a matka zamordowana. W tej sytuacji bardzo dziwi zachowanie ojca, który mimo ogromnej rozpaczy, wyraźnie nie życzy sobie, by policja grzebała w życiu jego rodziny i na wiele pytań odpowiada "bez komentarza". Autorka wzięła na tapet problem depresji, pedofili i rodzicielskiej miłości. Kolejny raz uczestniczymy w fascynującym i jakże nieoczywistym śledztwie, mającym na celu znalezienie porwanego chłopca. Jego finał będzie doprawdy zaskakujący. Obserwujemy poczynania Jany, która w obronie bliskich i swojej przeszłości nie waha się przed zadaniem śmiertelnego ciosu. Wciąż śledzimy losy Danila Peñy, który stosuje zadziwiające techniki manipulacyjne, aby wydostać się z więzienia. Trzeba przyznać, że robi to nader umiejętnie i osiąga swój cel. Frapująca zagadka ...
00

Popularność




Pappas pojke

© 2017 Emelie Schepp

First published by HarperCollins Nordic, Sweden

Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Anna Kicka

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki:

Zdjęcie użyte na okładce: sunsinger/Shutterstock

Zdjęcie autorki: © Thron Ullberg

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Iwona Wyrwisz, Agnieszka Tabor, Edyta Malinowska-Klimiuk

ISBN: 978-83-8230-559-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

PONIEDZIAŁEK

1

Powietrze stało nieruchomo. Sam Witell opuszczał biuro wsparcia mieszkaniowego w Norrköpingu. Po długim dniu pracy szedł w stronę czerwonej toyoty stojącej w cieniu na końcu parkingu.

Chciał jak najszybciej wrócić do domu i pokazać Jonathanowi niespodziankę. Nowa piłka leżała w papierowej torbie na tylnym siedzeniu. Jonathan uwielbiał grać w piłkę nożną, najchętniej stał na bramce. Sam się uśmiechnął, mając przed oczami gotowego do obrony sześciolatka na zgiętych nogach i z olbrzymimi rękawiczkami na drobnych dłoniach.

Wsiadł do samochodu i wyjechał na ulicę, pozostawiając za sobą centrum. Dziesięć minut później był już w nowej dzielnicy willowej w Åselstadzie.

Podążając wąską ulicą, mijał okrągłe trampoliny, szerokie tarasy i starannie przystrzyżone trawniki.

Jego biały dom stał na wzniesieniu, z widokiem na mieniącą się wodę jeziora Ensjön. Wprawnie skręcił na podjazd, złapał torbę z piłką i wysiadł z samochodu. Nucąc pod nosem, ruszył w stronę posesji. Gdy otwierał furtkę, poczuł nagle, że ktoś go obserwuje, i aż się odwrócił.

Na ulicy kawałek dalej oparty o biały samochód dostawczy stał mężczyzna. Miał na sobie koszulkę polo z krótkim rękawem i czarne spodnie. Patrzył na niego dziwnym, pytającym wzrokiem.

– Czy to pan jest Sam Witell? – zawołał.

– Tak – odpowiedział z wahaniem Sam.

– Muszę z panem porozmawiać.

Mężczyzna ruszył w jego kierunku. W tym momencie Sam zauważył na samochodzie czarne litery układające się w napis „Direkt Alarm”.

– Przykro mi, ale nie mam czasu – powiedział Sam, zamykając za sobą furtkę.

– Chciałem tylko zadać panu kilka pytań. – Mężczyzna zdążył już do niego podejść.

– Nie, dziękuję. Proszę mnie zostawić w spokoju.

– To nie zajmie dużo czasu, chciałbym tylko zapytać o…

– Tato!

Przez ogród biegł Jonathan.

– Cześć, chłopaku, jak się masz? – zapytał Sam i podniósł go do góry. Przeczesał jego jasne kosmyki, odsłaniając znamię nad brwią.

– Dobrze – odpowiedział Jonathan, uśmiechając się od ucha do ucha.

Sam starał się odwzajemnić jego uśmiech, ale obecność intruza go denerwowała. Coś w jego ruchach, krótko ostrzyżonych włosach i szerokim karku było nie tak.

– Kto to? – zapytał Jonathan, wskazując na mężczyznę.

– Jakiś sprzedawca – odparł ojciec, czując jednocześnie, że wzrasta w nim niepokój, bo mężczyzna dziwnie przyglądał się chłopcu. Po co miałby to robić?

– Co masz w tej torbie? – zapytał Jonathan, gdy ojciec postawił go na ziemi. – Coś dla mnie?

– Chodź. – Sam podał mu dłoń i pociągnął go w stronę domu.

– Co jest w środku? Piłka do nogi? Wygląda jak piłka do nogi!

– Chodź!

Sam zacisnął dłoń na rączce Jonathana i żwawym krokiem ruszył wzdłuż wysokich krzewów i schowka, na którym powoli łuszczyła się już farba. Potknął się o zrolowaną siatkę do tenisa, ale udało mu się zachować równowagę. Ostatni kawałek do drzwi prawie już biegł z torbą w dłoni i Jonathanem ledwie dotrzymującym mu kroku.

Zdyszany wszedł do środka, zamknął drzwi na klucz i dopiero wtedy puścił dłoń chłopca.

– Co się stało, tato?

Sam nie odpowiedział. Wyjrzał przez okno z nadzieją, że mężczyzna na ulicy dawno już sobie poszedł. Niestety, dalej tam stał.

***

Prokurator Per Åström skupił wzrok na dużym ekranie przed sobą. Dzięki niemu mógł śledzić przesłuchanie Danila Peñi, nie będąc w tym samym pokoju co zatrzymany. Peña siedział bez ruchu, gapiąc się w stół. Rękawy zielonego uniformu zakładu karnego miał podciągnięte.

Jego adwokat, Peter Ramstedt, ze śnieżnobiałymi zębami i w stanowczo zbyt pasiastym krawacie, zajął miejsce obok niego. Bez przerwy klikał czarnym długopisem, który trzymał w dłoni.

– Chyba nie dziwi pana, że jest pan podejrzany o morderstwo – zaczęła aspirantka Mia Bolander, siedząca wraz z komisarzem Henrikiem Levinem naprzeciwko Danila. – Zakładam, że to właśnie dlatego próbował pan uciec do Polski.

Danilo nie odezwał się ani słowem.

– Tak czy siak – kontynuowała Mia – prokuratura wszczęła przeciwko panu postępowanie i ciekawi mnie, co pan na to? Może chce pan też coś dodać na temat tych młodych przemytników narkotyków, którzy odebrali sobie życie?

Bez odpowiedzi.

Mia odczekała chwilę.

– Niech pan taki nie będzie, proszę z nami porozmawiać.

Znów cisza. Tym razem jeszcze dłuższa. Per przyglądał się ostro zarysowanemu podbródkowi zatrzymanego i nieprzerwanie poruszającej się szczęce. Następnie przeniósł wzrok na jego sięgające ramion włosy. Kilka miesięcy temu, po tym jak Peña uciekł ze strzeżonej sali w szpitalu Vrinnevi, nie znaleźli ani jednego śladu wskazującego, gdzie się ukrył. Nie miał paszportu ani karty kredytowej. Adresu, rodziny czy krewnych też nie. Żył niczym duch.

Dzięki zgłoszeniu jednego z pasażerów policja dowiedziała się, że znajduje się na promie do Gdańska. Mimo że w porcie funkcjonariusze już na niego czekali, udało mu się niezauważenie zejść na ląd. Po wielu tygodniach poszukiwań w końcu został jednak złapany.

Odkąd osadzono go w areszcie w Norrköpingu, Danilo nie odezwał się ani słowem. Teraz najwyraźniej też nie zamierzał.

– Proszę nie zgrywać głupiego, naprawdę będzie lepiej, jeśli zacznie pan z nami rozmawiać – powiedziała Mia, poprawiając się na krześle.

Perowi przeszło przez myśl, że straciła cierpliwość. Było to nie tylko widać, ale i słychać. Jej głos stał się twardszy, a słowa opuszczały usta w coraz szybszym tempie. Może lepiej, by Henrik przejął przesłuchanie? Zawsze był spokojny i opanowany i w przeciwieństwie do Mii podnosił głos jedynie w odpowiednich momentach.

– Okej – westchnęła Mia. – Proces zaczyna się za cztery tygodnie i miejmy nadzieję, że do tej pory nauczy się pan mówić.

Nagle Peña otworzył usta.

– Skontaktujcie mnie z Janą – syknął.

Per drgnął, całkowicie nieprzygotowany na niski, ochrypły głos zatrzymanego. Henrik i Mia również wyglądali na zdziwionych. W sali przesłuchań zapanowała głucha cisza.

– Z kim? – zapytała po chwili Mia.

– Z Janą Berzelius.

Peña spojrzał jej w oczy.

– Kim jest Jana Berzelius? – zapytała Mia.

Danilo uśmiechnął się szeroko.

– Ciekawe, kto tu teraz zgrywa głupa?

Henrik pochylił się nad stołem.

– Dlaczego chce się pan spotkać z prokurator Berzelius? – zapytał.

– Proszę mnie z nią skontaktować.

– Dlaczego? – powtórzył pytanie Henrik.

– Chcę się z nią spotkać. I trochę z nią pogadać.

– To niemożliwe. Dobrze pan wie, że nie możemy na to pozwolić.

– Wiem. Ale z wami nie zamierzam rozmawiać.

Danilo odsunął krzesło. Nagle odwrócił twarz w stronę kamery zawieszonej u sufitu i powiedział:

– Wszystko jest możliwe. Nieprawdaż, panie Åström?

***

Jana Berzelius siedziała boso na ławce i czuła, że maska przykleja jej się do twarzy. Przypominała nieco tę narciarską, z otworami na oczy i usta, ale była dużo dłuższa i opadała aż na kark.

Spojrzała na swoje owinięte dłonie i wsłuchała się w głosy osób znajdujących się w pomieszczeniu.

Sama nie odezwała się ani słowem. Nie chciała ryzykować, że zostanie odkryta. Właśnie dlatego wybrała ten tajny klub. Tutaj anonimowość była czymś normalnym. Żaden z członków nigdy nie podał swojego imienia, nikt nie pokazał twarzy. Byli sobie obcy, łączyła ich jedynie żądza.

W lokalu na co dzień działała firma przeprowadzkowa, ale teraz wszystkie kartony, owinięte folią meble i wózki transportowe odsunięto na bok, by zmieściła się czarna kwadratowa mata. Niezwykłe miejsce i nietypowa pora dnia sprawiały, że niewtajemniczonym nawet nie przyszłoby do głowy, co dzieje się w czterech ścianach tego budynku.

Jana podniosła rękę i poprawiła maskę, upewniając się, że materiał zakrywa wyryte na karku literki. Odkąd skończyła dziewięć lat, wciąż słyszała, że nigdy, przenigdy nie wolno jej nikomu ich pokazywać. Nikt nie mógł poznać ich znaczenia. Nikt nie mógł wiedzieć, kim, a raczej czym była jako dziecko.

Zabrzmiał sygnał. Teraz jej kolej.

Właśnie miała wstać, gdy zobaczyła przeciwnika przemierzającego pewnym krokiem lokal.

Był wysoki i najprawdopodobniej praworęczny. Miał na sobie ciemne spodenki i koszulkę.

W myślach Jana powtórzyła sobie, że maska leży, jak powinna, i nie ma się czym przejmować, po czym zacisnęła pieści.

– Gotowa? – zawołał sędzia.

Wstała, kiwnęła głową i weszła na matę.

***

Sam Witell siedział na kanapie w pokoju dziennym z piłką schowaną za plecami. Przez okno było widać migoczącą wodę jeziora Ensjön, meble ogrodowe w morskim kolorze i rój meszek latających nad źdźbłami trawy.

– Okej, gotowy? – Uśmiechnął się do Jonathana, cierpliwie siedzącego obok.

– Tak – odparł z nadzieją w głosie chłopiec.

– Nie wydaje mi się, niech no na ciebie spojrzę.

Sam skierował wzrok na chabrowe oczy chłopca. Na białym podkoszulku Jonathana widniały blade plamy, a jego dżinsy miały sporej wielkości dziury na kolanach – właśnie dlatego upierał się, żeby je nosić.

– No, nie wiem, nie wiem… – droczył się Sam. – Nie wydaje mi się, żebyś czekał na jakiś prezent.

– Tato, no weź!

Sam podniósł wzrok, gdy usłyszał ciężkie westchnienie dochodzące z korytarza.

Zza uchylonych drzwi do łazienki padała na podłogę delikatna smuga światła. Felicia zaraz do nich przyjdzie. Wiedział to. Znał już jej nawyki. Od tak dawna je znosił, żeby wszystko było dobrze.

Kanapa się zakołysała, gdy Jonathan przysunął się do niego, by zobaczyć, co chowa za plecami.

– Ej, no! Nie podglądamy!

Sam trącił go lekko łokciem, a Jonathan ze śmiechem opadł na oparcie.

– Serio, tato, daj już tę piłkę.

– A skąd niby pewność, że to piłka? – zapytał Sam.

– Widziałem, jak przyszedłeś do domu. Leżała w torbie.

– Dobra, dobra. Gotowy?

– Tak!

Sam z uśmiechem na twarzy wyciągnął czerwoną piłkę.

– Ta-dam!

– Wow! Superowska! Dzięki, tato! – krzyknął Jonathan i mocno się do niego przytulił. – Jesteś najlepszy na świecie.

W łazience coś zabrzęczało, a po chwili wyszła z niej Felicia, ubrana w dresowe spodnie i szary sweter. Zmęczonym krokiem ruszyła w ich kierunku. Jej twarz była blada, usta miała wysuszone, a cienie pod oczami mocno zarysowane.

Sam się zawahał, ale potem pochylił się do Jonathana i szepnął:

– Podziękuj też mamie.

Jonathan spojrzał na Felicię, która przystanęła w drzwiach. Na sekundę jej wzrok zatrzymał się na chłopcu, ale zaraz potem powędrował dalej. Tak jakby nie mogła na niego dłużej patrzyć.

– No idź – zachęcił Sam.

– Dobrze.

Jonathan przełknął ślinę i wstał z kanapy.

Sama aż ścisnęło w żołądku, gdy chłopiec objął matkę szczupłymi rękami.

– Dziękuję za piłkę, mamo.

Felicia nie odwzajemniła uścisku, nawet nie drgnęła i na niego nie spojrzała.

Zamiast tego otuliła się ciaśniej swetrem.

– Jonathan? – zawołał ojciec. – Chodź, usiądź przy mnie.

Chłopiec kiwnął głową, z przygnębioną miną podniósł piłkę i przełożył ją z ręki do ręki.

– Możemy zagrać? – zapytał, spoglądając prosząco na Sama. – Możesz mi postrzelać karniaki…

– Już szósta – przerwała pozbawionym emocji głosem Felicia. – Musimy coś zjeść.

– Teraz? – zapytał Sam.

– Jest szósta – powtórzyła Felicia, wychodząc z pokoju.

– Pomóc ci z jedzeniem? – zawołał za nią, mimo że wiedział, iż pytanie było bezcelowe.

***

Mia Bolander szybkim ruchem pchnęła drzwi i razem z Henrikiem Levinem opuściła salę przesłuchań. Koniec pracy na dziś, teraz szybko do domu, żeby się przebrać przed wieczorną randką z nowym bogatym facetem, Gustavem Silverschöldem.

Na korytarzu zauważyła Pera Åströma. W tym garniturze wyglądał zajebiście, musiała mu to przyznać, ale jak dla niej był nieco za wysoki i zbyt ambitny. Poza tym że odnosił sukcesy w pracy, grał też w tenisa, a ostatnio brał również udział w zawodach rowerowych Vätternrundan, które podobno są największą tego typu imprezą na świecie. Trzysta kilometrów trasy w środku nocy. Kto robi coś takiego? Jakaś śrubka musi u niego nie stykać. Albo i dwie, bo najwyraźniej łączyło go coś z koleżanką po fachu, Janą Berzelius, tą zadufaną w sobie karierowiczką.

– No i po przesłuchaniu – powiedział Per, gdy do niego podeszli.

– Nie nazwałabym tego przesłuchaniem – prychnęła Mia. – Jedyne, co z siebie wyrzucił, to to, że chce rozmawiać z Janą Berzelius. Dlaczego właśnie z nią?

– Nie mam pojęcia – odparł Henrik. – Ale wygląda na to, że chce dyktować reguły gry.

– A co niby miałby robić innego? – usłyszeli za sobą głos.

W ich kierunku zmierzał adwokat Peter Ramstedt.

– Może zamiast tego mógłby po prostu odpowiedzieć na zadane mu pytania? – powiedziała Mia.

– A po co? Może wasze pytania wprawiają go w przygnębienie?

– Biedaczek, od razu bardziej mi go żal – rzuciła Mia.

– I słusznie, mój klient nie ma bowiem nic wspólnego z tym, o co go oskarżacie.

– To pana zdanie.

– Tak, to moje zdanie – przytaknął Peter i zwrócił się w stronę prokuratora. – I już nie mogę się doczekać procesu. Spotkanie z tobą, Per, to będzie czysta przyjemność. Czy wtedy też masz zamiar chować się w sąsiednim pomieszczeniu? Może to nawet lepiej. Istnieje ryzyko, że twój współczynnik skazań poleci w dół, gdy mój klient zostanie oczyszczony z zarzutów. Teraz to jakieś dziewięćdziesiąt procent, nie?

– Właściwie dziewięćdziesiąt dziewięć – obruszył się Per. – I jak sam dobrze wiesz, mam wystarczające dowody, które ponad wszelką wątpliwość wskazują winę Danila Peñi.

– Myślisz, że wygrasz? – zapytał adwokat.

– Nie chodzi o wygraną czy przegraną, tylko o to, żeby prawda ujrzała światło dzienne.

Adwokat uśmiechnął się szeroko.

– Ile to już lat jesteś prokuratorem? Dziesięć?

– Zgadza się.

– Wyrazy współczucia, naprawdę – rzucił Peter, kiwając głową, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.

– Zawsze taki skromy i miły – mruknął Per.

– Co w takim razie robimy? – Henrik spojrzał na Pera.

– Z czym?

– Mamy pozwolić Peñi spotkać się z Janą?

– Nie – uciął krótko prokurator. – Oczywiście, że nie. Ale ciekawe, dlaczego chce się spotkać właśnie z nią. Macie jakiś pomysł?

– Nie – odpowiedziała Mia.

– Ja też nie – odparł Per. – Ale zamierzam się tego dowiedzieć.

***

Przeciwnik zbliżał się z uniesionymi pięściami. Zamachnął się, ale Jana Berzelius wykonała szybki unik. Mężczyzna uderzał w prawo i lewo, pięści raz za razem przecinały powietrze tuż przy jej twarzy. Tańczył na czarnej macie w przód i w tył, ciągle był w ruchu.

– Chcesz mnie załatwić, widzę to – powiedział. – Myślisz, że ci się to uda?

Jana kiwnęła głową.

– No to chodź!

Przemieszczał się z coraz większą wściekłością. Już czas, pomyślała Jana i ruszyła prosto na niego, sparowała jego uderzenia ramieniem, po czym wymierzyła mu cios prosto w szczękę.

Zaskoczyła go, ale szybko się pozbierał i skontrował brutalnym, zadziwiającym wręcz ciosem w brzuch.

Trafił.

Jana zatrzymała się, nie czując jednak bólu, jeszcze nie. Potem już wszystko potoczyło się błyskawicznie. Z całej siły uderzyła go łokciem w twarz, szybko i mocno. Automatycznie, ruchem wyuczonym od dawna.

Jego głowa poleciała do tyłu.

Zaraz potem padł na kolana, trzymając się obwiązanymi dłońmi za nos.

– Do kurwy nędzy – ryknął, gdy zauważył plamy krwi na bandażach.

Do Jany dotarło, że potraktowała go zbyt brutalnie, wyciągnęła więc w jego kierunku dłoń, ale ją odtrącił. Mężczyzna kaszlał i pluł, krew spływała mu po twarzy.

Nos był złamany.

Jana chętnie walczyłaby dalej, ale wiedziała, że pojedynek już się zakończył.

Odwróciła się do niego plecami, rozluźniła i właśnie miała rozwiązywać taśmy na rękach, gdy usłyszała za sobą wrzask. Nie była w stanie odpowiednio zareagować, poleciała do przodu i uderzyła twarzą o matę. Przeciwnik już był na niej i uderzał ją bez opamiętania. Przekręciła się na bok, próbując go zrzucić, i nagle poczuła, że maska podjeżdża w górę, ukazując jej kark.

– Co do kurwy… – usłyszała.

Spanikowana próbowała podnieść dłoń, by poprawić maskę, ale za późno. Przeciwnik zdążył już zauważyć wyryte na jej karku litery.

Nie! – zawyła w duchu, czując zalewające ją rozpacz i złość.

Naciągnęła maskę z powrotem na kark, walnęła przeciwnika z całej siły łokciem w udo, tak że aż się skulił, i w końcu uwolniła się z jego uścisku. Rzuciła go na plecy, usiadła na nim okrakiem i uderzała tak mocno, że jego ciało aż się trzęsło.

Nie słyszała dochodzących zewsząd krzyków, nie zważała na przerażone spojrzenie przeciwnika. Bez zahamowania uderzała raz za razem, mając nadzieję, że on w końcu zapomni, co widział.

Nagle poczuła, że ktoś łapie ją za ramiona. Ktoś próbował ją powstrzymać. W końcu dotarło do niej, że nie ma sensu stawiać oporu, i dała się odciągnąć na bok.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknął do niej sędzia.

Nie odpowiedziała. Wodziła wzrokiem po zgromadzonych przy przeciwniku, który skulił się do pozycji embrionalnej.

– Pojebało cię? Mogłaś go zabić!

Jana wstała, odwróciła się do wszystkich plecami i zeszła z maty. Sędzia wołał za nią, żeby zawróciła, ale ona złapała swoją torbę i opuściła budynek.

2

Trzy szklanki zabrzęczały, obijając się o siebie, gdy Sam postawił je na lśniącym białym stole w jadalni. Zajrzał potem do kuchni, gdzie przed lodówką przystanęła Felicia.

Zaraz potem odwrócił się w stronę Jonathana, który próbował właśnie poskładać serwetki.

– Jak ci idzie? – zapytał.

– Nie za dobrze – odpowiedział chłopiec. – Nie potrafię zrobić wachlarza!

– Ależ potrafisz – odparł Sam. – Spróbuj jeszcze raz.

– A nie mógłbym zamiast tego pograć w Minecrafta?

– Pomogę ci.

Sam usiadł obok Jonathana, żeby mu pokazać, co powinien zrobić, ale źle złożył serwetkę i obaj wybuchnęli śmiechem.

– Co was tak śmieszy?

Felicia weszła do jadalni, jej głos był ochrypły i zmęczony.

– Serwetka wygląda jak kupa – powiedział Sam, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Jonathana.

Felicia jedynie mrugnęła.

– Skończyła się śmietana – powiedziała. – Nie mogę zrobić gulaszu bez śmietany.

– Szkoda, że nie wiedziałem, jak wracałem z pracy. Nie można dodać mleka? Albo ugotować coś innego?

Felicia wydała z siebie przeciągłe westchnienie.

– Okej – powiedział Sam. – Już jadę.

– Mogę jechać z tobą? – zapytał Jonathan, gdy Felicia wyszła z jadalni.

– Nie, zostań – odparł Sam i przeczesał dłonią włosy chłopca.

– Dlaczego nie mogę? – Zawiedziony Jonathan nie ustępował.

– Lepiej będzie, jak w międzyczasie poskładasz wszystkie serwetki.

– Ale po co tak właściwie mam je poskładać?

– Żeby mama była zadowolona.

– Ale mama nigdy nie jest zadowolona – odparł Jonathan i rzucił serwetkę na stół.

Sam uniósł podbródek chłopca.

– Nie mów tak – powiedział i od razu poczuł niepokój, gdy jego smutne oczy przeszyły go na wskroś.

– Ale tak jest – rzucił Jonathan, mrugając intensywnie, by powstrzymać napływające łzy.

– No nie – odpowiedział Sam, odrzucając w jego stronę serwetkę. – Po prostu tego nie okazuje. Sam rozumiesz, mama lubi, jak się ją zostawia w spokoju. Przecież wiesz, tłumaczyłem ci to już nieraz.

– To dlatego nie chce się przytulać?

– Chciałbyś się przytulić? No chodź, mój rozrabiako, zaraz dostaniesz porządnego przytulasa.

Sam ścisnął chude ciałko chłopca.

– Pomocy! – krzyknął Jonathan.

– Sam jesteś sobie winien – odparł Sam, przytulając go jeszcze mocniej. – Poskładaj wszystkie serwetki. Zaraz jestem z powrotem.

***

Henrik Levin nie mógł przestać myśleć o Danilu Peñi. Mimo policyjnego nadzoru udało mu się uciec ze szpitala Vrinnevi. Nagle przed oczami mignęły mu obrazy z przeszłości. Widok napadniętego personelu pielęgniarskiego, pobitego strażnika i krwawych odcisków palców na drzwiach.

Szukali go wszędzie, ale bez skutku. Peñi udało się zbiec i gdzieś ukryć, zanim trafił na prom do Gdańska. Henrik miał przeczucie, że nigdy się nie dowiedzą gdzie. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia, teraz już nie. Najważniejsze, że go złapali i że niedługo stanie przed sądem.

Henrik oparł dłoń o poręcz, pokonując ostatni odcinek schodów na trzecie piętro budynku policji. Po chwili stał już w drzwiach do gabinetu szefa zespołu śledczego Gunnara Öhrna i przyglądał się przełożonemu rozmawiającemu przez telefon. Bezgłośnie wszedł do środka, zatrzymując wzrok na spoconych plecach i pomarszczonym karku szefa.

– Nie możesz tak po prostu założyć, że będę… Tak, wiem, że obecność jest obowiązkowa, ale… Nie, tego nie powiedziałem, musisz przecież… Halo? Kurwa!

– Problemy? – zapytał Henrik, gdy Gunnar odwrócił się w jego stronę.

– Zwaliło mi się na głowę obowiązkowe zebranie rodziców. Stowarzyszenie kibiców ma dziś omawiać jesienne turnieje drużyny Adama. Zebranie samo w sobie nie jest problemem, tyle tylko, że dowiedziałem się o nim teraz, pół godziny przed jego rozpoczęciem.

Gunnar przejechał dłonią po siwych włosach.

– Mówię ci, cokolwiek by się działo, nigdy nie rozchodź się z żoną. Możesz mi to obiecać?

Henrik kiwnął głową.

Separacja z Anneli Lindgren mocno dotknęła Gunnara. Mimo że był już w kolejnym związku, z Britt Dyberg, nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego. Obie kobiety pracowały w tym samym budynku co on, Anneli jako technik kryminalistyki, Britt jako koordynatorka, i Henrik już nieraz się zastanawiał, czy właśnie to nie stanowiło problemu.

– Gdzie jest Mia? – zapytał Gunnar, kładąc telefon na biurko.

– Musiała jechać do domu, wypadła jej jakaś kolacja.

– Okej – powiedział Gunnar. – Dawaj. Co masz do powiedzenia o Peñi?

– Niewiele poza tym, że chce się spotkać z Janą.

– Tak powiedział? Że chce się z nią spotkać?

– Tak.

– Ale to Per prowadzi tę sprawę, nie? – zapytał Gunnar.

– No właśnie – przytaknął Henrik. – I jak sam wiesz, nałożył na niego wszelkie możliwe restrykcje. To on teraz decyduje, z kim Danilo może rozmawiać.

– Dlaczego jednak chce się widzieć z Janą?

– Nie powiedział.

– Dziwne.

To prawda, pomyślał Henrik. Dziwne, że Danilo chce się spotkać właśnie z Janą. Henrik i pozostali członkowie zespołu pracowali z nią już przy wielu trudnych sprawach i musieli przyznać, że była zdolną prokuratorką. Nie wyjaśniało to jednak, dlaczego Peña domaga się rozmowy właśnie z nią.

– Co na to Per? – zapytał Gunnar. – Ma jakieś wytłumaczenie, dlaczego Peña chce się spotkać z Janą?

– Nie, ale powiedział, że się dowie.

– No i dobrze, to na razie odpuszczamy. Jedź do rodziny.

– Tak jest – odpowiedział Henrik. – Nie mogę się doczekać wieczoru.

– Tak? A co macie zaplanowane?

– Nic. I właśnie dlatego tak bardzo nie mogę się doczekać.

***

Jana Berzelius zamknęła za sobą drzwi do mieszkania i rozkoszowała się otaczającą ją ciszą. Weszła do sypialni, odłożyła torbę treningową na miejsce w garderobie i wzięła szybki prysznic. Potem założyła koszulę z długim rękawem i czarne spodnie i usiadła za lśniącym czystością biurkiem w gabinecie.

Ze wzrokiem utkwionym za oknem rozmyślała o minionej potyczce.

O przeciwniku, który widział jej kark.

Podniosła rękę i wolnym ruchem przesunęła palcami pod mokrymi jeszcze włosami po nierównej skórze na karku, trzech literach, które już zawsze będą jej przypominać o tym, kim była.

KER.

Boginią śmierci.

Jako dziecko siedziała ukryta w kontenerze wraz z rodzicami i innymi rodzinami. Przemierzali Atlantyk w drodze do Szwecji, ku marzeniu o nowym, lepszym życiu. Kiedy jednak statek dopłynął do brzegu i otworzono kontener, marzenia zamieniły się w koszmar. Na zewnątrz stało trzech mężczyzn z bronią w ręku. Siłą wyciągnęli z kontenera większość dzieci, ją również, oddzielając je od rodziców. Wtedy widziała ich po raz ostatni.

Mężczyźni skierowali broń w otwarte drzwi kontenera. Nigdy nie zapomni huku wystrzałów. Zaraz potem kontener wraz z martwymi ciałami zatopiono w morzu.

Ją samą wepchnięto do samochodu dostawczego. Razem z szóstką pozostałych, ściśniętych w jego wnętrzu, płaczących dzieci.

Wywieziono je na wyspę i poddano szkoleniu na dziecięcych żołnierzy. Płatnych morderców, których jedynym zadaniem było zabijanie.

Otrzymali wtedy nowe imiona. Wyryto im je na skórze, by zapamiętali, kim się od tego momentu stali i kim już zawsze będą.

Rozważała usunięcie skaryfikacji, ale to nie sprawiłoby, że przemoc, którą miała w sobie, również by zniknęła. Poza tym nauczyła się już, jak żyć, ciągle ją ukrywając.

Tylko dwie osoby wiedziały o literach na jej karku. Jedną z nich był jej adopcyjny ojciec, Karl Berzelius. Nie miała jednak pewności, czy nadal musi się obawiać, że to ujawni. Ryzykowałby tym długoletnie więzienie, a nazwisko i renoma odnoszącego sukcesy byłego prokuratora generalnego zostałyby zhańbione, gdyby wyszło na jaw, że jego córkę wytrenowano do ochrony nielegalnej działalności, którą kierował.

Drugą osobą był Danilo Peña, który już zawsze będzie dla niej zagrożeniem. Na jego karku również widniało imię: Hades. Bóg śmierci.

Zawieziono ich na tę samą wyspę, trenowali ramię w ramię, stali się niemalże rodzeństwem. Wspólnie zdecydowali się na ucieczkę, podczas której się rozdzielili. Ona uległa wypadkowi, a gdy obudziła się w szpitalu, nie pamiętała, kim jest ani skąd pochodzi. W snach nawiedzały ją jednak wspomnienia. Po jakimś czasie opowiedziała o swoich przeżyciach i okropnie realistycznych koszmarach rodzicom adopcyjnym, Karlowi i Margarecie Berzeliusom.

Karl był jedyną osobą, która wiedziała o tym, że to, co jej się śniło, naprawdę się wydarzyło. Chroniąc jednak samego siebie i swą działalność, zakazał jej wspominania komukolwiek o snach, które ją dręczyły.

Zaczęła je więc spisywać.

Latami zapisywała notatnik za notatnikiem. Próbowała zrozumieć, kim była przed adopcją, ale do niczego nie doszła. Przynajmniej dopóki już jako dorosłej kobiecie nie udało jej się odszukać Danila. Wyjawił jej wtedy nawet więcej, niż miała siłę przyjąć. Wiedział nawet, co oznaczały imiona na ich karkach.

Nie chciała go więcej znać, już nie. Łączyła ich wspólna krwawa przeszłość, ale nic więcej, i Jana była gotowa na wszystko, by pozostała ona tajemnicą.

Świadomość, że teraz jeszcze jeden obcy człowiek widział litery, zżerała ją od środka. Nikt nie mógł ich przecież zobaczyć. Nikt! Czuła wielką potrzebę walki, pragnęła dać upust całej znajdującej się w niej przemocy, ale teraz zrozumiała, że popełniła wielki błąd, udając się w tym celu do tajnego klubu.

Co prawda przeciwnik nie wiedział, z kim się mierzył, i może też nawet nie przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić, co oznaczają litery na jej karku. Ale nie miała pewności. Czy da radę żyć z takim niepokojem?

Jej myśli przerwało natarczywe pukanie do drzwi.

Wyszła do przedpokoju, spojrzała przez wizjer i na jej twarzy pojawił się uśmiech.

***

Przed nim w kolejce w ICA Kvantum stała tylko jedna osoba. Sam Witell położył śmietanę na taśmie przy kasie, wyciągnął z kieszeni kartę i czekał na swoją kolej, by zapłacić. Gdy usłyszał dzwonek telefonu, natychmiast odebrał.

– Cześć, tato.

– Cześć, chłopaku – odpowiedział, kiwając jednocześnie głową do kasjerki.

– Tato?

– Tak?

– Co robisz?

– Kupuję śmietanę.

– Jeszcze?

– Zaraz będę. A ty co robisz?

– Gram. Ale… ech!

– A nie miałeś przypadkiem składać serwetek? – zapytał Sam, przytykając kartę do terminala płatniczego.

– Już dawno skończyłem – odparł Jonathan.

– Zasiadłeś więc przed telewizorem?

– Tak.

– A co robi mama?

– Nie wiem. No gińże, głupi zombiaku!

– Okej – powiedział Sam. – Kończę, bo muszę zapłacić.

– Myślałem, że już jesteś w domu.

– Co? Dlaczego?

– Bo słyszałem samochód.

– Naprawdę?

Sam zmarszczył czoło. Może ktoś zmylił drogę i teraz zawraca na ich podjeździe.

Nagle usłyszał w telefonie dzwonek do drzwi.

– Ktoś dzwoni do drzwi – powiedział, wbijając PIN karty.

– Tak… Ale, no kurka, czemu nie giniesz!

Jonathana pochłonęła gra.

– Nie pójdziesz otworzyć? – zapytał Sam, biorąc rachunek od kasjerki. Ze śmietaną w ręce ruszył w stronę wyjścia.

– Nie. Mama otworzy.

– Słuchaj no, mały leniwcu.

– No co? Przecież gram.

Sam drgnął, gdy usłyszał głośny, choć nieco stłumiony krzyk. Początkowo nie zrozumiał, skąd dochodzi, rozejrzał się więc zdezorientowany wokoło i spojrzał w głąb sklepu, aż nagle dotarło do niego, że dobiegł z telefonu.

– Jonathan, co się dzieje? – zapytał, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. – Halo? Jonathan? Co się dzieje?

– Tato…

Głos chłopca drżał.

– Ktoś jest u nas w domu.

– Co? – Sam poczuł, że krew zamienia mu się w lód. – Kto?

– Mama, ona…

– Co z mamą? – krzyknął Sam, ruszając szybko przez parking. – Jonathan?

– Mamo? – W telefonie słyszał głos chłopca.

Coraz bardziej drżący.

– Nie odpowiada. Leży tak tylko, na podłodze – powiedział Jonathan.

– Leży na podłodze? Gdzie?

– W korytarzu. On ją uderzył.

– Co ty mówisz? – wybuchnął Sam. – Ktoś uderzył mamę? Kto? Kto ją uderzył?

Szarpnięciem otworzył drzwi samochodu i rzucił śmietanę na fotel pasażera.

– Nie wiem, boję się zejść na dół. Widziałem go na dole, coś wołał…

– Co wołał?

– Nie wiem, jakieś imię.

Sam próbował niezdarnie wsadzić kluczyk do stacyjki i zapalić silnik.

– Gdzie teraz jesteś? – zapytał.

Głos syna zagłuszył warkot silnika.

– Powiedz, gdzie jesteś – powtórzył zdecydowanym głosem Sam. – Mów!

– Przy schodach, chyba mnie nie widział. Mamo! – krzyknął Jonathan.

– Nie – zawołał Sam. – Nie krzycz, bądź cicho, dobrze?

– Dobrze…

– Idź do swojego pokoju. Możesz to zrobić? – poprosił Sam.

– Widzę go. Idzie tu, tato! Idzie!

Panika zalała klatkę piersiową Sama.

– Musisz mnie teraz posłuchać. Idź do swojego pokoju i zamknij się od środka.

W słuchawce słychać było przyspieszony oddech.

– Idziesz już? – zapytał Sam, wchodząc z piskiem opon w zakręt. – Pospiesz się. Jonathan? Słyszysz, co mówię?

– Czekaj – szepnął Jonathan.

– Co robisz? Idź już!

– Boję się. A jeśli on…

– Nie możesz tam stać, idź do swojego pokoju. Będę z tobą cały czas przez telefon, pospiesz się!

Sam usłyszał skrzypienie, co mogło oznaczać, że Jonathan otworzył drzwi do pokoju.

– Tato, nie mogę…

– Jesteś już w pokoju?

– Tak, ale nie mogę zamknąć drzwi. Zamek się zaciął i nie mogę go…

– Musisz zamknąć drzwi na klucz! Słyszysz, co mówię? Zamknij na klucz!

– Próbuję! – zaszlochał Jonathan.

Kamper jadący przed Samem skręcił gwałtownie i zmusił go do zjechania na pobocze. Samochodem zarzuciło i gdyby nie odbił szybko kierownicą, wylądowałby w rowie.

– Rusz się! – krzyknął Sam w stronę kierowcy kampera, zmieniając bieg na niższy, nacisnął pedał gazu i go wyprzedził. W szybkim tempie przemieszczał się w stronę Åselstadu.

– Zamknąłeś drzwi? – zapytał Jonathana przez telefon.

– Nie da rady!

Serce waliło Samowi jak jeszcze nigdy dotąd. Nie wiedział już, co ma robić. Dzwonić na policję? Nie, obiecał przecież Jonathanowi, że się nie rozłączy.

– Jonathan, musisz się schować.

Usłyszał stukot, a potem jakieś szuranie.

– Jonathan? Słyszysz mnie? Jonathan?

– Leżę pod łóżkiem – szepnął chłopiec.

– Dobrze, leż tam bez ruchu, jak najciszej potrafisz. Zaraz będę. Leż tylko spokojnie.

Ręce trzęsły mu się tak mocno, że bał się, iż telefon zaraz mu z nich wypadnie. Przez chwilę rozbrzmiewał jedynie warkot silnika. Po chwili usłyszał skrzypnięcie i dotarło do niego, że drzwi do pokoju Jonathana znów się otworzyły.

***

Jana Berzelius przyglądała się Perowi. Jak zwykle miał na sobie starannie dobrany jasnoszary garnitur, białą koszulę i czarne lśniące buty. W ręku trzymał białą papierową torbę.

– Kupiłem nam sushi – powiedział, podnosząc torbę do góry. – Będziemy świętować.

– Wchodź.

Jana zamknęła za nim drzwi i zaczekała, aż ściągnie buty i ruszy do kuchni.

Czuła się dziwnie, zapraszając go do środka. Zawsze mieszkała sama, była singielką i poza Perem nigdy nikogo nie zaprosiła do domu.

Poznali się, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg swojego nowego gabinetu w prokuraturze. Ich przełożony, Torsten Granath, przedstawił ich sobie i Per, który pracował tam już kilka lat, natychmiast próbował rozpocząć rozmowę o wszystkim, co nie dotyczyło obowiązków zawodowych. Odpowiedziała mu wtedy, że nie lubi pogaduszek, a on tylko się uśmiechnął, w ten głupawy dziecięcy sposób, i od tego dnia ich przyjaźń powoli zaczęła się rozwijać.

Otworzyła aktówkę, wyjęła z niej niewielkie pudełeczko zapakowane w złoty papier i trzymając je w dłoni, weszła do kuchni. Nie wiedziała, jakiej reakcji spodziewać się po Perze.

Oblała ją fala ciepła, gdy zauważyła, że zdążył już nakryć do stołu.

– Dziękuję za kwiaty – powiedział Per, wyciągając z papierowej torby opakowanie z sushi z łososiem.

– Jakie kwiaty? – zapytała Jana.

– Te, które dostałem w pracy – powiedział, nakładając kawałki sushi na talerze. – Nigdy w życiu nie widziałem większego bukietu.

– Ja się do niego nie dokładałam.

– Nie? – zdziwił się Per, wyraźnie zawiedziony. – Myślałem, że są od wszystkich.

– Wolałam dać ci to – odparła Jana, podając mu pudełeczko.

– Prezent? – zdziwił się Per. – Dla mnie?

– Tak – potwierdziła Jana, patrząc w jego różnokolorowe oczy, jedno niebieskie, drugie piwne.

– To pierwszy raz…

– Bierz – przerwała mu Jana.

Per wziął pudełeczko do ręki i trzymał je tak, jakby było ze szkła.

– Na co czekasz? Otwórz.

Per się uśmiechnął i natychmiast rozerwał opakowanie. Długo przyglądał się zawartości pudełeczka: spinkom do mankietów.

– Dziękuję – powiedział, patrząc jej w oczy.

Atmosfera w kuchni zrobiła się napięta. Janie przyszło do głowy, że Per dziwnie zareagował. Zaczerwieniły mu się policzki, a jego oczy błyszczały.

– Chciałam ci po prostu pogratulować – rzuciła Jana i odwróciła się na pięcie. – Tylko to.

– Ale musisz przyznać, że dziesięć lat w służbie państwu brzmi nieźle – odparł Per, odkładając pudełeczko na stół. – Niedługo twoja kolej.

Jana przytaknęła i usiadła na krześle. Wybór ścieżki kariery był dla niej oczywisty. Adopcyjny ojciec dość szybko jej wyjaśnił, że powinna pójść w jego ślady.

Jana zauważyła, że Per wyciągnął dwa kieliszki do wina.

– Ja nie mogę – powiedziała.

– Ale przecież świętujemy. Chociaż łyczek.

– W takim razie mały. Najnowszy nabytek prokuratury, Oscar Nordvall, ma dziś pierwszy dyżur i obiecałam, że będę dostępna na wypadek, gdyby coś się działo.

– Oskar zapowiada się obiecująco. Gdzie trzymasz korkociąg?

Jana wskazała na szufladę. Aż huknęło, gdy Per wyciągnął korek z butelki.

– No więc – usiadł ponownie przy stole – najlepszego. Za te dziesięć lat.

Jana uniosła kieliszek i ponownie popatrzyła mu w oczy. Po błyszczącym spojrzeniu nie było już śladu.

– Za te dziesięć lat – powtórzyła i zamoczyła usta w winie.

Peter wolnym ruchem odstawił kieliszek na stół, nie odrywając od niej wzroku.

– Co? – zapytała.

– Przesłuchiwaliśmy dziś Danila Peñę.

– Co powiedział? – Jana starała się zachować spokój.

– Wybrał milczenie. Nie chce się przyznać, ale też nie próbuje nas przekonać o swojej niewinności i zastanawia mnie, czy tę samą strategię przyjmie podczas rozprawy.

– Co o tym myślisz?

– Co tu myśleć, jakkolwiek by na to patrzeć, to jedna z najważniejszych spraw w mojej karierze.

– Brzmi co najmniej tak, jakbyś stawiał prestiż wyżej niż wymóg obiektywizmu – odparła Jana, marszcząc czoło.

– Do tej pory nigdy nie byłem stronniczy w żadnym procesie, dlaczego miałoby się to nagle zmienić?

Jana spojrzała mu w oczy.

– Zachowasz spokój, jeśli się okaże, że dowody są niewystarczające, by zapadł wyrok skazujący?

– Oczywiście – przytaknął Per. – Patrząc jednak na te zebrane do tej pory, mogę stwierdzić, że mamy prawo liczyć na wygraną. Nie wartościuję tego w żaden sposób, po prostu stwierdzam fakt. To, że Danilo Peña jest niezwykle brutalnym człowiekiem, również jest po prostu faktem.

– Tak, słyszałam.

– Słyszałaś, czy wiesz?

– Co masz na myśli?

Per przesuwał pałeczkami po talerzu. Przyglądała mu się, czując, że zaraz poruszy temat, którego wolałaby z nim nie omawiać.

– Pytał dziś o ciebie – powiedział Per po chwili ciszy.

Jana zamarła.

– Słucham?

– Chciał się z tobą spotkać. Po co?

– Nie mam pojęcia – odparła Jana.

– Dlaczego więc o ciebie dopytuje? – Per nie dawał za wygraną. – Musi przecież istnieć jakiś powód.

– Ma to jakieś znaczenie?

– Tak myślę.

– No co ty – rzuciła Jana, unikając jego spojrzenia.

***

Samochód sunął nierówną asfaltową drogą. Sam Witell pokonał zakręt, przyspieszył i po chwili znalazł się przed domem.

Z piskiem opon zatrzymał się na podjeździe, wyskoczył z samochodu i pędem ruszył w stronę budynku, powstrzymując się jednocześnie przed zawołaniem Jonathana.

Pot lał mu się po plecach, gdy otwierał drzwi wejściowe.

Zrobił krok do środka i natychmiast ją zauważył.

– Felicia! – krzyknął, tracąc oddech.

Leżała na podłodze, kilka metrów od niego, z rękami wzdłuż ciała. Szara koszula osunęła się jej z jednego ramienia i odsłaniała luźne ramiączko stanika. Patrzyła na niego tępym wzrokiem. Na jednym policzku widniał czerwony ślad, a wokół głowy zebrała się kałuża krwi, tworząc mozaikę na kamiennej posadzce.

– Nie, nie, nie…

Sam przytulił żonę, objął ją i poczuł, że całe dłonie ma mokre od krwi. Potem spojrzał na schody i zawołał:

– Jonathan?

Zalała go fala paniki, gdy z piętra nikt mu nie odpowiedział.

– Jonathan, już idę!

Sam puścił Felicię i wstał tak szybko, że poczuł, iż podłoga pod nim zawirowała. Zatoczył się, potknął o leżący w przedpokoju but i wpadł na wierzchnie okrycia wiszące na wieszakach pod półką na kapelusze, tak że niebieska kurtka Jonathana prawie go przykryła.

Podnosząc się, odtrącił ją i pobiegł na górę.

Z pokoju telewizyjnego dochodził dziwny, piszczący dźwięk. Zacinał się i powtarzał. Do Sama dotarło, że to włączona gra komputerowa.

– Jonathan? – zawołał ponownie. – Już idę!

Zdyszany dobiegł do pokoju chłopca, zobaczył zieloną tapetę w paski i wypełnione zabawkami półki oraz biurko z niewielkim ekranem komputerowym.

Łóżko było pościelone, a śmietankowobiała kapa na nim sięgała prawie do podłogi.

Sam przykucnął, odchylił miękki materiał i zajrzał pod łóżko.

Zszokowany krzyknął na całe gardło.

Jonathana tam nie było.

3

Niebieskie światła policyjnych radiowozów i karetek błyskały w ogrodzie i przy domu w Åselstadzie.

Henrik Levin przystanął przed drzwiami wejściowymi. Ze środka dobiegał szelest kombinezonów techników kryminalistyki. Oględziny miejsca przestępstwa już trwały.

Zrobił krok do środka i spojrzał na martwą kobietę na podłodze przed nim.

– O kurde – mruknęła za jego plecami Mia, ubrana w czarną, krótką sukienkę.

Pracowali wspólnie wiele lat, ale Henrik nigdy nie widział jej tak wystrojonej. Zgłoszenie przyszło dwadzieścia minut temu. Właśnie parkował samochód przed domem. Natychmiast zawrócił, zadzwonił do Mii i odebrał ją z niewielkiej willi w Kneippen. Gdy wsiadła do samochodu, powstrzymał się od skomentowania zarówno jej stroju, jak i oddechu, a także jej wkurzenia. Ruszył prosto na miejsce przestępstwa.

Henrik podniósł wzrok. Stąpając ostrożnie po kamiennej posadzce, podeszła do nich Anneli, jedna z techniczek kryminalistyki, z aparatem fotograficznym na szyi. Skinęła głową w ich kierunku i przyklękła przy martwej kobiecie.

– A więc… – zaczął Henrik. – Co możesz nam powiedzieć o tym, co się tu wydarzyło?

Anneli zsunęła maskę ochronną.

– Zmarła całkiem niedawno – rzuciła Anneli. – Powiedziałabym, że maks godzinę temu, może nawet jeszcze później.

– A narzędzie zbrodni? – dopytywał Henrik.

– Z tego, co widzę, nie ma żadnych ran kłutych ani wlotowych. Na policzku jest ślad, zakładam więc, że została mocno uderzona, upadła i walnęła głową w kamienną posadzkę. Ale czy to było bezpośrednią przyczyną śmierci? Na to pytanie wam jeszcze teraz nie odpowiem.

– Czy ciało zostało przeniesione? – zapytał Henrik.

– Nie wygląda na to.

– Macie jakieś ślady sprawcy?

– Na razie nie – odpowiedziała Anneli.

– Nic?

– Nic, ale jeszcze długa droga przed nami.

Henrik się odwrócił, zauważył leżącą na podłodze jasnoniebieską dziecięcą kurtkę i wywrócony stojak na buty.

– Więc mamy tu zabójstwo – stwierdziła Mia.

– Nie tylko – dodał Henrik. – Jeszcze porwanie. Bo już zdążyliście przeszukać cały dom, prawda?

– Tak – przytaknęła Anneli. – Ale nie znaleźliśmy chłopca.

– W jakim jest wieku? – zapytała Mia.

– Sześć lat – odparł Henrik, zrobił głęboki wdech i spojrzał w głąb domu, na zbudowany na planie otwartym parter i nakryty do posiłku stół w jadalni. Zalała go dziwna fala uczuć, gdy dostrzegł starannie ułożone na talerzach serwetki.

– Dobra, pozwólmy w takim razie Anneli popracować w spokoju, bo inaczej nigdy nie skończy – stwierdziła Mia.

Henrik kiwnął głową.

Wyszli z domu, przeszli przez taras i ogród i skierowali się w stronę błyskających kogutami radiowozów.

W jednym z nich siedział okryty kocem mężczyzna, wzrok miał wbity w swoje kolana. Funkcjonariusz z prewencji rozmawiał z nim, stojąc w otwartych drzwiach. Henrik się domyślił, że to Sam Witell. Gdy podeszli i się mu przedstawili, mężczyzna uniósł głowę i gapił się na nich zaczerwienionymi od łez oczami.

– Ale co się dzieje? – zapytał niepewnym głosem. – Nic nie wiem. Nikt mi nic nie mówi.

– Bardzo mi przykro, ale pańska żona nie żyje – powiedział Henrik.

– Tak, ale dlaczego nadal leży na podłodze w domu?

– Ciało pańskiej żony będzie musiało tam zostać, dopóki nie zakończymy oględzin miejsca przestępstwa.

Henrik przyglądał się jego bladej twarzy i wystraszonym oczom i nagle zrobiło mu się go żal. Mężczyznę spotkała niepojęta tragedia.

– Niezmiernie mi przykro – powtórzył.

– A Jonathan? – zapytał Sam. – Gdzie on jest? Znaleźliście go?

– Najlepiej by było, gdyby udał się pan teraz z nami na komendę – powiedziała Mia.

Sam spojrzał na nią zdziwiony. Zaraz potem na Henrika.

– Ale po co? – zapytał zaniepokojony.

– Musimy z panem porozmawiać o tym, co się tu wydarzyło – wyjaśniła Mia.

Próbując wstać, mężczyzna zsunął z kolan koc i odsłonił krew na rękach, spodniach i koszuli.

– Niech pan usiądzie – zarządził Henrik, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Przecież nie mogę jechać – powiedział wystraszonym głosem Sam, ponownie się podnosząc.

– Proszę siedzieć – powstrzymał go Henrik.

– Nie, muszę… – oburzył się Sam, strącając dłoń policjanta z ramienia.

– Proszę siedzieć!

Henrik próbował go przytrzymać, ale mężczyzna się wyrwał. Jednak po kilku krokach nogi się pod nim ugięły i upadł. Leżąc, gapił się tępo w dom i głośno płakał.

Henrik i Mia podnieśli go na nogi i podtrzymując z obu stron, zaprowadzili z powrotem do radiowozu.

***

Jana Berzelius zeszła szybko ze schodów i ciemnym korytarzem ruszyła w stronę parkingu. Długie włosy falowały przy każdym jej kroku.

Przed chwilą otrzymała od Oscara wiadomość o martwej kobiecie i sześcioletnim zaginionym chłopcu. Ze swoim przełożonym Torstenem Granathem ustaliła, że to właśnie ona przejmie tę sprawę. Trzeba było przesłuchać Sama Witella, męża zmarłej i ojca zaginionego chłopca, który jako pierwszy pojawił się na miejscu przestępstwa.

Per zrozumiał, że została wezwana do nagłego przypadku i bez zbędnych pytań i wyrzutów zabrał pudełeczko ze spinkami do mankietów, pożegnał się i wyszedł.

Jana zbliżała się już do masywnych drzwi garażowych, gdy nagle dotarło do niej, co Per powiedział o Danilu. Chciał się z nią spotkać, mimo że ona już dawno temu zadecydowała, że nigdy więcej nie chce mieć z nim nic do czynienia.

Dla niego skaryfikacja na karku nie stanowiła problemu. Niczego nie ryzykował, ujawniając ją. Gdyby ona to zrobiła, postawiłaby na szali wszystko.

Jeśli ktoś by się dowiedział, że potrafi zabijać, mało tego, już wcześniej to zrobiła, straciłaby całą karierę, całe swoje życie.

Nieprzyjemne uczucie znów się pojawiło. Mężczyzna z tajnego klubu widział skaryfikację na jej karku, powinna go więc odnaleźć i przekonać do tego, by zapomniał to, co zobaczył.

Wystarczył jej już ciągły strach związany z Danilem. Wiedział, jak bardzo zależy jej na utrzymaniu ich wspólnej przeszłości w tajemnicy, i nieraz to już wykorzystał.

To właśnie w jej mieszkaniu ukrywał się po ucieczce ze szpitala Vrinnevi. I to on ukradł jej zapiski dotyczące przeszłości, a potem groził ich ujawnieniem, jeśli wyda go policji. Przez wiele dni musiała go znosić u siebie w domu.

Tym razem jednak dotrzymał słowa. Gdy w końcu opuścił jej mieszkanie, odzyskała swoje notatniki i pozostałe zapiski. Spaliła wszystko poza notatnikami – teraz leżały bezpieczne w bankowej skrytce. Pozostaną tam na zawsze, ukryte przed światem.

Jana popchnęła blaszane drzwi, echo jej kroków w szpilkach odbijało się od betonowej podłogi, gdy przemierzała drogę do czarnego bmw X6.

Właściwie to wcale jej nie zdziwiło, że Danilo chce się z nią spotkać. Nie uznawał żadnych granic. Wobec niej zawsze zachowywał się bezczelnie i wrogo. Był niezwykle silny i mógł się przedrzeć przez każdą linię obrony. Poza tym wykazywał się szczególną bezwzględnością. Dlatego przypuszczała, że nie podda się, dopóki ona nie odwiedzi go w areszcie.

Teraz jednak mu się to nie uda, pomyślała, odblokowując zamek w samochodzie. Nie tym razem.

***

Ostre światło lampy oślepiło strażniczkę więzienną Rebeckę Malm. Przystanęła przed pokojem socjalnym i położyła dłoń na pałce przymocowanej do paska wokół jej wąskiej talii. Czas na wieczorny obchód przed zgaszeniem świateł. Gdy przed dwoma laty zaczynała pracę w areszcie śledczym, była przekonana, że powtarzające się codziennie obowiązki doprowadzą ją do szału, ale szybko doceniła identycznie wyglądające dni pracy. W pewien sposób ją uspokajały, a po burzliwym rozwodzie z Kristianem tego właśnie potrzebowała najbardziej.

Drzwi za nią się otworzyły i wyszedł przez nie jej współpracownik, barczysty pięćdziesięciolatek z długimi włosami, Marko Hammar.

– Co tu tak stoi? – zapytał. – Boi się panienka nieprzyjemnego typa spod ósemki?

– Daj spokój – powiedziała z poirytowaniem Rebecka. – Wcale się go nie boję.

Wiedziała, że jej wzrost i makijaż sprawiały, że wygląda młodziej niż na dwadzieścia siedem lat, ale nie musiał jej traktować jak dziecko.

– A powinnaś – odparł Marko.

– Próbujesz mnie nastraszyć?

– Nie, ale ten nowy facet jest trochę… trudny do opanowania, że tak to ujmę. Nałożono na niego pełne restrykcje, ale tak jak pozostali zatrzymani nadal ma prawo do godzinnego spacerniaka. Każdy jego krok poza celą ma być nadzorowany przez przynajmniej dwóch strażników. Może jednak wolisz, żebym to ja go utulił do snu?

– Daj spokój. Zajmij się swoją stroną, a ja załatwię swoją, jak zwykle.

– Dobra, ale nie rozmawiaj z nim – ostrzegł Marko.

– Jak w takim razie mam mu powiedzieć dobranoc? A tak w ogóle, to za co tu siedzi?

Marko westchnął i wyciągnął z kieszeni pęk kluczy zawieszony na sprężynowym kablu.

– Danilo Peña to potwór, tylko tyle musisz o nim wiedzieć – powiedział. – Więc pamiętaj: nie dotykaj go i z nim nie rozmawiaj. Jedynie obserwuj.

Szli równolegle do siebie dwiema stronami korytarza, życząc osadzonym dobrej nocy. Im bliżej celi numer osiem była Rebecka, tym większe czuła napięcie w całym ciele. Nie wiedziała dlaczego, nigdy wcześniej żaden zatrzymany nie wzbudzał w niej takich emocji, to wszystko przez Marka.

Z powodu idiotycznych komentarzy kolegi zawahała się przez chwilę, przykładając klucz do zamka drzwi celi Peñi. W końcu otworzyła jedynie okienko.

Ostrożnie zajrzała do środka, ale nikogo nie zauważyła. Nagle usłyszała cichy szept i aż się wzdrygnęła. Uśmiechnęła się z zażenowaniem, gdy dotarło do niej, że Peña stoi ukryty po drugiej stronie drzwi.

– Tabletka, o którą prosiłem – szepnął. – Już dwa razy prosiłem o tabletkę na ból głowy. Proszę…

– Rebecka! – zawołał ze złością Marko. – Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Mówi, że…

– Odsuń się od tych drzwi!

– Ale on potrzebuje tabletki – odparła Rebecka, spoglądając oburzona na kolegę.

– Jestem innego zdania.

– Osadzeni mają prawo do leków.

– Jedyne, do czego ma prawo Peña, to trzymać gębę na kłódkę. Jeśli jeszcze raz wspomni o lekach, to może zapomnieć o jutrzejszej przechadzce po spacerniaku.

Rebecka odwróciła wzrok w stronę celi i aż drgnęła, gdy w okienku w drzwiach zobaczyła Peñę. Patrzył na nią ciemnymi wibrującymi oczami.

– Proszę – szepnął.

– Rebecka, zamknij to okienko! – zawołał Marko.

Niechętnie wykonała polecenie.

– Dlaczego nie może dostać chociaż jednej tabletki? – zapytała, nie odpuszczając tematu, w drodze do kolejnej celi.

– Musi się nauczyć, kto tu rządzi – odparł Marko.

– A co, jeśli jest poważnie chory? Co wtedy zrobimy?

– Nic – rzucił Marko, uśmiechając się szeroko.

***

– Proszę usiąść.

Henrik Levin wskazał krzesło przy stole w pokoju przesłuchań, po czym sam usiadł obok Jany. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku ciemnego okna. Po jego drugiej stronie znajdowała się Mia.

Sam opadł na krzesło. Prawdopodobnie nadal był w szoku. Jego zaplamione krwią ubranie zostało odesłane do analizy, a on dostał nowe: bluzę z długim rękawem i dresowe spodnie.

Henrik odchylił się na krześle, rozmyślając o tym, jak sam zareagowałby, gdyby to jego żona, Emma, została zamordowana. I gdyby zaginęło jedno z jego dzieci, Felix, Vilma lub Vilgot. Czy miałby jeszcze siłę dalej żyć?

– Naprawdę niezmiernie nam przykro z powodu tego, co stało się z pańską żoną i synem – zaczął.

– Czy już ją zabraliście? – zapytał szeptem Sam. – To znaczy Felicię, czy już ją zabraliście?

– Jeszcze przez jakiś czas będzie w domu – odpowiedział Henrik.

– A Jonathan?

– Nadal go szukamy.

– Sprawdzaliście na tyłach domu? Ma tam taką kryjówkę…

– Szukaliśmy wszędzie – przerwał mu Henrik i spojrzał na Janę, która siedziała obok niego bez słowa, przyglądając się przesłuchiwanemu.

Obydwoje podnieśli wzrok, gdy do pomieszczenia wszedł obrońca Sama, starszy mężczyzna z wąsem. Usiadł obok swojego klienta i wyjaśnił mu, że na razie nie jest o nic podejrzewany, policja chce go przesłuchać w charakterze świadka.

– Prawie nie pamiętam, co się wydarzyło – zaczął Sam. – Ja…

– To zrozumiałe – przytaknął obrońca. – Spokojnie, jeśli nie będzie pan wiedział, co odpowiedzieć, to proszę po prostu powiedzieć „bez komentarza”. Dobrze?

Sam kiwnął głową.

– Chcą panowie chwilę porozmawiać na osobności? – zapytał Henrik.

– Nie – odparł Sam, potrząsając głową.

– To wstępne przesłuchanie – wyjaśnił Henrik. – Wiemy, że widział pan rzeczy, które mogą mieć znaczenie dla śledztwa, dlatego też chcielibyśmy, żeby nam pan wszystko opowiedział. Każdy najmniejszy szczegół może mieć znaczenie.

– Rozumiem – przytaknął Sam, spuszczając wzrok.

– Chciałbym, żeby wrócił pan pamięcią do wydarzeń tego wieczoru. Pojechał pan po śmietanę do Iki Kvantum, prawda?

– Tak.

– Czy mógłby pan opowiedzieć, co się potem wydarzyło? Najlepiej ze wszystkimi możliwymi szczegółami.

Sam zrobił głęboki wdech i podniósł wzrok.

– Zadzwonił do mnie.

– Kto do pana zadzwonił?

– Jonathan, chciał wiedzieć, kiedy wrócę ze sklepu.

– Która była godzina? Pamięta pan?

– Wpół do siódmej i…

Oddychał coraz głośniej, pociągając jednocześnie za dekolt bluzy, tak jakby nagle zrobiła się za ciasna.

– …Był wystraszony, a mnie przy nim nie było, nie mogłem mu pomóc. Nic nie mogłem zrobić. Boże drogi, Jonathan…

Sam potrząsnął głową.

– To moja wina – stwierdził po chwili.

– Co jest pańską winą? – zapytała Jana.

– Że Felicia nie żyje i że Jonathan zniknął. Nie powinienem był wychodzić, powinienem był zostać w domu.

Drżała mu broda, a na czole pojawiły się kropelki potu.

– Czy ktoś może potwierdzić, że był pan w sklepie ICA? – zapytała Jana.

– To znaczy? – Sam spojrzał na nich skonfundowany. – Nie wierzycie mi? Myślicie, że zmyślam?

– Wierzymy panu – odparł Henrik.

– Nie mogę tego znieść. On zabił Felicię i zabrał Jonathana.

– On? – zapytała Jana. – Kogo ma pan na myśli?

– Nie wiem. Usłyszałem tylko dzwonek do drzwi.

– Przez telefon?

– Słyszałem jej krzyk… i widziałem, że leży.

Sam z trudem przełykał ślinę.

– Widziałem, że leży tam całkiem bez ruchu. Objąłem ją… O Boże, nie mogę…

– Skąd pewność, że to on, a nie ona? – zapytała Jana.

Sam gapił się przed siebie, już nawet nie próbował sobie cokolwiek przypomnieć.

– Jonathan mi powiedział. Że boi się zejść na dół, bo jest tam jakiś mężczyzna. I coś krzyczy.

– Co?

– Nie wiem, jakieś imię, ale nie słyszałem dobrze. Powiedziałem Jonathanowi, żeby schował się pod łóżkiem.

Henrik zwrócił uwagę na spiętą twarz Sama. Jana też mu się bacznie przyglądała.

– Czy przychodzi panu do głowy, kim może być sprawca?

– Nie, nie – szepnął Sam.

– I po powrocie do domu nie zauważył pan nikogo poza żoną? – zapytał Henrik.

– Nie. Znajdziecie Jonathana?

– Robimy wszystko, co w naszej mocy – odpowiedział ze spokojem w głosie policjant.

– Musicie go znaleźć. Boże, jak on się bał.

Sam zamknął oczy i otarł łzę spływającą mu po policzku.

– Czy macie może jakichś wrogów? – zapytała Jana. – Czy ktoś może groził pańskiej rodzinie?

– Nie – odparł Sam.

– Jakieś grono znajomych? – dociekała Jana.

– Nie mamy.

– Żadnych przyjaciół?

– Nie.

– Miewacie gości?

– Nie!

– A Jonathan? – wtrącił się Henrik.

– Słucham?

– Czy syn ma jakichś przyjaciół…

– Nie, przecież już mówiłem!

Jego uniesiony głos odbijał się echem w pomieszczeniu.

Henrik uznał za nieco dziwne, że rodzina nie miała żadnych znajomych. Ani przyjaciół, nawet Jonathan.

– Dlaczego w takim razie żona otworzyła drzwi? – zapytała po chwili Jana.

– Co ma pani na myśli? – zdziwił się Sam, patrząc jej prosto w oczy.

– Pańska żona otworzyła drzwi – powtórzyła Jana. – Z jakiego powodu?

– Wszyscy chyba je otwierają, gdy słyszą dzwonek? – wtrącił się obrońca, kładąc dłoń na ramieniu klienta. – Proszę pamiętać, że nie musi pan odpowiadać. Może pan po prostu powiedzieć…

– Może na kogoś czekała? – przerwała mu Jana.

– Nie – powiedział Sam, kręcąc głową.

– Jest pan pewien?

– Tak!